Grzegorz Węgrzyn: Przerwany rejs. „Regina R” w Australii.

Żeglarstwo przy dużej sile przyciągania do zmierzenia się z pokusą horyzontu ciągle niesie z sobą element ryzyka, niepewności osiągnięcia zamierzonego celu. Dalekie rejsy oceaniczne, a już z pewnością samotne, są dla wielu wyzwaniem, któremu trudno się oprzeć; swoistym celem życiowym  na drodze żeglarskich dokonań. I choć otwierające się za widnokręgiem bogactwo i inność świata oszałamia, wciąga to zwykłe, życiowe kłopoty i problemy nie znikają, a wręcz przeciwnie kumulując się, prawie niezauważenie potrafią przybierać coraz większe rozmiary, by w niespodziewanym momencie brutalnie przerwać cienką linię zamierzonego kursu…                                        (zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Grzegorz Węgrzyn: Relacje z przerwanego rejsu – Australia.

Grzegorz WęgrzynJestem w wielkiej Australii, tej wyśnionej, tajemniczej, ogromnej. Wiem, że nie popłynę na rafę koralową, nie zobaczę wielu egzotycznych miejsc, tylko skupię się na remoncie Reginy R i w dalszą drogę do New Zealand, a potem na Horn i do domu. Do Polski, do ukochanej Polski za którą już bardzo tęsknię. Ale nim to nastąpi mam do naprawy silnik, pospawać wyrwany kosz rufowy, wymienić pozrywane stalówki i naprawić porwane żagle. Tak jak przy Good Hope, wszystkie moje modlitwy i myśli skupiły się na nadziei, czy spotkam przyjaznych mi ludzi, chętnych mi pomóc. Joshua Slocum w swojej książce o wyprawie dookoła świata, napisanej 120 lat temu miał podobne myśli, nadzieję i nie zawiódł się. Wierzyłem, że mnie Pan Bóg i szczęście nie opuści. Jeszcze wówczas nie wiedziałem o tym, że Kuba Miszewski z Simons Town zgłosił mnie jako zaginionego. Jego troska o mnie była tak wielka, że gdy dowiedział się od znajomych z Perth, że mnie nie ma w porcie w wyznaczonym terminie wszczął alarm. Nie mógł wiedzieć o moich awariach na jachcie i z jakiego powodu wolniej płynę. Ta historia wyjaśniła się kilka dni później, gdy we Frementle odwiedził mnie Border Force (służba graniczna, celna) i z wielką humorystyczną awanturką zapytali:” to my Ciebie szukamy, a Ty sobie siedzisz w porcie?” Po takim przywitaniu wszystko już było nieważne. Może tylko z jednym szczegółem, szefem Ich był Polak (nie podaję nazwiska, ale moja znajomość była  telefoniczna i zgubiłem notatki). Gdy już wszyscy w marinie ochłonęli i przyzwyczaili się do mojej obecności rozpoczęła się praca i spotkania z Polonią.

Można powiedzieć, że już tradycyjnie zostałem wzięty pod opiekę wspólnoty parafialnej, osób prywatnych, menedżera mariny i miejscowych żeglarzy. Byłem zaproszony  do dwóch klubów polonijnych „Cracovia” i „Gen. Władysława Sikorskiego”, Na spotkaniu w klubie im.Gen.Władysława Sikorskiegogdzie po spotkaniach z Polonią, byłem ugoszczony polskimi smakołykami, jak: żurek, golonka, flaki, schabowy, na deser szarlotka  i co tam jeszcze bym nie wspomniał, to i tak o czymś bym zapomniał. Przy takiej dynamicznej sytuacji nie sposób opisywać wszystko w szczegółach, chociaż bardzo bym chciał, ale jak to zrobić?  Jak na jednej kartce zamieścić doznane wrażenia ze spotkań z armią życzliwych mi ludzi i nie przeoczyć nikogo; ktoś mi podpowie? Moja wizyta we Fremantle trwała od 15. września do 18. października 2016r, w czasie której zawarte znajomości odnawiane są co rusz poprzez kontakt telefoniczny lub email. Dużo pięknych wspomnień.Z portu Fremantl wyprowadza mnie nasz morski brat

