Archiwum kategorii: Korespondencje

Mariola Landowska: Korespondencja z Lizbony

Stara przystań lizbońska, która zmieniła swoje oblicze.

Mariola Landowska 2003Stara przystań w Lizbonie to jest właśnie ta przystań przy kolumnach, tzw. Cais das Colunas.
Fotografie sprzed lat, pokazują sceny kiedy dopływały tutaj stateczki pasażerskie aby zabrać mieszkańców na drugą stronę Lizbony, czyli na Almadę.
Molo kamienne obmywane wodą, puste wieczorami czekało sobie do następnego dnia; wokół było słychać nawoływania ptaków, czasami ich jazgot, zgrzyt tramwai na nieodległej Rua Augusta. Takie typowe miejsce przesiadkowe, dla zmiany środka transportu w niespiesznej wędrówce po Lizbonie i okolicy.

Scan 12   Scan 13                                                                                                                                                                                                           Fot. Autorki

Potem wszystko zaczęło się zmieniać wraz z przeniesieniem przystani na centralną część Placu Handlowego. Właściwie obok, jakieś, może sto metrów dalej. Jednak zagospodarowanie tej powierzchni było gigantyczną zmianą w życiu mieszkańców i turystów.

I nagle zniknęli muzycy z Wysp Zielonego Przylądka, którzy zbierali się tam aby grać morna, czy funaná. Zniknęli brazylijscy muzycy, którzy spędzali czas na pocieszaniu smutków przechodniów rytmem bossa novy lub samby, albo innymi rytmami jak frevo, czy maracatu (ten rytm to Matka Samby).

Przez wiele lat, bywając tam, podczas spacerów z Cais do Sodré do Alfamy, zatrzymywałam się aby posłuchać i popatrzeć. Z czasem zaczęto tańczyć, szczególnie w niedzielę po południu, nieustannie te same charakterystyczne rytmy, style tańca. Rzeka Tag i jej woda nadawały niesamowitą scenerię i barwne, egzotyczne życie temu miejscu.

Teraz jest pandemia, teraz jest wszystko odnowione, czyste. Nie ma turystów i cóż, nie ma muzyków też. Nie ma nikogo oprócz uprawiających „jogging” lub jeżdżących na rowerach, no i… nie można nigdzie usiąść.

Czas dziwny… trzeba chować się w zaułkach, aby zjeść kanapkę na świeżym powietrzu…

Ale, Lizbona czeka…..

                                                                                                                                         Mariola Landowska

 __________________________________________________________________________________________________Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.

 

Małgorzata Krautschneider: Korespondencja z Nowego Jorku

 Barka i Olo

Poniedziałek, 08. luty 2021, 21:05, New York

(…) To są ostatnie zdjęcia barki. Na wcześniejszych zdjęciach barka jeszcze leżała na boku i można było wejść, ale nie pozwalali.                                                                                                            Teraz zatonęła. Nie wiadomo czy ktoś specjalnie usunął pale na których się trzymała. W każdym razie to koniec barki jako takiej. Teraz pozostaje tylko reanimować Klub, ale już w innym miejscu.

Było zebranie członków Klubu na Greenpoincie, ale wiem tylko, że uzgodniono pilną potrzebę zbierania pieniędzy.                                                                                                                                         Sytuacja jest dalej niejasna, bo jak zwykle są podziały i różne opinie, pomysły różnych ludzi.

Pozdrawiam serdecznie,  Gosia

j  f

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Poniedziałek, 08. luty 2021, 21:17, New York

Jurek Kołakowski (bardzo aktywnie pomagający i z niesamowitym duchem) przesłał dalej tę wiadomość do społeczności związanej z PSCNY (Polski Klub Żeglarski w Nowym Jorku – przyp.red.).

(…) Tak, los nas wystawił na próbę. Straciliśmy siedzibę klubu, a także dużą część sprzętu.

Na dzień dzisiejszy, właściciel mariny blokuje nam wejście na barkę. Chcieliśmy wynieść wszystko co się by nadawało do odbudowy klubu. Ale w starciu z policją, musieliśmy się wycofać. 

Nie odpuszczamy, mamy plan jak ją podnieść. Ale niestety, Park Narodowy (właściciel terenu na którym mieści się marina) wraz z mariną nie życzą sobie abyśmy zostali tam po akcji podnoszenia.

Pozostaje nam szukanie nowej siedziby. Koszt terenu z dostępem do wody w NY waha się pomiędzy 2M-3M. Nasz klub nie dysponuje takim funduszem. 

Jeśli znalazła by się instytucja PZŻ bądź ministerstwo sportu która chciałaby wejść we współpracę i wesprzeć nasz klub – byłby to naprawdę piękny sygnał dla tutejszej Polonii. Można by było ustanowić także placówkę sportową na terenie USA. Nie wiem czy MI ma program w który byśmy się mogli wpisać, jeśli jest to z chęcią się w to zaangażujemy. 

Ale to oczywiście są plany raczej trudniejsze do osiągnięcia dla nas. Pozostanie nam znalezienie miejsca które można by było wynająć i przenieść aktywność w tamto miejsce. 

Na chwilę obecną, pracujemy nad programem odzyskania mienia, utylizacji barki i znajdującej się tam siedziby. A w dalszej perspektywie, mobilizujemy siły i przygotowujemy plan na funkcjonowanie klubu w warunkach bez dachu nad głową. Sezon zaczynamy zazwyczaj w Maju i po utraconym roku „Covid”, przynajmniej w tym roku, chcemy się pokazać znowu na okolicznych wodach.

Uruchomiliśmy stronę „go fund”, w celu zebrania funduszy na kontynuację działania klubu. Ale musimy trochę popracować nad wyjściem z kampanią na zewnątrz.

                                                                                                          Jerzy Kołakowski, komandor PSCNY

Pozdrawiam serdecznie,  Gosia

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Środa, 24. luty 2021, 16:11, New York

(…) Tak, oczywiście, co do barki to znajdę zdjęcie z niej. Coś co reprezentuje historię. Magiczne miejsce, jak wszystkie barki (pamiętasz naszą barkę w szczecińskim JK AZS ?).
Polska przystań na Zatoce Nowojorskiej dawała wytchnienie, poczucie wspólnoty dla żeglarzy i niezrzeszonych “sympatyków”.

Poniżej parę zdjęć z Olkiem z 2011. Wtedy był pierwszy raz naszym gościem na barce. Kolejne spotkanie z nim było w 2014 i w 2016 roku.

Olek zatarł granice miedzy kajakarzem, a żeglarzem. Zniknęło to poczucie wyższości z jakim czasami niektórzy żeglarze traktowali kajakarzy. Olek wręcz postawił kajakarstwo na piedestał. Miał ta samą właściwość co Ludek: dawał ludziom poczucie wyjątkowości.

Wszyscy mają wrażenie, że byli jego wyłącznymi przyjaciółmi. Dlatego pomyślałam sobie, że nie wstawię zdjęcia z Olkiem na fb, bo cała Polska ma z nim zdjęcie, ale też i to mnie cieszy.

Pozdrawiam,   Gosia

P.S.

photo 3Na tym zdjęciu Olek podobny do naszych królów (obraz w tle, przedstawiający króla Władysława Jagiełłę – przyp red.).

photo 5    photo 1.JPG1                          Olek, Waldek i ja na obiedzie w „Królewskim Jadle” na Greenpoincie.

DSC00517Waldemar Sulkowski organizator regat samotnikow w NY, Ja I Olek 2011

Małgorzata Krautschneider, Olek Doba, Waldemar Sułkowski; Nowy Jork, 2011 rok.

