Ludomir Mączka, wbrew powszechnej opinii, pisał dużo i systematycznie: były to listy do przyjaciół i znajomych; z wyjazdów zawodowych, z rejsów, listy z Afryki do kolegi geologa. Wysyłał widokówki z wypraw, rejsów gęsto zapisane na odwrocie, ba nawet napisał artykuł – głos w dyskusji na temat walorów estetycznych, wychowawczych żeglarstwa. Pozostawił po sobie skrupulatnie prowadzone, niemalże dzień po dniu, zapiski – notatki z rejsu „Marią”.
Wyłania się z nich postać żeglarza zatroskanego o sprawy rejsu, jachtu, załogi, ale też obserwatora zafascynowanego otoczeniem, przyrodą, ludźmi; człowieka z egzystencjalnymi rozterkami, który, niczym literacki „niespieszny przechodzień”, wplata rozmaite dygresje wydobyte z głębi własnego intelektu. Dzięki uprzejmości Wojciecha Jacobsona, który olbrzymim zaangażowaniem i wytrwałością gromadził i zachował spuściznę po Przyjacielu, przedstawiamy kolejne fragmenty ludkowych notatek z rejsu „Marią” (poprzednie, patrz: „Zeszyty Żeglarskie” nr 20, 21, 22e 23e, 45e, 46e), tym razem z okresu żeglugi australijskiej, przez Wielką Rafę Koralową, w drugiej połowie 1977 roku. W większości prezentowanych zapisków, pozostawiono nie poprawiony, pisany na gorąco tekst, bez nadmiernej ingerencji w charakter i styl Autora. (zs)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
06.11.1977, Niedziela, w drodze
Już dwa dni żegujemy przez Zatokę Carpentaria. To już morze Arafura i Ocean Indyjski. Jest gorąco, wilgotnie, na papierze trzymam ??????????. Wiatr korzystny 2º E, tyle, że znów trzeba siedzieć i sterować, bo chcemy wejść do Gove Hbr. i to jest dokładnie pełny wiatr. Wczoraj była prawie flauta. Pytałem Nev’a w Darwin czy to już nie flauty przed zmianą monsunu. Ale uspokoił mnie, że ten pas cisz równikowych jeszcze jest na N Nowej Gwinei, że jeszcze do sześciu tygodni jest O.K. Wachty mamy 4 godz., to jednak najlepszy układ. Gotowanie jak popadnie przeważnie ja zgotuję a on przyprawia. Zresztą na dwóch to nie problem, no i urozmaicenie nie za duże. Ryż, makaron. Bogdan zupek nie jada, ???? suszone ziemniaki ??????. On jest spec od naleśników. Zresztą za gorąco aby coś więcej robić w dzień. Chodzą dookoła „Thunder storms”, ale nas jakoś nie zaskoczył (oby). Nev poleca Gove Hbr., to taka przystań w Zatoce Melville’a. Wejście nie wygląda źle, ale mapy mamy 1:1 000 000. Zrobiłem szkic z locji starym zwyczajem (Wojtek to robił ładniej). Tam jest kopalnia boksytu „mining camp” i w nim VK8AC, Andy, niedaleko misja, to tak ca 150 Mm więcej. Luisa (F08EM) nie udało mi się złapać drugi raz i nie wiem nic więcej o Mirandzie. Czy był w Japonii, Hawajach itd. Może będzie w Darwin. Widzieliśmy kilka węży morskich, mniejsze niż ten z Loch Ness, żółty w brązowe paski poprzeczne, tak 1,5 m, ponoć jadowity i to ?????. Przeszedłem na „astro”, gwiazd nie widać, bo jakoś się zawsze zbierają chmury wieczór i rano, ale słońce idzie. Warunki są idealne do obserwacji.
08.11.1977, Wtorek, Carpenteria
Dni są gorące i noce bez snu jak w piosence. Dziś wiatr przeszedł do SE i siadła fala. Morze idzie ???? Przedtem wiatr był bardzo słaby, fala i wiatr się zmienił. Trudno było trzymać ster, ale 4 godz. wachty są O.K. Do Gove Hbr. 120 Mm. Jeśli nawigacja jest poprawna. Od Nev’a mam w dzień Meteo, przekazuję też aktualną pogodę jemu. Bawię się „astro”.
09.11.1977
Noc, flauta z NE przedtem był słaby SE i łódka leciała samosterownie przez kilka godzin. Teraz stoi samosterownie. Wreszcie znów pełny tropik. Wachta nocna „na Adama” w dzień 33º C i słońce grzeje, ale lubię taką żeglugę. I znów żal za Rafą, ale ciągnie Gove Hbr, Darwin, Brome. W Darwin albo na „martwy sezon” łódkę na brzeg, co tam zrobię na ogół albo jeśli to będzie za drogo to oczyszczę, pomaluję dno antyfulingiem i w mangrowce. Zobaczymy.
09.11.1977
Flauta cały dzięń, upał, parno, słońce, czasem chmury. Do Gove Hbr. ca 100-120 Mm. Nev przekazał kilka wiadomości – na Koralowym już jest cyklon „Toni”, ale pozycja 152,5º E 12,5º S to kawał od nas. Na razie nas nie dotyczy. Obiecał wiatry E 10-15 kn, ale na jutro. W Darwin iść na boję w Sunny Bay, potem kontakt z Mr Kym Nichols (szef YC) i wyciągać się jak ?? do szybko. Bo w Darwin już latają szkwały i burze. Jakiś jacht zerwało z boi i rozbił się na skałach. Wieczorem będzie na 7078 Andy (VK8AC) z Gove Hbr. To wyglada na duże osiedle nawet z J. Clubem, bez opłat. W Darwin chyba „zimowanie” zamknie się w 100 $ (oby).
