Ludomir Mączka: Zapiski-notatki z rejsu „Marią”. Australia, Wielka Rafa Koralowa, 1977 r.

Ludomir Mączka, wbrew powszechnej opinii, pisał dużo i systematycznie: były to listy do przyjaciół i znajomych; z wyjazdów zawodowych, z rejsów, listy z Afryki do kolegi geologa. Wysyłał widokówki z wypraw, rejsów gęsto zapisane na odwrocie, ba nawet napisał artykuł – głos w dyskusji na temat walorów estetycznych, wychowawczych żeglarstwa. Pozostawił po sobie skrupulatnie prowadzone, niemalże dzień po dniu, zapiski – notatki z rejsu „Marią”.  

Wyłania się z nich postać żeglarza zatroskanego o sprawy rejsu, jachtu, załogi, ale też obserwatora zafascynowanego otoczeniem, przyrodą, ludźmi; człowieka z egzystencjalnymi rozterkami, który, niczym literacki „niespieszny przechodzień”, wplata rozmaite dygresje wydobyte z głębi własnego intelektu. Dzięki uprzejmości Wojciecha Jacobsona, który olbrzymim zaangażowaniem i wytrwałością gromadził i zachował spuściznę po Przyjacielu, przedstawiamy kolejne fragmenty ludkowych notatek z rejsu „Marią” (poprzednie,  patrz: „Zeszyty Żeglarskie” nr 20, 21, 22e 23e, 45e, 46e), tym razem z okresu żeglugi australijskiej, przez Wielką Rafę Koralową, w drugiej połowie 1977 roku. W większości prezentowanych zapisków, pozostawiono nie poprawiony, pisany na gorąco tekst, bez nadmiernej ingerencji w charakter i styl Autora.                                                                                          (zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

06.10.1977, Lizard I.
Nocą przy księżycu opuściliśmy z żalem Cooktown. Rano poszliśmy do Muzeum Cooka w Cooktown, w dawnym konwencie jakiś tam sióstr, które go założyły ok. 1874-6. Dokładniejsze informacje o Cooktown, na specjalne żądanie, kupiłem za 1,00 $; taką broszurę z historią miasta. Gorączka złota, hotele, burdele, 18000 samych Chińczyków, konwent, siedziba biskupa, sześćdziesiąt parę knajp, konwent zakonnic. 10 lat temu było tu tylko 300 mieszkańców, obecnie 650 – wzrost fantastyczny 110%. Oglądałem w muzeum stare mapy, zdjęcia górników i prospectorów, ich obozy. Złoto głównie aluwialne w Bamer River i dopływach. Cooktown było potem. Najbardziej szkoda, że mango były niedojrzałe. A może zbierać w każdym opuszczonym sadzie. Żegluga do Lizard była piękna, szliśmy pełnym bajdewindem lub półwiatrem 4º (4ºB- przyp. red.). Słońce, błękitne, nieco wyblakłe na krawędziach niebo (to naprawdę już tropik). Głęboko granatowe, miejscami zielonkawe morze, zielone wyspy, te niskie porosłe mangrowcem, szare wyższe skaliste. Wysokie góry (kilkaset metrów) na brzegu. Szliśmy 4-4,5 węzła na KFGB (żagle postawione: Kliwer, Fok, Grot, Bezan – przyp. red.), o 16 tej byliśmy na kotwicowisku Lizard. Jest wysoka, granitowe złomisko. W zatoce kilka jachtów, dalej na S “Resort”, pas startowy, ale to inny świat. Stajemy obok. Popłynąłem na chwilę “Boberkiem” do brzegu obejrzeć strumień ze słodką wodą. Brodziłem jakieś 200 m w ciepłej, półsłonej zupie. Wyżej trzeba będzie zrobić pranie.

