Archiwum kategorii: ARCHIWUM

Marek Słodownik: Recenzja książki

Ewa Stawicka, Smuga światła, Opowieść biograficzna o Andrzeju Rościszewskim, Wydawca: Arche, Sopot, 2023 r, ss. 425.

„Smuga światła” to opowieść biograficzna o Andrzeju Rościszewskim, wybitnym prawniku i kapitanie. Starsi żeglarze z pewnością doskonale go znają, bo w początku lat 70. ubiegłego wieku był nadzwyczaj aktywny w eksploracji wód Północy. Przez lata był delegatem PZŻ w Izbie Morskiej, publikował również regularnie szczegółowe analizy wypadków morskich zarówno na łamach pism żeglarskich jak też w materiałach dorocznych Konferencji Bezpieczeństwa.

Nowa publikacja to opowieść o kolejach losu pana Kapitana, dzieciństwie przerwanym wybuchem wojny, tułaczką z rodziną w czasach okupacji, studiach prawniczych i pokonywaniu kolejnych szczebli zawodowej kariery. Ważną rolę w tym życiorysie odgrywało żeglarstwo i postaci jego mentorów – Mariusza Zaruskiego i Henryka Fronczaka. Sam Rościszewski zafascynowany zimnymi wodami Północy odwiedzał je regularnie przez kolejne lata. W książce znajdziemy echa tamtych wydarzeń, a autorka często podkreśla niezwykłe cechy osobowości Kapitana; charyzmę, życzliwość i opanowanie. Nie zabiegał o odznaczenia i zaszczyty, nie miały one dla niego wielkiego znaczenia. W żeglarstwie zapisał się już na stałe swoimi dokonaniami. Pozostał pierwszym laureatem Nagrody Rejs Roku, zyskał także godność Członka Honorowego PZŻ.

Tak znakomicie ikonograficznie udokumentowana publikacja nie mogłaby powstać bez wsparcia rodziny. Dzięki niemu czytelnik otrzymuje wiele zdjęć z rodzinnego archiwum, wiele także szczegółów jego życiorysu dotąd zupełnie szerzej nieznanych. Andrzej Rościszewski to postać wielowymiarowa; człowiek myślący nieschematycznie, skromny, ale zarazem obdarzony niezwykłą charyzmą. Z pochodzenia ziemianin, z jego rodu w okresie I Rzeczypospolitej wywodziło się kilka znamienitych postaci.

Książka poza świetnym stylem narracji jest interesująca także z innego powodu. Autorka, sama nie będąc aktywną żeglarką, postanowiła, za namową kolegów z palestry, zmierzyć się z postacią w obydwu środowiskach niezmiernie cenioną. Efekt tej pracy jest doskonały, bo pani Ewa Stawicka potrafiła doskonale zbalansować świat adwokatury i żeglarstwa, umiejętnie łącząc dwie strony aktywności Andrzeja Rościszewskiego. Żeglarze zapewne odkryją nową twarz Kapitana, jego działalność zawodową, pełnienie funkcji dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej, sędziego Trybunału Stanu, kreatora społecznego projektu konstytucji i obrońcy represjonowanych w okresie PRL, czy działalność społeczną oraz wspieranie swą wiedzą ośrodka dla dzieci niewidomych w Laskach. Ciekawostką jest fakt, że to dzięki staraniom pana Mecenasa udało się po latach stworzyć akt zgonu marszałka Piłsudskiego, którą to historię autorka przywołuje w książce.

W środowisku prawniczym pamięta go wielu adwokatów, ponieważ przez wiele lat egzaminował adeptów starających się o wpis uprawniający do uprawiania tego zawodu. Jako dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej przeprowadził ją przez meandry formalno-prawne po przemianach lat 90. ubiegłego wieku. To było niezmiernie trudne zadanie, bo spraw, które wymagały uporządkowania było bardzo wiele. Niezwykłym wyzwaniem było także dostosowanie Rady do nowych realiów, co udało się przeprowadzić dzięki staraniom mecenasa Rościszewskiego. Wszystko to znajdzie czytelnik na kartach książki, niezmiernie ciekawej, napisanej piękną polszczyzną i wciągająca od pierwszych stron.

Marek Słodownik

___________________________________________________________________________________________________

Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, Mass media Communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. „Kino Żeglarskie”, „Ratujmy Dezety”, „Rok Zaruskiego”, „Rok Prasy Morskiej”, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

Marek Słodownik: Recenzja książki

Paulina Reiter, Samotne oceany, Wydawca: Agora, Warszawa 2023, ss. 328.

Samotne oceany to reportażowa książka o pani Krystynie Chojnowskiej-Liskiewicz. Zaskakujące, że choć była ona pierwszą w dziejach kobietą, która opłynęła samotnie świat pod żaglami, to nie potrafiono wykorzystać tego potencjału w promocji żeglarstwa. Poza książką pani Krystyny wydanej w latach 70. w słynnej serii „Sławni Żeglarze” tylko Ruda Krautschneider wydał niewielką książeczkę jej poświęconą.

Tym razem do rąk czytelników trafi publikacja napisana nie przez żeglarkę, a dziennikarkę kobiecego pisma. Ta perspektywa pozwala na inne spojrzenie na bohaterkę opowieści, jej rozterki, przemyślenia, ale także konsekwentne obranie drogi życiowej. Pani Krystyna od dziecka wiedziała, co chce w życiu robić, ale zanim to osiągnęła, musiała pokonać wiele barier i stereotypów. Kobieta inżynier okrętowiec w tamtych czasach to był ewenement, ale dzięki swojej pracy i wrodzonemu perfekcjonizmowi Chojnowska-Liskiewicz doskonale poznała tajniki swego fachu. Zdobywanie kolejnych stopni żeglarskich uwieńczone patentem kapitańskim, kobiece rejsy, deklaracja gotowości popłynięcia w rejs wokół świata i chłodne przyjęcie przez środowisko, wszystko to znajdzie czytelnik w tej opowieści. Także późniejsze losy żeglarki, której dokonanie na świecie dyskredytowano, a i w Polsce wielkiej przychylności wokół niej nie było. Wiele miejsca w książce poświęcono dalszym losom pani Kapitan, społecznej percepcji jej wyczynu. Nie zabrakło gorzkich refleksji, że po rejsie wprawdzie dostała wysokie odznaczenie państwowe, ale na kei czekała już komisja inwentaryzacyjna gotowa natychmiast nie tylko spisać wyposażenie „Mazurka”, ale zabrać jacht do dalszej eksploatacji. Stracono szansę na promocję, a pani Krystyna z bohaterki tamtych wydarzeń stała się szybko niewiele znaczącym trybikiem propagandowej machiny. Autorka poznała bliżej panią Kapitan, wiele godzin panie rozmawiały, a z tych nagrań wyłania się postać Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz jako osoby ciepłej, ale nieco zamkniętej w sobie, angażującej się w życie środowiska żeglarskiego, ale nieco zdystansowanej.

Książka nie jest biografią pani Krystyny, ale reporterskim zapisem spotkań z nią, żeglarzami, działaczami i dziennikarzami. Autorka nie unika trudnych tematów, mierzy się z nimi odważnie i kompetentnie. Z zebranego materiału wyłania się ciekawy obraz pani Kapitan, a wszystko to napisane jest bardzo dobrym językiem, dzięki czemu książka od razu wciąga czytelnika. Całość uzupełnia wiele nieznanych wcześniej fotografii wzbogacających narrację i pozwalających lepiej poznać panią Krystynę.

