Tym razem korespondencja jest zapowiedzią ciekawej (tak przynajmniej jest to anonsowane w mediach portugalskich) wizyty w Lizbonie szwedzkiego, największego na świecie, oceanicznego, drewnianego żaglowca.
Oczekiwanym żaglowcem jest Gotheborg of Sweden, współczesna – z początku obecnego wieku, replika szwedzkiego żaglowca (typ East Indiaman) Gotheborg (I) zbudowanego w XVIII wieku i wówczas eksploatowanego przez Swedish East India Company (Svenska Ostindiska Companiet, SOIC).
Właścicielem żaglowca/repliki jest utworzona w 1993 roku Svenska Ostindiska Companiet Aktiebolag (Swedish East India Company Limited) – SOIC Global Trading AB, kontynuującą szwedzkie tradycje rozpoczętego przed wiekami międzynarodowego handlu. SOIC jest spółką w pełni kontrolowaną przez prywatną firmę Greencarrier Group, której właścicielem jest Stefan Bjork. Armatorem żaglowca Gotheborg of Sweden jest spółka SOIC Ship Management, spółka-córka Svenska Ostindiska Companiet (SOIC).
Rejs żaglowca ze Szwecji na Daleki Wschód, którego zakończenie przewidziane jest w Szanghaju na jesieni 2023 roku, odbywa się pod szczytnymi hasłami promocji szwedzko-azjatyckiego handlu i wykreowania nowych możliwości biznesowych z ukierunkowaniem na innowacyjność, nowe idee i zrównoważony rozwój. Te piękne, idealistyczne hasła to przyszłość szwedzkiej wersji „jedwabnego szlaku”, a rozpoczęty rejs, pobyty w portach to biznesowy plan już realizowany – możliwość udziału w kolejnych etapach rejsu, zwiedzanie żaglowca w portach do których zawinie są odpłatne i ceny podane na stronie internetowej rejsu (https://www.gotheborg.se/join-us/sail-with-us/available-sailing-legs-2022/).
Pobyt Gotheborg of Sweden w Lizbonie spodziewany jest w dniach 5 – 8 września i wówczas w korespondencji doślę materiał zdjęciowy.
_______________________________________________________________________________________________________________Mariola Landowska– żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.
A właściwie knaga z Toronto w prowincji Ontario, w Kanadzie. Co to jest knaga to każdy żeglarz wie. Co to jest knaga każdy nie-żeglarz może sobie zobaczyć googlując słowo „knaga”. Ale to nie o knagę wyprodukowaną w Kanadzie chodzi, choć zapewne taka wyprodukowana w Kanadzie byłaby o niebo solidniejsza niż ta tania, chińskiej roboty, ogólnie dostępna. Upraszczając: knaga to coś do czego owija się liny elastyczne, aby nimi przyłączyć coś do czegoś, czyli coś przy czymś zacumować. Proste?
Mniej proste jest jeśli mieszka się w Toronto, bo to łączenie i cumowanie jest utrudnione. Szacuje się, że w Toronto i okolicy mieszka około 200 tys. Polaków i Kanadyjczyków polskiego pochodzenia. Po to aby utrzymać się na powierzchni i nie zatonąć w tyglu wielu społeczności kanadyjskich potrzebne jest utworzenie wielu punktów zaczepienia lin i połączń przerzuconych przez Atlantyk do Polski. Służą do tego solidne knagi. Są wśród nas w Polonii różni ludzie, tak jak i w Polsce. Zdarzają się też żeglarze, a wiadomo, dusza żeglarska odwiecznie ciągnie na morze. Ukształtowanie terenów w północnym Ontario jest wynikiem tych samych zlodowaceń co ukształtowanie Mazur, czyli Ontario to takie pojezierze mazurskie, tylko znacznie rozleglejsze, bo wszystko w Kanadzie jest duże. Wystarczy popatrzeć na mapę, aby dostrzec, że odległość z jednego końca Kanady z prowincji nad Atlantykiem (Nowa Funlandia i Labrador, Nowa Szkocja, Nowy Brunszwik i wyspa Świętego Edwarda) do drugiego końca Kanady (Kolumbia Brytyjska) nad Pacyfikiem jest dłuższa, niż odległość z Toronto to Polski. Tak, to przestrzeń i niezliczone akweny przypominające nasze kochane Mazury są wymarzonym placem zabaw dla żeglarzy i innych adeptów sportów wodnych. Wielu z nas wiatry zagnały do Kanady. Tęsknota za żeglowaniem, wspomnienia niezapomnianych rejsów i chęć posłuchania opowieści morskich przy kuflu dobrego piwa skrzyknęła podobnie myślących pozytywistów i ponad 25 lat temu założono w Toronto Klub Żeglarski „Biały Żagiel”. Nasi żeglarze zacumowali swoje łódki w portach południowego Ontario. Z czasem wypracowano szereg cyklicznych spotkań i regat (w tym regaty o Puchar Ambasadora RP), szkolenia żeglarskie, słynne na całą okolicę bale kapitańskie, wspólne otwarcia i zamknięcia sezonu. Sezon w Ontario jest podobny do polskiego, takiego na przykład z Mazur. Wkrótce po założeniu klubu żeglarskiego, zimą brać żeglarska schodziła się, żeby opowiadać morskie opowieści, zjeść po żeglarsku, napić się rumiku (jak ten trunek pieszczotliwie nazwano) i pośpiewać. Spotkania te przeistoczyły się w zimowe miesięczne spotkania szantowe w „Tawernie pod Wrakiem”. Kiedy plucha za oknem, śnieg prószy, dnia prawie nie ma, a początku sezonu żaglowego jeszcze nie widać, to spotkać przy szantach się chce. Te szantowe spotkania przerodziły się w 2002 roku w festiwal szantowy z przeglądem i konkursem na najlepszy zespół i wykonawcę. To właśnie ten festiwal szantowy został nazwany „Knaga” – bo łączy to co polskie z tym co polonijne, Mazury z Ontario, starych wilków morskich z młodymi adeptami sportów wodnych, całe rodziny, i wszelakiej maści chętnych do spędzenia śpiewanego wieczoru i bycia razem.
