Archiwum kategorii: ZŻ nr 43 listopad 2019

Marek Słodownik: „Polska na Morzu”, 1934-1939

100 lat logo.jpg

Marek Słodownik W lutym 1934 roku na rynku ukazał się pierwszy numer pisma „Polska na Morzu”. Był to miesięcznik o charakterze popularnym, skierowany głównie do czytelnika mało wyrobionego, o podstawowych potrzebach w zakresie informacji. Pismo wydawane było przez Zarząd Główny Ligi Morskiej i Kolonialnej (LMiK), co definiowało niejako zawartość periodyku. W artykule wstępnym numeru pierwszego, wydanego 1 lutego 1934 roku czytamy (pisownia oryginalna): „Zadaniem „Polski na Morzu” jest przeniknięcie do najszerszych warstw społeczeństwa i młodzieży polskiej. Równolegle z bratnim organem „Morzem” szerzyć mamy propagandę najistotniejszych haseł morskich i kolonialnych, by rozbudzić i pogłębić stosunek mas do spraw, którym mamy służyć. (…) „Polska na Morzu” ma być organem mas, przenikniętych sentymentem i zrozumieniem dla morza. „Polska na morzu” ma być w równym stopniu pismem dla ludu jak i dla młodzieży, by w sposób poglądowy dawać wyraz wszelkim przejawom pracy polskiej nad morzem. Znajdą tu swe omówienie sprawy związane z rozbudową żeglugi morskiej; wojennej i handlowej, portów oraz handlu i rybactwa morskiego”.( (ba), bez tytułu, „Polska na Morzu”, nr 1/1934)

1 Okładka pierwszego numeru pisma z lutego 1934 roku.

Ową równoległość władze Ligi skonstruowały nieprzypadkowo, o ile bowiem „Morze” trafiało w większości do rąk czytelników w miastach to organizacja potrzebowała tytułu adresowanego do czytelnika wiejskiego.
Pismo ukazywało się przez sześć lat, do sierpnia 1939 i cały czas redakcja usytuowana była w warszawskiej siedzibie LMiK przy ulicy Widok 10. Przez ten czas redakcją kierowało aż czterech dziennikarzy. Pierwszym redaktorem naczelnym był Henryk Sikorski, który kierował tytułem przez cztery lata, od jego założenia w lutym 1934 do grudnia roku 1937. Po nim stanowisko objął Stanisław Zadrożny, który szefował pismu od stycznia 1938 roku do kwietnia roku następnego. Bronisław Miazgowski w fotelu redaktora naczelnego zasiadał od maja 1938 roku do stycznia roku 1939, a przez ostatnich siedem miesięcy tytuł reprezentował Stanisław Szymborski.
Przez sześć lat wydawania „Polski na Morzu” wydano 65 numerów, a działo się tak za sprawą łączenia w latach 1934-35 numerów sierpniowego i wrześniowego bez dodawania objętości. Zawierało 16 kolumn w stałym dwuszpaltowym układzie graficznym, choć w latach 1935 i 1936 numery lutowe zyskiwały zwiększoną do 24 kolumn objętość za sprawą rocznicowych celebracji zaślubin Polski z morzem dokonanych 10 lutego 1920 roku przez gen. Józefa Hallera i wynikającą stąd koniecznością zamieszczenia obszernych materiałów 2propagandowych.
Szata graficzna, choć skromna, to na ówczesne lata była atrakcyjna wizualnie. W piśmie tym drukowano dużą liczbę fotografii, oczywiście czarno-białych, infografik, wykresów oraz rysunków. Zwłaszcza infografiki zwracały uwagę swoją oryginalnością i atrakcyjną formą, łatwo zrozumiałą nawet przez mniej wyrobionego czytelnika. Dominowała jednak treść słabo urozmaicona materiałem ilustracyjnym. Tytuł ukazywał się jednak na słabej jakości papierze, co

                                                                                                                       Przykład infografiki z „Polski na Morzu” z nr 8-9/1936.

rzutowało na niską cenę, ale czyniło zeń produkt nieatrakcyjny wizualnie.
Tematyka pisma koncentrowała się wobec kilku kluczowych zagadnień. Było to kształtowanie postaw patriotycznych i budowanie więzi z morzem, sprawy Ligi Morskiej i Kolonialnej, zwłaszcza w kontekście szkolnych kół organizacji, kwestie obronności Polski na morzu i wynikająca stąd konieczność budowy floty Marynarki Wojennej oraz problematyka kolonialna, zbieżna z zasadniczymi celami Ligi Morskiej i Kolonialnej. Praktycznie już od pierwszego numeru pisma ta tematyka zajęła najwięcej miejsca i zarazem kluczową pozycję w periodyku. Ważne miejsce zajmował także Fundusz Obrony Morskiej, kierowany przez Ligę.
Uwagę zwraca dominująca pozycja tematyki Ligi Morskiej i kolonii oraz gospodarki morskiej, co nie może dziwić zważywszy wydawcę i profil jego działalności. Także tematyka związana z koniecznością budowy floty wojennej i handlowej zajmowała stałą, wysoką pozycję w doborze tematów. Dominująca pozycja tematyki kolonialnej i patriotycznej ulega zahamowaniu po 1936 roku, a dzieje się tak z uwagi na śmierć gen. Orlicz-Dreszera, który pełnił funkcję prezesa Zarządu Głównego LMiK. W to miejsce zaczęła dominować tematyka gospodarki morskiej, podnoszono konieczność istnienia silnego kraju wykorzystującego swój potencjał morski w każdym numerze i w bardzo zróżnicowany sposób.
Odwoływano się do historii podnosząc rdzenność piastowskich ziem nad morzem, co miało legitymizować niezbywalność tych ziem na rzecz agresywnego sąsiada. (Czesław Zagórski, „Przykazania morskie”, „Polska na Morzu” 1934). Systematycznie na łamach „Polski na Morzu” publikowano materiały historyczne mające przekonać czytelników o spuściźnie słowiańskiej na ziemiach piastowskich, odwoływano się do czasów sprzed tysiąca lat, kiedy na terenach Pomorza i Pomorza Zachodniego zamieszkiwały plemiona słowiańskie.
Publikowano także odezwy nawołujące do wspierania Funduszu Obrony Morskiej, któremu patronowała Liga, prezentowano fragmenty ważnych przemówień kluczowych postaci polskiej polityki odwołujące się do zagadnień morskich. Bardzo często na łamach pisma gościł gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, od 1934 roku prezes Zarządu Głównego Ligi, który za jedno z najważniejszych zadań organizacji uważał możliwie szybkie powiększenie jej szeregów i kultywowanie patriotycznych tradycji.
Bardzo dużo miejsca poświęcano rocznicy zaślubin Polski z morzem dokonanego 10 lutego 1920 roku w Pucku przez generała Józefa Hallera. W piętnastą rocznicę, przypadającą w 1935 roku, poświęcono temu wydarzeniu okolicznościowe teksty oraz okładkę.
Niezwykle dużo miejsca poświęcano także wydarzeniom związanym ze śmiercią najważniejszych osób w państwie, którzy wywarli znaczące piętno na sprawach obronności. Po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego 12 maja 1935 roku, w czerwcowej „Polsce na Morzu” poświęcono mu okładkę oraz osiem kolumn, po tragicznej śmierci prezesa Zarządu Głównego Ligi Morskiej i Kolonialnej, generała Gustawa Orlicz-Dreszera, który niezwykle zasłużył się organizacji, pismo także oddało na tę tematykę okładkę i osiem kolumn. Dla Ligi był to prawdziwy wstrząs, ponieważ Orlicz-Dreszer niezwykle ją rozwinął czyniąc z niej masową organizację społeczną.

34

Okładki numerów 6/1935 i 8/1936 dedykowanych zmarłym marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu i generałowi Gustawowi Orlicz-Dreszerowi.