07.10.1977, Piątek, Lizard I.
Dmucha piękny, passat – monsun. Zatoka piękna, czysta, woda ciepła. Nurkowałem obejrzeć jak trzyma kotwica. Trochę zdryfowałem, jakieś 10 m, ale leżała bokiem na tw. piasku. Ustawiłem ją jak trzeba, rano, po południu – bez zmian. Bogdan poszedł rano gdzieś na explorację, lubi chodzić osobno. Ja poszedłem szukać tego Niemca ze st. biologicznej Sydney Museum. Niemiec wyjechał miesiąc temu. Spotkałem dwoje młodych ludzi. Amerykanin prosto z Kalifornii (20 ileś, student lub) studia podyplomowe i chyba jakaś studentka. Trochę pogadaliśmy, akurat coś tam robił, filtrował jakiś plankton czy inną biologię. Potem pomogłem im trochę przy braniu próbek. Brali piasek z plaży do jakichś 1,5 m głębokości, ok 150 m ciągnie się płaskie dno, piaszczyste. Peter brał piasek z którego potem wypłukiwali całą biologię. Ok. 1530 wróciłem na łódkę, spichciłem “bałandy”, popiłem herbatę, obejrzałem kotwicę, przeczytałem książkę. Nie wiem czy Bogdan będzie ją jadł. I rzeczywiście, zresztą zostawiłem mu pół puszki garnku. Jutro wybierzemy się do st. biologicznej.

09.10.1977, Niedziela, Lizard I.
Dmucha SE do 7º B, przelotne opady, poza tym ładnie, ciepło, kotwica trzyma dobrze; wbiłem w piasek. Dziś całe przedpołudnie oglądaliśmy rafę. To jest rzeczywiście coś (niech Heniek żałuje, przy okazji podziękowanie dla niego i Piotra, że mnie trochę nauczyli pływać) (Henryk Sendłak, Piotr Nowakowski – znajomi Ludka Mączki ze Szczecina, uprawiali nurkowanie w Naukowym Kole Badań Podwodnych na Wydziale Rybackim Akademii Rolniczej w Szczecinie – przyp. red.). Opisać tego się nie da. Najlepiej to (opisane – przyp. red.) u W. Beebe lub R. Carlsona. Tridachny na kilka metrów duże, niebieskie rozgwiazdy, kolorowe ryby, różne formy korali. Ryby prawie nie uciekają. Spotkałem jedną „Sting Ray’e”, ale uciekła pierwsza. Postanowiliśmy wyjść jutro w nocy i w dzień jeszcze ponurkować po rafie. Zresztą może wiatr trochę zejdzie, nie lubię silnych wiatrów, nawet jeśli są pomyślne (w kierunku).

11.10.1977, Wtorek, Howick I.
Wczoraj było w nocy tęgo. W szkwałach do 35 w. (to już 8º B), przelatały poszarpane cumulusy, czasem trochę kropiło. To nie zachęcało do dalszej podróży, mimo że w międzyczasie było słońce i wiatr pomyślny. Odłożyliśmy wyjście na wtorek godz. 0000. W dzień pooglądaliśmy trochę rafę, potem poszliśmy na górę zobaczyć jak to wygląda z góry. Wyspa była kiedyś centrum kultowym tubylców. Dlatego wygryźli z wyspy panią Watson w 1876 (?). Uciekła w jakimś blaszanym kotle z rannym Chińczykiem i dzieckiem. Prąd zagnał (ich – przyp. red.) na wyspę Howick, gdzie zginęli z pragnienie i wyczerpania. Na szczycie, jak się wie, to widać ustawione głazy i coś jak kazalnicę z granitu. Z góry kpt. Cook wynalazł wyjście z Bariery. Widać wyraźnie smugę przyboju na Barierze i kilka dziur w tym, całą wyspę, laguny, zatoki. Na górę jest wydeptana ścieżka, bo w sezonie sporo turystów, nawet wczoraj były trzy samoloty, nieduże „Bush Pilot Airways”. Wygląda, że to już prawie koniec. Wszystkie jachty, które stały na Lizard szły na S. Tylko my na N. Wstaliśmy ok. 0000. Duło, było ciemno i jakoś niemiło. Odłożyliśmy wyjście do 0600. Trochę osłabło do 5º. Ciężko było zerwać się z kotwicy. O 13 tej i coś byliśmy na Howick, dalej nie było sensu, bo do Bathurst Bay jeszcze 40 mil i nie po drodze, a tutaj jedzie się wzdłuż płata, który widać z masztu, no i po drodze też trochę jakiś raf, itd. Można iść na światła, ale też są akweny kiedy się urywają. Zresztą tutaj jest O.K. Howick to grupa ok. 4-5 wysp, trochę raf i cztery latarnie, to mówi, że tutaj raczej ciemno. My stoimy przy Howick I. Duża rafa zarośnięta mangrowcem i kawałek kontynentalnej wyspy. Stoimy kilkaset metrów (ponad 1/2 mili) od brzegu. Zasłania nas od wiatru i fali, raczej bardziej do fali. Kotwicy nie obejrzałem, bo woda mętna, to nie Lizard, a pływać pod wodą ca 30 m tego mnie jeszcze Heniek nie zdążył nauczyć. Myślę, że i tak trzyma, bo dno piaszczyste. Jutro rano na Bathurst B, 45 Mm.

