Archiwum kategorii: Korespondencje

Mariola Landowska: Korespondencja z Lizbony

Żeglując z historią

Przy dobrej kawie, w Marina de Oeiras, gdzie na stałe cumuje canoa Alma do Tejo (port. Dusza Tagu)budząca zainteresowanie, rzadko obecnie spotykana łódź żaglowa typu canoa tipica do Tejo – spotkałam się z Prezydentem Stowarzyszenia „Ancoras” (ANCORAS – Associacao Nautica Classicos de Oeiras) Carlosem Alpedrinha Pires.

Już jakiś czas temu zapisałam się do stowarzyszenia „Ancory” i byłam bardzo ciekawa historii, którą przekazują o tradycyjnych łodziach żaglowych z tych stron.

Stowarzyszenie założono niedawno, bo w 2014 roku. Cele jakie sobie postawiło to odrodzenie tradycyjnych jednostek pływających kiedyś po rzece Tag. Wiele lat temu zniknęły z pobliskich akwenów, wyparte przez nowe, plastikowe łodzie, jachty, stateczki.

Zachowanie i pielegnowanie tradycji to w praktyce właśnie powrót do odnowienia żeglarstwa według dawnych sposobów, na jednostakch ożaglowanych jak w czasach minionych. Aby pokazać “na żywo” nowym pokoleniom te stare tradycje, umiejętności, trzeba nauczyć się obsługiwania ich, poczuć ich odmienność, bo łodzie są duże (około 9 metrów długości, załoga: maksymalnie 10 osób) i wrażliwe na przechyły od wiatru, a do tego posiadają piekne, tradycyjne, jak z innej epoki żagle Vela Latina.

Jeszcze nie wiedziałam dlaczego, nie czułam się pewnie, ale po tygodniu od naszej rozmowy, popłynęłam z nimi; pod latyńskimi żaglami.

Carlos po naszej kawie, pokazał mi biuro stowarzyszenia ze zdobytymi pucharami ustawionymi na półkach, bo Alma do Tejo z powodzeniem żegluje także w lokalnych regatach żeglarskich.

Organizują kursy żeglowania dla chętnych połączone z praktyczną nauką różnych umiejętności żeglarskich, jak również krótkie przejażdżki po rzece dla osób zupełnie nie mających pojęcia o żeglowaniu. Pływają do miejsc historycznych aby pokazać i przybliżyć swoim gościom latarnie morskie, fortyfikacje z XVII wieku, których w okolicy jest sporo. Czasem płyną do Seixal po drugiej stronie rzeki Tag, na obiad. Wypływają rano około godziny dziesiątej i wracają po południu, około siedmnastej. Zawsze sprawdzają wcześniej prognozę pogody, przewidywane wiatry, zafalowania, bo jednak, choć niedaleko, ale pogoda potrafi się nagle zmienić, tym bardziej, że tutaj wpływ oceanu też ma duże oddziaływanie.

Jak wyglądało moje żeglowanie na Alma do Tejo? Byliśmy we trójkę: Antonio, Eduardo i ja.

Oni dwaj to doświadczeni żeglarze, obeznani z Alma do Tejo. Moje dotychczasowe żeglowania na współczesnych, plastikowych jachtach z ożaglowaniem trójkątnym – bermudzkim to jednak nie to samo, ale na szczęście oni już długo pływają na Alma do Tejo i ich doświadczenie żeglarskie wystarczyło. Linki, linki, linki, dużo linek i trzeba wiedzieć, która od czego. Vela latina to dla mnie, patrząc okiem malarskim, jakby grot i fok razem połączone w jedno. Zmiana halsu wygląda inaczej niż na typowym jachcie współczesnym. Żagiel nie “przechodzi” całkowicie na lewą albo prawą burtę. Zawsze jest jego część oparta o maszt, który dzieli żagiel łaciński. Dla mnie to nowe, ciekawe doświadczenie, praktycznie “przerobione” podczas żeglugi canoa Alma do Tejo.

Jednak warto było, bo miałam okazję posłuchać historii od Portugalczyków znających tę tradycję o której opowiadali z ochotą i dużym przejęciem. Taka łódź czyli canoa, jak mawiają canoa do Tejo dawniej służyła do transportu ludzi, materiałów budowlanych albo żywności z jednego brzegu rzeki na drugi, tu w okolicy Lizbony i innych miejscowości położonych nad Tagiem. Wówczas nie było jeszcze Mostu 25. Kwietnia (Ponte 25 de Abril, poprzednia nazwa – do 1974 roku to Most Salazara). Zbudowano go w 1966 roku, jeszcze za czasów Salazara. Ale zanim to nastapiło, piękne żagle łacińskie dominowały na Tagu.

Był to mój pierwszy rejs na Almie do Tejo. Powoli będę musiała przyzwyczaić się do nazw linek, żagli i komend po portugalsku, bo chciałabym kontynuować tę romantyczną przygodę. Łódź nie ma kabestanów i innych udogodnień. Wszystko wymaga szybkiego reagowania i szybkiego refleksu. A do tego nie jestem jednak doświadczonym, na codzień “praktykującym” żeglarzem, choćby z powodu malarstwa, które „pożera” cały mój czas.

Com os melhores cumprimentos.

Tekst i foto Mariola Landowska, luty 2022

www.mariolalandowska-art.com

______________________________________________________________________________________________________

Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.

Mariola Landowska: Korespondencja z Lizbony

Od czego zacząć tę koresondencję? Od pracowni?, od „Oceano-rzeki”?.

Może od oceanu i latarni morskiej Bugio nazywanej też latarnią São Lourenço, gdyż znajduje się na wyspie w ujściu rzeki Tag do oceanu w Forcie São Lourenço do Bugio.

Latarnia patrzy na nas spomiędzy spiętrzonej, rozfalowanej wody oceanu, ale też bywa wody spokojnej, jakby wyciszonej po wielkim wysiłku. Czasami – są takie dni, że otoczona jest wokół łodziami rybackimi. Kiedyś udało mi się popłynać z rybakami na ich małej łodzi do tej wysepki, którą widzę prawie zawsze z okien mieszkania. Dopływając do wyspy wyraźnie widać kamienną twierdzę ze stromymi schodkami prowadzącymi do wnętrza, do małej kapliczki i pomieszczeń, gdzie dawnymi czasy rodzina latarnika spędzała wakacje.

Od strony południa wody spokojniejsze były tego dnia, ale dopłynięcie nie było łatwe. Pomimo łagodnej pogody, bardzo kołysze naszą łodzią – ocean spokojny, wyciszony, a jednak jest w ruchu; może oddycha. To tu nastepuje spotkanie rzeki Tag z Oceanem Atlantyckim.

Pamiętam, zabrałam wtedy siostrzeńca i szwagra na tę „wyprawę”; byli u mnie na wakacjach, więc zrobiliśmy sobie taką, niecodzienną frajdę. Trochę martwiłam się o nich, bo woda przeogromna, a my na małej łodzi; poczucia bezpieczeństwa jakby nie za wiele. Jednak rybak był bardzo doświadczony, więc spokojnie obejrzeliśmy wysepkę. Wyszliśmy na ląd, na kamienne skały, obejrzeliśmy fort.

Powrot był wielką ulgą, szczerze mówiąc. W zasadzie nie lubię tam być, choć byłam parę razy, aby poczuć miejsce, bo przymierzałam się do malowania obrazu z latarnią i oceanem.

Farol, akryl na płótnie,70x90cm, 2015

Farol, akryla na płótnie, 40x40cm, 2013
Sentimentos dos esboços, acrilicoacrilico tela, 150x100cm, 2015 (Szkic uczuć)

Wrota mojej pracowni są szeroko otwarte na wodę i łodzie, i łagodne wiatry przynoszą zapach oceanu, szum wody, pomrukiwania oceanu…. Słuchając tych głosów, czując to niepowtarzalne i jedyne, otaczające wszystko wokół powietrze morskie, namalowałam parę prac, zrobiłam zdjęcia. Dla zatrzymania w kadrze, na płótnie…

Ruas entre oceano e rio, dyptyk, akryl na płótnie, 200x300cm, 2015 (Ulice między oceanem a rzeką)
Farol em Paço de Arcos, pastel, 29x29cm, 2017
Nocturno do farol, pastel, 40x40cm, 2017

Com os melhores cumprimentos.

