Archiwum kategorii: ARCHIWUM

Michał Jósewicz: Zapomniany rejs.

Rejs jachtem Śmiały na Wyspy Kanaryjskie: 10.05. – 18.07.1973

Jak zrodził się pomysł – nie pamiętam. Przedtem było kilka rejsów m.in. na Wyspy Kanaryjskie, które nie zrealizowały planu, np. Polonia

W tym samym roku 1973 równolegle planowany rejs na Jurandzie też nie dotarł do Wysp Kanaryjskich. Spotkaliśmy go w Plymouth. Podobny rejs klubowy na Gryficie  w 1976 roku dotarł do celu.

Całą wiosnę 1973 roku pracowaliśmy przy remoncie jachtu: przygotowanie go do sezonu (bez kapitana i bosmana). Zrobiono m.in. nowe kosze: dziób, rufa, założono agregat prądotwórczy benzynowy, położono nowy senteks (?) na pokład (zaprawa betonowa pomalowana chlorokauczukiem), remont i malowanie wnętrza (na zewnątrz – burty i dno?). Jacht stał na przystani w Golęcinie.

Remont i sprawy papierkowe nieco się przeciągnęły – jak zwykle. Pracowałem w tym czasie w VII L.O. Dostałem urlop na dwa miesiące: maj i czerwiec. Były to najdłuższe moje wakacje – łącznie cztery miesiące.

W Kanale Kilońskim dostaliśmy od polskich rybaków zamrożoną „kostkę”  –  30 kg ryby. Przez cały czas rejsu przez Kanał smażyliśmy te rybki.

Po Kanale – pierwszy port to angielskie Plymouth. Na jacht przyszedł Polonus z Polonii Angielskiej. Potem gościliśmy jego rodzinę na jachcie i byliśmy zaproszeni do jego domu.

Następny port to Las Palmas na Gran Canaria. Staliśmy tam kilka dni – krótko przy nabrzeżu (kilka godzin) a potem na kotwicowisku. Wizyta konsula, wycieczka autokarowa, spacery. Kolacja załogi w restauracji. Następny port Arrecife na wyspie Lanzarote. Krótki postój. Z Piotrem jeździliśmy 2,5h samochodem po wyspie. – zaproszeni przez kierowcę – gratis.

W drodze do domu – przy wietrze ok. 5-6o B w nocy przy zmianie wachty o 2400 pękł maszt po tym jak puściły zaciski aluminiowe uszu przy dwóch wantach kolumnowych LB. Maszt pękł – „rozczapierzył się” pod pokładem. Całe szczęście, że równocześnie ze „strzałem” want puścił fał grota. Żagiel spadł i nie obciążał uszkodzonego masztu.

W Casablance prowizorycznie naprawiono maszt, wzmocniono wanty. Zgłoszono awarię do ubezpieczyciela. Do końca rejsu płynęliśmy na zmniejszonym ożaglowaniu – co oczywiście odbijało się na szybkości.

Jedzenie było wyśmienite. Każdego dnia o godz. 1700 był „fajfoklok” – kawa , herbata, „petitberry” (połowa opakowania) z dżemem. Ostatnie dni rejsu wyżywienie nieco się pogorszyło – rejs wydłużył się o ponad tydzień.

Przykładowy jadłospis w dn. 2 VI:

Śniadanie; zupa mleczna z ryżem, jajecznica na boczku, herbata, chleb, dżem.

Obiad: zupa jagodowa z makaronem, ziemniaki, sztuka mięsa z sosem, groszek z marchewką, budyń z sokiem.

Przez część Zatoki Biskajskiej holował nas żaglowiec El Pirata –  Anglik z Wyspy Guernsey. Zawinęliśmy do portu St. Peter Port na Wyspie Guernsey. Kapitan z El Pirata mówił (spotkaliśmy go w mieście), że była wiadomość w miejscowej gazecie o naszym rejsie.

W sobotę siódmego lipca zacumowaliśmy w Cherbourgu przy nabrzeżu przy którym już stał Queen Elizabeth II. Rewelacja. Z portu w morze wychodziliśmy ok. 2300.

Kanał Kiloński przechodziliśmy w sobotę 14 VII. W śluzie Brunsbüttel cumował polski statek od którego dostaliśmy 40 l ropy.

Zakończenie rejsu: 18.07.1973 na przystani na Golęcinie (Szczecin).

Wachty (nie pamiętam, czy I, II, czy III)

  • Hanka Demczuk, Piotr Hodyński, Krzysztof Onyszkiewicz (bosman)
  • Marita Gerlach, Kasia Łączyńska, Tadeusz Dyrla
  • Michał Jósewicz, Danka Dzikowska, Andrzej Głowacki.

Awarie:

– agregat prądotwórczy – brak ładowania akumulatorów, brak świateł; działała (na szczęście) bateria rozruchowa i silnik

– pęknięcie masztu, zerwanie want

– pęknięcie ściągacza sztagu – „latający” sztag podziurawił kliwra (15 dziur)

– porwana genua na salingu

– awaria pompy kingstonu

itd.

Michał Jósewicz

____________________________________

F O T O:

SLAJD 018 Śmiały  SLAJD 020 Kasia Łączyńska

Z011 Od lewej: Piotr Hodyński, kpt. Zbigniew Boliński, Krzysztof Onyszkiewicz, Andrzej Głowacki.

Z016 Kpt. Zbigniew Boliński 

007 Marita Gerlach

016 Danka Dzikowska

032 Wieloryb

120

Z019 Zapłata za hol.

126 Queen Elizabeth II

131  Śmiały

Slady Piotra H.026

____________________________________________________________________________

Casablanka – arabskie klimaty

073

087    088

090

091 092

094 SLAJD 026

Foto: Piotr Hodyński, Michał Jósewicz

(zs): Niebiosa się rozpogadzają

Niebiosa się rozpogadzają, więc żeglarzu – żegluj!

Dwieście lat temu, we wrześniu 1818 roku, młody niespełna dwudziestoletni student Uniwersytetu Wileńskiego napisał swój drugi (?) wiersz. Mocno osadzony w atmosferze tajnych, filomackich spotkań wiersz „Już się z pogodnych niebios…” traktując o ważnych, dydaktycznych zadaniach na przyszłość rozpoczyna się nawiązaniem do trudów żeglarza na morzu, do wielkich przestrzeni morskich i śmiałych wyzwań, które przynoszą korzyści i pożytki, niczym złote runo Argonautom.

Adam Mickiewicz – bo on to był owym studentem – niejednokrotnie w swojej twórczości będzie powracał do motywów morskich, ale będą to strofy oparte o własne obserwacje, doznania morskie na Krymie, w Odessie. Pisząc „Już się z pogodnych niebios…” morza nie widział; okrętu i żeglarza zapewne też nie, a jednak wyczuwał „przestrzenne oceany” i tkwiący w nich powiew wolności, śmiałe wyzwania, możliwości działań, ale poprzez trudy, pracę gdzieś daleko, na nieznanych mu jeszcze wodach…

                   Już się z pogodnych niebios oćma zdarła smutna.
                        Żeglarzu! ciągnij rudel, wiatrom podaj płótna,
                        Zmocnioną wczasem dłonią słone krajaj piany,
                        Otworem ci przestrzenne leżą oceany.
                        Niech umysłów nie chwieje burzliwość powodzi,
                        Towarzystwo nieliczne, kruchej słabość łodzi.
                        Wszak nie miał barki z dębu ni serca ze stali
                        Frygijczyk, co się pierwszy chytrej zwierzał fali,
                        A w zawody na złomnem puściwszy się drewnie,
                        Choć nań piekła i nieba dąsały się gniewnie,
                        W własnych dzielnościach ufny, śmiałych żądań pełny,
                        Nieba i piekła zwalczył, złotej dostał wełny.

                                                                                                           (…)

                                                     (Adam MickiewiczJuż się z pogodnych niebios…”, wrzesień 1818r.)

Młodość wileńsko-kowieńska, filomackie spotkania zostały brutalnie przerwane przez carską tajną policję i zesłaniem w głąb Rosji z łaskawie przyznanym prawem wyboru miejsca pobytu; wybór ten padł, m. in. na Odessę i Krym. Mickiewicz zobaczył morze, które w „Sonetach krymskich” znalazło swoje miejsce w „Ciszy Morskiej”, „Żegludze” i w „Burzy”.

 

                         Zdarto żagle, ster prysnął, ryk wód, szum zawiei,

                                 Głosy trwożnej gromady, pomp złowieszcze jęki,

                                 Ostatnie liny majtkom wyrwały się z ręki,

                                 Słońce krwawo zachodzi, z nim reszta nadziei.

                                                                                                        (…)

(Adam Mickiewicz „Burza”, 1826r.)

                                                                                                                     (zs)

(zs): Kapitan, Bosman i „Burza”.

The Tempest  Williama Szekspira jak przystało na tytuł sztuki zaczyna się dynamiczną, burzliwą sceną, pełną ryku morza (oceanu), z piorunami uderzającymi z hukiem i z błyskawicami, walką marynarzy o zapanowanie nad okrętem zagrożonym rozbiciem o pobliski, skalisty ląd.

800px-First_Folio,_Shakespeare_-_0003   First_Folio,_Shakespeare_-_0019                                                                             Mr. William Shakespeares Comedies, Histories, & Tragedies or First Folio, London 1623y.

A tempestuous noise of Thunder and Lightning heard: Enter a Ship-master, and a Boteswaine.

Master.  Bote-swaine.

 BotesHeere, Master : What Cheere?

 Mast.  Good: Speake to th’Mariners : fall too’t, yarely, or we run our selves a ground, bestirre, bestirre.

  Exit.

                                                      (William Shakespeare The Tempest, Actus primus, Scena prima; original text – First Folio)

Kapitan ponaglając Bosmana, to w nim pokłada nadzieję na ratunek przed rozbiciem okrętu o skały. Chciałoby się powiedzieć, że Kapitan swoje działania dowódcze sprowadza jedynie do wydania dyspozycji dla Bosmana: „zróbcie coś, bo się rozbijemy!; tylko szybko!” i… wychodzi!, można domyślać się, że pod pokład, w zacisze swojej kabiny. Cóż to za dowódca okrętu!

Bosman – w swoim fachu kompetentny i zaradny, choć opryskliwy i grubiański wobec „szlachetnie urodzonych” pasażerów – z pomocą marynarzy w szalejącym wietrze, zalewani falą przystępuje do prac na pokładzie, do refowania żagli. Jak okaże się za chwilę powoduje nim nie tyle troska o okręt i pasażerów których mają na okręcie, ile troska o …siebie.

Gonz.  Good, yet remember whom thou hast aboard.

Botes.  None that I more love then my selfe…

                                                                      (William Shakespeare The Tempest, Actus 1, Scena 1; original text – First Folio)

 Tymczasem na pokładzie pogrążającym się co rusz w falach, marynarze, dobrodusznie zachęcani przez Bosmana, z dużym wysiłkiem walczą o uratowanie okrętu.

