Pacyfik ! Pacyfik ! Oddech oceanu, dalekie przestrzenie morskie i mała Maria z trzema żeglarzami. W zapiskach Ludka wśród opisu codziennych zajęć pokładowych, kontaktów na falach radiowych, zmagań załogi z astronawigacją, przewija się wątek wspomnieniowy – nostalgiczne obrazy pamięci, wyobraźni, które z pasatowym wiatrem przyniosły czar minionych lat przeżytych na wodach Jeziora Dąbskiego i Zalewu Szczecińskiego. Dla lepszego poznania tego etapu żeglugi Marii przytaczamy fragmenty owych dni w opowieściach Antoniego Jerzego Pisza z jego książki Marią przez Pacyfik.
Ludkowe zapiski – notatki z rejsu Marii, jak już uprzednio wspominaliśmy, przedstawiamy dzięki uprzejmości Wojciecha Jacobsona, który olbrzymim zaangażowaniem i wytrwałością, gromadził i zachował spuściznę po Przyjacielu. W większości prezentowanych zapisków pozostawiono niepoprawiony, pisany na gorąco tekst, bez nadmiernej ingerencji w charakter i styl. (zs)
________________________________________________________________________________________________________
Ludomir Mączka: Zapiski – notatki z rejsu Marii
23.03.75
Jest 02.00 LT. Minęła Niedziela Palmowa. Piękna noc, słaby SW – 1o B, gładkie morze, trochę chmur. Po zrobionej przez Jurka1 kulminacji wyszło, że wyniosło nas ca 100 Mm na N od Galapagos i chyba ze 30 na W od Wenmana. Marzenie o spokojnej wyspie rozwiało się. Trzeba to było przyjąć jako fakt, i „pomyłkę nawigacyjną”. Bo to nie pech – tylko błąd w sztuce. Zawsze w sztuce potrzeba trochę szczęścia, ale też i artyzmu. Ale to już przeboleliśmy. Idziemy teraz na S, bo tak nas ustawił wiatr; szukać pasatu. Okazało się, że ten koncentryk, który mam z Polski, nie nadaje się do anteny. Spróbowałem, za radą Jurka, założyć tą 15m (21 Mc) anteny na Luisowy koncentryk z 14-to Mc i od razu chwyciło.
Wieczorem spotkanie towarzyskie z Luisem2 (OA4RE – przyp. red), Alfredem i Ricardem + Andres z Salwadoru – ale on tylko na QSL. Alfredo z Kolumbii robi kumys, ale z krowiego mleka, Jurek nauczył go robić kwas chlebowy. Potem Jurek pracował na Dxy, a ja poszedłem się zdrzemnąć; była już 23.00. Przed 24-tą Jurek mnie zbudził na łączność z Australią, Kolumbią i znalazł się też Luis. Skończyliśmy około 02.00. Trzeba będzie jutro ładować baterie. Ricardo jutro odwiedzi Madejskiego3 w Buenos Aires; telefonu nie ma. Będę wiedział co u niego. Kazio4 pokleił trochę „stynkę”5 na przetarciach. Jutro złożymy i już na „oceanicznie” popłyniemy dalej. Żal Galapagos. Przybliżona pozycja 93 o W, 1o N.
24.03.75
Kazio polutował antenę na 15m pasmo. Antena jest dobra (SWR 1,2), ale nic nie ułowiliśmy. Tak zeszło do południa. Trochę pomęczyłem z Kaziem szachy i dzień zeszedł.