10.11.1977, w drodze
Pogoda b.z. Wiatr słaby, ale jakoś idzie. Pozycja z astro i radia pokrywa się i chyba jest O.K. Pogadałem z Andym i Nev’em, Do Gove Hbr. zostało jakieś 40 Mm. Jest 1900 LT. Pójdziemy jeszcze kilka godzin i czekamy do rana. Sukces kulinarny, Bogdan dał się skusić na moją zupkę (nie „barszcz”, tak nisko nie upadł).
11.11.1977, Piątek
Wyszliśmy kilka mil za dużo na S. Zresztą to mój błąd w sztuce oraz „Achmatowa”. Mój, że nie zrobiłem kulminacji, a „Achmatowa”, że przy kulminacji obliczenia są dość dowolne, w granicach 4-5 Mm, no i się dodało. Niewielka różnica, ale dzień stracony zanim się „rozczytaliśmy” i wywindowali to ok. 10 Mm na N. Teraz będę robił kulminację. Druga sprawa, że mapa jest 1:1 000 000, nie bardzo wejściowa. Ale może (na psa urok) przygoda jest. Nawet za dużo flauty. Tak, że po kilku godzinach dyndamy się na flaucie bez żagli. Teraz noc przestoimy bez żagli i rano pchamy się na Gove Hbr. Przed chwilą rozmawiałem z Andym (VK8AC). Rozmawiałem z Johnem (VK2BNQ) z Wollongong O.K. John pływał na Ana z Leifem. Łączność przez Raula, bo on ma lokalne zakłócenia.
14.11.1977, Poniedziałek
W sobotę weszliśmy do Gove Hbr. Ładnie osłonięta zatoka. Miasteczko (4500). Duża kopalnia boksytu. Wejście było właściwie proste, ale mieliśmy trochę trudności aby się zorientować. Noc z piątku na sobotę przestaliśmy w dryfie. W sobotę ok. 0600 ruszyliśmy w poszukiwaniu Gove Hbr. Niby w piątek nam się wszystko zgadzało, a w sobotę nic się nie zgadzało. Upał, flauta, byliśmy w dobrym miejscu, tak jak trzeba przy Veronica I, ale coś nas zauroczyło i wróciliśmy się kilka mil. Przy samym wejściu silnik stanał. Przegrzał się i wypluł olej (ale się nie zatarł). Ostatnie kilkaset metrów podeszliśmy na żaglach, ale już nie pod molo tylko co tak aby rzucić kotwicę. Bączkiem popłynąłem do brzegu. Był Andy i dwóch Polaków. Zrobiliśmy trochę porządku z kotwicą, itd. i z Andym i rodakami pojechaliśmy do Jurka. Tusz, zimne piwo, kolacja. Zostaliśmy na noc i nadal siedzimy u Jurków. Bardzo miłe małżenstwo. Miasteczko to własność kopalni, urządzone komfortowo, ma już 7 lat (ok.). W czasie wojny było tu lotnisko i obóz wojskowy, boksyt odkryli później. Cały obszar to „Native reserve”. Niedaleko misja i wioska tubylców. Byłem tam z Andym. Mają tam wsyzstko, ale traktują to po cygańsku. Śmiecie, obdrapane to to i zaniedbane, trochę dają banany, resztę dopłaca rząd, jest ich z 15 setek. Po mieście często chodzą zdziczałe bawoły, bo akurat miasteczko zbudowano na drodze do wodopoju. Strzelać tu nie można (białym), bo to rezerwat tubylców. Są czasem różne śmieszne sytuacje. Czasem bawół kogoś poturbuje. Znaki drogowe ostrzegają o ewentualnych bawołach (Bawoły to zdziczałe indyjskie woły). Nazwa portu od porucznika Gove, który w wieku 21 zginął w akcji. Andy tutaj latał jako chyba telegrafista i nawigator, potem obsługiwał jakieś inne lądowe stacje w czasie wojny. Teraz pracuje jako elektronik w fabryce. Jest duże molo, transporty kilka milionów ton boksytu w eksporcie, ale jeden milion przerabiają na miejscu na tlenek Al.
16.11.1977, Środa, Gove Hbr
Miejscowośc nazywa się Nhulunbuy. Osiedle jest ca 15 km od kopalni i ca 10 od fabryki. Wczoraj usiłowałem załatwic robotę na sezon huraganów w tutejszej kopalni. Wszystko wyglądało O.K, ale w końcu nic nie wyszło ze wzglądu na „work permit”. Szkoda, chyba pojutrze lub jutro idziemy do Darwin.
16.11.1977, Środa, Nhulunbuy
Wczoraj z Julianem i Grażyną byliśmy na Gove. Słodka woda, ludzi mało, ciepło. To było lepsze niż najlepsze kino. W morzu teraz należy się kapać ostronie. Sezon na „sea wasp”, takie jakieś jadowite meduzy. Kazio to kiedyđ próbował, ale w małej ilości. Potem byłem u celników. Ju wszystko widzieli, nawet telefonowali do Canberry. Pytali o Kazia i Davida Walsha. Z celnikami bez kłopotu. Pytałem o ewentualne przedłużenie „clearance”. Żal złych umów. W klubie stoi Super Shrimp. Taka mała, chyba 18 ft, łódka, którą spotkałem na Tahiti, a Stanisław Cisek na Wyspach Kanaryjskich. Dzisiaj przejdą do Klubu nalewać wody to go chyba spotkam. Ciekaw jestem czy jest sam. Na Tahiti sobie przygruchał jakąś towarzyszkę (postoju czy podróży?).
17.11.1977, Gove Hbr.
