Archiwum kategorii: ARCHIWUM

ZŻ 33e maj 2017

Wiktor Wejer laureatem Nagrody za Zasługi (excellence, gratitude) Ocean Cruising Club roku 2016, za „Wybitne dokonania w społeczności żeglarskiej….

IMG_1316   OCC-framed

At-Franklins-Monument

Wiktor Wejer był w latach 1958 – 1967członkiem akademickiego klubu żeglarskiego w Polsce. _____________________________________________________________________________________________________

Henryk Jaskuła:                                               ARTYKUŁY

„…Do mojej Gdyni wchodzę bez locji o każdej porze i w każdych warunkach, w głowie i w sercu mam locję Gdyni, ale teraz wejście obramowane jest nieistniejącymi w nawigacji znakami i mieliznami…”

__________________________________________________________________________

Wiktor Wejer:                                                  LISTY

 „…Poznałem tam wielu znanych żeglarzy z niemal całego świata, a z lotniska zostałem odebrany samochodem przez ex. Komandora Klubu…”

_________________________________________________________________________                                                                                                                         KORESPONDENCJA

_________________________________________________________________________

Jan Protasowicz:                                             WIERSZE

„…Żeglować i puszczać się daleko na morze, …”   invent

_________________________________________________________________________

F O T O:  Widokówka żeglarska.

     widokówka

Bogdan Sobiło: recenzja

352x500J. Radomski, Burgas i Bosman. Psy z „Czarnego Diamentu”, Jastrzębie Zdrój – Gdańsk 2012, ss. 215; cena 25 zł; ISBN 978-83-7823-080-9;

Kapitan Jerzy Radomski mimo niezwykłych dokonań, nie jest powszechnie rozpoznawanym żeglarzem w Polsce. Warto więc przypomnieć Czytelnikom, że zbudował w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku oceaniczny jacht. Czarny Diament powstał w Jastrzębiu – Zdroju, gdzie Kapitan mieszkał i pracował jako elektryk w kopalni. Dzisiaj do zdobycia swojego jachtu wystarczy mieć pieniądze, a w tamtych zamierzchłych czasach oczywiście także pieniądze. Ale prócz nich trzeba było pokonać mnóstwo biurokratycznych barier, zawiść małostkowych bliźnich (tu mimo upływu czasu zmiany raczej niewielkie), niechęć totalitarnego państwa i całego społeczeństwa do tzw. inicjatywy prywatnej. Kapitan Radomski wszystkie te bariery pokonał. Miał marzenie, które mimo wszystkich przeciwności konsekwentnie realizował. Pływał po morzach i oceanach przez 32 lata! Bohater tego  najdłuższego w historii polskiego żeglarstwa rejsu doczekał się wielu nagród, m. in. Srebrnego Sekstantu, Rejsu Roku, Kolosów. Można by je jeszcze wymieniać długo, długo, długo.

Swoją opowieść zaczyna Autor od marzenia 14 latka z Działdowa, który zapragnął zobaczyć morze. Zamiast prosić dorosłych o pieniądze, zbierał złom i butelki, a za zgromadzone fundusze pojechał do Gdyni. W morzu oczywiście zakochał się bezgranicznie i na zawsze. Pewnie całe dalsze życie Kapitana jest konsekwencją tego młodzieńczego zauroczenia. Przemierzając morza i oceany, zawinął do setek portów, poznał tysiące ludzi, przeżył przygody, którymi by można obdzielić setki innych osób. Ale narracja skupia się nie  na nim samym, jego przeżyciach, napotkanych ludziach czy wydarzeniach, ale na wiernych towarzyszach podróży, dwóch psach – Burgasie i Bosmanie. Żeglarze często w długie rejsy, zwłaszcza samotne zabierają zwierzęta. Ale nikt z nich – o ile mi wiadomo – nie opisał swoich przygód w taki sposób, że w samym centrum opowieści jest zwierzę, nie człowiek.

Podarowany w Bułgarii Burgas spędził z Kapitanem prawie 13 lat. Ze wzruszeniem i emocjami, mimo upływu lat, wspomina Kapitan wydarzenie z początku rejsu, kiedy Czarny Diament wylądował na rafie Morza Czerwonego. Pewnie nie jeden żeglarz poddałby się  w tej sytuacji, ale nie Radomski. Wraz z kolegą przez 67 dni mozolnie wyrąbywał kanał w rafie, przez który ostatecznie jacht wrócił na pełne morze! To właśnie podczas tej katorżniczej pracy Burgas spłoszył szczekaniem piratów i w ten sposób pewnie uratował życie swemu panu. A pan obiecał swemu wybawcy „dożywocie” i słowa dotrzymał. Następcą Burgasa był Bosman, który znalazł się na pokładzie jachtu dzięki synowi Kapitana. Swoją drogą, opis spotkania ojca i syna po wielu latach rozłąki należy do najbardziej wzruszających fragmentów książki.

Obydwa psy różniły się wyglądem i temperamentem, ale były jednakowo kochane przez swojego pana. Radosny i skory do zabaw Bosman mógłby pewnie występować w cyrku. Jedną ze sztuczek, jakie opanował, było wspinanie się po drabinie!

Reasumując, książka osobista, pełna pogody, autoironii i poczucia humoru, świetnie napisana, pełna dystansu do siebie i świata, a przede wszystkim miłości. Obowiązkowa lektura każdego miłośnika czworonogów, oceanicznych żeglarzy i wszelkiej maści marzycieli o Wielkiej Wędrówce.

Post scriptum: Kapitan Radomski w kilku miejscach zapowiada wielokrotnie kontynuację opowieści. Trzymamy za słowo Kapitanie!

Bogdan Sobiło

_____________________________________________________________________________________________________

Bogdan Sobiło – ur. 1967 r. w Wolinie. Studiował historię i filologię klasyczną na  Uniwersytecie Jagiellońskim. Kapitan jachtowy. Mieszka w Libiążu.

 

Jan Protasowicz: „Inventores rerum…”

INVENTORES RERUM

ALBO KRÓTKIE OPISANIE, KTO CO WYNALAZŁ

I  DO UŻYWANIA LUDZIOM PODAŁ

JANA PROTASOWICZA NA MOHILNEJ
W POWIECIE PIŃSKIM LEŻĄCEJ

W WILNIE
W DRUKARNI  JANA KARCANA

ROKU 1608

                                           (…)

 

Żeglować i puszczać się daleko na morze,

         Gdzie się nauczy modlić i mieszkać w pokorze,

 Jedni, iż Minos począł, drudzy Neptunowi

Przypisują, i stąd mu cześć jako bogowi

Głupie ludzie pogańscy na on czas dawali,

      Zwłaszcza gdy się na morze daleko puszczali.

        Ciż na okręciech walkę wieść śmieli się ważyć,

                Jakoż wprawdzie trzeba tam zdrowie swe odważyć,

Bo i z nieprzyjacielem, i z nawałnościami

Dosyć biedy, także z przykrymi skałami.