25.03.75, noc
Księżyc, łagodna fala. Maria lekko kołysze się i idziemy jakieś 4 węzły na SW. Łódka idzie sama. Ciche wyładowania, bokiem lecą cumulusy. Chyba już jesteśmy w pasacie. Do 23.30 rozmawiałem z Luisem (jakiegoś Carlosa z LU i Jose z HC nie liczę; to tylko jakby przechodnie, którym się mówi dzień dobry i koniec). Potem wylazł rozespany Kazio, mówiąc, że to za 4 godziny wachta, a tu tylko OA4RE. Spać nie można, za cztery godziny wachta. To niby drobnostki na lądzie. Tutaj mogą wyrosnąć problemy. Nie nadawać? Po to mam radio. Zresztą, czy ja wiem? Właśnie – to wszystko składa się na rejs. Mój? Nasz? Noc piękna, prawie pełnia (księżyca) i chyba szczęścia. To o czym marzyłem – i drobnostka – a może nie? Jak to ustawić. Siebie głównie, aby było ok., no i dobrze? Samotna żegluga? Też nie. Jestem moralnie i w ogóle zbyt marnym żeglarzem. Zamiast uspokoić, staję się nerwowy. Z byle powodu, np. palnę głową lub nogą o coś twardego, to lecą brzydkie słowa i to od serca, rejs raczej wzmaga napięcie nerwowe. Nie zawsze, ale właściwie jednak cały czas jest się napiętym, nie rozluźnionym – to specyfika żeglarstwa – ale nie relaks. I nie wiem czy to szukałem. Z wyniku osobiście jestem zadowolony. Jakoś trudno zbliżyć się do ideału. Do jakiegoś wzorca. I znów problem, który kiedyś już poruszyłem w dyskusji w Klubie (z kolegami – tymi bliższymi), czy żeglarstwo kształci charakter? W moim wypadku nie. Bardziej rozprężony i w lepszej formie wróciłem z Mongolii. Zresztą to kwestia wieku – 10 lat różnicy.
25.03 środa
Noc – zacząłem wachtę. Parno, pada deszcz. Po południu lało mocno. Jurek i Kazik nazbierali wody do wszystkich kanistrów i uzupełnili beczkę. Pragnienie nie grozi. Wymyliśmy się w deszczowej wodzie. Podładowaliśmy akumulatory. Łódka leci właściwie sama. Tylko trzeba przypilnować. Wiatr do 4oB, zmienny w sile. Po południu przez chwilę było chyba 5-6o z NW przy cichej ulewie. W ogóle pogoda jak u Gładysza (podręcznik meteorologii: Bronisław Gładysz „Meteorologia dla żeglugi morskiej”, Wydawnictwo Morskie – przyp. red.). Taka odmiana jest przyjemna, bo odświeża powietrze. Krótko pogadaliśmy z Luisem i Carlosem (LV1ET)6 i jeszcze jednym z Argentyny. Jacek Forembski7 był u Luisa. Cetus8 słucha mnie o 3.00 GMT na 14 Mc. Czy słyszy? Chyba tak. Więc zawsze pozdrowienia i krótki „komunikat” dla Cetusa po polsku. Te codzienne gadki dobrze robią – takie wprawki. Choć zaczynam hiszpanizować polskie wyrazy i wydaje mi się, że to po hiszpańsku. Np. wczoraj opowiadałem o „passato”, co się tłumaczy na „olisios”, ale moi odbiorcy (moich audycji) to ludzie inteligentni i jakoś się domyślają.
25.03
Całą noc lało, było duszno i gorąco. Około 06.00 przyszedł dość silny szkwał z ulewą. Kazio nas wywołał. Rzuciliśmy żagle, aby nam nie zabrało bączka, którego jeszcze nie złożyliśmy. Najpierw czekaliśmy na Wenmana, potem Kazio przykleił łatki, a ja malowałem patyki formaliną, bo się na bączku pokazały na patykach jakieś dziurki. Wygląda na robaki, oby się nie zapuściły na Marii. Teraz wiatr siadł, jest chmurno, ciepło, wiatr SE 3-4o i całkiem nieźle płyniemy. W nocy Jurek nie mógł spać i całą swoją wachtę przesiedział na pokładzie, na deszczu. Odrobiłem w tym czasie lekcję hiszpańskiego i przypomniałem sobie metodę długościową. To się zapomina i trzeba trochę czasu aby samo szło bez myślenia – tak jak idą „azymuty” Achmatowa („Tablice Astronomiczne. Wysokość i azymut w 3 minuty” opracowane na podstawie tablic prof. W. W. Achmatowa – przyp. red.) – ale tutaj lepiej robić długość rano i kulminację. Do kulminacji nie mam cierpliwości. Wczoraj Kazio robił astro. Wychodzi mu OK., tylko liczenie jeszcze trwa. Przykra sprawa, bo już wypiliśmy pół kanistra wina – tego z Floreany.