Enter Mariners.

 Botes.  Heigh my hearts, cheerely, cheerely my hearts : yare, yare : Take in the toppe-fale : Tend to th’Masters whistle : Blow till thou burst thy winde, if roome enough.

                                                                       (William Shakespeare The Tempest, Actus 1, Scena 1; original text – First Folio)

Trochę to dziwne, że dopiero teraz zrzucają górne żagle, gdy sztorm już w pełni, tak jakby zapobiegliwie nie mogli tego zrobić wcześniej, przygotować się na ciężkie warunki pogodowe. Tym bardziej, że chcą jeszcze opuścić stengę (topmast) a na rozchybotanym morzu, uciekającym spod nóg i zalewanym falą pokładzie jest to zadanie prawie karkołomne: po zdjęciu górnego żagla (co zrobili) trzeba rozłączyć piętę stengi z topem kolumny masztu w miejscu ich połączenia (mars) i jest to praca marynarza wysoko ponad pokładem na „tańczącym” maszcie albo – jeśli maszt trzyczęściowy – jeszcze wyżej na połączeniu bramstengi ze stengą w miejscu zwanym salingiem; po rozłączeniu drzewc linami z pokładu marynarze ściągają górną część masztu – stengę na pokład. Ciężka, niebezpieczna praca jeśli  nie pomyślało się o tym wcześniej, przed burzą, jeśli nie było rozkazów. I jeszcze bosman przekrzykując wycie wiatru i huk piorunów woła do marynarzy: Tend to th’ master whistle, ale ze strony Kapitana żadnych sygnałów, rozkazów nie będzie.

Burza nie oszczędza nikogo. Zaniepokojeni, a może nawet pełni strachu i trwogi pasażerowie – a są nimi król Neapolu Alonso, jego brat Sebastian, syn króla Ferdynand, książę Mediolanu Antonio – uzurpator, który wygnał prawowitego księcia swego brata Prospera i przejął władzę w księstwie, dworzanie – wychodzą na pokład szukając nadziei, wsparcia i uspokojenia w dowódcy okrętu.

Enter Alonso, Sebastian, Anthonio, Ferdinando, Gonzalo, and others.

 Alon.  Good Boteswaine have care : where’s the Master? Play the men.

                                                                    (William Shakespeare The Tempest, Actus 1, Scena 1; original text – First Folio)

No właśnie, “gdzie jest Kapitan” – pyta król Neapolu, ale Kapitana nie ma w tych ważnych chwilach życia i śmierci, gdy trzeba podejmować decyzje, służyć swoim doświadczeniem i autorytetem. Na szczęście jest ktoś kto czuwa nad nimi i doprowadza do szczęśliwego, ba nawet cudownego uratowania okrętu a wraz z nim załogi i pasażerów. To właśnie czarodziejskie sztuczki, czary-mary wygnanego z Mediolanu księcia Prospera i ciężka praca przymuszonego przezeń duszka Ariela ratują ich przed rozbiciem. Ale czy można zdać się na czary-mary w chwilach zagrożeń? Gdzie jest Kapitan?, kto tu dowodzi? zdaje się pytać autor sztuki. Czy ratunek, dalsze życie, ba prosperity ma zależeć od magicznych zaklęć Prospera? Ongiś pozbawiony władzy (jak kapitan na tym okręcie?, przestał rządzić i zaszył się swojej bibliotece wśród książek), wyrzucony z królestwa, w sposób cudowny uratowany i pozostawiony żywy na owej wyspie pełnej diabelskich „ryków, wrzasków, wycia, brzęku łańcuchów”.

Gdy wszystko zmierza do szczęśliwego zakończenia, przy końcu sztuki, w akcie piątym przed Prosperem i innymi postaciami przedstawienia pojawiają się kapitan i bosman – są amazedly following (oszołomieni, odurzeni) -, ale i tym razem to Bosman jest tym do którego zwracają się inni, który odpowiada i opowiada; kapitan milczy – gdzie jest Kapitan?, powraca pełne niepokoju pytanie z początkowej sceny sztuki.

Postać Kapitana i Bosmana to nie są role pierwszoplanowe w The Tempest, ale doskonale spajają kompozycyjnie całość utworu, wprowadzając swoimi osobami, wykonywaną pracą, jej miejscem i warunkami – okręt, burza – świetną oprawę dla rozgrywających się zdarzeń pełnych namiętności, złośliwości, wzajemnych uprzedzeń, kłótni, sporów, knowań, grubiańskich relacji.

Dla Jana Kotta na wyspie Prospera „rozgrywa się historia świata – walka o władzę, mord, bunt i przemoc”; nawet Kaliban i duszek Ariel nie są od tego wolni. W tej walce, starciu sił nie można być biernym, nie można czekać na cudowne ocalenie, na jakieś czary-mary.

Szekspir zdaje się mówić, że tylko silna władza zapewni prosperity, normalny rozwój, szczególnie tam w Nowym Świecie, gdzie jak się okazuje sprawy nie idą dobrze, panuje nieróbstwo, nierząd, chciwość: nowe porządki społeczne – utopijna wspólnota kolonizatorów, bezproduktywne zagospodarowanie ziem w Jamestown to niebezpieczna, bezefektywna mrzonka; zaangażowane środki udziałowców The Virginia Company of London są zagrożone. Zaniepokojony jest król Jakub I i jego otoczenie, choć przecież warunki pokoju zawartego z Hiszpanią (pokój londyński z 1604r) wyglądają obiecująco: Anglia może swobodnie handlować w Nowym Świecie, zakładać tam swoje osady. Hiszpanie godzą się na prowadzenie interesów handlowych przez Anglików; również przez kupców angielskich – protestantów.

Transporty za ocean materiałów, sprzętu i przede wszystkim nowych osadników – w tym również rzemieślników holenderskich, niemieckich i polskich (wytwórcy smoły, dziegciu, hutnicy szkła) – nie przynoszą spodziewanych efektów: zysków od zaangażowanych kapitałów bogatych udziałowców Virginia Company. A udziałowcami i wpływowymi osobami w zarządzie kompanii są, między innymi – i jest to istotne w nawiązaniu do badań szekspirologów nad genezą sztuki The Tempest – niejaki Sir Dudley Digges, pasierb Thomasa Russella, bliskiego znajomego Szekspira, mieszkającego w pobliżu Stratford-upon-Avon. Znajomość jest zapewne dosyć bliska skoro kilka lat później Szekspir uczyni Russella wykonawcą swojego testamentu. Sir Dudley Digges bywa u swojej matki, u ojczyma – zapewne przynosi ciekawe, wieści z Londynu, z Kompanii Wirgińskiej, z Nowego Świata.

Inną ważną postacią z zarządu Kompanii (The Virginia Counsil of London) jest Francis Bacon – członek parlamentu, prawnik króla Jakuba (od 1607 roku Solicitor-General), osoba wpływowa, wysoko postawiona w kręgu władzy, bardzo dobrze wykształcony, bywały w świecie, z wykształceniem dyplomatycznym i, co równie istotne, filozof z dorobkiem literackim (eseje).

W 1610 roku do Londynu docierają poufne – tylko do wiedzy zarządu The Virginia Company – raporty z Jamestown, a także raport z ostatniej wysłanej ekspedycji dziewięciu okrętów o potężnej burzy – huraganie, rozbiciu jednego z okrętów (okręt flagowy Sea Venture) na „wyspach diabelskich”, prawie rocznym tam pobycie, egzystencji pełnej walki o przetrwanie, wzajemnych waśni i wreszcie dalszej żegludze na zbudowanych łodziach – małych pinasach (nazwali je Deliverance i Patience) do Jamestown i szczęśliwym powrocie do Anglii – są to, m.in, raport Williama Strachey’a A True Reportory of the Wracke…(1625) i praca zbiorowa A True Declaration of the Estate of the Colonie in Virginia (1610).

Sprawy nabierają tempa i wtedy ktoś (?) wpada na pomysł, że trzeba to wszystko nagłośnić, ale przedstawiając w dobrym, korzystnym dla obecnych i przyszłych inwestorów świetle i warto wykorzystać do tego teatr, którego wielkim wielbicielem jest król i dwór. Wśród wielu znanych autorów sztuk wybór pada na Szekspira, tyle, że on już jest prawie poza teatrem, poza Londynem, usunął się do swojego domu w Stratford-upon-Avon.

Może zadania nakłonienia Szekspira do napisania sztuki (brzmi to jak agitka propagandowa, ale o tym za chwilę) podjął się  Dudley Digges – znał doskonale raporty z Jamestown a także raport Strachey’a, który płynął na Sea Vanture i był rozbitkiem na wyspie, poznał niełatwe warunki egzystencji kolonistów, niepowodzenia pomysłu społecznej utopii. Ale Digges, podobnie jak inni członkowie Virginia Company, był zobowiązany przysięgą do zachowania tajemnicy o informacjach dotyczących kolonii. Ponadto wewnętrzne dokumenty kompanii, w trosce o inwestorów, udziałowców ostrzegały przed autorami sztuk teatralnych, którzy mogliby w niewygodnym świetle przedstawić życie osadników w Nowym Świecie.

A może sztukę napisał ktoś inny podsuwając ją Szekspirowi do „podpisu”, może ktoś z bliskiego otoczenia króla, ktoś bywały w świecie, wykształcony z doświadczeniem literackim i politycznym i co ważne mający dostęp do nieznanych wcześniej opisów.

488px-Somer_Francis_BaconI tu uwaga kieruje się na Francisa Bacona – miał bardzo dobrą pozycję, wiedzę, warunki aby co najmniej mieć duży wpływ na powstanie The Tempest. W filozoficznych dociekaniach rozmyślał nad teorią złudzeń, a wśród nich nad złudzeniem teatru (idola theatri) i powodowanym tym wpływem na innych. Naukę, wiedzę widział jako narzędzie do zmian na lepsze życie, ale także jako bardzo pomocne w działalności politycznej; scientia potentia est , „tyle mamy władzy, ile wiedzy” – to przypisywana mu sentencja.

Paul van Somer I: „Portrait of Francis Bacon”, 1617, olej na desce, 91×74,5cm; Pałac na Wodzie w Łazienkach Królewskich, Warszawa.

O ile autorstwo sztuki wśród znawców Szekspira stawia pewne znaki zapytania, wątpliwości o tyle moment jej powstania jest dosyć dobrze znany. Raport Strachey’a (w formie listu do żony jednego z udziałowców kompanii) dotarł do Anglii na początku września 1610 roku wraz z powrotem z Jamestown szczęśliwie ocalałych rozbitków, a premierowe (?) przedstawienie napisanej sztuki odbyło się pierwszego listopada następnego roku. Wszystko wskazuje na to, że w tym przedziale czasowym narodził się pomysł napisania i, co równie prawdopodobne, wykorzystania The Tempest w celach politycznych i propagandowych.