                                                                                                                       Fot. z archiwum Autorki _________________________________________________________

Kajak Aleksandra Doby na ulicach Nowego Jorku, w 2016 roku:

http://www.youtube.com/watch?v=ZVfiZ6xoCwA&sns=em

 ____________________________________________________________________________________________________________Małgorzata Krautschneiderw połowie lat siedemdziesiątych XX w. ukończyła Wydział Rybactwa Morskiego w Akademii Rolniczej w Szczecinie. Pracowała jako hydrobiolog, prowadziła biuro turystyczne Czech Service. W latach 1978-2002 związana z czeskim żeglarzem Rudą Krautschneiderem przebywała w Czechach i w Polsce; później od 2007r. w USA i tam napisała i wydała książkę „The Vela” – opis i wrażenia z rejsu zaledwie 23 stopowym jachtem sklejkowym z Polski na Islandię i z powrotem, a także organizowała regaty Liberty Single Handed Race i inne wydarzenia sportowe i kulturalne.  

Jerzy Kostański: Korespondencja z Vancouver. Captain Over Board! – COB.

Polonijny żeglarz z Vancouver, projektant jachtów wielokadłubowych, właściciel i kapitan trimarana TNT 34, Jerzy Kostański miał wypadek, który mógł skończyć się tragicznie.

Podsumowanie wypadku wypadnięcia człowieka za burtę z pokładu trimarana TNT 34. Man Over Board – MOB, 4. sierpnia 2020 roku, w Jervis Inlet, Kolumbia Brytyjska, Kanada.

Rady dla kapitanów (właścicieli jachtów i łodzi) w sytuacji wypadnięcia kapitana za burtę. (Captain Over Board – COB)

Screenshot_2020-12-04 BCMS Newsletter September 2020 - BCMS-Newsletter-October-2020 pdfGodzina wypadku – około 12:15-12:30. Dzień słoneczny. Temperatura 25 stopni C. Wiatr 10 węzłów. Prędkość jachtu 6-7 węzłów z wiatrem.

Przeanalizujmy, co się później wydarzyło na podstawie: zapisu z GPS (B&G Chartplotter ZEUS 2), zapisu Coast Guard i zdjęć. Główny opis jest sporządzany  przez  kapitana Jerzego, oraz na podstawie notatek Belli z jej  audio z I- phone, nagranych bezpośrednio po wypadku.

Celem analizy sytuacji „MOB” jest przekazanie lekcji na przyszłość i być może pomoc innym w ratowaniu życia, szczególnie w sytuacji, kiedy prowadzący jacht / właściciel łodzi jest właśnie tym człowiekiem za burtą, czyli „COB”.

JACHT                                                                                                                                                                 Nowy, szybki, turystyczno-regatowy trimaran TNT 34 (The New Trimaran) o wymiarach 34 na 27 stóp, zdolny do uzyskiwania na żaglach prędkości do 20 węzłów. Dzięki bardzo dużej szerokości jest on wyjątkowo stabilny i rzadko uzyskuje przechyły powyżej 5 stopni. Jest wyposażony w trampolinę około 500 stóp kwadratowych (50 m2). Na TNT 34 nigdy nie zdarzyła się sytuacja „człowieka za burtą”, ale czasami załoga spadała na trampoliny. Łódź jest wyposażona w pięć kamizelek ratunkowych (cztery samopompujące i jedną klasyczną), koło ratunkowe pompowane automatycznie, czteroosobowy ponton. Jest również „Nautilus Rescue Lifeline” z GPS i z systemem AIS. W sytuacji wywrócenia, TNT 34 jest niezatapialny.

DSC01638Trimaran TNT 34

ZAŁOGA                                                                                                                                                             Jerzy Kostański, 64 lata, kapitan i właściciel. Jacht TNT 34 został przez niego zaprojektowany, jest jego własnością i przez niego jest eksploatowany. Jerzy Kostański ma około 40-letnie doświadczenie żeglarskie: windsurfing, Nacra 17, Quadcat 28, Motorcat 28, a obecnie TNT 34. Dowodził lub był członkiem załogi na jachtach żeglujących po Bałtyku, Morzu Śródziemnym i Pacyfiku (głównie BC, Kanada).

K, 63 lata, kapitan, były właściciel (około 15 lat) jednokadłubowca Jeanneau 32. Częsty gość na TNT 34, w tym udział w licznych regatach. Zapalony miłośnik windsurfingu. 30 lat doświadczenia żeglarskiego.

B, 59 lat, załoga z niedużym doświadczeniem, głównie na TNT 34, w tym regaty. Ogólnie 5 lat opływania  żeglarskiego.

A, 51 lat, była właścicielka jednokadłubowego Jeanneau 32, załoga z bardzo małym doświadczeniem.

Od wiosny 2020 roku zaplanowaliśmy 10-dniowy rejs w terminie od 30. lipca do 9. sierpnia, do Princess Louisa Inlet. Jacht został zwodowany z przyczepy samochodowej przez właściciela Jerzego Kostańskiego i jego przyjaciela Darka. Na dwa dni przed rejsem został zakotwiczony w False Creek. Żeglowanie odbyło się zgodnie z planem. Po drodze odwiedzane miejsca to: Secret Cove i Pender Harbour. Rano czwartego sierpnia po dwudniowym postoju w Garden Bay jacht wpłynął do Jervis Inlet, kierując się do Princess Louisa Inlet.

CO SIĘ WYDARZYŁO:
4. sierpnia 2020, około godziny 12:15, w Jervis Inlet. Dzień był słoneczny, temperatura powietrza 25 stopni C, temperatura wody około 16-18 stopni C.

Jerzy poprosił K. o wykonanie manewru zmiany halsu polegającego na przeciągnięciu szotów dużej genui (duży żagiel przedni) przed fokiem (mały żagiel przedni). Jest to manewr często stosowany podczas regat. Był on wykonywany wcześniej setki razy w normalnej żegludze. Manewr ten jest szybki i pozwala uniknąć rolowania żagla o powierzchni 800 stóp kwadratowych. K. był niechętny, bo ma problem z biodrem, dlatego Jerzy poszedł na dziób i wykonał ten manewr trzy razy, bez problemu. W tym czasie jacht płynął na foku i dużej genui z prędkością 6 do 7 węzłów. Wiatr wiał z prędkością 8 do 10 węzłów. Poniższe zdjęcie przedstawia dwa wcześniejsze zwroty, kiedy to jacht płynął na północ pod prąd o prędkości około 1 węzła. Fale miały wysokość od 1 do 2 stóp (0,3-0,6 m).
W Jarvis Inlet, na zakręcie, za Vancouver Bay w wyniku niekontrolowanego zwrotu wykonanego przez K. Jerzy został uderzony przez dużą genuę i został wyrzucony na odległość ponad trzech metrów w stronę prawej burty, przelatując do bocznego pływaka. Nie miał on na sobie kamizelki ratunkowej ani koszuli. Tylko spodenki i na nogach „Crocs”. Głębokość fiordu w miejscu wypadku wynosi około 400 m.

Dok1-aabb

Jerzy Kostański:                                                                                                                                              Zobaczyłem szybko przesuwającą się trampolinę nad moją głową. Krzyknąłem „wyrzuć mi poduszkę, lub  …”. Wtedy zobaczyłem B. z niebieską pływającą poduszką z West Marine (PFD), ale ze względu na jej niebieski kolor nie widziałem jej w wodzie. Na szczęście nie zostałem uderzony przez pływak lub kabel rozporowy, który mógłby spowodować utratę przytomności. Woda była chłodna, ale nie zimna, może około 16-18ºC.

