Ludomir Mączka: Zapiski-notatki z rejsu „Marią”. Australia, Wielka Rafa Koralowa, 1977 r.

Ludomir Mączka, wbrew powszechnej opinii, pisał dużo i systematycznie: były to listy do przyjaciół i znajomych; z wyjazdów zawodowych, z rejsów, listy z Afryki do kolegi geologa. Wysyłał widokówki z wypraw, rejsów gęsto zapisane na odwrocie, ba nawet napisał artykuł – głos w dyskusji na temat walorów estetycznych, wychowawczych żeglarstwa. Pozostawił po sobie skrupulatnie prowadzone, niemalże dzień po dniu, zapiski – notatki z rejsu „Marią”.  

Wyłania się z nich postać żeglarza zatroskanego o sprawy rejsu, jachtu, załogi, ale też obserwatora zafascynowanego otoczeniem, przyrodą, ludźmi; człowieka z egzystencjalnymi rozterkami, który, niczym literacki „niespieszny przechodzień”, wplata rozmaite dygresje wydobyte z głębi własnego intelektu. Dzięki uprzejmości Wojciecha Jacobsona, który olbrzymim zaangażowaniem i wytrwałością gromadził i zachował spuściznę po Przyjacielu, przedstawiamy kolejne fragmenty ludkowych notatek z rejsu „Marią” (poprzednie,  patrz: „Zeszyty Żeglarskie” nr 20, 21, 22e 23e, 45e, 46e), tym razem z okresu żeglugi australijskiej, przez Wielką Rafę Koralową, w drugiej połowie 1977 roku. W większości prezentowanych zapisków, pozostawiono nie poprawiony, pisany na gorąco tekst, bez nadmiernej ingerencji w charakter i styl Autora.                                                                                     (zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

25.08.1977, w drodze na Scawfell Island                                                                                                         Piękny ranek, dookoła widać sporo wysepek i wysp. Wczoraj o 17tej odejście, idziemy na Scawfell Is, ok. 65Mm NNW od Percy. Wiatr świeży (5°B) z ESE. Całą noc idziemy na foku. Duża niemiła fala kiwa na boki i nosi. Strasznie ciężkie i niemiłe, ale idziemy szybko. Idziemy nocą, bo widoczne są latarnie i trasa jest czysta. Ze Scawfell trzeba będzie iść krótszymi dziennymi odcinkami, bo będzie trochę wąsko i ciasno. Ale to na potem. Z żalem pożegnałem Midlle Percy Is. i Andy Martina. Po drodze odstawiam służbę pocztową. Wiadomości z morza do rodzin napotkanych żeglarzy. Mam kontakt na Jaffa (no i Kazika) i VVL2BNG. Zmieniłem znów anteny na „Lazy wire”, od topu grota do bezana i ukośnie w dół. Idzie lepiej. Bogdana boli noga, ma ja uszkodzoną na nartach (przez sport do kalectwa). Teraz idziemy na genua. Do Scawfell ca 10 Mm. „Jolly Swagman” chyba tam już jest. Trzeba będzie trochę korespondencji „High Sea” przygotować, ale za ładnie i się nie chce. Dobrze, że Bogdan robi zdjęcia. Jak wrócić do „Barrier Reef” to jest właśnie „To” przez duże „T”. Szkoda tylko, że te S i SE wiatry są chłodne. Tropik tropikiem, a wachta w nocy w kufajce i do kąpieli specjalnie nie rwie mimo, że woda raczej ciepła. Ale to chyba dalej na N będzie naprawdę ciepło.

27.08.1977, Scawfell Is.                                                                                                                                     Pogoda się trochę popsuła. Wyż, ale jakieś tam fronty itd. Stajemy na . Wczoraj w dzień i nocą latały szkwały – do 7°B i telepały nas dość mocno. Dziś się uspokaja. Jest piękna noc, pełnia. Szkwały przestają latać. Jutro → na Goldsmith Is., ca 35Mm na NE. W zatoce stoją znajomi „Jolly Swagman”, „Shangri-la”. Duży żółty kecz, który był w Port Bay, biały yawl z dużą rodziną (6 dzieci) i jakiś mniej znany z Melbourne sloop 9 osób na nim Wyspa gęsto zarośnięta. Zresztą przy szkwalistej pogodzie (??) daleko od jachtu. Wczoraj p.p. niedaleko stanął jakiś HMAS (niszczyciel, fregata?). Też chyba na wycieczce po Rafie. Właściwie to coś jak duże Mazury. W tej części, wyspy są wysokie, kontynentalne. Po kilkaset metrów wysokości, zarośnięte Bushem. Na Percy spotkaliśmy nocą kompana. Dalej na E na mapie znaczone „Unexined”,  „Dangerous”, itd. Nie będę tych obszarów badał. Tylko jakieś ogólne zarysy raf. Do Townsville nie jest daleko, tak, że sobie wolno możemy płynąć. Teraz odcinki dzienne ca 40-30Mm.