                                                                                                                        (…)

                                                                                                   Jan Protasowicz

_____________________________________________________________________________________________________

inventW 1499 roku, w Wenecji, ukazała się po raz pierwszy książka Polidorusa Vergiliusa Urbinasa pt. De rerum inventoribus i od razu zyskała duże powodzenie wśród ówczesnych czytelników, stając się przez następne półtora wieku, przekładana na różne języki europejskie, prawdziwym bestsellerem.

Powodzeniem cieszyła się również w Polsce i to zarówno wydania w językach obcych jak i przetłumaczona, na początku XVII w, przez Jana Protasowicza.

Polski szlachcic, tłumacz Vergilia, pracę swoją potraktował „twórczo”, wnosząc do De rerum… własne przemyślenia haseł, ułożył je w porządku alfabetycznym, a także tłumacząc tekst Włocha zastosował formę wiersza, a to „dla łacniejszego pojęcia i pamiętania”.

Wśród haseł pojawia się przytoczone powyżej „żeglowanie” z wyjaśnieniem Vergilia „kto to wynalazł i do używania ludziom podał”.                                                                            (zs)


Zapowiedź wydawnicza

Archipelag pod żaglami, Zbigniew Kosiorowski     –    spotkanie Autorskie

Data: 19.03.2017
Godzina: 16:00
Sala: sala Iluzjon
Miejsce: CKE Stara Rzeźnia ul. Tadeusza Wendy 14, 70-655 Szczecin, Polska
Bilety: wstęp wolny

Okladka-calosc-27-01-2017Archipelag pod żaglami to książka o szukaniu właściwego klucza do przygody, do urealniania mitu argonautów i wyznaczaniu wraz z młodzieżą trudnych kursów w stronę odpowiedzialności. Nieprzypadkowo też nawiązuje tytułem do serii archipelagowych powieści autora (m.in. do Archipelagu marzeń, Archipelagu trudnych nadziei), stanowiących nie tylko tło, ale i tworzących bezpośrednie odniesienia, ułatwiające osadzenie historii „Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami” w nurcie szeroko rozumianej morskiej edukacji, wychowania i przygody. Autorowi chodziło też i o to, by ukazując tamten świat z socjologicznej perspektywy, umożliwić jego rozpoznanie w ruchu, w stanie ciągłej zmiany, co winno pomóc w zrozumieniu społeczno-kulturowego fenomenu szkoły.

W książce znajdziemy rozdziały poświęcone prehistorii szkoły oraz rekonstruujące dwadzieścia lat jej działalności. Szczegółowe kalendarium rejsów i ważniejszych faktów, intrygujące wspomnienia kapitanów, oficerów oraz wychowanków – uczestników licznych wypraw, bogata ikonografia zdjęciowa, zeskanowane dokumenty, a także zamykające pracę szkice naukowe, warte są uważnej lektury.

Zbigniew Kosiorowski – pisarz, dziennikarz, profesor „Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu”; autor dziewiętnastu książek (m.in. 13° w skali Beauforta 1980, Gnilec 1985, Desant 2013, Kamień podróżny 2016), kilkuset reportaży prasowych, radiowych i słuchowisk oraz artykułów o tematyce żeglarskiej a także publikacji naukowych.

E-mail z Kanady (Toronto) od Wojciecha Wejera.

 

Temat: Od Wejera Fwd: Re: Zeszyty
Data: Tue, 28 Feb 2017 17:13:54 +0100

 

(…) OCC uzupełniła detale nagród na swojej stronie. Zobacz na:

https://www.oceancruisingclub.org/about-the-occ/occ-awards.html?layout=edit&id=2770

(…) Klub ten powstał w 1954 roku w Anglii  i obecnie liczy ok. 1800 członków z całego świata. Aby uzyskać członkostwo tego klubu należy przepłynąć 1000 mil non-stop na jachcie nie większym jak 70 ft. (21.3 m LOA z jednego portu do drugiego po najkrótszej linii (great circle). Tylko członkowie klubu mogą wystawić kandydaturę do Nagrody corocznej i nazwisko wystawiającego kandydaturę jest znane tylko komisji orzekającej.

Cruising Kluby na świecie powstały na wzór Royal Cruising Club (GBR) który powstał w 1902 roku. Następnym takim jest Cruising Club of America (CCA 1921) i tam jednym z motorów tego klubu był Alexander Bell (ten od telefonów). To ten Klub nagradza najbardziej prestiżową nagrodę Blue Water Medal i uroczystości zawsze są w siedzibie New York Yacht Club i nagrodzeni mają opłacone wszystkie wydatki związane z przybyciem tam (all expenses paid). Członkostwo do tego klubu jest tylko „za zaproszeniem”. Jest jeszcze jeden, inny Klub o tej niby formie: World Cruising Club ale to jest prywatna amerykańska instytucja, która kupiła ARC Jimmy Cornella za kilka $$ milionów.

W tym roku ten młody Szkot, Gavin Reid, jest najbardziej nagrodzonym żeglarzem. Otrzymał już najwyższą nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy w Anglii i teraz CCA i OCC. Spotkam jego w Henley. 

Trochę wcześniej,  jak wiesz, w styczniu otrzymałem medal Franklin’s Lost Expedition fundowany prywatnie przez Royal Canadian Yacht Club.Jest to srebrny medal z czystego srebra o wadze jednej uncji (30 gr.)wybity przez Mennicę Kanadyjską na okoliczność odnalezienia okrętu MHS Erebus Franklina. Mentorem tej nagrody jest Jack Nye Esq, który jeszcze jako chłopak służył w Royal Navy w czasie II Wojny Światowej. Później przepłynął swoim jachtem Atlantyk 19 razy, jak również żeglował z Afryki przez Horn do Australii ze złamanym sterem i bez silnika.(…)

Cheers,  Wojtek

ZŻ 32e luty 2017

print screen gwWOJCIECH JACOBSON laureatem pierwszej Międzynarodowej Nagrody Żeglarskiej Szczecina.

25.03.2017 Szczecin, Łasztownia: „Stara Rzeźnia”.                                 Prezydent Miasta Piotr Krzystek:    – Gala Nagród Żeglarskich jest bliska sercu każdego z nas, bo Szczecin od lat przecież żeglarstwem stoi. W tym gronie z pewnością nikomu nie trzeba tego udowadniać. Wręczamy dziś pierwsze Nagrody Żeglarskie Szczecina. Było w kim wybierać – zgłoszeń nadesłano bowiem ponad 90. To pokazuje, w jakim środowisku funkcjonujemy i jak wiele się u nas dzieje. Dziękuję za zaangażowanie kapitule i wszystkim żeglarzom.

Uzasadnienie: Dla żeglarskiego ambasadora Szczecina, za wieloletnią działalność na polu żeglarstwa, szerzenie jego idei, jako płaszczyzny porozumienia, współpracy i przyjaźni.

