Waltraud Witte-Pośpiech: Nowicjuszka na pokładzie. Australijskie przeżycia nowicjuszki

„Masz wszelkie dane, żeby zostać dobrą żeglarką!” powiedział Ludek, nasz skipper,  ostatniego wieczoru przed opuszczeniem przez nas łódki. To, co się wydarzyło do tego momentu, wprawiło mnie w dumę i bardzo mnie podbudowało.  

A tak to się wszystko zaczęło:

Telefon z Australii w środku nocy. ” A więc wszystko jasne? Odbierzemy Cię z lotniska w Sydney i pojedziemy do Wollongong, tam stoi „Maria”. Wyobraź sobie, z Adelaide do Wollongong potrzebowaliśmy tylko dziewięć dni na 977 mil morskich. Mieliśmy ciągle dobry, świeży wiatr, cudownie”.

Myślałam tylko o Boże, o Boże, czy ja też to wszystko przetrwam. Tadek odłożył słuchawkę i znowu zostałam sama z moimi myślami. Później – lotnisko Sydney – stałam już od godziny, stercząc nad moim wózkiem z bagażem i stając się coraz mniej pewna.  Następną godzinę maszerowałam przez halę i przyglądałam się pytająco każdemu mężczyźnie, który wydawał się czekać na mnie – jednak żadnej reakcji. Byłam już więcej niż zdenerwowana, gdy w końcu po 2,5 godzinie pojawili się obydwaj przede mną – Ludek Mączka, nasz kapitan, około 50 lat, od 7 lat na wszystkich morzach świata i Tadek, mój przyjaciel. Byłam szczęśliwa i poczułam ulgę.

A więc, teraz dalej –  klamoty, żeglarski worek i torba w taksówkę i na dworzec. Kierunek Wollongong, gdzie na „Marii” czekał Jurek Boehm, przez ostatnie dwa lata żeglarski towarzysz Ludka, który teraz chciał zostać w Sydney.

Ale teraz muszę wam wytłumaczyć kim, albo czym, jest s/y „Maria”, Szczecin. Ja także widziałem ten jacht po raz pierwszy w naturze dopiero teraz. Moje amatorskie oczy widziały kształt kadłuba szpicgat, wysoki grotmaszt i mniejszy bezan maszt, a więc „otaklowanie kecz”. Na rufie samoster – dzięki Bogu – łódka pozostawiona naturalnie w drewnie – przepięknie, na dziobie „Marii” 50 centymetrowy galion o płynnych liniach wyrzeźbiony w drewnie. Na pokładzie wszystko wyglądało mocno i solidnie, jednym słowem, budziło zaufanie.

Dla wszystkich fachowców parę danych technicznych: „Maria” zbudowana w 1971 w Gdańsku, LOA 11,20 m, LWL 9,80 m, BOA 3,20 m, ciężar całkowity 7 t, ożaglowanie kecz-bermudzki 46 m2,  żagle – kliwer, fok, grot, bezan, do tego żagle sztormowe, genua, apsel, spinaker. Silnik 15 KM, Volvo- Penta MD-2, 2 zbiorniki na wodę po 160 l, zbiornik paliwa 120 l, samoster typu skrzydło, zbudowany własnoręcznie przez Jurka Bohema w Durbanie, a więc już wystarczająco wypróbowany. Poza moją skromną osobą, wszystko  na pokładzie było polskie.

Siedzieliśmy na deku i mieliśmy przed sobą powitalny trunek, zwany „Blonk”, domowej roboty białe wino, prezent od przyjaciela „Marii”.

Zakwaterowano mnie najpierw w forpiku, obok worka na żagle znalazłam wystarczająco dużo miejsca do spania. Do czasu kiedy byliśmy w Sydney miała być to moja koja, później miało zacząć się prawdziwe żeglowanie i byłoby tam dosyć mokro.

Ten jeden tydzień w Wollongong był burzliwy, każdego dnia jakieś zaproszenie od znajomych naszego kapitana. Uroczystości polskiego klubu, grill i naturalnie wciąż na nowo goście na pokładzie. Tymczasem załoga i kapitan przyzwyczaili się, że jest na pokładzie kobieta, której przypadał poczęstunek i gotowanie. Tak, tak, w porcie określony podział ról, a jak to będzie na morzu ?

I wtedy skiper się zdecydował: „ jutro po południu płyniemy do Sydney!”. Następnego poranka (12.05) zjawili się na pokładzie jeszcze wszyscy znajomi pożyczyć nam szczęścia, a wraz z nimi worki z cytrynami, warzywami, cebulą i butelkami z własnym wyrobem, byliśmy zaopatrzeni.

Następnego dnia weszliśmy na silniku do portu w Sydney. Po prawej i lewej stronie farwateru otwierają się przed nami małe i większe zatoczki, nie było łatwo się tu zorientować. Dopiero po godzinie dotarliśmy do naszej mariny, w której chcieliśmy przybić do brzegu. Okazało się jednak, że opłaty portowe są za wysokie dla naszego portfela, tak więc następnego ranka udaliśmy się do Cammeray Marina. Tutaj cenowo nam się podobało. Spokojna zatoka z małymi odnogami, w których można było idealnie popływać. Tadek odkrył mieliznę z ostrygami, tak więc na kolacje podano naturalne ostrygi z sokiem cytrynowym i białym pieczywem.