Mój drugi „Crocs” spadł mi z nogi i zaczął odpływać, więc popłynąłem, aby go odzyskać. Być może, była to decyzja ratująca życie.

Ponieważ nie jestem dobrym pływakiem, to dzień wcześniej w Hotelu Lake w Pender Harbor poinformowałem załogę, że moje pływanie jest ograniczone i dlatego zwykle pływam blisko brzegu. Było to 3. sierpnia 2020 roku, czyli dzień przed wypadnięciem za burtę.

Również moje nogi z powodu neuropatii obwodowej (powolna postępująca degeneracja zakończeń nerwowych w stopach i dłoniach) nie mogę kąpać zbyt długo, z powodu szczypiącego bólu.

Fale były do dwóch stóp wysokości i wpychały słoną wodę do moich ust i nosa. Wiele razy krzyczałem i przeklinałem swoją załogę, ale oni mnie nie słyszeli. Ku mojemu niedowierzaniu TNT 34 odpływał, aż nie widziałem kadłubów, tylko maszt. Byłem zdenerwowany, ale zdecydowałem się płynąć i walczyć, kierując się do brzegu. „Crocs” zapewnił mi unoszenie się, dlatego mogłem odpocząć bez „kopania” wody: jeden trzymałem w szortach, a drugi, jako wiosło, na dłoni. Podczas odpoczynku miałem jednego „Croksa” w spodenkach z przodu, a drugi trzymałem ręką pod tyłkiem, co dało mi wystarczająco dużo pływalności, aby powtarzać ten cykl podczas próby płynięcia do brzegu. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie mogę liczyć na pomoc innych. Przez co najmniej 30 minut nie widziałem mojego jachtu ani żadnych innych łodzi. Po przeciwnej stronie była skała, która wyglądała jak maszt, ale było to tylko złudzenie, że to może mój jacht lub inna łódź.

Powoli w nogach zacząłem odczuwać skurcze i drętwienie. Lewa noga była bezużyteczna.
To bardzo utrudniało mi pływanie, ponieważ mogłem już tylko używać rąk.

Mając „Crocsy” w szortach mogłem również rozgrzać ciało kładąc się na wznak i w ten sposób odpocząć, chociaż na chwilę. Po takim krótkim odpoczynku zacząłem płynąć w kierunku brzegu.

Już wcześniej, przed wypadnięciem za burtę wiedziałem z obserwacji plotera nawigacyjnego, że prąd odpływu będzie płynąć jeszcze do około godziny 15:00. W tej sytuacji postawiłem sobie za cel pływanie po przekątnej, aby zmaksymalizować wysiłek pływania. Niestety pływanie do brzegu zakończyło się niepowodzeniem, ponieważ prąd o szybkości 0,5 do 1 węzła to jest 1,8 km/godz. przesunął mnie na południe.
Po długim oczekiwaniu na pomoc byłem po prostu zmarznięty i wyczerpany, ale myślałem o tym, żeby jak najwięcej pływać i poruszać się. W pewnym momencie, gdy spojrzałem za siebie, zobaczyłem mój jacht, później (5-10 min) jakąś motorówkę i żaglówkę.

Załoga rzuciła do mnie kamizelkę ratunkową, która natychmiast się napompowała. Potem wciągnęli mnie na prawą trampolinę. Płakałem bez kontroli. Druga łódź zaproponowała mi zabranie do szpitala, ale upalny dzień i mój umysł podpowiadał mi, że wszystko będzie w porządku. Postanowiliśmy popłynąć dalej zgodnie z planem do Princess Louisa Inlet. Wewnątrz jachtu trząsłem się pod kocem przez około 2 godziny.

Zbliżając się do Malibu Rapids, bardzo wąskiego przejścia z silnymi prądami zdaliśmy sobie sprawę, że przez ten wypadek spóźniliśmy się na slack, czyli zmianę kierunku prądu i musieliśmy czekać aż do godziny 19:30.

Po tym jak rozgrzałem się, miałem burzliwą dyskusję z K: dlaczego nie zrobił zwrotu do wiatru, dlaczego nie rzucił kamizelki ratunkowej ani materaca. TNT 34 jest wyposażony w cztery samopompujące kamizelki ratunkowe i jedną zwykłą plus jedno nadmuchiwane koło typu MOB. Sześć długich materacy, które również mogą pływać. Jest także VHF radio z Emergency button.
K. powiedział mi, że nie wiedział, gdzie są jachtowe kamizelki ratunkowe.To było dziwne, bo miał własną nadmuchiwaną kamizelkę firmy Mustang i wiedział, gdzie jest.

Uważam, że takie tłumaczenie było denerwujące, żeby „winić mnie za to, że nie założyłem sam kamizelki ratunkowej”. W takiej sytuacji poczułem, że moje życie jest „zbędne”, a K. był prawie nonszalancki, jeśli chodzi o to, co się stało. Szok i panika tłumaczy dużo, ale nie wszystko. Zapytałem, co by się stało, gdyby  to jego córka nie miała kamizelki ratunkowej .

Zdałem sobie sprawę, że zawdzięczam swoje życie „Crocsom”, ciepłej pogodzie i prawie dwugodzinnej misji ratunkowej, która poszła strasznie źle.

Nie ma wątpliwości, że bez „Crocsów” utonąłbym w ciągu kilku minut.

B:
Bella nagrała to zdarzenie na swoim I-Phone, aby zapamiętać, co się wydarzyło i na podstawie tego oraz danych GPS określone zostały krytyczne momenty i sytuacje na pokładzie jachtu. Obraz z plotera jest powiększany do skali 0,2 Mm. Wyraźnie widać moment wypadnięcia za burtę w punkcie „A” (MOB) i godzinę później wyłowienie z wody w punkcie „H”. Odległość, jaką przemieścił się w wodzie Jerzy Kostański, płynąc i jednocześnie dryfując z prądem wynosi około 850 m (0,5 Mm). W sumie był około dwóch godzin w zimnej wodzie Pacyfiku.

20200928_213841

Poniżej objaśnienia wydarzeń w poszczególnych punktach:

A… MOB – Wypadnięcie za burtę. 4. sierpnia 2020 roku, około godziny 12:15-12:30.

A-B … Załoga odpływa około 250 m od miejsca wypadnięcia za burtę. Tracą kontakt wzrokowy z tonącym. Opuszczają żagle, ale nie mogą obniżyć zamocowania silnika i włączyć go. Załoga ponownie stawia foka i płynie do punktu B, który znajduje się około 1 Mm (1,8 km). Wraca do C robiąc kolejne 1.8 km. Razem ponad 4 km mimo że GPS pokazuje mniej więcej moment wpadnięcia za burtę. Dlaczego trwało to tak długo?

Po 1 1/2 miesiącach K. przyznał się, że szukał Jerzego z wiatrem. To jest absurdem, bo prąd decyduje o położeniu tonącego, a nie wiatr. Jest to pytanie: po co K. zrobił 4 km w złym kierunku, a nie zrobił zwrotu do tonącego, zaraz jak został postawiony fok ????????
B-C… załoga wraca blisko miejsca wypadnięcia za burtę, ale Jerzy już zdryfował o ok. 400 m (0,25 Mm) i przegapili go.
C-D… Jacht odpływa na odległość 0,5 km (0,27 Mm).
D-E… W międzyczasie uruchomiony silnik pracuje przez krótki okres i gaśnie z powodu odłączenia się przewodu paliwowego. Bella słyszy głos Jerzego, ale K. mówi, że to echo.
E-F… Załoga zatrzymuje małą motorówkę, która sugeruje zadzwonienie do Coast Guard. Na prośbę załogi motorówka odpływa w poszukiwaniu Jerzego. Parę minut później załoga próbuje dodzwonić się do straży przybrzeżnej i w tym momencie Ania robi zdjęcie, które potwierdza nasze położenie na wodzie. Po około 20 minutach motorówka wraca i mówi, że nikogo nie widziała. Bella swoim histerycznym płaczem spowodowała, że K. sprawdził silnik i go w miarę szybko naprawił. TNT 34 w końcu pod silnikiem przemieszcza się do punktu F.