 Wojciech Jacobson:                                                                                                                                                           100_8598              – Dziękuję za wyróżnienie. Doceniam, że jestem pierwszym laureatem nagrody o charakterze, prestiżu i zasięgu międzynarodowym – mówił podczas gali Wojciech Jacobson, laureat nagrody im. kpt. Ludomira Mączki. – Moje sukcesy żeglarskie sięgają dawnych lat i były one związane z osobą Ludomira Mączki, gdyż wiele rejsów odbyliśmy wspólnie. Ta nagroda niejako przypłynęła do mnie od Ludomira. W imieniu wszystkich żeglarzy dziękuję za ustanowienie Nagród Żeglarskich Szczecina. Mam nadzieję, ze staną się one marką miasta.

                                                                                

 

 

Wojciech Jacobson jest również członkiem zespołu redakcyjnego Zeszytów Żeglarskich.         _____________________________________________________________________________________________________

img175

 

Morskie Żeglarskie Mistrzostwa Polski na Bałtyku – 1971 rok.

Siła spokoju…Tak żeglują Mistrzowie!

25 VIII-4 IX 1971      MŻMP (Świnoujście); kl. IOR 27,5 ft: Dal II kpt. Eugeniusz Ryżewski (Mistrz Polski), załoga: Roman Kisłowski, Andrzej Sokołowski, Jan Płachta, Marek Lewenstein, Michał Domański – 1m/14.

Fot. A. Sokołowski.

                                                                                                                            _________________________________________________________________________________________________

(zs):                                                                            ARTYKUŁY

„… We wrześniu 1959 roku w polskim żeglarstwie miał miejsce nielegalny – w świetle obowiązujących wówczas przepisów żeglugowych i granicznych – przypadek opuszczenia kraju przez żeglarzy w kabinowej joli mieczowej…”. 

__________________________________________________________________________

Wojciech Jacobson:                                                  LISTY

Z wielką radością informuję, że Wojtek (Victor) Wejer – polski żeglarz z Toronto, były członek szczecińskiego JK AZS (w latach 1958 – 1967 – przyp. red.), został wyróżniony Nagrodą za Zasługi (excellence, gratitude) Ocean Cruising Club roku 2016 za „Wybitne dokonania w społeczności żeglarskiej….

_________________________________________________________________________

Mariola Landowska:                                            KORESPONDENCJE

„…Najważniejszym jednak było, na następny dzień po przybyciu, malowanie ciała. Indianki wzięły mnie za rękę i wyciągnęły z chaty. (…)  Śmiały się i były radosne, a ja byłam zdenerwowana w tej nowej sytuacji. Kazały mi zdjąć górę od bikini; no dobrze, ostatecznie one też były gołe, wiec… co mi tam; zdjęłam…”.

_________________________________________________________________________

Jan Protasowicz:                                                    WIERSZE

„…Żeglować i puszczać się daleko na morze, …”   invent

_________________________________________________________________________

F O T O:  Widokówka żeglarska.

     widokówka

E-mail od Wojciecha Jacobsona

1d. Wojtek Wejer 2014E-mail od Wojciecha Jacobsona:  …Z wielką radością informuję, że Wojtek (Victor) Wejer – polski żeglarz z Toronto, były członek szczecińskiego Jacht Klubu AZS (w latach 1958 – 1967 – przyp. red.), został wyróżniony Nagrodą za Zasługi (excellence, gratitude) Ocean Cruising Club roku 2016 za „Wybitne dokonania w społeczności żeglarskiej.

Do nagrody tej został nominowany podwójnie:

  1. Za szerokie, zdalne, wspieranie jachtów żeglujących przez Przejście Północno-Zachodnie. W latach 2006-2016   Wojtek (Victor) Wejer dostarczał wielu jachtom bezinteresowne rady dotyczące pogody, zalodzenia i wyboru trasy.
  1. Wojtek (Victor) Wejer przyczynił się do bezpiecznego i pomyślnego pokonania Przejścia Północno-Zachodniego przez wiele jachtów. Dostarczał bezinteresownie wyważone informacje i ekspertyzy wszystkim, którzy prosili go o pomoc i ostrzegał marzycieli i lekkomyślnych przed podjęciem niebezpiecznych decyzji. Od roku 2006 do 2016 dał wsparcie 42 jachtom płynącym przez NW Passage wraz z jachtem, który w r.2016 jako pierwszy w historii przeszedł przez cieśninę Fury and Hecla.

Uzasadnienie i otrzymane zawiadomienie jest w oryginale znacznie szersze i bardziej pochlebne. Polskie jachty, które pokonały Przejście Północno-Zachodnie: Stary, Nekton, Solanus i Lady Dana 44 i polsko-szwedzka załoga jachtu Anna również korzystały z rad Wojtka Wejera.

Wręczenie nagrody będzie miało miejsce podczas dorocznego wręczenia nagród Ocean Cruising Club, 2. kwietnia 2017 r. w Greenland Campus, Henley-on-Thames, w Wielkiej Brytanii.

Wielkie gratulacje dla Wojtka Victora Wejera!!

Poniżej przesyłam oryginalną wiadomość otrzymaną od Wojtka Wejera.
Pozdrawiam,   Wojtek Jacobson

 

2016 Winner of Ocean Cruising Club Award of Merit – Congratulations!
——– Forwarded Message ——–
Subject:     2016 Winner of OCC Award of Merit – Congratulations!
Date:     Mon, 6 Feb 2017 12:24:51 +0200
From:     Jenny Crickmore-Thompson <occawards@gmail.com>
To:     Victor Wejer <vic11@bell.net>
CC:     Daria Blackwell <dariablackwell@gmail.com>

Dear Victor,
On behalf of the 2016 OCC Awards Sub-committee, it gives me great pleasure to inform you that you have been voted as the winner of the 2016 OCC Award of Merit, “for an outstanding achievement in the sailing community …” May I be the first to offer you both officially my sincere congratulations – it is an extremely well-deserved award.
Your two nominations for this award read:

*Award of Merit1*

For extensive, remote, support of yachts sailing the Northwest Passage.

Victor has provided free weather, ice and routing advice to many yachts
(42 from 2006-2016), including several OCC yachts.

Before I met Victor, he contacted me via email and offered his help with anything.  I was coming south from Baffin Island and looking to winter in Toronto, where he lived, so I asked him to find a marina I could get my boat into and live aboard for the winter, which he did.  When I sailed the NW Passage (2011), he cheerfully provided periodic weather and ice updates to my satphone via (free) SMS messages.

Victor seems well-known among NW Passage sailors, and his name came up multiple times last year in Ushuaia when talking with other boats heading to Antarctica who knew of him from the NW Passage.

*Award of Merit2*

Victor Wejer has been instrumental in the success and safety of many transits of the Northwest Passage – mine among them.