Ale cóż ma jakiś raport do pięknej kompozycyjnie, pełnej baśniowego uroku artystycznej wizji autora sztuki? Otóż zawarte w niej fakty i zdarzenia: rozbicie okrętu na „wyspach diabelskich” (Bermudy), opisy flory i fauny czasami endemicznej dla wyspy, ba nawet specyficzne określenie wiatru, zachowania uczestników wydarzeń i wiele innych są opisane w raporcie A True Reportory… i nie były znane nikomu w Anglii przed powrotem rozbitków z Wirginii. Nie były powszechnie znane aż do roku 1625, kiedy pełna wersja raportu została wydrukowana i ujrzała światło dzienne. Wcześniej raport jako poufny dokument poznały tylko osoby ze ścisłego zarządu Virginia Company.

Dwa lata później, w lutym 1613 roku odbywa się ślub córki króla – księżniczki Elżbiety z księciem Fryderykiem – synem elektora Palatynatu Reńskiego. Wśród zaproszonych gości jest wielu przedstawicieli europejskich państw, dyplomaci, osoby wpływowe. W uroczystości weselne włączone są przedstawienia teatralne, m.in. The Tempest. Przekaz dla możnych świata jest jasny i zrozumiały: oto Anglia prezentuje swoje interesy w Nowym Świecie, bogactwa po które sięga, a które znaczą finansową, polityczną siłę Anglii; kolejne wieki tylko to potwierdzą – potęgę Anglii. Król Jakub I tryumfuje. Francis Bacon pnie się po szczeblach kariery na dworze króla: jeszcze w tym samym roku zostaje naczelnym prokuratorem w państwie (Attorney-General), w 1618 roku lordem kanclerzem (Lord Chancellor), uzyskuje tytuł barona Verulam, a w 1621 r. wicehrabiego St. Albans. Potem będzie gorzej: oskarżenie o przekupstwo (korupcja!), uwięzienie; na szczęście król nie zapomina – korzysta z prawa łaski; Bacon odsuwa się w odosobnienie.

800px-ShakespeareA gdzie w tym miejscu i czasie jest Szekspir? W epilogu sztuki na scenę wychodzi Prospero i w monologu przed publicznością odrzuca swoją magiczną pałeczkę by zdać się na własne siły, a publiczność prosić o wsparcie. Krytycy teatralni monolog Prospera odczytują jako głos Szekspira żegnającego się ze sceną.

 

 

John Taylor: „William Shakespeare”, 1610, olej na płótnie, 55,2×43,8cm, National Gallery, Londyn

PROSPERO
Now my Charms are all ore-throwne,
And what strength I have’s mine owne,
Which is most faint : now ’tis true
I must be heere consinde by you,
Or sent to Naples, Let me not
Since I have my Dukedome got
And pardon’d the deceiver, dwell
In this bare Island, by your Spell,
But release me from my bands
With the helpe of your good hands :
Gentle breath of yours, my Sailes
Must fill, or else my project failes,
Which was to please : Now I want
Spirits to enforce : Art to inchant,
And my ending is despaire,
Unless I be reliev’d by praier
Which pierces so, that it assaults
Mercy it self, and frees all faults.
As you from crimes would pardon’d be,
Let your Indulgence set me free.

Exit

(William Shakespeare The Tempest, epilogue; original text – First Folio)

Teraz czarami już nie władam
I własną tylko moc posiadam
Bardzo niewielką; wy możecie
Tu mnie uwięzić, jeśli chcecie,
Albo Neapol ujrzeć dacie.
Wierzę, że mnie nie zatrzymacie.
Księstwo me odebrałem zdrajcy
I wybaczyłem winowajcy,
Więc po cóż ma wasz czar mnie chłostać
Każąc na wyspie tej pozostać?
Niech mnie wyzwolą wasze ręce,
Abym nie cierpiał nigdy więcej;
Niech żagle wydmie wasze tchnienie,
Bym znalazł zadośćuczynienie
Ja, który was zabawić chciałem
I taki tylko zamysł miałem.
Sam tu zostałem. Żaden dłużej
Duch mi już więcej nie usłuży
I Sztuka moja nic nie znaczy:
Więc rzecz zakończę tę w rozpaczy,
Jeśli modlitwy waszej mocą
Nie przybędziecie mi z pomocą;
Gdyż ona, przewyższając litość,
Rozgrzesza każdą pospolitość.
Kto chce podobnej zaznać łaski
I mnie rozgrzeszy przez oklaski.

Wychodzi

                                                    (przekład Maciej Słomczyński)

“Burza” do dziś zachwyca, może za sprawą swojej baśniowej atmosfery, nie schodzi ze scen teatrów całego świata i – jak przystało na burzę – nie daje spokoju krytykom teatralnym, historykom, szekspirologom. Z huraganowym wiatrem i błyskawicami rozlała się w Internecie przynosząc co rusz nowe rewelacje, odkrycia, naukowe rozprawy, interpretacje. I – jak wiele dzieł – odczytywana jest na nowo przez kolejne pokolenia, nierzadko przez pryzmat bieżących doświadczeń, aktualnych wydarzeń.

(zs)

 

(zs): Było lato 1977 roku…

Było lato 1977 roku; chłodne lato, w dalekiej, owianej arktycznym powietrzem Islandii. Przy kei w Seydisfjordur, w przemysłowym krajobrazie magazynów handlowych stał mały, jakby opuszczony, skromnie wyglądający jacht z powiewającą na rufie, nigdy nie widzianą tu banderą.

Mała Vela pod czechosłowacką banderą, bo ona była tym jachtem, zwróciła uwagę dwóch młodych, dwudziestoparoletnich Anglików, którzy właśnie w Seydisfjordur kończyli niebywałe przedsięwzięcie, wymagające trudu i odwagi – podobnie jak islandzki rejs od także młodej jak Anglicy załogi Veli – pierwsze opłynięcie Islandii kajakiem.

vela_cover-page-001

 

Spotkanie żeglarzy i kajakarzy do jakiego wówczas doszło i krótkie, wspólne chwile w zimnej, dalekiej Islandii odżyły po czterdziestu latach we wspomnieniach uczestników tamtych wypraw.

 

 

Polka, Małgorzata Krautschneider, uczestniczka rejsu Velą, tak oto opisuje w wydanej w 2017 roku swojej książce The Vela tamto spotkanie:

(…)  But one day we had an occasion to swap that for English pudnfosterding! Ruda met two Englishmen who had circumnavigated Iceland in kayaks. In their kayaks, Nigel Foster and Geoff Hunter had paddled for almost ten weeks and completed 1500 miles. It had never been attempted before. Full of admiration for their feat, Ruda invited them for dinner. I was looking forward to trying the traditional English food which I only knew about from literature.

 

                                                                                                              Nigel Foster and Geoff Hunter in Iceland

Our chef’s “putty” was ready and Ruda found an old stock Czech liqueur, Becherovka. I liked these men. Blond, blue-eyed, Nigel was my age and Geoff was more mature, with a nice smile. They were very friendly companions. We talked about ours adventures long into night meanwhile praising each other’s dishes. The English pudding was awful but I pretended that I liked it. Our guests looked at me with undisguised admiration. My femininity was flattered, I felt like a queen. (…)

okładka

 

Pomimo upływu lat islandzkie spotkanie również żywe jest także w pamięci brytyjskich kajakarzy. Nigel Foster pisze książkę o opłynięciu kajakiem Islandii, w której tak oto wspomina wspólne chwile z załogą Veli w Seydisfjordur:                                                                                                                                                        (…) Across the fjord, a small sailing yacht rested forlorn against a quay by some derelict warehouses. It looked so out of place we walked around the end of the fjord, and through the town to investigate and found the Czech man Ruda (Rudolf), skipper of the boat, with an attractive Polish girl, Malgorzata and Pavel, another Czech man. They had installed themselves in a deserted building, making it their makeshift home. Malgorzata had swollen feet and ankles, possibly from the inactivity and the cold aboard the 21-foot yacht, and they were concerned about her health. Ruda said they had sailed from the Baltic across to Scotland and then from Shetland and Faeroe to Iceland. All this was in that tiny sail boat. I was impressed.

I liked them. They seemed kindred spirits, willing to get out and explore using what they had available. Ruda talked about playwrights, who had to be careful not to be too political with plays or the would get into trouble with the authorities. Czechoslovakia was not the place to speak without caution.

For this trip Ruda had printed “postcards” he would roll into an empty bottle, stopper upVela 18 and drop into the water, each a “message in a bottle.” Who knows where they might drift and who might find them. Each postcard showed a map outline of Iceland with the sea to the south dominated by a huge sea monster, a whale, swallowing a sailing ship. Also printed on it were the words “Posted on Board s/y Vela.” Vela (whale) was the name of his yacht. At the other corner of the card was a stylized image of a yacht with the words “SEA MAIL”. Ruda took an uncut sheet of two printed cards, stamped it with his two different rubber VELA yacht stamps, and then all three of them signed. “And year next?” He asked along the bottom.

“Yes,” I asked when he had finished and handed it to me, “So what about next year? Do you have plans?” Ruda had dreams. He planned to build a sailboat with a steel hull to explore the arctic, maybe Spitsbergen. After the Arctic, maybe he would go to Antarctica. “Perhaps you would like to come?” He asked. (…)

Upływające lata wypełnione były kontynuowaniem i rozwijaniem, i to z dużymi sukcesami, pasji: kajakowych w przypadku Fostera i Huntera oraz żeglarskich w przypadku Rudy i Małgosi Krautschneiderów, których islandzki rejs na długi czas połączył więzami małżeńskimi.

Po latach życiowe drogi zawiodły Autorkę książki The Vela do Ameryki, do Nowego Jorku i tam przez przypadek  nawiązała kontakt z Nigelem Fosterem, który jak się okazało również zamieszkał w USA, tyle że, po drugiej stronie kontynentu, na zachodnim wybrzeżu.

Więcej o Nigelu Fosterze i jego kajakowych dokonaniach na: https://en.wikipedia.org/wiki/Nigel_Foster_(kayaker)

(zs)

ZŻ nr 37e maj 2018

1

 Azulejos w Paço de Arcos (Portugalia): Karawele odpływają w poszukiwaniu nowych dróg.

Czytaj w: „Korespondencje”                                                                                                                                _____________________________________________________________________________________________________

 Kazimierz Robak:                                                     ARTYKUŁY01_Ilia_Efimovich_Repin_1844-1930_Burlaki_na_Volge_1870-1873_sm-1024x474

„…Na płótnie Riepina jedenastu ludzi holuje w górę rzeki duży statek handlowy. Grupa ta, w której wszyscy wykonują ciężką pracę, jest jednak tylko z pozoru jednorodna…”

__________________________________________________________________________

(zs):                                                                                     LISTYbez tytułu

„…Zastanawiającym, ba nawet wysoce zadziwiającym, jest w oficjalnym liście królewskim sygnowanym pieczęcią i podpisem królowej…. skreślenie, i to skreślenie imienia i nazwiska adresata listu i nadpisanie innego!…”

_________________________________________________________________________

   G A L E R I A    O B R A Z U

    Brygantyna sy Kpt. Głowacki przez Jurka T.