11.10.1977,
Stoimy przy Howick I. Mrugają 3 latarnie, bo tu jest wysoko. Z drablinki to już cały czas widać Barierę (Great Barrier Reef – przyp. red.). Jest spokojnie, wiatr zelżał. Przed wieczorem przyszedł duży kecz, przerobiony ze starego kutra rybackiego i stanął niedaleko. Bączka nie spuściliśmy, bo Howick to głównie mangrowce i dwa suche porośnięte trawą pagórki wyżyny 185 ft. Rozmawiałem z Jeffem o Krystynie, jeszcze nic nie wie. Warunki były dość marne. Zaczęliśmy na 3.600, potem 7.080 +, potem na 14150 i na tym zostaliśmy. Jutro trzeba się będzie podładować na dłuższą rozmowę. Był Toni z Auckland. Robby (ten z Vila) dostał robotę w Auckland.

12.10.1977, Bathurst B.
Wyszliśmy o 0600 rano. Wiał świeży ESE. Potem tuż przed Pilpen I, prawie na wejściu do zatoki zaczęło duć – 7º, potem 8º B i w szkwałach ponad 40 kn (t.j. do 9º B). Fala krótka mimo zasłony brzegu. Podeszliśmy na foku pomagając silnikiem. Rzuciliśmy kotwicę na jakichś 3,5 m. Muł, wyluzowali cały łańcuch (25 m), dołożyli 20 m kabla nylonowego. Przygotowaliśmy dużą kotwicę. Komunikat pogodowy nam uciekł (o 14). Barometr idzie w dół, jest 11,5 mb. Trochę to za szybko, na mój gust. Pogoda piękna, słońce, ale taka trochę nutka niepokoju. Nie lubię takiej sytuacji. Zwłaszcza, że ciemno tutaj. Cóż to to.

13.10.1977, Bathurst B.
Pogoda nadal szkwalista – do 30-32 kn, w szkwałach, ale kotwica trzyma więc admiralicji kotwicę złożyliśmy i przywiązaliśmy z powrotem. Czekam na meteo. Bogdan popłynął „Boberkiem” na brzeg. Ponoć jest tam słodka woda, zabrał dwa kanistry. Wody mamy dość, ale zawsze wolę więcej. Choć jej do mycia nie marnuję. Dookoła wysokie granitowe złomiska. Zatoka jest rozległa i łączy się z Princess Charlotte B. Na W od nas Wyspy Flindersa. Chyba tam pojedziemy jutro. Woda prawie jak na Zalewie (Zalew Szczecinski – przyp. red) – szaro, zielono brudna, zbełtany muł. Zatoka płytka – 2-6 sążni, my stoimy na ca. 2. Pływy ok. 1-1,2 m. W Cooktown jednak ten napis przy armacie, że przysłali im tylko armatę i dwa karabiny nie jest prawdą. Tutaj ojcowie miasta trochę przesadzili. W książeczce o Cooktown, którą dostałem w muzeum (1$) piszą, że przysłali oprócz tego ileś tam ”muskets” oraz porucznika Drake’a, który zajął się lokalną obroną złożona z lokalnych ochotników. Bogdan wrócił ok. 15 tej. Duje nadal 7-8º B, choć w prognozie był „umiarkowany do świeżego”. Dobrze, że kotwica trzyma. Blisko brzegu fala jest mała. Trzeba to przeczekać. Barometr znów spadł z 17-18 do 09 i znów idzie w górę tak jak wczoraj. Wiatr gwiżdże. Gramy w szachy. Na Flinders I. już nie pojedziemy, bo już jesteśmy „pod planem”.