Jednym z pierwszych laureatów „Knagi” został zespół szantowy „Roztopiony Smalec”, prowadzony przez lidera ruchu szantowego w Kanadzie ś.p. Boba Sarnę, zaś jednym z pierwszcyh laureatów festiwalu został Arek Wlizło, który tym knagowym torontońskim trofeum rozpoczął swoją szantową karierę na wielu festiwalach w Polsce (między innymi słynny festival „Shanties” w Krakowie), w Kanadzie, w Stanach, oraz żeglując po wodach i oceanach niemalże całego świata. Kiedy gwiazda Arka Wlizło wznosiła się w Polsce, festiwal „Knaga” w Toronto dostał zadyszki i zwolnił biegu. Ale… Pozostali fani szantów, żeglarstwa i dobrej zabawy nie zapomnieli dobrych chwil, bo dobrych chwil się nie zapomina i tylko o takich pamięta w świecie żeglarskim. W roku 2018 festiwal Knaga został reanimowany, głównie dzięki wysiłkom organizacyjnym Lesia Bieńczyka i Krzysia Kotusa. Również sformalizował się zespół szantowy przy klubie przyjmując nazwę „Shanty, shanty & all that Jazz”. Zespół prowadzi znakomity muzyk akordeonista Jurek Janiec, poszerzając horyzonty i muzyczne umiejętności członków zespołu, muzyczną wiedzę teoretyczną. A plany zespól ma szerokie: przygotować kompilację szant kanadyjskich i je rozpropagować w świecie.
Obecnie zespół występuje w składzie:
Józef Aleksandrowicz – patronat, dostęp do sali, prezes Gminy 1-szej, Związku Narodowego Polskiego w Kanadzie, przy 71 Judson, w Toronto
Lesio Bieńczyk – główny koordynator i animator
Jurek Drozdowski – gitara, śpiew
Alicja Farmus – chórek, dziennikarka
Beata Gadowska – asystentka koordynatora, PR
Jurek Janiec – akordeon, kierownik muzyczny
Janusz Jankowski – gitara, właściciel Thompson Marine
Krysia Kantor – chórek
Małgosia Kłys – solo, chórek
Krys Kotus – solo, gitara, ukulele
Kasia Karbowniczek – gitara basowa
Bogusia Łysenko – solo, gitara
Janusz Polak – solo, gitara, ukulele, komandor Klubu Biały Żagiel
Gosia Prusińska – chórek
Magda Stoch – chórek
Wiesiek Szczepaniak – instrumenty perkusyjne
Marian Ziomek – saksofon sopranowy (gościnne)
Działalność szantowa jest coroczne wzmacniana przez szantowe jamboree w przystani Thompson Marine na północ od Toronto (3.5 godz jazdy samochodem), nad zatoką św. Jerzego (Georgian Bay) jeziora Huron. Właścicielem Thompson Marine jest czołowy muzyk (gitara) zespołu Janusz Jankowski – kapitan z Polski osiadły od lat w Kanadzie i od dawna zakotwiczony nad Georgian Bay. Nie ma drugiego takiego, kto znałby każdą skałę w zatoce (a zatoka jest bardzo rozległa) lepiej od naszego kapitana. Odbywające się w przystani Thompson Marine szantowe spotkania są połączone z rejsami po niezwykle malowniczej zatoce świętego Jerzego (Georgian Bay). W zlotach biorą udział właściciele jachtów dokujących w marinie, przyjezdni żeglarze, jak i szanciści i szancistki z różnych stron Kanady, Stanów i Polski, oraz różni inni. Jeśli chcecie dołączyć to Thompson Marine jest jak knaga łącząca i przygarniająca wszystkich (oczywiście po ustaleniu z Jasiem, właścicielem, wolnych miejsc do zakotwiczenia i noclegów).
Jeśli ktoś będzie w Toronto, bądź w okolicy, to zapraszamy. Zapraszamy również po sezonie żeglarskim w 2022, na cykl posezonowych comiesięcznych spotkań w „Tawernie pod Wrakiem”, gdzie można po żeglarsku i zjeść, i wypić, posłuchać ciekawych opowieści wilków morskich, oraz posłuchać torontońskiego zespołu szantowego, a i samemu pośpiewać – wspólnie, albo zaprezentować się przy otwartym mikrofonie. Lokalna kapela szantowa przygotowuje przegląd szant kanadyjskich, bo to nie może być, aby nie chwalić swego. Zbyt często szanty kanadyjskie giną w ogólnym worku szant, tak jak na przykład szanta „I’m alone” („Jestem sam”) o przemycaniu do Stanów kanadyjskiej whiskey w czasie prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Przyjemnie też posłuchać lokalnych morsko-jeziornych opowieści, spotkać nieustraszonych żeglarzy (wielu z nich pływało po niezliczonych wodach świata, i wielu opłynęło kulę ziemską – niektórzy wielokrotnie) a przede wszystkim pośpiewać i poszantować z ludźmi o bratniej (niespokojnej i kolorowej) duszy. Lokalny zespoł szantowy robi duże postępy. Jeszcze trochę prób i lekcji teorii od maestro Jurka a wyląduje na jakimś festiwalu w Polsce – marzyć zawsze jest dobrze, nie? Marzenia otwierają horyzonty. W roku bieżącym (2022) w maju, po dwuletniej wymuszonej ciszy covidowej, odbyła się kolejna edycja festiwalu szantowego „Knaga”. Tym razem z gośćmi z Polski: zespołem „Nierobbers” z Elbląga. Takie odwiedziny szantymenów z Polski stały się już tradycją na polonijnym nieboskłonie Toronto. W ramach cyklu „Z morza w krainę łagodności” dwa razy do roku, Arek Wlizło zaprasza najlepszych z Polski na tournee po Kanadzie i Stanach.