Mariola Landowska, listopad 2021 (tekst i foto)
www.mariolalandowska-art.com

____________________________________________________________________________________________________________________________Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.

Leszek Stankiewicz: Dookoła Ameryki Południowej

ŻEGLARSTWO W CZASACH PANDEMII

W błyskawicznym tempie opanowała cały świat. Zmieniła, a właściwie – mocno ograniczyła, różnorodne formy aktywności ludzi. Przytrzymała nas w domach, oddaliła od siebie. Nie ominęła żeglarstwa. Pandemia.

We wrześniu 2019 roku żeglarze z polonijnego klubu „White Sails” z Toronto rozpoczęli w Panamie – od przejścia Kanałem Panamskim na Pacyfik – żeglugę z zamiarem opłynięcia Ameryki Południowej. Na początku kolejnego roku wszystkie plany nagle uległy zatrzymaniu: jacht pozostał w Patagonii, żeglarze przebywali w Toronto na rocznej kwarantannie. Dopiero w tym roku, choć również w ograniczonym przez rygory sanitarne zakresie, dotarli do Urugwaju.

Poniżej w telegraficznym skrócie korespondencja kapitana jachtu Star Spangled Leszka Stankiewicza przysłana Zeszytom Żeglarskim.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Leszek Stankiewicz: Dookoła Ameryki Południowej

Dane jachtu Star Spangled:

Typ jachtu: Passport 42, budowany w Tajwanie przez stocznię Passport Yachts z USA.

Rok produkcji:1984

Typ ożaglowania: cutter

Pow ożaglowania: 71 m2

Długość: 12,80 m

Szerokość: 3,91 m

Zanurzenie: 1,92 m

Silnik Yanmar: 75 Hp

Trasa rejsu wokół Ameryki Południowej: Kanał Panamski, Wyspy Galapagos, Wyspa Wielkanocna, Chile – Patagonia (Puerto Montt – Puerto Williams), Urugwaj, …

Aktualnie czekam na załogę, żeby płynąć dalej wzdłuż wybrzeża Brazylii na Karaiby.

Rozpoczęciem rejsu było przepłynięcie Kanału Panamskiego z Atlantyku na Pacyfik we wrześniu 2019 roku (27.09.2019).

Opis trasy:

Kanał Panamski: 27 – 28/09/2019, załoga: 6 osób

Panama – Galapagos: 12/10 – 23/10/2019, załoga: 4 osoby

Galapagos – Wyspa Wielkanocna: 31/10 – 14/11/2019, załoga: 3 osoby

Wyspa Wielkanocna – Puerto Montt (Chile): 23/11 – 09/12/2019, załoga: 4 osoby

Patagonia (Puerto Montt – Puerto Williams): 18/12/2019 – 31/01/2020, załoga: 4 osoby

From: Leszek Stankiewicz 
Date: Sun, 31 Oct 2021 at 21:24
Subject: Przygotowanie do drogi na Patagonię
To: ……

Puerto Montt to starting point dla tych, którzy płyną na południe kanałami Patagonii. Jest to też ostatnie miejsce gdzie można dokonać napraw i wyposażyć dodatkowo jacht oraz zaopatrzyć się w żywność. Jacht był przygotowany do tej wyprawy w Panamie. Części zapasowe, mapy papierowe i elektroniczne były przywiezione z Toronto. Parę żagli należało oddać do naprawy oraz zakupić 4 liny po 100m. Musiałem też kupić nowy silnik zaburtowy do pontonu. Kupujemy żywność na co najmniej dwa miesiące, uzupełniamy paliwo, wodę, propan do butli. Jesteśmy gotowi na odprawę w Armada która musi potwierdzić naszą gotowość i wydać zezwolenie tzw. Zarpe. Po inspekcji na jachcie dostajemy zgodę i 18 grudnia opuszczamy marinę, płyniemy w tę dziką krainę. Patagonia, marzenie wielu, kraina wiatrów, lodowców spływających z potężnych gór wprost do wody i tysięcy wodospadów. Raj dla ludzi kochających dziką nieskażona cywilizacją naturę, wymarzone miejsce dla artystów, fotografów, malarzy i oczywiście żeglarzy. Niektóre jej nazwy budzą niepokój, np. Isla Decepcion – wyspa zawieszenia, Puerto del Hambre – port głosowy, Bahia Ultima Esperanza – zatoka ostatniej nadziei, itp.

Regaty na Horn: 16/02 – 22/02/2020, załoga: 5 osób

Po regatach wszyscy wróciliśmy do Toronto. Ja miałem powrócić z nową załogą, niestety, Chile zamknęło granice, mogłem pojechać dopiero za rok, z uwagi na pandemię – COVID.

Powrót na jacht: 23/02/2021

Kontynuuję rejs z załogą z Chile – 3 osoby: Puerto Williams – Isla de los Estados – Urugwaj: 26/03/2021-14/04/2021

Zostawiam jacht ponownie i wracam do Toronto. Z Kanady na jacht wracam po sześciu miesiącach.

Obecnie czekam na przybycie załogi z Brazylii, żeby kontynuować rejs dalej przez Brazylię na Karaiby.

Załogę w większości stanowili członkowie polonijnego klubu z Toronto „White Sails”, za wyjątkiem ostatniego odcinka.


From: Leszek Stankiewicz Date: Mon, 29 Nov 2021 at 20:57

Od kilku tygodni jestem w Urugwaju, przygotowuję jacht do drogi po długiej przerwie. Wyciągałem, odmalowałem plus wiele napraw. Jestem gotowy, ale Prefectura musi zrobić inspekcję, a im się nie spieszy. Załoga przylatuje pierwszego czyli już w środę. Chcę wypływać następnego dnia, jest dobre okienko. Załoga: trzy osoby, Brazylijczycy. Pierwszy planowany przystanek – wyspa Sao Sebastiao.

Leszek Stankiewicz

__________________________

Foto z rejsu

PANAMA

GALAPAGOS


WYSPA WIELKANOCNA

CHILE

PATAGONIA

Fot. z arch Autora.

_____________________________________________________________________________________________________________________________ Leszek Stankiewiczur. 1949 r, Białystok. Żeglarstwo uprawia od młodych lat (regatowo: na Cadetach, Finnach, Latającym Holendrze). Pod koniec lat osiemdziesiatych wyjeżdża do Toronto (Kanada) i tam działa w polonijnym klubie żeglarskim „Biały Żagiel” (2002 – 2003 komandor klubu). Rejsy: z Kanady do Polski na jachcie „Julianna”; na „Zjawie IV” z Patagonii przez Cape Horn, Falklandy do Rio de Janeiro; własnym jachtem z Karaibów do Australii (2007 – 2008); rejsy na Karaibach; od 2019 rejs dookoła Ameryki Południowej: Panama – Galapagos – Wyspa Wielkanocna – Patagonia – wschodnie wybrzeże Ameryki Południowej.

Mariola Landowska: Korspondencja z Lizbony

Mały port i wielkie wybrzeże.

Skąd taki tytuł?, ano stąd, że właśnie takie mam odczucia, udając się w te strony portugalskiego wybrzeża.

Sesimbra to nieduże, malownicze miasteczko, mały port rybacki, położony niejako po drugiej stronie Lizbony, tej od południa. Niespieszna podróż autem, przy delektowaniu sie spokojnym, nadmorskim krajobrazem, zajęła nam niespełna 50 minut, licząc od wjazdu na Most 25 kwietnia (Ponte 25 de Abril).

Mały port rybacki przed Clube Naval de Sesimbra. Tutaj, przy brzegu, miejscowi wodniacy trzymają swoje, małe łódki, a dalej, na głębszej wodzie, stoi parę jachtów żaglowych i motorowych.