14.10.1977, Piątek, Bathurst B.
Stoimy nadal na kotwicy. Komunikaty mówią, że wiatr „Moderate + Fresh”, ale życie pokazuje inaczej. Zanim się nie wyczyści to wolę poczekać, choć to trochę denerwujące. Na kotwicy nie jest źle, ale czas idzie. Niebo zasnute Altostratusem, Cirrusem i Fractocumulusy. Woda szara. Zachód słońca taki jakiś zamazany. Teraz cisza (barometr lekko w górę – do 011, było 008).

15.10.1977, Sobota, Bathurst Bay
Duje bez zmian. Pogoda trochę nieładna, ale malownicza. Cała kolekcja chmur, podświetlonych słońcem, wyblakłe słońce wschodzące za Flinders I. Szaro-zielona woda. Szare złomisko na brzegu. Dzień przeszedł leniwie. Założyłem starego foka, Bogdan szyje genuę, gramy w szachy. Dostaję w d. Jest lepszy. To stanie jest denerwujące. W radiu jest O.K. Wiatry umiarkowane i wyż. Tutaj barometr chodzi w dół i w górę, od 008 do 017, i duje, a najważniejsze, że jakoś to wygląda niepewnie, a tu przynajmniej dobrze trzyma. Inne kotwicowiska mogą być gorsze, bo tylko za rufą, a tutaj duża zatoka, płytka, nie ma się gdzie rozhuśtać.

16.10.1977, Niedziela, Bathurst Bay
Wygląda, że pogoda się ustatkowała (oby nie zauroczyć). Jutro lecimy dalej.

17.10.1977, Poniedziałek
Odeszliśmy z kotwicy ok. 0430 rano. Słaby SE, może będzie wreszcie ładnie, choć w nocy duło tęgo. Teraz włączyłem silnik – wiatr słaby. Trzeba doładować. Trochę kopci. Trzeba będzie chyba wyregulować zawory, mają zdaje się za duże luzy (?). Wczoraj Bogdan po południu wybrał się na brzeg po muszle, ale złamało się wiosło w bączku. Dobrze, że był w linii jachtu i na jednym wrócił. Jakby był dalej toby go wiatr zabrał i byłaby przykrość. Zresztą fakt, że „Boberek” jest piękną konstrukcją, ale materiał i robota nie są najlepsze, robią to chyba z odpadów. A szkoda, bo łódeczka naprawdę udana. Chciałbym mieć w wydaniu „de Luxe”. Z Bogdanem zaczynam studiować teorie szachowe z książki. Jak jeden z nas dostanie w kość to bierze się za książkę, potem robi to drugi. Może się coś nauczymy.

18.10.1977, Wtorek, Hannah I.
Prawie cisza, gorąco i parno. Wczoraj o 0400 odeszliśmy z Bathurrst B. Wiał słaby ESE potem NE do 13 tej wyszliśmy poza Wyspy Flindersa. Szare, dość gołe, wysokie kontynentalne wyspy. Potem wiatr nieco stężał, kierunek drogi też. W drodze małe wyspy, latarnie, rafy. Do Hannah zdążyliśmy w ostatniej chwili przed ciemnością. O 1830 kotwica na 6 m. Wyspa mała, niska, z latarnią niedozorowaną. Spokój, noc była piękna. Spichciłem zupę (barszcz), ale Bogdan jada tylko płynne (w przeciwieństwie do J. P, który zup w ogóle nie jada). Więc po staremu. On pół puszki marchewki i garnek płynu, ja “bałandy”. To nawet oszczędniej i bez bólu. Dziś gorąco, za chwilę popłyniemy na wyspę.

19.10.1977, Środa, w drodze
Wyszliśmy o świcie. Wieje słaby E, idziemy na wszystkich żaglach 2 kn, ale później będzie lepiej. Wizyta na Hannah była miła, ale krótka. Rafa po Lizard nieciekawa. Widok z latarni na którą można wejść przykry. Woda ciepła, w dzien upał już tropikalny. Na wyspie mnóstwo „Torres Strait Pigeons”. Gruchają jak nasze gołębie. Na noc wracają z lądu.