29.08.1977, Goldsmith Is.                                                                                                                                  Wstaliśmy o 0200 rano, do Goldsmith 35Mm. O 1050. Wiatr szkwalisty SE 5°B, lecieliśmy na samo (na samosterze – przyp. red). Pierwsze 15Mm czyste. Potem już jasno między różnymi wysepkami. To nie jest obszar dla nocnej żeglugi. Prądy pływowe noszą na boki lub gdzie chcą. Ale w dzień leci się ładnie. Dookoła wysokie skały, skałki, tutaj niezłe, ale wiatr trochę szarpie. Słońce także trochę mgliste. Wiatr szkwalisty nie (??), ale nie jest źle. 25m łańcucha, ca 10 cumy. Skok pływu tutaj kilka m (ca 4,5). Morze trochę sfalowane, ale tu zasłonięte. Woda zielona, głębokość ca 7,0m. Stały już dwa jachty, potem przyszła motorówka z turystami, ale na chwilę, wreszcie znajomi z Scawfell (żółty i „Swagnman”). Bączka mamy jeszcze na pokładzie, chyba jutro na „exporcie”.

Wtorek, 30.08.1977, Goldsmith Is.                                                                                                                    Wieczór był wyjątkowo piękny. Goldsmith jest wysoką wyspą. Zatoka dobrze osłonięta, ale szkwały do 25kn trochę szarpią i ryczą. Zza góry wyszedł księżyc w pełni. Najpierw jasna poświata, a potem zza szczytu wyskoczył księżyc. Wiatr cichutko przygwizdywał, na N od nas migała latarnia na Silversmith Is. Ładnie tu, ale trochę za duży ruch. Dwie motorówki z turystami. Chyba z Lindeman Is. albo Bowen. W wodzie kręci się trochę żółwi (pod ochroną). Tylko temperatura nie chce być tropikalna. Słońce grzeje, ale wiatr SE wciąż zimny. Wyż i duje. Jakieś tam fronty. Centrum wyżu na M. Tasmana. Dobrze, że już jesteśmy na M. Koralowym. Staruszek Tasman ciągle niemiły. Wczoraj miałem w radiu jakiś jacht koło Norfolk Is, na Tasmanie. Nie chwalił specjalnie przygody. Bogdan leje mi w szachach. Gra agresywnie, odsłania króla i idzie na całego do przodu. Jakoś nie umiem go skontrować.

03.09.1977, sobota, Lindeman Island                                                                                                             Jakoś nie idzie mi pisanie. Za ładnie i za leniwie. Zajrzałem do baterii startowej, a do głównej trudno mi się zabrać. Wczoraj wieczór byliśmy na „Swagmanie”. Tani dziś poszedł na Nora, potem na Bowen i do domu. Namawiał na Raf Bowen. Zobaczę w Nara. Nara to prawie fiord. Raf Bowen to mały port i coś w rodzaju mariny. Minimalna opłata 2$ dziennie. Zresztą nawet nie to mnie trochę zraża, ale wyczytałem, że tam nawet nasycone miedzią drewniane pale są zjadane w ciągu 3 lat. Robią tam jakieś eksperymenty. Wolałbym „Marią” nie eksperymentować. Rano odeszliśmy na silniku. Prawie bez wiatru. Woda seledynowo-zielona, jakieś żółte zakwity nieco śmierdzące. Potem zgodnie z meteo, wiatr w nas . Najpierw 1°, potem do 4°. Pohalsowaliśmy do 15tej (od 0800) i poszli zwrotem na Lindemana Is, to jest ca 2 Mm na N od Kennedy Sound. To było najprostsze, bo halsować po nocy nie ma sensu. W(??) i prądy pływowe do 3-4 kn. Zapowiadają zmianę wiatru na SW, koło Brisbane do 35kn, ale ma spadać. Tutaj spokojnie, lekki rozkołys. Przed nami „Rozurt” kilka budowli, pomost, motorówki, światła, jakieś maszty. Do jutra sprawa się wyjaśni.

