Archiwum kategorii: Wiersze

Jan Lechoń: Na śmierć Conrada

Twój ojciec też miał pogrzeb wspaniały i chmurny,

Szli za nim mrocznym miastem dostojni i prości,

O bruk stukały buty jak greckie koturny,

I wiedli go z niewoli do wiecznej wolności.

…….

Mową twardą i prostą, chropowatą mową,

Mówili doń Polacy i cicho płakali,

Nakryli go ojczyzną, jak czapką wojskową,

A później się rozeszli i bili się dalej!

….

A teraz ciebie wicher zaświatów ogarnia,

I ten tułacz bezsenny, zorany przez blizny,

Twój ojciec tam cię woła językiem Ojczyzny,

Gdzie wszystkim świeci morzom ta sama latarnia.

….

Z tomiku wierszy Jana Lechonia: Lutnia po Bekwarku, Londyn, 1942.

____________________________________________________________________

Jan Lechoń – ur. 1899, Warszawa – zm. 1956, Nowy Jork; poeta, prozaik, współtwórca grupy „Skamander”.

Adam Asnyk: Noc na morzu

(w drodze z Malty do Goletty)

Srebrzyste blaski toń przesiewa modra,
W miliony drżących rozprasza iskierek,
I snopy światła na okrętu biodra
Kolejno rzuca na ruchliwy szereg …
Noc księżycowa tak jasnością szczodra
Perłową siatkę wód błękity muszcze;
Cisza: zaledwie łagodny wiaterek
Podnosi falę, która miękko pluszcze.
Jak cienie mkniemy przez te płynne puszcze.

Pogodnej nocy majestat królewski
Zawisł nad całą spokojną głębiną;
Wzrok ściga drżące świateł arabeski
I płynie z nimi w nieskończoność siną …
W ślad za nim myśli w ten obszar niebieski
Lecą bez końca, roztopione w ciszę
I poza światem gdzieś omdlałym giną.
A księżyc dalej srebrne znaki pisze
Na fali, która jak do snu kołysze.

Mijają chwile, może całe wieki,
W tym rozmarzeniu, co godzin nie liczy;
Świat dotykalny cofa się daleki,
A sen srebrzysty, nieznanej słodyczy,
Przez pół otwarte wciska się powieki,
I płynie w duszę z cichym szumem fali,
Coraz to więcej dziwny … tajemniczy …
Aż go chłód rosy, co się w mgłach krystali,
I świeży powiew poranku oddali.

Na wschodzie niebo zdaje się różowieć
I od ciemniejszej odbija się toni:
To pierwsza bliskiej jutrzenki zapowiedź.
Świt mleczny z blaskiem miesięcznym się goni,
Zmącone fale zaczynają płowieć.
Gwiazdy pobladły; senne oczy mrużą;
Tylko poranna, jak brylant na skroni
Młodziutkiej jutrzni, nad obłoczków różą
Staje się mocniej błyszczącą i dużą.

Przed nami w morze czarny klin się wciska,
Brzeg wyniesiony, skalisty i dziki!
Piętrzą się groźne bazaltów urwiska …
To wysunięty przylądek Afryki!
Na jego szczycie jeszcze światło błyska
Rozsiane w morzu oświecając skały;
Ze skał dochodzą morskich ptaków krzyki,
Które noc w głazów szczelinach przespały,
A teraz wrzaskiem witają dzień biały.

Adam Asnyk

____________________________________________________________________________________________________________________________Adam Asnyk – 1838 – 1897, poeta, dramatopisarz; w antologii poezji marynistycznych „Morze w poezji Polskiej” Zbigniewa Jasińskiego, z której pochodzi powyższy wiersz, Asnyk jest przedstawiony jako ostatni poeta okresu romantyzmu.

 

* * *

 

Adam Asnyk był jednym z pierwszych członków Towarzystwa Tatrzańskiego i mieszkając w Krakowie i Zakopanem odbywał wędrówki w Tatry Wysokie. Ale nie tylko góry były natchnieniem dla jego twórczości; również morze wywarło znaczący wpływ. Wiersz „Noc na morzu” jest poetyckim zapisem wrażeń doznanych podczas podróży do Włoch, na Maltę i do Tunisu. Goletta do której dopłynął z Malty to dzisiejsze tunezyjskie miasto portowe La Goulette (arab. Halq al-Wadi). Asnyk w wielu swoich utworach opisuje krajobraz górski, tatrzański i morski. „Góry i morze” – pisał w liście do ojca – to jedyne uniwersalne lekarstwo na wszystkie ludzkie dolegliwości, tam oddychając świeżym, wonnym powietrzem, pojąc się widokiem świeżej a wzniosłej natury, można zapomnieć o cierpieniach i troskach…”.