    „STS Kapitan Głowacki” – Jerzy Józef Tyszko (ur. 1935 Warszawa, żeglarz, instruktor, marynarz (podwodniak),  artysta-malarz, rzeźbiarz, grafik, autor prac marynistycznych). Zdjęcie obrazu zamieszczone na prawach cytatu bez komercyjnego wykorzystania.

Czytaj więcej w: „Wspomnienia”

Kazimierz Robak: Ilja Riepin – „Burłacy na Wołdze”.

Ilja Riepin pracował nad obrazem „Burłacy na Wołdze” blisko trzy lata. Ukończył go w roku 1873 i dzięki niemu natychmiast zyskał sławę. Wśród określeń, jakimi obdarzała go krytyka, było m.in. „mistrz dokumentacji nierówności społecznych”.

01_Ilia_Efimovich_Repin_1844-1930_Burlaki_na_Volge_1870-1873_sm-1024x474Ilja Jefimowicz Riepin / Илья Ефимович Репин (1844-1930). Burłacy na Wołdze
(Бурлаки на Волге; 1870-1873; olej na pł.; 131,5 x 281 cm; Państwowe Muzeum Rosyjskie, Petersburg)

Do dziś jest to jeden z najlepiej rozpoznawalnych przykładów malar­stwa realistycznego na świecie. Dzięki niemu Riepin stał się jednym z czoło­wych przedstawicieli nowe­go ruchu w realistycznym malarstwie rosyjskim, którzy nazwali się Pieredwiżnicy [Передвиж­ники, ‘wędrujący’, ‘przemieszczający się’] – Towarzystwo Objazdowych Wystaw Artystycznych. Jednym z założeń artystycznych powstałej w 1870 roku w Peters­burgu grupy było przedstawianie ciężkiej doli ludu i zacofanie Rosji.

Na płótnie Riepina jedenastu ludzi holuje w górę rzeki duży statek handlowy. Grupa ta, w której wszyscy wykonują ciężką pracę, jest jednak tylko z pozoru jednorodna.

Analiza detali utrwalonych przez Riepina, która znajduje się poniżej, została oparta na artykule z rosyjskiego portalu Fishki, zamieszczonym przez osobę podpisującą się „Button”, ale też znacznie rozwinięta na podstawie innych źródeł.

Na wstępie – żeby nie było żadnych niejasności, ponieważ rzeczownik „burłak” jest dziś słowem rzadkim – definicja słownikowa.
W Słowniku Języka Polskiego (1958) redagowanym przez Witolda Doroszewskiego pierwszym jego znaczeniem jest „robotnik rosyjski holujący na linie statki w górę rzeki”.

02_BURLAK_SJP_Doroszewski

Wikipedia rozszerza ten opis: „robotnik transportu rzecznego w Rosji, pracujący przy wiosłach lub holowaniu statków na linie. Burłacy, znani od XVI wieku, utrzymali się do początku XX stulecia. Rekrutowali się z wiejskiego proletariatu, włóczęgów i polskich zesłańców”.

Przedstawiona na obrazie grupa nie ma żadnego nadzorcy. Wszyscy wydają się dobrze znać swoje obowiązki, a przy takim układzie wystarczy jeden lider, by mechanizm działał prawidłowo. Społeczność burłacka była – jak każda grupa zawodowa – wewnętrznie zróżnicowana i miała ściśle określoną hierarchię, niedostrzegalną dla niewtajemniczonych. Riepin wiele tygodni, szkicował i zgłębiał szczegóły życia burłaków – na jego obrazie ważny jest każdy detal.

03_Ilia_Efimovich_Repin_1844-1930_Burlaki_na_Volge_1870-1873_01-17-1024x474

  1. Ścieżka holownicza lub ścieżka flisacka (бечевник)04_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_01_sm

Był to wydeptany, ciągnący się wzdłuż rzeki przybrzeżny pas, po którym chodzili burłacy. Paweł I Romanow, car Rosji w latach 1796-1801, zakazał stawiania tam płotów czy budynków, tym samym tworząc niespodziewane ograniczenia. Car zakazał ruszać – i tak miało być, więc  z drogi burłaków nikt nie usuwał krzaków, kamieni ani bagnisk. Odcinek burłackiej ścieżki namalowany przez Riepina wydaje się mocno wyidealizowany.

?????????????????????????????????????????????????????????????????????

?????????????????????????????????????????????????????????????????????

?????????????????????????????????????????????????????????????????????

?????????????????????????????????????????????????????????????????????Rosyjskie pocztówki z początku XX w. z serii „Nadwołżańskie krajobrazy”. Druk (prawd.): Scherer, Nabholz & Co. (Шереръ, Набгольцъ и Ко.) Moskwa, 1902-1903.

Przy takim ukształtowaniu brzegu, jak na pocztówkach, burłacy płynęli barką pod prąd podciągając się na kotwicach (patrz pkt 13).

W Europie Zachodniej, gdzie – do upowszechnienia silników parowych w wieku XIX – statki w górę rzek też ciągnęli ludzie, ścieżki holownicze były niwelowane, wyrówny­wane i najczęściej utwardzane.

2. „Szyszka” – brygadzista burłaków (шишка)09_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_02_det2

Brygadzistą czyli „szyszką”[1] zostawał człowiek doświadczony, a do tego zwinny, silny, który – koniecznie – musiał znać wiele pieśni i piosenek.

10_1870_Репин_12_Kanin11_1870__________________sm-197x300Ilja Jefimowicz Riepin (1844-1930). Głowa Kanina i Pop Aloszka
(Голова Канина; Алёшка поп; 1870; szkic na papierze; zbiory Rosyjskiej Biblioteki Narodowej, Petersburg)

Brygadzista „cumował się”, czyli mocował swoją szleję[2], jako pierwszy i nadawał rytm ruchom całej grupy.
Burłacy szli synchronicznie, zaczynając od prawej nogi. Jeśli ktoś pomylił krok, ludzie zderzali się ze sobą – wtedy „szyszka” podawał komendy „Siano! – Słoma!”, przywracając rytmiczny krok w nogę. Aby utrzymać rytm na wąskich ścieżkach nad klifami, brygadzista musiał wykazywać się nie lada doświadczeniem, sprytem i mądrością.

Komenda „Siano! – Słoma!” pochodziła z musztry wojskowej: nierozgarniętym rekrutom, którzy nie tylko nie rozróżniali, ale nawet nie znali słów „lewo” i „prawo”, przywiązywano do prawej ręki wiązkę siana, a do lewej – słomy. To potrafił odróżnić każdy.

W grupie namalowanej przez Riepina, „szyszką” był były pop i były regent cerkiewny – Aleksiej Kanin. Malarz utrwalił imiona kilku postaci w autobiografii i na niektórych szkicach. O Kaninie pisał tak:

Była w jego twarzy szczególna niezależność człowieka, który stoi niepomiernie wyżej niż inni wokół niego. Myślałem o Helladzie – gdy utraciła ona swą polityczną niezależność, patryc­ju­sze rzymscy kupowali na targu niewolników uczonych-filozofów na pedagogów dla swych dzieci. Myślałem o filozofie, wychowanym na Platonie, Arystotelesie, Sokratesie, Pita­gorasie, wpędzonym z innymi do jakiegoś lochu czy pieczary, razem ze schwy­ta­nymi przestęp­cami, który czekał, aż wreszcie i jego – sześćdziesięcioletniego starca – ktoś kupi. Wyobrażam sobie, ile musiał przecierpieć, ile grubiańskich drwin znieść od tłuszczy, która mściła się na nim za to, że kiedyś wejdzie na pokoje patrycjuszy, w białej todze, bez łach­ma­nów pełnych robactwa.

I Kanin, ze szmatą na głowie, z łatami które naszywał własnymi rękami i które znów się prze­cie­rały, był człowiekiem, do którego czuło się ogromny szacunek, podobnym do świątob­liwego mistrza.

Wspominałem Kanina wiele lat później, gdy w zgrzebnej, przepoconej do cna koszuli  szedł przede mną za pługiem i koniem wzdłuż bruzdy  Lew Tołstoj. […] I z tego nędznego odzienia, groźnie, z głęboką powagą  świeciły spod gęstych brwi i niepodzielnie władały wszystkimi wokół oczy geniusza nie tylko sztuki ale i życia.[3]

12_1870_______7_Kanin_sm-180x300Ilja Jefimowicz Riepin (1844-1930). Kanin.
(Канин; 1870; szkic na papierze; zbiory Rosyjskiej Biblioteki Narodowej, Petersburg) 

3. Pomocnicy brygadzisty (подшишельные)13_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_03_det3_sm

Główni pomocnicy „szyszki” idą po jego prawej i lewej stronie. Na lewo od Kanina idzie Ilka-marynarz (Илька-моряк) – o nim też wiemy z zapisów Riepina na szkicach. Był on starostą grupy: kupował prowiant i wypłacał należne wynagrodzenie. Za czasów Riepina było to 30 kopiejek dziennie. W Moskwie tyle kosztował przejazd dorożką przez całe miasto, od ulicy Znamienka do Lefortowa, ok. 15-17 kilometrów.

14_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_03_det_02-768x522Z lewej: Ilja Jefimowicz Riepin (1844-1930). Głowa burłaka (Голова бурлака; 1870; szkic na papierze; zbiory Rosyjskiej Biblioteki Narodowej, Petersburg) (Бурлаки, тянущие лямку; 1870; szkic na papierze; zbiory Rosyjskiej Biblioteki Narodowej, Petersburg)

???????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????  

4. Zadłużeni (kабальные)16_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_04_2d

 

 

 

 

 

 

 

Byli oni w stanie wydać cały zarobek już na początku drogi. Zadłużeni u reszty grupy (кабальный  to dosłownie ‘poddany’), pracowali za jedze­nie i niespecjalnie przykładali się do roboty. Widać to doskonale na przykładzie człowieka z fajką: idzie wyprostowany, wkładając w ciąg­nięcie tylko tyle siły, ile trzeba, by szleja nie spadła mu z ramion.

5. Parzygnat i wychodkowy starosta (кашевар, сокольный староста).
Rosyjski rzeczownik „кашевар”, który po polsku można oddać jako „kaszowar” pochodzi od warzenia kaszy. „Sokół”, albo „sokółka” [сокол, сокольня] to dawna nazwa statkowej latryny umiesz­czanej jako przybudówka na jednej z burt i wystającej – ze zrozumiałych względów – nad wodę.