Wiele miejsca pismo poświęcało dorocznemu Świętu Morza, które od roku 1932 organizowano w Gdyni pod koniec czerwca. Uroczystości koncentrowały się wokół demonstracji postaw, głównie młodzieży, akcentowano przywiązanie Polaków do morskich spraw i wskazywano bardzo zróżnicowane sposoby czerpania korzyści z dostępu kraju do morza, począwszy od gospodarczych poprzez obronne aż po rekreacyjne. Teksty te miały zazwyczaj bardzo silne zabarwienie agitacyjne, raziły niewyszukaną argumentacją i dużym zabarwieniem emocjonalnym. Przy tej okazji także namawiano czytelników do wstępowania w szeregi organizacji, co miało przyczynić się do szybszej odbudowy kraju i wyjścia na morze. „Każdy kto pragnie spółdziałać w utrwalaniu siły polskiej na morzu – niech wstąpi do szeregów Ligi Morskiej i Kolonialnej, jedynej w Polsce organizacji społecznej, strzegącej naszych interesów morskich i dążącej do wyrównania wiekowych zaniedbań na Bałtyku. (Gustaw Orlicz-Dreszer, „Na Święto Morza”, „Polska na Morzu” 1934). Podobne apele kierowano za pośrednictwem pisma corocznie kreując atmosferę wielkiego święta, w którym każdy młody człowiek powinien uczestniczyć. Corocznie także redakcja publikowała artykuły mające charakter odezwy do czytelników mobilizując ich do działania na rzecz odzyskania morza dla Polski, ale zarazem także namawiała do dumy z dotychczasowego dorobku na rzecz włączenia spraw morskich do katalogu ważnych dla kraju spraw. (Bronisław Miazgowski, „Nasza Ojczyzna jest wielka”, „Polska na Morzu”1939).
Bardzo dużo miejsca poświęcano wojennej edukacji morskiej rozumianej jako prezentacja różnych typów okrętów wojennych. Opracowywano je szczególnie starannie, obok obszernych tekstów zamieszczano także rysunki okrętów by ułatwić mało wyrobionemu czytelnikowi zrozumienie poruszanych zagadnień. Pisane były prostym językiem, co zważywszy poziom percepcji odbiorcy, znajdowało swoje uzasadnienie. Aby krzewić idee Ligi na szczeblach lokalnych, w każdym niemal numerze zamieszczano materiały związane z wewnętrzną działalnością organizacji. Były to teksty stricte instruktażowe, podkreślające na przykład korzyści z założenia szkolnego koła LMiK, apele do członków organizacji o wsparcie Funduszu Floty Morskiej czy krótkie materiały o charakterze newsowym, publikowane pod wspólnym tytułem „Z życia kół szkolnych”( Z. Raykiewicz, „Idziemy na wodę”, „Polska na Morzu” nr 2/1935, (ba), „Jak założyć szkolne koło szkolne”, „Polska na Morzu” 1936). Od roku 1937 publikowano gotowe deklaracje przystąpienia do Ligi z jednoczesnym apelem aby każdy członek organizacji pozyskał co najmniej jednego nowego członka Ligi. Dla najbardziej aktywnych przygotowano nagrody rzeczowe oraz bezpłatną prenumeratę pism ligowych.
Niezwykle ważnym aspektem działalności Ligi Morskiej, która po zjeździe w 1934 roku zajęła się również sprawami polskich kolonii włączając człon kolonijny do nazwy organizacji, była problematyka ekspansji zamorskiej Polski. Już od pierwszego roku istnienia pisma publikowało ono szeroko materiały poświęcone korzyściom płynącym posiadania kolonii akcentując konieczność ubiegania się Polski o terytoria zamorskie. Niemal w każdym numerze zamieszczano materiały poświęcone różnym aspektom kolonizacji, a najwięcej miejsca poświęcono polskiej kolonii „Nowa Wola” w Paranie. Tematyka ta powracała na łamy pisma niezwykle często, od roku 1935 zamieszczono wiele materiałów o Liberii i Kamerunie. Prezentując różnorodne aspekty osadnictwa i uwypuklając zarazem korzyści dla gospodarki odradzającego się kraju jak też dla poszczególnych obywateli. (Janusz Makarczyk, „Nieznana Liberja”, „Polska na Morzu” 1935, Stanisław Zieliński, „Kamerun – niedoszła kolonja Polski”, „Polska na Morzu” 1935, „O krajach, które mają surowce”, „Polska na Morzu” 1938).
Sprawy żeglarskie nie były obce redakcji, choć nie była to tematyka zajmująca szczególnie wiele miejsca. W roku 1934 odbyła się wyprawa oceaniczna jachtu „Dal”, której trasa wiodła z Polski do USA. Znalazło to odbicie na łamach „Polski na Morzu”, która zamieściła obszerną relację z wyprawy. W następnym roku miało miejsce kolejne spektakularne wydarzenie żeglarskie w postaci wyprawy studentów Szkoły Morskiej w Gdyni na pokładzie „Daru Pomorza”. ((ba), „Z Darem Pomorza naokoło świata”, „Polska na Morzu” 1935). Ponadto od następnego roku zainaugurowano publikację materiałów o charakterze instruktażowym pod wspólnym tytułem „Abecadło żeglarza”, w którym popularyzowano tę formę aktywności wskazując na liczne korzyści jakie niesie ze sobą uprawianie żeglarstwa rekreacyjnego. ((ba), „Abecadło żeglarza”, „Polska na Morzu” 1935, kontynuacja w kolejnych numerach, 1935).

5 5a 5b 5c P1370105 P1370114 - Kopia
Marek Słodownik

__________________________________________________

Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, mass media communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. kino żeglarskie, „Ratujmy Dezety”, Rok Zaruskiego, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rok Prasy Morskiej to akcja mająca na celu uczczenie 100. rocznicy wydania pierwszego polskiego czasopisma morskiego. Jej celem jest przybliżenie zagadnień związanych z czasopiśmiennictwem morskim w odrodzonej Polsce i pokazanie współczesnemu czytelnikowi wybranych tytułów prasowych o tematyce morskiej i żeglarskiej. Pomysłodawcą akcji jest red. Marek Słodownik.

Organizator: wodnapolska.pl
Oficjalny Partner: Henri Lloyd Polska
Współorganizatorzy: żeglarski.info, tawernaskipperow.pl, zeszytyzeglarskie.pl, zeglujmyrazem.com, sailbook.pl, periplus.pl, port21.pl, polskieszlakiwodne.pl, marynistyka.pl, portalzeglarski.com, dobrewiatry.pl, ktz.pttk.pl, hermandaddelacosta.pl, lmir.pl, Komisja Kultury, Historii i Odznaczeń PZŻ.

Korespondencja z Auckland: wywiad z Karolem Jabłońskim.

Tomek M. Głowacki: Mistrzostwa Świata w Auckland, Nowa Zelandia, 3-8 grudnia, 2019 roku, w klasie 49er, 49erFX i Nacra 17  — zakończone. Tym razem walczyłeś o zwycięstwo, ale w inny sposób niż zwykle. W takiej samej roli byleś, jak współpracowałeś z Mateuszem Kusznierewiczem. A więc, była to podobna rola jak na Igrzyskach Olimpijskich w Savannah 1996r?  Jakbyś określił swoją rolę i co w takiej roli uważasz za najtrudniejsze?

Karol Jabłoński: Moja rola jest ściśle określona już od dłuższego czasu. Ja jestem trenerem głównym polskiego teamu olimpijskiego i z większością żeglarzy pracuję już od półtora roku. Praca polega na przekazaniu całego mojego doświadczenia w sposób umiejętny, co nie jest łatwe do zrealizowania, ponieważ mam problem z ,,dotarciem’’ do większości zawodników. I jest to niestety bardzo frustrujące. Od tamtych Igrzysk minęło już bardzo wiele lat… sport olimpijski też się zmienił ogromnie. Praca z Mateuszem zabrała mi prawie cały rok i zakończyła się bardzo dobrze. To wyjątkowy żeglarz o mocnej psychice, a moja pomoc okazała się na tyle skuteczna, że osiągnęliśmy tam ogromny sukces. Obecnie jest zupełnie inaczej…

TG. Ważne jest to, aby każdą imprezę odpowiednio podsumować. W jednej z Twoich wypowiedzi mówisz: “Jeśli wygrywam, to jest super, ale jak nie wychodzi, to świat się nie wali. Trzeba dokładnie przeanalizować, co się wydarzyło. Znaleźć przyczyny, dlaczego nie wyszło, i nazwać je po imieniu. Nie wolno się oszukiwać…”.
Jak byś podsumował te mistrzostwa. Co było dobre, co złe i jaką drogą pójść dalej?

KJ. To są moje ,,procedury’’, sposób myślenia oraz funkcjonowania. Według tego schematu pracuję już od bardzo wielu lat. Teraz jest za wcześnie aby przedstawić takie dokładne podsumowanie tych mistrzostw, choć swoją analizę mam już prawie gotową … Z pewnością były to jedne z najtrudniejszych mistrzostw świata, trwały 7 dni, a rozgrywano codziennie po cztery lub trzy wyścigi. Do tego zmienne warunki wietrzne i falowe powodowały, że nie było takiej szablonowej jazdy. Trzeba było mieć oczy zawsze otwarte i przewidywać, co wydarzy się z wiatrem.                                                                                                                                                             Najważniejsze jest to, że zawodnicy zdobyli dla Polski klasyfikację olimpijską. Bardzo dobrze oceniam start naszej żeńskiej załogi w klasie 49erFX, Oli Melzackiej i Kingi Łobody, których trenerem jest Tomek Stańczyk. One żeglują dopiero drugi rok i mają najmniejszy staż. Ola miała kontuzję i nie wiedzieliśmy czy tutaj wystartuje, a zajęły doskonałe 12-te miejsce, nawiązując równą walkę z czołówką światową, która jest dużo bardziej doświadczona. Naturalnie, cieszę się też ze zdobycia kwalifikacji przez załogę męską. Faktem jest, że nie jestem absolutnie zadowolony z ich stylu żeglowania. Konkretna analiza musi nastąpić bardzo szybko ponieważ następne Mistrzostwa są już w lutym w Australii. Tak więc, dużo czasu na korektę i przemyślenia nie ma. Co innego jest wiedzieć nad czym trzeba pracować, a co innego wdrożyć to podczas wyścigów. Na to potrzeba sporo czasu, szczególnie jeżeli chodzi o podniesienie odporności na stres sportowy oraz ,,opanowanie “ presji. Podejmowanie właściwych decyzji podczas wyścigów w regatach mistrzowskich jest możliwe tylko z ,,zimną’’ głową, a takiej brakuje wszystkim naszym zawodnikom.

TG. W oczekiwaniu na samolot nasza rozmowa musi być siłą rzeczy krótka i dlatego odwołam się do książki, którą mi podarowałeś Czarodziej Wiatru. Jest to obszerny wywiad z Tobą prowadzony przez Wojciecha Zawioła. Dawno tak szybko nie przewracałem kartek jak tym razem. To jest bardzo inspirujące wyznanie, które powinien przeczytać każdy młody człowiek, a szczególnie ci, którzy nie mają jeszcze celu w życiu, albo mają cel, ale nie wiedzą jak go osiągnąć. Gdzie można kupić tę książkę?

KJ. Cieszę się, że Ciebie też ,,wciągnęła’’ . Książka jest dostępna w Internecie, a najlepiej szukać jej wpisując tytuł: Czarodziej Wiatru – życie na regatach, czyli historia wyjątkowego żeglarza.

Czarodziej Wiatruhttps://www.ceneo.pl/45163983

TG. W książce piszesz: “żeglowanie na dużych jachtach nastąpiło po kilku latach ścigania się na mniejszych żaglówkach, które nawiasem mówiąc, budowałem w stoczni jachtowej w Steinhude koło Hanoweru, gdzie mieszkałem przez kilka lat po wyjeździe do Niemiec
Czy chodzi Ci po głowie taki pomysł, aby otworzyć nową stocznię. Teraz! W Polsce!, np. “Jabłoński Offshore Design” i budować na przykład takie jachty jak ten – “Wilk w owczej skórze”.