XIII Festiwal „Knaga” 2022 bardzo się udał, pełna sala fanów morskiego śpiewania jest doskonałym dowodem na potrzebę takiej formy muzyki. Oczywiście nagrody były w postaci knagi. Organizatorzy zadbali, aby każdy z uczestników dostał wyróżnienie w formie knagi i dyplomu. Równocześnie zapoczątkowany został cykl szant kanadyjskich, bo jedna z członkiń zespołu Bogusia Łysenko z córką Kasią zaprezentowały szantę kanadyjską „Fisherman’s Son” („Syn Rybaka”) zespołu „The Rankin Family”, oraz własną kompozycję o żeglarzach z torontońskiego klubu żeglarskiego „Biały Żagiel”.
I tak to knaga nie tylko cumuje, ale i łączy: łódka do łódki, Mazury z jeziorami Ontario, szanty polskie z szantami kanadyjskimi. Co? Dalej nie wierzycie, że mamy szanty kanadyjskie? Jak się spotkamy to wam zaśpiewamy. A najlepiej to przyjeżdżajcie do nas, to nie tylko razem pożeglujemy, połowimy ryby, uraczymy was chlebem ze smalcem i najlepszymi na świecie ogórkami kiszonymi od Tymka. A i na ząb coś ostrzejszego się znajdzie, no i przede wszystkim pośpiewamy o radościach i tęsknotach wilków morskich zakodowanych w muzyce szantowej, którą tylko ludzie o szczególnej wrażliwości emocjonalnej są w stanie zrozumieć i pokochać. „Knaga” z Kanady jest takim narzędziem uwalniającym te łączące nas emocje. „Knaga” łączy Mazury z Ontario, Bałtyk z Wielkimi Jeziorami Kanadyjskimi, Polaków rozsianych po całym świecie. Szanty zaś pomagają nam, abyśmy się całkiem nie pogubili w nawigacji po oceanie życia.
Alicja Farmus – członek Klubu Żeglarskiego „Biały Żagiel” w Toronto.
Alicja Farmus – pochodzi z Górnego Śląska, absolwentka socjologii (UJ) oraz informatyki (University of Liverpool), obecnie mieszka w Toronto (Ontario, Kanada). Pracowała jako IT project manager (pmp designation) w rządzie Ontario. Obecnie zarządza projektami szczebla federalnego Kanady. Pełniła wiele funkcji w organizacjach polonijnych, między innymi była prezesem Kongresu Polonii Kanadyjskiej – Okręg Toronto. Oprócz żeglarstwa, swoje zainteresowania kieruje w stronę kajakarstwa (canoe, kandyjki), głównie na akwenach Ontario. Członek polonijnego klubu żeglarskiego w Toronto „Biały Żagiel” oraz grupy szantowej „Szanty, szanty & all that Jazz”.
Od wieków w Portugalii, w środowisku żeglarzy, była bardzo popularna, ale i poważana, traktowana z należytym, religijnym szacunkiem i pobożnością ceremonia na wodzie zwana pielgrzymką z Círio de Oeiras do Matki Boskiej w Atalaia (Peregrinacao do Cirio de Oeiras a Senhora da Atalaia).
Figurka Matki Boskiej (Nossa Senhora da Atalaia) na dziobie klasycznej, typowej dla tutejszego szkutnictwa łodzi żaglowej, oczywiście z łacińskim ożaglowaniem, przytym kolorowe chorągiewki rozpięte na takielunku, no i niezwykle barwne wymalowania kadłuba – oto czoło wodnej pielgrzymki prowadzi dużą grupę łodzi żaglowych do Montijo (w rozlewiskach rzeki Tag na jej lewym brzegu, po drugiej stronie Lizbony). Potem żeglarze przenoszą tę figurkę w rytmie rozśpiewanej pielgrzymki, już na lądzie, do sanktuarium maryjnego.
W tym roku odnowiono tę wielowiekową tradycję. Po ponad stuletniej przerwie powrócono do tej niecodziennej, marynistycznej tradycji. Na prezentowanych fotografiach można podziwiać piękne, religijne wydarzenie, niezależnie od własnych przekonań religijnych.
Fotografie: Zelia Silva – w posiadaniu archiwum Towarzystwa “Ancoras”(ANCORAS – Associacao Nautica Classicos de Oeiras). Autoryzacja: Carlos Alpedrinha Pires.
________________________________________________________________________________________________________Mariola Landowska– żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.
Zgrane trio doświadczonych muzyków wystąpiło w niedzielę 31-go stycznia 2022 roku w nowojorskim lokalu Kaskade nazwanego tak na cześć kultowej szczecińskiej restauracji Kaskada. Kilkakrotnie przekładany termin koncertu, trudne warunki śniegowe i kolejna fala pandemii, to wszystko odbiło się na frekwencji, ale kameralny klimat restauracji wypełnionej świeczkami zrobił wrażenie na każdym, kto zdecydował się uczestniczyć w tym wyjątkowym wydarzeniu.
Muzycy wcześniej wystąpili dla Polonii amerykańskiej na Florydzie. Przed nimi zaplanowane są kolejne koncerty w Nashville, Chicago i Kanadzie. Pod koniec lutego w Polsce zaczyna się krakowski festiwal Shanties. Ten najsłynniejszy festiwal polskiej pieśni żeglarskiej reprezentował tu w Nowym Jorku, osobiście jego wieloletni organizator Krzysztof Bobrowicz. Przywiózł z sobą do „małej Polski” na Greenpoint dużo płyt szantowych, beczkę świetnego humoru i optymizmu. Gospodarzem tego miłego dla ucha wydarzenia był Polski Klub Żeglarski w Nowym Jorku.