Malowniczy zjazd do miejscowości Sesimbra przyciąga wzrok i zaprasza na plaże, takie jak Portinho da Arrábida, Praia da California, Praia do Ouro, ale my jedziemy do „Clube Naval de Sesimbra”, gdzie jesteśmy umówieni na pływanie wzdłuż brzegu, w stronę Portinho da Arrábida.

Wsiadam do łodzi razem z fotografką Kat Piwecką, która ostatnio wydała piękny album „In Love with Portugal”. Wypływamy na spotkanie malowniczych, wapiennych klifów, skalnych form i grot. Płyniemy łodzią z miejscowym portugalczykiem Ricardo, naszym przewodnikiem. Łódź tnie wodę pełną odcieni turkusu, lazuru, atramentowej niebieskości i nagle … delfiny!, przypłynęły w pobliże naszej łodzi. Cała rodzina delfinia; pływają obok nas, jakby bawiąc się, a może popisując się przed nami. My przeszczęśliwi, że mamy okazję prawie pogłaskać grzbiet delfinów o wielkich, roześmianych oczach.

Ricardo zatrzymał łódź i mogliśmy spokojnie obserwować nasz mały, wielki świat z bliska.

Te szczęśliwe momenty spokojnego obcowania z naturą, niestety, czasami zakłócały pływające w wodzie maseczki przeciwko covid-19. Matka – Ziemia wciąż jeszcze daje nam same dobrodziejstwa w postaci czystej wody, widoków, fauny i flory morskiej, a my? Kiedy widzi się takie obrazki jak maseczki porzucone na ulicy, na wodzie, to coż można powiedzieć o nas, ludziach?

Zachowajmy niezniszczoną naszą planetę dla przyszłych pokoleń. Oby te delfiny miały swoją czystą przestrzeń wodną, a i my razem z nimi swoje miejsce na Ziemi, w harmoni z Przyrodą.

Pozdrawiam serdecznie, Mariola Landowska

Com os melhores cumprimentos. 
www.mariolalandowska-art.com

_________________________________________________________________________________________________________________________Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.

Ruda Krautschneider: Korespondencja z Czech

Rudolf "Ruda" Krautschneider - niezwykły czeski żeglarz

Ile tych stopni jest do żeglarskiego nieba?

W Pucku w porcie stoi na kei jacht Czarny Diament. Wspina się wysoko nad innymi jachtami. Dostęp na pokład jest stalowymi schodami. Ile tych stopni jest do żeglarskiego nieba. Ta stalowa bryła od przeszło czterdziestu lat pływała po oceanach mierząc jego wielkość 300 000 mil długim kilwaterem.

Czarny Diament wypłynął z Polski w 1978 roku. Jego kapitan i armator, Jurek Radomski odbył rejs trwający 32 lata.

Po powrocie i remoncie jachtu znów wypłynął na szlaki oceaniczna na cztery lata.

W dziejach światowego żeglarstwa, do tej pory, nic takiego się nie wydarzyło. Tak naprawdę ten jacht jest już pływającym muzeum. Po tylu latach jest w doskonałej kondycji. Na bliznach kadłuba widać, że zszedł z licznych szkierów. Te widoczne rany, są jak blizny na ciele wojownika. Mocny takielunek trzyma dwa maszty, które sterczą ku niebu.

Grupa żeglarzy przygotwuje jacht do wodowoania. Szlifowanie, później malowanie antyporostową farbą, czasami przerywa deszcz. Nareszcie jacht stanął na wodzie. Przez chwilę sie kiwa i później przymocowany do kei, wygląda że lada moment wyruszy w morze. Na twarzy Jurka – morskiego wilka – widać zadowolenie. Zapala sobie fajkę i jest czas na morskie opowieści. Z różnicą do jachtu, kondycja kapitana już nie jest doskonała. Nadzieja, żeby sie znalazł drugi Jurek Radomski i ożywił legendę Czarnego Diamentu w oceanach jest niewielka. 80-letni kapitan Jurek Radomski znów wypłynie z Czarnym Diamentem na morze.

No, ile można?

Ruda Krautschneider

__________________________________________________________________________________________________________________________Rudolf „Ruda” Krautschneider –ur. 1943r. w Wiedniu (Austria); czeski żeglarz, budowniczy i jachtów popularyzator żeglarstwa, pisarz, filmowiec, działacz społeczny na rzecz dzieci; od początku aktywności żeglarskiej związany z polskim środowiskiem żeglarzy i budowniczych jachtów. Na zbudowanych przez siebie jachtach odbył dalekie wyprawy oceaniczne: „Velą” na Szetlandy i Islandię, „Polką” na Spisbergen i Falklandy, „Polarką” rejs wokół Antarktydy, „Victorią” i „Polarką” rejs wokółziemski szlakiem wyprawy Magellana; w ostatnim czasie (wiosna 2021r.) zbudował niewielki jacht (3,3m długości) „Eurica” i zamierza nim żeglować po Bałtyku, Morzu Północnym i dalej na Północ; nagradzany wielokrotnie za swoje dokonania żeglarskie, pisarskie, filmowe, m.in. nagroda Conrady (2014r.).

_____________________________

Od redakcji: korespondencję powyższą zamieszczamy dzięki uprzejmej zgodzie Zbigniewa Kosiorowskiego, do którego tekst korespondencji dotarł bezpośrednio od Rudy Krautschneidera.

__________________________________________________________________________________________________

Znalezione w internecie.

Eurica
Délka: 3,3 m
Šířka: 2,2 m
Oplachtění: 10 m2
Celk. váha: 460 kg
Ponor 1,4 m

Plachetnice Eurica

Eurica je oceánská plachetnice, její stavba mi zabrala tři měsíce práce. Trup je z PVC pěny z obou stran olaminované. Tato konstrukce je extrémně pevná při zachování malé hmotnosti trupu. Demontovatelná kýlová deska umožňuje snadnou přepravu na vleku za osobním automobilem.Nikdy jsem z takového materiálu loď nestavěl a chtěl jsem si to zkusit. Musím říci, že to bylo poprvé a naposled. Vím, že tato technologie se úspěšně používá při stavbách malých letadel. Řezání a broušení těchto materiálů je zdraví škodlivé. Zvláště v amatérských podmínkách si těžko zajistíte dostatečnou ochranu očí a dýchacích cest. Svědění pokožky a případné ekzémy jsou nasnadě. Zápach v interiéru lodi naštěstí časem vyprchá.Lodě stavím celý život. Ze dřeva, z překližky, z oceli, ferocementu, duralu. Pamatuji časy, kdy jsme stavěli kanoe i z lepeného papíru. Je radost loď stavět a ještě větší loď dostavět. Největší radost je plout s ní oceánem. Většinou se mi to podařilo. Doufám, že i v čase covidu.

Więcej na: https://www.moreplavecruda.cz/

Doubravka Krautschneider: Korespondencja z Nowego Jorku

18 maja, przed  godziną trzynastą, wypłynął z Nowego Jorku Czech Milan Svetlik na łodzi wiosłowej CzechMate aby spróbować swoich sił na falach Atlantyku. Tak jak w ubiegłym roku, tak i tym razem wyruszył z North Cove Marina znajdującej się na Manhattanie. Celem Milana jest dotarcie – wiosłując – do wybrzeży Wielkiej Brytanii. Przed startem mówił żegnajacym go, że jest lepiej merytorycznie przygotowany. Długo czekał na przyjazną pogodę. Pożegnała go mała grupka znajomych, dziennikarzy i przypadkowych osób. Piękny widok na rzekę Hudson i Statuę Wolności dodatkowo uświetniła łódź policji, która zrobiła łuk ze strumienia wody, dzieki temu z brzegu, malutka łódka Milana, była lepiej widoczna. Życzyliśmy mu wszyscy, żeby tym razem powiodło się i żeby szczęśliwie dopłynął do Europy.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie IMG_8879-768x1024.jpg

Tekst i foto Doubravka Krautschneider

________________________________________________________________________________________________________________________ Doubravka Krautschneider – jest teatrologiem z wykształcenia i zamiłowania. Obecnie przebywa w USA gdzie zajmuje się animacją kultury, prowadzi warsztaty teatralne, pisze recenzje do portalu www.scena.cz i do polskich mediów. Śpiewa w polonijnym chórzeCórka Małgorzaty i Rudy Krautschneiderów.