Wilk w owczej skorze“Wilk w owczej skórze”

(Śmiech) Tomek, ja zbliżam się pomału do sześćdziesiątki i to jest zdecydowanie za późno, aby otwierać stocznię. Gdybym chciał to zrobić to może zrobiłbym to w latach 90-tych kiedy zacząłem importować jachty do Niemiec z Polski, ale nigdy nie rozważałem takiej opcji. Wyznaję zasadę, że aby jeść bułki, nie trzeba budować piekarni. Koncentrowałem się na tym co umiem robić najlepiej czyli na żeglarstwie. A w Polsce stoczni jest dużo. Budują praktycznie wszystko, w różnych technologiach.

TG. W twoich dążeniach zawsze było, aby zasiąść za sterem “dużych” jachtów. Czy widzisz się za sterem statku rejowego, jak ten poniżej?

statek rejowyKJ. To jest mały stateczek, który tu widzę. Ja żeglowałem jako taktyk na 68 metrowym Hetairos’ie, nie włączając 10 metrowego bukszprytu. Powierzchnia żagli na wiatr wynosi 1800 m2, a jak postawiliśmy wszystkie to mieliśmy 3800 m2. To jest niesamowite przeżycie i zarazem wielka odpowiedzialność. Dowodzenie trzydziestosześcioosobową, bardzo doświadczoną załogą, wymaga ogromnego doświadczenia. Podjąłem się tego wyzwania, bo byłem przekonany, że sobie dobrze poradzę, I tak też było. Ja kocham żeglarstwo, inaczej nie wytrzymałbym w tym trudnym sporcie przez tyle lat. Każdy jacht ma swoją specyfikę i swoją urodę, i trzeba to tylko odnaleźć. Jestem szczęśliwy, obojętnie na jakim jachcie żegluję.

Czas wsiadać do samolotu. Jeszcze przez chwilę słuchamy muzyki Klausa Schulze. Dziękuję za rozmowę. Przyjemnej podróży.

***

Rezultaty polskiego zespołu w Mistrzostwach Świata 2019 na podstawie:
https://49er.org/event/2019-world-championship/#49erresults

49er Łukasz Przybytek i Paweł Kołodziński   – finałowy rezultat   – 10-ta pozycja
49er Dominik Buksak i Szymon Wierzbicki   – finałowy rezultat    – 25-ta pozycja
49erFX Alexandra Melzacka i Kinga Łoboda – finałowy rezultat    – 12-ta pozycja

Łukasz Przybytek i Paweł KołodzinskiŁukasz Przybytek i Paweł Kołodziński

https://49er.org/event/2019-world-championship/?event_id=16331

http://karoljablonski.pl/?p=3026

Rozmawiał: Tomek M. Głowacki

 

 

Tomek M. Głowacki: Bell Rock Lighthouse

Tomasz M. GłowackiŻeglując tu i tam po różnych wodach przepływamy czasami obok budowli mających historyczny charakter, a czasami nawet będących pod ochroną UNESCO. W tym wypadku mamy do czynienia z budowlą, która jest opisywana jako jeden z siedmiu cudów świata przemysłowego.
Bell Rock Lighthouse, u wybrzeży Angus w Szkocji, jest najstarszą na świecie ocalałą morską latarnią morską. Została zbudowana w latach 1807–1810 przez Roberta Stevensona na skale Bell Rock (znanej również jako Inchcape) na Morzu Północnym. Stojąc na wysokości 35 metrów, jego światło jest widoczne z 35 mil morskich (64 km).Latarnia w czasie przyplywu
Wieżę latarni, a wiec prace murarskie wykonano w taki sposób, że od 200 lat nie wymaga ona żadnych napraw! Lampy i reflektory zostały wymienione w 1843 roku. Działanie latarni morskiej jest zautomatyzowane od 1988 roku.
Latarnia morska działała w parze ze stacją brzegową, Bell Rock Signal Tower, zbudowaną w 1813 roku na wejściu do portu Arbroath.
W grudniu 1799 roku niezwykle silny sztorm nawiedził północno-wschodnie wybrzeże Anglii i Szkocji. Zanim burza ustąpiła po trzech dniach było zatopionych około 70 statków i wielu marynarzy straciło życie.
W zatoce szkockiej rzeki Forth wiele statków znalazłoby schronienie zagrożonych tym sztormem, jednak nikt nie odważył się wejść do tej zatoki z powodu zdradzieckiej rafy o długości ćwierć mili, zwanej Bell Rock wynurzającej się z wody tylko na krótki czas w ciągu dnia. Przez większość czasu rafa Bell Rock leży niewidoczna tuż pod falami, gotowa wyrwać dno z każdego statku.
Przez wiele lat nie podjęto żadnych prób umieszczenia urządzenia ostrzegawczego na skale. Jednak pod koniec XVIII wieku powołano Zarząd Latarni Morskiej. W 1795 r. na wybrzeżu Szkocji istniało siedem dużych latarni morskich. Jednak Skała Bell, która podczas przypływu znajdowała się pod szesnastoma stopami wody (prawie 5 metrów), była uważana za zbyt trudne miejsce do zbudowania latarni morskiej.
Inżynier Robert Stephenson został zatrudniony przez zarząd do kontroli i naprawy istniejących latarni morskich i lokalizacji nowych. Zaintrygował go pomysł umieszczenia światła na Bell Rock, ale wielu członków zarządu uważało, że jest to po prostu niemożliwe i nie rozważyli jego propozycji. Katastrofalna burza w 1799 r. pokazała jednak, że wiele statków i życia ludzkiego można uratować, gdyby tylko na rafie można było zbudować światło ostrzegawcze. W październiku 1800 roku Stephenson w końcu znalazł rybaka na tyle odważnego, aby zabrać siebie i architekta Jamesa Haldane’a na skałę na kilka godzin, aby przyjrzeć się jej bliżej.
Śmiałkowie zauważyli, że ​​część odsłonięta podczas odpływu miała około 250 stóp długości (około 26m), 130 stóp szerokości (około 40 m) i składała się z piaskowca. Stephenson spodziewał się zbudować konstrukcję wspartą na filarach, ale po zbadaniu stwierdził, że nigdy nie wytrzymają one uderzeń fal sztormowych. Zamiast tego postanowił oprzeć konstrukcję wzorując się na budowli z książki inżyniera Johna Smeatona, który zaprojektował latarnię morską Eddystone niedaleko portu w Plymouth.
W swoim projekcie Smeaton zastosował sprytny schemat blokowania ciężkich bloków granitowych łączonych na jaskółczy ogon i zabezpieczonych marmurowymi kołkami, aby zapewnić, że kamienie nie będą mogły zostać rozerwane, nawet przez najsilniejsze fale. Nadał latarni morskiej kształt podobny do pnia dębu, który, jak sądził, będzie odporny na morze. Jego struktura była udana i zainspirowała Stevensona do zastosowania podobnego projektu w Bell Rock.
Problem polegał na tym, że skala Bell Rock podczas przypływu była prawie 16 stóp pod wodą i tylko cztery stopy nad falami w czasie odpływu. Oznaczało to, że nowa latarnia morska musiałaby być co najmniej 20 stóp wyższa od Eddystone, na której to konstrukcji Stephenson wzorował swój projekt i z odpowiednio większą bazą. Ta szeroka na 40 stóp podstawa oznaczała, że ​​do zbudowania wieży potrzeba ponad 2500 ton kamienia. Stephenson oszacował, że koszt będzie oszałamiający 42 000 funtów brytyjskich. Z powodu wysokich kosztów władze niechętnie jednak widziały realizację tego projektu.
Dopiero kolejny wypadek morski w 1804 roku, który pochłonął życie 491 marynarzy zaczął zmieniać nastawienie do budowy, ale nie zupełnie i nie do końca. Utrata okrętu wojennego HMS York i całej jego załogi wywołała jednak furię w parlamencie.

przekrojSchemat przedstawiający blokujące się kamienie u podstawy latarni morskiej.

Opór wobec planów Stephensona trwał nadal, ponieważ uważano, że jest za młody aby się podjąć tak trudnego projektu. W tym wypadku, Stevenson napisał list o swoim planie do Johna Renniego, jednego z najbardziej znanych inżynierów lądowych w kraju. Plany Stephensona zrobiły na inż. Renniem wrażenie. Po zaangażowaniu Renniego w ten projekt w końcu nadeszła aprobata, a Parlament uchwalił ustawodawstwo pozwalające zarządowi pożyczyć 25000 funtów na pokrycie kosztów. Rennie został głównym dowodzącym projektem, a Stephenson jego asystentem.
Pomimo tego, że Rennie i Stephenson zgodzili się, że projekt był wykonalny, było wiele niewiadomych na temat projektu. Nikt nigdy nie próbował zbudować latarni morskiej, w której baza była tak głęboko pod wodą, a lokalizacja była tak odległa od lądu. Rodziło się pytanie, gdzie pomieścić ekipę budowlaną?
Do budowy latarni morskiej wykorzystano trzy statki. Pharos (nazwany tak od latarni morskiej Pharos w starożytnej Aleksandrii) miał 67 stóp długości i miał być zacumowany około półtora mili na północny zachód od miejsca, aby działać jako tymczasowa latarnia morska podczas budowy. Smeaton (55 stóp długości) został specjalnie zbudowany dla tego projektu i służył jako pływające światło, a także jako środek do transportu gigantycznych bloków granitowych z lądu, gdzie były cięte i kształtowane na wymiary docelowe. Zdecydowano, że trzeci statek, Sir Joseph Banks, zostanie zbudowany dla załogi budowlanej. Jednak Joseph Banks był jeszcze w budowie w dniu, w którym załoga wyruszyła na miejsce 17. sierpnia 1807 r.
Tylko kilka godzin pracy można było poświecić pracom budowlanym dwa razy w ciągu doby podczas odpływu, wtedy gdy skała była odsłonięta. Załogi miały mieszkać na statkach przez miesiąc, gdy budowa była w toku, i małymi łodziami wiosłować do skały na czas pracy.