Na koncercie wystąpił także Krzysztof„Jurkiel”Jurkiewicz grający na gitarze i instrumentach dętych z akordeonistą Jackiem Jakubowskim. Razem należą do zespołu Słodki Całus od Buby. Wprowadzali nas w gdańsko-gdyńskie klimaty.
Trzeci muszkieter Arek Wlizło z Kanady, znany z subtelnych i poetyckich ballad z akompaniamentem gitarowym, tym razem również obsługiwał instrumenty rytmiczne. Koncert był podzielony na trzy części. W przerwach można było nabyć koszulki Polskiego Klubu Żeglarskiego w Nowym Jorku upamiętniające 30-lecie klubu, które miało miejsce w 2020 roku.
Pierwsze zabrzmiały irlandzkie folkowe rytmy The Lowlands Low oraz Irlandka, a potem kilka piosenek upamiętniających legendarny zespół Stare Dzwony. Publiczność spontanicznie podchwytywała słowa piosenek, szczególnie w refrenach. Kiedy zabrzmiały popularne piosenki autorstwa niedawno zmarłego Jurka Porębskiego, dobrze znanego także amerykańskiej publiczności, nastąpił toast za jego pamięć.
Kolejna część koncertu została poświęcona solowym występom poszczególnych artystów. Pierwszy rozpoczął Krzysztof Jurkiewicz pieśnią zatytułowaną Frau Kokoshke opowiadającym o tragicznym zatonięciu statku Wilhelm Gustloff w 1945 roku z gdańskimi cywilami, w tym kobietami na pokładzie, zainspirowaną pieśnią Cztery zegary. Na fali wspomnień zaśpiewano jazzową Nostalgię autorstwa Janusza Sikorskiego. Żeby się nie dać ponieść nastrojowi smutku, nastąpiły żywe i energiczne śpiewy pieśni Face to face oraz country melodyjne Przeczucie.
Jacek Jakubowski z akordeonem ujął publiczność interpretacją Rybaczki z czasów jego współpracy artystycznej ze Zbigniewem Gachem. W tym samym momencie kelnerka otworzyła drzwi do kuchni i aromat rybny dodał wydarzeniu niezwykłej autentyczności.
Arek Wlizło dodał od siebie filozofującą piosenkę pod tytułem Dokąd i nawiązał piosenkami do twórczości czeskiego folkowego piosenkarza Jarka Nohavicy i jego piesni Gwiazda i Sarajewo. Finał koncertu, jak bywa na szantowiskach, połączył scenę i widownię w jeden krąg. Były grane bisy na życzenie i piosenki najbardziej znane do wspólnego śpiewania jak na przykład: Gdzie ta keja, Nie ma już, Aniele, Plasterek cytryny, Śmiały harpunnik, Dokąd mnie poniesie, Kiedy szliśmy przez Pacyfik i Był 59 rok. Na koniec tradycyjnie zabrzmiało Pożegnanie Liverpoolu.
Nikomu nie chciało się opuścić przyjazną muzyczną krainę łagodności, lecz zrobiło się późno i trzeba było wracać do domów mroźną nocą. Wspomnienia nagrane tego wieczoru piosenki wraz z morskimi i portowymi opowieściami zostały ułożone w wspomnieniach.
Doubrava Krautschneider – jest teatrologiem z wykształcenia i zamiłowania. Obecnie przebywa w USA gdzie zajmuje się animacją kultury, prowadzi warsztaty teatralne, pisze recenzje do portalu www.scena.cz i do polskich mediów. Śpiewa w polonijnym chórze. Córka Małgorzaty i Rudy Krautschneiderów.
Przy dobrej kawie, w Marina de Oeiras, gdzie na stałe cumuje canoa Alma do Tejo (port. Dusza Tagu) – budząca zainteresowanie, rzadko obecnie spotykana łódź żaglowa typu canoa tipica do Tejo – spotkałam się z Prezydentem Stowarzyszenia „Ancoras” (ANCORAS – Associacao Nautica Classicos de Oeiras) Carlosem Alpedrinha Pires.
Już jakiś czas temu zapisałam się do stowarzyszenia „Ancory” i byłam bardzo ciekawa historii, którą przekazują o tradycyjnych łodziach żaglowych z tych stron.
Stowarzyszenie założono niedawno, bo w 2014 roku. Cele jakie sobie postawiło to odrodzenie tradycyjnych jednostek pływających kiedyś po rzece Tag. Wiele lat temu zniknęły z pobliskich akwenów, wyparte przez nowe, plastikowe łodzie, jachty, stateczki.
Zachowanie i pielegnowanie tradycji to w praktyce właśnie powrót do odnowienia żeglarstwa według dawnych sposobów, na jednostakch ożaglowanych jak w czasach minionych. Aby pokazać “na żywo” nowym pokoleniom te stare tradycje, umiejętności, trzeba nauczyć się obsługiwania ich, poczuć ich odmienność, bo łodzie są duże (około 9 metrów długości, załoga: maksymalnie 10 osób) i wrażliwe na przechyły od wiatru, a do tego posiadają piekne, tradycyjne, jak z innej epoki żagle Vela Latina.
Jeszcze nie wiedziałam dlaczego, nie czułam się pewnie, ale po tygodniu od naszej rozmowy, popłynęłam z nimi; pod latyńskimi żaglami.
Carlos po naszej kawie, pokazał mi biuro stowarzyszenia ze zdobytymi pucharami ustawionymi na półkach, bo Alma do Tejo z powodzeniem żegluje także w lokalnych regatach żeglarskich.