Z ostatniej chwili:

Po ciężkich chwilach w sztormie, poważnym uszkodzeniu łodzi CzechMate, w 16. dniu rejsu czeski wioślarz Milan Svetlik zakończył próbę przepłynięcia Atlantyku z Nowego Jorku do Wielkiej Brytanii. Drugiego czerwca o godz. 14:39 LT Svetlik wraz z łodzią został przyholowany do Falmouth w stanie Massachusetts (USA) po przpłynięciu czterystu Mm z planowanych 3300.

W emailu do Dobravy Krautschneider Milan Svetlik tak opisuje ostatnie dni rejsu:

(…) Zresztą w skrócie: byłem w bardzo złym sztormie na morzu, a o 2 w nocy obudziłem się przewracając łódkę, gdy pękła kotwica, potem nastąpiły bardzo złe warunki (2 dni non-stop) i przewróciłem się. Jeszcze 5 razy,  statek całkowicie stracił stateczność, a ładując statek na holu dowiedziałem się, że tzw. Centerboard, czyli płyta stabilizacyjna w kadłubie łodzi, prawdopodobnie pękła podczas tej burzy, dzięki czemu ja w ogóle nie miał szans stawić czoła tym ekstremalnym warunkom.  Uderzyło we mnie 6 metrowa fala, wiatr osiągnął prędkość do 18 metrów na sekundę.  Byłem na łasce natury i przeznaczenia, naprawdę nie sądziłem, że ujdzie mi to na sucho.  Kiedy byłem na tym przewróconym statku i fale uderzyły we mnie, mimo że byłem niewierzący, marzyłem, aby siły Wszechświata jakoś mnie uratowały i łódka mógła to wytrzymać, straciłem do niej całkowite zaufanie i dziś już wiem, dlaczego. Ta podróż kosztowała mnie 2 lata życia, dużo energii, wysiłku i przede wszystkim finansów, ale nigdy bym jej nie cofnął, to był niesamowity świat, życie, doświadczenie, miałam okazję połączyć się ze sobą, z naturą, poznać swoje granice i spełnić swoje marzenie, poznać też dużą liczbę niesamowitych ludzi, więc jestem niezmiernie zadowolony i chciałbym napisać książkę o mojej próbie, więc podam więcej szczegółów i dokumentacji w przyszłości .  W każdym razie bardzo dziękuję za zainteresowanie i wsparcie, to dla mnie wiele znaczy…

Milan

Więcej informacji o wioślarskiej wyprawie Milana Svetlika na stronie https://www.milanrows.com/

Tomek Głowacki: Korespondencja z Nowej Zelandii

                36th  A M E R I C A’ S   C U P        

       nowy, wspaniały świat żeglarstwa

Tomasz M. GłowackiZ powodu wprowadzenia przez rząd Nowej Zelandii tzw. obostrzeń na poziomie trzecim, w związku z pandemią COVID-19, regaty o Puchar Ameryki są opóźnione; na razie do czasu nieokreślonego.

Do końcowej rywalizacji o „Auld Mug” (ang. stary dzbanek) wystartująsite-logo dwa bardzo silne zespoły z równie dobrze przygotowanymi jachtami: Emirates Team New Zealand na jachcie Te Rehutai * oraz Team Luna Rossa Prada Pirelli na jachcie Luna Rossa. Tutaj trzeba dodać, że Team Luna Rossa był pierwszym, – i to mocno zmotywowanym – zespołem, który zadeklarował udział w tegorocznych regatach. Od samego też początku kooperował z zespołem nowozelandzkim na temat konceptu nowych jachtów do regat. Wiele pomysłów było prezentowanych i omawianych, różne szczegółowe rozwiązania, trwały długie dyskusje jak te nowe jednostki (pływająco-latające ?) mają wyglądać. Na temat składu osobowego teamu nowozelandzkiego w zasadzie od dawna wszystko wiadomo. Pucharu będzie bronił zespół, który w składzie bardzo przypomina ten zwycięski z rozgrywek Pucharu Ameryki z 2017 roku. Wówczas Nowozelandczycy, po zdecydowanym zwycięstwie (wynik 7:1), odbierali puchar z rąk Amerykanów, a miało to miejsce na Bermudach. Wcześniej, w 2010 roku, Amerykanie zwyciężyli ze szwajcarskim Teamem Alinghi i wywalczony wówczas puchar obronili jeszcze raz w kolejnej edycji regat w 2013 roku.

W tegorocznych regatach, po daleko idących zmianach kształtów jednostek, specyficzna konfiguracja pokładu i kokpitu stwarza duże trudności sternikowi ze zmianą burty przy zmianie halsu. To spowodowało, że wszystkie jachty startujące w obecnej edycji Pucharu mają dwóch sterników. W czasie regat jeden z nich jest dominujący, a drugi gra rolę sternika tylko na moment przejścia z burty na burtę. W zespole włoskim można jednak było zauważyć, że jak dotychczas w regatach o Puchar Prady (Prada Cup – regaty eliminacyjne wyłaniające pretendenta do rywalizacji z obrońcą Pucharu Ameryki; wcześniej, do 2017 roku regaty te nosiły nazwę Louis Vuitton Cup – przyp. red.) rola sternika dominującego zmieniała się z biegu na bieg. Raz sterował Francesco Bruni (48 l.), a innym razem Jimmy Spithill (44 l.). Obaj mają za sobą ogromne doświadczenia w regatach o wysokiej randze. W zespole New Zealand bezdyskusyjny wybór sternika był oczywisty – Peter Burling (30 l.).

Według niektórych obserwatorów oba teamy były w stanie osiągnąć jeszcze niedawno niewyobrażalną prędkość nawet 50. węzłów. Teraz z wielkim przejęciem podawane są informacje, że jednostka nowozelandczyków osiągnęła w czasie treningów granice 60. węzłów ! Te przypuszczenia ostro są blokowane przez jej skippera Glenn’a Ashby (44 l.): “my nie wiemy dokładnie jak szybcy jesteśmy, to się okaże prawdopodobnie w pierwszym wyścigu”. Jednak przyznał, „że przyjdzie taki dzień, że jachty America’s Cup osiągną tę “przerażającą” liczbę (prędkość)”. A tak w ogóle, to wszystko trzymane jest w głębokiej tajemnicy.

W tej chwili panuje jednak walka o … kilogramy! Mam tu na myśli wagę załogi. Przepisy ściśle określają ile załogant może ważyć i jaka może być sumaryczna waga całej załogi na jachcie. Ta walka o kilogramy zbiera swoje żniwo wśród uczestników rywalizacji ponieważ przed ważeniem, które ma się odbyć w czwartek czwartego marca trwa ścisłe “odchudzanie” niektórych członków załogi – “rano sałata, na obiad sałata i na kolację sałata”. Średnia waga załoganta na burcie AC75 w tych regatach wynosi 90 kilogramów. Natomiast całkowity limit dla całej załogi (11 osób) na burcie musi się mieścić w granicach 960 kilogramów do 990 kilogramów. Tacy załoganci jak np. młynkowi (ang. grinders, pompują olej wytwarzający ciśnienie w urządzeniach jednostki) ważą po 100 kilogramów i więcej, ale to musi być skompensowane przez lżejszych załogantów ważących np. 70 kilogramów. Przyjdzie jednak czas, że za kilka tygodni, po skończonych regatach wszyscy z ulgą wybiorą się na ulubiony przysmak “pie” – czytaj: „paj” (mięsna mini tarta; kruche ciasto wypełnione zazwyczaj siekaną dziczyzną,baraniną, lub zmieloną wołowiną, plus cebulka i zielony groszek – przyp. red.) i szklankę (nie jedną!) piwa. A wybór tych tzw. „kraft beers” (robionych w małych ilościach) w Nowej Zelandii jest ogromny.