  • G… Straż Przybrzeżna potwierdza kontakt radiowy dopiero o 2:05 pm (14:05) z nowym położeniem jachtu i wiadomością podaną przez K, że człowiek wypadł za burtę około 45 min. temu. Szacowanie czasu przez K. jest błędne.

Mapka i odległość potwierdzają, że połączenie radiowe nastąpiło około półtorej godziny po wpadnięciu Jurka do wody i że cała akcja trwała około dwie godziny.

  • .. Jerzy zostaje odnaleziony, po około dwóch godzinach od momentu strącenia go za burtę, w punkcie H, w odległości 850m (0,5 Mm) od pozycji A czyli  MOB.
    Rzucona do wody kamizelka ratunkowa natychmiast automatycznie napompowuje się.

H… Jerzy Kostański zostaje wyciągnięty z wody około godziny 14:15.

W tym momencie w pobliżu były już dwie łodzie wodne taxi i żaglówka .

Niestety mała lódź motorowa, która została wezwana na pomoc pomiędzy D i E, przeznaczyła tylko 20 minut swojego czasu na poszukiwania Jerzego. Później właściciel tej małej łodzi motorowej zatrzymał się przy  Malibu Rapids, żeby porozmawiać z załogą. Nie wiedział nawet, czy akcja ratunkowa zakończyła się powodzeniem.

Co jest oburzające właściciel małej motorówki porzucił akcje ratunkową. B. nagrała video z tej rozmowy.

Smutne, ale prawdziwe.

Po miesiącu czasu od zakończenia tego rejsu i powrotu całej załogi do False Creek w Vancouver, kapitan i właściciel TNT 34 Jerzy Kostański, który wypadł za burtę, stwierdził, że do tej pory ani K. ani A. nie skontaktowali się z nim. Wręcz przeciwnie po pierwszej publikacje (jeszcze bez danych z Coast Guard) pan K. zagroził sądownie Jerzemu, że go oczernia .

Jest to smutny koniec prawie tragicznej historii, ale dane z GPS, dane z Coast Guard, audio, video i zdjęcia mówią czyste fakty. Nie ma wiec wątpliwości co się stało .

Krótko pisząc:                                                                                                                                                 żadna z procedur „człowieka za burtą” nie została zastosowana, a poszukiwania tonącego odbyło się z wiatrem, a nie z prądem, co nie ma najmniejszego sensu. Kontakt radiowy po 1 1/2 godziny  jest prawie zaniedbaniem karnym.

Podsumowując całość tego wydarzenia.
WNIOSKI, jak zachować się w sytuacji wypadnięcia człowieka za burtę:

MOB (Man Over Board) lub COB (COB – Capitan Over Board).

Jeśli człowiek wypadł za burtę bez kamizelki ratunkowej, wyrzucić jak najwięcej sprzętu pływającego, na przykład:  kamizelki ratunkowe, koło ratunkowe, odbijacze, materace, ponton. Pomoże to nie tylko człowiekowi za burtą (MOB), ale na pewno OZNACZY to miejsce w przypadku utraty widzenia człowieka za burtą (MOB).

Jeśli załoga jest sprawna do żeglowania i pogoda na to pozwala stosować klasyczny manewr podejścia na żaglach do człowieka za burtą. Nigdy nie tracić go z oczu.

Jeśli załoga nie jest w stanie lub pogoda nie pozwala na klasyczne podejście, należy natychmiast zmienić kurs do wiatru i nie oddalać się od miejsca wypadku.

Wcześniej należy przeszkolić całą załogę na sytuację zmiany pogody. Przećwiczyć manewrowanie jachtem, refowanie żagli, opuszczenie i uruchomienie silnika. Żeby każda osoba na pokładzie wiedziała, że nigdy nie można tracić z oczu człowieka za burtą.

Natychmiast wezwij pomoc przez radio  i upewnij się, że sygnał o niebezpieczeństwie został usłyszany.

Zawsze noś kamizelkę ratunkową, szczególnie podczas pracy na dziobie lub pływaku.

Jak najczęściej ćwicz manewr człowiek za burtą i przypominaj gdzie znajdują się kamizelki ratunkowe.

Przećwicz z załogą alarm „człowiek za burtą” bez ostrzeżenia, np. rzuć kamizelkę ratunkową za burtę i poproś załogę o wyciągnięcie jej.

Nigdy nie kupuj NIEBIESKICH urządzeń pływających, takich jak poduszka czy kamizelka ratunkowa. Są one niewidoczne na błękitnej wodzie.

Zawsze ubieraj coś pływającego: pas samopompujący, kurtkę z neoprenu lub „Crocks”. Mniej pod ręką pływającą poduszkę (certyfikowaną).

Zapisać się na kursy żeglarskie i przejść praktyczny egzamin „człowieka za burtą”.

(Niestety w Kanadzie nie ma takiego wymogu i większość kursów jest teoretyczna.)

Ostatnie uwagi wg Jerzego Kostańskiego.

Wkrótce po tym wydarzeniu zachorowałem na półpasiec, który był i jest wynikiem osłabienia układu odpornościowego.

Dok4aa

W domu przetestowałem wyporność moich “Crocsów” firmy „Martes”, które kupiłem w Polsce i okazało się, że każdy z nich ma pływalność po około 1,5 litra. To jest  3-litry, które uratowały mi życie.

„Martesy” zostały oprawione na pamiątkę, a znajomi zamówili je dla siebie jako “lucky Crocs” .

Opracowałem też naklejkę o wymiarach 10x15cm w języku angielskim, do umieszczenia w kokpicie, aby pomóc załodze w sytuacji MOB.

Dok5aa

 

 

 

 

 

 

 

Jerzy Kostański                                                                                                                      ___________________________________________________

F O T O

IMG-20201129-WA0000 IMG-20201129-WA0002 IMG-20201129-WA0001 858228_538728819491863_1281893337_o 20170827_200958 b IMG-20201129-WA0003

                                                                                                                                                   Foto Autora                                              ___________________________________________________________________________________________________Jerzy Kostański – ur. 1956 r, absolwent Politechniki Wrocławskiej (Budownictwo Lądowe, 1980). Od 1981r. na emigracji, w Vancouver (Kanada) od 1985r. Absolwent geotechniki  na Uniwersytecie w Manitoba 1984r. Projektant  i budowniczy jachtów wielokadłubowych: Quadacat 28, jachty motorowe Motorcat 29,  jachty żaglowe TNT 34. Żeglował na Bałtyku, Morzu Śródziemnym, Morze Andamańskim, Pacyfiku. Jerzy ma patenty w USA i EU związane z systemem składania wielokadłubowców i patent na kotwicę, którą nazwał „Harpoon”.

Mariola Landowska: Korespondencja z Lizbony

Specjalnie dla Zeszytów Żeglarskich przesyłam pozdrowienia z Figueira da Foz, nadmorskiego (nadoceanicznego) miasta, w którym rzeka Mondego wpada do Atlantyku. Przy oceanie, ale bezpiecznie osłonięta, znajduje się marina albo raczej porcik dla kutrów rybackich i jachtów cumujących razem, nierzadko obok siebie. Takie małe spaghetti morskie.