Organizują kursy żeglowania dla chętnych połączone z praktyczną nauką różnych umiejętności żeglarskich, jak również krótkie przejażdżki po rzece dla osób zupełnie nie mających pojęcia o żeglowaniu. Pływają do miejsc historycznych aby pokazać i przybliżyć swoim gościom latarnie morskie, fortyfikacje z XVII wieku, których w okolicy jest sporo. Czasem płyną do Seixal po drugiej stronie rzeki Tag, na obiad. Wypływają rano około godziny dziesiątej i wracają po południu, około siedmnastej. Zawsze sprawdzają wcześniej prognozę pogody, przewidywane wiatry, zafalowania, bo jednak, choć niedaleko, ale pogoda potrafi się nagle zmienić, tym bardziej, że tutaj wpływ oceanu też ma duże oddziaływanie.
Jak wyglądało moje żeglowanie na Alma do Tejo? Byliśmy we trójkę: Antonio, Eduardo i ja.
Oni dwaj to doświadczeni żeglarze, obeznani z Alma do Tejo. Moje dotychczasowe żeglowania na współczesnych, plastikowych jachtach z ożaglowaniem trójkątnym – bermudzkim to jednak nie to samo, ale na szczęście oni już długo pływają na Alma do Tejo i ich doświadczenie żeglarskie wystarczyło. Linki, linki, linki, dużo linek i trzeba wiedzieć, która od czego. Vela latina to dla mnie, patrząc okiem malarskim, jakby grot i fok razem połączone w jedno. Zmiana halsu wygląda inaczej niż na typowym jachcie współczesnym. Żagiel nie “przechodzi” całkowicie na lewą albo prawą burtę. Zawsze jest jego część oparta o maszt, który dzieli żagiel łaciński. Dla mnie to nowe, ciekawe doświadczenie, praktycznie “przerobione” podczas żeglugi canoaAlma do Tejo.
Jednak warto było, bo miałam okazję posłuchać historii od Portugalczyków znających tę tradycję o której opowiadali z ochotą i dużym przejęciem. Taka łódź czyli canoa, jak mawiają canoa do Tejo dawniej służyła do transportu ludzi, materiałów budowlanych albo żywności z jednego brzegu rzeki na drugi, tu w okolicy Lizbony i innych miejscowości położonych nad Tagiem. Wówczas nie było jeszcze Mostu 25. Kwietnia (Ponte 25 de Abril, poprzednia nazwa – do 1974 roku to Most Salazara). Zbudowano go w 1966 roku, jeszcze za czasów Salazara. Ale zanim to nastapiło, piękne żagle łacińskie dominowały na Tagu.
Był to mój pierwszy rejs na Almie do Tejo. Powoli będę musiała przyzwyczaić się do nazw linek, żagli i komend po portugalsku, bo chciałabym kontynuować tę romantyczną przygodę. Łódź nie ma kabestanów i innych udogodnień. Wszystko wymaga szybkiego reagowania i szybkiego refleksu. A do tego nie jestem jednak doświadczonym, na codzień “praktykującym” żeglarzem, choćby z powodu malarstwa, które „pożera” cały mój czas.
Mariola Landowska– żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.
Od czego zacząć tę koresondencję? Od pracowni?, od „Oceano-rzeki”?.
Może od oceanu i latarni morskiej Bugio nazywanej też latarnią São Lourenço, gdyż znajduje się na wyspie w ujściu rzeki Tag do oceanu w Forcie São Lourenço do Bugio.
Latarnia patrzy na nas spomiędzy spiętrzonej, rozfalowanej wody oceanu, ale też bywa wody spokojnej, jakby wyciszonej po wielkim wysiłku. Czasami – są takie dni, że otoczona jest wokół łodziami rybackimi. Kiedyś udało mi się popłynać z rybakami na ich małej łodzi do tej wysepki, którą widzę prawie zawsze z okien mieszkania. Dopływając do wyspy wyraźnie widać kamienną twierdzę ze stromymi schodkami prowadzącymi do wnętrza, do małej kapliczki i pomieszczeń, gdzie dawnymi czasy rodzina latarnika spędzała wakacje.
Od strony południa wody spokojniejsze były tego dnia, ale dopłynięcie nie było łatwe. Pomimo łagodnej pogody, bardzo kołysze naszą łodzią – ocean spokojny, wyciszony, a jednak jest w ruchu; może oddycha. To tu nastepuje spotkanie rzeki Tag z Oceanem Atlantyckim.
Pamiętam, zabrałam wtedy siostrzeńca i szwagra na tę „wyprawę”; byli u mnie na wakacjach, więc zrobiliśmy sobie taką, niecodzienną frajdę. Trochę martwiłam się o nich, bo woda przeogromna, a my na małej łodzi; poczucia bezpieczeństwa jakby nie za wiele. Jednak rybak był bardzo doświadczony, więc spokojnie obejrzeliśmy wysepkę. Wyszliśmy na ląd, na kamienne skały, obejrzeliśmy fort.
Powrot był wielką ulgą, szczerze mówiąc. W zasadzie nie lubię tam być, choć byłam parę razy, aby poczuć miejsce, bo przymierzałam się do malowania obrazu z latarnią i oceanem.
Wrota mojej pracowni są szeroko otwarte na wodę i łodzie, i łagodne wiatry przynoszą zapach oceanu, szum wody, pomrukiwania oceanu…. Słuchając tych głosów, czując to niepowtarzalne i jedyne, otaczające wszystko wokół powietrze morskie, namalowałam parę prac, zrobiłam zdjęcia. Dla zatrzymania w kadrze, na płótnie…
____________________________________________________________________________________________________________________________Mariola Landowska– żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.
