(zs): Krótki rejs z Kapitanem Krzysztofem Baranowskim na jachcie „Meteor”.

Otóż, zdarzyło się, że miałem przyjemność i zaszczyt żeglować z Kapitanem Krzysztofem Baranowskim i jego znajomym – młodym żeglarzem, w Regatach Poloneza. Właściwie to chodziło o sprawdzenie jachtu, „poukładanie” różnych rzeczy i spraw, które dzieją się wokół i na „Meteorze” – jachcie Kapitana. Okazja bardzo dobra i jak najbardziej zbieżna z planami Kapitana (próba jachtu przed wielkim rejsem), Jego dokonaniami z przeszłości („Polonez”) i Jego zainteresowaniami (regaty).

Popłynęliśmy do Świnoujścia – regaty na Zatoce Pomorskiej (wyścig w pierwszym dniu: mistrzostwa Polski samotników) i wokół archipelagu wysp Christiansø (start drugiego dnia – wyścig długi).

Jachty uczestników nowoczesne, duże, uzbrojone w najnowsze cuda elektroniki, nierzadko „ubrane” w czarne żagle (kevlar to aktualny high-tech, dacron – prawie passe). No i my – jacht wzorowany na regatowej „żylecie” sprzed stu lat, na szczęście z żaglami nie bawełnianymi, ale też nie kevlarowymi, z baksztagami, solidnym rumplem, drewnianym kadłubem, aczkolwiek wykonanym w nowoczesnej technologii wood-epoxy.

W południe, jeszcze przed pierwszym wyścigiem, staliśmy longside przy nabrzeżu po którym przechadzali się ciekawi regatowej armady żeglarze z innych jachtów cumujących w marinie.

Stałem na kei przy naszym jachcie, kapitan wypoczywał w środku. I wtedy podszedł do mnie pewien żeglarz i zagadnął:
– To twoje jachta? – zapytał i zrozumiałem po języku i akcencie, że mam przed sobą czeskiego żeglarza.
– Nie, ja na tym jachcie jestem załoga – robota na pokładzie, sprzątanie, kambuz. – odpowiedziałem.
-Aaa, – usłyszałem zrozumienie w głosie Czecha i od razu dodałem, żeby uprzedzić jego pytanie.
– Kapitan odpoczywa w środku, w jachcie. A kapitanem tego jachtu jest najbardziej znany polski żeglarz.- oznajmiłem czeskiemu żeglarzowi.
– Baranowski! On je kapitan!? – bez wahania i z wyraźnym ożywieniem prawie krzyknął Czech.
– Ano! – odparłem z dumą po czesku, pamiętając jeszcze z narciarskich wyjazdów w czeskie góry pojedyncze słowa i odpowiedni akcent języka czeskiego.

Porozmawialiśmy chwilę – każdy w swoim języku – wspomnieliśmy i Richarda Konkolskiego, i Rudę Krautschneidera po czym Czech obiecał przyjść później – jak Kapitan wstanie – i porozmawiać z nim, bo jest szczególnie zainteresowany naszym samosterem wiatrowym „Pacific”. Co też po pewnym czasie uczynił, a samoster… był raczej pretekstem do osobistego poznania kapitana Baranowskiego.

I jeszcze inne osobliwe zdarzenie z naszego pobytu w świnoujskiej przystani żeglarskiej.

Za rufą naszego „Meteora” stał szwedzki jacht. To znaczy szwedzką to on miał banderę, a załogę – dwie osoby – stanowili polonijni żeglarze z Malme, których zresztą dwa tygodnie wcześniej spotkałem w Wolinie. Tu, w Świnoujściu nie mieliśmy z nimi kontaktu. Jak przypłynęliśmy ich nie było na jachcie, jacht stał przy kei, zamknięty. Teraz odpływali wykonując manewry odejścia od nabrzeża. Poszedłem z odbijaczem i bosakiem na rufę naszego jachtu, żeby, gdyby zaszła potrzeba, chronić burtę i pomóc im w manewrach.

Kapitan Baranowski stał w kokpicie „Meteora”, troskliwie, a może z lekkim niepokojem, patrząc na żeglarskie poczynania „polskich szwedów”.

I wtedy, stojący na burcie szwedzkiego jachtu, niemłody już żeglarz, zagadnął do naszego Kapitana:
– Pan mi kogoś przypomina. Pan jest podobny do …
– Do samego siebie – odpowiedział ktoś z boku, z kei, przyglądający się całej sytuacji.
– Pan jest podobny do Baranowskiego, do Krzysztofa Baranowskiego ! – krzyknął zadowolony z odkrycia i niespodziewanego spotkania podekscytowany Polonus.
– No tak, Krzysztof, jesteś podobny do samego siebie. – spuentował żeglarz obok.

Słowa uznania, gratulacje popłynęły do Kapitana ze szwedzkiego jachtu, którego załoga wyraźnie ożywiona i mile zaskoczona odpłynęła życząc powodzenia Kapitanowi – i nam – w żegludze.

Takie to – między innymi – rzeczy działy się, przez te kilka dni naszej żeglugi na „Meteorze” z Kapitanem Krzysztofem Baranowskim.

zs, 08.2025

______________________

                                Fot. J. Olejnik