Podczas dwóch tygodni, które spędziliśmy w tej marinie, robiliśmy wycieczki  po okolicach Sydney i poznaliśmy mnóstwo Australijczyków, najczęściej o polskich pochodzeniu.

Nie mogę oczywiście opisać tu wszystkich wypraw, trzeba byłoby wszystko kiedyś zobaczyć samemu, ogrom kraju z tak wielką różnorodnością roślin i krajobrazów. Lasy eukaliptusowe, busz, lasy tropikalne obok palm albo pustyń. Migoczące gorącem  równiny  i pokryte śniegiem góry, kraj pełen kontrastów. Można tu karczować busz i szukać opału na pustyniach. Odkrywać jeszcze nie zbadaną wyspę, ale także leżeć nad basenem w luksusowym hotelu.

Jurek pomógł nam jeszcze zakupić prowiant i dał nam parę porad, jak najlepiej pomieścić wszystko na Marii.

Po południu, 1 czerwca nasi nowi przyjaciele oddali nam cumy i pomogli odpłynąć. Skierowaliśmy się na silniku do wyjścia z portu Sydney. Przed nami trzy tygodnie żeglugi po najpiękniejszej rafie świata.

Po postawieniu żagli odpoczęliśmy trochę od pożegnalnej wrzawy i wypiliśmy herbatę. Ludek podzielił nasze wachty i omówiliśmy jeszcze moją niewielką wiedzę żeglarską. Oczywiście bałam się czterogodzinnej samotnej wachty, ale Ludek i Tadek uspokoili mnie trochę, mówiąc, że zawsze są gotowi wyskoczyć z pomocą, a przy manewrach tak czy siak wszyscy muszą być obecni. Niestety znowu się to nie zgadzało, ponieważ obydwaj profesjonaliści byli samodzielni na swoich  wachtach. Tylko ja byłam właśnie żółtodziobem, bez doświadczenia  poza małym rejsem po Bałtyku i kawiarnianym żeglowaniu po Karaibach.

Popłynęliśmy fordewindem ok. 15 mil morskich od wybrzeża w kierunku Lady Musgrove, małego atolu przy Barrier Reef,  robiąc 5-6 węzłów.  Morze było lekko wzburzone i – jak już się wcześniej zdarzało – odczuwałam  chyba chorobę morską a niepewne uczucie w żołądku już mnie o tym przekonywało.

O 20 zaczęła się moja pierwsza wachta, Michałek, nasz samoster, pracował wspaniale. Oczywiście z początku nie wierzyłam w niego, pomimo dwujęzycznych zapewnień, ale nie spuszczałam kompasu z oka i po dwóch godzinach, odchylenia utrzymywanego  kursu nie były większe niż  5-10 stopni. Obsługa też nie była trudna, ale jestem i  pozostanę tchórzem, taka była moja pierwsza wachta.

O północy szybko do  koi, moja choroba morska stała się jeszcze bardziej ewidentna.  Następnego ranka dałam radę jeszcze dotrzeć do wyjścia i już się zaczęło. Tadek robił śniadanie, a ja siadłam na zewnątrz na deku, kilka rozweselających  słów wystarczyło by mój humor się poprawił  Wewnątrz muliło, a tu na zewnątrz było wprawdzie mokro, padał deszcz i było zimno, ale czułam się o wiele lepiej. Można było dostrzec albatrosa i kilka petreli, obserwowałam ich elegancki lot.

Żeglowaliśmy półwiatrem z postawionymi grotem, bezanem i fokiem, „Maria” tańczyła i była szczęśliwa. Wieczorami wiatr stawał się coraz bardziej świeży, było mi nieprzyjemnie, padało coraz mocniej, a bryzgająca woda wlewała się do kokpitu. Tadek zwinął bezan, a „Michał” nie dawał już  rady silnemu falowaniu. Kiedy o godzinie 20 miałam objąć swoją wachtę, nie wierzyłam moim oczom – Tadek siedział przy rumplu i szczerzył się do mnie, za nim góra wodnej masy, mój Boże, coś takiego z fal, mieliśmy prawdziwą wichurę i co najgorsze, ja pośród tego. Usiadłam w kokpicie, moje nogi trzęsły się jak osika, Tadek rozmawiał ze mną, ale mało co słyszałam, widziałam tylko te ogromne fale i czułam mój strach…

Waltraud Witte-Pośpiech                                                                     (tłum. z niem. Bartek Ostrowski)

 

Czyje przezrocze W1000003  PF1000003

PF1000006  PF1000010

Fotografie pochodzą z archiwum Waltraud i Tadeusza Pośpiechów z rejsu na Marii w kwietniu – czerwcu 1980 roku na trasie Adelaide – Sydney – Wielka Rafa Koralowa.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wpis Waltraud Witte-Pospiech w Księdze Gości jachtu Maria.

08.5.1980_wpis_Waltraud_Pospiech

Drogi Ludku,                                                                                                                                                   dzisiaj po raz pierwszy widziałam Twoją Marię i weszłam na pokład. Jest pięknie u Ciebie i Maria bardzo mi się podoba. Przebywanie tutaj jest jak marzenie. Maria jest przepięknym domostwem. Zazdroszczę Ci. Wszystkiego dobrego na przyszłość i zawsze stopy wody pod kilem                         życzy Waltraud

(tłum. z niem Bartek Ostrowski)