Marek Słodownik

______________________________________________________________________________________________________

Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, Mass media Communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. „Kino Żeglarskie”, „Ratujmy Dezety”, „Rok Zaruskiego”, „Rok Prasy Morskiej”, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

Route du Rhum

Współczesne jachty klasy IMOCA nie przestają zaskakiwać. Na Corum z kokpitu na dach kabiny wchodzi się po drabinie… Fot. Marek Słodownik

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Marek Słodownik: …………………………. A R T Y K U Ł Y

O regatach „OSTAR” słyszał chyba każdy, kto choć trochę interesuje się żeglarstwem. Słynne regaty atlantyckie, przed laty jedna z najbardziej prestiżowych imprez światowego żeglarstwa, z udziałem największych żeglarzy oceanicznych,w tym również Polaków. „Route du Rhum” to już nieco młodsza opowieść, zapewne również mniej znana. Dlaczego jednak impreza – „OSTAR” – otoczona nimbem pewnej tajemniczości, wychwalana przed laty, dziś obumiera, podczas gdy „wyścig rumowy” ma obecnie swój najlepszy czas? Jak to się dzieje, że jedne regaty rozwijają się bez przeszkód podczas gdy inne zapewne wkrótce znikną z kalendarza…


_____________________________________________________________________________________________
Ludomir Mączka: ………………………….. L I S T Y: z Peru
Stoję trochę oszołomiony – toż to jak w kinie o Dzikim Zachodzie. Zaczyna grać orkiestra. Piwko krąży coraz gęściej. Leszek ruszył w tany. Grają jakąś kolumbijską cumbię – rytm i melodia bierze… Powoli piwko zaczyna mi szumieć. (…) Tymczasem Wong zastępuje śpiewaka – bierze mikrofon: „Ahora tango argentino – bailan ing. Mączka y Piotraszewski”.On jest argentyniak. „Nie psuj zabawy” – syczy mi Leszek do ucha. Niezgrabnie, sztywno podchodzę do jakiejś kobiety. Leszek podłapał jakąś Indiankę i już kręcą się w miarę rytmicznie. To takie tango mojego wyrobu. Jakiś inny, ten trzeźwiejszy ja, syczy mi do ucha: „Wyglądasz jak małpa na drucie”, ale ten drugi, którego nie znałem dotychczas, woła pełnym głosem: „Hulaj dusza!”, inni są tacy sami, pod lekkim gazem. Nasze występy spotkały się z uznaniem. Potem poszło łatwiej. Kręciłem się z jakimiś Indiankami, Mulatkami…


____________________________________________________________________________________________
Mariola Landowska: …………………… K O R E S P O D E N C J E: z Lizbony

Parę dni temu miałam okazję pojechać z załogą naszego stowarzyszenia ANCORAS z Oeiras (Towarzystwo “Ancoras”; ANCORAS – Associacao Nautica Classicos de Oeiras) do małej stoczni w Sarilhos Pequenos, na południowym brzegu Tagu, w górę rzeki, w odległości kilku mil od Lizbony . Tam nasza piękna „Alma do Tejo” jest poddawana naprawie i wymianom zużytych części...

____________________________________________________________________________________________

Jerzy Knabe: …………………………………. W S P O M N I E N I A

Do Polskich Żeglarzy – Koleżanki i Koledzy !

Dnia 4-go lipca 2023 przypadnie 80-ta rocznica Katastrofy Gibraltarskiej, w której, wraz z całym otoczeniem, tragicznie zginął Generał Władysław Sikorski, Premier i Naczelny Wódz Polaków walczących w II Wojnie Światowej…

____________________________________________________________________________________________

Marek Słodownik: ……………………………. R E C E N Z J E

Pani Krystyna od dziecka wiedziała, co chce w życiu robić, ale zanim to osiągnęła, musiała pokonać wiele barier i stereotypów. Kobieta inżynier okrętowiec w tamtych czasach to był ewenement, ale dzięki swojej pracy i wrodzonemu perfekcjonizmowi Chojnowska-Liskiewicz doskonale poznała tajniki swego fachu. Zdobywanie kolejnych stopni żeglarskich uwieńczone patentem kapitańskim, kobiece rejsy, deklaracja gotowości popłynięcia w rejs wokół świata i chłodne przyjęcie przez środowisko, wszystko to znajdzie czytelnik w tej opowieści...

i recenzja innej książki:

„Smuga światła” to opowieść biograficzna o Andrzeju Rościszewskim, wybitnym prawniku i kapitanie. Starsi żeglarze z pewnością doskonale go znają, bo w początku lat 70. ubiegłego wieku był nadzwyczaj aktywny w eksploracji wód Północy…

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

W I D O K Ó W K A . Z . R E J S U

Gjoa Haven 30 Sept 87

Kochani!

Tak jak Amundsen już drugi raz zimujemy w Gjoa Haven (tam gdzie kropka).Warunki lodowe były wspaniałe: – od Alaski aż do Franklin Strait open water. Niestety od Franklin St przez Peel Sound i dalej na N był korek przez który nie dało się przepchać ani nam ani innym. Takie są prawa przyrody. Reszta do opowiadania przy okazji. Wiele serdeczności.

Wojtek

Tu było m-ce dla Ludka ale on jest „busy”, prosi żeby pozdrowić. WJ

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

F O T O G A L E R I A : Żeglarskie sławy Route du Rhum 2022 w obiektywie Marka Słodownika

.


Philippe Poupon – zwycięzca „Route du Rhum” („RdR”) z 1986 roku. Fot. Marek Słodownik


Kevin Escoffier – po zakończeniu regat „RdR” popłynął bezpośrednio na start „The Ocean Race”. Dowodzi jachtem „Holcim PRB”. Fot. Marek Słodownik


Francois Gabart – drugi na mecie „RdR” w klasie Ultim, zwycięzca „TRANSAT” 2016. Fot. Marek Słodownik


Francis Joyon – zwycięzca „RdR” z 2018 roku. Fot. Marek Słodownik


Loick Peyron – 3-krotny zwycięzca „OSTAR”. Fot. Marek Słodownik


Thomas Ruyant – 2-krotny zwycięzca „RdR”. Fot. Marek Słodownik

Paul Melihat – wygrał „RdR” w 2018 roku w klasie IMOCA na jachcie „SMA”,
teraz dowodzi jachtem „Biotherm” w regatach „The Ocean Race”. Fot. Marek Słodownik

Wojtek Kaliski – jedyny Polak startujący w regatach „Route du Rhum”, w 1986
roku (na katamaranie „Ville d’Audrain”, ex „Almatur III”). Fot. Marek Słodownik

Mariola Landowska: Korespondencja z Lizbony.

Wizyta w małej stoczni jachtowej i praca na łodzi żaglowej „Alma do Tejo” (canoa “Alma do Tejo”, pol. “Duch Tagu”, to łódź żaglowa typu canoa tipica do Tejo).

Parę dni temu miałam okazję pojechać z załogą naszego stowarzyszenia ANCORAS z Oeiras (Towarzystwo “Ancoras”; ANCORAS – Associacao Nautica Classicos de Oeiras) do małej stoczni w Sarilhos Pequenos, na południowym brzegu Tagu, w górę rzeki, w odległości kilku mil od Lizbony .