He has provided critical information and expertise without any recompense to those who have approached him for advice as well as cautioning the dreamers and the unwary concerning a dangerous undertaking. From 2006 until 2016 he has given assistance to 42 sailing vessels making the passage including the first sailboat to transit by way of Fury and Hecla Strait (2016). Over the years he has collected information concerning methods, shelters, anchorages, ice conditions and equipment from both voyagers who have succeeded as well as those who have failed in their attempts to sail this unique and often very unpredictable passage. Victor has collated various accounts to create a truly valuable body of work which he updates and regularly shares. He takes an interest in voyagers in the NW Passage as I can personally attest and is a friend to many as well as an advisor taking into account crew as well as vessel strength. I can think of no better example of Victor’s invaluable advise than to quote an early communication to me;  „I have gotten many calls from different adventurers wanting to make the NW crossing. For most I strongly advise them to stay away. One has to have the correct mindset. This is not an adventure, it’s a dangerous trip for the unprepared. A perfect crossing will have no story to tell at the end. No problems. No issues. No disasters. All ice openings are taken advantage of. As one Arctic explorer used to say 'adventure is a sign of incompetence.'” I think Victor Wejer is strongly deserving of the OCC Award of Merit for his unselfish and outstanding service and advise to international

Arctic sailors.
Franklin's Lost Expedition

Trochę wcześniej w styczniu br. otrzymałem srebrny medal “Franklin’s Lost Expedition” prywatnie ufundowany w Royal Canadian Yacht Club.Jest to srebrna (99.9%) moneta $20,- nominał o wadze 1 uncji wybita w Kanadyjskiej Mennicy o wartości $100,-… (Wojtek Victor Wejer).

 

(zs): Jacht Klub AZS Szczecin: żeglarstwo regatowe – 1970, 1971 rok

zdj od A. Soko?owskiegoW sierpniu 1970 roku w Gdyni na wodach Zatoki Gdańskiej i na pełnym morzu odbywają się Morskie Żeglarskie Mistrzostwa Polski połączone z Międzynarodowym Tygodniem Zatoki Gdańskiej. Żeglarze akademiccy ze Szczecina startują na Swantewicie prowadzonym przez Wojciecha Jacobsona (w załodze, m.in. Antoni Brancewicz). W kl. II RORC zajmują bardzo wysokie miejsce – 2. na 23 startujące jachty (MTZG; MŻMP są na 7. miejscu); na Pegazie regatowe doświadczenie zdobywa Jerzy Madeja (MTZG – 9m, MŻMP – 8m), a na nowym nabytzdj od A. Soko?owskiegoku Jacht Klubu AZS, zbudowanym w szczecińskiej Morskiej Stoczni Jachtowej, jachcie Dal II (typ Orion) kpt. Eugeniusz Ryżewski z załogą: Hanna Kuźnicka, Andrzej Sokołowski, Michał Jósewicz, J. Żuchowicz, A. Bogdanowicz plasuje się w kl. III RORC na 4. miejscu na 9 jachtów startujących.

MŻMP/MTZG, Gdynia 1970r.  Przy ścianie falochronu, stoją żeglarze JK AZS Szczecin, od lewej:  Jędrzej Porada, Stefan Gruszczyński, Antoni Brancewicz, Antoni Rosner, Gieniu Ryżewski, Andrzej Marczak (stoi tyłem), Wojciech Jacobson, Jerzy Madeja. Fot. A. Sokołowski.

zdj od A. Soko?owskiego (by? w za?odze Dali II).

DSC00033

 

Nowy jacht wymaga drobnych zmian technicznych poprawiających jego stateczność, poprawienia trymu jednostki; załoga również dopiero go poznaje, ale już widać regatowy potencjał.

 

Fot. A. Sokołowski

 

http://bogdanfijalkowski.pl/yachting/

http://bogdanfijalkowski.pl/yachting/

 

W regatach startuje jeszcze azetesowki, nie pierwszej już młodości, Nadir, na którego pokładzie, jest tylko jeden człowiek – Krzysztof Baranowski. Dla tego żeglarza, wywodzącego się z wrocławskiego AZS-u, regaty te są przygotowaniem i klasyfikacją do transatlantyckich regat samotnych żeglarzy OSTAR 72.

 

W Akademickich Żeglarskich Mistrzostwach Polski (1970) w kl. Ok.Dinghy bardzo dobre – drugie miejsce zajmuje młody zawodnik Dariusz Kłokocki; potwierdzi swoje możliwości na regatach w Rostocku zajmując szóste miejsce na 23 startujące jednostki, w Mistrzostwach Okręgu Juniorów – 2m/9, a także w Regatach Przyjaźni – trzecie miejsce. Akademickie Żeglarskie Mistrzostwa Polski przyniosły szczecińskim azetesiakom, również w kl. Hornet, dobre trzecie miejsce wywalczone przez Jana Szeliwiaka.

Kolejne lata stoją pod znakiem sportowych zmagań z żeglarzami niemieckimi na akwenach morskich koło Warnemunde (Regaty Ostseewoche) i z żeglarzami z Trójmiasta w Mistrzostwach Polski; i to zarówno w grupie jachtów balastowych jak i w klasach młodzieżowych mieczowych. Swoje świetne walory nautyczne, prowadzony przez doświadczonych kapitanów, pokazuje jacht Dal II.


zdj od A. Soko?owskiego; od lewej: Z. Hrynkiewicz, Alik Dudarenko, W. Jacobson, A. Brancewicz, S. Gruszczy?ski.Najpierw w pierwszej połowie lipca 71. roku na wodach niemieckich w kl. IOR III  kpt. Wojciech Jacobson z załogą: Andrzej Sokołowski, Antoni Brancewicz, Zbigniew Hrynkiewicz, Stefan Gruszczyński, Alik Dudaimg397renko zostawiają w tyle konkurentów kończąc regaty na pierwszym miejscu. Rok później, w tych samych regatach, również na jachcie Dal II z kpt. Andrzejem Marczakiem zwycięstwo zostanie powtórzone.

 

Stoją od lewej: Zbigniew Hrynkiewicz, Alik Dudarenko, Wojciech Jacobson, Antoni Brancewicz, Stefan Gruszczyński. Fot. A. Sokołowski.

Równie świetne wyniki w regatach łodzi mieczowych osiąga młody zawodnik Jacht Klubu AZS Stanisław Przełomski, który w kl. OK.Dinghy zajmuje pierwsze miejsce; zarówno w 1971 roku jaki w następnym, co daje mu awans do Kadry Narodowej.

img175

 

W Mistrzostwach Polski 1971 Dal II prowadzona przez „swojego” kapitana Eugeniusza Ryżewskiego startuje w dobrym trymie, z dobrą załogą: Romek Kisłowski, Andrzej Sokołowski, Jan Płachta, Marek Lewenstein (student Wyższej Szkoły Rolniczej Wydział Rybactwa), Michał Domański (student Pomorskiej Akademii Medycznej). Z regatowych zmagań w kl. One Ton Cup wracają z zasłużonym zwycięstwem – Mistrzostwo Polski. W kolejnych Żeglarskich Mistrzostwach Polski, za rok, kpt. E. Ryżewski z załogą prawie tą samą  i oczywiście na „swojej”  Dali II zdobędzie v-ce mistrzostwo Polski.