Nhululunbuy, Nhulumbuy, nie jestem pewny czy to to się tak nazywa, ale to możecie znaleźć na mapie, poza tym jest ca 0200 LT. Mam trochę w czubie. W sam raz. Przeprowadziliśmy jacht do klubu, ale nie gra z chłodzeniem. Szliśmy na żaglach. Jutro (dzisiaj) zobaczę co jest. Z konieczności jestem za mechanika. Bogdan jest nawet gorszy ode mnie, ale to W.F. Byłem u Andego (VK8AC). Polski nie złapałem, akurat czas na budowę socjalizmu. To się chwali, że nie ma ich na radiu. Tylko gadaliśmy z Andym (VK8AC) z W. Germany. Wróciłem ok. 21 LT. Puściliśmy muzykę z magnetofonu – taką duszeszczypatielną – ruską. Coś nas jednak łaczy. Byliśmy na łódce. Wygląda, że chłodzenie się załatwia, znaczy jutro. Coś szkoda ruszać się stąd. Ale tak to już jest. Trzeba pożegnać przyjaciół i iść dalej. Próbowałem tu się zahaczyć, ale nie wyszło (wciąż ten „work permit”). Chyba pojutrze do Darwin. Może tam się coś trafi. W każdym razie do maja trzeba przeczekać. Tutaj zastałem Supr Shrimp, taka mała łódka z Londynu. Aż dziw że tu przypłynął. Widziałem go w Papeete. Tutaj z roboty „g”, duże „G”, a szkoda bo opłaty O.K. Dobrze nam tutaj. Pływamy na basenie. Jednak Bogdan jest trochę fachowiec, co pokazał wtedy jak pływał, i to jest O.K.
18.11.1977
Czas leci szybko. Była możliwość złapania roboty w tutejszej kopalni czy fabryce, ale rozbiło się o „work permit”. A szkoda, jest piękny basen, byliśmy tu dwa razy. Słodka woda. W morzu też nie sezon to „sea wasp” i inne takie meduzy, które w większej ilosci są nawet ponoć niebezpieczne i sprawa kończy się w szpitalu. Wczoraj robiłem trochę na jachcie, zmieniłem impeler w pompie wodnej, oczyściłem jeden kabestan, bo się zaciął i windę kotwicy. Stoimy już przy klubie. Z Super Shrimpem nie rozmawiałem, ale Bogdan. Marii nie pamięta, ale już pływa z żoną. Może się coś jednak z roboty wykluje, wtedy tutaj bym „zimował.”
Nhulunbuy to trzecie miasto w N.T. Darwin 40-50 tyś, Alice Spring – ca 12000 i tu 3500 (to się nazywa NHULUNBUY). Byłem w fabryce, szef nawet telefonował jeszcze raz do Darwin, ale z roboty „G”. Grzecznie, ale „G”. dobrze, że nic nie mają przeciwko przeczekaniu złej pory. Wygląda, że chyba jutro do Darwin. Nadal ciepło i spokojnie.
19.11.1977, Sobota
Wczoraj byliśmy w klubie. Tadeusz, Grażyna, Gus (Gustaw) dwoje tutejszych Australijczyków i my. Klub na wysoki połysk. My wystrojeni w tadeuszowe ciuchy. Wróciliśmy ok. 12 tej. Dziś wychodzimy, jest 0700, w planie śniadanie, celnicy i do Darwin. Tak przesiedzieliśmy tutaj tydzień. Jak będzie w Darwin zobaczymy.
21.11.1977, Poniedziałek
Dobrze było w Nhulunbuy. Jednak czas goni, bo już zaczynaja się flauty. Piszę czerwonym długopisem, bo inne jak papier troche tłusty lub spieczony to nic z tego. Jest ciepło, parno. Gus (Gustaw) i Grażyna z Tadeuszem zaopatrzyli nas na drogę. Spiżarnię nam spuchniała, ale żal się ruszać. Darwin to na razie niewiadoma, tyle że port nie jest najlepszy. Pokazał mi Piter (tutejszy żeglarz) gdzie najbezpieczniej kotwiczyć w Darwin. Taka trochę kręcona droga i prądy, ale ponoć bezpiecznie. Osobna kwestia to robaki i robota. Chłodzenie coś w silniku nawaliło i słabo działa, trzeba będzie chyba kolektor oczyścić (?), licho wie, przewody i pompę oczyściłem i nic.
06.12.1977, Darwin
To kawałek hieroglifów z Nhulunbuy. Sam tego nie mogę przeczytać. Ciekaw jestem czy to się komuś uda. Spokój, cisza, za chwilę idziemy na miasto i może do P. Stefańskiego – emerytowany geolog.
23.11.1977, Środa
Przeszliśmy Cumberland Strait przed chwilą, jest 21 LT, księżyc prawie w pełni. To nam oszczędziło ze 100 Mm, ale nie chcę tego drugi raz. Na mapie napisane „Strong tide rips”, a to okazała się górska rzeka: wiry, woda szumi, piana, księżyc. Miałem cykorię i nawet trudno mi było to piękno podziwiać. Dobrze, że silnik działał O.K, a miałem problem z chłodzeniem. Przez 3 dni szukałem i przeczyściłem wszystkie rurki, a okazało się, że zatkał się sam króciec przy kolanku ryry wydechowej. Pogoda ciepła i parno. Wczoraj przy falucie mieliśmy wizytę 3 rekinów. Woda czysta, rekiny tak po ok. 2 m sztuka. Jasno-żółtawe. Odeszła ochota do kapieli. Polewamy się wodą. Chyba zmiana pogody się zbliża, duże ciśnienie, wczoraj pas cisz (konwergencja był ca 500 Mm od nas na N).