W błyskawicznym tempie opanowała cały świat. Zmieniła, a właściwie – mocno ograniczyła, różnorodne formy aktywności ludzi. Przytrzymała nas w domach, oddaliła od siebie. Nie ominęła żeglarstwa. Pandemia.
We wrześniu 2019 roku żeglarze z polonijnego klubu „White Sails” z Toronto rozpoczęli w Panamie – od przejścia Kanałem Panamskim na Pacyfik – żeglugę z zamiarem opłynięcia Ameryki Południowej. Na początku kolejnego roku wszystkie plany nagle uległy zatrzymaniu: jacht pozostał w Patagonii, żeglarze przebywali w Toronto na rocznej kwarantannie. Dopiero w tym roku, choć również w ograniczonym przez rygory sanitarne zakresie, dotarli do Urugwaju.
Poniżej w telegraficznym skrócie korespondencja kapitana jachtu Star Spangled Leszka Stankiewicza przysłana Zeszytom Żeglarskim.
Typ jachtu: Passport 42, budowany w Tajwanie przez stocznię Passport Yachts z USA.
Rok produkcji:1984
Typ ożaglowania: cutter
Pow ożaglowania: 71 m2
Długość: 12,80 m
Szerokość: 3,91 m
Zanurzenie: 1,92 m
Silnik Yanmar: 75 Hp
Trasa rejsu wokół Ameryki Południowej: Kanał Panamski, Wyspy Galapagos, Wyspa Wielkanocna, Chile – Patagonia (Puerto Montt – Puerto Williams), Urugwaj, …
Aktualnie czekam na załogę, żeby płynąć dalej wzdłuż wybrzeża Brazylii na Karaiby.
Rozpoczęciem rejsu było przepłynięcie Kanału Panamskiego z Atlantyku na Pacyfik we wrześniu 2019 roku (27.09.2019).
Opis trasy:
Kanał Panamski: 27 – 28/09/2019, załoga: 6 osób
Panama – Galapagos: 12/10 – 23/10/2019, załoga: 4 osoby
Galapagos – Wyspa Wielkanocna: 31/10 – 14/11/2019, załoga: 3 osoby
Wyspa Wielkanocna – Puerto Montt (Chile): 23/11 – 09/12/2019, załoga: 4 osoby
Patagonia (Puerto Montt – Puerto Williams): 18/12/2019 – 31/01/2020, załoga: 4 osoby
From: Leszek Stankiewicz Date: Sun, 31 Oct 2021 at 21:24 Subject: Przygotowanie do drogi na Patagonię To: ……
Puerto Montt to starting point dla tych, którzy płyną na południe kanałami Patagonii. Jest to też ostatnie miejsce gdzie można dokonać napraw i wyposażyć dodatkowo jacht oraz zaopatrzyć się w żywność. Jacht był przygotowany do tej wyprawy w Panamie. Części zapasowe, mapy papierowe i elektroniczne były przywiezione z Toronto. Parę żagli należało oddać do naprawy oraz zakupić 4 liny po 100m. Musiałem też kupić nowy silnik zaburtowy do pontonu. Kupujemy żywność na co najmniej dwa miesiące, uzupełniamy paliwo, wodę, propan do butli. Jesteśmy gotowi na odprawę w Armada która musi potwierdzić naszą gotowość i wydać zezwolenie tzw. Zarpe. Po inspekcji na jachcie dostajemy zgodę i 18 grudnia opuszczamy marinę, płyniemy w tę dziką krainę. Patagonia, marzenie wielu, kraina wiatrów, lodowców spływających z potężnych gór wprost do wody i tysięcy wodospadów. Raj dla ludzi kochających dziką nieskażona cywilizacją naturę, wymarzone miejsce dla artystów, fotografów, malarzy i oczywiście żeglarzy. Niektóre jej nazwy budzą niepokój, np. Isla Decepcion – wyspa zawieszenia, Puerto del Hambre – port głosowy, Bahia Ultima Esperanza – zatoka ostatniej nadziei, itp.
Regaty na Horn: 16/02 – 22/02/2020, załoga: 5 osób
Po regatach wszyscy wróciliśmy do Toronto. Ja miałem powrócić z nową załogą, niestety, Chile zamknęło granice, mogłem pojechać dopiero za rok, z uwagi na pandemię – COVID.
Powrót na jacht: 23/02/2021
Kontynuuję rejs z załogą z Chile – 3 osoby: Puerto Williams – Isla de los Estados – Urugwaj: 26/03/2021-14/04/2021
Zostawiam jacht ponownie i wracam do Toronto. Z Kanady na jacht wracam po sześciu miesiącach.
Obecnie czekam na przybycie załogi z Brazylii, żeby kontynuować rejs dalej przez Brazylię na Karaiby.
Załogę w większości stanowili członkowie polonijnego klubu z Toronto „White Sails”, za wyjątkiem ostatniego odcinka.
From: Leszek Stankiewicz Date: Mon, 29 Nov 2021 at 20:57
Od kilku tygodni jestem w Urugwaju, przygotowuję jacht do drogi po długiej przerwie. Wyciągałem, odmalowałem plus wiele napraw. Jestem gotowy, ale Prefectura musi zrobić inspekcję, a im się nie spieszy. Załoga przylatuje pierwszego czyli już w środę. Chcę wypływać następnego dnia, jest dobre okienko. Załoga: trzy osoby, Brazylijczycy. Pierwszy planowany przystanek – wyspa Sao Sebastiao.
Leszek Stankiewicz
__________________________
Foto z rejsu
PANAMA
GALAPAGOS
CHILE
PATAGONIA
Fot. z arch Autora.