17_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_05

Odpowiedzialnym za warzenie kaszy dla burłaków był najmłodszy z nich. Na obrazie jest to wiejski chłopak Łarka, który w zespole nie miał lekko – doświadczał na sobie czym jest „fala” (w woj­sku taki nazywany jest „kot”).

Uważając swoje obowiązki za bardziej niż wystarczające i mając ich szczerze dość, czasami demon­stra­cyjnie – jak widać – odmawiał ciągnięcia szlei.

18_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_05_det_01-768x505Z lewej: Ilja Jefimowicz Riepin (1844-1930). Łarka (Ларька; 1870; szkic na papierze; zbiory Rosyjskiej Biblioteki Narodowej, Petersburg)  

6. Partacze, chałturnicy (халтурщики)

19_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_06_3

W każdej grupie zawsze znajdą sie cwaniacy i niefrasobliwi, którzy – jeśli tylko trafia się okazja – zrzucają swoją część ciężaru na barki innych. Takim chałturnikiem na obrazie jest człowiek z kapciu­chem, czyli woreczkiem na tytoń.

7. Nadzorcy (надзирателя)

20_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_07_3

Najbardziej sumienni burłacy szli z tyłu, popędzając partaczy-chałturników.

8. Rutyniarz (косный, косной)

21_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_08_2

Rutyniarzem nazywano burłaka, który zamykał pochód. Czuwał on, aby szleje i lina holownicza nie zahaczały o kamie­nie  lub przybrzeżne krzaki. Rutyniarz zazwyczaj patrzył pod nogi i szedł osobno, aby mieć możliwość marszu we własnym rytmie. W razie potrzeby wspinał się na drzewa (na przykład po to, by zobaczyć, jaką wybrać drogę), a na statku wchodził na maszt. Na rutyniarzy wybierano osoby doświadczone, ale nieko­niecznie najsilniejsze.

9. Barka rzeczna (расшива[4])

22_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_09_2_sm

Na takich płaskodennych barkach wożono w górę Wołgi eltońską sól[5], ryby z Morza Kaspijskiego, foczy tłuszcz, żelazo z Uralu i produkty z Persji: bawełnę, jedwab, ryż, suszone owoce.

Liczba wynajmowanych burłaków zależała od tonażu załadowanego statku: średnio liczono 250 pudów[6] (4095 kg) na człowieka. Jednostka, którą ciągnęło w górę rzeki jedenastu burłaków, mogła ważyć nawet ok. 45 ton.

Kłopot mamy ze spolszczeniem nazwy. Wydaje się, że odpowiednikiem takiej barki w żegludze wiślanej była szkuta. Jednak płaski dziób nasuwa skojarzenie z galarem (ten jednak był wiosłowy i – na ogół – nie miał masztu) lub berlinką, której płaskodziobowa wersja zwana była „kogut”.
Wciąż jednak nie możemy dojść, jak by na polski przekładała się słowiańska nazwa łodzi расшива [rassziwa], pochodząca od czasownika расшивать [rassziwat’] ‘haftować’. Łódź rzeczywiście zdobiona jest pięknie (patrz pkt 15), ale stworzenie nazwy przy użyciu tego akurat wyrazu nawet przy moim poczuciu humoru nie wchodzi w grę. A „wyszywanka” to też jakoś wciąż nie to. Jakieś podpowiedzi?

10. Bandera (флаг)

23_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_10_2

Podniesiona do góry nogami bandera może świadczyć o niedbalstwie i o tym, że do sekwencji pasów po prostu nie przywiązywano wagi.

Część krytyków zauważa jednak, że odwrócona bandera w tradycyjnej sygna­li­zacji morskiej oznacza „statek w niebezpieczeństwie” i że przy interpretacji obrazu może to mieć znaczenie metaforyczne.

Są opinie, że odwrócona bandera znaczy, iż barka może siedzieć na mieliźnie, a holujący próbują ją ściąg­nąć. Uważam to jednak za tezę naciąganą: wtedy burłacy prawdopodobnie posługiwaliby się techniką pod­cią­gania na kotwicach (patrz pkt. 13); a jeśli próbowaliby pochylić kadłub na lewą burtę, wtedy kąt między liną holowni­czą a diametralną barki byłby pełniejszy.

11. Pilot (лоцман)

12. Starszy nad burłakami (водолив)

24_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_11-12_5-768x452

W hierarchii burłackiej wspólnoty były to osoby stojące najwyżej.

Pilot (trzyma ster) faktycznie dowodzi statkiem. Zarabia więcej niż wszyscy pozostali razem wzięci, wydaje rozkazy burłakom, wykonuje manewry sterem i takielunkiem, decyduje o długości liny holowniczej wydanej z pokładu.

Na obrazie Riepina pilot zapiera się ciągnąc ster – barka musi zmienić kurs, by ominąć mieliznę.

Starszy nad burłakami[7] był w hierarchii burłackiej wspólnoty osobą stojącą najwyżej. To on zawierał umowę o transport z właścicielem ładunku oraz z  armatorem barki, którego zastępował na łodzi i dzia­łał w jego imieniu. Dbał o finanse grupy, ale i odpowiadał materialnie za towary podczas zała­dunku i wyładunku. Według umowy nie miał prawa opuszczać żaglowca w czasie rejsu – pilnował bowiem bezpieczeństwa towarów, m. in. również tego, by nie zamokły. Musiał więc dbać o szczelność kadłuba, dlatego niezbędna mu była znajo­mość prac remontowych: na holowanej jednostce pełnił funkcje bosmana i cieśli.

13. Lina holownicza (бечева)

25_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_13_2

Lina holownicza miała średnicę ok. 7,5 cm, długość – ok. 200 metrów. Pilot wydawał taką jej długość, by barka mogła płynąć na odpowiedniej głębokości, zaś kąt między liną a kursem pozwalał na najbardziej efektywne wykorzystanie siły burłaków.

Do liny tej doczepione są szleje burłaków. Kiedy barkę ciągnięto wzdłuż stromego stoku, przy samym brzegu, lina była rozciągnięta na długość około 30 metrów. Na obrazie pilot ją poluzował i łódź oddala się od brzegu. Za chwilę hol znów naciągnie się jak struna – burłacy będą musieli stanąć, przezwy­cię­żyć inercję statku, a potem ciągnąć ze wszystkich sił.

W tym momencie „szyszka” zaintonuje pieśń:

I poszli, a pociągnęli,                  Вот пошли да повели,
Prawą-lewą dali krok.                 Правой-левой заступили.
Hej raz, jeszcze raz,                   Ой раз, еще раз,
Jeszcze razik, jeszcze raz…      Еще разик, еще раз…

Śpiewać tak będzie, póki grupa nie podchwyci rytmu i nie ruszy równo do przodu.

Był to jeden ze sposobów holowania barki pod prąd. Drugim było podciąganie się na kotwicach, wy­wo­żonych szalupą, a częściej tratwą, przed dziób i wybieranie (na pokładzie) przymocowanych do nich lin – 4-5 razy dłuższych i 1,5 raza grubszych.

?????????????????????????????????????????????????????????????????????

Rosyjska pocztówka z początku XX w. przedstawiająca życie na Wołdze. Na tratwie dobrze widoczna kotwica.
Druk (prawd.): Scherer, Nabholz & Co. (Шереръ, Набгольцъ и Ко.); Moskwa, 1905.

Tę pracę też wykonywali burłacy.

27______________-_______-__-_____Rosyjska pocztówka z początku XX w. przedstawiająca życie na Wołdze.[8] Wybieranie cum  Druk (prawd.): Scherer, Nabholz & Co. (Шереръ, Набгольцъ и Ко.); Moskwa, 1905.

Jedno ze źródeł[9] podaje, że trasę z Astrachania do Niżnego Nowogrodu (2172 km[10]) załadowana barka pokonywała w 2,5 – 3 miesiące. Dawałoby to ok. 24 kilometrów na dobę. Inne źródła mówią, że bur­ła­cy dziennie pokonywali średnio od 10 do 13 kilometrów na dobę. Rozbieżności w zapisach są więc ogromne.

28_MAP_Astrakhan_N_Novgorod_7_sm-768x477   

14. Żagiel (парус)

29_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_14-768x154

Żagiel podnoszony był przy pomyślnym wietrze, wtedy barkę – nawet jeśli płynęła powoli pod prąd – holować było łatwiej i lżej. Teraz wiatr jest przeciwny, żagiel jest zwinięty, a burłakom jest o wiele trudniej: nie ma mowy o długich krokach, muszą iść noga za nogą.

15. Rzeźba na barce (резьба на расшиве)

30_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_15

Od XVI wieku przyjął się zwyczaj dekorowania wołżańskich barek wymyślnymi rzeźbami. Uważano, że pomagają statkom w walce z prądem. Najlepsi w kraju cieśle-artyści zajmowali się właśnie żaglow­cami rzecznymi.

Kiedy w latach 70. XIX wieku parowce zaczęły wypierać drewniane barki, mistrzowie statkowej rzeźby rozproszyli się w poszukiwaniu zarobku. Wtedy w architekturze wiejskiej Rosji Środkowej nastąpiła 30-letnia epoka wspaniałych, rzeźbionych obramowań drzwi i okien. Później rzeźby te, wymagające wysokich kwalifikacji, ustąpiły miejsca wzorom prymitywnym, piłowanym według szablonu.

16. Barka płynąca kontrkursem

31_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_16

Po lewej stronie obrazu widoczna jest barka płynąca z prądem i pomagająca sobie żaglem, który może mieć powierzchnię nawet 100 metrów kwadratowych.

Z prądem i z wiatrem, na niektórych odcinkach rzeki, barka mogła podczas doby przepłynąć do 200 kilometrów.

17. Parowiec

Centralne miejsce obrazu zajmuje grupa ciężko pracujących ludzi. Barka jest za nimi – sprowadzona raczej do roli dopełnienia, odgrywa w całości kompozycji mniejszą rolę.

Detale z lewej i prawej strony tworzą ramy kompozycyjne w continuum czasowym.
Rzecz dzieje się w drugiej połowie XIX stulecia, wieku pary i przemysłu.
Z lewej strony jest barka żaglowa – taka jest rzeczywistość.
Z prawej strony obrazu, w dalekim planie, widać płynący parowiec.

 32_Repin-Ilya-Burlacy-na-Woldze_17

Jest on zapowiedzią, że maszyny zastąpią człowieka w najcięższych pracach, więc burłacy – i żagle – za jakiś czas znikną.
Kiedy? Daleki plan i ledwie widoczny zarys statku o napędzie mechanicznym nie daje zbyt optymistycznej odpowiedzi.