24.11.1977, w drodze
Za Cumberland St. była flauta, cisza, księżyc, prąd zaczął nas znosić, więc znów silnik i ok. godziny na silniku, potem słaby wiatr z N, żagle↑, łódka leci raźno, jest cicho, pieknie, odprężenie, duża herbata. Zmiana wachty, 4 godz. spałem jak zabity. Bogdan zbudził mnie o 0300. Byłem prawie nieprzytomny ze snu. To przejście to jednak było mocne przeżycie. Teraz wiatr ledwie trochę ciagnie, oprzytomniałem, łyknałem zimnej herbaty. Śpimy na pokładzie, teraz w jachcie jest miło. W środku 30º C, w dzień do 35º, te 3-5º to jednak jest róznica. Jak wczoraj było 29º to było prawie zimno, pod zaimprowizowanym prysznicem z dziurawego wiaderka. Nev’a wczoraj nie miałem na radio, był tylko Andy i Keith (VK6KC – Mobil Net). Ulżyło mi po przejściu tej cieśniny. Może w dzień tobym się z interesu wycofał. Przy księżycu dopiero w prądzie zobaczyliśmy co to jest. Było to naprawdę piękne, ale jakoś tak w czasie przejścia patrzyłem subiektywnie. Po prostu miałem stracha, że prąd będzie silniejszy, że może nas wsadzić na miałkie lub skały i to byłby koniec zabawy. Albo zgaśnie silnik. Może wyniosłoby na zewnatrz, ale mogłoby nie. Jak bym miał coś w tablicach pływów to bym przeczekał na zmianę prądu, ale nic nie ma, tylko ta uwaga w locji, że statkom się nie poleca i na mapie „strong tide rips”.
24.11.1977, Czwartek, w drodze
Wyspy Vessel zostawiliśmy za nami. Jakoś powoli się pchamy. Ciepło, parno, śpimy na pokładzie. Nawet mało gramy w szachy. Trochę czytam, łódka leci powoli i życie leci w odstepach 4 godz. W dzień to nie problem, w nocy trochę chce się spać. Morze płaskie, księżyc, itd. Do ciepła powoli się przyzwyczajamy.
25.11.1977, w drodze
Wachta idzie, ciepło, falutowato. Powoli pzrzyzwyczajamy się do upału. Chodzimy i śpimy nago. Ja uprawiam „astro” z różnym skutkiem. Warunki są dobre, tylko pod łokcie trzeba podkładać koszulę lub ręcznik aby papier nie zamoczyć potem. Jest prawie 21 (LT). Skończyłem obrabiać księżyc (dla wprawy) i trzy gwiazdy, pozycja wyszła dobrze, choć wolałbym aby było bardziej na W. Robimy ca 30-40 Mm na dobę, aby tylko była pogoda. Lenistwo nas męczy. Bogdan już nawet angielskiego nie bardzo się uczy, stracił zapał do „astro”. Mnie też wiele robić się nie chce. Ale noce są piekne, ciepłe, księżyc, cisza, ciut wiaterku (tak ca 5 kn). Oby tylko tak dalej. Zaraz następna kawa (od Tadeusza) i kontempluję księżyc. Ok. 23 z Darwin meteo (Nev’a już 2 dni nie ma w radiu).
26.11.1977, Sobota
Cicha, spokojna, księzycowa noc, ok. 29º C. Bogdan śpi goły na pokładzie. Ja zrobiłem pozycję z gwiazd. W jachcie 31º C. Słaby NE, robimy ok 2 kn. Cały dzień kompletny stil i upał, Śłońce prawie pionowo, cienie małe. Polewamy się wodą. Upał aż ciężki, zwłaszcza, że do Darwin 350 Mm, a to już nie za wiele czasu. Dopiero wieczór na 7 Mz złapałem Mobil Net (VK6KC), Andego (VK8AC) i VK8JD (Darwin). Komunikat dostałem, nie jest tak źle. Konwergencja na 136º E i 4º S. Zapowiadaja na dzien wiatr ca 12 kn. Kręca się rekiny więc pływanie raczej niemiłe. Ja widziałem takiego małego (ca 2 m). Bogdan większego, ca 4 m. To jednak zniechęca do kąpieli. W upale lenistwo. Tylko książki jakoś lecą. Nauka własna słabo, nawet szachy nie bardzo.
30.11.1977, Środa, w drodze, N C. Croker
Jakoś nie mam czasu ani ochoty na pisanie. Do New Year Island było bardzo wolno, upał, pierwsza ulewa i prawie still. Miałem poważne chwile wątpliwości w wartość „astro”. Zawsze przynajmniej jedna linia nie pasuje. Ale okazało się O.K. Bogdan wypatrzył wyspę tam gdzie powinna być. Trochę mnie pomylił znajomy radiota (Andy VK2BCJ/MM), który mijał nas na statku handlowym nocą i podał mi później pozycję ca 30 Mm dalej na W, ale sprawa się wyjaśniła, to był inny stateczek, chyba rybak. Dziś nocą cisza, trochę deszczyku, czarne chmury. Na wachcie skończyłem książkę i ukazał się C. Croker. Najpierw wygladał jak wyspa blisko. Wziąłem to za Oxley Is., ale potem dla sprawdzenia (swojej astro) złapałem księżyc i okazało się, że jest 12 Mm na W. Coś jest źle. Tym razem astro było O.K.
30.11.1977
Z Darwin stały kontakt, VK8JD, NT, VK6KC. Tak jakoś przyjemniej, jak się ma znajomych, którzy czekają na wiadomość kiedy będziemy w Darwin. Jeszcze z 160 Mm, to może być nawet tydzień. Zobaczymy.