28.03.75
Wczoraj Luis połączył mnie z Giniewiczem i Fronczakiem w Limie. Działa prawie jak urząd pocztowy. Przez radio znajomym udziela porad lekarskich. Dziś miałem Luisa z Tahiti i Antarktydę. Powoli płyniemy do przodu. Dziś mamy już 97oW i 2oS. Ale Nuku-Hiva daleko: 140oW i 10oS. Pogoda normalna – przelotne opady. Drobne roboty na jachcie. Z Kaziem szachy. Obserwacje astro – to teraz robimy wszyscy. Próbując różne tablice i metody. Kazik się mocno zapalił do tego i robi to zupełnie dobrze (w każdym razie nie gorzej od nas).
29.03.75
Słaby wiatr (1-2o) z SW (2o), rzadki tutaj, trochę nas spycha z kursu, ale to się odrobi. Idziemy z grubsza na W. Cały dzień Jurek i Kazik zapamiętale łapali słonce i liczyli pozycję. Ja robiłem antenę na 20m, bo ta Luisowa się urwała. Cały dzień mi to zajęło. Wydłużałem, skracałem, aż w końcu mi się zdawało, że zepsułem radio, ale tylko odłączyła się antena. Wreszcie na wyliczonej długości zacząłem próbować zmieniać kąt między ramionami dipola – i okazało się, że o to chodziło. Zresztą, to mi mówił taki Felix z Meksyku, ale mi wyleciało z głowy. Teraz coś mi nie pasuje „Almanach” – poprawka na Ariesa – ale dojdę chyba do tego.
Astronawigacja, sztuka, dziś w dobie GPS niemalże tajemna i zapominana, ale pełna wrażeń i emocji, zajmowała żeglarzy Marii nieustannie, wprowadzając element rozsądnej niepewności. Antoni Jerzy Pisz w swojej książce Marią przez Pacyfik (Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1972, str. 134), tak oto opisuje, w ten sam co w Ludkowych zapiskach okres czasu, zmagania z sekstantem, pomiarami, obliczeniami:
„…Koniec z tą niepewnością, musimy wiedzieć, gdzie jesteśmy. Od rana sekstant przechodzi z rąk do rąk, spocone dłonie kleją się do arkuszy z obliczeniami. Każdy ślęczy nad swoją linią pozycyjną, wyrywa sąsiadom tablice nawigacyjne i rocznik astronomiczny. Ten ostatni jest z ubiegłego wieku i aby odczytać bieżące dane dotyczące Słońca, trzeba przeprowadzić dodatkowe obliczenia. Ludek i Kazik liczą Achmatowem, ja wybrałem Dreisonstoka, który nie wymaga kartowania i jest znacznie szybszy. Oczywiście to moja opinia, Ludek ma inną, a oprócz tego uważa, że Dreisonstok jest niedokładny. Usiłuję go przekonać, że zaokrąglenie długości pozycji zliczonych nie ma wpływu na dokładność linii pozycyjnej, ale Ludeczek przerywa mi, że nie ma przygotowania teoretycznego do dyskusji i że tak gdzieś wyczytał, czym ucina dyskurs.
Dreisonstok czy Achmatow – nieważne. Dość, że wyniki obliczeń są raczej urozmaicone. Linie pozycyjne, aby dać pozycję, winny się przeciąć po przesunięciu o przebytą drogę. Ba, ale jak się mają przeciąć, skoro są prawie równoległe. Jeżeli już się przecinają, to w tak odległych miejscach, że gdybyśmy tam mieli być, musiałbym stracić resztę zaufania do starego poczciwego kompasu. Na nasze usprawiedliwienie muszę dodać, że żeglujemy w pobliżu równika i to w czasie wiosennej równonocy, kiedy wszystkie azymuty słońca są przed południem prawie E, a po południu prawie W.
Dzisiaj słońce kulminowało na wysokości 89 stopni z hakiem. Jak można obliczyć dokładnie szerokość z kulminacji, skoro pomiar wysokości słońca wymaga zamiatania sekstantem prawie połowy widnokręgu, a do tego ucieka spod nóg beczka przymocowana do masztu, na która włazimy, aby mieć lepszą „wysokość obserwatora”? …”
Wielkanoc, 30.03.75
Noc. Wiatr z W (antypasat?). Długopis się skończył. Mieliśmy na Jurka wachcie silny szkwał z W – do 8o. Przedryfowaliśmy go na bezanie. Teraz idziemy na NW. Może z prądem na WNW – oby ! Ciepło, mży deszcz. Wypiliśmy po filiżance pomarańczowego wina (casa Wittmar – Floreana). Kazio też się zbudził. Przy okazji wspomniałem Hipcia10 i Mongolię (opowieści pijackie – wspomnienia młodości ?). Jurek na wachcie najechał na małego kaszalota (z 5-6 m)? Jak chlasnął ogonem, to aż do mnie do forpiku chlusnął trochę wody. Radio oszczędzałem. Luisa nie ma, był Alfredo (HK6CHK) i Andres z Salvadoru. Starzy znajomi. Luisa z Tahiti nie było.