Tam nasza piękna „Alma do Tejo” jest poddawana naprawie i wymianom części (prace szkutnicze).

Panowie pracowali na pokładzie, a ja rejestrowałam – oglądałam, fotografowałam – jednostki tam leżące na rusztowaniach, jak i na rzece podczas odpływu i przypływu.

Do południa rzeka wyglądała jakby wysychała, ale to było pozorne wrażenie; po południu rzeka była pełna wody i zmieniła swój wygląd. Oto efekt odwiecznego ruchu pływowego.

Jak wszystko w przyrodzie jest zmienne, tak i tutaj to widać bardzo wyraźnie. Mogłam patrzeć na ptaki wydziobujące pożywienie z dna rzeki, podziwiać piękne faktury bardzo starych jednostek naznaczonych upływającym czasem; kolory kadłubów łodzi już mocno wyblakłe od słońca i wilgoci.

Linie jednostek żaglowych są ujmujące, prawie jak słuchanie muzyki, mają płynność, ciągłość i tworzą wypełniającą się harmonijnie całość. Spójrzcie sami.

Fot. M. Landowska

Continuam a trabalhar o mastro da Alma, que vai recuperar as dimensões do original da embarcação… 

Stary maszt, ten ciemny, kiedyś złamał się i żeglowali na krótszym. Teraz robią nowy o oryginalnych wymiarach…

Com os melhores cumprimentos.

Mariola Landowska, luty 2023

________________________________________________________________

Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.

Jerzy Czyżewicz: Powrót

________

Spuszczone sztaksle, topsle, groty,
Osztagowane obie burty:
Dziś kres wędrówki. – Znów, roboty,
Wracamy w mechaniczne jutro.

Znów zaknagują nas na ziemi,
Zwiążą – nie liny, ale sznury
I, mózgi maszyn, tkwić będziemy
Na posterunkach zach-kultury.

Okopci nas fabryczna sadza,
Ogłuszyt skowyt saksofonów,
Oślepi neonowa blaga,
Łuną na niebie rozjarzona.

W niedorzeczności zatraconym,
Gdzieś zabłąkanym na ulicy –
Uśmiechnie się nam oddalony
Tylko blask Wielkiej Niedżwiedzicy.

Jerzy Czyżewicz

_______________________________________________________________

Jerzy Czyżewicz – w antologii poezji marynistycznych „Morze w poezji Polskiej” Zbigniewa Jasińskiego, z której pochodzi powyższy wiersz, w części podającej krótkie biogramy autorów zamieszczonych wierszy o Czyżewiczu nie ma żadnej wzmianki. Poszukiwania w internecie również niewiele wnoszą.

Jedynym śladem na jaki trafiłem wpisując imię, nazwisko autora powyżej zamieszczonego wiersza i pobieżnie przeszukując zasoby internetu to krótka wzmianka Zbigniewa Jasinskiego, autora owej antologii w jego tekście „O poezji marynistycznej” zamieszczonym w numerze 10. miesięcznika literackiego „Kamena” z czerwca 1936 roku.

Zbigniew Jasiński pisze: „…Przykładem dobrego wiersza współczesnego wydaje mi się utwór Jerzego Czyżewicza, p.t. „Powrót”. Niestety, ten właśnie wiersz dla większości jest niezrozumiały wskutek wielu tajemniczych – jak mówią – terminów żeglarskich: „Spuszczone sztaksle, topsle, groty, osztagowane obie burty…” – Oczywiście trudno wymagać, aby miłośnicy poezji wykuwali na pamięć słownik żeglarski, toteż nikogo nie dziwi, że tego rodzaju utwory są zazwyczaj zjeżdżane przez krytyków.

A jednak – i w naszej literaturze, związanej z górami, mamy takie wyrazy, jak: watra, smrek, ciupaga, perć, ceper, baca, juhas – wyrazy, które już w literaturze zyskały prawo obywatelstwa.

Boć i przeciw Mickiewiczowi swego czasu rozpętano burzę za wprowadzenie do języka polskiego najrozmaitszych muzułmanizmów. A jednak – dzisiaj każdy wie, co znaczy: muślemin, mirza, minaret, drogman, giaur i t.d. – tak, jak nie wie co znaczy: braszpil, saling, bukszpryt, trap, juta i t.p.

Nieznajomość terminów żeglarskich przez poetów, piszących o morzu, nie zawsze jest błędem nie do darowania. Jeżeli poeta nie sili się na wykazanie prawdziwego lub pozornego znawstwa tych terminów, umiejętnie je omijając, to na tym jego utwór może tylko zyskać. Nie znaczy to jednak, że wszystkie utwory, które dla większości czytelników są niezrozumiałe – z powodu, jak mówią, naładowania owymi tajemniczymi terminami – są kiepskie. Aby tego rodzaju utwory były dobre, o ile autor posiadł tajniki zarówno kunsztu poetyckiego, jak i morskiego słownictwa. Aby tego rodzaju utwory były dobre dla wszystkich, aby amatorzy prawdziwej poezji morza nie tracili wielu smacznych, choć na pozór niestrawnych kąsków, trzeba jednak, aby sami zapoznali się bliżej z morzem i jego słownictwem…”

Tyle Zbigniew Jasiński o Jerzym Czyżewiczu i jego wierszu „Powrót”, wierszu który i dziś, opisując powrót z rejsu żeglarskiego do szarej, codziennej rzeczywistości jest nadal zadziwiająco aktualny.

(zs)

Ludomir Mączka: Zapiski z rejsu – Peru, X-XI 1974

Po przejściu Kanału Panamskiego „Maria” na początku lipca 1974 roku dotarła do Peru, do Callao (pod data 08.07. Ludek zanotował w swoich zapiskach z rejsu: „O 13.30 stoimy na kotwicy w Callao w Jacht Klubie Peruano. Przyjęli nas miło. Opłat w Klubie n i e m a. (Sic! Podkreślenie red.) W połowie miesiąca wyokrętowali z jachtu i powrócili polskim statkiem handlowym do kraju Wojtek Jacobson i Andrzej Marczak; Ludek pozostał sam oczekując na nową załogę. Nawiązane kontakty, wizyty u poznanych osób, w ambasadzie polskiej, u rybaków na stojących w porcie polskich statkach, a także wycieczki samochodem w interior pozwoliły mu oderwać się, choćby na trochę, od spraw morskich, jachtowych, od przedłużającego się oczekiwania na nowych współtowarzyszy rejsu. Pod koniec września, statkiem m/s „Sienkiewicz”, dotarli z Polski na „Marię” Jerzy Pisz i Kazimierz Jasica. Prace przy jachcie nabrały tempa, ale i towarzyskie spotkania, poznawanie ludzi i kraju nadal zajmowały czas załodze „Marii”. W tym czasie doszło do spotkania z uczestnikami polskiej wyprawy górskiej w Andy, a także, dzięki poznanemu mieszkającemu w Limie, polskiemu inżynierowi górnikowi Leszkowi Piotraszewskiemu, Ludek powrócił na pewien czas do swojego zawodu geologa. I właśnie ten, mało znany okres z pierwszego rejsu dookoła świata Ludomira Mączki, przybliżają prezentowane poniżej zapiski kapitana „Marii”.