20.10.1977, Czwartek, Morris I.
Wiatr skręcił na NE i był prawie „0”. Upał, czyste niebo. Wyszliśmy o 0600 z planem aby dojść do Morris I, 20 Mm na N. Doszliśmy dopychając silnikiem ok 1730. Bogdan wyskoczył na wyspę. Wąski skrawek piasku z jedną palmą i krzakami, tak jakieś 300 m, no może mniej niż 100 i ok 1 m nad wysoką wodę. Teraz świeci księżyc. Wiatr słaby NNE. Jeśli tak będzie jutro to stoimy i czekamy, bo halsować nie mam ochoty.
Zdaje się że znów pomieszałem daty. Dziś jest 20, czwartek, a ja zapisałem to na wczoraj, ale że to nie idzie w astronawigację więc można przeżyć. Stoimy nadal przy Morris I. Cały dzień była flauta i upał. Morze szklisto-ciemno-niebieskie, zielonawe na rafie, niebo błękitne, tylko na horyzoncie szaro-niebieskie od upału i zlewające się z horyzontem. Rafa przy której stoimy ciągnie się na kilka mil, przy odpływie można iść kilka km, szary koral, matowy piasek, kałuże wody wygrzanej w słońcu. Sama wysepka maleńka z jedną palmą kokosową. Jak się jest na rafie to dopiero widać ogromu i wielkość. Żar z nieba, piasek – prawie kawałek pustyni, dookoła morze, daleko widać Australię. Wysokie na kilkaset metrów góry – szaroniebieskie i przenikliwa cisza. Słońce – poczucie dalekości, ale też obojętnej wrogości. To nie jest miejsce przyjazne jak np. Middle Percy czy Cid Harbour. Ale, coś w tym obrazie jest co zostanie. Wrażenie, obraz. Nie umiem tego wyrazić. Trochę nurkowaliśmy po rafie. Po Lizard to nie jest atrakcja, choć rafa jest ładna, żywa, ale jesteśmy już „zepsuci” tą rafą i przeźroczystą wodą na Lizard.

22.10.1977, Sobota, Portland Rds.
Z Morris I. poszliśmy na Night I, tylko 20 Mm, ale wiatr słaby. Zresztą tam było bardzo ładnie. Spokojne plaże, mangrowce i olbrzymie ilości „Torres Strait Pigeons”. Takie gołębie gruchają, ale są wielkości małej kury, czarno-białe, ponoć bardzo śmieszne, ale są pod ochroną. Ubić to żadna sztuka, bo się bardzo tutaj ludzi nie boją. Co wieczór setki tego wraca z lądu (1 szt – ca 500 $ kary – zresztą to nie chodzi nawet o karę, ale nie lubię skubać ptaków, no i ochronę środowiska traktuję jako ostatnie romantyczne poczynanie człowieka (czytaj – walka gołej dupy z batem). Wymoczyliśmy się w wodzie, przyszliśmy tam ok. 14 tej. Rafa jest, ale to nie Lizard. Zapakowaliśmy “Boberka” na pokład. Spałem na pokładzie na kufajce i luzem przykryty śpiworem. Świecił księżyc. Wyszliśmy o 0400 rano, księżyca już nie było, ale wyszliśmy zza wyspy i weszli na kurs. Zaraz była latarnia i za ca 5 Mm widać następną. O 0530 jest już rano. Do Portland Rd. 40 Mm. Wiatr okazał się przyjazny i o 13 tej byliśmy na nowym miejscu. Piękna zatoka, ładnie osłonięta od S i SE. Kilka domków, jakiś rybak, jeden duży dość jacht. Bogdan popłynął na brzeg. Ja zostałem, poprawiłem światło na kompasie (po prostu trzeba było to to oczyścić). Spichciłem ryż. Bogdan zupek nie jada więc trzeba gotować na twardo. Jutro za to zrobi naleśniki. Kotwicowisko dobre, trochę kiwa, dobrze, że wieje jakieś 4-5º, bo upał tęgi. Postoimy tu chyba do poniedziałku.