Teraz czekamy na odwołanie restrykcji z powodu COVID-19 i na start do pierwszego wyścigu. Niestety, jak do tej pory wyścigi w tegorocznej edycji America’s Cup mnie zawiodły – była to gra do jednej bramki. Krótko po starcie jeden z jachtów zyskiwał przewagę i na całej trasie tylko ją powiększał albo co najmniej utrzymywał. Cały wyścig to jedno długie halsowanie (a przynajmniej tak to wygląda). Nie ma tak bardzo widowiskowych „pojedynków” w trakcie wyścigowej rywalizacji. Na starcie obie załogi uważają aby nie “usiąść” kadłubem na wodzie, bo wtedy już mają na pewno start „przechlapany” (nomen omen!). Starty są wiec bardzo „konserwatywne”, może nawet mało emocjonujące. Jedynie co jest fascynujące to “latanie nad wodą”, no i sama prędkość.

Ja stawiam na Team Emirates New Zealand, choć mam nadzieję, że walka będzie bardziej wyrównana. Peter Burling wie jak żeglować, by nie męczyć zawodników. Nie robi niepotrzebnych manewrów, które kosztują młynkowych setki kalorii. Jak się pomyli, to nawet przeprasza za błąd.

                                                                                 Tomasz Głowacki, Nowa Zelandia, 2. marca 2021

___________________________________________________________________________________________________Tomek M. Głowackiurodzony i wychowany w Polsce. Jachtowy kpt.ż.w, inż. mechanik, konstruktor jachtów, certyfikowany project manager, specjalista w zakresie jakości i ciągłego usprawniania produkcji (Lean Six Sigma Black Belt), wykładowca budowy jachtów na uniwersytecie w Auckland. Pracował przy znaczących projektach w takich krajach jak Polska (m.in. jacht „Spaniel”), Nowa Zelandia, Australia, United Arab Emirates i American Samoa. Prowadzi firmę konsultingową – projektowanie statków oraz usprawnianie stoczniowych procesów produkcyjnych. Mieszka w Nowej Zelandii.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~                                                                         * Maoryskie wyjaśnienie nazwy nowozelandzkiego jachtu jest następujące: Te Rehutai: Where the essence of the ocean invigorates and energises our strength and determination.

Więcej o wodowaniu jednostki, jej chrzcie i przygotowaniach do regat:                                                                                                      https://www.sail-world.com/news/233251/Emirates-Team-New-Zealand-launch-Te-Rehutai

Z ostatniej chwili (05.03.2021, godz. 22:27 LT) :

screen-3

 

Mariola Landowska: Korespondencja z Lizbony

Stara przystań lizbońska, która zmieniła swoje oblicze.

Mariola Landowska 2003Stara przystań w Lizbonie to jest właśnie ta przystań przy kolumnach, tzw. Cais das Colunas.
Fotografie sprzed lat, pokazują sceny kiedy dopływały tutaj stateczki pasażerskie aby zabrać mieszkańców na drugą stronę Lizbony, czyli na Almadę.
Molo kamienne obmywane wodą, puste wieczorami czekało sobie do następnego dnia; wokół było słychać nawoływania ptaków, czasami ich jazgot, zgrzyt tramwai na nieodległej Rua Augusta. Takie typowe miejsce przesiadkowe, dla zmiany środka transportu w niespiesznej wędrówce po Lizbonie i okolicy.

Scan 12   Scan 13                                                                                                                                                                                                           Fot. Autorki

Potem wszystko zaczęło się zmieniać wraz z przeniesieniem przystani na centralną część Placu Handlowego. Właściwie obok, jakieś, może sto metrów dalej. Jednak zagospodarowanie tej powierzchni było gigantyczną zmianą w życiu mieszkańców i turystów.

I nagle zniknęli muzycy z Wysp Zielonego Przylądka, którzy zbierali się tam aby grać morna, czy funaná. Zniknęli brazylijscy muzycy, którzy spędzali czas na pocieszaniu smutków przechodniów rytmem bossa novy lub samby, albo innymi rytmami jak frevo, czy maracatu (ten rytm to Matka Samby).

Przez wiele lat, bywając tam, podczas spacerów z Cais do Sodré do Alfamy, zatrzymywałam się aby posłuchać i popatrzeć. Z czasem zaczęto tańczyć, szczególnie w niedzielę po południu, nieustannie te same charakterystyczne rytmy, style tańca. Rzeka Tag i jej woda nadawały niesamowitą scenerię i barwne, egzotyczne życie temu miejscu.

Teraz jest pandemia, teraz jest wszystko odnowione, czyste. Nie ma turystów i cóż, nie ma muzyków też. Nie ma nikogo oprócz uprawiających „jogging” lub jeżdżących na rowerach, no i… nie można nigdzie usiąść.

Czas dziwny… trzeba chować się w zaułkach, aby zjeść kanapkę na świeżym powietrzu…

Ale, Lizbona czeka…..

                                                                                                                                         Mariola Landowska

 __________________________________________________________________________________________________Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.

 

Małgorzata Krautschneider: Korespondencja z Nowego Jorku

 Barka i Olo

Poniedziałek, 08. luty 2021, 21:05, New York

(…) To są ostatnie zdjęcia barki. Na wcześniejszych zdjęciach barka jeszcze leżała na boku i można było wejść, ale nie pozwalali.                                                                                                            Teraz zatonęła. Nie wiadomo czy ktoś specjalnie usunął pale na których się trzymała. W każdym razie to koniec barki jako takiej. Teraz pozostaje tylko reanimować Klub, ale już w innym miejscu.

Było zebranie członków Klubu na Greenpoincie, ale wiem tylko, że uzgodniono pilną potrzebę zbierania pieniędzy.                                                                                                                                         Sytuacja jest dalej niejasna, bo jak zwykle są podziały i różne opinie, pomysły różnych ludzi.

Pozdrawiam serdecznie,  Gosia

j  f

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Poniedziałek, 08. luty 2021, 21:17, New York

Jurek Kołakowski (bardzo aktywnie pomagający i z niesamowitym duchem) przesłał dalej tę wiadomość do społeczności związanej z PSCNY (Polski Klub Żeglarski w Nowym Jorku – przyp.red.).

(…) Tak, los nas wystawił na próbę. Straciliśmy siedzibę klubu, a także dużą część sprzętu.

Na dzień dzisiejszy, właściciel mariny blokuje nam wejście na barkę. Chcieliśmy wynieść wszystko co się by nadawało do odbudowy klubu. Ale w starciu z policją, musieliśmy się wycofać. 

Nie odpuszczamy, mamy plan jak ją podnieść. Ale niestety, Park Narodowy (właściciel terenu na którym mieści się marina) wraz z mariną nie życzą sobie abyśmy zostali tam po akcji podnoszenia.

Pozostaje nam szukanie nowej siedziby. Koszt terenu z dostępem do wody w NY waha się pomiędzy 2M-3M. Nasz klub nie dysponuje takim funduszem. 

Jeśli znalazła by się instytucja PZŻ bądź ministerstwo sportu która chciałaby wejść we współpracę i wesprzeć nasz klub – byłby to naprawdę piękny sygnał dla tutejszej Polonii. Można by było ustanowić także placówkę sportową na terenie USA. Nie wiem czy MI ma program w który byśmy się mogli wpisać, jeśli jest to z chęcią się w to zaangażujemy. 

Ale to oczywiście są plany raczej trudniejsze do osiągnięcia dla nas. Pozostanie nam znalezienie miejsca które można by było wynająć i przenieść aktywność w tamto miejsce. 

Na chwilę obecną, pracujemy nad programem odzyskania mienia, utylizacji barki i znajdującej się tam siedziby. A w dalszej perspektywie, mobilizujemy siły i przygotowujemy plan na funkcjonowanie klubu w warunkach bez dachu nad głową. Sezon zaczynamy zazwyczaj w Maju i po utraconym roku „Covid”, przynajmniej w tym roku, chcemy się pokazać znowu na okolicznych wodach.

Uruchomiliśmy stronę „go fund”, w celu zebrania funduszy na kontynuację działania klubu. Ale musimy trochę popracować nad wyjściem z kampanią na zewnątrz.