Kiedy będzie pasat? Prawie cisza. Okazało się, że jesteśmy jeszcze na N od równika w pasie cisz i zmiennych wiatrów. Na Isabeli zgubiliśmy jeden dzień. Potem nasza nawigacja (moja) była obarczona tym błędem. Prąd zrobił swoje. Oczywiście trudno było w tym wypadku znaleźć Wenman. Kulminację tutaj ciężko złapać, a jak się okazało, to zamiast na N, to te półtora stopnia odłożyłem na S. Dobrze, że Jurek to jakoś wykombinował, no i Luis też zasugerował przez radio, że ten typ pogody jest na N od równika. Znaczenia wielkiego praktycznie nie ma, ale musiałem Luisowi przez radio dziś (GMT) powiedzieć, że to taka „mancho negra” na mojej nawigacji. Święta się skończyły. Jutro „papa seca”. Jedną puszkę szynki wyrzuciliśmy. Była prawie okrągła. Jurek (chemik) ją jednak „dla nauki” otworzył – smród i czarna ciecz. Opanowało nas lenistwo. Z Kaziem gramy w szachy – ale klasa się nie poprawia. Noc jest piękna i spokojna. Maria sama płynie wolno na S. Świeci księżyc, trochę cumulusów. W smudze księżyca łagodnie i cicho wzdyma się długa oceaniczna fala – oddech oceanu (Mar de fondo). Codziennie „rodzinne” łączności trochę mnie mobilizują do hiszpańskiego. Jurek łapie jakieś ciekawe stacje, a Kazio, jak to każdy bosman, płacze nad akumulatorami. Długopisy się skończyły. Coś tam jeszcze resztki ma Kazio i Jurek, ale to na działalność literacką. Moja już w ołówku.
2.04.75, środa
Prima Aprilis. Jurek zbudził mnie okrzykiem, że jest wąż morski. Dzień był piękny. Ciepły. Słaby wiatr. Pod tentem (od Jurka Borowca) z Kaziem graliśmy w szachy. Potem wprawka w strzelaniu z pistoletu. Flauta zrobiła się całkowita. Nurkując oczyściliśmy dno z „Krokusów”, jak je nazywał Wojtek (Wojciech Jacobson – przyp. red.). Potem na 15m złapaliśmy (Jurek) na FT „Głos Ameryki” – ok. 21,500 Mc – akurat wieści z Afryki – Zambia, Rodezja, Angola itd. Potem na 15m dłuższa rozmowa z Salvadorem, Argentyną, Brazylią, Nikaraguą. Ładowanie akumulatorów. Na 14.100 – Luis, Chile, Argentyna. No i już jest 2.04. Noc, czasem coś dmuchnie, księżyc, cisza.