Odwiedziłam tę miejscowość przy okazji promocji win z nalepkami przedstawiającymi obrazy artystów. Zostałam zaproszona z okazji 17-lecia lokalnego Związku Artystów, właśnie w Figueira da Foz.

Galeria mieści się w budynku obok portu. Pamiętając o , “strzeliłam” parę fotek portu, przystani telefonem z komórki. I jeszcze dołączam  kolekcje „moich win”, edycja „limitowana”. Niestety, nie można ich kupić w sklepie. Te wina były tylko z okazji miejscowego święta artystów i ich galerii.

Dziękuję Katarzynie Pileckiej (KAT PIWECKA PHOTOGRAPHY), fotografce z Poznania, która wykonała mnóstwo moich portretów w mojej pracowni w Paço de Arcos pod Lizboną. Jestem na okładce – załączniku do butelki.

Jednego dnia było piękne słońce, a drugiego dnia pochmurno. Jest naturalnie i normalnie, jak w wielu portach, wiec zdarza się mnóstwo alg pływających wśród jachtów i kutrów, a także…zardzewiałe barierki wejściowe. Przyjazd tu albo postój jachtem jest jednak wart klimatu miejsca i lokalnego kolorytu, choćby dla dobrej kuchni. Ryby, frutti di mare i wino, wino, wino.

Pozdrawiam tęskniąc do naszej klubowej mariny w Szczecinie, gdzie w tawernie można było zjeść pierogi (chyba wciąż tam je serwują?).

Uroki zakątków na świecie są różne.  Przypomina się aforyzm portugalskiego poety Fernando Pessoa: „Wszystko jest warte, gdy dusza jest wielka”. To moje, wolne tłumaczenie, bo w oryginale, po portugalsku to tak brzmi, a jak pięknie się rymuje, no i ta cudowna melodia języka: “Tudo vale a pena se a alma não é pequena”.

                                                                                                                                     Mariola Landowska

www.mariolalandowska-art.com

unnamed  unnamed (1)  unnamed (2)  unnamed (3)  unnamed (4)

Rudolf Krautschneider – z Czech – o Antonim Jerzym Piszu

Od: Wojciech Jacobson <…….@wp.pl>                                                                                                                                                                Komu: Ruda Krautschneider <……@seznam.cz>                                                                                                                                               Datum: 1. 6. 2020 19:25:25                                                                                                                                                                                   Předmět: Antoni Jerzy Pisz

Cześć Ruda,                                                                                                                                                                                                             Wczoraj przesłałem Ci wiadomość o śmierci Jurka Pisza. Nie mam nowych wiadomości, ale mam prośbę. Gdybyś chciał napisać coś o Jurku od siebie to zawsze znajdzie się miejsce w Zeszytach Żeglarskich dla Twojego tekstu. (…) Wiem, że lubiliście się z Jurkiem nawzajem. On napisał o Tobie artykuł „Szaleństwo Krautschneidera”,  którego nie mam. (…)                                                                                                                                                                                                                             Pozdrawiam, Wojtek
Temat: Antoni Jerzy Pisz                                                                                                                                                                                        Data: Tue, 02 Jun 2020 18:46:07 +0200 (CEST)                                                                                                                                                  Nadawca: Rudolf Krautschneider <……..@seznam.cz>                                                                                                                                    Adresat: Wojciech Jacobson <……@wp.pl

Cześć Wojtek,
ostatnie lata do mnie dochodzą same smutne wieści. Oczywiście, że jest mi bardzo przykro, że Jurka Pisza już na świecie nie ma. Dla mnie był bardzo bliskim człowiekiem. Jego towarzystwo w Sydney miało dla mnie ogromne znaczenie, bo mogłem Australię oglądać Jego oczami. Przez wiele lat miałem nadzieję, że przyleci do Polski i do Czech. Cieszyłem się, że mu Jego sydneyską opiekę oddam. Napisałem krótkie wspomnienie na Jurka, ale w mojej książce Piórko Pingwina są opowieści o Jurku. Nakręciłem też o Nim dokument, w którym grają również Jego dwa labradory.                                                                                                                                                        Nie tak dawno odszedł na wieczną wachtę Henryk Jaskuła. Jedyne co mnie cieszy, że jak się my, Wojtek, wybierzemy na wieczną wachtę, będziemy w fajnym towarzystwie.                                                                                                                                                            To wspomnienie jest w załączniku. (…)

Pozdrawiam Twoich bliskich i przyjaciół
Ruda

— Rudolf Krautschneiderwww.moreplavecruda.cz

                     *   *   *

Żeglarz Jurek Pisz

W osobowości Jurka Pisza tracimy nietuzinkowego człowieka, który kochał żeglarstwo, ale też pisarza i bliskiego przyjaciela. Jego artykuły w czasopismach żeglarskich były zawsze wysokiej klasy. Napisał świetną książkę „Marią przez Pacyfik“ o rejsie z Ludomirem Mączką. Jurek ostatnie dziesiątki lat zamieszkał w Sydney. Był zawsze chętny do pomocy żeglarzom, którzy się w Sydney zatrzymali.

I ja zatrzymałem się w Australii. Nie mówię w Sydney, ale u Jurka Pisza. Poznałem sporo jego przyjaciół i oczywiście też jego dwa psy labradory. Pokazał mi piękno australijskiej przyrody. Był świetnym chemikiem na poziomu naukowca, jego romantyczne podejście do życia było podstawą jego morskich eskapad. Jako instruktor żeglarstwa był lubiany za humor, którym znane były jego wykłady.

Zły stan zdrowia w ostatnich latach nie pozwolił mu przyjechać do Polski, gdzie ma dużo przyjaciół.

Jestem dumny że mnie nazywał swoim przyjacielem. Wierzę, że teraz jest na wiecznej wachcie w gronie żeglarzy, którzy odeszli wcześniej.

Ruda Krautschneider

________________________________________________________________

J.Pisz_1949                                                                       Antoni Jerzy Pisz, 1949 r.

 

Golęcin 1950 Grupa Pisz_Bąkowski_Pogonowski_Borowiec_ i inni  Na Golęcinie, przy remoncie jachtu, pierwszy od lewej AJP, Szczecin 1950 r.

Kania Karsibórz_1951

Regaty Etapowe, Karsibór, pierwszy od lewej AJP, 1953 r.

A.J.Pisz, 1975 fot.K.Jasica         AJP na Marii, Pacyfik, 1975 r. Fot. K. Jasica

IMAG1034aB- J.Pisz-ChrisBBlack      W Australii. Fot. K. Bajkowski

Fot. z arch.

Wojtek Wejer: Korespondencja z Toronto

Ż E G L A R S T W O    W    C Z A S A C H    Z A R A Z Y

07.05.202Wojtek Wejer a0                                                                                                        W całej Kanadzie obostrzenia dotyczące żeglarzy są wynikiem zarządzeń władz administracyjnych. W związku z tym każda prowincja ma trochę inne praktyczne podejście do rozwiązania problemu. Rząd federalny Kanady wydaje tylko bardzo ogólne wytyczne, zalecenia, wskazówki.

Ontario lub też dokładniej Ontario Sailing (okręg) zabronił w ogóle wchodzenia do portów i marin. Kluby zostały pozamykane, a walne zebrania w klubach przesunięte.

Od kilku dni zezwolono właścicielom jachtów na dostęp do miejsc gdzie stoją ich jachty, aby przeprowadzić sezonowe konserwacje. Zezwolono na wodowanie jachtów, ale nadal nie wolno wypływać.

Żeglarze Ontario złożyli petycję do rządu i została ona częściowo uwzględniona.