Żeglarskie Mistrzostwa Polski w 1971 roku przynoszą jeszcze jedno ważne zwycięstwo żeglarzom akademickim. W kl. Dragon startuje Witold Zdrojewski, Mistrz Polski sprzed dwóch lat w kl. Folkboat. Tym razem łódka jest klasą olimpijską, technicznie trudniejszą, wymagającą większych umiejętności, większej uwagi. Osiągnięty wynik jest znakomity – v-ce Mistrzostwo Polski. Wcześniejsze drugie miejsce w mistrzostwach okręgu i pierwsze miejsce w Regatach Przyjaźni to bilans osiągnięć dobrze zapowiadającego się żeglarza, których efektem jest powołanie do Kadry Narodowej.

                      (zs)

Mariola Landowska: Wśród Indian Kayapó

Mariola Landowska, polska malarka zamieszkała w Portugalii, odważnie wychodzi na spotkanie drugiego człowieka; obcego, o innej kulturze, innym wychowaniu, o innych uznawanych wartościach. Nie ma oporów przed wyciągnięciem ręki, przed nawiązaniem rozmowy, uśmiechem do innych. Okazuje zainteresowanie drugim człowiekiem, jego życiem, zabawą. Bierze na ręce małe dzieci, choćby były nieziemsko umorusane, czasami zaniedbane. Czerpie radość i natchnienie do swojej malarskiej twórczości z takich spotkań. W listopadzie ubiegłego roku, po długich staraniach o pozwolenie kontaktu z Indianami Kayapó, dotarła na ich tereny położone nad Rio Pau d’Arco, w dorzeczu rzeki Xingu, prawym dopływie Amazonki.                                                                                                                                                                                   (zs)

___________________________________________________________________________________________________

Mariola Landowska 2003Wyjazd do Brazylii: spotkało mnie tam wiele nowych zdarzeń. Odczułam emocje, wzruszenia jak chyba nigdy przedtem; każdego dnia nowe. Najlepiej było zapomnieć o sobie i żyć jak Indianie Kayapó. Oni siebie nazywają „Mebêngôkre”, co w tłumaczeniu znaczy „people of the wellspring” czyli „ludzie o oczach koloru wody” albo „ludzie źródła”.

Przyleciałam samolotem do Belem, potem poleciałam do Marabá (ok. 450km na S od Belem – przyp.red.), a stamtąd czekała mnie długa droga z nowymi trzema osobami i Lane, która była moim przewodnikiem. Lane zabrała ze sobą trzech młodych 30-latków; dwóch Brazylijczyków i Portugalczyka. Poznaliśmy się w aucie, które wynajęliśmy; jechaliśmy sześć godzin do umówionego miejsca, gdzie czekał Indianin z plemienia Kayapó, mający dla nas pozwolenia na wejście do wioski. Uzyskanie pozwolenia było ważnym, niełatwym działaniem, trwającym około roku.

          Map of the Amazon Basin with the Xingu River highlighted      https://en.wikipedia.org/wiki/Xingu_River

12

Gdy znaleźliśmy się w wiosce, zamieszkaliśmy razem na pięciu metrach kwadratowych:  cztery hamaki plus mata na podłodze. Spaliśmy w jednym pomieszczeniu, przy  słabym ogarku świeczki. Wszyscy byliśmy w minutę zintegrowani. Okazało się to cudownym początkiem przyjaźni z nimi. Byli wrażliwi i chętni poznania nowego – nawet Brazylijczycy, bo dla nich też jest trudno wjechać na teren Indian Kayapó.

Kobiety, mężczyźni, dzieci przyszli do naszej chaty przyglądać się jak rozkładamy biwak. Mieliśmy małą kuchenkę z butlą gazową i nasze jedzenie, na tydzień. Nie mogliśmy im zabierać jedzenia, bo oni sami nie mają jego za dużo. Byliśmy o tym wcześniej poinformowani.

Starałam się jeść nasze produkty, takie jak: ryż, makaron, jajka, owoce. Codziennie rano dzieliłam się jajkiem sadzonym, albo chlebem, albo papają z jakąś rodziną. Wcześnie, bo około siódmej rano już krążyli koło nas aby coś zjeść, a potem zabierali nas na swoje codzienne czynności.

11Wioska, patrząc na nią, wydaje się jakby uśpiona, spokojna, ale tak nie jest. W chatach mieszkają rodziny, które bywa, że zakładane są w bardzo młodym wieku; czasami już 14. – 15-to letnie dzieci zostają rodzicami.

 

15   3 6

Indianie żywią si8ę tym co upolują w dżungli, co zbiorą dziko rosnące, a co nierzadko ma właściwości lecznicze. Największym dobrodziejstwem dla życia w wiosce są, wg mnie, drzewa mangowe, które wydają ogromne ilości owoców mango. Można jeść je do woli, do przejedzenia.

 

Inną osobliwością jest to, że nie mówią w moim języku, a ja w ich. Akceptujemy się i chcemy sobie wzajemnie pokazać nasze dobre strony. Używają wobec mnie miłych słów, uczą mnie, a ja powtarzam te dźwięki – słowa i gdy jestem w nowej grupce i mówię “meikme” to zaraz wita mnie uśmiech od ucha do ucha. Czyli warto uczyć się języków. Nawet tych trudnych i raczej na krótko przydatnych. Zapisuję sobie słowa. Będę je mogła użyć na obrazach – słowa  z energią. Kobiety dużo mówią, przygarnęły mnie szybko, od razu zaplanowały sobie namalować mnie i nadały mi imię „Patù”.

Czasami było polowanie na pancernika, zbieranie roślin leczniczych z nacinaniem drzew, z których wyciekał biały płyn (nie latex), takie jakby mleko różane; dobre na choroby wrzodowe żołądka.

5Najważniejszym jednak było, na następny dzień pod przybyciu, malowanie ciała. Indianki wzięły mnie za rękę i wyciągnęły z chaty.  Szłam, bo nie mogłam tłumaczyć, że nie teraz, że może później. Stanęłyśmy pod wielkim drzewem pequi. Nawoływały się wysokimi tonami jak ptaki leśne. Śmiały się i były radosne. Ja byłam zdenerwowana w tej nowej sytuacji. Kazały mi zdjąć górę od bikini; no dobrze, ostatecznie one też były gołe, wiec… co mi tam; zdjęłam.17

Kobiety miały mały garnuszek czarnej mazi; była to mieszanka oleju babaçu, owocu jenipapo i węgla roślinnego, który rośnie na drzewach. Zaczęło się malowanie; powolnym ruchem prowadziły kreski z liścia palmy niczym z jakiejś giętkiej listewki. Wzory pojawiały się – piękna kaligrafia. Pomyślałam sobie, że zawsze ja malowałam, a teraz sama jestem obrazem.

Rytuał trwał trzy godziny. Potem było malowanie czerwonym kolorem twarzy i nóg. Czerwone urucum ma cudny kolor i do tego chroni przed insektami. Miałam nowe imię i nowy ubiór. Byłam Indianką tylko na pozór, bo jasne włosy i niebieskie oczy  kłóciły się z resztą „pejzażu”. Było to dla mnie to w czym czułam się, że mogę z nimi przebywać godzinami i nie nudzić się.