3.04.75
Chyba wyszliśmy ze strefy cisz i N prądu. Mamy 2o B SE. Gwiazdy, za chwilę będzie księżyc. Po południu wyszedł nas ruski hydrograficzny statek z Władywostoku. Stanął w dryf – podeszliśmy na odległość głosu – 10m lub mniej. Ze względu na rozkołys nie można było stanąć przy burcie. Spytali czy nam czego nie trzeba. Na rzutce podali chleb, świeży, jeszcze ciepły (mamy parę bochenków), 3 kanistry ropy – (podaliśmy na sznurku). Podrzucili polski samouczek ang. („In London, Warsaw and Elsewhere” J. Przybyła, PWN, Warszawa – przyp. red.) – przyda się. Pogadaliśmy. Przekazałem wiadomość do Finy Stiekłowej do Ałma-Ata, tłumaczki na ruski, którą poznałem u Wiktora Ostrowskiego. I do zobaczenia. Na 18 (00.00 GMT) na radio nie zdążyłem. Takie spotkanie towarzyskie na 21.240 Mc. Wieczór rozmawiałem z Luisem. Innych znajomych nie było. Jakiś mecz piłkarski. Luis chwalił moją nową antenę. Jestem z niej dumny, jakbym sam wymyślił. Potem z Jurkiem przy filiżance (szklanek nie mamy) wina, gadka na tematy afrykańskie. No i już wachta. Dzień przeszedł. Tyle, że wyciągnęliśmy ruski sekstant, aby go „rozgryźć”. To zapasowy, który dostałem od Romana (Kality) w Szczecinie. Roman przyszedł jak szykowałem Marię: – „Wiesz, ja też szykowałem się w rejs. Ne wyszło, ale Tobie może się przyda”. To było, nie wiem jak to określić – miłe?, wzruszające? W moim wieku – ale jakieś takie życzliwe – i to sobie najwyżej cenię. Czy to dodatek do rejsu – a może to właśnie jest najważniejsze – życzliwość – Przyjaźń. Nie wiem.
Wieje chyba już pasat SE. Maria idzie sama: 3-4 węzły. Jurek i Kazio śpią. Trzeba sobie ukroić chleb – z czosnkiem. Aby to docenić też trzeba być właśnie tutaj. Żegluga po Polinezji będzie ciekawsza, ale nie taka beztroska jak tutaj. Trzeba będzie znów się zmobilizować do napiętej czujności – prądy, pogoda itd. A tutaj – łódka płynie, książka, szachy. Nawet wróciłem do Geologia Nafty po rusku.
Ten sam fragment żeglugi pasatowej oczami A. J. Pisza w książce Marią przez Pacyfik, str. 141:
„… złapaliśmy prawdziwy pasat południowo-wschodni. Niebo w cumulusach, ale tych ładnych, bez ciemnego podcienia, równy wiatr 4-5 stopni Beauforta, prędkość 6 węzłów. Mile lecą, wszyscy jacyś raźniejsi, nawet sterowanie sprawia przyjemność. A jeszcze prąd pomaga, dziś „utarg” będzie niezły.
I nie wiadomo skąd przyszły wspomnienia. Kilkanaście lat temu, ba, przecież to przeszło dwadzieścia, nie przypuszczałem, że zamienię Jezioro Dąbskie na Pacyfik. W owych czasach wyprawa do Inoujścia, Lubczyny czy na Świętą była równie ekscytująca jak rejsy pierwszych żeglarzy w nieznane. Przecieraliśmy szlaki (tak nam się przynajmniej wydawało) na łódkach własnoręcznie skonstruowanych ze szczątków poniemieckich jachtów. Gięliśmy wręgi w parniku zrobionym ze starej rynny, szyliśmy żagle, w czym niektórzy doszli do perfekcji, że wspomnę tylko o Jurkach: Borowcu i Szałajce, czy Zbyszku Gerlachu.
Pamiętam zapach tych bawełnianych żagli, przewianych wiatrem i wygrzanych w słońcu, żagli, pod którymi spaliśmy na twardych deskach koi. Nie zastąpią ich najlepsze śpiwory ani miękkie materace i wyściełane koje.
Dawne to czasy, lecz do dziś przetrwały nazwy różnych zakątków Dąbskiego, takich jak Meduzostan, Ziemia Umbriagi, Marysin, Przylądek Białego Słonia – któż jednak pamięta, że ochrzcili je żeglarze AZS? Wielu z nich już nie żegluje, lecz wystarczy przypomnieć im Kaczorka, Tuńczyka, Przygodę czy Wicherka, a krew szybciej zatętni w żyłach. A Witeź II i Swantewit? Pod okiem niezmordowanego „prezesa” – Jurka Borowca wstawialiśmy wręgi i deski poszycia tym rozsypującym się wrakom, nie mając pojęcia o szkutnictwie, Witezia już nie ma, podobnie jak wielu innych jachtów, ale pozostały wspomnienia, pełne zabawnych historyjek, ciekawych postaci, a przede wszystkim owej radości życia, którą mogliśmy znaleźć w żeglarstwie. …”
5.04.75
Ciepło, przelotne opady. Złapaliśmy kanister wody. Żyjemy teraz chlebem (ruskim) ze słoniną, czosnkiem i aji11 i herbatą. Odmiana po kaszkach …
6.04.75
Wreszcie znów na półkuli S. Pogoda zmienna. Trochę słońca, trochę chmur. Dzień zeszedł normalnie. Kazio przykręcał poduszki pod kotwicę, po południu poszedłem z książkami na luk. Zobaczyłem rozprucie na genui. Rzuciłem brzydkie słowo, potem genua i czas do zmroku zeszedł. Wiatr słaby SE-ESE, kiwa nas. O 00.00 na początku wachty rzuciłem grota i założyłem spinakerbom do genui. Wiatr słaby, może pójdzie samo – ale nie bardzo to działa. Radziecki chleb się kończy. I znów zupa mleczna, ale to od poniedziałku. Radio, – tylko pogadałem z Luisem, Ricardem (Buenos Aires) i Rolfem z St. Marii. Potem nic nie chciało mi się słuchać. W forpiku jutro trzeba będzie robić porządek.