Twórczość Adama Asnyka – jeszcze z romantyzmu i już z pozytywizmu – i wpływ na nią podróży morskiej jaką odbył pod koniec lat osiemdziesiątych XIX wieku, „pod latyńskich żagli cieniem” z Malty do Goletty oraz powstały, przytoczony wyżej wiersz, przypominają – a być może nieśmiało uzupełniają – ogłoszony niedawno w Periplus.pl interesujący czteroczęściowy cykl eseistycznych opowieści o morskich doświadczeniach czołowych polskich romantyków, właśnie na akwenach śródziemnomorskich, choć nie tylko. „Cień latyńskich żagli”, bo taki tytuł nosi ów zajmujący, pełen ciekawostek, celnych spostrzeżeń, skojarzeń i ocen cykl autorstwa Kazimierza Robaka dostępny jest na www. periplus.pl https://periplus.pl/archiwa/11424

(zs)

Mariusz Zaruski: U brzegów Lizbony

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA

W miesiącu, pomnę, lutym (u nas zima jeszcze)

Za rufą nam została cieśnina Kanału.

Ocean był burzliwy, na przemian szły deszcze,

Więc czas się wlókł w podróży mozolnie, pomału.

aaaZabłysły wraz ze słońcem wieżyce Lizbony,

A gdyśmy ominęli przylądek La-Rocka,

Zabłysły wraz ze słońcem wieżyce Lizbony,

Ogromna, jaśniejąca od blasków zatoka,

A wokół traw i zboża kobierzec zielony.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA

Ach, wtedy… Boże wielki! tych wonnych łąk kwiecie,

Zapach roli, co płynął z wiosennym podmuchem,

Przypomniał mi wieś polską, mój wiek pacholęcy…

aaa

Stałem długo bez ruchu, nie pomnąc o świecie…

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA

Aż głos przez tubę z góry zagrzmiał mi na uchem:

„Hej tam, baczyć u steru, do kroćset tysięcy”!

aaa

Mariusz Zaruski

Tekst wiersza według Mariusz Zaruski, Sonety Morskie, Wydawnictwo Morskie, 1977.

________________________________________________________________________________

Mariusz Zaruski – ur. 1867, zm. 1941, działalność tatrzańska (organizował TOPR), żeglarska (komandor Yacht Klubu Polski, kapitan harcerskiego żaglowca „Zawisza Czarny”), generał Wojska Polskiego.

Cyprian Kamil Norwid: „Z pokładu Marguerity wypływającej dziś do New-York”

Londyn, 1852, decembra, godzina 10 rano

I

Cokolwiek słońca w żaglach się prześwieca,

Omuska maszty lub na fale spryska:

Mgły nikną niby zasłona kobieca,

Obłoki widać za nią jak zwaliska!…

II

„Czemu zwaliska? i czemu zasłona?

Czemu niewieścia…?” – krytyk niech już pyta,

I niech oskarżą muzę, że zmącona

W harmonii – pojęć – swoich ta kobiéta –

III

Ja, nie wiem … widzę i rzecz kreślę smutno,

Jakbym był jednym z ciągnących żurawi,

Co cień swój wiodą przez masztowe-płótno,

Nie myśląc, czy stąd obraz się zostawi!…

IV

Ja nie wiem… końca, nigdy nie wiem może,

Lecz…

(tu mi przerwał sternik)

… szczęścić wam Boże…

Cyprian Kamil Norwid

___________________________________________________________________________________________________________________________________________________________Cyprian Kamil Norwid – 1821 – 1883 – poeta, prozaik, grafik, malarz, rzeźbiarz. 12 grudnia 1852r Norwid w Londynie wsiadł na żaglowiec (full rigged packet ship) „Margaret Evans” i wyruszył w podróż do Ameryki. Do Nowego Jorku żaglowiec dopłynął 11 lutego 1853 roku. Ponad roczny pobyt w Ameryce upłynął artyście wśród problemów zdrowotnych i w narastającej tęsknocie za krajem, ale też spełnił się w dobrze płatnej, stałej pracy jako rysownik; odbył też wycieczkę w interior do rezerwatu Indian i do pierwotnych lasów. Podróż powrotną do Europy odbył poeta wraz z księciem Lubomirskim – i dzięki jego finansowej pomocy – na pokładzie statku żaglowo-parowego „Pacific”, wyruszając z Nowego Jorku 24. czerwca 1854r i przypływając 5. lipca do Liverpoolu.

Jerzy Czyżewicz: Powrót

 

Spuszczone sztaksle, topsle, groty,

Osztagowane obie burty:

Dziś kres wędrówki. – Znów, roboty,

Wracamy w mechaniczne jutro.