Mączka, baczny obserwator zwykłych ludzi i ich życia, z przenikliwością opisuje niełatwe życie geologów, górników, ale także z fachowym znawstwem odnosi się do przedmiotu wykonywanej pracy, przedstawiając geologiczną charakterystykę terenu na którym pracuje.

(zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

LUDOMIR MĄCZKA: ZAPISKI Z REJSU – PERU, 1974 rok

Piątek, 8.11.1974

Callao

Pożegnałem „Centaurusa” – starszego mechanika, radio, kapitana, trzeciego. Wracają do Polski. Kazik i Jurek zostali, ja wróciłem, bo ewentualnie ma się zjawić Leszek – górnik.

Pogoda zrobiła się wiosenna. Widoczność dobra, widać daleki brzeg zatoki. Zaczyna mnie już ciągnąć z tego Callao.

Wczoraj byliśmy w ambasadzie przedłużyć paszport Jurka, aby dostać wizę do Australii musi być ważny co najmniej pół roku od daty wejścia. Potem byliśmy w konsulacie australijskim. Oddaliśmy wypełnione formularze, po dwa zdjęcia, paszporty; jako powrotny bilet załączyłem certyfikat jachtu. W poniedziałek mamy odebrać wizy. Wizy są darmowe. Pierwszy kraj, który nie bierze za wizy. Jak na razie to Australia mi się zaczyna podobać. Liczę, że będziemy tam gdzieś w sierpniu – wrześniu przyszłego roku.

Acari wydaje mi się już tak odległe, że prawie nierealne. A miałem tam dobre dwa tygodnie. Takie zanurzenie się w inny świat. Wyskok z chmurnego Callao w słońce i pustynię. Błękitne niebo. Szare, żółte, rude góry. Od czasu do czasu oazy. Miasteczka nad rzekami, niskie domy, winnice. W Chincha w winnicy kupiliśmy 3 galony (ca 4 l – galony amerykańskie) czerwonego wina. Nocleg w Nazca w hotelu, no i wreszcie campamento. Cisza, góry, księżyc – dla kogoś to tylko słowa, dla mnie to jakiś utrwalony obraz. Potem marszruty w góry, palące słońce. Osiedla (campamentas) górnicze. Potem w soboty zjazd do Acari do „Planta concentradora”. Taki niewielki zakład wzbogacania rud – koncentraty idą dalej w świat.

Dostaliśmy gościnne pokoje w czystym baraku. Poznałem cały miejscowe „staff”. Obowiązuje hiszpański i angielski. Z tym angielskim to idzie coraz gorzej – Leszek przedstawił mi senioritę Lupe, miejscową urzędniczkę od spraw, jakby to powiedzieć po naszemu, kulturalno – bytowych i przy okazji radiooperatorkę. Bo „Planta” ma łączność radiową z Limą. Powiedział, że mogę mówić po angielsku. Okazuje się, że seniorita jest z Amazonii (domieszka krwi indiańskiej), ma coś troszkę lekkie fałdy mongolskie, ale mówi płynnie po angielsku. Odrębny świat – dżungla, zieloność; tutaj – pustynia. Jakoś tutaj to ta Amazonia to wcale nie „zielone piekło” dla tych, co tam się wychowali. Niestety Amazonii nie będę oglądał. To trochę za daleko.

„Planta” ma zupełnie przyzwoitą stołówkę. Za kilka tygodni otwierają klub. Będzie fiesta, chyba trzy razy na tydzień, jak z pewnym niepokojem stwierdził któryś z inżynierów. Bo fiesta łączy się ze spożyciem pewnej ilości piwa lub „pisco” (wódka miejscowa z winogron; ujdzie, byle nie za wiele). Zresztą zaraz okazuje się, że jest właśnie fiesta w Acari (miasteczku) z okazji jakichś chrzcin, no i właśnie my też jesteśmy zaproszeni. Cezary Wong – geolog, górnik, peruwiański Chińczyk czy odwrotnie, ale świetny kompan – radzi nam na wszelki wypadek broń zostawić. Mówi ze znajomością rzeczy, bo kiedyś na jakiejś fieście kogoś tam przy pomocy Colta 32 zamknął w klozecie, aby nie psuł zabawy.

Po kolacji w stołówce jedziemy Land Roverem – to jakieś 15 km – wzdłuż rzeki. W świetle reflektorów jakieś krzaki, wierzby, skały, gdzieś przejeżdżamy przez wodę – wzdłuż rzeki biegną kanały nawadniające. Jakoś tak zapachniało mi Mongolią. Wcale nie czuję się obcy w tym towarzystwie. Wong coś śpiewa. Przedstawili mi pozostałych towarzyszy, ale przezwiskami. Zajechaliśmy do miasteczka. Parterowe domki, z adobe1, oczywiście. Latarni nie ma, ale świeci księżyc. Przed barem kręci się trochę przedziwnych ludzi. Bar to osobna opowieść. Strop z grubych ca fi 100 mm bambusów, na tym drobniejsze i oklejone adobą (suszone błoto). Te grube bambusy służą jako dźwigary. Z sufitu wisi na drucie żarówka. Ściany pomalowane chyba na zielono. Pod ścianami krzesła. W kącie wzniesienie: bęben, perkusja, dwie gitary elektryczne, no i mikrofon. Zupełnie przyzwoite. Zresztą tutaj spotkało mnie miłe rozczarowanie. Orkiestra – Murzyn, Mulat i chyba Indianin (może Metys) – znają się na muzyce. Wzmacniacz i mikrofon służą nie do zagłuszania tylko wzmacniania. Oby tak u nas. Pamiętam zakończenie sezonu żeglarskiego w Szczecinie u „portowców”. Też był wzmacniacz, gitary i mikrofon – aż uszy więdły. Tylko jeden wielki wrzask. Wiele można się nauczyć – szkoda, że tych „artystów” nie można oduczyć wrzasku. No, ale to chyba dygresja.

Weszliśmy do środka. Przez okno zaglądają ciekawi. Miejscowa młodzież, która w fieście udziału nie bierze. Gospodyni (chyba) obchodzi gości i przypina taką książeczkę 5×5 z zawiadomienia o chrzcie. Zaczynają krążyć chyba dwie (może trzy) szklanki i butelki z piwem. Nalewa się piwo do szklanki, butelkę podaje następnemu, potem piwo się wypija, a resztę zgrabnym ruchem wylewa pod krzesło (nie ma kurzu) i również podaje się za butelką. To znakomicie ułatwia sprawę oraz nawiązanie kontaktów towarzyskich. Oczywiście panie piją Coka Colę lub Inko Colę. Jest chyba z setka gości. Panie siedzą osobno, panowie osobno. Stroje dowolne. Panie przeważnie w spodniach, bo to tutaj też tak chodzą. Ja również jestem elegancki: wysoko sznurowane buty terenowe (Leszka), jego spodnie no i polska wojskowa wiatrówka, poza tym dżinsy i w ogóle stroje dowolne.

Stoję trochę oszołomiony – toż to jak w kinie o Dzikim Zachodzie. Zaczyna grać orkiestra. Piwko krąży coraz gęściej. Leszek ruszył w tany. Grają jakąś kolumbijską cumbię2 – rytm i melodia bierze. To nie anglo murzyńskie big-bity. Wong też ruszył. Powoli piwko zaczyna mi szumieć. Solista tłucze rytm w bęben i jakiś mosiężny talerz. Śpiewa (nie krzyczy): Donde vas? Donde vas? Właśnie: dokąd idziesz? – też sobie zadaję to pytanie. Przecież to już taki odległy kąt świata. Przypomina mi się opis z „Bolesława Chrobrego” Gołubiewa: „rozhulał się ksiądz w Siposzu”.