Ludomir Mączka
_________________________________
1Jurek – Antoni Jerzy Pisz, członek załogi jachtu Maria na trasie Peru – Australia, 09.1974 – 06.1976.
2Luis – Calderon, radioamator z Limy, lekarz i człowiek światowy. Luis uruchomił i ustawił amatorską radiostację Ludka. Radiostacja była kupiona taxfree jeszcze w strefie kanału Panamskiego (maj 1974) i nigdy nie używana. O Luisie pisał A. J. Pisz w książce Marią przez Pacyfik, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1982, str. 54-57. (wj)
3 Madejski – znajomy Ludka jeszcze z okresu pobytu w Buenos Aires i oczekiwania na Śmiałego (1965/66).
4 Kaziu – Kazimierz Jasica, członek załogi jachtu Maria na trasie Peru – Australia – Nowa Zelandia – Australia, 09.1974 – 05.1977.
5 „stynka” – łódź składana wiosłowa produkcji Wytwórni Wyrobów Precyzyjnych ”Niewiadów” w Niewiadowie; produkcja, m.in. kajaki składany „Neptun”, łodzie żaglowe „Mewa”, przyczepy campingowe, młynki do kawy, elektryczne roboty kuchenne, przyczepy bagażowe, podłodziowe.
6 Carlos (LV1ET) – radioamator z Buenos Aires.
7 Jacek Forembski – żeglarz z Gdańska, kpt j.ż.w. od 50 lat; był w tym czasie w Peru służbowo.
8 Cetus – polski statek rybacki (baza) na łowisku peruwiańskim.
9Giniewicz – przedstawiciel PLO w Callao; bardzo pozytywna postać, życzliwa osoba, pomagał jak mógł załodze Marii. Ludkowi pożyczał buty na przyjęcie w konsulacie i ambasadzie. Ludek wybierał się tam w białych tenisówkach. (wj)
10Hipcio – „Hipcio” to Janusz Kuchciński, geolog (dr), kolega ze studiów we Wrocławiu. Janusz wyciągnął Ludka na wyprawę naukową do Mongolii. Ta wyprawa była najwspanialszą przygodą Ludka w życiu (w/g jego oceny). Janusz był też szefem Ludka w pracowni terenowej Instytutu Geologicznego w Szczecinie. Tam Ludek pracował wraz z Romanem Racinowskim.
Nie umiem z pamięci powiedzieć jak długo tam Ludek pracował, a w jakim okresie pracował w Geoprojekcie. Chyba od 1964 w Instytucie z przerwą na Śmiałego, a potem do Zambii (grudzień 1968 – maj 1972)
Janusz zmarł w Krakowie niedługo po Ludku, 26 grudnia 2006 r..
Łączę zdjęcia z Mongolii. (wj)
„Hipcio” na koniu (2 z lewej) obok Ludka.
„Hipcio” i Ludek. Fot. z arch. J. Kuchcińskiego
Więcej o Instytucie Geologicznym w Szczecinie na http://www.pgi.gov.pl/pl/oddzial-pomorski/historia-szczecin
11aji – aji pepper (capsicum baccatum) – przyprawa, ostra papryczka chilijska (południowoamerykańska).
_____________________________________________________
F O T O
Załamujące się fale na rafie koralowej; Pacyfik. Fot. A. J. Pisz.