23.10.1977, Portland Rds.
Pełnia księżyca. Wiatr SSE czasem trochę gwiżdże, lekko kiwa, ale kotwicowisko O.K. Znamy już wszystkich lub prawie wszystkich, zresztą jest tu coś 4 domki – 26 1/2 mili do Laihardt Mission, resztki mola. W „Cruising the Costal Sea” jest notatka, że mieszka tu Nita i Ross Pope, były latarnik z Low I, na emeryturze. Rossa nie ma, jest Nita i dwóch synów, tak w granicach 18-20. Jeden długowłosy, drugi normalny, kilku robotników, którzy naprawiają most gdzieś tam w buszu. Poczta przyjeżdża raz w tygodniu (we czwartek), zostawiłem „High Sea Mail”. Może dojdzie. Dziś niedziela. Rano popiłem wina z kilkoma gośćmi, potem popytałem o Mrs. Nitę. Bogdan w miedzyczasie penetrował na własną rękę. Angielski łapie coraz lepiej, oprócz tego ma jeszcze wiarę w siebie (czego mi brakuje – a może to doświadczenie?). Wieczorem wymieniłem książki u Nity. Domki typu tropikalnego – przeświecone z okapami. Dobrze się tutaj stoi. Spotkaliśmy jakiegoś Szwajcara (ca 65 l.), ale dobrze się trzyma. Przewłóczył się po świecie, teraz sobie chwali Australię. Trochę pracuje, trochę odpoczywa. Jutro wraca do Cairns. Szkoda. Nie chwali zbytnio Nowej Gwinei. Nawiasem to Whitkam chciał Nowej Gwinei (PNG) odstąpić Thursday I.
Liskiewiczowa była tutaj, stąd ją zabrali do szpitala. 02.09. była w Darwin i poszła dalej. Widziałem list pisany do Nity.

26.10.1977, Wtorek
Wczoraj pożegnaliśmy znajomych z Portland Rds. Bogdan ze swoimi muszlami był u Nity Pope. Przesiedziała z nim kilka godzin oznaczając wg katalogu. Ja czytałem w międzyczasie. Dziś o 0600 ustaliliśmy i ok. 0620 odeszliśmy z kotwicy. Wiał porywisty SE 5º B. Chmurno, deszcze przelotne. Widzialność słaba do umiarkowanej. Nawet żałowałem, że nie zostałem na kotwicy, ale potem się trochę przetarło. Popłynęliśmy wzdłuż raf, widać zieloną lub brązową wodę na rafie. Trochę piaszczyste, kilka staw. Minęliśmy grupę Piper Is, małe wysepki. Potem Harvey Is. Przejście między C. Grenville i Harvey Is. jest dość wysokie, ale skraca o dalsze 5-8 Mm. Zresztą nie jest trudne, ale zawsze mam trochę emocji. O 16 tej kotwiczymy w Margaret B.

28.10.1977, Piątek, Margaret Bay
Przyszliśmy tutaj we wtorek z Portland Rds. Przejście między Hannah I. było trochę wąskie, ale w sumie nie było trudne, choć zawsze mam trochę „cykorii”. Wiał świeży wiatr (dobre 5º B) z zatoki. Zastaliśmy dwa jachty: taki dość obszarpany sloop i niewielka motorówka. Zatoka dobrze osłonięta, płytka, na NW niewysokie pagórki białego piasku, prawie jak śnieg. Bogdan spotkał w strumieniu małego krokodyla. Są słono- i słodkowodne, oba pod ochroną. Staliśmy już 3 dni. Jutro chyba pojedziemy dalej. Sąsiedzi ciekawi. Na motorówce Victor Mc Cristal, pisarz – rybak, na jachcie – Harry, były dziennikarz i karykaturzysta z psem i kotem. Rok był w Sajgonie jako dziennikarz, na Kubie poznał Rosjankę i się z nią ożenił (już się rozwiódł). Wiktor mieszka na motorówce, łowi ryby (sportowo). My łazimy po brzegu, zbieramy ostrygi – duże i dobre, ale gotowane. Z Harrym byłem wczoraj wieczór na polowaniu na świnie. Bogdan został na łódce, gryzły go takie małe złośliwe muszki. Ja już do nich przywykłem i nic nie swędzi – on się jeszcze drapie.Z karabinami poszliśmy przez bush do Indian Bay, gdzie są „water Halles” – dziury w piasku ze słodką wodą. Tam można o zmroku spotkać świnie. Oczywiście świń nie spotkaliśmy, pogryzły nas zielone mrówki, ale spacer był piękny. Księżyc w pełni, szum przyboju, szerokie plaże przy odpływie, palmy na wietrze. Smak tropiku. Tutaj podoba mi się bardziej niż na Polinezji. Polinezja jest przeludniona. Tutaj jest przestrzeń, bezludzie, bush. Wróciliśmy. Posiedziałem chwilę u Harrego. Wypiliśmy kawę. U siebie byłem ok. 22. trudno jakoś opisać te wrażenia, odczucia. Piszę na razie „Fakty, wydarzenia, opinie”, potem „Warszawa 4” idzie dość dobrze, choć czasami są zakłócenia. Na FT jestem dość rzadko, jakoś nie ma czasu. Dziś po kilku dniach złapałem Raula (FK8AV).

