Ludomir Mączka: Listy z rejsu statkiem m/s Wyspiański do Buenos Aires na wyprawę jachtem Śmiały dookoła Ameryki Południowej.

W latach 1965-1966 Polskie Towarzystwo Geograficzne zorganizowało wyprawę naukowo-żeglarską na jachcie Śmiały dookoła Ameryki Południowej. Pomysł wyprawy wyszedł z redakcji miesięcznika Poznaj Świat, od redaktora Bronisława Siadka. Trasę rejsu zaplanowano ze Szczecina przez Atlantyk do wschodnich wybrzeży Ameryki Południowej i dalej przez Cieśninę Magellana, Patagonię, zachodnie wybrzeża Ameryki Płd, wyspy Galapagos, Kanałem Panamskim na Atlantyk i z powrotem do Polski. Spośród wielu kandydatów do udziału w wyprawie wybrano osoby z doświadczeniem żeglarskim, jak i przygotowaniem naukowym w badaniach terenowych objętych programem wyprawy.

Ludomir Mączka znalazł się w załodze wyprawy, lecz jako członek rezerwowy. Ze Szczecina na Śmiałym nie wypłynął, ale ponieważ w pierwszym etapie rejsu, w Londynie, z przyczyn zdrowotnych, musiał opuścić wyprawę jeden z członków załogi, więc Ludek wypłynął z Gdyni statkiem PLO m/s Wyspiański, aby dołączyć do załogi Śmiałego w Buenos Aires.

Publikowane poniżej listy Ludomira Mączki do przyjaciół i znajomych w Polsce są o tyle odmienne od dotychczasowej korespondencji żeglarza, że pokazują świat oglądany w rejsie, ale tym razem z pozycji pasażera statku handlowego; nawet nie załoganta.

Ludek, w Buenos Aires – po odpłynięciu statku – jeszcze przez ponad dwa tygodnie oczekiwał na przypłynięcie „Śmiałego”. W tym czasie nawiązał kontakty ze środowiskiem polonijnym, w tym najważniejszy dla niego – spotkanie z Wiktorem Ostrowskim, znanym podróżnikiem, taternikiem, alpinistą, andystą, autorem książek reportażowych, żołnierzem armii Andersa (walczył, m.in. pod Monte Cassino).

(zs)

 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ludomir Mączka: Listy z rejsu statkiem m/s Wyspiański do Buenos Aires na wyprawę jachtem Śmiały dookoła Ameryki Południowej.

28 XII 1965

Pogoda piękna, długopis zmieniony. Ciuchy na Aduanie (cło). Jacht w Monte (Montevideo – przyp. red.). W ogóle bez zmian. Jak na razie to nie jest źle. Rano kupiłem fistaszków za 10 peso. Potem na obiad marynowane oliwki i poszedłem na plażę. Ślicznie, ciepło, chłodzi wiatr, woda brudna ale ciepła, dno mulisty piasek, kąpię się; inni w tej zupie to i ja też. Tyle, że właziłem po szyję, ale głowy to już nie wkładałem. Potem połaziłem po mieście, wróciłem autobusem, zajrzałem do W. O. (Wiktor Ostrowski – przyp. red.), ale go nie było. Umówiłem się na jutro – będę sobie czytał książki, popijał mate, a on będzie pracował. Zajmuje się fotografiką. Ja niestety jeszcze żadnego zdjęcia nie zrobiłem, bo nie mam aparatu. Zresztą, koszulę mam też po W.O., a moją zostawiłem i uprał.

Autobusy przypominają tutaj trochę budy cyrkowe – wymalowane we wzorki, obwieszone jakimiś workami, wstążkami, firaneczki, łańcuszki, ale dobre, obecnie prywatne i nie są na deficycie, jak wtedy, gdy były miejskie. Szofer jeździ sam, obsługuje pasażerów i nawet jeździ prawie bez wypadków. Tak że kierowcy naprawdę dobrzy, zwłaszcza, że ruch duży i jeżdżą raczej dość po huzarsku, kto silniejszy ten lepszy. Trochę widać wozów dostawczych, konnych, ale wysokie dwukołowe. Coś takiego to wpływ hiszpański. Oczywiście pomalowane w różne wzorki i kwiatuszki, zresztą samochody ciężarowe też mają malowane burty, a często i maskę. To znakowanie to już widziałem w Brazylii ale w mniejszym stopniu. Za to czarnych czy kolorowych to mniej niż w Warszawie.

Na gwiazdkę, jak byłem z W.O. u jego przyjaciół, p.p. Dąbrowskich – potomków siostry Kościuszki – dostałem takie naczynie do picia mate. To wygląda tak, że do tykwy takiej ok. 250 cm3 wkłada się rureczkę z sitkiem, sypie mate i zalewa gorącej wody. Matero – ten który częstuje, pociąga parę łyków, dolewa troszkę wody i podaje następnemu. Ten pociągnie parę łyków i oddaje materowi, który znów z czajniczka doleje wody i daje następnemu i tak mate krąży wracając do matera. To jak mówi W.O. to nie tylko picie, to obrządek. Jeśli ktoś podziękuje to znaczy, że się wyłącza i już więcej nie dostaje.