1 4 IMG_20161113_124059

Następnego dnia były tańce.

162

 

 

 

 

Malowane ciało służyło do końca pobytu, dlatego ubrałam na siebie jakieś szare wdzianko, aby nie było tak “goło”. Zresztą najważniejsza golizna jest podczas tańców, potem ubierają się i mają sukienki specjalnie szyte dla ich plemienia. Można ich po tych sukienkach rozróżnić od innych plemion z okolicy.

IMG_20170222_084629a          IMG_20170222_085129_604a

Czasami wybierałam się z nimi nad rzekę. Wioska położona jest daleko od rzeki i aby wykąpać się, trzeba iść w upale na otwartym terenie ok. 40 minut. Jedyną radością i ulgą jest wskoczenie do wody w ubraniu po uciążliwej drodze w upale i w powietrzu o dużej wilgotności – wydaje się, że prawie sto procent.

Co rzeka ma ciekawego? Kolor jest rdzawy, dookoła palmy i drzewa mi nieznane. Pytałam jak nazywają się, ale nie zawsze mogłam i potrafiłam zapisać. Indianie mieli nawet pięć różnych słów na jeden przedmiot; już spotkałam się z tym w innych plemionach. Rzeka nazywa się Pau d’Arco i jest dopływem rzeki Araguaia, znanej ze swojej malowniczej krętości, a nawet plaż w niektórych miejscach. W rezerwacie rzeka jest wąska z bystrym nurtem. Porywa gałęzie i nas też mogła porwać. Indianki pływały, ale nie odpływały daleko, a ja trzymałam się ich. Czułam, że muszę mieć kamienie pod nogami, aby utrzymać się w razie czego. Na śIMG-20161123-WA0021rodku rzeki prąd był porywający. Niektórzy z Indian płynęli na drugą stronę i skakali z wiszących lian, ale to mężczyźni i czasami  silniejsze Indianki. Dzięki pomalowanemu ciału na czarno i czerwonym urucum, podobno nic mi nie zagrażało w wodzie. Wręcz odwrotnie byliśmy chronieni przed piraniami i wężami i innymi niebezpiecznymi stworzeniami; spokojnie kąpałam się. Chciałoby się tam być cały dzień, ale trzeba było wracać do wioski znów przez otwarte przestrzenie rejonu Cerrado. Z wykładu antropologa Rosangela Corea z Uniwersytetu w stolicy Brazylii dowiedziałam się, że obszar ten jest największym w Ameryce Południowej biome; zawiera w sobie ok 30%  i 5% różnorodności fauny i flory światowej. Mówią o tym obszarze, że to najbardziej bogata przyrodniczo na świecie savanna . Indianie są jedynymi strażnikami tej bioróżnorodności, a to dzięki temu, że zajmują się rolnictwem tylko i wyłącznie dla swojego użytku.

Wróciłam szczęśliwie do Portugalii; zostały wspomnienia, zdjęcia i inspiracje do malowania.

Com os melhores cumprimentos

                      Mariola Landowska

_____________________________________________________________________________________________________

Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych; z pasją oddaje się malowaniu i  podróżom; miała wystawy w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii; od kilku lat mieszka w Oeiras, koło Lizbony.    (zs)

 

(zs): Rejs do Wolności

We wrześniu 1959 roku, w polskim żeglarstwie miał miejsce nielegalny – w świetle obowiązujących wówczas przepisów żeglugowych i granicznych – przypadek opuszczenia kraju przez żeglarzy w kabinowej joli mieczowej. Deportacja do Polski, prawie półroczny pobyt w więzieniu w Goleniowie, potem rozprawa sądowa i dzięki sile argumentów i porywającej obronie znanego szczecińskiego adwokata sąd sprawę umorzył z powodu znikomej szkodliwości społecznej czynu – oto finał pierwszych, samodzielnych kroków na morze młodych, bo zaledwie 19-letnich braci bliźniaków rodem z Grodna: Piotra i Mieczysława Ejsmontów.

Ejsmontowie_Bornholm2

Rejs kabinową jolą mieczową Powiew w wietrznym i chłodnym wrześniu 59. roku ze Świnoujścia, z zamiarem żeglugi dookoła świata, był od strony żeglarskiej śmiałym, jeśli nie ryzykownym przedsięwzięciem; szczęśliwie zakończył się w porcie Rønne na Bornholmie.

 

Jedyne wychodzące wówczas w kraju czasopismo żeglarskie Żagle w artykule „Rejs do paki” wspierając politykę ówczesnego rządu polskiego pisało o „niefortunnych nawigatorach”, których „czeka za uprowadzenie jachtu i dokonanie przestępstwa granicznego rozprawa sądowa i zasłużona kara” (Żagle, nr 8-9 1959r, s.8). W trakcie rozprawy, na sali sądowej była liczna grupa młodzieży, żeglarzy, kolegów. Bracia Ejsmontowie cieszyli się w środowisku sympatią, ich przypadek budził pewien podziw za odwagę, za próbę ucieczki?, za niezależność od oficjalnych żeglarskich struktur organizacyjnych. Dla wielu, szczególnie młodych, ich rejs nie był „rejsem do paki”, ale rejsem do Wolności; wskazywał drogę do realizacji marzeń bez konieczności kompromisowych zależności od oficjalnych organizacji w pełni kontrolowanych przez władzę polityczną.

Niecały rok później popularny miesięcznik Panorama Północy tak pisał o tym rejsie: „…W roku 1959 „skombinowali” jolkę, sfałszowali listę załogi i zaopatrzywszy się w stare mapy nawigacyjne oraz w sześć puszek konserw rybnych, bochenek chleba, kilogram cukru, osiem jajek, i butelkę soku wiśniowego – wypłynęli o godzinie 19,00 dnia 11 września z portu Dziwnów w podróż … dookoła świata…” (Panorama Północy, nr 26 (154), 10 VII 1960r.).

W czerwcu 1968 roku w cyklu audycji „Listy egzotyczne” Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa podała: „…W 1959 roku nie mogąc uzyskać od władz żeglarskich pozwolenia na daleki oceaniczny rejs (…) działając pod urokiem przemożnego dla nich „zewu morza”, wymknęli się nielegalnie ze Szczecina małą żaglówką (bezbalastową jolką o nazwie Powiew), by jak najszybciej – rozsławić w świecie banderę polską…”.

W następnej dekadzie, po Grudniu 70 i otwarciu się Polski na świat, w roczniku Świat Żagli 1973 zaginionych braci Ejsmontów próbował przywrócić pamięci Wiesław Rogala, znany działacz żeglarski, ówczesny sekretarz generalny PZŻ-u. W krótkim artykule, używając eufemistycznych określeń, zręcznie omijał mogące razić cenzora rzeczywiste powody i fakty z ich życiorysu: „.. Łyknąwszy trochę przygody morskiej, jeszcze bez ugruntowanej praktyki i wiadomości, bracia wyruszają jachtem mieczowym na morze. Przygoda kończy się na Bornholmie, gdzie dobili wyczerpani i głodni. Okazało się, że oprócz paru litrów słodkiej wody, trzech czy czterech pęt kiełbasy i kilku bochenków chleba nie mieli w swym magazynie nic więcej. Tym razem namacalnie się przekonali, że morze jest łaskawe, ale dla tych, którzy je szanują i znają…”.