30.11.1977, Col, Noe
Prawie kompletna cisza. Ostatnie 2 godz. szliśmy na silniku. Jest 21. Daleko, chyba 20 Mm poblask od lat na C. Dan. Do Darwin 150 Mm. Dzisiejszy utarg niezły, ok. 50 Mm. Na gładkiej wodzie nawet słaby wiaterek Marię ciagnie jako tako. Zachód słońca był właściwie trudny do opisania. To jakby esencja tropiku. Chwila zachłyśnięcia sie pięknem I potem noc, ciągle parno. Woda pachnie glonami. Była cała kolekcja chmur (Cu, Ci, Lf, wysokie wypietrzone CuNi nad lądem z błyskawicami podświetlone zachodzącym słońcem. Cały zachód w czerwień i odblask na morzu. Gładka, szklista niewielka fala koloru trudnego do opisania. Nie czerwony, nie pomarańczowy, raczej jak stare dukatowe złoto w stopie z miedzią i cisza. Ciemne linie odległego brzegu. Zupełnie jak w opisach Conrada. Właściwie to lepiej czytać Conrada. Bogdan śpi. Nie gotujemy nic, nawet mieliśmy na zimno kawę.
Gus (Gustaw) i Tadeusz z Grażyną zaopatrzyli nas na drogę. Resztki “cudownej makreli” czekają na swoją kolej. Wieczór złapałem Jeffa. Kupa listów przyszła na Darwin. Jan ma już licencję. Jeff w ciągu tygodnia stawia maszty.Może jeszcze razem popłyniemy do Świnoujścia, kto wie.
01.12.1977, w drodze
Podchodzimy do C. Don. Jest 0800. Przed chwilą skończył się “Thunderstorm”. Trwał ½ godziny, nawet ominęła nas ulewa, ale wiatr dmuchał tęgo (7-8º B). Teraz spadł do 3º. Wczoraj złapałem SP3DOJ na 59 dla niego, 57 dla mnie. Rozmowa z Filipinami. Akurat miałem chwilę wolną i kręciłem gałki. To pierwszy bezpośredni kontakt, nie liczę tych od Johna i Toniego. Puchalski jest w Numea. Wieczór spróbuję złapać Numeę (E. Szymański FK8CR). Kontakt dostałem od Leszka z Ostrowia Wlkp. Dziś mam ruch w radiu. 0300 VK8KC i & (Mobil Net), potem 0530 może John (VK2BNQ), potem 0830 może Darwin, VK8JD i & i 10.00 FK8CR I SP3DOJ. Trzeba będzie trochę podładować. Jak takie szkwały chodzą do Darwin to rzeczywiście trzeba się szybko wyciągać.
02.12.1977, 0330 LT, Dundes St.
Minęliśmy C. Don po południu wczoraj. Po porannym szkwale totalna flauta. Ca 3 godz. na silniku. Przynajmniej podładowałem baterie. Teraz księżycowa noc i też jest flauta. Niosą nas prądy pływowe, ale na razie jest O.K. Trzymamy się blisko szlaku. Wieczór miałem gadkę z Puchalskim w Numea. Ze wzgledów finansowych odradzałem Sydney. Był ½ roku na Tahiti. A nas wypieprzyli Francuzy po 2 tygodniach, dobrze z nimi. Straciłem całą Francuska Polinezje, za to miałem Wielką Koralową Rafę. Jutro pogadam sobie jeszcze z Puchalskim. Miał jakieś kłopoty z Mirandą, stąd postój na Tahiti. Poznałem radiotę, Polaka w Sydney, ale nie mieliśmy okazji się spotkać, a szkoda, bo elektronik przydałby się.
02.12.1977, zatoka Van Diemena
W nocy flauta, w dzień też. Upał, dopiero po południu zaczął sie trochę wiatr z N, ok 3º. VK8NT i VK2BSJ nastraszyli nas prognozą. Silne burzowe szkwały do 40 kn (VK2BSJ). Nev z Darwin obniżył szkwały do 25, ale jakoś na razie jest bez nich i bez deszczu. Czeka nas jeszcze wąskie przejście z pradami, ale to na jutro. Rozmawiałem z Edwardem1 z Numea, ale Puchalskiego nie było. Ustaliłem kontakty ewentualnie przez Raula. Wieczór dogonił nas stateczek z Darwin przerobiony z barki desantowej. To bardzo popularne tutaj jednostki. Zboczył z drogi, zrobił kółko koło nas, pytał gdzie idziemy i poszedł. Ta ciągła flauta zaczyna włazić na nerwy, zwłaszcza, że to już koniec sezonu i czas na schronienie się w dobrej dziurze.
05.12.1977, Poniedziałek, Darwin
Wczoraj o 17 tej zakotwiczyliśmy w Darwin. Upał, flauta. Rano deszcz, wiatr w nos rano, potem flauta. Jakoś na silniku do????bliśmy się pod prąd pływowy. Miejscami do 3 kn, ale trudno czekać aż sie odwróci. Ostatnie 6 Mm zajęło 7 godz. na silniku. Port widać, że był dobrze zniszczony. Nie bardzo pasowało do mojej mapy, ale jakoś znaleźliśmy kotwicowisko osłonięte z którego w razie czego można uciec w ??? w mangrowce. Tam jachty które się schroniły przeżyły cyklon (“Tracy”). Mazurek był tu we wrześniu, miał sporo kłopotów, ale jakoś poradził. Wczoraj wieczór i noc byliśmy u Leszka Powierzy, kontakt dostałem w Sydney. Geodeta, bardzo O.K. Przegadaliśmy kawał nocy przy zimnym piwie, wykąpali się w basenie przy domu. Dziś odebrałem kilka listów w kapitanacie. Dla Bogdana nic, coś idzie z Sydney. Wieczór jadę do J. Klubu spotkać tutejszych żeglarzy i Nev’a (VK8NT). Trzeba się będzie wyciagać. Miasto odbudowane, prawie nie widać śladów, w porcie więcej. Pełny tropik i egzotyka. Przejście z Gove 2 tyg. było nie męczące, ale denerwujące. Zasiedziałem sie w Gove i na Rafie, ale teraz to nie żałuję. Szkoda, że nie mogę jeszcze raz pójść na Rafę. Opis doznania przy okazji.