_____________________________________________________________________________________________________________________________ Leszek Stankiewicz – ur. 1949 r, Białystok. Żeglarstwo uprawia od młodych lat (regatowo: na Cadetach, Finnach, Latającym Holendrze). Pod koniec lat osiemdziesiatych wyjeżdża do Toronto (Kanada) i tam działa w polonijnym klubie żeglarskim „Biały Żagiel” (2002 – 2003 komandor klubu). Rejsy: z Kanady do Polski na jachcie „Julianna”; na „Zjawie IV” z Patagonii przez Cape Horn, Falklandy do Rio de Janeiro; własnym jachtem z Karaibów do Australii (2007 – 2008); rejsy na Karaibach; od 2019 rejs dookoła Ameryki Południowej: Panama – Galapagos – Wyspa Wielkanocna – Patagonia – wschodnie wybrzeże Ameryki Południowej.
Skąd taki tytuł?, ano stąd, że właśnie takie mam odczucia, udając się w te strony portugalskiego wybrzeża.
Sesimbra to nieduże, malownicze miasteczko, mały port rybacki, położony niejako po drugiej stronie Lizbony, tej od południa. Niespieszna podróż autem, przy delektowaniu sie spokojnym, nadmorskim krajobrazem, zajęła nam niespełna 50 minut, licząc od wjazdu na Most 25 kwietnia (Ponte 25 de Abril).
Malowniczy zjazd do miejscowości Sesimbra przyciąga wzrok i zaprasza na plaże, takie jak Portinho da Arrábida, Praia da California, Praia do Ouro, ale my jedziemy do „Clube Naval de Sesimbra”, gdzie jesteśmy umówieni na pływanie wzdłuż brzegu, w stronę Portinho da Arrábida.
Wsiadam do łodzi razem z fotografką Kat Piwecką, która ostatnio wydała piękny album „In Love with Portugal”. Wypływamy na spotkanie malowniczych, wapiennych klifów, skalnych form i grot. Płyniemy łodzią z miejscowym portugalczykiem Ricardo, naszym przewodnikiem. Łódź tnie wodę pełną odcieni turkusu, lazuru, atramentowej niebieskości i nagle … delfiny!, przypłynęły w pobliże naszej łodzi. Cała rodzina delfinia; pływają obok nas, jakby bawiąc się, a może popisując się przed nami. My przeszczęśliwi, że mamy okazję prawie pogłaskać grzbiet delfinów o wielkich, roześmianych oczach.
Ricardo zatrzymał łódź i mogliśmy spokojnie obserwować nasz mały, wielki świat z bliska.
Te szczęśliwe momenty spokojnego obcowania z naturą, niestety, czasami zakłócały pływające w wodzie maseczki przeciwko covid-19. Matka – Ziemia wciąż jeszcze daje nam same dobrodziejstwa w postaci czystej wody, widoków, fauny i flory morskiej, a my? Kiedy widzi się takie obrazki jak maseczki porzucone na ulicy, na wodzie, to coż można powiedzieć o nas, ludziach?
Zachowajmy niezniszczoną naszą planetę dla przyszłych pokoleń. Oby te delfiny miały swoją czystą przestrzeń wodną, a i my razem z nimi swoje miejsce na Ziemi, w harmoni z Przyrodą.
_________________________________________________________________________________________________________________________Mariola Landowska– żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.
W Pucku w porcie stoi na kei jacht Czarny Diament. Wspina się wysoko nad innymi jachtami. Dostęp na pokład jest stalowymi schodami. Ile tych stopni jest do żeglarskiego nieba. Ta stalowa bryła od przeszło czterdziestu lat pływała po oceanach mierząc jego wielkość 300 000 mil długim kilwaterem.
Czarny Diament wypłynął z Polski w 1978 roku. Jego kapitan i armator, Jurek Radomski odbył rejs trwający 32 lata.
Po powrocie i remoncie jachtu znów wypłynął na szlaki oceaniczna na cztery lata.
W dziejach światowego żeglarstwa, do tej pory, nic takiego się nie wydarzyło. Tak naprawdę ten jacht jest już pływającym muzeum. Po tylu latach jest w doskonałej kondycji. Na bliznach kadłuba widać, że zszedł z licznych szkierów. Te widoczne rany, są jak blizny na ciele wojownika. Mocny takielunek trzyma dwa maszty, które sterczą ku niebu.
Grupa żeglarzy przygotwuje jacht do wodowoania. Szlifowanie, później malowanie antyporostową farbą, czasami przerywa deszcz. Nareszcie jacht stanął na wodzie. Przez chwilę sie kiwa i później przymocowany do kei, wygląda że lada moment wyruszy w morze. Na twarzy Jurka – morskiego wilka – widać zadowolenie. Zapala sobie fajkę i jest czas na morskie opowieści. Z różnicą do jachtu, kondycja kapitana już nie jest doskonała. Nadzieja, żeby sie znalazł drugi Jurek Radomski i ożywił legendę Czarnego Diamentu w oceanach jest niewielka. 80-letni kapitan Jurek Radomski znów wypłynie z Czarnym Diamentem na morze.
No, ile można?
Ruda Krautschneider
__________________________________________________________________________________________________________________________Rudolf „Ruda” Krautschneider –ur. 1943r. w Wiedniu (Austria); czeski żeglarz, budowniczy i jachtów popularyzator żeglarstwa, pisarz, filmowiec, działacz społeczny na rzecz dzieci; od początku aktywności żeglarskiej związany z polskim środowiskiem żeglarzy i budowniczych jachtów. Na zbudowanych przez siebie jachtach odbył dalekie wyprawy oceaniczne: „Velą” na Szetlandy i Islandię, „Polką” na Spisbergen i Falklandy, „Polarką” rejs wokół Antarktydy, „Victorią” i „Polarką” rejs wokółziemski szlakiem wyprawy Magellana; w ostatnim czasie (wiosna 2021r.) zbudował niewielki jacht (3,3m długości) „Eurica” i zamierza nim żeglować po Bałtyku, Morzu Północnym i dalej na Północ; nagradzany wielokrotnie za swoje dokonania żeglarskie, pisarskie, filmowe, m.in. nagroda Conrady (2014r.).