33_Riepin_Autoportret_1878Ilja Jefimowicz Riepin (1844-1930). Autoportret.
(Автопортрет; 1878; tusz na papierze; Państwowa Galeria Tretiakowska, Moskwa)

 

Tłumaczenie tekstów rosyjskich: Martyna Szoja

Rozszerzenie i opracowanie całości: Kazimierz Robak

________________________________________________________________________

[1]  Porównaj jedno z polskich znaczeń wyrazu „szyszka” lub znaczenie zgrubienia „szycha”: ‚ktoś zajmujący wysokie stano­wis­ko, dygnitarz, figura, gruba ryba’. [SJP Dor.]

[2] Szleja – rzemień służący do ciągnięcia, wiezienia czegoś, szelka. Również: rodzaj uprzęży szorowej, parciane lub rze­mien­ne pasy z postron­kami, zakładane koniowi na kark i pierś. [SJP Dor.]
Szor (w l. mn. szory) – rodzaj uprzęży, szeroki pas skórzany (albo parciany), zakładany na pierś konia wraz z pomoc­ni­czy­mi rzemieniami. [SJP Dor.]

[3] Репин, Илья. Далёкое близкое (Автобиография). Ed. elektroniczna oparta na wydaniu: Moskwa : Isskustvo, 1953.

[4] Płaskodenne barki rzeczne typu расшива używane były w XVIII i XIX wieku na Wołdze, Morzu Kaspijskim i Maryjskim systemie wodnym łączącym Wołgę z Bałtykiem i Morzem Białym. Miały długość od 32 do 53 m, szerokość 6-12 m, maszty wysokości 25-32 m, a burty wysokie na 3,2 – 3,6 m.

[5] Sól pozyskiwana ze słonego jeziora Elton, leżącego w Rosji, na Nizinie Nadkaspijskiej, niedaleko Wołgogradu, w pobliżu granicy z Kazachstanem; powierzchnia: 152 km2, głębokość nie przekracza 1,5 m; średnie zasolenie 279‰.  Dla porów­na­nia: średnie zasolenie Bałtyku to ok. 7‰, a Morza Martwego – 260‰.

[6] 1 pud = 16,38 kg

[7] Rosyjski termin водолив [wodoliw, ‘lejący wodę’] miał kilka znaczeń; obok ‘starszego nad burłakami’ były też: ‘starszy cieśla’, ‘pompiarz’ (obsługujący pompy zęzowe i pokładowe), ‘starszy bosman’.  Jego synonimy to: водолей [wodolej], водолейщик [wodolejszczik] i бусадник [busadnik], od archaicznego żeńskiego rzeczownika буса [busa], oznaczającego łódkę; czyli ‘łodziowy’.

[8] https://www.yaplakal.com/forum2/topic1489625.html

[9] С.А. Волохов, ИПФ РАН, г. Нижний Новгород. < http://igor-grek.ucoz.ru/publ/transport/burlaki/9-1-0-787 >

[10] Odległość drogowa między Niżnym Nowogrodem a Astrachaniem (przez Kazań, Samarę, Saratów  i Wołgograd) to ok. 1990 km.

_____________________________________________________________________________________________________

Kazimierz Robakpolonista, historyk, dziennikarz, żeglarz, obecnie wykładowca akademicki w USA; organizator i uczestnik pierwszej Szkoły pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego 1983-1984 na „Pogorii” (kierownik sekretariatu i nauczyciel); dyrektor i nauczyciel SzPŻ KB na „Pogorii” 2013, 2015 i 2016; redaktor i współwłaściciel www.zeglujmyrazem.com i www.periplus.pl; autor książek „Pogorią na koniec świata”, „Szkoła” i „Gibraltar: Cieśnina-Skała-Państwo”.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tekst publikowany pierwotnie w portalu Periplus.pl
http://periplus.pl/archiwa/2592

 

List królowej Anglii Elżbiety do księcia szczecińskiego Jana Fryderyka.

AGAD_List_Elżbiety_do_Jana_Fryderyka_w_sprawie_zatrzymania_okrętów_pomorskichDo Ernesta Ludwika Jana Fryderyka, Księcia i Pana Szczecina i Pomorza, Księcia Wandalów i Kaszubów, Księcia Rugii, Komesa Gützkowa, naszego umiłowanego Przyjaciela i Kuzyna.

Elżbieta, z Bożej Łaski Królowa Anglii, Francji i Irlandii, Obrończyni Wiary, etc.

Najznakomitszemu Władcy i Panu Ernestowi Ludwikowi, z tej samej Łaski Księciu Szczecinian, Pomorzan, Kaszubów i Wandalów, Księciu Rugii, Komesowi Gützkow, etc. Naszemu umiłowanemu Przyjacielowi i Kuzynowi pozdrowienia przesyłamy. Umiłowany Książę, Przyjacielu i Kuzynie! Zgodnie z panującym zwyczajem, że w czasie konfliktów wojennych wszyscy władcy mają w zwyczaju odcinać wrogom zaopatrzenie do wszelkich miejsc warownych w wydanej przez nas właśnie deklaracji podaliśmy wszystkim do wiadomości, że na statkach zajętych przed rokiem przez naszych marynarzy pod Lizboną, wszystko odbyło się zgodnie z prawem i według najlepszych zwyczajów władców. Ponieważ jednak dowiadujemy się, że Hanzeaci wszędzie się skarżą z tego powodu, postanowiliśmy wysłać listy do książąt, którzy mają jakąś władzę w miastach hanzeatyckich. Ponieważ Miasto Szczecin w Związku Hanzeatyckim odgrywa niepoślednią rolę, a jak się dowiadujemy, niektóre jego statki zostały zajęte wraz z innymi, było rzeczą właściwą napisać także do Waszej Wysokości i przedstawić sprawę. Dlatego nakazaliśmy Krzysztofowi Perehingowi, wiernemu i zaufanemu poddanemu naszemu, którego wysłaliśmy do Króla Polskiego celem prowadzenia rozmów udanie się do Waszej Wysokości i przedstawienie naszych uwag. Prosimy, aby Wasza Wysokość go przyjął, tymczasem pragniemy, by wywiązał się z zadań jak najlepiej.

Wystawiono w Gr.. dnia 12 maja Roku Pańskiego 1590, panowania naszego roku 32.AGAD_List_Elżbiety_do_Jana_Fryderyka_w_sprawie_zatrzymania_okrętów_pomorskicha

 

 

Tłumaczenie z łaciny – kpt. Bogdan Sobiło

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Zamieszczony w poprzednich Zeszytach Żeglarskich ( 36e luty 2018) scan listu królowej Anglii Elżbiety I z maja 1590 roku do księcia pomorskiego Jana Fryderyka (oryginał w Archiwum Państwowym w Szczecinie) został przetłumaczony z łaciny przez kpt. Bogdana Sobiło i udostępniony Zeszytom.

Okazuje się, a wynika to z treści listu, że statki szczecińskie (i nie tylko) zostały zajęte rok wcześniej pod Lizboną podczas trwającej blokady portów sprzyjających Hiszpanom. Być może pod Lizbonę statki dotarły nie przez strzeżoną Cieśninę Kaletańską, ale żeglując z Bałtyku przez Sund, Kattegat i dalej wokół Wysp Brytyjskich?; droga dłuższa, ale pewniejsza w ówczesnej sytuacji, dla realizacji handlowych interesów.

Klęska Wielkiej Armady w sierpniu – wrześniu 1588 roku u wybrzeży Anglii i wprowadzona przez Anglików blokada służyły ograniczeniu a nawet złamaniu potęgi hiszpańskiej i portugalskiej na morzu. List powyższy był jednym z elementów szeroko zakrojonej akcji dyplomatycznej na dworach książęcych i królewskich w Europie wyjaśniających przyczyny i cele działań angielskich wobec Hiszpanów. Do księcia pomorskiego, ale również i do króla polskiego Zygmunta III Wazy wysłany został poseł angielski Krzysztof Perehing (wymieniony w liście). Królowa tłumacząc się ze swoich posunięć, powołuje się na panujące powszechnie zwyczaje i prawo w przypadku konfliktów. Wyraźnie widać, ze pragnie uspokoić panujących, szczególnie z miast hanzeatyckich i zyskać ich zrozumienie, a może nawet przychylność.

Zastanawiającym, ba nawet wysoce zadziwiającym, jest w oficjalnym liście królewskim sygnowanym pieczęcią i podpisem królowej…. skreślenie, i to skreślenie imienia i nazwiska adresata listu i nadpisanie innego!

bez tytułu

Adresat „wykreślony” to Ernest Ludwik (1545 – 1592), urodzony w Wołogoszczy (obecnie Wolgast), książę wołogoski od 1569 roku, młodszy brat Jana Fryderyka (1542 – 1600). W roku 1590, a więc w czasie pisania listu, księciem Szczecina, miasta hanzeatyckiego z którego pochodziły zatrzymane statki był Jan Fryderyk, i to już od roku 1569.

Czyżby nie wiedział o tym dwór królewski w Londynie i popełnił taką gafę a w konsekwencji niechlujstwo przekreślając jedno nazwisko i nadpisując drugie. Może pomyłkę zauważono gdy poseł był już w drodze i nie było możliwości napisania i opieczętowania listu poprawnie na nowo?

Obaj bracia – Ernest Ludwik i Jan Fryderyk – należeli do panującej od wieków na Pomorzu słowiańskiej dynastii Gryfitów, mocno skoligaconej z władcami Polski (ich pradziadowie ze strony ojca to książę pomorski Bogusław X i Anna Jagiellonka, córka Kazimierza Jagiellończyka, króla Polski).

(zs)

 

 

Mariola Landowska: Żeglarskie azulejos nad Tagiem.

Przesyłam malarstwo portugalskie, ale na… kafelkach ceramicznych, tzw. azulejos czyli dekoracyjne płytki ceramiczne, których technikę wykonania wprowadzili na Półwysep Iberyjski Maurowie. Cały ten „panel” jest wbudowany w osiemnastowieczną fontannę miejską Paço de Arcos, między rzeką Tag i Oceanem Atlantyckim. Na dość dużej powierzchni przedstawiono ważne momenty z dziejów żeglugi portugalskiej, budowę karawel, postać Henryka Żeglarza.

                                                                        Com os melhores cumprimentos         Mariola

12346789IMG_0770

 

(zs): Lac Léman, Conrad i …

Tego dnia, 8. maja 1895 roku, niebo od rana było pochmurne i nie zachęcało do beztroskiego spędzania czasu na jeziorze. Panna Emilie wstała wczesnym rankiem i była pełna obaw co do powodzenia propozycji przedstawionej im poprzedniego dnia przy kolacji przez przystojnego angielskiego marynarza; przystojnego, ale i doskonale konwersującego w języku francuskim.

Ona, jej mama – Madame Marie Briquel i panna Simon, w towarzystwie zapraszającego je poznanego zaledwie kilka dni wcześniej owego „angielskiego marynarza”, miały cały dzień spędzić pływając po jeziorze; po wielkim Jeziorze Lemańskim, którego wody przyciągają wzrok intensywnym odcieniem błękitu.