05.12.1977, Darwin
Wieczór byliśmy w J. Klubie. Zobaczymy jakie są możliwości wyciagniecia Marii. Było miło, był komandor Klubu z żoną, chyba emeryt, pułkownik, był Nev i Bron. O 1030 p.m. byłem na jachcie, kontakt z Leszkiem. Jutro ??? ????N. Teritory licencje radia. W południe jest upał, ale też jest O.K. Jutro ??? ??
06.12.1977, Wtorek, Darwin
Dziś byliśmy w mieście u insp. Radio. Chyba dostanę licencję VK8, Zobaczymy za jakiś tydzień. Ten tutejszy to radioamator, ale musi decydować jakiś w Adelaide, S.A. To resztki zależności od S. Australia, które kiedyś tym administrowała zanim to zostało jako Northern Territory pod Canberrą. Potem telefonowałem do Stefańskiego, geologa polskiego pochodzenia, umówiliśmy się na później. Musi się skontaktować z żoną, no i jest kawałek od Darwin. Zresztą to tak już w Polsce jest, że mąż decyduje po konsultacji z żoną. Napisałem kilka świątecznych kartek siedząc na placyku i oglądając ludzi. Potem telefon do Mr M. Fingera, to praciotek Hansa Renz, tego od „Privalla” z Townsville. Naprzód do domu, porozmawiałem z żoną przez telefon, wyglada sympatycznie, dała telefon do biura. Martin Finger to tutaj jakaś duża szyszka. Leszek mówi, że jest tutaj w skali nr 2 lub 3. Oczywiście sekretarka powiedziała, że Mr M jest zajęty. Powiedziałem żeby przekazała pozdrowienie od Mr Hans Renz. Powiedziała „Hold the line” i za chwilę był Finger. Przedstawiłem się oraz sprawę wyciągnięcia łódki, co jak i gdzie, że przepraszam, ale właśnie Hans (jego wujek) dał mi kontakt. Powiedział, że dowie się w kapitanacie i spróbuje załatwić. Jutro żebym go złapał przez telefon lub wieczór żonę. W piątek go nie będzie. Zobaczymy, na razie wygląda O.K. Tylko Stefański wygląda mi na starego pantoflarza. Może się mylę. Zobaczymy też. Teraz siedzimy na łódce, jest 15ta. Tent nad tropikiem i rękaw do forpiku. Idzie wytrzymać.
07.12.1977, Środa, Darwin
(…) W przyszły poniedziałek lub niedzielę będę przy pływie syzygijnym (7m) na martwej wodzie wychodził na brzeg, przyczepi się do kołyski i potem dźwig mnie wystawi do innej. Wszystko O.K, tylko jeszcze nie ma kołyski, coś się dowiem w sobotę, no i o dżwig (50 $/godz.) (…) W nocy gryzły jakieś muszki. Całe szczęście, że tylko Bogdana, a może ja nie czuję.
09.12.1977, Piątek, Darwin
(…) Byłem u celników. Przedłużyli mi „clearance” do końca maja. To już z głowy. Teraz tylko się wyciągnąć i za łódkę. To na niedzielę i poniedziałek. Bogdan aklimatyzuje się do upału. Mnie po Afryce to idzie nieco lżej, choć w środku dnia jest w słońcu naprawdę ciepło. (…)
12.12.1977, Poniedziałek, Dinnah Wharf
Wczoraj – niedziela – dzień pełny przygód. Ale przygody to zawsze brak rozwagi lub doświadczenia. Rano popłynęliśmy „Boberkiem” przy niskiej wodzie obejrzeć jeszcze raz miejsce wyciagnięcia łódki, ale tylko się wybłociłem, podrapałem nogi w błocie z muszelkami, powyżej kolan i wróciliśmy, błoto było nie do przejścia, dopiero wyżej jest twardy koral. Poszedłem naokoło. Można było to zrobić od razu. Po południu ok. 17tej przyszedł Janusz L, popatrzeć i pomóc. Ok. 18tej z hakiem zapuściłem silnik, wybraliśmy kotwicę i gówno. Bogdan był na sterze, cumka od bączka wplatała się w śrubę, urwało sprzęgło (te gumowe … bloki). Trzeba myśleć. Nawet złego słowa Bogdanowi nie mogłem powiedzieć. Można to tylko wyczuć, ale trzeba było samemu siąść do steru. Właściwie to robię dwa błędy i to stale. Nie uważam dostatecznie i wydaje mi się, że Bogdan to jest .????? Kazio. Chłop jest bystry, ale brak tego końcowego szlifu. To jest cena, że dotychczas pływałem z lepszymi od siebie i wszystko szło gładko. Czas było się przestawić i trzeba się nauczyć żeglować, a nauka kosztuje (co w tym przypadku będzie chyba 50 – 60 $) dobrze, że tak tylko się skończyło. (…)
20.12.1977, Wtorek
Robota na łódce idzie. Ja grzebię takie różności – światła, sprawy tzw. „techniczne”, Bogdan maluje i czyści kadłub. (…)
24.12.1977, Wigilia
Ciągle parno, ale bez deszczu. Osiemnasta po południu – Bogdan brzdąka na gitarze. Rano rozwiesiłem parawan z worka dookoła jachtu. Przyniósł go sąsiad, który tutaj mieszka i robi przy jachtach. Przed chwilą skończyliśmy coś w rodzaju „Christmas Party”. Kupiłem …piwa. Sąsiedzi też przyszli z butelką. Było całkiem miło, siedzieliśmy w cieniu Marii. Rano Bogdan zrobił mi „wygawor”, że robota idzie źle, wolno, bez planu itd., że się opieprzam i w ogóle (prawie jak Ewa przed wypłynieciem). Powiedziałem, że ma rację, że zawsze jak czuje, że robi za dużo niech idzie na strajk, ale ja już jestem za stary aby się zmienić. Czasu mamy dużo. On ma rację swoja, ja swoją. Jak ktoś przyjdzie pogadać, to dlaczego mam nie pogadać. Po to żegluję, a że to nie wydajne? Zresztą to sprawa normalna. Jego robotę widać – odmalowana łódka, mojej nie widać, choć też się nie opieprzam, ale nie będe się usprawiedliwiać. Druga rzecz, że ma rację, że jestem bałaganiarz. Tu ?????, tam trochę, nic nie skończę, ale tak też robota jakoś idzie. Zresztą do roboty go nie gonię. Jak ma ochotę lub „moralny obowiązek” to robi. To są sprawy trudne. Szyper powinien to rozwiązać, ale po prostu mi się nie chce. Jak to powiedział Seneca ”Lubię i chcę lepsze, ale robię gorsze”.
