E-mail z 24 Feb 2016 15:21:47+0100
Nadawca: Henryk Jaskuła
Moja córka Oleńka była na Kubie w bieżącym miesiącu, lutym 2016. Odwiedziła miejsce gdzie padł Dar Przemyśla. Oto jej relacja z tego co tam zobaczyła i sfotografowała…
Hen
* * *
Cześć Jim,
Kilka dni temu wysłałam ogólną relację z podróży po Kubie. Oprócz turystyki i jazdy rowerem miałam jeszcze jednak inny powód do wyjazdu na Kubę. Kiedy jechałam tam w 2007, zapytałeś mnie, czy będę miała możliwość odwiedzić miejsce, w którym rozbity został Dar Przemyśla. Byłoby mi to wtedy bardzo trudne, ponieważ przemieszczałam się komunikacją publiczną, a miejsce to jest na odludziu.
Pozostała we mnie jednak na zawsze myśl, żeby zorganizować wyprawę rowerowa po Kubie i mieć wtedy możliwość dotrzeć tam. Wyprawę tę trochę odkładałam przez kilka lat z uwagi na inne wyjazdy, ale wreszcie w zeszłym roku zdecydowałam: „Teraz”.
Nie chciałam jednak mówić Tobie o swoim zamiarze, bo gdyby się to z takiej czy innej przyczyny nie udało, nie chciałam Cię rozczarować. Po objechaniu południowego wybrzeża Kuby (Uvero, Pilón, Manzanillo) pojechałam do Bayamo i dalej na północ do Las Tunas i Manatí. Ponieważ jacht nie rozbił się w żadnej miejscowości, tylko na odosobnionej plaży, miejsca tego nie było na mapie drogowej. Posługiwałam się wiec dokładną mapą morską, którą mi wtedy przysłałeś. Według niej miejsce katastrofy było miedzy Punta Brava, a Punta Nuevitas. Miejsce to musiałam przenieść na mapę drogową, żeby znaleźć drogę dojazdową.
Ponieważ w terenie nie było drogowskazów, pytałam ludzi o drogę. Od Manatí było 18 km, droga nie bita, piaszczysta; żadnych wiosek. Ludzie zaczęli mnie przestrzegać, żebym tam absolutnie sama nie jechała, bo jest tam bardzo niebezpiecznie. Włóczą się tam mianowicie sfory dzikich, bezpańskich psów, które są agresywne i mogą mnie zaatakować. Oprócz tego można tam napotkać mężczyzn, którzy także mogą być niebezpieczni.
– Ale ja już jeżdżę przez jakiś czas po Kubie i nigdzie nie spotkałam agresywnych mężczyzn – powiedziałam.
– Zgadza się; to jest jednak teren odludny, poinformowano mnie, i nie ma tu kontroli społecznej. Dlatego też wszystko może się tutaj wydarzyć.
Zaczęłam się wahać. Wiem, że bezpańskie psy mogą być bardzo niebezpieczne; znam przypadki, ze zagryzały ludzi na śmierć. A mężczyzn boję się jeszcze bardziej…
– Ale zrobiłam tyle kilometrów, żeby tutaj dotrzeć (miejsce to nie było mi po drodze z Santiago do Hawany) i mam teraz wracać, tak blisko celu?
Do obrony miałam tylko gaz pieprzowy, z którym wożę się na swoje wszelkie wyprawy. Nigdy nie używany, już kilka lat przeterminowany. Co to znaczy? Że może zaszkodzić??? W chwilach zagrożenia jest on jednak dla mnie dużym wsparciem; ładuję go wtedy z kosmetyczki do kieszeni. Czasem nawet wkładam rękę do kieszeni i kładę palec na spuście.
– Nie, ja jestem córka Jaskuły; nie cofnę się. Jak coś się będzie działo, to obronię się gazem.
I tak zrobiłam. Trochę się bałam, ale po drodze nie poczułam ani cienia zagrożenia. A do tego okazało się, że nad morzem jest kemping, wiec wcale nie było to miejsce zupełnie odludne. Rozmawiałam z zarządcą kempingu. Chciałam dokładnie zlokalizować miejsce i zapytałam go, czy może przypomina sobie rozbicie tego jachtu.
– Tak, polski statek, rzeczywiście rozbił się tutaj. Ale to już bardzo dawno.
– Że bardzo dawno, to się zgadza. Ale to nie był statek, tylko jacht, żaglowy, niewielki: 13 metrów.
– A to nie, to był duży statek handlowy.
W tym rejonie rozmawiałam z wieloma ludźmi, ale nikt nie przypominał sobie tego wydarzenia.
Poszłam na plażę. Miejsce wyglądało tak, jak je sobie wyobrażałam. Piaszczysta plaża, otaczający teren – płaski, bez żadnych górek, czy skał. W morzu, w odległości około dwustu metrów od brzegu, równa linia przyboju (widać na zdjęciach). Poszłam do morza. Można było iść dziesiątki metrów, woda cały czas trochę powyżej połowy łydki; na dnie piasek i ostre muszle. Nie doszłam do rafy koralowej, która ciągnęła się równą linią wzdłuż brzegu, dokąd tylko było widać, bo rower ze wszystkim (paszport, karta kredytowa, pieniądze) zostawiłam bez opieki na plaży, a zaczęli się tam kręcić ludzie.