W trzecim sezonie dom nadajnika latarni został rozbudowany i niektórzy mężczyźni postanowili tam spać, zamiast wiosłować na noc do statku Sir Joseph Banks. Prawdopodobnie żałowali tej decyzji tego wieczoru, gdy nadciągnęła ciężka burza, i mężczyźni spędzili 30 godzin w wichurze, przywiązując się do niepewnie wyglądającej konstrukcji. Chociaż dom odniósł pewne szkody, zarówno on jak i ludzie przeżyli. Pomimo złej pogody tego lata pod koniec sierpnia solidna podstawa latarni morskiej została ukończona.
W ostatnim okresie budowy latarnia stała się atrakcją turystyczną. Wiele osób z zainteresowaniem oczekiwało ukończenia najwyższej latarni morskiej na świecie. W ostatnim sezonie, gdy mężczyźni przebywali w domu nadajnika, nastąpiła siedmiogodzinna burza. Robotnik Charles Henderson zaginął, a jego ciała nigdy nie odnaleziono. Prace zostały ostatecznie zakończone po zużyciu około 2500 kamieni granitowych, z których wszystkie były przewożone przez jednego konia, „Basseya”. Ostatecznie projekt przekroczył o 50 procent pierwotny szacunek 42 000 GBP.

mapa

Latarnia na skale

Bell_Rock_Lighthouse_cross_section abc

Fala

Przekroj 2

przekroj 3

Uruchomienie latarni na zawsze zakończyło zagrożenie dla żeglarzy. Czterech latarników utrzymywało światło, trzech jednocześnie na miejscu, podczas gdy czwarty odpoczywał na urlopie na lądzie. Latarnia została zautomatyzowana w 1998 roku, stoi do dziś i działa jako cud inżynierii swojego wieku.

Robert StephensonRobert Stephenson

http://www.unmuseum.org/7wonders/bellrock.htm                                                                                                                                      https://www.bbc.co.uk/history/british/empire_seapower/bell_rock_01.shtml

                                                                                                                                    Tomek M. Głowacki

___________________________________________________________________________________________________ Tomek M. Głowackiurodzony i wychowany w Polsce. Jachtowy kpt.ż.w, inż. mechanik, konstruktor jachtów, certyfikowany project manager, specjalista w zakresie jakości i ciągłego usprawniania produkcji (Lean Six Sigma Black Belt), wykładowca budowy jachtów na uniwersytecie w Auckland. Pracował przy znaczących projektach w takich krajach jak Polska (m.in. jacht „Spaniel”), Nowa Zelandia, Australia, United Arab Emirates i American Samoa. Prowadzi firmę konsultingową – projektowanie statków oraz usprawnianie stoczniowych procesów produkcyjnych. Mieszka w Nowej Zelandii.

Sirijos Gira Vytautas: Widokówki do Ludomira Mączki.

 

widok wilno                        Wilno, Ostra Brama.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                           Wilno,91.02.14/15                Drogi Ludomirze,                                                                                                                                              Dziękuję za list z 14 stycznia, wysłany 15-go, w Wilnie – 3 lutego. Od Wojciecha też otrzymałem list z Jamajki, odpowiedziałem do Szczecina. Myślę, że Polska wypłynie na spokojną wodę. Kanadyjskie obywatelstwo – to już coś. Myślę, że ten list trafi do Ciebie zanim wyruszysz do Francji. Byłem tam tydzień (czy 10 dni?) przed tamtą wojną i jeszcze jeden dzień (!) w roku 1978. Z Polski nie będzie chyba dużych kłopotów zahaczyć o Wilno, i Kowno (I Kłajpedę?)… Stosunki między Polską i Litwą wyraźnie się polepszyły, chociaż i tak pół setki lat nie są złe…

Wiele serdeczności – Witold SG

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

widok. wilno 2                                Wilno, kościół p.w. św. Anny, kościół p.w. św. Michała, klasztor Bernardyński.  

                                                                                                    Wilno, 92.01.20                                          Drogi Ludomirze,                                                                                                                                     Dziękuję za list z 10 grudnia, wysłany 2 stycznia (!), w Wilnie był 10-go. I za ładne foto dzięki. Dzień przed Twoim listem przyszedł list od Wojtka z Durbanu. Ciekawe Wasze życie ….. Twój przyjazd do Polski oglądałem przez TV – łapiemy to Warszawę; troszkę dziwiłem się Twoim zaciekłym milczeniem. Z przyjazdem do Litwy zaczekaj, zanim u nas uporządkuje się ekonomika – i ceny (nawet na przyjazd) nie będą takie niebotyczne. Sprawy polsko-litewskie w Polsce wyolbrzymione, żaden Litwin jeszcze nie zabił żadnego Polaka. Ale te  niechęci obustronne mają już za sobą setki lat, jak to bywa u najbliższych sąsiadów i nie łatwo to będzie wykorzenić u Twoich i moich rodaków.                                                                                                                            Pisz!                                                                                                                                                    Serdecznie – Witold Sirijos Gira

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

widok. wilno 3                                     Wilno, kościół p.w. św. Rafała.     

                                                                                             Wilno, 92.03.15/16, noc                                 Drogi Ludomirze,                                                                                                                                     Dziękuję za list pisany 4 lutego, wysłany 7-go, w Wilnie był 6 marca. Długa podróż! No i na kopercie było wykreślone moje nazwisko, ale list dotarł. Jesteś ze Lwowa, więc pamiętaj, że Polacy we Lwowie nie mają ani cząstki tej wolności co na Litwie! Język litewski nie jest trudniejszy od polskiego i jeśli Litwin (ja) Ci jako tako piszę po polsku, czemu nie może być vice –versa (mowa oczywiście nie o Tobie). Ale Polacy na Litwie najspokojniej posługują się polskim językiem! A może będziesz brał udział w regacie transatlantyckiej? Litwini – nawet i ci wybierają się. Z adresu jakbyś zmienił miejsce pobytu. Piszesz o szoku jaki doznałeś, że wielu Twoich przyjaciół zmarło. To co mówić o moje! Jestem grubo starszy od Ciebie, urodzony w kwietniu 1911 roku. W kościele na I planie byłem chrzczony, a trzymał niemowlę Antanas Smetona, ojciec chrzestny. Jeszcze dziwniej, że moja pierwsza (zmarła) żona była spokrewniona z marszałkiem Piłsudskim. Nieznane są drogi człowieka.

Uściskam – Witold

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Sirijos Gira Vytautas, ur. 12. kwietnia 1911 w Wilnie, zm. 14. lutego 1997 w Wilnie – syn Liudasa Giry (litewski poeta, dramatopisarz i krytyk literacki), powieściopisarz i poeta litewski; liryka intymna; opowiadania i powieści psychol. (m.in. „Babie lato” 1960, wyd. pol. 1973, „Nakties muzika” (nocna muzyka) 1986); sztuki teatr., utwory dla dzieci, artykuły o literaturze i kulturze litew.; przekłady, m.in. „Grażyny” A. Mickiewicza; pol. przekł. utworów Sirjosa Giry w antologiach: „Pieśni i gwiazdy” (1971), „Tam gdzie malwy lśnią czerwone…” (1973).                                                                               (Internet: Encyklopedia PWN)

Antanas Smetona, ur. 10. sierpnia 1874 w Użułanach koło Wiłkomierza, zm. 9. stycznia 1944 w Cleveland – litewski działacz społeczny i polityk, założyciel/współzałożyciel odrodzonej Litwy, wieloletni prezydent Republiki Litewskiej (1919–1920; 1926–1940).                                                                                                                                                                    (Internet: wikipedia)

(zs): Z biblioteczki Ludomira Mączki (2).

Ludomir Mączka dużo czytał, można powiedzieć zawsze książka była przy nim i choć nie miał ich ustawionych na półkach domowej biblioteki, to jednak zawsze były w jego worku żeglarskim, w torbie podróżnej, w koi jachtowej.

Z ocalałej – dzięki zapobiegliwości Przyjaciela Ludka Wojtka Jacobsona – biblioteczki Ludkowej zwraca uwagę niewielka pozycja wydana w serii „The Laurel Poetry Series” przybliżająca poezję Henry’ego Wadswortha Longfellowa.0001

Ludomir Mączka dużo czytał, można powiedzieć, że zawsze książki była przy nim i choć nie miał ich ustawionych na półkach domowej biblioteki, to jednak zawsze były w jego worku żeglarskim, w torbie podróżnej, w koi jachtowej.

Z ocalałej – dzięki zapobiegliwości Przyjaciela Ludka Wojtka Jacobsona – biblioteczki Ludkowej zwraca uwagę niewielka pozycja wydana w serii „The Laurel Poetry Series” przybliżająca poezję Henry’ego Wadswortha Longfellowa.

The Tides

I saw the long line of the vacant shore,                                                                                          The sea-weed and the shells upon the sand,                                                                                  And the brown rocks left bare on every hand,                                                                                As if the ebbing tide would flow no more.                                                                                        Then heard I, more distinctly than before,                                                                                      The ocean breathe and its great breast expand,                                                                            And hurrying came on the defenceless land                                                                                  The insurgent waters with tumultuous
roar.

All thought and feeling and desire, I said,                                                                                      Love, laughter, and the exultant joy of song                                                                                    Have ebbed from me forever! Suddenly o’er me
They swept again from their deep ocean bed,                                                                                And in a tumult of delight, and strong                                                                                            As youth, and beautiful as youth, upbore me.

Henry Wadsworth Longfellow

(zs)

co2_030Photo kindly supplied by Gilles Klein (c) Sipa Press.

„…Francuzi budujący jednostkę szukali sponsora dla Erica Tabarly’ego, który wtedy rozpoczynał swoją przygodę na trimaranach. Jacht nazwano „Côte d’Or II”, w nawiązaniu do znanego producenta czekoladek Côte d’Or. Czekoladki sprzedawały się fantastycznie, a Tabarly mógł “ujarzmiać” wiatry i burze na różnych oceanach…”

O dalszych losach znanego i wielce zasłużonego trimarana, czytaj więcej w korespondencji Marioli Landowskiej z Lizbony.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Zeszyty Żeglarskie polecają

 Krzysztof Jaworski: „Życie na trójkącie”, tom 1 i 2, Warszawa 2019

scan okł t.1             scan okł t.2

Autobiograficzne wspomnienia Krzysztofa Jaworskiego, żeglarza harcerskiego i akademickiego w Szczecinie od lat czterdziestych XXw. Barwne opowieści młodego gimnazjalisty, licealisty, studenta przedstawione na tle burzliwych i nie zawsze łatwych powojennych czasów, publikowane wcześniej we fragmentach na łamach „Zeszytów Żeglarskich”, ukazują się obecnie włączone w historię, nie tylko żeglarskich, siedemdziesięciu lat życia Autora.