Tymczasem Wong zastępuje śpiewaka – bierze mikrofon: Ahora tango argentino – bailan ing. Mączka i Piotraszewski.On jest argentyniak.

„Nie psuj zabawy” – syczy mi Leszek do ucha.

Niezgrabnie, sztywno podchodzę do jakiejś kobiety. Leszek podłapał jakąś Indiankę i już kręcą się w miarę rytmicznie. To takie tango mojego wyrobu. Jakiś inny, ten trzeźwiejszy ja, syczy mi do ucha: „Wyglądasz jak małpa na drucie”, ale ten drugi, którego nie znałem dotychczas, woła pełnym głosem: „Hulaj dusza!”, inni są tacy sami, pod lekkim gazem. Nasze występy spotkały się z uznaniem.

Potem poszło łatwiej. Kręciłem się z jakimiś Indiankami, Mulatkami. Ta pierwsza, okazało się, że jest żoną superintendenta kopalni.

Potem do mikrofonu dorwał się agent skupujący „minerał” jak kartofle od drobnych właścicieli kopalni.

Kopalnia to po prostu miejsce gdzie kopią rudę. Może być dowolnej wielkości. Zaśpiewał jakąś dziką pieśni – monotonną i jednocześnie melodyjną, dziką w tempie czardasza, czy ja wiem? Ta melodia mnie wzięła, poprosiłem o powtórzenie. To jakaś pieśń z Arabii Saudyjskiej. Jak tutaj zawędrowała?

„Ok! Ale zatańcz!”

Kręcę się w kółko z żoną superintendenta. Tempo coraz większe, aż się kręci w głowie. Wzięło mnie – czy to piwko, czy melodia. To właśnie Południowa Ameryka.

Cesar Wong odtańczył jakiś taniec brzucha żonglując szklankami z piwem, chłop wysportowany i sprawny.

Musiałem już być dobrze pod gazem. Zrobiło mi się żal, że ja tak nie potrafię. Wziąłem szklankę piwa, postawiłem na głowie i zrobiłem kilka „prysiudów”, co spotkało się z uznaniem publiczności.

Wróciliśmy około czwartej do „Planty”. Jeszcze kielich jakiejś ohydnej anyżówki z Cesarem, Leszkiem i jakimś inżynierem z „Planty” i idę spać.

Zostało wspomnienie „fiesty”, jakiej jeszcze nie miałem. W poniedziałek z powrotem w góry z teodolitem. Szukanie kontaktu geologicznego (po towarzyskich) granitu i serii piroklastycznej.

Słońce, jary i przestrzeń. Zresztą nie na tym skończyły się moje szaleństwa.

Potem było burzliwe pożegnanie z Huarato w górniczym campamento. Szofer podwiózł nas trzech do Huarato – Leszka, Gerardo i mnie, i wrócił do obozu, bo rano o szóstej mieliśmy wyjechać do Limy, aby zdążyć na wieczór, jakieś 600 km.

Zajrzeliśmy do ing. Mario Mercada (ten, co to sam się przyznał do trzech żon, nie w jednym miejscu oczywiście) i nauczycielki – seniority Carmen.

Mercado dostał nowy baraczek na biuro. Tak że uroczystość była podwójna. O 12 w nocy salwą honorową uczciliśmy nowe biuro, pożegnanie gór (ja), nauczycielkę – Mercado i chwiejnym krokiem poszedł do swojego baraczku. My jeszcze zajrzeliśmy do sklepu. Gerardo wywołał sklepikarza: Seniores ingenieros tienen sed (panowie inżynierowie mają pragnienie). Oczywiście nie na Inka Kolę. Wychyliliśmy jeszcze po szklaneczce. W ogóle przypomniał mi się Dziki Zachód. Wyjąłem pistolet i na wiwat i pożegnanie wygarnąłem jeszcze dwa razy w sufit – zresztą z plecionki bambusowej. Sklepikarz nawet nie drgnął. Widać taki zwyczaj polskich geologów. Potem pod „Kwai River March”, trzymając się pod ręce, opuściliśmy Huarto.

Świecił księżyc w pełni, widać było światła przy chodnikach, dołem leżały chmury. W głowie szumiało, siedliśmy na kamieniach i podziwiali góry. Wreszcie, około czwartej, byliśmy w campamento.

Przed szóstą szofer nas zbudził. Spakowaliśmy graty i w drogę. Żegnaj Huerto Viejo!

Dopiero w Ica, po dużej porcji„ceviche” (taka ryba na surowo w kwasie cytrynowym i awokado, bardzo pikantne i ostre, sos z tego nazywają „leche del tigre” – mleko tygrysa) zrobiło się nam z powrotem dobrze.

Do Limy przyjechaliśmy około osiemnastej, już w dobrej formie. Przenocowałem u Leszka i na drugi dzień rano byłem z Leszkiem na jachcie. Tak zeszły mi Zaduszki.

J+ K w międzyczasie rozgrzebali zupełnie łódkę i zrobili kupę roboty, aż miałem wyrzuty sumienia. Ale krótko.

Cały kąt nawigacyjny + instalacja zostały zmienione. FT wisi pod pokładem, tylko echosonda dalej coś niedomaga. Wszystko [???].

W przyszłym tygodniu wyciągamy łódkę. We wtorek oczekujemy wizyty z ambasady w ramach „opieki konsularnej”, jak zażartował konsul. Potem trzeba do Huancayo, do seniora Juana na kilka dni – i chyba w końcu: żegnaj Peru! Było chwilami skuczno, ale w sumie nieźle sobie pożyłem.

Sobota, 9.11.1974

Było rano znów trzęsienie, około 0800, ale przespałem.

Robi się ładna pogoda. Słońce. Pisz pędzi mnie do roboty, ale łódka na tym zyskuje.

Ludomir Mączka

__________________________

  1. adobe – cegła otrzymywana z gliny, iłu lub mułu wymieszanego z trawą lub słomą i poddana wysuszeniu na słońcu.
  2. cumbia – kolumbijski taniec ludowy, muzyka latynoamerykańska z charakterystycznym rytmem; jest mozaiką muzycznych i tanecznych wpływów indiańskich, afrykańskich i hiszpańskich.

_______________________________________________________________________________________________________________

Przy odczytaniu i opracowaniu tekstu zapisków z rejsu Ludomira Mączki niecenioną pomoc okazali Kazimierz Robak (periplus.pl, żeglujmyrazem; Floryda, USA) i Andrzej Piotrowski (geolog, Szczecin).

Mariola Landowska: Korespondencja z Lizbony

Szukając natchnienia w pejzażu morskim, możemy wybrać widoczne detale takie jak łodzie, latarnia morska, wyraz chmur, układ fal, głębię horyzontu, czy grę światła w przestrzeni, na przedmiotach.

Mariola Landowska, Farol, olej, 70×90

Malowałam ten obraz w dwa tysiące piętnastym roku, czyli już siedem lat temu, a nadal obserwuję to miejsce, spoglądam z zaciekawieniem, może z takim pewnym twórczym niepokojem i zawsze coś bym dodała do namalowanego wówczas obrazu, np. latające mewy, psy biegające po plaży, światło i cienie układające się na łodziach o różnych porach dnia i roku. Tak naprawdę, jest to dla mnie nigdy niekończąca się historia; ta plaża, ocean, w dali latarnia morska.