                                                                                                          Jerzy Kołakowski, komandor PSCNY

Pozdrawiam serdecznie,  Gosia

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Środa, 24. luty 2021, 16:11, New York

(…) Tak, oczywiście, co do barki to znajdę zdjęcie z niej. Coś co reprezentuje historię. Magiczne miejsce, jak wszystkie barki (pamiętasz naszą barkę w szczecińskim JK AZS ?).
Polska przystań na Zatoce Nowojorskiej dawała wytchnienie, poczucie wspólnoty dla żeglarzy i niezrzeszonych “sympatyków”.

Poniżej parę zdjęć z Olkiem z 2011. Wtedy był pierwszy raz naszym gościem na barce. Kolejne spotkanie z nim było w 2014 i w 2016 roku.

Olek zatarł granice miedzy kajakarzem, a żeglarzem. Zniknęło to poczucie wyższości z jakim czasami niektórzy żeglarze traktowali kajakarzy. Olek wręcz postawił kajakarstwo na piedestał. Miał ta samą właściwość co Ludek: dawał ludziom poczucie wyjątkowości.

Wszyscy mają wrażenie, że byli jego wyłącznymi przyjaciółmi. Dlatego pomyślałam sobie, że nie wstawię zdjęcia z Olkiem na fb, bo cała Polska ma z nim zdjęcie, ale też i to mnie cieszy.

Pozdrawiam,   Gosia

P.S.

photo 3Na tym zdjęciu Olek podobny do naszych królów (obraz w tle, przedstawiający króla Władysława Jagiełłę – przyp red.).

photo 5    photo 1.JPG1                          Olek, Waldek i ja na obiedzie w „Królewskim Jadle” na Greenpoincie.

DSC00517Waldemar Sulkowski organizator regat samotnikow w NY, Ja I Olek 2011

Małgorzata Krautschneider, Olek Doba, Waldemar Sułkowski; Nowy Jork, 2011 rok.

                                                                                                                       Fot. z archiwum Autorki _________________________________________________________

Kajak Aleksandra Doby na ulicach Nowego Jorku, w 2016 roku:

http://www.youtube.com/watch?v=ZVfiZ6xoCwA&sns=em

 ____________________________________________________________________________________________________________Małgorzata Krautschneiderw połowie lat siedemdziesiątych XX w. ukończyła Wydział Rybactwa Morskiego w Akademii Rolniczej w Szczecinie. Pracowała jako hydrobiolog, prowadziła biuro turystyczne Czech Service. W latach 1978-2002 związana z czeskim żeglarzem Rudą Krautschneiderem przebywała w Czechach i w Polsce; później od 2007r. w USA i tam napisała i wydała książkę „The Vela” – opis i wrażenia z rejsu zaledwie 23 stopowym jachtem sklejkowym z Polski na Islandię i z powrotem, a także organizowała regaty Liberty Single Handed Race i inne wydarzenia sportowe i kulturalne.  

Jerzy Kostański: Korespondencja z Vancouver. Captain Over Board! – COB.

Polonijny żeglarz z Vancouver, projektant jachtów wielokadłubowych, właściciel i kapitan trimarana TNT 34, Jerzy Kostański miał wypadek, który mógł skończyć się tragicznie.

Podsumowanie wypadku wypadnięcia człowieka za burtę z pokładu trimarana TNT 34. Man Over Board – MOB, 4. sierpnia 2020 roku, w Jervis Inlet, Kolumbia Brytyjska, Kanada.

Rady dla kapitanów (właścicieli jachtów i łodzi) w sytuacji wypadnięcia kapitana za burtę. (Captain Over Board – COB)

Screenshot_2020-12-04 BCMS Newsletter September 2020 - BCMS-Newsletter-October-2020 pdfGodzina wypadku – około 12:15-12:30. Dzień słoneczny. Temperatura 25 stopni C. Wiatr 10 węzłów. Prędkość jachtu 6-7 węzłów z wiatrem.

Przeanalizujmy, co się później wydarzyło na podstawie: zapisu z GPS (B&G Chartplotter ZEUS 2), zapisu Coast Guard i zdjęć. Główny opis jest sporządzany  przez  kapitana Jerzego, oraz na podstawie notatek Belli z jej  audio z I- phone, nagranych bezpośrednio po wypadku.

Celem analizy sytuacji „MOB” jest przekazanie lekcji na przyszłość i być może pomoc innym w ratowaniu życia, szczególnie w sytuacji, kiedy prowadzący jacht / właściciel łodzi jest właśnie tym człowiekiem za burtą, czyli „COB”.

JACHT                                                                                                                                                                 Nowy, szybki, turystyczno-regatowy trimaran TNT 34 (The New Trimaran) o wymiarach 34 na 27 stóp, zdolny do uzyskiwania na żaglach prędkości do 20 węzłów. Dzięki bardzo dużej szerokości jest on wyjątkowo stabilny i rzadko uzyskuje przechyły powyżej 5 stopni. Jest wyposażony w trampolinę około 500 stóp kwadratowych (50 m2). Na TNT 34 nigdy nie zdarzyła się sytuacja „człowieka za burtą”, ale czasami załoga spadała na trampoliny. Łódź jest wyposażona w pięć kamizelek ratunkowych (cztery samopompujące i jedną klasyczną), koło ratunkowe pompowane automatycznie, czteroosobowy ponton. Jest również „Nautilus Rescue Lifeline” z GPS i z systemem AIS. W sytuacji wywrócenia, TNT 34 jest niezatapialny.

DSC01638Trimaran TNT 34

ZAŁOGA                                                                                                                                                             Jerzy Kostański, 64 lata, kapitan i właściciel. Jacht TNT 34 został przez niego zaprojektowany, jest jego własnością i przez niego jest eksploatowany. Jerzy Kostański ma około 40-letnie doświadczenie żeglarskie: windsurfing, Nacra 17, Quadcat 28, Motorcat 28, a obecnie TNT 34. Dowodził lub był członkiem załogi na jachtach żeglujących po Bałtyku, Morzu Śródziemnym i Pacyfiku (głównie BC, Kanada).

K, 63 lata, kapitan, były właściciel (około 15 lat) jednokadłubowca Jeanneau 32. Częsty gość na TNT 34, w tym udział w licznych regatach. Zapalony miłośnik windsurfingu. 30 lat doświadczenia żeglarskiego.

B, 59 lat, załoga z niedużym doświadczeniem, głównie na TNT 34, w tym regaty. Ogólnie 5 lat opływania  żeglarskiego.

A, 51 lat, była właścicielka jednokadłubowego Jeanneau 32, załoga z bardzo małym doświadczeniem.

Od wiosny 2020 roku zaplanowaliśmy 10-dniowy rejs w terminie od 30. lipca do 9. sierpnia, do Princess Louisa Inlet. Jacht został zwodowany z przyczepy samochodowej przez właściciela Jerzego Kostańskiego i jego przyjaciela Darka. Na dwa dni przed rejsem został zakotwiczony w False Creek. Żeglowanie odbyło się zgodnie z planem. Po drodze odwiedzane miejsca to: Secret Cove i Pender Harbour. Rano czwartego sierpnia po dwudniowym postoju w Garden Bay jacht wpłynął do Jervis Inlet, kierując się do Princess Louisa Inlet.

CO SIĘ WYDARZYŁO:
4. sierpnia 2020, około godziny 12:15, w Jervis Inlet. Dzień był słoneczny, temperatura powietrza 25 stopni C, temperatura wody około 16-18 stopni C.