Cena 50 zł (za dwa tomy) lub dobrowolna wpłata na cel szlachetny, wpłata na konto: Fundacja Avalon (KRS0000270809) Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym                                  ul. Michała Kajki 80/82/1     04-620 Warszawa                                      Nr rachunku: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001                           Tytuł wpłaty: Zubczewska 10827

Książka do nabycia w Jacht Klubie AZS w Szczecinie.                    ___________________________________________________________________________________________________ (zs):                                                                                  ARTYKUŁY

„…Jubilat poczuł się wyraźnie lekko zdezorientowany – ale z mile upajającym błogostanem w duszy – a i rzeczywistość na moment gdzieś mu odpłynęła, bo rzekł:  – Już chyba umarłem. Jestem w niebie?…”

___________________________________________________________                                                                     Mariola Landowska:                                                 KORESPONDENCJA:    z Lizbony

„…Francuzi budujący jednostkę szukali sponsora dla Erica Tabarly’ego, który wtedy rozpoczynał swoją przygodę na trimaranach. Jacht więc nazwano „Côte d’Or II”, w nawiązaniu do znanego producenta czekolad Côte d’Or. Czekoladki sprzedawały się fantastycznie, a Tabarly (Eric i jego brat Patrick – przyp. red.) mógł “ujarzmiać” wiatry i burze na różnych oceanach, z materialną pomocą słodkiego sponsora…”

_____________________________________________________________________________________                                                                      Marek Słodownik:                                                      WSPOMNIENIA100 lat logo.jpg

„…W pierwszym numerze opublikowano manifest „Idziemy za morza”, w którym uzasadniano szeroko potrzebę kolonii dla Polski. Bardzo często w tym kontekście odwoływano się do słów Paula Leroya Beauliena, który pisał: „Narody, które nie kolonizują, przeznaczone są na wymarcie, a przynajmniej na wstąpienie do grona najmniej licznych i najmniejszych na kuli ziemskiej.…”

__________________________________________________________                                                                  Anna Kaniecka -Mazurek:                                       RECENZJE

„…z doktoratem i na różnych dyrektorskich, czy ministerialnych „stołkach” nie różnił się niczym od pełnego zapału młodego harcerza, żeglarza regatowego, czy włóczęgi morskiego w zagranicznych rejsach w randze kapitana. Mnóstwo tu celnych obserwacji z życia urzędnika i sporo ciekawych anegdot z osobistego życia z trzema żonami…”

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~       100 lat logo.jpgRok Prasy Morskiej to akcja mająca na celu uczczenie 100. rocznicy wydania pierwszego polskiego czasopisma morskiego. Jej celem jest przybliżenie zagadnień związanych z czasopiśmiennictwem morskim w odrodzonej Polsce i pokazanie współczesnemu czytelnikowi wybranych tytułów prasowych o tematyce morskiej i żeglarskiej. Pomysłodawcą akcji jest red. Marek Słodownik.

Organizator: wodnapolska.pl                                                                Oficjalny Partner: Henri Lloyd Polska                                        Współorganizatorzy: żeglarski.info, tawernaskipperow.pl, zeszytyzeglarskie.pl, zeglujmyrazem.com, sailbook.pl, periplus.pl, port21.pl, polskieszlakiwodne.pl, marynistyka.pl, portalzeglarski.pl, dobrewiatry.pl, ktz.pttk.pl, hermandaddelacosta.pl, Komisja Kultury, Historii i Odznaczeń PZŻ.          100 lat logo.jpg                                                                        ___________________________________________________________________________________________________

W I D O K Ó W K I  – do Ludomira Mączki

widok wilno     

Drogi Ludomirze,                                                                    Wilno,  91.02.14/15                                                                            Dziękuję za list z 14 stycznia, wysłany 15-go, w Wilnie – 3 lutego. Od Wojciecha też otrzymałem list z Jamajki, odpowiedziałem do Szczecina. Myślę, że Polska wypłynie na spokojną wodę. Kanadyjskie obywatelstwo – to już coś. Myślę, że ten list trafi do Ciebie zanim wyruszysz do Francji. Byłem tam tydzień (czy 10 dni?) przed tamtą wojną i jeszcze jeden dzień (!) w roku 1978. Z Polski nie będzie chyba dużych kłopotów zahaczyć o Wilno i Kowno (i Kłajpedę?)… Stosunki między Polską i Litwą wyraźnie się polepszyły, chociaż i tak pół setki lat nie są złe…                                                                                                                                                                                            Wiele serdeczności – Witold….    

(Witold – Sirijos Gira Vytautas, ur. 1911, Wilno, zm. 1997, pisarz litewski)
Czytaj dalej

Mariola Landowska: Trimaran „Côte d’Or II”

Trimaran CÔTE d’OR II i  jego właściciel  Miguel Subtil w Portugalii.

Mariola Landowska 2003Miguela de Brito Subtil poznałam w 2013 roku, gdy wynajęłam pracownię w Paço de Arcos (dzielnica w Oeiras, w dystrykcie Lizbona – przyp. red.). Obok był warsztat, w którym stały piękne “canoe”, a na ścianach wisiały fotografie – i wiszą nadal – pięknego jachtu trzykadłubowego, trimarana Côte d’Or II w całej swojej okazałości, prężącego się pod żaglami niczym zmysłowa modelka na wybiegu. Fotografie były robione podczas regat, z helikoptera, w 1986 roku. Jednostka zbudowana we Francji, ale przez Belgów, w tym roku obchodzi swoje 33. urodziny.

Siedzę z Miguelem na nabrzeżu stoczniowym w Lizbonie. Przed nami trimaran Côte d’Or II kołysze się na wodzie w wąskim kanale, uwiązany na linach. Ujarzmiona “pantera”, która imponuje piękną linią i detalem.

Słucham opowieści Miguela: „…Jacht był ochrzczony przez królową Belgii, która uwielbiała ciasteczka, czekoladki, robione specjalnie dla niej z kakao sprowadzanego z afrykańskich kolonii znad Zatoki Gwinejskiej (Côte d’Or – Złote Wybrzeże w Ghanie – przyp. red.). Francuzi budujący jednostkę szukali sponsora dla Erica Tabarly’ego, który wtedy rozpoczynał swoją przygodę na trimaranach. Jacht więc nazwano Côte d`Or II, w nawiązaniu do znanego producenta czekolad Côte d’Or. Czekoladki sprzedawały się fantastycznie, a Tabarly (Eric i jego brat Patrick – przyp. red.) mógł “ujarzmiać” wiatry i burze na różnych oceanach, z materialną pomocą słodkiego sponsora…*”.

co2_001  co2_003  co2_004  co2_007  co2_010

co2_012 From left to right: Eric Tabarly, Xavier Joubert (owner of the ACX shipyard in Brest who built Cote d’Or II) and his brother Patrick Tabarly (he had a large input on the design of Cote d’Or II and won the 3 F1 races in 1987)…

co2_014  co2_017  co2_019  co2_020  co2_031  co2_032  co2_033  co2_034  co2_038  co2_039

Photos from 1986 to 1988 racing in France.
All Photos kindly supplied by Gilles Klein (c)Sipa Press.

W 1987 roku w kwietniu, maju i lipcu odbywały się kolejne regaty, w których dużo jednostek miało kłopoty, ale trimaran Tabarly’ego szczęśliwie żeglował na najlepszych pozycjach. Niestety szczęście odwróciło się w regatach atlantyckich w październiku tamtego roku. Po minięciu Madery, na wysokości afrykańskiego Dakaru, w ciężkich warunkach sztormowych, trimaran wywrócił się. Eric i Patrick – obaj wtedy żeglowali na nim – na przewróconym kadłubie jachtu przeczekali dziesięć godzin na ratunek portugalskich marines i zostali zabrani z trimarana; porzucony jacht pozostawiono na oceanie.

Przewrócony Côte d’Or czekał na nurków i żeglarzy, którzy potem brali udział w ratowaniu jednostki. Portugalczycy przyholowali na Maderę odnaleziony na oceanie trimaran i stał tam, w porcie na Maderze, na kotwicy, zniszczony i niezdolny do płynięcia.

Mijały miesiące, okradano go ze sprzętu. Kapitanat miejscowego urzędu morskiego w Funchal miał problem. W końcu urząd celny wystawił trimarana na sprzedaż. Po dziewięciu miesiącach w sierpniu w 1988 roku Miguel Subtil kupił jacht. Nie było to jednak takie łatwe i proste….

…ale o tym w kolejnej korespondencji z Lizbony.

Mariola Landowska                                                                                                                                          _______________________

* Novembre 1986 : Route du Rhum, abandon après casse du flotteur.                                                                                                      Avril 1987 : vainqueur du grand prix de Brest avec Patrick Tabarly.                                                                                                      Mai 1987 : vainqueur du trophée des multicoques de la Trinité/Mer, avec Patrick Tabarly comme skipper.                              Juillet 1987 : 5e de la course de l’Europe aux mains des frères Tabarly.                                                                                        Octobre 1987: Abandon de la Baule Dakar.                                                                                                                                                      Źródło: wikipedia https://fr.wikipedia.org/wiki/C%C3%B4te_d%27Or_II

* Second set of photos from 1986 to 1988 racing in France.
All Photos kindly supplied by Gilles Klein (c)Sipa Press.   ___________________________________________________________________________________________________ Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.

(zs): Krótka relacja…

Krótka relacja

             ze spotkania towarzyskiego na okoliczność dziewięćdziesiątych urodzin                                 Wojtka Jacobsona spisana przez uczestnika uroczystości, tak jak widział i słyszał, a i może przetworzył nieco w swojej wyobraźni (tekst pełny w wersji oryginalnej, tak jak klawiatura przyjęła).

Czas spotkania:   8. października 2019 roku.