 

Znów zaknagują nas na ziemi,

Zwiążą – nie liny, ale sznury

I, mózgi maszyn, tkwić będziemy

Na posterunkach zach-kultury.

 

Okopci nas fabryczna sadza,

Ogłuszy skowyt saksofonów,

Oślepi neonowa blaga,

Łuną na niebie rozjarzona.

 

W niedorzeczności zatraconym,

Gdzieś zabłąkanym na ulicy –

Uśmiechnie się nam oddalony

Tylko blask Wielkiej Niedźwiedzicy.

 

Jerzy Czyżewicz

___________________________________________________________________________________________________ Jerzy Czyżewicz poeta. Wiersz z: „Morze w poezji Polskiej. Antologia poezyj marynistycznych” w opracowaniu Zbigniewa Jasińskiego, Warszawa 1937 rok.

Julian Tuwim, fragmenty z: „Kwiaty polskie”.

W rozbudowanym poemacie epickim, dygresyjnym Juliana Tuwima Kwiaty polskie pojawia się wśród wielu dygresji – jak to w poemacie dygresyjnym – dygresja, odejście od tematu głównego utworu w stronę tematyki morskiej, marynistycznej.

Sprawdziło się przysłowie stare,                                                                                                      Że vivere non est necesse,
Sed est necesse navigare.                                                                                                                    Żeglujcie tedy, przyjaciele:                                                                                                                Okrętem, gdy wam okręt przypadł,                                                                                                  A jeśli nie – jest barka, krypa,                                                                                                          Bat, nawa, szkuta, łódź, komiega,                                                                                                      Prom albo tratwa – co kto woli…                                                                                                        Wsiadać i jazda!….

 Julian Tuwim, Kwiaty polskie, cz. druga, rozdz. II

Kto dziś z wodniaków, żeglarzy wie co to bat albo komiega? Ale, mając internet pod palcem…  A Julian Tuwim pisał Kwiaty polskie w czasie wojny, na emigracji w Brazylii, potem w Nowym Jorku i w powojennej, zniszczonej Polsce, z ograniczonym dostępem do specjalistycznego słownictwa i wiedzy. 

W kolejnej części poematu, w części trzeciej zaraz na początku pojawia się rozbudowana dygresja, tym razem o wietrze, i to o wietrze oceanicznym.

Wiatr Tobie, Boże, huczał pieśni,
Gdyś z mroków wykrzesywał świat.
Chaosu świadek i rówieśnik,
Wiatr Tobie, Boże, huczał pieśni,
Wodami wstrząsający wiatr.
Wiatr – gniew otchłani zbuntowanej,
Potęgi Twojej pierwszy bard,
Homer Genezis opętany,
Co w chwiejbę wprawił oceany
Rytmicznym rykiem swoich skarg.
I taki był ów zryw stworzenny,
Taki prawichru Tobie hymn,
Że wód wzburzonych ogrom pienny
Do dziś w kołysie trwa bezsennym,
Pomrukiem w brzegi bije złym.
Do dziś – bylinnik, rapsod, epik,
Początku chmurobrody dziad,
Pierwotnej wojny wiarus ślepy –
Wspomnienia szumne lubi wiatr …

  Julian Tuwim, Kwiaty polskie, cz. trzecia, rozdz. I

(zs)

___________________________________________                                                                                                  Julian Tuwim (1894-1953) – poeta.

Fernando Pessoa: Mar Português

Ó mar salgado, quanto do teu sal
São lágrimas de Portugal!
Por te cruzarmos, quantas mães choraram,
Quantos filhos em vão rezaram!
Quantas noivas ficaram por casar
Para que fosses nosso, ó mar!

Valeu a pena? Tudo vale a pena
Se a alma não é pequena.
Quem quer passar além do Bojador
Tem que passar além da dor.
Deus ao mar o perigo e o abismo deu,
Mas nele é que espelhou o céu.

Fernando Pessoa

___________________________________________________________________________________________________Fernando Pessoa1888-1935, wybity poeta portugalski XX w.

Tłumaczenia wiersza na język polski można łatwo znaleźć w internecie, ale ciekawym przeżyciem może być wsłuchanie się w melodię języka oryginału. Pod poniższymi linkami jest do odsłuchania wiersz czytany w języku portugalskim. Pierwszy, przez aktora teatralnego Silvio Matos.

https://www.youtube.com/watch?v=E-_lMcdBUJE

https://www.youtube.com/watch?v=WH6cR4qe-T8

(zs): Z biblioteczki Ludomira Mączki (3).

Ludomir Mączka dużo czytał, można powiedzieć zawsze książki zawsze były przy nim i choć nie miał ich ustawionych na półkach domowej biblioteki, to jednak zawsze były w jego worku żeglarskim, w torbie podróżnej, w koi jachtowej.