Po latach o wydarzeniach z września 59. roku wspominał Ireneusz Geblewicz, polski emigrant osiadły w Chicago, który znał ich jeszcze będąc w Polsce, a potem ponownie usłyszał o ich żeglarskich historiach od jednego z braci: „…Wiosną 1969 roku zadzwonił do mnie któryś z braci Ejsmontów. Nie pamiętał, że spotkałem każdego z nich jeszcze w kraju. Byli to bliźniacy, początkujący żeglarsko na Mazurach. Następnie żeglowali w Gdyni. Mietek chyba na Wielkopolsce z LOK w Jastarni, a Piotrek w Centrum Wychowania Morskiego ZHP w Gdyni. Przed tym jednak byli w Szczecińskim Jacht Klubie Ligi Przyjaciół Żołnierza (późniejsza Liga Obrony Kraju) w Szczecinie-Dąbiu. Było to chyba w 1959 roku. Pewnego dnia wyprosili polecenie doprowadzenia klubowego jachtu Powiew do Dziwnowa. Nie pamiętam już dziś nazwiska kierownika tego klubu, który podpisał bliźniakom to polecenie. Jak dowiedziałem się od nich już tu, w Chicago, to oni napisali to polecenie, zostawiając na kartce lukę na dopisanie kilku słów. Już od dawna planowali ucieczkę na Zachód. Zamiast płynąć oczywistą wówczas i wskazaną przez kierownika klubu trasą ze Szczecina-Dąbie do Dziwnowa przez Wolin i rzeką Dziwną, popłynęli przez Zalew Szczeciński do Świnoujścia. Po drodze dopisali w wolnej luce na zleceniu trasę przez Świnoujście – morzem(!) do Dziwnowa.

Mieli coroczne tzw. klauzule pływań morskich upoważniające do żeglowania po morzu. Oficer dyżurny WOP (Wojska Ochrony Pogranicza) w Świnoujściu nie miał więc zastrzeżeń. Chłopaki znali ówczesne realia i mentalność WOP-u. Zgłosili się więc do odprawy granicznej w dużej grupie kutrów rybackich, idących na połowy pod Bornholm. W pośpiechu WOP wypuścił ich na morze razem z rybackimi kutrami.

Ich jacht był śródlądowym, dość wywrotnym jachtem mieczowym, choć z pokładem i kabiną, to jednak bez możliwości otrzymania z PZŻ-u i Urzędu Morskiego prawa pływania po morzu. Przepisów bezpieczeństwa morskiego to wopiści na pewno nie znali i na to liczyli Ejsmontowie. Wyszli więc w morze, niby do Dziwnowa. Aby nie wzbudzać podejrzeń WOP-u, obserwującego morze przez lornetki, nie popłynęli z kutrami wprost w stronę Bornholmu lecz po wyjściu z główek Świnoujścia skierowali się na wschód. Łódka była drewniana, bez ekranów radarowych, zresztą wtedy jeszcze WOP nie miał w Świnoujściu radarów. Dopiero po zmroku, będąc dalej od brzegu, wzięli kurs na Bornholm. Dmuchało zdrowo, wiatr około 5 – 6ºB. Następnego dnia byli na Bornholmie…”.

Jeszcze inaczej, niewątpliwie bardziej pragmatycznie, przedstawiał sprawę adwokat Roman Łyczywek, który występował w sądzie jako ich obrońca. Na łamach Prawo i Zycie nr 41 z 10 X 1976r. w artykule pt. „Najciekawszy proces w mojej karierze” pisał, świadom nieubłaganej kwalifikacji ich czynu, że „..nie mogąc uzyskać zgody na dalekomorską podróż, dopuścili się kradzieży łodzi, fałszu dokumentów i nielegalnego przekroczenia granicy”. I takie też były zarzuty prokuratorskie, które zbladły wobec  mowy obrończej mecenasa skupiającej się na „szlachetnych pobudkach, którymi się kierowali oskarżeni”, „chęci poznania świata”, „uzyskania sławy żeglarskiej”, a także „dużej klasy wyczynem żeglarskim” (sic!). Takie argumenty, ponadto pozytywna opinia sekretarza ambasady PRL w Kopenhadze (istotny fakt, że nie ubiegali się o azyl polityczny) spowodowały korzystny dla braci Ejsmontów wyrok sądu: umorzenie sprawy.

Rejs Piotra i Mieczysława Ejsmontów na Bornholm i jego następstwa poruszył wiele środowisk, szczególnie żeglarskich, w Polsce. Władzy ludowej, działaczom żeglarskim i młodzieżowym nadwyrężył, w ich mniemaniu, ustabilizowany i dobrze zorganizowany, a jednocześnie będący pod pełną kontrolą, obraz wszelkiej aktywności sportowej, również żeglarskiej, szczególnie młodzieży.

Dziś po latach, wspomnienia o braciach Ejsmontach i epizod z Powiewem odżywają w relacjach żeglarzy szczecińskich, którzy wówczas zetknęli się z nimi, ba niektórzy mieli nawet znaczny udział w całej „sprawie”.

Marek Stoeck, żeglarz z sąsiadującego z LPŻ-em akademickiego klubu żeglarskiego, tematem interesuje się od lat. Rozmawiał ze świadkami tamtych wydarzeń:  „…Rysiu Jaroszek (starszy kolega klubowy Marka – przyp. red.) opowiadał, że przyjechali z Węgorzewa i pracowali na nowej Polonii. Na rejs nie „załapali” się i wypożyczono im za darmo Powiew…”.
„…Jerzy Karpiński (żeglarz ze szczecińskiego klubu żeglarskiego Ligi Przyjaciół Żołnierza, właściciela Powiewa) mówi o liście polecającym z bratniego Klubu LPŻ (z LPŻ Węgorzewo – przyp. red.). Powiew był wywrotny i zarząd LPŻ chciał im dać prowadzącego, ale nikt we wrześniu nie chciał z Ejsmontami płynąć, popłynęli sami. Stanisław Betka (żeglarz, bosman przystani LPŻ, później pracownik szczecińskiej stoczni jachtowej – przyp. red.) kazał Romkowi Kisłowskiemu (żeglarz akademicki, wówczas w LPŻ) wydać jacht. Jak mówi R. Kisłowski: – szybko dowiedziałem się, że są na Bornholmie…”.