Miejsce spotkania;   Tawerna pod Zardzewiałą Kotwicą na terenie Camping Marina  PTTK                                          nad Jeziorem Dąbskim w Szczecinie.

Uczestnicy (w kolejności pojawiania się i ubierania w jednakowe koszulki z logo nawiązującym do logo z koszulek z dawnego rejsu amerykańskiego „Polonezem” ): gospodarze tawerny, pomysłodawca  i główny organizator imprezy z żoną i synami (jeden z nich to chrzestny Jubilata), dalsza rodzina Jubilata (wnuki, szwagier z żoną), uczestnicy rejsu „Polonezem” do USA (prawie cała załoga, ze znanym kapitanem na czele), znany żeglarz kapitan na dużych żaglowcach zbratany z żelazną szeklą i z żoną, samotna żeglarka z niedawno ukończonego rejsu non-stop dookoła świata z partnerem, znana podróżniczka i himalaistka tegoroczna zdobywczyni czwartej co do wielkości góry świata – Lhotse, znana szczecińska dziennikarka radiowa, właściciel znanego żaglowca (brygu) z wielkim muzykiem w nazwie, żona (wdowa) znanego himalaisty, znana szczecińska fotografka, nowy właściciel „Poloneza”, obecny opiekun Ludkowej „Marii”, piszący tę relację z żoną żeglarką i wreszcie przywieziony wraz z żoną, córką i zięciem – „last but not least” – w napięciu oczekiwany i w pełni zaskoczony niespodziewanymi gośćmi i sytuacją – JUBILAT.

Więc, było tak. Słowom zachwytu nie było końca. Jeden przebijał drugiego w hymnach pochwalnych na cześć Jubilata. Nastrój ogólnej szczęśliwości i dobroci, ba może nawet lekkiego wniebowzięcia, potoczył się po stole owijając wokół głowy i umysły siedzących gości.

Jubilat poczuł się wyraźnie lekko zdezorientowany – ale z mile upajającym błogostanem w duszy – a i rzeczywistość na moment gdzieś mu odpłynęła, bo rzekł:

– Już chyba umarłem. Jestem w niebie?

Siedząca przy nim Jego córka Magda odrzucając głowę do tyłu wybuchnęła głębokim śmiechem. Rozbawienie udzieliło się wszystkim gościom przy stole.

 

I wtedy z lekką nutą ironii odezwała się spokojnie siedząca, z drugiej strony Jubilata, jego małżonka:

– Może zaraz będziecie Go tutaj kanonizować? Tego jeszcze tylko brakowało – powiedziała Ewa.

Wczułem się w podniosłość chwili i widząc niezwykły, ba może nawet historyczny moment, a jednocześnie świadom pewnej, że tak powiem, wady prawnej propozycji Ewy – żony Jubilata – brak procesu beatyfikacyjnego, kanonizacyjnego, wykrzyknąłem, może trochę nieśmiało, ale jednak:

– Santo subito!!!

Kilka osób może by podchwyciło zawołanie, i tylko brak w pobliżu kościoła uniemożliwił natychmiastowe wyniesieniem Jubilata na ołtarze, co w kilku chłopa – a było nas tam trochę – jak nic zrobilibyśmy.

Na szczęście sprowadziło wszystkich na ziemię zawołanie do toastu, szklanice z winem w rękach i kolejne życzenia dwustu lat dla Jubilata czyli trawestując wypowiedź klasyka: zdrowie Jubilata, gardła nasze.

Potem był tort z czekoladowym jachtem żaglowym w środku, znowu toasty i kolejne zdjęcia z Jubilatem oraz gości z sobą.

 

 

 

 

 

 

 

I ja tam z gośćmi byłem, tort jadłem, wino piłem, a com widział i słyszał tutaj umieściłem.

  1. października, 2019 roku.      (zs)

____________________________________

Tekst pierwotnie – w nieco zmienionej formie – ukazał się na stronie fb periplus.pl

Marek Słodownik: „Morze” cz. 1. 1924-1939

100 lat logo.jpgMarek SłodownikLiga Morska bardzo wiele starań włożyła w działania mające na celu upowszechnianie wiedzy na temat swojej działalności. Problemem stała się kwestia dotarcia z informacjami do masowego odbiorcy, a to mogło zostać zrealizowane przy pomocy prasy, najlepiej własnego pisma, które stałoby się oficjalnym organem organizacji i które wypełniałoby wolę i realizowało zadania władz Ligi. Na powołanie do życia tytułu wyasygnowano środki z własnych zasobów, co gwarantowało mu wprawdzie stabilność finansową, ale stawiało pod znakiem zapytania niezależność w sprawach programowych.

MORZE4W listopadzie 1924 roku ukazał się pierwszy numer miesięcznika „Morze”, jednego z najważniejszych tytułów poświęconych tematyce morskiej. Był to tytuł ukazujący się najdłużej w przedwojennej Polsce, był obecny nieprzerwanie do 1939 roku i ukazywał się z dużą regularnością. Odrodzony po II wojnie światowej znalazł swoje miejsce na rynku i funkcjonował, po zmianach właścicielskich w połowie lat 90-tych XX w. oraz po kilkuletnim okresie zawieszenia, aż do 2000 roku będąc wówczas jednym z najstarszych czasopism w Polsce.
Numer pierwszy, zawierający zaledwie 8 czarno-białych kolumn, ukazał się w niewielkim nakładzie 3.000 egzemplarzy, w bardzo skromnej szacie graficznej, a pismo już od pierwszego numeru stało się oficjalnym organem Ligi Morskiej i Rzecznej, dzięki czemu już w niedalekiej przyszłości miało się stać najważniejszym tytułem poświęconym sprawom morskim odradzającego się państwa. W artykule wstępnym komandor Hugo Pistel pisał w imieniu komitetu redakcyjnego: „Zaczynamy skromnie i ostrożnie, jeśli zaś zobaczymy, że pismo nasze mieć będzie więcej czytelników niż początkowo obliczaliśmy, wtedy zwiększymy jego nakład i objętość”.

1927 2    1927

Siedziba redakcji mieściła się w Warszawie, w gmachu Ministerstwa Przemysłu i Handlu przy ulicy Elektoralnej 2. Cena pierwszego egzemplarza wynosiła 40 groszy, od roku następnego zwiększono ją do 50 groszy przy jednoczesnym wzroście objętości do 20 kolumn. Od numeru trzeciego w piśmie pojawiły się reklamy oraz ogłoszenia drobne. Na temat faktycznego kierowania pismem istnieją dwie wersje. Pierwsza z nich mówi, że redaktorem od pierwszego numeru został Radosław Krajewski, popularny wówczas dramaturg i poeta, działacz społeczny związany ze stowarzyszeniem „Bandera Polska”, którego kandydaturę bardzo mocno forsował bardzo ceniony wówczas pisarz Stefan Żeromski, wielki miłośnik morza. Wersja druga mówi, że wprawdzie Krajewski był redaktorem pisma od pierwszego numeru, to jednak faktyczną władzę w nim sprawował komitet redakcyjny. Na jego czele stało dwóch prominentnych wojskowych mających wielkie wpływy i doskonale znających realia morskie. Byli to komandorowie Hugo Pistel i Czesław Petelenz jako naczelni kierownicy, a sam Krajewski figuruje w niej jako szef działu „Rybactwo” i redaktor. Od 1927 roku redaktorem naczelnym był Henryk Tetzlaf, który tak wspomina swoją pracę w redakcji: „Kiedy z początkiem 1927 roku objąłem redakcję „Morza” działać musiałem jednoosobowo. Redaktor wykonywał wszystkie czynności; zamawiał artykuły, adiustował i przygotowywał do druku, zamawiał rysunki i dobierał zdjęcia, był korektorem i „łamał” numer, podpisywał go do druku. Ponieważ w wielkim pokoju Ligi na parterze Ministerstwa Przemysłu i Handlu przy ul. Elektoralnej 2 miałem tylko biurko, gości redakcyjnych przyjmowałem przeważnie w hallu tego gmachu, zaś adiustację i korektę wykonywałem w swoim domu.” Od 1935 roku tytułem kierował Janusz Lewandowski pozostający na tym stanowisku do wybuchu wojny.
Tytuł „Morze” wybrano w toku długich dyskusji toczonych wśród członków stowarzyszenia, którzy nie mogli zdecydować się na żaden z przedstawianych wariantów. Proponowano także inne; „Przegląd Gospodarstwa Morskiego”, „Morza i Rzeki” i „Fale Bałtyku”. W wyniku działań propagandowych związanych z Ligą Morską i Kolonialną, w 1939 roku tytuł magazynu zmieniono na „Morze i Kolonie”. Pismo początkowo kosztowało 40 groszy, od marca 1925 roku cena urosła do 50 groszy, od stycznia 1926 do 60 groszy, następnie od stycznia 1927 do 80 groszy by osiągnąć 1,20 złotych w styczniu 1928 roku. Od kwietnia 1929 roku „Morze” kosztowało już 1,80 zł, ale w kolejnym roku wraca do poprzedniej ceny. Janusz Lewandowski, ostatni przed wojną redaktor naczelny, zapewniał jednak, że członkowie Ligi Morskiej otrzymywali magazyn bezpłatnie, w ramach opłacanej składki członkowskiej organizacji.
W początkowych latach swego istnienia często zmieniał się logotyp „Morza”. Powodowane to było wypracowywaniem formuły pisma oraz licznymi dyskusjami wewnątrzredakcyjnymi. Ostatecznie wypracowanie logotypu nastąpiło dopiero w roku 1932. Również okładka przechodziła wielkie przeobrażenia. W pierwszym roku istnienia pisma miała dwie ilustracje okładkowe, w kolejnym ilustracja okładkowa zmieniała się w poszczególnych miesiącach. W 1926 roku redakcja wybrała rozwiązanie polegające na zastosowaniu stałej ryciny okładkowej w zmieniających się barwach. Rok później powrócono do idei zmieniających się ilustracji, a w roku 1928 w ogóle zrezygnowano z ilustracji okładkowej, którą zastąpiono szczególnie ważnymi, z punktu widzenia redakcji, tekstami. Później redakcja wraca do idei ilustracyjnych okładek aby w roku 1931 ponownie powrócić do tekstów tam zamieszczanych. Od roku 1932 ilustracje wracają na okładki, ale tym razem są to zdjęcia ręcznie wklejane w drukowane ramki, a pamiętać trzeba, że ówczesny nakład pisma wynosił 31.000 egzemplarzy. W roku 1933 ostatecznie kształtuje się idea okładki z pełnowymiarowym zdjęciem. Ewolucji podlegała także szata graficzna tytułu. Od niedojrzałego układu graficznego z pierwszych lat istnienia pisma ulegała ona stopniowemu przeobrażeniu by w roku 1935 osiągnąć stan satysfakcjonujący czytelników i twórców „Morza”. Wielkoformatowe zdjęcia, nawet całokolumnowe, o zaskakująco wysokiej jakości, liczne ilustracje i infografiki, starannie dobrana czcionka tytułów, zróżnicowana wielkość tytułów, to rozwiązania przyciągające uwagę czytelników. Ponadto redakcja niezwykle konsekwentnie stosowała zasadę stosowania układu dwuszpaltowego w obszernych formach dziennikarskich oraz trzyszpaltowego w kronikarskich i newsowych, co czyniło pismo czytelnym i przejrzystym. Od roku 1935 zmniejsza się nieznacznie format, co nie wpływa na powiększenie objętości ani na zmianę formuły.
Pismo od początku swego istnienia uzyskało dużą stabilizację dzięki czemu było odporne na wahania koniunktury gospodarczej i sytuację rynkową będącą jej konsekwencją. Miało pełne zabezpieczenie finansowe ze strony wydawcy oraz gwarancję ukazania się w terminie, ponadto nie było problemu z wypłacaniem wynagrodzeń zarówno pracownikom redakcji jak też autorom zewnętrznym. Wskutek tego do rzadkości należało łączenie numerów będące często spotykaną praktyką na rynku wydawniczym w przypadku słabszych finansowo tytułów, a ponadto miało stabilną objętość, co wówczas także należało do rzadkości. Oczywiście także „Morze” podlegało prawom rynkowym, zdarzało się zatem konieczne połączenie wydań, ale w okresie 16 lat funkcjonowania tytułu na rynku zdarzyło się to zaledwie siedmiokrotnie. Liczba stron pisma była pochodną liczby wydań, ale „Morze” zachowało daleką idącą stabilność także i w tym zakresie. Pismo ukazywało się regularnie, miało zazwyczaj zbliżoną liczbę kolumn wyjąwszy rok 1927, w którym pojedyncze wydania liczyły sobie od 28 do 48 stron.