Podobnie jest w prowincji Maritime (Nova Scotia & Newfoundland), ale tam było to wszystko „zrelaksowane” od samego początku, bez zabraniania wchodzenia do marin. Pogoda tam wcale jeszcze nie sprzyja na pływanie szczególnie w Newfoundland.

W dalszym ciągu granica pomiędzy USA i Kanadą jest zamknięta i nie ma połączenia lotniczego. Nowy Jork jeszcze jest zamknięty i nawet promy stanęły w mieście Nowy Jork. Chesapeake Bay (Maryland i Virginia), największy rejon żeglarstwa w USA już 15 marca wydało zakaz pływania, lecz praktycznie większość żeglarzy nic sobie z tego nie robiła, a policja nie ingerowała, bo tam nie jest od tego.

Obecnie są w całej Kanadzie naciski publiczne aby dalej relaksować zarządzenia.

Grenlandia jest kompletnie zamknięta dla przybyszów. W tym roku rejsy w Arktyce nie odbędą się, choć tam jeszcze nie było żadnego wykrytego przypadku tego wirusa.
Najlepszym miejscem na te wszystkie informacje z całego świata jest www.noonsite.com , ja tam też wstawiam swoje komentarze.
To tak na razie.
Trzymajcie się dzielnie, zwyciężymy.
Wojtek

09.05.2020                                                                                                                                                         Załączam zdjęcie z Azorów: słynny właściciel Peter’s Cafe Sport, Jose Azevedo, z pomocnikami rozwozi swoim RIB od jachtu do jachtu zaopatrzenie i gotowe obiady. Atmosfera czysto rodzinna wśród tych 20 jachtów które obecnie tam kotwiczą. Radio VHF tam nie milknie.

1. JoseAzevedo-PeterCafeSport źródło: internet
Cheers,
Wojtek

14.05.2020                                                                                                                                                         Pod naciskiem opinii publicznej władze prowincji Ontario zezwalają na wejście szerokiej „publiki” do marin, ale pod warunkiem trzymania dystansu 2 metry.
Zacznie się to od 15 maja.                                                                                                                              Cheers,
Wojtek

___________________________________________________________________________________________________Wojciech Wiktor Wejerur. 1942r, w Warszawie, inżynier mechanik (University of Alberta, Edmonton, Kanada), z Polski wyjechał w 1967r, od 1969r w Kanadzie; żeglował w Szczecinie w klubie Pogoń i w JK AZS; z powodzeniem startował w regatach – Cadet, Finn; w Kanadzie praca w Arktyce w przemyśle naftowym; od wielu lat wspomaga w nawigacji żeglarzy pływających w Arktyce, przez Northwest Passage; autor locji żeglarskich rejonów arktycznych; w 2015 nominowany do nagrody Ocean Cruising Club: Merit Award i nagrodzony.

Mariola Landowska: Korespondencja z Lizbony

Ż E G L A R S T W O    W    C Z A S A C H    Z A R A Z Y

27.04.2020

Mariola Landowska 2003Oeiras Marina na ujściu Tagu do Oceanu. Pusto. Nie można za bardzo dojeżdżać. Tylko osoby z Oeiras mogą się poruszać tutaj. Na wodzie pusto. Żadnej jednostki.

 

IMG-20200427-WA0005   IMG-20200427-WA0006   IMG-20200427-WA0007   IMG-20200427-WA0008   IMG-20200427-WA0009

Mariola Landowska

___________________________________________________________________________________________________Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.

Jerzy Kuśmider: Korespondencja z Vancouver, CAN

 Ż E G L A R S T W O    W    C Z A S A C H    Z A R A Z Y

Żeglowanie w Vancouver w okresie epidemii COVID-19

OLYMPUS DIGITAL CAMERANie będę tutaj polemizować na temat całej tej epidemii, bo można na to patrzeć z różnych punktów widzenia. Chciałbym jednak przedstawić to z punktu widzenia żeglarza z Vancouver, czyli od strony wody i wybrzeża Pacyfiku w pięknej Prowincji Kolumbii Brytyjskiej. Aktualność tych informacji dotyczy końca kwietnia 2020 roku.

Jak to wygląda w innych rejonach Kanady? Nie ma jednej odpowiedzi, ponieważ Kanada składa się z Prowincji i terytoriów, które mają własne rządy. Każdy z tych rządów ma inne podejście do sprawy i wprowadził różne ograniczenia. Dodatkowo poszczególne miasta mają też coś do powiedzenia i wprowadzają swoje, często odmienne regulacje. Na przykład w Prowincji Ontario, gdzie stolicą jest Toronto obowiązuje całkowity zakaz żeglowania. Mariny, kampingi, jeziora i nawet brzeg jest zamknięty do użytku.

Na szczęście w Kolumbii Brytyjskiej nie jest tak bardzo źle, bo żeglować można. Większość marin jest otwarta, ale tylko dla żeglarzy trzymających swoje jachty, jedynie problem jest z odwiedzaniem innych marin, które często nie przyjmują gości, co bardzo ogranicza żeglowanie. Przypominam, że w Vancouver jachty stoją cały rok na wodzie i nie ma sezonowego wyciągania na zimę.

Moja marina będąca pod zarządem miasta, znajduje się w samym centrum Vancouver. Od początku tej „koronkowej” paniki systematycznie wprowadzane były kolejne ograniczenia. Na początek utrudnienia parkingowe. Olbrzymi parking został zamknięty i można tylko parkować obok biura gdzie znajduje się kilkanaście miejsc. Biuro zostało praktycznie zamknięte i można tylko kontaktować się telefonicznie i milowo, co utrudniło proceder odnawiania od 1 kwietnia rocznego kontraktu. Cały czas właściciele jachtów są straszeni, że jak nie będą zachowane zasady dystansu do innych osób i będą przychodzić do mariny goście to marina może być zamknięta.  Dodatkowo woda, która jest zakręcana na okres zimowy, nie została jeszcze podłączona. Wszystko to, żeby zniechęcić i utrudnić odwiedzanie swoich jachtów.

b 9303Obok mojej mariny znajduje się Granville Island, czyli popularny deptak i Public Market. Market jest zamknięty, ale spacerować można. Małe promiki, zwykle wożące mieszkańców i turystów po False Creek zostały uziemione i cumują przy swoim pomoście.

c 9321Są tam też gościnne pomosty, do których normalnie można bezpłatnie cumować na trzy godziny. Obecnie pomosty te są zamknięte i wisi nad wodą żółta taśma zabraniająca wpływania. Miejsce to jest bardzo znane dla żeglarzy z Polski, Właśnie tu odbywały się wszystkie powitania jachtów, które przepłynęły z Polski przez Przejście Północno Zachodnie, Northwest Passage. Ja byłem koordynatorem tych wszystkich powitań.

d 9310Na pomoście tym ustawione są tablice informujące nie tylko o zakazie cumowania, ale nawet wysadzania osób. Jaki to ma sens, jeżeli po nabrzeżu i całym tym „deptaku” można spacerować? Trudno to logicznie wytłumaczyć. Nawet mewa patrząc na te napisy nie potrafi zrozumieć. Może gdyby chodziło o „ptasią grypę” to by pewnie zrozumiała.

e 9307W tej sytuacji w całym False Creek widać bardzo mało łódek, jedynie kajakarze nie maja problemu i samotnie trenują na wodzie.