Z ocalałej – dzięki zapobiegliwości Przyjaciela Ludka Wojtka Jacobsona – biblioteczki Ludkowej zwraca uwagę niewielka pozycja wydana w serii „The Laurel Poetry Series” przybliżająca poezję Henry’ego Wadswortha Longfellowa.

The Brook and the Wave

0001               The brooklet came from the mountain,                                As sang the bard of old,                                            Running with feet of silver                                                Over the sands of gold!

…………..Far away in the briny ocean                                                      There rolled a turbulent wave,                                       Now singing along the sea-beach,                                            Now howling along the cave.

……………And the brooklet has found the billow,                                  Though they flowed so far apart,                                   And has filled with its freshness and sweetness                         That turbulent, bitter heart!

 

(zs)

 

(zs): Z biblioteczki Ludomira Mączki (2).

Ludomir Mączka dużo czytał, można powiedzieć zawsze książka była przy nim i choć nie miał ich ustawionych na półkach domowej biblioteki, to jednak zawsze były w jego worku żeglarskim, w torbie podróżnej, w koi jachtowej.

Z ocalałej – dzięki zapobiegliwości Przyjaciela Ludka Wojtka Jacobsona – biblioteczki Ludkowej zwraca uwagę niewielka pozycja wydana w serii „The Laurel Poetry Series” przybliżająca poezję Henry’ego Wadswortha Longfellowa.0001

Ludomir Mączka dużo czytał, można powiedzieć, że zawsze książki była przy nim i choć nie miał ich ustawionych na półkach domowej biblioteki, to jednak zawsze były w jego worku żeglarskim, w torbie podróżnej, w koi jachtowej.

Z ocalałej – dzięki zapobiegliwości Przyjaciela Ludka Wojtka Jacobsona – biblioteczki Ludkowej zwraca uwagę niewielka pozycja wydana w serii „The Laurel Poetry Series” przybliżająca poezję Henry’ego Wadswortha Longfellowa.

The Tides

I saw the long line of the vacant shore,                                                                                          The sea-weed and the shells upon the sand,                                                                                  And the brown rocks left bare on every hand,                                                                                As if the ebbing tide would flow no more.                                                                                        Then heard I, more distinctly than before,                                                                                      The ocean breathe and its great breast expand,                                                                            And hurrying came on the defenceless land                                                                                  The insurgent waters with tumultuous
roar.

All thought and feeling and desire, I said,                                                                                      Love, laughter, and the exultant joy of song                                                                                    Have ebbed from me forever! Suddenly o’er me
They swept again from their deep ocean bed,                                                                                And in a tumult of delight, and strong                                                                                            As youth, and beautiful as youth, upbore me.

Henry Wadsworth Longfellow

(zs)

(zs): Z biblioteczki Ludomira Mączki (1).

Ludomir Mączka dużo czytał, można powiedzieć zawsze książka była przy nim i choć nie miał ich ustawionych na półkach domowej biblioteki, to jednak zawsze były w jego worku żeglarskim, w torbie podróżnej, w koi jachtowej.

Z ocalałej – dzięki zapobiegliwości Przyjaciela Ludka Wojtka Jacobsona – biblioteczki Ludkowej zwraca uwagę niewielka pozycja wydana w serii „The Laurel Poetry Series” przybliżająca poezję Henry’ego Wadswortha Longfellowa.0001

W lipcu 1963 roku Ludomir Mączka biorąc udział w Polskiej Ekspedycji Geologicznej w Mongolii  pisał do przyjaciół w kraju, cytując wiersz H. W. Longfellowa:

„…Wyjeżdżając z doliny Ara Chaszjatu tak mi się nasunął kawałek wiersza Longfellowa:

The days returns, but nevermore
Returns the traveller to the shore
And the tide rises, the tide falls…

Nie wiem czy kiedy jeszcze ujrzę tę dziwną, dziką dolinę, świecącą w słońcu, grzmiącą swym strumieniem lub w szarudze…”

 

The Tide Rises, the Tide Falls

The tide rises, the tide falls,                                                                                                              The twilight darkens, the curlew calls,                                                                                            Along the sea-sands damp and brown
The traveler hastens toward the town,                                                                                            And the tide rises, the tide falls.

Darkness settles on roofs and walls,                                                                                                But the sea, the sea in the darkness calls;                                                                                      The little waves, with their soft, white hands,                                                                                  Efface the footprints in the sands,                                                                                                    And the tide rises, the tide falls.

The morning breaks; the steeds in their stalls
Stamp and neigh, as the hostler calls;                                                                                              The day returns, but nevermore
Returns the traveler to the shore,                                                                                                    And the tide rises, the tide falls.

Henry Wadsworth Longfellow

(zs)