Jerzy poprosił K. o wykonanie manewru zmiany halsu polegającego na przeciągnięciu szotów dużej genui (duży żagiel przedni) przed fokiem (mały żagiel przedni). Jest to manewr często stosowany podczas regat. Był on wykonywany wcześniej setki razy w normalnej żegludze. Manewr ten jest szybki i pozwala uniknąć rolowania żagla o powierzchni 800 stóp kwadratowych. K. był niechętny, bo ma problem z biodrem, dlatego Jerzy poszedł na dziób i wykonał ten manewr trzy razy, bez problemu. W tym czasie jacht płynął na foku i dużej genui z prędkością 6 do 7 węzłów. Wiatr wiał z prędkością 8 do 10 węzłów. Poniższe zdjęcie przedstawia dwa wcześniejsze zwroty, kiedy to jacht płynął na północ pod prąd o prędkości około 1 węzła. Fale miały wysokość od 1 do 2 stóp (0,3-0,6 m).
W Jarvis Inlet, na zakręcie, za Vancouver Bay w wyniku niekontrolowanego zwrotu wykonanego przez K. Jerzy został uderzony przez dużą genuę i został wyrzucony na odległość ponad trzech metrów w stronę prawej burty, przelatując do bocznego pływaka. Nie miał on na sobie kamizelki ratunkowej ani koszuli. Tylko spodenki i na nogach „Crocs”. Głębokość fiordu w miejscu wypadku wynosi około 400 m.

Dok1-aabb

Jerzy Kostański:                                                                                                                                              Zobaczyłem szybko przesuwającą się trampolinę nad moją głową. Krzyknąłem „wyrzuć mi poduszkę, lub  …”. Wtedy zobaczyłem B. z niebieską pływającą poduszką z West Marine (PFD), ale ze względu na jej niebieski kolor nie widziałem jej w wodzie. Na szczęście nie zostałem uderzony przez pływak lub kabel rozporowy, który mógłby spowodować utratę przytomności. Woda była chłodna, ale nie zimna, może około 16-18ºC.

Mój drugi „Crocs” spadł mi z nogi i zaczął odpływać, więc popłynąłem, aby go odzyskać. Być może, była to decyzja ratująca życie.

Ponieważ nie jestem dobrym pływakiem, to dzień wcześniej w Hotelu Lake w Pender Harbor poinformowałem załogę, że moje pływanie jest ograniczone i dlatego zwykle pływam blisko brzegu. Było to 3. sierpnia 2020 roku, czyli dzień przed wypadnięciem za burtę.

Również moje nogi z powodu neuropatii obwodowej (powolna postępująca degeneracja zakończeń nerwowych w stopach i dłoniach) nie mogę kąpać zbyt długo, z powodu szczypiącego bólu.

Fale były do dwóch stóp wysokości i wpychały słoną wodę do moich ust i nosa. Wiele razy krzyczałem i przeklinałem swoją załogę, ale oni mnie nie słyszeli. Ku mojemu niedowierzaniu TNT 34 odpływał, aż nie widziałem kadłubów, tylko maszt. Byłem zdenerwowany, ale zdecydowałem się płynąć i walczyć, kierując się do brzegu. „Crocs” zapewnił mi unoszenie się, dlatego mogłem odpocząć bez „kopania” wody: jeden trzymałem w szortach, a drugi, jako wiosło, na dłoni. Podczas odpoczynku miałem jednego „Croksa” w spodenkach z przodu, a drugi trzymałem ręką pod tyłkiem, co dało mi wystarczająco dużo pływalności, aby powtarzać ten cykl podczas próby płynięcia do brzegu. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie mogę liczyć na pomoc innych. Przez co najmniej 30 minut nie widziałem mojego jachtu ani żadnych innych łodzi. Po przeciwnej stronie była skała, która wyglądała jak maszt, ale było to tylko złudzenie, że to może mój jacht lub inna łódź.

Powoli w nogach zacząłem odczuwać skurcze i drętwienie. Lewa noga była bezużyteczna.
To bardzo utrudniało mi pływanie, ponieważ mogłem już tylko używać rąk.

Mając „Crocsy” w szortach mogłem również rozgrzać ciało kładąc się na wznak i w ten sposób odpocząć, chociaż na chwilę. Po takim krótkim odpoczynku zacząłem płynąć w kierunku brzegu.

Już wcześniej, przed wypadnięciem za burtę wiedziałem z obserwacji plotera nawigacyjnego, że prąd odpływu będzie płynąć jeszcze do około godziny 15:00. W tej sytuacji postawiłem sobie za cel pływanie po przekątnej, aby zmaksymalizować wysiłek pływania. Niestety pływanie do brzegu zakończyło się niepowodzeniem, ponieważ prąd o szybkości 0,5 do 1 węzła to jest 1,8 km/godz. przesunął mnie na południe.
Po długim oczekiwaniu na pomoc byłem po prostu zmarznięty i wyczerpany, ale myślałem o tym, żeby jak najwięcej pływać i poruszać się. W pewnym momencie, gdy spojrzałem za siebie, zobaczyłem mój jacht, później (5-10 min) jakąś motorówkę i żaglówkę.

Załoga rzuciła do mnie kamizelkę ratunkową, która natychmiast się napompowała. Potem wciągnęli mnie na prawą trampolinę. Płakałem bez kontroli. Druga łódź zaproponowała mi zabranie do szpitala, ale upalny dzień i mój umysł podpowiadał mi, że wszystko będzie w porządku. Postanowiliśmy popłynąć dalej zgodnie z planem do Princess Louisa Inlet. Wewnątrz jachtu trząsłem się pod kocem przez około 2 godziny.

Zbliżając się do Malibu Rapids, bardzo wąskiego przejścia z silnymi prądami zdaliśmy sobie sprawę, że przez ten wypadek spóźniliśmy się na slack, czyli zmianę kierunku prądu i musieliśmy czekać aż do godziny 19:30.

Po tym jak rozgrzałem się, miałem burzliwą dyskusję z K: dlaczego nie zrobił zwrotu do wiatru, dlaczego nie rzucił kamizelki ratunkowej ani materaca. TNT 34 jest wyposażony w cztery samopompujące kamizelki ratunkowe i jedną zwykłą plus jedno nadmuchiwane koło typu MOB. Sześć długich materacy, które również mogą pływać. Jest także VHF radio z Emergency button.
K. powiedział mi, że nie wiedział, gdzie są jachtowe kamizelki ratunkowe.To było dziwne, bo miał własną nadmuchiwaną kamizelkę firmy Mustang i wiedział, gdzie jest.

Uważam, że takie tłumaczenie było denerwujące, żeby „winić mnie za to, że nie założyłem sam kamizelki ratunkowej”. W takiej sytuacji poczułem, że moje życie jest „zbędne”, a K. był prawie nonszalancki, jeśli chodzi o to, co się stało. Szok i panika tłumaczy dużo, ale nie wszystko. Zapytałem, co by się stało, gdyby  to jego córka nie miała kamizelki ratunkowej .

Zdałem sobie sprawę, że zawdzięczam swoje życie „Crocsom”, ciepłej pogodzie i prawie dwugodzinnej misji ratunkowej, która poszła strasznie źle.

Nie ma wątpliwości, że bez „Crocsów” utonąłbym w ciągu kilku minut.

B:
Bella nagrała to zdarzenie na swoim I-Phone, aby zapamiętać, co się wydarzyło i na podstawie tego oraz danych GPS określone zostały krytyczne momenty i sytuacje na pokładzie jachtu. Obraz z plotera jest powiększany do skali 0,2 Mm. Wyraźnie widać moment wypadnięcia za burtę w punkcie „A” (MOB) i godzinę później wyłowienie z wody w punkcie „H”. Odległość, jaką przemieścił się w wodzie Jerzy Kostański, płynąc i jednocześnie dryfując z prądem wynosi około 850 m (0,5 Mm). W sumie był około dwóch godzin w zimnej wodzie Pacyfiku.

20200928_213841

Poniżej objaśnienia wydarzeń w poszczególnych punktach:

A… MOB – Wypadnięcie za burtę. 4. sierpnia 2020 roku, około godziny 12:15-12:30.

A-B … Załoga odpływa około 250 m od miejsca wypadnięcia za burtę. Tracą kontakt wzrokowy z tonącym. Opuszczają żagle, ale nie mogą obniżyć zamocowania silnika i włączyć go. Załoga ponownie stawia foka i płynie do punktu B, który znajduje się około 1 Mm (1,8 km). Wraca do C robiąc kolejne 1.8 km. Razem ponad 4 km mimo że GPS pokazuje mniej więcej moment wpadnięcia za burtę. Dlaczego trwało to tak długo?