W.O. opowiadał, że miał tylko dwa wypadki że każdy miał osobną bombillę – bo tak to się nazywa. Kiedyś nauczył naszego krajana, ale ten uparł się, że on sam, na nic się nie zdały tłumaczenia, że to obrządek socjalny, że w złym tonie i w ogóle. Wie Pan – mówi mu W.O., już raz mi się zdarzyło. – A widzi Pan, ja nie jestem pierwszy – ucieszył się gość. Kto był ten pierwszy? – Trędowaty. – była krótka odpowiedź.

Zresztą W.O. lubi i umie opowiadać historie z Ameryki, Azji, 2-go Korpusu, Patagonii w której jest zakochany i całej reszty Argentyny, którą zna lepiej od tubylców.

Spożycie mate na głowę w Argentynie wynosi ponad 17 litrów, a oseski nie piją. Jak się okazuje to zniszczenie państwa Jezuitów w Misiones to była walka Paulinów – plantatorów kawy z Jezuitami, którzy pierwsi zaczęli przy użyciu Indian Guarani plantować herba mate. Ostrokrzew paragwajski. Misiones zabrała Argentyna przynajmniej na wojnie w latach 1840-tych, kiedy dyktator Paragwaju wplątał się w wojnę z Argentyna, Brazylią i Boliwią. Po 6-ciu latach została zaledwie 1/2 czy 1/3 ludności w tym mężczyzn ca 20-25%, a Paragwaj stracił 1/2 powierzchni i ma obecnie ca 450 tys. km2.

Wracając do p.p. Dąbrowskich to oglądałem tam największą pamiątkę – nominację jakiegoś tam przodka na podporucznika i coś tam jeszcze, wydaną w obozie pod Połańcem z podpisem Kościuszki (autentyczność potwierdzona przez Kukiela). No i coś dla filatelistów – cały komplet znaczków poczty obozowej z oflagu i prawie cały z tego drugiego w Woldenbergu.

4 I 1966 B.A. I tak przeszedł Nowy Rok – Sylwester, już styczeń. „Śmiały” stoi już 2 tygodnie w Montevideo i nie daje znaku życia. Tutaj czekają aby jakoś im urządzić pobyt i przyjąć, a „dziady” nawet nie dadzą znaku. Ja ostatecznie jakoś sobie tutaj żyję, ale coś tutaj nie gra. Założenie, że ostatecznie trzeba się dostać na drugą stronę w lecie, a to już styczeń. Coś mi się wydaje, że to wszystko to sielanka nie będzie, no ale zobaczymy.

Sylwestrową noc spędziłem z W.O. W domu. On robił odbitki, potem pogadaliśmy, wypiliśmy wino. Zjawił się połamany kot, który najadł się i znów zniknął na 3 dni. W Nowy Rok byłem w ambasadzie. Trochę było różnych miejscowych przedstawicieli, ale nic ciekawego. Przed chwilą był telefon, „Śmiały” ma być jutro ok. 1500 w Buenos Aires. Wczoraj pojechałem do Tigra, takie przedmieście B.A. Autobus jedzie ok. 1,5 godz. a stąd statkiem kawałek po delcie. Kanały, wille, domki, knajpy – taka zielona Wenecja.


10 I 1966 poniedziałek. Stoimy na brzegu w Jacht Club Argentina. Szkolimy się, przekładamy takielunek itp. Sielanki nie ma, ale jest lepiej niż myślałem. B. Kow. – coś pośredniego między kapitanem fregaty a kolegą, zależnie od humoru, ale ja jestem ostatecznie płatna załoga to mi wszystko jedno. Robotę na jachcie mam i lubię, pogoda ładna, ciepła, niebo błękitne, stoimy w ładnym miejscu. Jacht przyszedł 5 I 1966 o 0600.

11 I 1966 wtorek, 0600 – szkolenie, 0800 śniadanie, pogoda piękna. Wczoraj było kilku znajomych, obiecali wiele spraw załatwić. Wieczorem był W.O. i Madejski – miejscowy glacjolog.

12 I 66 c.d. robót przy jachcie. Pogoda, upał. Siadek poszedł do miasta, Bolek do dentysty. Wieczorem poszedłem z Bolkiem na spacer, potem drobna kąpiel na przystani. Widziałem sławnego „Lehg II” w porcie w B.A. Vito Dumas zmarł chyba dwa lata temu (ten co samotnie przez „ryczące czterdziestki”) (Vito Dumas zmarł w marcu 1965 r. – przyp. red.).

Następny adres mój:
Chile Punta Arenas
Capitania del Puerta
s/y „Śmiały”

W B.A. będziemy chyba do 20-25 I, potem chwilę do Mar del Plata, Puerto Deseado, Punta Arenas.
List normalnie wg rozdzielnika: Chałupa, Wojtki, Hipcio, Teresa – ad acta.

Pozdrowienia – Ludomir.

__________________________________________________