Następnym portem na kontynencie australijskim miała być Geographe Marina, mały porcik w zatoce przy „zakręcie” australijskiego lądu, płynąc na S (południe). Celowo chciałem tam wejść, zobaczyć coś innego, nie ogromną marinę z tysiącami jachtów, tylko trochę folkloru. Tutaj już wchodziłem przy pomocy naprawionego silnika, bez duszy na ramieniu i trzęsącymi się nogami. Zaraz po wejściu w obręb portu zostałem zaproszony na gościnne miejsce i, tak jak do tej pory w każdym porcie, byłem przyjmowany z honorami gościa. Postój bezpłatny, prysznic, pralka i budynek klubowy w zasięgu. Po kilku dniach postoju ruszam dalej, teraz przede mną Melbourne i groźna cieśnina Bassa, leżącą pomiędzy Australią a Tasmanią, a później wejście w Hobsons Bay na końcu której leży Melbourne. Tego wejścia, które nazywają „The Rip”  nie zapomnę jeszcze długo żeglując po różnych wodach. Trudność z żeglugą na tym akwenie powodują prądy i wiatry wiejące na W (zachód). Przy mojej żegludze na E (wschód) trzeba czujnie halsować i niekiedy wspomagać się silnikiem, gdy same żagle nie dają rady. Jak trudna jest to żegluga, mówią o tym sami australijscy żeglarze, którzy generalnie żeglują w „prawo” (ląd biorą prawą burta). Najlepszym dowodem na to są regaty Sydney-Hobart. Jest przełom października i listopada, czyli wiosna, nic strasznego się nie dzieje, pogoda jest OK, regularna żegluga. Regina R płynie w samosterowności, tylko trzeba uważać na ogromne promy i statki płynące z lub do Melbourne. Płynę, zachowując bezpieczną odległość od wysepek i raf. Trzymam się zawsze w bezpiecznej odległości. Z mapy wiem, że najgorsze czeka mnie przy wejściu w Hobsons Bay, czyli ”The Rip”. To wejście cieszy się bardzo złą sławą wśród żeglarzy i marynarzy, bo na tych rafach poległo już wielu. Z takim to bardzo optymistycznym podejściem rozpoczynam taktyczną rozgrywkę wejścia. Trzeba wycyrklować  to w taki sposób, aby wejście było w dzień, przy sprzyjającym prądzie i wietrze.

Gdy już mi się to wszystko zeszło do „kupy” zadecydowałem – wpływam. Miałem wiatr 4oB z S, fale około 1,5m, prąd wnoszący, wszystko grało, do czasu nim nie  zobaczyłem w dolinie fali kamieni. Pierwszy raz w tym rejsie tak mnie  poraziło. Jak ja zrobiłem zwrot i się cofnąłem, nie wiem do dzisiaj. Wiem, że odpłynąłem na bezpieczną wodę, zrobiłem jeszcze raz namiar i wytłumaczyłem sobie po żeglarsku (brak cytatów), gdzie był błąd. Pomyliłem się w namiarze o kabel, wystarczy! Na szczęście skończyło się wszystko dobrze i dnia 15. listopada 2016r. zacumowałem w Royal Club Melbourne.

P.S. Proszę Państwa, proszę zgadnąć jakie było pierwsze pytanie odwiedzających mnie w Melbourne?…   Opowiem o tym w następnej relacji.

Grzegorz Węgrzyn

____________________________________________________________________________________________________

Grzegorz Węgrzyn – ur. 1952r. w Zwierzyńcu n/Wieprzem; żeglarstwo morskie uprawia od 1976 r. w szczecińskich klubach: HOM, LOK, Stal Stocznia; w 1983 i 1984r żegluje w załodze s/y „Karfi” pod kpt. Zbigniewem Rogowskim w Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Polski (Mistrzostwo Polski); żeglował na Bałtyku, Morzu Północnym, Adriatyku, Morzu Czarnym; brał udział w wyprawie „Islandia 2009” na s/y „Stary”(kpt. M. Krzeptowski) w 50. rocznicę rejsu s/y „Witeż II”, w wyprawie J. Kurbiela na Grenlandię (2010) i na Svalbard (z kpt. K. Różańskim) w 2011r; w czerwcu 2015r. na jachcie „Regina R” wypłynął w rejs, z pierwotnym zamiarem samotnego, non-stop opłynięcia Ziemi, z którego to zamiaru żeglarz wycofał się na Atlantyku, a rejs przerwany został 15.04.2017r na Pacyfiku z powodu awarii steru i utraty jachtu.

_____________________________________________________________

Jacht Regina R:   

Runda na starcie  

Jacht Regina R:

– konstrukcja            typ „Skorpion II”

– rok produkcji         1980

– stocznia                  Hamburg

– stalowy slup, S      49m2

– długość  LOA        10,65 m

– szerokość   B           3,30 m

– silnik                       Bukh MDV24  24 kW