31.12.1977, Darwin
Piękny (jak zawsze) ranek. Słońce już mocno pali, ale jest jeszcze resztka rannej bryzy, dopiero koło południa i tak do piątej po południu leje się żar z nieba. Jest 0900, Bogdan odsypia niedospane noce (ale nie po rozpuście). Ostatni tydzień był gorący. Spanie na wierzchu ciężkie bo robactwo, w środku jak w parówce. Dopiero nad ranem trochę lepiej. Z wrodzonym skąpstwem wstrzymywałem się od jakichś zakupów, ale w końcu się złamałem i kupiłem dwie moskitiery i jeden (na próbę) ex marny hamak. Hamak powiesiłem między masztami, przykryłem moskitierą i działało. Dopiero deszcz i burza mnie przegoniły. (…)
Cóż koniec roku, czas na „bilans”, nowe marzenia. W milach to niewiele, chyba cztery tysiące, może więcej. Żal wielkiej Rafy. Opowieści o Indonezji ciągną. Gdzie w przyszłym roku? Co w przyszłym roku? Nie wiem, może będzie J. Boehm?, też nie wiem. Bilans. Pożegnanie z Kaziem i Jurkiem (Kazimierz Jasica, Jerzy Pisz – przyp. red.). W sumie z Kaziem 2 lata z J. rok, teraz z Bogdanem przez pół roku. Stosunki na ogół poprawne, choć chyba bez większej więzi. Jesteśmy zbyt różni. Prócz tego wydaje mi się, że jestem zbyt stary aby się przygiąć do wymagań i wyobrażeń kolegów. Dla nich (i chyba słusznie) dobry szyper to taki, który robi wszystko bezbłędnie, no i do tego porządnie. Zawsze uśmiechnięty, chętny, no i zawsze słucha dobrych (zawsze dobrych) rad załogi, która ma na ogół podejście, że właściwie to robi mi dużą grzeczność, no i wszystko co robi to dla mnie. Coś w tym jest. Ale jak robią na jachcie klubowym to robią dla siebie, jak na Marii to dla mnie, też coś w tym jest. W dyskusji z Bogdanem na temat roboty na łódce i moich złych praktyk (powiedzmy – obijania się) powiedziałem mu, że zawsze jak czuje, że robi za dużo niech idzie na strike i niech nic nie robi aż się „wyrówna”. Zresztą „posada” kapitana na własnym jachcie jest chyba z kolegami jeszcze cięższa niż na klubowym. A z drugiej strony to też nie chce mi się już „doskonalić” i „kształtować charakter”.(…) A ja chyba nie dorosłem do wymagań załogi, ale już przestałem się martwić. (…) Ale w sumie to już wolę być złym kapitanem na Marii niż najlepszą załogą, choć staram się nie być kpt. Blightem.
06.01.1978, Piątek, Darwin
Parę dni przerwa w pisaniu. Normalnie. Goraco. Deszcz pada, czasem leje, gdzieś tam na Nowych Hebrydach i koło Nowej Kaledonii cyklony. Przedwczoraj byliśmy z „Fenicjanami” u ich znajomego Kanadyjczyka. Też żeglarz, buduje mały jacht. Przy kielichu zagaił dyskusję: co było najciekawsze i gdzie chcielibyśmy wrócić? Wydaje mi się, że właściwie to nie ma powrotu, może do własnych marzeń, ba, nawet od.
