03.08.2021, wtorek, Torehamn
Ahoj przygodo!
Pomysł żeglugi jachtem w Zatokę Botnicką zrodził się, gdy okazało się, że nie popłynę w NWP (żegluga w NWP została wstrzymana przez władze Kanady, z powodów sanitarnych – przyp. red.). Chociaż Regina R II była w kwietniu na próbach morskich, to taka próba – rejs do północnych krańców Zatoki Botnickiej – będzie najlepszym sprawdzianem. Zapakowałem się z prowiantem na trzy miesiące (łącznie z wojskowym chlebem), paliwa – pełen zbiornik, do tego smary, oleje.
Przygoda z Zatoką zaczęła się w porcie Lulea (28-30.07.2021), gdzie dotarłem po czterech dobach od ostatniego portu jakim był Degerhamn na wyspie Oland. Kilkanaście mil szkieru płynąłem nocą, przy całkiem dobrej widoczności, a to za sprawą pełni księżyca. Cały ten odcinek przepłynąłem na silniku, nie chcąc nadmiernie ryzykować na wąskim i krętym farwaterze. Było o tyle dobrze, że cały tor wodny jest oświetlony.
W Lulei stałem dwa dni, odpocząłem po kilkudniowym przelocie, uzupełniłem paliwo, wodę. To wszystko jest na kei, a koszt jednej doby wynosi 250 koron szwedzkich (wychodzi jak w Trzebieży).
Następnym planowanym portem jest Torehamn, najwyżej – geograficznie – położone miejsce w Zatoce Botnickiej. Tak zaplanowałem wypłyniecie, żeby drugi raz nie płynąć w szkierach nocą. Ale nie ma tak dobrze, poranna kontrola barometru wskazała, że będzie załamanie pogody. Trudno, płynąć trzeba.
Pierwsze kilka godzin nie zapowiadało zmiany, ale już po południu zaczęło się: rozbudowujące się kołnierze chmur szkwałowych nie poprawiły mi nastroju. Zmieniłem obrany początkowo kurs na Torehamn i zacząłem uciekać z potencjalnego niebezpieczeństwa. I udało się, dostałem małą dawkę wiatru, a to że kilka godzin dłużej będę płynąć to nic to.
A jednak miało to znaczenie, bo nim podszedłem do stawy podejściowej, zaczęło robić się ciemno. Tym razem całe niebo było zakryte chmurami i ani światełka znikąd, a po białych nocach żadnego śladu. Miałem nadzieję, że cały tor podejściowy bedzie oświetlony jak do Lulei. Niestety, okazało się inaczej i wpłynąłem w szkiery ze świadomością, że bedę musiał pokonać trasę po ciemku. Zawrócenia nie brałem pod uwagę. Przygotowałem silnik do dłuższej pracy, sprawdziłem jeszcze raz mapy elektroniczne, przygotowałem „szperacz” i z nadzieją w sercu postawiłem sobie wyzwanie – nocą do Torehamn.
03.08.2021, wtorek
Szczęśliwie pogoda się uspokoiła i powolutku, z kontrolą na monitorze, płynąłem do portu Torehamn w oczekiwaniu czegoś szczególnego, jakiś pięknych widoków. Gdy przypłynąłem bladym świtem zobaczyłem starą keję, stare silosy po cemencie i … wymarzone miejsce do zacumowania longside. Takie cumowanie w żeglowaniu solo jest szczególnie wygodne i pożądane, bo jak ci każą stanąć na muringu albo kotwicy i do kei, to robi się kłopot. Gdy tylko powiązałem „sznurki”, od razu „poszedłem w koję” i spałem do południa. Był 31. lipiec 2021 roku.
Nie ma chyba co pisać o rutynowych zajęciach jak znalezienie prądu, wody, bosmana, bo to oczywiste. Jedno mnie zaskoczyło szczególnie, że ten port to zwykły kemping z małym pomostem dla żeglarzy włóczęgów. W każdym bądź razie nie tak wyobrażałem sobie koniec Bałtyku. Na pamiątkę dostałem dyplom pobytu w tym miejscu, co sprawiło mi dużą radość.
Następny port do którego planowałem popłynąć to Haparanda, odległa od Torehamn o około 60 Mm. Trasa podobna: kręta, pomiędzy wysepkami i kamieniami wystającymi z wody tuż przy farwaterze. Wypłynięcie zaplanowałem bladym świtem, żeby uniknąć poprzedniego doświadczenia. I udało się. Przy ładnej pogodzie i sprzyjającym wietrze dotarłem późnym popołudniem do Haparandahamn.