I dalej, w korespondencji mailowej Marek Stoeck pisze: „…W tej sprawie był przesłuchiwany Romek Kisłowski. On na polecenie Stanisława Betki przekazał jacht Powiew Piotrkowi. Rozmawiałem też z Jurkiem Karpińskim o tym jachcie i dlaczego wypłynęli na Powiewie. Ja to odebrałem tak: oni przyjechali do Szczecina z myślą, że wypłyną na s/y Polonii w rejs. Zaangażowali się w pracach przy wyposażaniu jachtu, w przygotowaniach do rejsu pełnomorskiego. Jacht Polonia był nowym jachtem konstrukcji Leona Tumiłowicza zbudowanym w 1958r. w Szczecinie dla PTTK. Nie dostali zezwolenia na rejs. A zarząd LPŻ w nagrodę za wkład ich pracy dał im do popływania jacht Powiew. Może to było w sądzie przedstawiane inaczej. Na Powiewie pływał też kol. Stasiu Bolewicz (żeglarz akademicki – przyp. red.). To była poniemiecka jola krążownicza, mieczówka kabinowa, solidna. Na załączonym zdjęciu (fot. J. Legut) widać tylko dziób jachtu Powiew (mahoniowy?), a przed nim stoi biały jacht Marzena. Miała taki sam kadłub, tylko ożaglowaLPZ 1954-1959 fot Jan Legutnie gaflowe…”.

W całej tej sprawie na bliższą uwagę zasługuje jeszcze trzeci „bohater” bez którego nie byłoby tyle „zamieszania”  –  kabinowa jola mieczowa Powiew; „bohater”, bo przecież jachty mają duszę.

Był to jacht niewielkich rozmiarów, przeznaczony do żeglugi jeziorowej; przy znośnej pogodzie do żeglugi zalewowej, na wodach osłoniętych. Tak jak i wiele innych jednostek z tamtego okresu był jednym z wielu porzuconych, czasami celowo niszczonych, zatopionych przez Niemców opuszczających pod koniec wojny te tereny. Wydobywane, naprawiane, przystosowywane do używania przez lata służyły i czasami do dziś służą żeglarzom. Powiew, jeszcze przed rejsem Ejsmontów na Bornholm, był znanym jachtem w środowisku żeglarskim Szczecina. W IV Regatach Jesiennych, w październiku 1952 roku, w wyścigu o „Błękitną Wstęgę Jeziora Dąbie” prowadzony przez Jerzego Szelestowskiego, wówczas żeglarza z Ligi Morskiej, zajął bardzo dobre, trzecie miejsce. Dwa lata później, w rozgrywanych w połowie maja Regatach Pokoju, na półmetku trasy: jez. Dąbie – Lubin (na wyspie Wolin) – jez. Dąbie, Powiew był drugi, a na metę regat przypłynął jakoPrzygoda pod żaglami pierwszy.

Bardzo podobną do Powiewu, a kto wie może nawet bliźniaczą jednostką była Przygoda.  Jacht również zniszczony i porzucony przez Niemców. Po wojnie odbudowany przez harcerzy z V Drużyny Skautów Wodnych im. K. Arciszewskiego (tzw. „czarnej piątki”) powstałej we wrześniu 1945 roku w Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym przy al. Piastów w Szczecinie. Rok później z powodu zmian organizacyjnych (szkoła przekształciła się w Liceum Żeńskie), drużyna skautów przeniosła się do utworzonego II Liceum Ogólnokształcącego (Liceum   Męskie, tzw. „Pobożniak”). Wiosną 1949r, wskutek zmian politycznych w kraju,                         Przygoda na Gocławiu                                                            s/y Przygoda,  Lc~ 7,5m  S=22m

                            materiał kadłuba: drewno (dąb); fot.  

                            Zb. Gerlach.

Przygoda w basenie jachtowym w Szczecinie Gocławiu, ok 1949r. Fot. z arch J. Borowca.

 

dyrektor szkoły zakazał działalności harcerskiej. Żeglarze wraz ze swoją Przygodą przenieśli się na krótko do Yacht Klubu Polski, a niedługo potem, po jego rozwiązaniu, trafili do żeglarzy akademickich.                                                                                                                                                            Rejs Powiewem, pomimo poważnego konfliktu z wymiarem sprawiedliwości Polski Ludowej, mimo niebezpiecznego odstępstwa od oficjalnej linii polityki wychowawczej władzy ludowej, nie zmienił żeglarskich marzeń Piotra i Mieczysława Ejsmontów. Kolejne lata wypełnia im służba w marynarce wojennej, zdobywane stopnie żeglarskie, instruktorskie, a także rejsy morskie. Podczas jednego z nich schodzą z jachtów (płynęli na innych jachtach: Piotr na Polonii w rejsie turystycznym, a Mieczysław jako kpt. na jachcie Ludmiła – typ Conrad II ze Świnoujścia, brał udział w regatach „Gryfa Pomorskiego”), zostają w Kopenhadze skąd 22 stopowym, kupionym w Danii jachtem, żeglują przez Atlantyk do USA. Stamtąd na innym jachcie, zaledwie o stopę większym, żeglują ponownie przez Atlantyk, – zatrzymując się na Wyspach Kanaryjskich – i dalej w stronę Cape Town  z zamiarem rejsu dookoła świata. Problemy techniczne jachtu i znaczne ubytki w prowiancie spowodowane ciężkimi warunkami pogodowymi na Południowym Atlantyku zmuszają do  zmiany zaplanowanej trasy. Płyną do Ameryki Południowej; najpierw Rio de Janeiro, potem Buenos Aires.

Z Buenos Aires wypływają w towarzystwie trzeciego członka załogi, równie młodego jak oni Wojtka Dąbrowskiego;  kierunek żeglugi: Cieśnina Magellana, Cape Horn. Następny odwiedzany port to Puerto Deseado w Argentynie z którego wypływają 18. grudnia 1969 roku i ślad się urywa, rozpływa w morzu….. Żeglarze zostają uznani za zaginionych. W kraju zapada zasłona milczenia; oficjalnie nikt o nich nie pisze, nie wspomina; jako uciekinierzy z Polski Ludowej są na cenzurowanym.

Kilka lat później znany polski żeglarz opisując w książce swój samotny rejs dookoła świata pisze o zaginionych Ejsmontach, że „siła marzeń była większa od rozsądku”. Znany polski żeglarz, niewiele starszy od braci Ejsmontów, swoje plany, marzenia realizował w sposób bardziej skuteczny. Nie napotykał na takie przeszkody jak Ejsmontowie; może dlatego, że czasy już były inne?… Rozsądku, pragmatyzmu też miał zapewne więcej, ale z jego wypowiedzi nie przebija nadmiar empatii, zrozumienia dla zaginionych żeglarzy.

Braci Ejsmontów, jeszcze w początkach lat sześćdziesiątych poznał także Henryk Jaskuła, wówczas dopiero zdobywający żeglarskie szlify. Po latach, mając wybitne osiągnięcia żeglarskie, a jednocześnie doświadczając „raf i mielizn lądowych”, Jaskuła wykazał więcej empatii i zrozumienia dla zaginionych żeglarzy. W liście z 5. listopada 2014 roku pisał: „… Także dziś, po latach, ciągle ich widzę, wciąż ich wspominam i myślę, że byli to najlepsi  polscy żeglarze, z rodzaju tych, którym  nie chodzi o sławę, ale o radość i szczęście związane z życiem na morzu…”

                                                                                                       (zs)