Lubię również fotografować to miejsce, z nadzieją, że jednak kiedyś znowu namaluję nowe obrazy tej inspirującej przestrzeni, być może w innych „dekoracjach”, w innych kolorach.

Tekst i foto Mariola Landowska, 01.12.2022

________________________________________________________________________________________________________________

Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.

(zs): Northwest Passage – sezon nawigacyjny 2022

Ah, for just one time I would take the Northwest Passage

To find the hand of Franklin reaching for the Beaufort Sea

Tracing one warm line through a land so wild and savage

And make a Northwest Passage to the sea…

Stan Rogers

Bellot Strait, sierpień. Fot. z arch. W. Wejera

Northwest Passage (NWP, Przejście Północno-Zachodnie) owiane legendą, ale też i sławą trudnej, wymagającej drogi żeglownej łączącej Atlantyk i Pacyfik w Arktyce kanadyjskiej przyciąga corocznie, w krótkim sezonie nawigacyjnym, coraz więcej żeglarzy. Pewną zachętą do podjęcia nobilitujacego wyzwania są wyraźnie widoczne w Arktyce, zmiany klimatyczne. Postępujące ocieplenie zmniejsza pokrywę lodową, wydłuża sezon nawigacyjny, w którym dostępne trasy żeglugowe (przyjmuje się, że jest ich siedem z wariantami) umożliwiają żeglugę po wodach wolnych od lodu (lub prawie wolnych). Na stronie internetowej Scott Polar Research Institute założonego w Anglii w 1920 roku jako instytut Wydziału Geografii Uniwersytetu Cambridge dla studiów nad Arktyką i Antarktyką jest interesujące, stale aktualizowane zestawienie jednostek pływających przemierzających wody NWP – Transits of the Northwest Passage (lista R. K. Headlanda) w

https://www.spri.cam.ac.uk/resources/infosheets/ i tam w: Transits of the Northwest Passage (https://www.spri.cam.ac.uk/resources/infosheets/northwestpassage.pdf)

W Zeszytach Żeglarskich, nr 40e z lutego 2019 roku ukazał się krótki tekst o NWP (https://zeszytyzeglarskie.pl/zs-jeszcze-o-northwest-passage/) w którym wspomniano o odniesieniach do poszukiwań legendarnej drogi wodnej w Arktyce jakie zawarł w swojej książce Moby Dick Herman Melville (ostrza harpunów grenlandzkich znajdowano w ciele wielorybów upolowanych na północnych wodach Oceanu Spokojnego, czasami w w odstępie zaledwie paru dni od użycia tych harpunów; ostrza harpunów znakowano w celu identyfikacji harpunnika, który go użył). A było to w roku 1851 (rok wydania książki), więc ponad pół wieku przed odkryciem tej drogi wodnej, przed pierwszą żeglugą wodami NWP Roalda Amundsena z załogą na kutrze żaglowym Gjoa. O nawiązaniu do melvillowskiej powieści we współczesnych czasach i wydarzeniach będzie jeszcze opowiedziane w dalszej części tego tekstu.

W tym roku próbę zmierzenia się z NWP podjął szczeciński żeglarz Grzegorz Węgrzyn na jachcie Regina R. II (jacht o stalowym kadłubie, konstrukcja holenderska). Ze Szczecina wyruszył pod koniec kwietnia, a na Grenlandię (port Qaqortoq, dawniej duń. Julianehab) dotarł na początku czerwca. Potem były kolejne odwiedzane porty grenlandzkie i żegluga przez Morze Baffina w stronę Cieśniny Lancastera (Lancaster Sound) – jedno z wejść prowadzących w Northwest Passage, z wejściem do Pond Inlet.

Niestety problemy techniczne z jachtem (awarie silnika) zmuszają żeglarza do wycofania się i powrotu na Grenlandię. Upływający czas, postępujące zalodzenie, arktyczna zima zamykają możliwości żeglugowe w Arktyce jachtem. Jacht Regina R. II wraz z kapitanem pozostają na czas arktycznej zimy w grenlandzkim porcie Aasiaat.

Interesujące opisanie tegorocznego sezonu nawigacyjnego w Arktyce kanadyjskiej pod kątem możliwości żeglugi jachtem przez Przejście Północno-Zachodnie przedstawił Wojtek (Victor) Wejer (Ocean Cruising Club Port Officer for the Northwest Passage – wspierający radami i swoim doświadczeniem żeglarzy w NWP), doświadczony znawca Arktyki, możliwości żeglugowych i pogody tam panującej (Victor Wejer: Yachtsmen Routing Guide to Northwest Passage for safe/unsafe anchorage/shelter, 2016 Winner of Ocean Cruising Club Award of Merit, Nagroda Honorowa Ocean Cruising Club roku 2016 za „Wybitne dokonania w społeczności żeglarskiej”, a także nagrodzony, m.in: Nagrodą PZŻ Rejs Roku 2017, nagrodą Zachodniopomorskiego Związku Żeglarskiego i medalem Franklin’s Lost Expedition przyznanym przez Royal Canadian Yacht Club). Na stronach internetowych prestiżowej międzynarodowej organizacji Ocean Cruising Club zamieszczony jest aktualny raport Wejera o warunkach meteorologicznych na trasie przejścia, o tegorocznych próbach żeglugi jachtami w NWP (https://www.oceancruisingclub.org/ Raport Wejera: https://www.sailworldcruising.com/news/255210/Overview-of-2022-Season-in-the-Northwest-Passage).

W sezonie żeglugowym 2022 osiem jachtów skutecznie wpłynęło na wody Przejścia Północno-Zachodniego, i jest to liczba wyjatkowo duża wobec poprzednich lat. Jak pisze Wejer w swoim raporcie: At least after the pandemic, there was full freedom and no restrictions for sailboats in the Arctic. Police were welcoming all boats with open arms.”

Warunki pogodowe, duże zalodzenie potęgowane napływającą krą, utrzymujące się w niektórych miejscach do początków lipca skutecznie blokowało żeglugę jachtów („Beginning of July didn’t look very promising ice wise with Alaska North Slope being locked with 5/10 ice until 10 August” – pisze Wejer w raporcie). O szczegółach zalodzenia na trasie NWP, o tegorocznych sztormach interesująco i obszernie pisze Wejer w swoim raporcie.

Wspomina także o dwóch przypadkach żeglarzy, którzy mieli mniej szczęścia w żegludze na Northwest Passage: „I had two Search & Rescue (SAR) calls, one for a Polish sailboat with a failed engine just off Disko Bay (Greenland). I contacted friends from Radio Aasiaat and a fishing boat towed it safely to Godhaven in Greenland.

Another one, a lengthy SAR, was for a missing US boat with the name of „Pequod”. „Mea West” (NED) captain relayed to me a note two weeks ago from the sister of the skipper of „Pequod” – Rex Wyse.”

Historia z polskim żeglarzem jest częściowo znana, pisała o tym lokalna, szczecińska prasa, w pomoc techniczną (części do silnika) zaangażowali się szczecińscy żeglarze.