04.08.2021, środa, Haparandahamn
Tutaj, w Haparandahamn, mam zamiar stać dwa dni, wyczuć klimat portu i pojechać do miasta Haparandy, na zwiedzanie. Sam port jest odległy od miasta o 18 km i tylko autobus cztery razy dziennie obsługuje tę trasę. A pojechać trzeba, bo popłynąć się nie da. Wiatry wiejące z północnych kierunków wywiały wodę z rzeki Tornio. Miejscowy rybak, który wiózł mnie do miasta, był tak uprzejmy, że pokazał miejsca gdzie normalnie jest woda, a dzisiaj jej nie ma. Twierdził, że wywiało 0,7m; miejscowy chyba wie co mówi. I tak po dwóch godzinach zwiedzania wsiadłem w autobus powrotny.
05.08.2021, czwartek, Kemi
Jestem w Kemi. Pogoda – wspaniała, co prawda w nocy spada do dziesięciu stopni Celsjusza, ale w dzień można chodzić „na krótko”. Tak jest na lądzie, ale na morzu trzeba się ubierać. Czuć, że to sierpień i Północ.
Trasa z Haparandahamn do Kemi nie była wcale łatwiejsza niż do Torehamn. Tutaj to dopiero było zawijasów; trzeba być skupionym przez cały czas. Nie było mowy o tym, żeby coś zrobić do jedzenia. Tylko szybkie picie i to z wyglądaniem ciągłym z kambuza. Chwila nieuwagi i można „pocałować” się z boją.
Chyba mogę powiedzieć, że już się obyłem ze sposobem prowadzenia nawigacji. Staje się to dla mnie coraz łatwiejsze, przecież należymy do tego samego systemu (systemu IALA – przyp. red.), ale jednak trema człowieka zjada. Po dotarciu do Kemi od razu pojawił się bosman i udzielił instrukcji poruszania się po porcie. Wszyscy są bardzo mili i uczynni. A szczególnie mnie ucieszyła jedna rzecz: Regina R II była w ciągłym zainteresowaniu żeglarzy. Przychodzili, podziwiali i zawsze padało pytanie: ”kto to jest na zdjęciu”. Kiedy odpowiadałem, że Babcia to zdziwienia i aplauzu nie brakowało.
Następną miłą niespodzianką był fakt wywieszenia polskiej flagi na maszcie. Na całej dotychczasowej trasie, pierwszy raz się tak stało.
Kemi jest miejscem z którego najłatwiej dostać się do wioski Św. Mikołaja. Na tę podróż trzeba zarezerwować cały dzień. Możemy pojechać pociągiem albo autobusem. Po około półtorej godziny podróży jesteśmy w Rovaniemi. Tutaj trzeba przesiąść się na autobus podmiejski i po około pół godziny jesteśmy w „Santa Claus Village”, Arctic Circle. Na terenie całej wioski panuje atmosfera Świąt Bożego Narodzenia za sprawą kolęd płynących z głośników. Reszta to już biznes: sklepy z pamiątkami, restauracje, domki do wynajęcia. Jest jeszcze biuro do wydawania certyfikatów przekroczenia koła podbiegunowego. Nigdy nie przypuszczałem, że koło podbiegunowe będę przekraczał piechotą. Chociaż takich przekroczeń mam kilka, ale wszystkie jachtem. Po powrocie na jacht dotarło do mnie, że wyprawa została w 100% zrealizowana. Czas wracać do domu. Do zobaczenia w Szczecinie. Pozdr kpt. G. W.
Grzegorz Węgrzyn
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Fot. Autora
__________________________________________________________________________________________________________________________Grzegorz Węgrzyn – ur. 1952r. w Zwierzyńcu n/Wieprzem; żeglarstwo morskie uprawia od 1976 r. w szczecińskich klubach: HOM, LOK, Stal Stocznia; w 1983 i 1984r w załodze s/y „Karfi” pod kpt. Zbigniewem Rogowskim (Mistrzostwa Polski); żeglował na Bałtyku, Morzu Północnym, Adriatyku, Morzu Czarnym; brał udział w wyprawie „Islandia 2009” na s/y „Stary”(kpt. M. Krzeptowski), w wyprawie J. Kurbiela na Grenlandię (2010) i na Svalbard (z kpt. K. Różańskim) w 2011r; w czerwcu 2015r. na jachcie „Regina R” wypłynął w rejs, z pierwotnym zamiarem samotnego, non-stop opłynięcia Ziemi, z którego to zamiaru żeglarz wycofał się na Atlantyku, a rejs przerwany został 15.04.2017r na Pacyfiku z powodu awarii steru i utraty jachtu.