29.10.1977, Sobota
Wczoraj wieczór Victor i Harry przypłynęli do nas się pożegnać. Przypłynęli z miską gotowanych krabów, puszką oliwek i buraków. Wieczór był bardzo miły. Wyhyliliśmy kilka toastów. Bogdan znalazł zapomnianą butelkę rumu, którą ktoś nas obdarował na drogę, w Sydney. Radzili iść do Weipa, że tam łatwo o robotę i w ogóle O.K. Chyba, żeby wiatr się zmienił na NW to wtedy Weipa. Tak to idziemy na Darwin. Pożegnaliśmy się białą rakietą. Wyszliśmy dziś o 0630. Wieje SSESEE ok. 5º B. Idziemy w stronę Hannibal I. I znów pożegnaliśmy przyjaciół, których już więcej nie spotkamy, ale to symbol XX w, „Future Shokk”. Ciągła zmiana i nic trwałego. Przemijające spotkania, przemijające przyjaźnie, nawet przemijające niepowodzenia (jedyny optymistyczny akcent).

29.10.1977, Bushy I.
Kiwa, bo kotwicowisko słabo osłonięte. Chcieliśmy stanąć na Hannibal I. Już podeszliśmy do kotwicowiska, ale okazało się, że to koral, więc ze złością Ge↑, znów ten dobry spinakerbom i dalsze 20 Mm kiwania na dużej baksztagowej fali. Wiatr 5º B, leci się szybko. Problem był, że jak Bushy I. też będzie koral to trzeba będzie jakoś przebimbać noc, aby nie być w nocy przy Escape River – 25 Mm stąd. Dalej po nocy nie chciałbym się szwendać. Ale na razie jest O.K. Stoimy dobrze (oby) na piasku (oby bez korala – to tutaj nazywają „coral heads” – takie puce koralowe, które lubią łapać kotwicę. Trochę kiwa, lecą ciemne chmury, kilka mil od nas mruga latarnia. Tutaj szlak jest wąski. To już prawie koniec Wielkiej Rafy. Jeszcze w planie Escape River, tam zamontuję samoster i Cape York. Pójdę chyba przez Endavour Strait, jak radził kmdr Francki.

30.10.1977, Niedziela, Escape River
To właściwie zatoka. Rzeka gdzieś w głebi. Od N Turtle Head I. Niska, płaska. Tutaj jest nisko. Pagórki do 300 ft. Czerwone klify. Przyszliśmy ok. 14 tej. z Bushy I. Odeszliśmy ok. 0800 rano. Wiatr dobrze 5º B, spora fala, kiwa na boki. Pogoda lekko przymglona, do Escape River 23 Mm. Na kotwicy wykiwało nas nocą, bo tylko maleńka wysepka nas zasłania od fali. Rafa nie za duża bo pływ syzygijny. „Landmarków” dobrych mało, tylko Tern I. Na N od niej przytarliśmy o piasek, choć wg mapy było O.K. I prawie wysoka woda. Swoją drogą to mapa generalna (1:300 tys.), aż mnie przytkało, ale to tylko stukaliśmy o piasek i fala nas zniosła. Kotwicowisko, piękne, puste, po drugiej stronie (ok. 1 – 1 1/2 Mm) widać palmy i kilka domków. Farma perłowa, Japończycy (tak pisze Lucas „Cruising the Coral Sea”). Zobaczymy jutro. Poszliśmy na mały spacer na drugą stronę półcyplu, który nas osłania od S. Czerwone klify, to już lekryty (te z Weipa), szeroka plaża. Bogdan widział krokodyla, ja tylko ślady na piasku. Jakiś mały kangurek. Biały piasek, przybój, ciepła woda. Pogoda się wyklarowała. Jeffa na radiu nie mogę złapać. Dziś noc będzie spokojna. Wczoraj jakoś mi na tym odkrytym kotwicowisku spać nie dało. Jutro zakładamy samoster. Następne kotwicowisko to już na zewnątrz, przy Cape York.