O drugim przypadku, jak się okazało pośrednio związanym z Przejściem Północno-Zachodnim, pisze Wejer w korespondencji mailowej z piętnastego października:

…Dotyczy to jachtu amerykańskiego pod nazwą „Pequod” który miał zamiar przepłynięcia NWP w tym roku.
Tak przy okazji to może znasz tę nazwę. 150 lat temu statek wielorybniczy „Pequod” został zatopiony przez wieloryba Moby Dick. Wszystko według zmyślonej historii w książce Hermana Melville’a.
Otóż otrzymałem wiadomość od holenderskiego jachtu że, ten „Pequod” gdzieś zaginął w Arktyce i siostra kapitana tego jachtu go poszukuje. Oczywiście od razu zaalarmowałem Kanadyjskie i Grenlandzkie SAR i zacząłem szukać gdziekolwiek. Ja oczywiście miałem bardzo znikome informacje, ale przynajmniej ta siostra Jill podała jakieś informacje, w większości nawet niewłaściwe. Bardzo szybko odnalazłem informacje, że jacht ten nie wpłynął na terytorium Kanady. Więc pozostała Grenlandia, gdzie znalazłem miejsca w południowej części w których ten jacht przebywał w lipcu. Jak się okazało to ten jacht miał awarię silnika i nie ruszył na NWP. Była teoria, że popłynie na Islandię, ale Policja z Grenlandii, która tam zajmuje się ratownictwem, odnalazła ten jacht we Francji, dopiero w sierpniu. Okazało się, że to jest inny jacht. Wczoraj wieczorem otrzymałem wiadomość, że jacht „Pequod” użył swój EPIRB i w Anglii UK MRCC odebrała elektroniczny sygnał SOS. Sygnał był z połowy Atlantyku, gdzie jest obecnie sztorm. Samolot został wysłany (jak zwykle). Dzisiaj wcześnie rano otrzymałem ponowną wiadomość od UK MRCC, że samolot odnalazł jacht i nawiązał kontakt ok. 10:00 GMT, jacht miał wywrotkę i stracił maszt. Kapitan „Pequoda” Rex Wyse jest na jachcie i najbliższy statek ma go podjąć z jachtu w przeciągu następnych 9-12 godzin.
Tak więc koniec poszukiwań…”

Na zapytanie redakcji o jacht Pequod Wejer odpisał: „W Internecie nic nie znajdziesz, bo ten jacht nie miał AIS, Iridium, Email ani trackingu tylko VHF. Jest to jacht typy Cal 46, nie znam roku produkcji, raczej starszej konstrukcji fibreglass i nawet ma grube poszycie. Jest wiele jachtów na świecie z tą pechową nazwą („Pequod”). (…) Na Tweet’erze jest krótki film RAF z tej akcji: https://www.pressandjournal.co.uk/fp/news/moray/4922533/raf-lossiemouth-poseidon-called-to-the-rescue-of-stricken-sailor-battling-19ft-waves/

Żegluga w Northwest Passage nadal pobudza wyobraźnię, przyciąga żeglarzy do zmierzenia się z trudami, zmieniającą się nieprzewidywalnie pogodą oferując w zamian niecodzienne widoki i przede wszystkim tak potrzebną wielu dawkę dobrych emocji, adrenaliny. No i oczywiście nobilituje żeglarza, jak opłynięcie Cape Hornu, a może jeszcze bardziej?

(zs)

Regina R. II w zatoce Disko, 2022 rok. Fot. M. Borkowska

Maciej Krzeptowski: POLSKO-UKRAIŃSKI ZALEW SZCZECIŃSKI 2022

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie maciej-krzeptowski-467x500-1.png

Pomysł na ten rejs narodził się 24 lutego, w dniu rosyjskiej napaści na Ukrainę. Przyjaciele składając życzenia imieninowe, jak zwykle życzyli mi ciekawych, dalekich rejsów, a ja oczyma wyobraźni już widziałem setki tysięcy ukraińskich uchodźców, w tym dzieci, którym przecież będą należały się wakacje. Zaraz też przypomniało mi się kilkanaście tysięcy dzieci polskich, które wyszły ze Związku Radzieckiego w 1942 roku wraz z Armią Andersa i zostały przygarnięte przez rządy Iranu, Indii, Australii, Nowej Zelandii, RPA i Rodezji. Wiele lat później te „dzieci” – inżynierów, techników, handlowców, spotykałem w czasie rejsu dookoła świata na jachcie MARIA. To wszystko zdecydowało, że nadchodzący sezon żeglarski postanowiłem poświęcić nastolatkom z Ukrainy i wspólnie z nimi popłynąć pod żaglami na Zalew Szczeciński.

Wyprawę nazwałem „Polsko-ukraiński młodzieżowy rejs po Zalewie Szczecińskim 2022” i pod tym hasłem podjąłem rozmowy z potencjalnymi współorganizatorami i sponsorami. Szczęśliwie się złożyło, że zdążyłem z pomysłem na festiwal podróżników KOLOSY w Gdyni, na którym oprócz statuetek za osiągnięcia w dziedzinie podróży, alpinizmu i żeglarstwa wręczane są nagrody/stypendia dla osób, które przedstawią interesujący projekt przyszłej wyprawy. Nie chcąc być zależny tylko od sponsorów, zdecydowałem się zawalczyć o grant żeglarski i ku ogromnej mojej radości, dzięki prezentacji „Każdy rejs może zmienić twoje życie”, na rejs polsko-ukraiński przyznano mi nagrodę „Wiecznie Młodzi im. Aleksandra Doby”. Teraz już, będąc posiadaczem 15 tysięcy złotych, mogłem być pewny, że rejs się odbędzie!

Życie nauczyło mnie, że jeżeli bardzo się czegoś pragnie, jest duża szansa, że życzenie to się spełni, szczególnie wtedy, gdy działamy nie dla siebie, tylko dla innych. Tak było i tym razem. Rotary Club Szczecin przyznał nam patronat i obiecał wszelką możliwą pomoc, marszałek województwa zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz i prezes ZOZŻ Marcin Raubo objęli rejs patronatem honorowym.

Wiedziałem, że musi to być rejs „z najwyższej półki”, bo dla Ukraińców będzie on prawdopodobnie pierwszym zetknięciem z żeglarstwem i przez to wdrukowaniem na całe życie, że żeglować uczyli się w Polsce. Należało więc zadbać o wszystko, nie tylko o finanse, program, kadrę, jachty, bezpieczeństwo i mariny, ale też o sztormiaki, koszulki, proporczyki, foldery-wizytówki i sto jeszcze innych spraw.

Rozpoczął się festiwal pomocy, przyjacielskich gestów i wsparcia. Jacek Dwojewski z dalekiej Szkocji zaprojektował logo rejsu – węzeł prosty, łączący polską i ukraińską linę, Józek Krzyżanowski przygotował proporczyk, rotarianie wyposażyli nas w ładne zielone koszulki. Wspólnie z Rafałem Kanderem opracowaliśmy folder rejsu, który Tomek Lipski z International Yachting Fellowship of Rotarians wydrukował w kilkuset egzemplarzach.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 1669893371522a.jpg
Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 1669893384060a.jpg

Wszystkie mariny położone na trasie rejsu zgodziły się przyjąć nas bez opłat, lub za symboliczną złotówkę! Fundusz rejsu wzbogaciły też środki pochodzące ze sprzedaży mojej książki „Trzymam się morza”, wydanej przez Rotary Club Szczecin.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 8.-6.-Sprzedaz-ksiazki-zalilila-kase-rejsu.jpg
Sprzedaż książki zasiliła kasę rejsu.