Podobnie jest z okolicznymi plażami w Vancouver. Oficjalnie plaże na English Bay są otwarte, można spacerować, ale zamknięto większość parkingów. Na tych plażach od lat leżały duże pnie drzew, które służyły, jako siedzenia i oparcia dla plażowiczów. Chroniły one również przed przemieszczaniem się piasku pchanego przez wiatr, podobnie jak polskie wydmy nad Bałtykiem. Widać, że ktoś bardzo „mądry” z władz miejskich zdecydował żeby je zabrać i poukładać, jako zapory do wjazdów na liczne parkingi położone wzdłuż kilkukilometrowego brzegu. Przez wiele dni pracownicy miejscy wykonywali tą pracę z użyciem ciężkiego sprzętu budowlanego. Nic dziwnego, że obecnie burmistrz Vancouver ubolewa, że miasto jest na skraju bankructwa i chce pomocy od rządu prowincjonalnego.

Jako ciekawostka powiem, że kawałek dalej, w rejonie uniwersytetu znajduje się tzw. Park Regionalny, gdzie jest słynna i chyba największa w Ameryce plaża nudystów. Parkingi tam nie zostały ograniczone i bez większych problemów można parkować i zejść z wysokiej skarpy dróżką prowadzącą na plaże. Przy każdej z tych dróżek są tablice przypominające o zachowaniu odległości 2 metrów. Wprowadzono też ruch jednokierunkowy. Jena dróżka w dół a inna kilkaset metrów dalej w górę. Nic dziwnego, że na tej plaży pojawiło się bardzo dużo tzw. „tekstylnych”. Władze Vancouver chciały żeby tam też były większe restrykcje, ale zarząd parku regionalnego stwierdził, że ludzie zachowują się zdyscyplinowanie, przestrzegają przepisowe dystanse i nie ma potrzeby dodatkowych ograniczeń. Nadmierne nieprzemyślane i nieskoordynowane ograniczenia parkingowe powodują, że ludzie zmieniają miejsca rekreacji.

Żeby ułatwić parkowanie pracownikom służby zdrowia i usług niezbędnych, żeby nie jeździli oni komunikacją miejską, tymczasowo zawieszono opłaty parkometrów. Zezwolono również wszystkim parkować na miejscach normalnie wyznaczonych tylko dla mieszkańców centrum Vancouver. Okazało się, że ci, co nie mogli parkować przy plażach na English Bay przenieśli się na plaże w rejonie sławnego Stanley Park. Po kilku dniach zmieniono tą decyzję, ale tylko w rejonie sąsiadującym z parkiem, co spowodowało dezinformację i ogólny chaos.

Inne parki w rejonie metropolii Vancouver cały czas są otwarte dla spacerowania, biegania i jeżdżenia na rowerach. Z ograniczeniami parkingowymi jest różnie. Na przykład w Richmond, gdzie mieszkam nie ma ograniczeń parkingowych przy parkach miejskich. Jedynie zamknięte są, miejsca zabaw dla dzieci, korty tenisowe, boiska do koszykówki itp.

i 9359Zupełnie inaczej jest z Morskimi Parkami Narodowymi i Prowincjonalnymi, bo te są całkowicie zamknięte i to najbardziej dotyka żeglarzy, bo ogranicza to możliwości pływania. Normalnie w sezonie są one wypełnione łódkami a teraz straszą tylko napisy, że nie wolno cumować. Nawet podana jest kara 120 dolarów za złamanie zakazu. W porównaniu z polskim mandatami to „taniocha”.

g 9366Ruch promowy pomiędzy stałym lądem i wyspą Vancouver został bardzo ograniczony. Zawieszono do odwołania jedną trasę z Horseshoe Bay do Nanaimo. Została inna trasa gdzie ograniczono ilość połączeń. Jedyny kursujący prom miał „twarde lądowanie” na terminalu w Tsawwassen. Efekt był taki, że trap do wyjazdu samochodów z promu został uszkodzony i przez kilka godzin kierowcy czekali na prowizoryczna naprawę i możliwość wyjechania z promu. W związku z tym zrobił się wielki tłok na terminalu, bo pasażerowie z tego rejsu i następnych ściśnięci byli bez zachowania wzajemnej odległości. Niby ograniczenie miało być dla zmniejszenia ilości podróżujących a wyszło odwrotnie. Podobnie jak dużo innych bezsensownych „koronkowych” ograniczeń, które działają dokładnie odwrotnie.

l 9381Ciekawa sprawa była celulozownią w Nanaimo, która od lat jest źródłem dużego zanieczyszczenia środowiska. Ostatnio firma ta trafiła na pierwsze strony mediów kanadyjskich w związku z zakazem wywozu z USA bardzo pożądanych maseczek. Władze USA zablokowały transport do Kanady, który był dużo wcześniej zamówiony z amerykańskiej firmy 3Z. Okazało się, że ponad 80% potrzebnego do produkcji surowca, czyli celulozy z drzewa cedrowego pochodzi właśnie z tej fabryki w Nanaimo. Szybka interwencja rządu kanadyjskiego spowodowała, że maseczki dotarły do Kanady, bo zagrożono zablokowaniem exportu tego surowca do USA.

o 9374A to jest końcowy efekt tej obróbki, czyli zanieczyszczenie środowiska stworzone przez tą fabrykę. Zdjęcie to dedykuje wszystkim tym, którzy dla „zdrowia” noszą maseczki, żeby pamiętali o zdrowiu tych, co, na co dzień ocierają się o to, co tu widać.

w StevestonDla przykładu kolejna ciekawostka. Steveston, gdzie jest popularny „deptak” podobny do Granville Island oraz pomost dla rybaków sprzedających ryby, które sami złowili. W połowie kwietnia były tam tylko tablice przypominające o zachowaniu odległości. Niedługo potem wprowadzono ruch z wydzielonymi kierunkami chodzenia po trapie. Ograniczono też ilość do 15 osób jednocześnie przebywających na dużym pomoście i kupujących ryby. Dużo kutrów, dużo ryb i tylko klientów nie dopuszcza się do zakupów.

Przy tych wszystkich ograniczeniach w różnych miejscach, dla odmiany w innej marinie a właściwie bardziej można określić stoczni remontowej dla małych jednostek pływających życie wygląda normalnie, jakby nic się nie działo, żadna panika epidemiczna. Jachty i kutry rybackie wyciągane są z wody i remontowane. Jedyna nowość to w biurze i sklepiku postawiono przenośne szyby oddzielające klientów od personelu, które jak minie panika pewnie szybko znikną.

Mam nadzieję, że trochę przybliżyłem koleżankom i kolegom żeglarzom sytuacje jak panuje w Vancouver w okresie tej epidemii. Może być to pewnym porównaniem z innymi miejscami na świecie. Muszę podkreślić, że pisałem to w końcu kwietnia, bo oczywiście sytuacja zmienia się dość szybko. Obecnie jest już tendencja do częściowego redukowania ograniczeń, ale idzie to bardzo powoli.

Jerzy Kuśmider

___________________________________________________________________________________________________Jerzy Kuśmiderur. 1950 r. kapitan jachtowy.  Od 1977 na emigracji; w Vancouver (Kanada) od 1981. Właściciel i budowniczy jachtu s/y „Varsovia”. Od 1985 liczne rejsy – głównie samotne po Pacyfiku (ok. 40 tys. Mm). Działacz polonijny. Autor książek: „Samotnie przez Pacyfik”, „Varsovią na Hawaje” oraz licznych publikacji w Kanadzie, USA i w Polsce.

Andy Pęcherzewski: Korespondencja z Los Angeles, CA, USA

Ż E G L A R S T W O    W    C Z A S A C H    Z A R A Z Y

25 kwiecień 2020

Jak niemal na całym świecie także tu, w Kalifornii i w całych Stanach, jest panika, mówiąc po prostu i skrótowo. W budownictwie, a także w szeroko pojętych służbach miejskich wszyscy pracują w zasadzie normalnie.