Nakład pisma był niezwykle zróżnicowany. W 1924 roku wydano 3.000 egzemplarzy, później rósł on systematycznie. W roku 1930 osiągnął 31.000 egzemplarzy, ale spektakularny jego wzrost nastąpił od roku 1933, kiedy w sposób zdecydowany nasilono działania propagandowe związane z odzyskaniem dostępu do morza. Idea ta zyskała nowych możnych patronów w osobach polityków ze szczytów ówczesnej władzy w Polsce. Naturalną konsekwencją tych działań był wybór generała Gustawa Orlicz-Dreszera, znanego i niezwykle popularnego dowódcy wojskowego, na stanowisko prezesa Ligi Morskiej i Rzecznej.
Nakłady finansowe na pismo wzrosły wielokrotnie, co pozwoliło drukować z miesiąca na miesiąc rosnącą liczbę egzemplarzy. W efekcie ich liczba osiągnęła poziom 140.000 w styczniu 1935 roku, 150.000 rok później, 178.000 w początku roku 1938 by numer sierpniowy z 1939 roku wydrukować w nakładzie 254.000 egzemplarzy.
Dzięki jego staraniom szeregi organizacji rosły w sposób lawinowy, a w ślad za nim nakład pisma, które w tytułowej winiecie miało wpisane „Organ Ligi Morskiej i Kolonialnej”. W ciągu zaledwie dziewięciu lat „Morze” z tytułu o nakładzie 12.000 egzemplarzy stało się potentatem ukazującym się co miesiąc w nakładzie 230.888 egzemplarzy, a liczba członków Ligi urosła w tym czasie z 28.000 do 992.780, co w dziejach polskiej prasy było przypadkiem bez precedensu.
Początkowo pismo nie wyglądało efektownie. Niskiej jakości szata graficzna, zaledwie cztery artykuły i kilkanaście notek o charakterze newsowym i organizacyjnym Ligi. Zarazem jednak Pistel w artykule wstępnym kreśli wizję wielkiej Polski i wielkiej gazety poświęconej sprawom morskim.
Pismo koncentrowało się na sprawach propagowania korzyści jakie niesie morze dla gospodarki, inicjowało akcje służące krzewieniu zainteresowaniu do morza i pokazywało także ciekawe miejsca na świecie, do których zwykły czytelnik nie miał z reguły dostępu. Akcentowano niezwykle silnie wątki patriotyczne, odrodzenie się Polski z dostępem do morza stanowiącym okno na świat dla każdego Polaka. Bardzo wiele miejsca poświęcano także budowie od podstaw floty morskiej jako ważnej gałęzi gospodarki i wskazywano zarazem na konieczność zagospodarowania wybrzeża do celów gospodarczych. Na jego łamach publikowało wielu pisarzy i poetów związanych z morzem, redakcja zapraszała do współpracy także autorów-marynarzy z floty wojennej i handlowej. Pisywali do „Morza” min: Wacław Gąsiorowski, Józef Rychliński, Melchior Wańkowicz czy Stefan Żeromski, zamieszczano także chętnie materiały Józefa Conrada Korzeniowskiego. Swoje prace plastyczne publikowali, min.: Włodzimierz Nałęcz, Stanisław Bobiński i Franciszek Szwoch. Rok 1928 przyniósł powołanie Związku Pionierów Kolonialnych, który wkrótce został włączony w struktury Ligi. W marcu 1928 po raz pierwszy pojawił się dział „Pionier Kolonialny”, (znajdujący się na łamach do maja 1934 roku) w którym prezentowano bardzo szeroko rozumianą tematykę kolonialną: osadnictwo, aspekty gospodarcze, działania innych państwa na arenie Ligi Narodów związane z problematyką kolonialną, działalność mandatowa i nowy podział mandatów Ligi po 1932 roku czy wreszcie gospodarkę morską i konieczność budowania floty handlowej zdolnej obsłużyć kolonie. W pierwszym numerze opublikowano manifest „Idziemy za morza”, w którym uzasadniano szeroko potrzebę kolonii dla Polski. Bardzo często w tym kontekście odwoływano się do słów Paula Leroya Beauliena, który pisał: „Narody, które nie kolonizują, przeznaczone są na wymarcie, a przynajmniej na wstąpienie do grona najmniej licznych i najmniejszych na kuli ziemskiej.”
W dniach 25-27 października 1930 roku na III Walnym Zjeździe Delegatów Ligi Morskiej i Rzecznej w Gdyni doszło wówczas do przyjęcia nowego statutu i zmiany nazwy organizacji na Liga Morska i Kolonialna z 28-tysięczną rzeszą członków. Ta zmiana była brzemienna w skutki dla pisma, które zmieniło swój profil angażując się bardzo w sprawę poparcia dla idei kolonizacyjnej. Tematyka ta zajmowała coraz więcej miejsca w piśmie i wkrótce stała się dominująca. O potrzebie posiadania przez Polskę kolonii pisano wzniośle widząc w tym szansę na zarażenie ideą Polaków. „Tereny koncentracji – to dla mas szerokich – Parana, dla osadn1936 wrzesieników jednostkowo-grupowych – Angola. Budujmy planowo, wytrwale potężne skupienia morskie. (…) Idziemy śmiało śladami Arciszewskiego, Beniowskiego, Szulc-Rogozińskiego”. W późniejszych latach wiele publikowano na temat osadnictwa na kontynencie amerykańskim i w Afryce, a osią tych materiałów było pokazanie dobrobytu i dobrej organizacji polskich osadników.
Już w roku 1932 poświęcono tej tematyce prawie połowę objętości, a apogeum przypadło na rok 1932. W późniejszych latach, po śmierci generała Orlicz-Dreszera, Liga straciła znaczenie impet, a tematyka kolonizacyjna uległa zmniejszeniu we wszystkich pismach branżowych.
Od stycznia 1939 roku zmianie uległ tytuł periodyku nazywający się wówczas „Morze i Kolonie”, jednak, paradoksalnie, procentowy udział tematyki kolonialnej uległ pewnemu zmniejszeniu. W obliczu stale narastającego zagrożenia wojennego wiele pisano o zagadnieniach obronności, pokazywano dorobek innych państw w tej mierze, prezentowano najnowsze okręty flot sprzymierzonych, pokazywano zbrojenia innych krajów oraz podkreślano ofiarność polskiego społeczeństwa w tej mierze. Nie tylko jednak tematyka kolonialna zajmowała redaktorów pisma. Przez lata było to pismo łączące w sobie wiele wątków związanych z morzem, gospodarką morską, turystyką, sprawami kolonialnymi i przemysłem stoczniowym.
Szesnastoletni okres istnienia „Morza” na międzywojennym rynku prasowym pokazuje ewolucję tytułu w kontekście najważniejszych wydarzeń okresu międzywojennego. Widoczny jest spektakularny wzrost zainteresowania tematyką Ligi Morskiej po roku 1930, a więc po gdyńskim zjeździe tej organizacji, na którym wytyczono nowe kierunki działania i nakreślono harmonogram ekspansji propagandowej.