Madame Briquel z córką i guwernantką przebywały już drugi tydzień w pensjonacie „La Roseraie” – dużym czterokondygnacyjnym domu w ogrodzie nad rzeką Arve w miejscowości Champel-les-Bains koło Genewy (zaledwie pół godziny drogi od centrum Genewy). One również, tak jak „angielski marynarz”, przyjechały do tej miejscowości znanej i chętnie odwiedzanej dla popularnych wówczas zabiegów wodoleczniczych (hydroterapie), które to zabiegi (zaaplikowane dwa razy dziennie dla „angielskiego marynarza”) wraz z górskim powietrzem miały korzystnie wpływać na układ krążenia, układ nerwowy i ogólne samopoczucie.

1

2

 

I właśnie przypadek zrządził, że „..do ich stołu przydzielono marynarza angielskiego, który nazywa się Conrad” zapisała w swoim dzienniku Emilie i jak to przypadek – potrafi wszystko w życiu odmienić, wprowadzić na nowe tory wydawałoby się ustabilizowaną i przewidywalną  egzystencję, a marynarskie życie – pełne niepewności, rozterek przeplatanych przygnębieniem, zwątpieniem w siebie, ba nawet depresją – ożywić, nadać mu sens.

                                                                                                                                         Joseph Conrad (1857-1924)

3

 

Towarzystwo, a szczególnie panna Emilie i Conrad, szybko znalazło wzajemne porozumienie, nić sympatii. Wspólna wieczorna gra w krokieta (croquet) w pięknym ogrodzie pensjonatu „La Roseraie”, rozwijała świeżo nawiązaną znajomość. Dla Conrada była to miła okazja „poruszania” się w kulturze francuskiej, w kontakcie z kulturalną francuską rodziną z wyższych sfer.

Josephe Emilie Barbe Briquel (1875-1961)

4

 

 

Znajomość w Champel na tyle pochłaniała „angielskiego marynarza”, że w krótkim liście do bliskiej mu (również z powiązań rodzinnych) belgijskiej pisarki – zamożnej, światowej damy Marguerite Poradowskiej, którą „opuścił” nie tak dawno, bo przed kilku tygodniami – przepraszał za tak krótki list, tłumacząc się „…ale wiesz, że to nie znaczy, że Cię nie lubię”.

                                                                                                                                              Marguerite Poradowska (1848-1937)

Może marynarskie umiejętności przewidywania pogody („niebo od rana było pochmurne”), a może uskrzydlająca nadzieja na wspólną wyprawę na Lac Léman kazały Conradowi czynić stosowne przygotowania. Z samego rana udał się do pobliskiej Genewy do „łódkarzy”, jak powiedziała zaniepokojona nie najlepszą pogodą Emilie, by wypożyczyć motorówkę parową.

Szczęśliwie niebo się przejaśniło; obawy o deszcz rozwiały się, gorące słońce nie dokuczało a wiatru nie było za wiele. Conrad wrócił do pensjonatu powozem (landem), którym całe towarzystwo zabierając wikt i składany leżak dla Madame Briquel udało się  nad Jezioro Lemańskie, gdzie zastali zamówioną „ładna motorówkę parową” z dwoma ludźmi, mechanikiem i kierowcą (chauffer).

Po około pięciokilometrowej żegludze zrobili postój na kotwicy w trzcinach koło La Belotta, niewielkiej miejscowości letniskowej z małą plażą, gdzie w miłym nastroju zjedli obiad, a potem Madame Briquel odpoczywała w składanym leżaku na pobliskiej plaży; towarzyszyła jej panna Simon, gdy tymczasem Conrad z Emilie wrócił na motorówkę parową i tłumaczył zachwyconej dziewczynie, jak się steruje. Jest kapitanem, gentlemanem angielskim, płynnie rozmawia po francusku i jest w towarzystwie młodej, inteligentnej panny z wyższych sfer; cóż więcej trzeba dla kurującego skołatane nerwy przystojnego mężczyzny bez zobowiązań.

5

Kolejny cel wyprawy to położone na drugim, północnym brzegu Jeziora Lemańskiego Versoix, odległe o cztery kilometry. Potem płyną do położonego na południowym brzegu Aquirre (Anières) i jeszcze dalej do Coppet, „przemierzając jezioro we wszystkich kierunkach, goniąc małe żaglówki” – jak zanotowała w swoim dzienniku Emilie. Gwoli ścisłości to zaledwie „Petit Lac”, ale dla młodej panny zauroczonej „angielskim marynarzem” to nieistotny szczegół.

W całej wyprawie według oceny Conrada przepłynęli około 40 kilometrów. Zainteresowanie Emilie motorówką było duże, nauka sterowania, której udzielił Conrad też przyniosła błyskawiczne postępy i to takie, że Conrad – chyba za aprobatą chauffera?! – pozwolił jej sterować wracając do przystani i przybijając do pomostu! Zapewne stał tuż obok Emilie gotów w każdej chwili z ochotą przyjść z pomocą w zapanowaniu nad motorówką.

Błyskawicznie rozwijająca się znajomość i niewątpliwie wzajemna sympatia, wspólne zainteresowania, inspirujące rozmowy skłoniły Conrada do zwierzenia się młodszej o prawie 18 lat Emilie: „… byłoby to uroczo, mieć mały domek nad brzegiem jeziora i własną łódkę, żeby spędzać całe dni na włóczęgach”. Zachwycona Emilie wczuwa się w nastrój Conrada, a nawet posuwa się dalej w swoich marzeniach: „we dwoje – to byłoby szczęście, odciąć się od świata razem z tym, kogo się kocha, być huśtaną na falach przez długie godziny. Myślę, że nigdy by się to nie znudziło”.

Czyżby przykład dużej zdolności „instruktorskiej” Conrada, albo jeszcze trudniejszej do rozbudzenia wspólnej pasji do zainteresowań, odczuć?, a może chwilowe zauroczenie, no i pewność siebie podparta niedawnym ukazaniem się w druku jego pierwszej książki Almayer’s Folly.

6

 

Książki, której egzemplarz autorski z dedykacją ledwo przed miesiącem podarował poznanej w listopadzie 1894 roku młodej Jessie George; młodszej od niego o 15 lat maszynistce (typewriter) z londyńskiego City.

 

 

Jessie Emmeline George (1873-1936)

 

Również w tym samym czasie (ba, dedykacja jest z tą sama datą – 2.04.1895!) kolejny egzemplarz autorski: Almayer’s Folly podarował Margeurite Poradowskiej – „Ma chère Tante”, jak tytułował ją w ponad stu listach wysłanych w ciągu pięciu lat znajomości!

7

Zażyłość z „wujenką” była na tyle „bliska”, że nawet wuj Tadeusz Bobrowski z dalekiej Kazimierówki, już w 1891 roku widząc „co jest na rzeczy”, musiał ostrzegać zadurzonego siostrzeńca: „…Wy oboje tego nie widzicie, że tylko flirtujecie ze sobą od śmierci tego biednego Olesia (Aleksander Poradowski – zmarły w 1890 roku mąż Marguerite Poradowskiej) – a jako stary wróbel obojgu przyjazny, radziłbym wam zaniechać tej gry, która niczym mądrym nie skończy się. Babka poddeptana, i jeżeli konwolować to chyba z Bulsem (Charles Buls – brukselski adorator M. Poradowskiej)… Dajcie spokój tej rozrywce i rozejdźcie się na sucho…”.

 Tymczasem w Champel-les-Bains kolejny egzemplarz Almayer’s Folly z dedykacją autora trafił w ręce Emilie: „Pannie Emilie Briquel, której uroczy talent muzyczny i zawsze radosna obecność rozjaśniały mu nudę pobytu w Champel, książkę tę ofiarowuje jej niespokojnie wdzięczny i powolny sługa – Autor”.

 Wracając do miłej przejażdżki motorówką parową po Lac Léman, wczesnym popołudniem owej środy 8. maja 1895 roku, o godzinie czwartej po południu, wrócili pełni wrażeń do pensjonatu „La Roseraie”. Kolejne dni są dalszym rozwojem zacieśniania się przyjaźni, wzajemnego oczarowania: wspólne posiłki, potem Emilie gra na pianinie albo na skrzypcach (Emilie notuje w swoim dzienniku; „..((Conrad) lubi zwłaszcza Les Pheniciennes Masseneta, Chanson Napolitaine Saint-Saënsa, Serenadę Schuberta i muzykę Chopina”); Conrad towarzyszy jej z zainteresowaniem, podarowuje nuty do Carmen. Rozmowy o literaturze („lubi, – pisze panna Emilie,- tak jak i ja, Pierre Lotiego, poezje Victora Hugo, poradził mi, żebym przeczytała Daudeta Fromont jedne et Eisler ainé i Nabob), przypadkowe spotkania w bibliotece, w tramwaju, potem wspólne powroty do hotelu i również wspólne, zaplanowane wyjścia do miasta; długie rozmowy, spacery, gra w domino, krokiet; angielski kapitan-pisarz uczy ją gry w bilard.

Conrad nie zapomina o „wujence”. Pisze listy, obiecuje odwiedzić ją w Paryżu i w trakcie szwajcarskiej hydroterapii odwiedza ją dwukrotnie „całując w oba policzki”. Z końcem maja kończy kurację wodoleczniczą i wyjeżdża z Champel zostawiając Emilie, która pełna żalu, a może i zawiedzionych nadziei zapisuje, że „jest bardzo smutna… Uświadamiam sobie, że tracę prawdziwego przyjaciela, tak dobrego, jakiego już nie znajdę”.

Panna Emilie Briquel po otrzymaniu książki z dedykacją, przez kolejne dni doskonali swój angielski i tłumaczy Almayer’s Folly (w lipcu, po zaledwie dwóch miesiącach książka jest już przetłumaczona!).

Na początku czerwca Conrad pisze do „chère Tante” list i jest to ostatni znany list do „wujenki”; po nim w tak nad wyraz ciepłej, poufałej korespondencji następuje pięcioletnia luka; ale nie przerwa, bo wymiana listów była. Czyżby Poradowska zniszczyła korespondencję? Dlaczego?, bo coraz gorętsza znajomość rozwijała się w stronę, którą dostrzegł wuj Bobrowski?; a może dowiedziała się o Emilie?…

Korespondencja „brodatego marynarza-literata” z Emilie ożywiała się i to tak intensywnie, że panna zanotowała w swoim dzienniku: „…poznałam w tym roku w Champel p. Conrada, dużo i często o nim mówię, pisuję do niego i zdaje mi się, że go bardzo lubię (…) śnię o małym spokojnym gniazdeczku, schowanym przed światem, szczęściu we dwoje…”. Wbrew pozorom, które można by wysnuć z tak egzaltowanych zapisków, Panna Emilie – jak zauważa Zdzisław Najder – wyrosła  na żywą i energiczną osobę – jeszcze w wieku osiemdziesięciu lat jeździła po rodzinnym Lunéville na rowerze!