_____________________________
Od redakcji: korespondencję powyższą zamieszczamy dzięki uprzejmej zgodzie Zbigniewa Kosiorowskiego, do którego tekst korespondencji dotarł bezpośrednio od Rudy Krautschneidera.
Eurica je oceánská plachetnice, její stavba mi zabrala tři měsíce práce. Trup je z PVC pěny z obou stran olaminované. Tato konstrukce je extrémně pevná při zachování malé hmotnosti trupu. Demontovatelná kýlová deska umožňuje snadnou přepravu na vleku za osobním automobilem.Nikdy jsem z takového materiálu loď nestavěl a chtěl jsem si to zkusit. Musím říci, že to bylo poprvé a naposled. Vím, že tato technologie se úspěšně používá při stavbách malých letadel. Řezání a broušení těchto materiálů je zdraví škodlivé. Zvláště v amatérských podmínkách si těžko zajistíte dostatečnou ochranu očí a dýchacích cest. Svědění pokožky a případné ekzémy jsou nasnadě. Zápach v interiéru lodi naštěstí časem vyprchá.Lodě stavím celý život. Ze dřeva, z překližky, z oceli, ferocementu, duralu. Pamatuji časy, kdy jsme stavěli kanoe i z lepeného papíru. Je radost loď stavět a ještě větší loď dostavět. Největší radost je plout s ní oceánem. Většinou se mi to podařilo. Doufám, že i v čase covidu.
18 maja, przed godziną trzynastą, wypłynął z Nowego Jorku Czech Milan Svetlik na łodzi wiosłowej CzechMate aby spróbować swoich sił na falach Atlantyku. Tak jak w ubiegłym roku, tak i tym razem wyruszył z North Cove Marina znajdującej się na Manhattanie. Celem Milana jest dotarcie – wiosłując – do wybrzeży Wielkiej Brytanii. Przed startem mówił żegnajacym go, że jest lepiej merytorycznie przygotowany. Długo czekał na przyjazną pogodę. Pożegnała go mała grupka znajomych, dziennikarzy i przypadkowych osób. Piękny widok na rzekę Hudson i Statuę Wolności dodatkowo uświetniła łódź policji, która zrobiła łuk ze strumienia wody, dzieki temu z brzegu, malutka łódka Milana, była lepiej widoczna. Życzyliśmy mu wszyscy, żeby tym razem powiodło się i żeby szczęśliwie dopłynął do Europy.
Tekst i foto Doubravka Krautschneider
________________________________________________________________________________________________________________________ Doubravka Krautschneider – jest teatrologiem z wykształcenia i zamiłowania. Obecnie przebywa w USA gdzie zajmuje się animacją kultury, prowadzi warsztaty teatralne, pisze recenzje do portalu www.scena.cz i do polskich mediów. Śpiewa w polonijnym chórze. Córka Małgorzaty i Rudy Krautschneiderów.
Z ostatniej chwili:
Po ciężkich chwilach w sztormie, poważnym uszkodzeniu łodzi CzechMate, w 16. dniu rejsu czeski wioślarz Milan Svetlik zakończył próbę przepłynięcia Atlantyku z Nowego Jorku do Wielkiej Brytanii. Drugiego czerwca o godz. 14:39 LT Svetlik wraz z łodzią został przyholowany do Falmouth w stanie Massachusetts (USA) po przpłynięciu czterystu Mm z planowanych 3300.
W emailu do Dobravy Krautschneider Milan Svetlik tak opisuje ostatnie dni rejsu:
(…) Zresztą w skrócie: byłem w bardzo złym sztormie na morzu, a o 2 w nocy obudziłem się przewracając łódkę, gdy pękła kotwica, potem nastąpiły bardzo złe warunki (2 dni non-stop) i przewróciłem się. Jeszcze 5 razy, statek całkowicie stracił stateczność, a ładując statek na holu dowiedziałem się, że tzw. Centerboard, czyli płyta stabilizacyjna w kadłubie łodzi, prawdopodobnie pękła podczas tej burzy, dzięki czemu ja w ogóle nie miał szans stawić czoła tym ekstremalnym warunkom. Uderzyło we mnie 6 metrowa fala, wiatr osiągnął prędkość do 18 metrów na sekundę. Byłem na łasce natury i przeznaczenia, naprawdę nie sądziłem, że ujdzie mi to na sucho. Kiedy byłem na tym przewróconym statku i fale uderzyły we mnie, mimo że byłem niewierzący, marzyłem, aby siły Wszechświata jakoś mnie uratowały i łódka mógła to wytrzymać, straciłem do niej całkowite zaufanie i dziś już wiem, dlaczego. Ta podróż kosztowała mnie 2 lata życia, dużo energii, wysiłku i przede wszystkim finansów, ale nigdy bym jej nie cofnął, to był niesamowity świat, życie, doświadczenie, miałam okazję połączyć się ze sobą, z naturą, poznać swoje granice i spełnić swoje marzenie, poznać też dużą liczbę niesamowitych ludzi, więc jestem niezmiernie zadowolony i chciałbym napisać książkę o mojej próbie, więc podam więcej szczegółów i dokumentacji w przyszłości . W każdym razie bardzo dziękuję za zainteresowanie i wsparcie, to dla mnie wiele znaczy…
Kopiowanie i rozpowszechnianie zawartych materiałów w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej zgody edytora jest zabronione. Wszystkie publikowane materiały podlegają ochronie zgodnie z przepisami prawa. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów. Opinie i oceny w zamieszczanych materiałach są poglądami Autorów. "Zeszyty Żeglarskie" (online): ISSN 2544-0381