24.01.1978, Darwin
Chmurno, deszcz na zmianę. Do czwartej rano czytałem o wojnie burskiej. Powieść niezła. Jednak ta Afryka też mi weszła w krew. Książka pożyczona od Davida z Akeli. Na mieście kupiłem kilogram mięsa, cebuli, kilka „air letters”. Wczoraj dostałem kilka listów. Znów „wyścig” o „pierwszą samotną kobietę”. Rozumiem Krystynę (Krystyna Chojnowska-Liskiewicz – przyp. red.), to tylko jedna dla niej szansa pływania, ale czy pływanie musi być dla koniecznie innego celu niż pływanie, spotkanie innych ludzi, oglądanie świata i właśnie życie. Czy koniecznie trzeba „reprezentować”, coś „osiągać”, być „regatowcem”, czy nie właśnie jak w wierszu chyba Becquera po prostu „perderse a lo lejos” (zatracić się w dalekim horyzoncie – dali)2. To są tylko chwile, reszta to właśnie „codzienna egzotyka”. Parne powietrze, ciemne chmury, palma na tle chmur w słońcu. Skwerek z pijanymi krajowcami. Czasem na tle chmur skręcone konary odarte z (????) pamiątka po huraganie „Tracy” (…)
26.01.1978, Darwin
Cały dzień pada. Trochę przywiało. Trzeba było zrzucić tent aby go nie zerwało. (…)
30.01.1978, Darwin
Uspokoiło się. Przestało padać. Ostatnie trzy dni lało lub padało i zupełnie przyzwoicie dmuchało (…)
01.02.1978
Bez zmian. Pora deszczowa w pełni – leje, pada, dmucha. Przerwy słoneczne, parne. (…) Nad zatoką Carpentaria kilka dni temu utonał jakiś trawler rybacki. (…) Bogdan wybiera się do Gove, tam coś robić u Tadeusza (jakieś ???, dużo nie zrobi, ale nie straci. Ja łódkę nie mogę zostawić, bo teraz największe nasilenie złej pogody, no i musiałbym jeszcze kupę rzeczy gdzieś wynieść z jachtu. (…)
03.02.1978, Darwin
Późne popołudnie, prawie ciemno. Ciężkie szare chmury. Deszcz. Wiatr szkwalisty. Byliśmy w mieście. Licencji jeszcze nie ma. (…) Bogdan jutro leci do Gove. Ma tam robotę. Wczoraj przyszła kartka od Wojtka. Wygląda wszystko pomyślnie. (…)
04.02.1978, Sobota
Rano Bogdan poleciał do Gove. Siedzę sam. Zrobiłem porządek i jakoś samemu skuczno na łódce. Gorąco i parno. Kilka dni temu był cyklon, ca 100-150 Mm od Broome, jakieś 200 km/h wiatr. Tutaj lądują szkwały, ulewy, ale jest spokojnie. Marzec jest już lepszy. (…)
06.02.1978
Upał, 34 w jachcie. Słońce grzeje, parno, dookoła czarne chmury. Ciągnę gorącą, prawie czarną herbatę. Przeadresowałem trzy listy do Bogdana. (…) Powoli zaczynam wczuwać się w krajobraz. Szeroki osuch przy odpływie, chyba kilka Mm, rozgrzane powietrze, skłębione czarne chmury, czarna zieleń mangrowców i upał, lekki relax wieczorem. W ??? właże do hamaka i trochę czytam, a właściwie leniwie kontempluję przestrzeń. Takie typowe tropikalne lenistwo. Tego nie miałem w Zambii. To właśnie było mi brak do kompletu. Bogdan odleciał dwa dni temu, a mnie się wydaje, że to już minęły tygodnie. Czas właściwie stanął i prawie nie czuję przemijania. To już minęły dwa miesiące w Darwin.
Ludomir Mączka
___________________________________________________
1 Uwaga Wojtka Jacobsona:
Edward z Numea to Edward Szymański. Ma (miał) największe przedsiębiorstwo elektrotechniczne w całym rejonie. Także największą stację radiową słynną na cały Pacyfik. Odwiedzaliśmy go z Andrzejem Marczakiem w czasie postoju „Concordii” w Noumea. Polak z ładną przeszłością wojenną, ożeniony z miłą Francuzką (przyjmowali nas oboje). Dwóch synów odziedziczyło przedsiębiorstwo. Można ich znaleźć via Google. Edward zasłynął prowadzeniem radiowym Amerykanina, który wiosłował samotnie przez Pacyfik. Robił to lepiej niż wojskowe zaplecze tego Amerykanina. Został wyróżniony nagrodą. (wj)
2 Na zapytanie Wojciecha Jacobsona o poetę i cytat, który przywołuje Ludomir Mączka w swoich zapiskach, Kazimierz Robak w korespondencji mailowej wyjaśnia: „Przypuszczam, że Ludomirowi chodziło o wiersz „Cuando miro el azul horizonte…” z cyklu Rimas (ok. 1868), który napisał Gustavo Adolfo Bécquer (1836-1870):
Rima VIII. Cuando miro el azul horizonte…
¡Cuando miro el azul horizonte perderse á lo lejos, al través de una gasa de polvodorado e inquieto; me parece posible arrancarmedel mísero sueloy flotar con la niebla doradaen átomos levescual ella deshecho!
Cuando miro de noche en el fondooscuro del cielo las estrellas temblar como ardientes pupilas de fuego; me parece posible a do brillansubir en un vuelo, y anegarme en su luz, y con ellasen lumbre encendidofundirme en un beso.
En el mar en la duda en que bogoni aún sé lo que creo; sin embargo estas ansias me dicenque yo llevo algodivino aquí dentro.
Przybliżone tłumaczenie (porządne musiałby zrobić poeta) pierwszej zwrotki jest takie:
Kiedy patrzę na błękitny horyzont gubiący się w oddali, przez welon kurzu złotawego i niespokojnego; Myślę, że mogę się oderwać od nędznej ziemi i unosić się [płynąć] w złotej mgle w nieważkich atomach rozproszony jak ona!
Bécquer, Gustavo Adolfo. Obras. Tomo primero. Madrid : Imprenta de T. Fortanet, 1871. (kr)
https://en.wikipedia.org/wiki/Gustavo_Adolfo_Bécquer
__________________________________________________________________________________________________________________ Ludomir Mączka – ur. 22.05.1926 r. we Lwowie, zm 30.01.2006 w Szczecinie, żeglarz, geolog. Na jachcie „Maria” w latach 1973-1991 żeglował w rejsie wokółziemskim. W latach 1984-1988 na jachcie „Vagabond 2”, wraz z W. Jacobsonem i na różnych odcinkach innymi żeglarzami, przepłynął Przejściem Północno-Zachodnim (NWP). Laureat wielu nagród, m.in. Rejs Roku -1984,1988, 2003, Kolosy -2001: Super Kolos 2001,Conrady -2003.