W połowie 1895 roku Conrad nawiązuje kolejną znajomość: z siedemnastoletnią panną Idą Knight, która „przypadła mu do serca”. Conrad poznał ją w domu pani Borroughs, matki kapitana Arthura Borroughsa, z którym – jako młodym praktykantem – zetknął się na kliprze Tilkhurst w 1886 roku. Sprawa skomplikowała się przez siostrę pani Borroughs, pannę Annette – zakochała się w Conradzie i otwarcie konkurowała z Idą.

Tych romansowych rozterek i „możliwości” było chyba za wiele (tym bardziej, że według biografa „Conrad był wobec kobiet w ogóle nieśmiały”) i Conrad zapewne z radością i ulgą skorzystał z zaproszenia dawnego przyjaciela G.F.W. Hope’a na rejs żeglarski kutrem Ildegonde na przełomie lipca i sierpnia. Świeże morskie powietrze Kanału La Manche i Morza Północnego, praca przy żaglach, linach szybko wywiałyby z głowy i z serca rozterki i niezdecydowane pomysły miłosne, flirty.

Po powrocie z rejsu Conrad jednak nadal koresponduje z panną Emilie, jednocześnie z „drogą cioteczką” Poradowską wiąże nadzieje na wspólne pisanie powieści. Święta Bożego Narodzenia 1895 roku spędza w Paryżu, zapewne widuje się z „wujenką”, ale tuż przed Nowym Rokiem wraca do Londynu.

W początku lutego 1896 roku dowiaduje się o zaręczynach Emilie z dr Edmondem  Lalitte. W tym samym czasie – czy wskutek wiadomości o zaręczynach Emilie? – Conrad proponuje Jessie małżeństwo; ślub – choćby za tydzień, dwa! Ostatecznie termin zostaje uzgodniony – za sześć tygodni. Spośród trzech, a może czterech romansów w ciągu roku, ten jeden – choć nic nie wskazuje by było to silne uczucie – dojrzał i zmierzał do ołtarza.

Spotkanie z Emilie to rozdział zamknięty, z Marguerite Poradowską spotka się dopiero za pięć lat, ale będzie to już inna rzeczywistość – domowe pielesze, żona, syn Borys.

Gwałtowny czas rozterek serca z okresu maj 1895 – marzec 1896 dobiegł końca. Ślub i w dzień po ślubie wyjazd na „miesiąc miodowy” do Bretanii, na Île-Grande, który to „miesiąc” trwał do połowy września (Jessie opowiadała „o długim miesiącu  miodowym na kutrze żeglującym przy brzegach Bretanii”; była to łódź żaglowa La Pervenche wynajmowana od kapitana Le Bras’a). Podczas miodowych miesięcy w Bretanii Conrad kończy nowelę Idioci – o żonie, która broniąc się przed stosunkiem z mężem, zabija go nożyczkami!

„A woda, jak dawniej czysta, stoi wielka i przejrzysta” i odbija w błękitnym lustrze dalekie, zaśnieżone szczyty Alp, pobliskie winnice, pola uprawne, miasta i wsie; obmywa mury Château de Chillon, rozsławionego przez Lorda Byrona w „The Prisoner of Chillon”.

To właśnie do zamku Chillon z nieodległego Vevey (w Vevey przebywał i zmarł Henryk Sienkiewicz) wybrali się parostatkiem łamiąca konwenanse swojego środowiska podrastająca Daisy i zakochany w niej dojrzały, prawie trzydziestoletni Frederick Wintebourne z opowiadania Henry Jamesa.

Z Genewy parostatkiem Winterlied wyruszył w rejs po Lac Léman Juliusz Słowacki i tu napisał wiersz „Rozłączenie”.

Do Genewy przyjechał „własną karetą zaprzężoną w dwa potężne rumaki, z opiekunem Jakubowskim, kamerdynerem Lintnerem i zasobną kiesą” młody, siedemnastoletni hrabia Zygmunt Krasiński, a Adam Mickiewicz tu tworzył liryki lozańskie (obaj poeci pływali łódka po Jeziorze Lemańskim, razem wyruszyli w Alpy na wysokogórską wędrówkę).

8          M. William Turner, Lake Geneva and Mount Blanc   (1802-1805; akwarela i tusz; 73,3 x 113,3 cm; Yale Center for British Art)   http://collections.britishart.yale.edu/vufind/Record/1669781

Joseph Conrad czterokrotnie był nad Lac Léman i zawsze zatrzymywał się  w hotelu-pensjonacie „La Roseraie” w Champel-les-Bains. Sprowadzały go tam przede wszystkim problemy zdrowotne – podagra, rozstrój nerwowy; prawie zawsze o podłożu psychosomatycznym. Tamtej wiosny 1895 roku nasilenie emocjonalnych stanów było szczególnie duże, a nałożyły się jeszcze rozterki sercowe, niezdecydowane uczucia miłosne do młodych (nawet jednej nastoletniej!) panien i dojrzałej, doświadczonej życiowo, pięknej kobiety, i wydaje się, że Lac Léman również na Conrada, wchodzącego w wiek średni miało – podobnie jak na innych poetów, prozaików, artystów – siłę „twórczego” oddziaływania.

(zs), luty 2018

____________________________________________________

Tekst w pierwotnej wersji pod tytułem „Conrad w Szwajcarii” opublikowany 6. marca 2018 w: Polska Canada Magazyn Twórczy                       http://www.polskacanada.com/zenon-szostak-conrad-w-szwajcarii/
i na stronie Facebook           https://pl-pl.facebook.com/polskacanada/ 

Marek Słodownik: Laudacja – Henryk Widera

P1740574

NAGRODA SPECJALNA KOLOSÓW ZA ROK 2017
dla
kpt. HENRYKA WIDERY

w dowód uznania niezwykłej postawy, imponującej wytrwałości oraz konsekwencji w realizowaniu życiowej pasji dla człowieka niezwykłego, którego niezależność, umiłowanie wolności oraz odwaga życia w zgodzie z samym sobą budzą głęboki podziw i stanowią wzór do naśladowania.

 

Szanowny Panie Prezydencie,

Szanowni członkowie Kapituły,

Szanowni gości i wspaniała publiczności,

kapitan Henryk Widera to postać doceniona praz Kapitułę i uhonorowana Nagrodą Specjalną, ale o tym, że jest to człowiek wyjątkowy, wie chyba każdy żeglarz. Za sobą nie ma wielkich rejsów oceanicznych, słynnych przylądków czy rekordów żeglarskich. Bo nie o rekordy i wyczyny chodzi mu w żeglarstwie. O rejsach marzył od dziecka, a żeglarstwo utożsamiał z wolnością i swobodą. Dzieciństwo spędzone na Śląsku, później praca w Zielonej Górze nie zabiły młodzieńczych marzeń i tęsknot. Cały czas tkwiła w panu Henryku myśl o żeglowaniu. Od dziecka uczył się grać na skrzypcach, nakłaniany do tego przez ojca-samouka. Pan Henryk odebrał solidne wykształcenie muzyczne, a kiedy mógł decydować o własnym losie samodzielnie, wybrał na miejsce zamieszkania Szczecin. „Bo tu wokoło tyle wody”, zwykł mawiać.

Z pasji do muzyki i miłości do żeglarstwa pan Henryk wybrnął w sposób koncertowy. Kiedy zakończył pracę zawodową jako koncertmistrz i pedagog, za odkładane przez lata pieniądze kupił niewielki jacht, który nazwał „Piano”. Żeglował na nim niebanalnie, nie po Zalewie Szczecińskim czy Jeziorze Dąbie, ale niemal od razu popłynął do Kopenhagi, a następnie do Francji. Podczas rejsu łączenie miłości do muzyki i żeglarstwa zaowocowało graniem na ulicy w celach zarobkowych. Pan Henryk jest wirtuozem skrzypiec, nic zatem dziwnego, że w ulicznym muzykowaniu odnosił niemałe sukcesy. Dzięki hojności słuchaczy mógł kontynuować żeglowanie i tak jedna pasja skutecznie przez lata wspierała tę drugą. Miał zbyt mały jacht, kupił więc nieco większy, nazwany „Gawot”. Żeglował po Morzu Śródziemnym łącząc pobyty w portach z graniem muzyki poważnej na ulicach i skwerach tamtejszych kurortów. Kiedy postanowił opłynąć całą Europę, dotarł przez Bosfor do Rosji, tam jednak musiał wyprawę przerwać. Nie ze względu na trudności nawigacyjne czy pogodowe. To rosyjscy urzędnicy zahamowali rejs. Wrócił do Polski samochodem, ale z ukochanym „Gawotem”. Uznał, że pętla nie jest domknięta, ponownie pojechał do Rosji. Zgodę na kontynuowanie żeglugi dostał od samego Putina, ale dla lokalnych urzędników było to wciąż za mało. Pan Henryk więcej zrobić nie mógł. Potrafi walczyć ze sztormami i falami, z biurokracją – nie. Wrócił do Polski morzem przez Finlandię i nawet dziwił się, że w macierzystym klubie po zakończeniu rejsu fetowany był jak bohater.

Za swoje dokonania został dwukrotnie wyróżniony podczas Kolosów w kategorii „Żeglarstwo”: za rok 2004, gdy samotnie dopłynął „Gawotem” na Wyspy Kanaryjskie, oraz cztery lata później za wspomniany już przerwany rejs wokół Europy. Na Kolosach 2008 otrzymał również Nagrodę Dziennikarzy.

Jesienią 2017 roku, podczas kolejnego rejsu po Morzu Śródziemnym, jego ukochany „Gawot” uległ wypadkowi i rozbił się na skałach u wybrzeży Prowansji. Żeglarz wyszedł z wypadku bez szwanku, ale „Gawot” wydobyty z morza i odholowany do portu, już nie. Dla pana Henryka ta strata była ogromnym ciosem, ale szybko się po nim otrząsnął i zabrał za budowę nowej jednostki – tym razem katamarana. Bo choć w tym roku kończy 88 lat, nie zamierza odchodzić na drugą emeryturę i wciąż pozostaje czynnym żeglarzem.

W trakcie swoich podróży nigdy nie rozstaje się ze skrzypcami. Wspaniała osobowość, niezrównany gawędziarz, ujmujący, ciepły oraz po ludzku dobry i mądry człowiek, a przy tym żywa legenda Kolosów: Henryk Widera, prawdziwy Henryk Żeglarz.

_______________________________

Laudacja wygłoszona przez Marka Słodownika z okazji przyznania Henrykowi Widerze Nagrody Specjalnej Kolosów za rok 2017; Gdynia, 11.03.2018r.

P1740561  P1740352

Fot. M. Słodownik