Napisałam list w Twoim imieniu. Włożyłam go do butelki po winie i wypełniłam piaskiem. Butelkę zakręciłam. Załączam zdjęcia. Byłam bardzo emocjonalna; tak jakby to był pogrzeb. Tak też to przeżywałam: pogrzeb zaoczny, bez zwłok. Butelkę rzuciłam do morza.
W moim poczuciu jacht został pogrzebany. Przez osobę bliską, rodzinę, córkę. Wiec się liczy.
Jim, czy też tak do tego podchodzisz?
Czy gdybym Ci była wcześniej powiedziała o swoim zamiarze, zrobiłbyś coś zupełnie innego niż ja?
Całuję bardzo mocno,
Oleńka
* * *
From: Henryk Jaskuła
To: Oleńka
Sent: Wednesday, February 24, 2016 1:20 PM
Subject: Wrak „Daru Przemyśla”
Oleńka
Podziwiam Twój wyczyn – dotarcie na plażę gdzie leżał wrak Daru Przemyśla. I nie ma tam nic, żadnego śladu po jachcie? Nie wiem czy to bardziej smutne, czy mniej smutne. Jeżeli wraki jachtów należy grzebać, jak grzebie się ludzkie zwłoki, to może lepiej, że nic nie zostało na plaży.
A co napisałaś – w moim imieniu – w akcie pogrzebowym, we flaszce rzuconej do wody?
Jim
P.S. W załączeniu mapa miejsca katastrofy na Kubie. Od tego miejsca do Puerto Manati jest w prostej linii 8,3 km. Katastrofa nastąpiła 20 grudnia 1987 roku, ok. godz. 20-tej czasu lokalnego, już po ciemku.
* * *
From: Henryk Jaskuła
To: Oleńka
Sent: Wednesday, February 24, 2016 11:20 AM
Subject: Raport z Kuby
Oleńka,
Twoją relację z wizyty na kubańskiej plaży, gdzie zabity został jacht Dar Przemyśla, traktuję jak raport, który ma być zanotowany w archiwach Historii.
Wysłałem go w Polskę i w pozostałe cztery strony świata.
Poprzedni dokument z oględzin tego miejsca jest ze stycznia 1988 roku, autorstwa nieżyjącego już Antka Pasicha. Na jego zdjęciach wrak leżał jeszcze na plaży, bez masztów, rozbebeszony, poodkrawane wszystko co metalowe, sam okaleczony kadłub z pokładem, niczym skóra – może szkielet – żyjącej kiedyś szczęśliwej istoty. Jacht, który w swym krótkim dziewięcioletnim życiu zdołał się wpisać do Historii.
Con los de siempre besos y abrazos,
Jim
* * *
From: Jaskula, Aleksandra (ZN) To: Henryk Jaskuła Sent: Thursday, February 25, 2016 1:40 PM Subject: RE: Wrak Daru Przemyśla
Cześć Jim,
Miło mi, że poważnie podchodzisz do mojej relacji. Zrobiłam to z serca i sama to bardzo mocno przeżyłam; to była prawdziwa misja. To zupełnie co innego czytać informacje o wydarzeniu, a zobaczyć naocznie to miejsce. Jedno i drugie jest potrzebne do pełnego przeżycia…
To, że w tej chwili nie ma już na plaży żadnego śladu jachtu, nie jest istotne. Nawet nie szukałam już śladów: jest zupełnie niemożliwe, żeby cokolwiek pozostało. Morze tam nie zawsze jest tak spokojne jak wtedy, kiedy tam byłam (choć wiała wtedy dobra czwórka z północy), czy kiedy doszło do katastrofy: Kubę nawiedzają niejednokrotnie silne cyklony, które niszczą nawet solidne zabudowania.
Myślę, że fakt, że nie ma już wraku, nie jest smutny. Taki wrak na plaży to jak otwarta rana, to wzywanie o pomoc. Teraz nie pozostało już żadnego materialnego śladu po katastrofie: wszystko co było, zostało wchłonięte przez naturę i cykl się zamknął. Ciało Daru Przemyśla stało się pożywieniem dla ryb i budulcem nowych drzew. Tak jest dobrze.
Nie szukałam żadnych deseczek, ale – nie szukając – czułam tam obecność jachtu: jego dusza błąkała się tam przez 28 lat, jak porzucony pies. A teraz została poświęcona, wszystko zrozumiała i będzie spokojnie czekać na Ciebie, nie ważne jak długo.
Mapę, którą załączasz, miałam ze sobą. Z Puerto Manatí jest rzeczywiście bliżej niż z Manatí, ale nie ma tam drogi, dlatego też jechałam z Manatí. Do Puerto Manatí mogłam była także pojechać, ale to nie było istotne…
Całuję,
Oleńka