Po 1 1/2 miesiącach K. przyznał się, że szukał Jerzego z wiatrem. To jest absurdem, bo prąd decyduje o położeniu tonącego, a nie wiatr. Jest to pytanie: po co K. zrobił 4 km w złym kierunku, a nie zrobił zwrotu do tonącego, zaraz jak został postawiony fok ????????
B-C… załoga wraca blisko miejsca wypadnięcia za burtę, ale Jerzy już zdryfował o ok. 400 m (0,25 Mm) i przegapili go.
C-D… Jacht odpływa na odległość 0,5 km (0,27 Mm).
D-E… W międzyczasie uruchomiony silnik pracuje przez krótki okres i gaśnie z powodu odłączenia się przewodu paliwowego. Bella słyszy głos Jerzego, ale K. mówi, że to echo.
E-F… Załoga zatrzymuje małą motorówkę, która sugeruje zadzwonienie do Coast Guard. Na prośbę załogi motorówka odpływa w poszukiwaniu Jerzego. Parę minut później załoga próbuje dodzwonić się do straży przybrzeżnej i w tym momencie Ania robi zdjęcie, które potwierdza nasze położenie na wodzie. Po około 20 minutach motorówka wraca i mówi, że nikogo nie widziała. Bella swoim histerycznym płaczem spowodowała, że K. sprawdził silnik i go w miarę szybko naprawił. TNT 34 w końcu pod silnikiem przemieszcza się do punktu F.

  • G… Straż Przybrzeżna potwierdza kontakt radiowy dopiero o 2:05 pm (14:05) z nowym położeniem jachtu i wiadomością podaną przez K, że człowiek wypadł za burtę około 45 min. temu. Szacowanie czasu przez K. jest błędne.

Mapka i odległość potwierdzają, że połączenie radiowe nastąpiło około półtorej godziny po wpadnięciu Jurka do wody i że cała akcja trwała około dwie godziny.

  • .. Jerzy zostaje odnaleziony, po około dwóch godzinach od momentu strącenia go za burtę, w punkcie H, w odległości 850m (0,5 Mm) od pozycji A czyli  MOB.
    Rzucona do wody kamizelka ratunkowa natychmiast automatycznie napompowuje się.

H… Jerzy Kostański zostaje wyciągnięty z wody około godziny 14:15.

W tym momencie w pobliżu były już dwie łodzie wodne taxi i żaglówka .

Niestety mała lódź motorowa, która została wezwana na pomoc pomiędzy D i E, przeznaczyła tylko 20 minut swojego czasu na poszukiwania Jerzego. Później właściciel tej małej łodzi motorowej zatrzymał się przy  Malibu Rapids, żeby porozmawiać z załogą. Nie wiedział nawet, czy akcja ratunkowa zakończyła się powodzeniem.

Co jest oburzające właściciel małej motorówki porzucił akcje ratunkową. B. nagrała video z tej rozmowy.

Smutne, ale prawdziwe.

Po miesiącu czasu od zakończenia tego rejsu i powrotu całej załogi do False Creek w Vancouver, kapitan i właściciel TNT 34 Jerzy Kostański, który wypadł za burtę, stwierdził, że do tej pory ani K. ani A. nie skontaktowali się z nim. Wręcz przeciwnie po pierwszej publikacje (jeszcze bez danych z Coast Guard) pan K. zagroził sądownie Jerzemu, że go oczernia .

Jest to smutny koniec prawie tragicznej historii, ale dane z GPS, dane z Coast Guard, audio, video i zdjęcia mówią czyste fakty. Nie ma wiec wątpliwości co się stało .

Krótko pisząc:                                                                                                                                                 żadna z procedur „człowieka za burtą” nie została zastosowana, a poszukiwania tonącego odbyło się z wiatrem, a nie z prądem, co nie ma najmniejszego sensu. Kontakt radiowy po 1 1/2 godziny  jest prawie zaniedbaniem karnym.

Podsumowując całość tego wydarzenia.
WNIOSKI, jak zachować się w sytuacji wypadnięcia człowieka za burtę:

MOB (Man Over Board) lub COB (COB – Capitan Over Board).

Jeśli człowiek wypadł za burtę bez kamizelki ratunkowej, wyrzucić jak najwięcej sprzętu pływającego, na przykład:  kamizelki ratunkowe, koło ratunkowe, odbijacze, materace, ponton. Pomoże to nie tylko człowiekowi za burtą (MOB), ale na pewno OZNACZY to miejsce w przypadku utraty widzenia człowieka za burtą (MOB).

Jeśli załoga jest sprawna do żeglowania i pogoda na to pozwala stosować klasyczny manewr podejścia na żaglach do człowieka za burtą. Nigdy nie tracić go z oczu.

Jeśli załoga nie jest w stanie lub pogoda nie pozwala na klasyczne podejście, należy natychmiast zmienić kurs do wiatru i nie oddalać się od miejsca wypadku.

Wcześniej należy przeszkolić całą załogę na sytuację zmiany pogody. Przećwiczyć manewrowanie jachtem, refowanie żagli, opuszczenie i uruchomienie silnika. Żeby każda osoba na pokładzie wiedziała, że nigdy nie można tracić z oczu człowieka za burtą.

Natychmiast wezwij pomoc przez radio  i upewnij się, że sygnał o niebezpieczeństwie został usłyszany.

Zawsze noś kamizelkę ratunkową, szczególnie podczas pracy na dziobie lub pływaku.

Jak najczęściej ćwicz manewr człowiek za burtą i przypominaj gdzie znajdują się kamizelki ratunkowe.

Przećwicz z załogą alarm „człowiek za burtą” bez ostrzeżenia, np. rzuć kamizelkę ratunkową za burtę i poproś załogę o wyciągnięcie jej.

Nigdy nie kupuj NIEBIESKICH urządzeń pływających, takich jak poduszka czy kamizelka ratunkowa. Są one niewidoczne na błękitnej wodzie.

Zawsze ubieraj coś pływającego: pas samopompujący, kurtkę z neoprenu lub „Crocks”. Mniej pod ręką pływającą poduszkę (certyfikowaną).

Zapisać się na kursy żeglarskie i przejść praktyczny egzamin „człowieka za burtą”.

(Niestety w Kanadzie nie ma takiego wymogu i większość kursów jest teoretyczna.)

Ostatnie uwagi wg Jerzego Kostańskiego.

Wkrótce po tym wydarzeniu zachorowałem na półpasiec, który był i jest wynikiem osłabienia układu odpornościowego.

Dok4aa

W domu przetestowałem wyporność moich “Crocsów” firmy „Martes”, które kupiłem w Polsce i okazało się, że każdy z nich ma pływalność po około 1,5 litra. To jest  3-litry, które uratowały mi życie.

„Martesy” zostały oprawione na pamiątkę, a znajomi zamówili je dla siebie jako “lucky Crocs” .

Opracowałem też naklejkę o wymiarach 10x15cm w języku angielskim, do umieszczenia w kokpicie, aby pomóc załodze w sytuacji MOB.

Dok5aa

 

 

 

 

 

 

 

Jerzy Kostański                                                                                                                      ___________________________________________________

F O T O

IMG-20201129-WA0000 IMG-20201129-WA0002 IMG-20201129-WA0001 858228_538728819491863_1281893337_o 20170827_200958 b IMG-20201129-WA0003

                                                                                                                                                   Foto Autora                                              ___________________________________________________________________________________________________Jerzy Kostański – ur. 1956 r, absolwent Politechniki Wrocławskiej (Budownictwo Lądowe, 1980). Od 1981r. na emigracji, w Vancouver (Kanada) od 1985r. Absolwent geotechniki  na Uniwersytecie w Manitoba 1984r. Projektant  i budowniczy jachtów wielokadłubowych: Quadacat 28, jachty motorowe Motorcat 29,  jachty żaglowe TNT 34. Żeglował na Bałtyku, Morzu Śródziemnym, Morze Andamańskim, Pacyfiku. Jerzy ma patenty w USA i EU związane z systemem składania wielokadłubowców i patent na kotwicę, którą nazwał „Harpoon”.