Byliśmy gotowi płynąć! Razem było nas 30 osób: 15 żeglarzy polskich, 10 – ukraińskich, 5 osób kadry. Udział Ukraińców w rejsie był całkowicie bezpłatny. Wyprawę rozpoczęliśmy w dniu 9 lipca w Szczecinie. Przed wyjściem odwiedziła nas Natasza Caban, która opowiedziała o swoim samotnym rejsie dookoła świata, a później jeszcze fotograficy Magda Kumor i Tomasz Seidler przeprowadzili krótki instruktaż co i jak fotografować, bo a nuż uda się zrobić z tych zdjęć wystawę?

Płynęliśmy na ośmiu jachtach w mieszanych polsko-ukraińskich załogach, wachtach. Każda wachta przygotowywała samodzielnie śniadania i kolacje, obiady jedliśmy w barach, pizzeriach, rybodajniach. Komandorem rejsu został kpt. Jerzy Szwoch, w opiece nad młodzieżą pomagało mu dwoje świetnych wychowawców: Bożena Thomsen i Maciej Wasielewski. Wojtek Seńków z telewizji Tele-Top Sudety filmował. Przez 12 dni płynęliśmy razem na „Smyku”, najmniejszym z jachtów, który niestety nie miał wysokości stania, za to niósł pod salingiem banderkę Bractwa Wybrzeża.

Zaraz na początku potwierdziła się stara prawda, że pogodę należy chwalić dopiero po zakończeniu rejsu. Na Roztoce Odrzańskiej, ze względu na silny przeciwny wiatr musieliśmy zawrócić i schronić się w Lubczynie. Dopiero następnego dnia udało się nam dopłynąć do Trzebieży. Później było już łatwiej i bez kłopotów dotarliśmy do Nowego Warpna. Tutaj w pięknym, zabytkowym ratuszu przyjął nas burmistrz Jarosław Burba, a wieczorem w marinie mieliśmy okazję posłuchać profesora Kazimierza Olszanowskiego, który mówił o przyrodzie Zalewu Szczecińskiego.

Do Świnoujścia mieliśmy pomyślny wiatr, choć w Kanale Piastowskim, ze względu na obowiązujące przepisy, trzeba było zrzucić żagle i płynąć na silnikach. Zamierzaliśmy pójść morzem do Dziwnowa, niestety kilkudniowy zbyt silny wiatr znów pokrzyżował nam plany. W zamian zwiedziliśmy Muzeum Rybołówstwa Morskiego, Fort Anioła, statek żaglowy „Kapitan Borchardt”, a w Wolinie odwiedziliśmy wioskę Słowian i Wikingów. Następnym naszym portem była Stepnica, gdzie w marinie odwiedził nas burmistrz Andrzej Wyganowski, od którego prócz zaproszenia do następnej wizyty, otrzymaliśmy piękne upominki. 18 lipca zacumowaliśmy w Marinie Grodzkiej w Szczecinie i tutaj młodzież miała okazję skorzystać z uciech wesołego miasteczka. Następnego dnia wieczorem uroczyście podsumowaliśmy obóz. We wręczaniu nagród ufundowanych przez Centrum Żeglarskie i Rotary Club Szczecin uczestniczył Komandor Floty Pomerania, Dieter Ambrosius.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 2.-12-Wezly-zagle-cumy...-1024x682.jpg
Węzły, żagle, cumy…
Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 3.-13-Wreszcie-wyplywamy-1024x685.jpg
Wreszcie wypływamy!
Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 4.-14.-To-dzieje-sie-naprawde-1024x683.jpg
To dzieje się naprawdę…
Police widziane z Lubczyny. Fot. Antonia Scibor
Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 5.-24.-Do-porannego-apelu...-1024x686.jpg
Do porannego apelu…
Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 6.-25.-Pamiatka-1024x682.jpg
Pamiątka
Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 7.-41.-Port-1024x685.jpg
Port

Rejs nadspodziewanie nam się udał. Podczas popołudniowych i wieczornych zajęć młodzi śpiewali, uczyli się języków obcych, ze szczególnym uwzględnieniem komend żeglarskich. O tym, że przyswoili sobie podstawy żeglarskiego rzemiosła świadczyły spinakery, jakie wszystkie jachty postawiły w drodze do Szczecina!

20 lipca po sklarowaniu jachtów przekazaliśmy dzieci w ręce stęsknionych opiekunów i o godzinie 14.00 obóz został rozwiązany.

Trzy miesiące później, 19 października, spotkaliśmy się w Książnicy Pomorskiej na uroczystym wernisażu wystawy „Polsko-ukraiński Zalew Szczeciński 2022”. Przyszli uczestnicy rejsu, ich rodzice, zaprzyjaźnieni żeglarze, koledzy Rotarianie… Kurator wystawy Magda Kumor przybliżyła okoliczności narodzin wystawy i dylematy związane z wyborem 50 zdjęć z nadesłanych około 2000! Tomek Seidler, techniczny duch opiekuńczy cieszył się, że jego pomysł się udał. Miałem przyjemność być bosmanem i równocześnie wodzirejem tego spotkania.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 9.-61-Trzy-miesiace-pozniej-724x1024.jpg
Trzy miesiące później.
Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 10.-62.-Otwarcie-wystawy-w-Ksiaznicy-Pomorskiej-1024x632.jpeg
Otwarcie wystawy w Książnicy Pomorskiej. Fot. Timm Stuetz

Książnica Pomorska, to ostatnia marina, w której cumowaliśmy przez miesiąc. Czy to już będzie koniec? W marcu 2023 roku na KOLOSACH w Gdyni pokażemy prezentację z rejsu, a latem znów popłyniemy…

Marzy mi się, by polscy żeglarze, którzy są armatorami jachtów poparli pomysł zabierania na pokład nastolatków z Ukrainy. Jak, gdzie i kiedy, to już są tylko drobiazgi techniczne, najważniejsze jest okazane serce. Pływałem z tą młodzieżą, jest świetna, chętna do nauki, pomocna…

Wszystkim, którzy pomogli nam uczestniczyć w tym pięknym, potrzebnym rejsie, dziękuję w imieniu młodych polskich i ukraińskich żeglarzy.

Maciej Krzeptowski

Wszystkie fotografie pochodzą z archiwum organizatora rejsu.

___________________________________________________________________________________________________

Maciej Krzeptowski – ur. 1938, Rabka; biolog (Uniwersytet Poznański), kapitan jachtowy, członek Bractwa Wybrzeża – Mesa Kaprów Polskich, Honorowy Ambasador Szczecina, członek Yacht Klubu Rzeczypospolitej Polskiej i Rady Programowej Polskiej Fundacji Morskiej; żeglarstwo zaczął uprawiać w Jacht Klubie AZS w Poznaniu; w załodze „Daru Szczecina” uczestniczył w Bermuda Race (1972); w latach 2000–2003 w drugiego części rejsu dookoła świata Ludomira Mączki na jachcie „Maria” prowadził jacht jako kapitan; wyróżniony (razem z Ludomirem Mączką) nagrodą Kolos 2003 w kategorii żeglarstwo za wyprawę „Marią” dookoła świata; autor wystaw muzealnych, książek i artykułów.