01.11.1977, Escape River
Ciepło, parno. Wczoraj złapałem St. z Darwin i Jeffa. Jeff słabo, ale Nev (VK8NT) pośredniczył. Nawiązałem kontakt z Mobil Net (VK6KC). Mam co dzień kontakt meteo z Darwin. Jeff będzie w Darwin 23.11. Dziś byliśmy „Boberkiem” na hodowli pereł. Mało to romantyczne, ale ciekawe. c.d.n.
Hodowla jest ok. 3 km od nas, może ciut mniej. Tam było O.K, z wiatrem. Był tylko jeden Australijczyk, który tam już jest 17 lat i jakieś tubylcze kobiety. Reszta gdzieś na rzece w robocie. Jest ok. czterdziestu ludzi: czterech Japończyków. Wymyliśmy się pod tuszem. Mają trzy płytkie studnie. Wody nie brakuje. Zaopatrzenie z Thursday I, dwa razy na tydzień stateczek. Przez farmę rocznie przechodzi ca 150 tys. perłopławów, muszle są ca 25 cm średnicy. Minęły te czasy gdy tam dawali mały kawałek macicy perłowej. Teraz to biednym małżom pakują takie plastikowe guziki (pół kulki) co 10 m – to na „pół perły”, takie przyklejone do muszli, to się hoduje ca pół roku, pełne perły (dają ciut mniejsze kulki) to trwa do trzech lat. Perłopławy przywożą z Thursday Is. (ca 150 tyś rocznie), trzymają to to w takich drucianych korytach na tratwach, przytopione w wodzie dość płytko. Tego widać tutaj kilkanaście sztuk, tak 10×20-30 cm. Stoi kilka budynków, kupa śmieci, maszt radiowy, zepsuty stary Land Rover. Trochę brud, koryta na wodę. Upał, pełny tropik. Mimo wszystko to trochę pachnie Szaleństwem Almayera. Bogdan powoził „Boberkiem” z powrotem, Urobił się jak wół, bo pod falę i wiatr, choć z prądem. No, ale to jego zawód (W.F.). Po powrocie duża herbata, ryż z samymi rybkami (z Hobart, od cioci Samidy). Potem radio, Neva na 40 m nie złapałem, ale za to był Luis Burcion z Tahiti. Przeszliśmy z 40 na 20 m. Był 55-56. Pogadaliśmy sobie, na już następnego Burciona. Znajomi są O.K. No i była tam, ale miesiąc temu Miranda. Dogadał się z Puchalskim. Coś tam u Luisa naprawiał. No i poszedł na Fiji i Nowe Hebrydy. Może się spotkamy w Darwin (?). Jutro się umówiłem na radio i dalsze plotki. Rano jutro idziemy przez Albany Passage na Cape York. Koniec Wielkiej Rafy Koralowej, a szkoda, bo miałem tu więcej prawdziwego tropiku niż na Oceanii, która jest przeludniona.

                                                                                                                                            Ludomir Mączka

___________________________________________________________________________________________________Ludomir Mączka – ur. 22.05.1926 r. we Lwowie, zm 30.01.2006 w Szczecinie, żeglarz, geolog. Na jachcie „Maria” w latach 1973-1991 żeglował w rejsie wokółziemskim. W latach 1984-1988 na jachcie „Vagabond 2”, wraz z W. Jacobsonem i na różnych odcinkach innymi żeglarzami, przepłynął Przejściem Północno-Zachodnim (NWP). Laureat wielu nagród, m.in. Rejs Roku -1984,1988, 2003, Kolosy -2001: Super Kolos 2001,Conrady -2003.