W kolejnych latach ta tematyka zdominowała praktycznie ofertę pisma zajmując w 1932 roku ponad 40 procent objętości. W kolejnych latach te zagadnienia również utrzymywały dominującą pozycję, ale ich znaczenie malało na rzecz tematyki gospodarczej, a więc zagadnień gospodarki morskiej oraz budowy floty handlowej i wojennej. W zestawieniu zaskakuje nikły poziom ilościowy tematyki żeglarskiej, choć właśnie ono było jednym z ważnych instrumentów polityki morskiej państwa w tych latach. Pamiętać jednak należy, że żeglarstwo było znacząco obecne na łamach innego pismo Ligi, magazynu „Szkwał”, które Liga przejęła w roku 1935 w celu popularyzacji tej aktywności wśród Polaków. Problematyka kadr dla gospodarki morskiej po znaczącym udziale w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości później zajmuje nieco mniej miejsca, jednak po wyszkoleniu kadr morskich dla młodego państwa w późniejszych latach ten temat był już mniej ważny i na łamach pisma gościł głównie przy okazji prezentacji oferty szkół morskich lub we wspomnieniach marynarzy.
Ciekawą ewolucję przeszła także tematyka budowy floty polskiej. W pierwszych latach istnienia pisma, kiedy powstawały zręby floty, informowano o tym obszernie zarówno w kontekście apeli o wsparcie tej idei jak też informując o nowych statkach i okrętach budowanych, bądź zakupionych, przez Polskę. Później ta tematyka traci nieco na znaczeniu aby powrócić wraz z rozwojem akcji Funduszu Obrony Morskiej, koordynowanym przez Ligę Morską, będącą wszak wydawcą pisma. Ponowny spadek zainteresowania, datujący się od roku 1936, ma związek z zakupem ze składek okrętu podwodnego „Orzeł”, co spowodowało znaczny ubytek środków finansowych będących w gestii funduszu.
W okresie wydawania pisma, pomimo wspomnianych wahań, tematyka nie podlegała wielkiej fluktuacji, a działo się tak wskutek wydawania pisma przez jednego wydawcę, co pozwoliło zachować stabilną linię programową, niewielkiej grupie redaktorów kierujących tytułem oraz dużej stabilności w pracach redakcji. Wykres powyższy ilustruje zainteresowanie redakcji wybraną problematyką na przestrzeni 16 lat wydawania „Morza” w okresie międzywojennym. Dominowały zagadnienia związane z działalnością Ligi Morskiej, jej sprawami organizacyjnymi, działalnością w terenie, wreszcie zagadnienia kolonialne, którym „Morze” poświęciło bardzo wiele uwagi, prawie jedną czwartą objętości. Linia programowa tytułu była odzwierciedleniem poglądów wydawcy, pamiętać także należy, że tytuł ten był pismem masowym, adresowanym do szerokiego kręgu odbiorców, dla których w wielu przypadkach był to pierwszy kontakt z tematyką morską. „Morze” odegrało ogromną rolę w krzewieniu zainteresowania sprawami morskimi, popularyzowało te zagadnienia w sposób nieskomplikowany, wyjaśniało, informowało, kształtowało młodego na ogół czytelnika rozbudzając w nim zamiłowanie do morza i zainteresowania związane z tą tematyką. Mimo prostego przekazu pozostało tytułem o wysokim poziomie merytorycznym będąc również tytułem efektownym edytorsko, co było dodatkowym magnesem dla czytelników.
Na tym tytule wychowało się całe pokolenie młodzieży wchodzącej w dorosłe życie w latach międzywojennych. Redakcja bardzo umiejętnie podsycała zainteresowanie sprawami morza, kreowała modę na tę tematykę, ale nie stroniła także od materiałów agitacyjnych o silnym zabarwieniu patriotycznym. „Morze” do wybuchu wojny było pismem ukazującym się na rynku wydawniczym najdłużej, bo aż 16 lat, miało stabilne źródła finansowania i jasno określoną politykę redakcyjną, utrzymywaną pomimo zmian w składzie redakcji. Miało także największy nakład, w roku 1939 ukazywało się w nakładzie przekraczającym 250 tysięcy egzemplarzy miesięcznie.
„Morze – organ Ligi Morskiej i Rzecznej” 1924
„Morze – organ Ligi Morskiej i Kolonjalnej” 1931
„Morze” 1935
„Morze i Kolonie” 1939

1930 kwiecień  1930 lipiec  1934 kwiecien  1934 lipiec  1935 lipiec  1935 listopad  1935  1936 marzec    1937 wrzesien  1938 lipiec  1938.39 - Kopia  1938.39  1939 marzec  1939 sierpien

Marek Słodownik

___________________________________________________________________________________________________Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, mass media communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. kino żeglarskie, „Ratujmy Dezety”, Rok Zaruskiego, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rok Prasy Morskiej to akcja mająca na celu uczczenie 100. rocznicy wydania pierwszego polskiego czasopisma morskiego. Jej celem jest przybliżenie zagadnień związanych z czasopiśmiennictwem morskim w odrodzonej Polsce i pokazanie współczesnemu czytelnikowi wybranych tytułów prasowych o tematyce morskiej i żeglarskiej. Pomysłodawcą akcji jest red. Marek Słodownik.

Organizator: wodnapolska.pl

Oficjalny Partner: Henri Lloyd Polska
Współorganizatorzy: żeglarski.info, tawernaskipperow.pl, zeszytyzeglarskie.pl, zeglujmyrazem.com, sailbook.pl, periplus.pl, port21.pl, polskieszlakiwodne.pl, marynistyka.pl, portalzeglarski.com, dobrewiatry.pl, ktz.pttk.pl, hermandaddelacosta.pl, lmir.pl, Komisja Kultury, Historii i Odznaczeń PZŻ.

Ania Kaniecka-Mazurek: Recenzja książki

scan okł t.1  scan okł t.2Książka Krzysztofa Jaworskiego pt.: „Życie na trójkącie”, to pasjonujący memuar. Nasz klubowy kolega, pionier szczecińskiego powojennego żeglarstwa urodził się w 1933 roku w Warszawie. Wybuch Drugiej Wojny Światowej zastał go w wieku szczenięcym, ale już świadomego wydarzeń. Jaworski korzystając ze swej znakomitej pamięci rozpoczyna swój dwutomowy pamiętnik od opisu domu rodzinnego, uwzględniając przy tym liczne detale ważne z kronikarskiego punktu widzenia. Poznajemy szczegóły umeblowania poszczególnych pomieszczeń, wyposażenie domu, co ma znaczenie kulturowe, przynajmniej ja tak odebrałam po chwili zastanowienia te wszystkie opisy domowych utensyliów z warszawskiego mieszkania pana sędziego i pani lekarki, czyli rodziców Autora. Dalej poznajemy z perspektywy młodego uczestnika – bystrego dzieciaka – atmosferę wojny. Liczne opisane szczegóły, konkretne wydarzenia z kolejnych lat wojny oraz czasów Powstania Warszawskiego, ukazują ze szczególnym przybliżeniem wydarzenia szeroko znane z historii, okraszone dodatkowo jakimś faktem bezpośrednio znanym autorowi, bądź sygnowanym pamięcią jego najbliższych.
Po wojnie rozpoczyna się szczecińska karta życiorysu Krzysztofa Jaworskiego. Rozpoczyna naukę w Gimnazjum na ulicy Henryka Pobożnego i w ramach działania w harcerstwie, zaczyna żeglarską przygodę, potem tworząc zręby szczecińskiego życia żeglarskiego, między innymi w Jacht Klubie AZS. Na kartach jego książki przewijają się zdjęcia i opisy rejsów takimi jachtami jak Nadir, czy Swantewit, że wymienię tylko te, które są bezpośrednio znane i mnie. Książka Jaworskiego jest napisana bardzo żywym, pięknym językiem co sprawia, że czytanie o wszystkich przygodach i rozlicznych życiowych perypetiach tego niezwykle aktywnego człowieka jest doprawdy przyjemne i wciągające. Z pewnością wiele faktów i anegdot umyka, czy wręcz nuży przy szczegółowej lekturze, ale przyznam, że po przeczytaniu tomu pierwszego, tak się rozsmakowałam w narracji Jaworskiego, że z przyjemnością sięgnęłam po tom drugi, opisujący karierę władającego już świetnie językiem angielskim pana doktora od rybołówstwa morskiego. Jeśli to ostatnie zdanie zabrzmiało banalnie, to śpieszę dodać, że Krzysztof Jaworski z doktoratem i na różnych dyrektorskich, czy ministerialnych „stołkach” nie różnił się niczym od pełnego zapału młodego harcerza, żeglarza regatowego, czy włóczęgi morskiego w zagranicznych rejsach w randze kapitana. Mnóstwo tu celnych obserwacji z życia urzędnika i sporo ciekawych anegdot z osobistego życia z trzema żonami. Śpieszę dodać, że oczywiście po kolei, żeby szanowni koledzy nie pomyśleli, że Jaworski uprawia jakieś wielożeństwo niczym muzułmanie, po prostu nie poddawał się i gdy los mu płatał figle i kolejne małżeństwa rozsypywały się w proch, budował życie od nowa.
Gorąco polecam ten żywy opis dziejów Polski z lat, przyjmijmy od 1933 do 2018 roku, skupiony w soczewce oka jednego, ale jakże aktywnego obserwatora, który w dodatku potrafił tchnąć w osobiste losy ducha epoki, a dzięki narracji uczestniczącej uwiarygodnić wszystkie opisywane wydarzenia. Dzieje powojennego żeglarstwa morskiego i polskiego rybołówstwa, a szerzej – życia polskiego urzędnika wysokiej rangi. A wszystko bez zadęcia, ze swadą, skrzące się humorem i autoironią. Do tego bogato ilustrowane i pieczołowicie opatrzone indeksem osób występujących na kartach tego dzieła literatury pamiętnikarskiej. Pisał Gombrowicz, pisała Dąbrowska, napisał też Jaworski. Przeczytałam – nie żałuję poświęconego na tę lekturę czasu i wszystkich zachęcam. A w dodatku kupując książkę Jaworskiego wpłacacie na wybrany, szczytny cel. Czyli dwa w jednym: ciekawa lektura i dobry uczynek!

Anna Kaniecka-Mazurek

___________________________________________________________________________________________________ Anna Kaniecka-Mazurek – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Szczecińskim. Drukowała w szczecińskim dwumiesięczniku kulturalnym „Pogranicza”. Ostatnio wydała książkę „Kobieta/Mężczyzna. Niepotrzebne skreślić”. Żegluje w Jacht Klubie AZS w Szczecinie.