W moim przekonaniu, tak jak to wszystko widzę dookoła, coś tu jest nie tak, bo szpitale prawie puste, działają normalnie, nie ma tłoków. Wydaje mi się, że ci ,,najbiedniejsi” czyli wszyscy ważniacy są w czołówce paniki i lepiej z nimi na te tematy nie dyskutować. Reszta prostego narodu podporządkowuje się, bo musi, ale zaczynają się protesty, bo jak do tej pory nic się nie dzieje, a ludzie chcą mieć normalne życie.

Z ważnych ograniczeń to od początku wprowadzono limitowany czas otwarcia małych biznesów i usług. Jakie będą skutki – zobaczymy.

Młodzież szczególnie – i to nie najstarsze pokolenie – nadal, w małych grupach urządzają sobie party, oczywiście bez masek, bo trunków nie da się pić w masce. Oficjalnie, przez władze stanu jest zalecane obowiązkowe noszenie masek zasłaniających usta, nos, ale to jest przestrzegane tylko w bliskich kontaktach, w sklepach, itd.

W zasadzie nie ma wyraźnego zakazu używania sprzętu wodnego. Możesz wypłynąć na wodę i wrócić do swojej przystani. Problem zaczyna się gdyby popłynąć do innego portu, nie swojego w którym trzyma się jacht. Praktycznie nie można tak żeglować, bo wpłynięcie do obcego portu, przystani wiąże się z obowiązkiem poddania się kilkudniowej (ok. dwa tygodnie) kwarantannie, czyli ścisłej izolacji, a to już jest bardzo uciążliwe i nie do zaakceptowania dla wielu. Jak będzie dalej trudno ocenić, sytuacja jest dynamiczna, zmienna.

mdr vir1 (1)     mdrvir2

7 maj 2020

Jak pisałem, nadal wokół jest więcej paniki niż ludzi umierających. Oczywiście wszyscy chcą być politycznie poprawni. Szczególnie kluby a także różne instytucje stanowe, rządowe MUSZĄ postępować zgodnie z ogólną polityką i wprowadzanymi zarządzeniami w tym zakresie.

W sprawach żeglarskich i wodniackich nie ma wyraźnych i zdecydowanych ograniczeń. Jeśli ktoś ma ochotę to nikt nie ma nic przeciwko, żeby używał swój jacht, ale odważnych do tej pory było niewielu. Ale jak pisałem sytuacja jest dynamiczna, zmienia się i coraz więcej osób korzysta ze swoich jednostek wodnych, porusza się na nich po przyległych akwenach. Na szczęście nie są prześladowani, ścigani ani przez Policję, ani przez kluby. Owszem, są w klubach, na przystaniach informacje, ogłoszenia o zarazie, o postępowaniu w celu ograniczenia jej rozprzestrzeniania. Ale te wszystkie ogłoszenia mają za zadanie przede wszystkim zwolnienie zarządów i administracji klubów od odpowiedzialności cywilnej w przypadku ewentualnych procesów o odszkodowania.

W ostatnią niedzielę razem z żoną i znajomymi pływaliśmy na oceanie w strefie przybrzeżnej i było w zasięgu wzroku około dwudziestu jachtów, zupełna swoboda! Dużo ludzie pływało przy brzegu na deskach i jetski. W sumie było jakby normalnie, na wodzie nie czuło się jakiś ograniczeń, ale w klubach, na przystaniach trzeba chodzić w maskach na twarzy.

Tak to wygląda dzień codzienny żeglarzy, jak na razie, bo co będzie to czas pokaże.

 

Andrzej Pęcherzewski

Mariola Landowska: Trimaran „Côte d’Or II”, ciąg dalszy.

Trimaran CÔTE d’OR II i  jego właściciel  Miguel Subtil w Portugalii.                                                                                                    Ciąg dalszy korespondencji Marioli Landowskiej z listopada 2019 (ZŻ nr 43,  listopad 2019).

Mariola Landowska 2003…Wielu żeglarzy z Francji, Hiszpanii zabiegało o zakup Côte d’Or II. Migiel de Brito Subtil miał wtedy 22 lata i niewielkie środki finansowe na zakup jachtu, ale poszedł do urzędu celnego na Maderze przedstawić kapitanowi swoje zamiary. Okazało się, że był jedynym Portugalczykiem w gronie chętnych do zakupu. Kapitan, nadmiernie obciążony problemami jachtu stojącego na kotwicy w basenie, na dodatek okradanego regularnie, spytał Miguela: – Chcesz kupić ten trimaran?… O key, będzie twój i będzie w Portugalii.

Potem ogłoszono licytację, ale żeby nie było zbyt głośno, informacje o licytacji, o jej dacie  podano „małymi literkami”. Jednak mimo to na licytacji jacht kupił człowiek, który znalazł trimarana. Potem Miguel wynegocjował z nim, że zapłaci mu za części, które on zabrał podczas postoju i zapłaci za jacht więcej niż cena za którą on go kupił.

Doszło do transakcji i Miguel został właścicielem jachtu. Nareszcie mógł wejść do środka. Zadzwonił do przyjaciół żeglarzy w Lizbonie, aby przylecieli i pomogli mu w naprawie uszkodzeń. Trimaran był pełen mewich gniazd i odchodów. Czyścili kadłub i spali na siatkowym pokładzie. Transport trimarana z Madery do Lizbony na pokładzie statku handlowego był bardzo drogi, dlatego wyruszyli sami przez wodę, na „własnym kilu”. I jak to zwykle w bajkach bywa w pobliżu „nagle” znalazł się dobry statek Careiro, który zabrał trimarana na pokład. Okazało się, że kapitanem tego statku był ojciec Miguela, powiadomiony przez kapitanat w Funchal o planach syna.

Przybyli do Lizbony. Trzeba było szukać miejsca na naprawę. Pomogli mu znajomi żeglarze; zjawił się Eric Tabarly, który pomógł przeprowadzić trimarana na północ Francji. W drodze niestety pękł maszt, a potem złamał się. Z trudem dotarli do Francji gdzie jacht pozostał na kolejne dziewięć lat. Miguel zaczął tam – we Francji – prawie żyć, bo musiał naprawiać i szukać sponsorów. Mieszkał w porcie urzędu morskiego. Francuzi pozwolili mu przebywać w porcie za darmo. Też mieli sentyment do tego trimarana uratowanego na portugalskich wodach.

W 2010 roku trimaran startował w transatlantyckich regatach samotnych żeglarzy Route du Rhum, w klasie z ośmioma innymi trimaranami. Jacht prowadził czarterujący go francuski żeglarz, niestety nie ukończył regat z przyczyn medycznych skipera. Tym niemniej udział jachtu w regatach pozwolił Miguelowi przygotować  technicznie jacht, wyposażyć go w nowe części, uzyskać klar regatowy.

Obecnie trimaran jest w Lizbonie. Miguel jeździ do niego prawie codziennie; naprawia go i szuka możliwości aby pływać na nim. Z mojej pracowni, z Paço de Arcos do Almada jest ”krok”, ale przez wodę rzeki Tag.

Wiele opowieści słyszałam o przygodach Tabarly’ego i Miguela. Patrzę na ten piękny, “uskrzydlony”, pokaleczony, trójkadłubowy kształt. Sentymentalna podróż w nietuzinkową przeszłość – już historię żeglarstwa oceanicznego i niewiadomą przyszłość tego pięknego jachtu Côte d’Or II.

Trimaran 3 Trimaran 4 Trimaran 6 Trimaran 7 Trimaran 8 Trimaran 9

Tekst i Foto Mariola Landowska        ___________________________________________________________________________________________________ Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.