Cid Hb.                                                                                                                                                              Wczoraj rano przy świeżym SE opuściliśmy Lindeman Is. Pogoda się wyklarowała. Wejście do Cid Hb. Było trochę denerwujące. Silny prąd pływowy, wiatr zdechł bo zasłonięte. Przejście blisko skał. Trudno opisać to miejsce. Po prostu jest tu bardzo pięknie. Wysokie brzegi, głęboko wcięte zatoczki z białym piaskiem. Nocą księżyc, (…), spokój i cisza. Jest tu już kilka znajomych jachtów. Bogdan usiłował wynieść aparat foto, ja popłynąłem „Boberkiem” na plotki. Aparat okazał się zepsuty kompletnie, dostałem śrubki, itp. do magazynu bosmańskiego. W użycie  wszedł mój „Zenith”, dobrze że Jurek Pisz go uruchomił.

07.09.1977, Nara Inlet, Hook Is.                                                                                                                      Nara Inlet to prawie fiord, długi na ca 1,5Mm, szeroki ca 0,5. Strome brzegi. Wietrzejące piaskowce dają dość ostre formy. Zachodnie zatoki wystawione do SE mają kupę wiatrołomów, białe obdarte pnie. W sezonie huraganów musi tu czasem dobrze dmuchać. Teraz jest spokój, cicho i chmurno. Wiatr z N-NE ca 1°B. Czasem krzyknie jakiś wrzaskliwy ptak. Woda zielona. Niedaleko stoi „Jolly Swagman” i „Blue Bird”, które płyną z nami (albo my z nimi) już dłuższy czas. Jutro się pożegnamy. Oni do Bowen. My postoimy jeszcze z dzień-dwa i na Townsville (120 Mm). Do Townsville czysta żegluga. Może jeszcze staniemy koło Cape Upitaf na noc. W każdym razie do Townsville chcę wchodzić na martwej wodzie, aby znów coś nie spieprzyć. Skok pływu jest tylko coś ok. 1m, ale zawsze lepiej. A swoją drogą to po powrocie na kurs żeglarski do Trzebieży (jako kursant- nauczyć się manewrowania!). Wczoraj o 0830 (??) był u Jeffa Edmund. Poplotkowaliśmy chyba godzinę. Listy wyśle do Townsville. Z chałupy ani od Ali nic. Bogdan – 8 listów (od przyjaciół i-ek). Zaczyna trochę kropić. Dobrze, że nie wyjąłem akumulatora. Opanowuje mnie tropikalne lenistwo. No to już zaczyna się piaty rok wędrówki. Trzeci komplet załogi. Jak długo wytrzyma? Zobaczymy. Skończyła się yerba. Chyba w Townsville kupię sobie paczkę. Trzeba napisać kilka kartek. List „służbowy” do Wojtka. Najchętniej jednak siedzę, patrzę i słucham ciszy. Wygląda, że jeśli Bemuś odpada (jak skubańcy mu paszportu nie dadzą to chyba sezon huraganów przesiedzę w Darwin). Jeśli by leciał samolotem, to może do Darwin.

09.09.1977,  Nara                                                                                                                                             Już piątek. „Swagman” odpłynął. „Blue Bird” też. Jest „Shangri-la”. Wczoraj i dziś grzebałem się z akumulatorem. Jest wreszcie ciepło, ale woda wydaje się chłodna. Zdjąłem samoster. Do Cape York  nie będzie potrzebny.

10.09, sobota, Nara                                                                                                                                           Wiatr skręcił na N, słaby, nadal ciepło. Bogdan poszedł na spacer. Ja siedziałem na łódce. Trochę pływałem przy łódce. Już powoli czas malować dno, bo zaczyna obrastać. Chyba do Darwin wytrzyma. Usiłowałem złapać Johna na radiu, ale go nie było. Wczoraj gadka z Jeffem. Czas leci miło i leniwie. Wczorajszy zbiór ostryg się nie udał. Bogdan nazbierał piękne, duże, ale były nie do zjedzenia.

11.09.1977, niedziela                                                                                                                                         Stoimy jeszcze w Nara. Za chwilę idziemy dalej. Ciepło, wiatr N chłodny słaby, zielono aż żal iść dalej. Bogdan wrócił wczoraj z wycieczki przerażony przez stinging tree. George ze SCUPem jest już w Darwin. Spotkaliśmy tu jacht, który nas widział rok temu z hakiem w Wellington i powiedzieli o SCUP. Tutaj właściwie wszystko to rodzinne pływania.

15.09.1977, N od Magnetic Is.                                                                                                                       Jest przed południem. Stoimy w małej zatoczce na N od Magnetic Is. To wyspa tuż na N od Townsville. Noc przeczekaliśmy przy Cape Cleveland aby wejść do Townsville przy wysokiej martwej wodzie. Do portu ca 12Mm O 0530 wystartowaliśmy. Zerwał się szkwalisty SW 5-6 pod idący przypływ. Szliśmy na F G B i silniku,  ale forsowanie wejścia i halsowanie w farwaterze dość wąskim. Silnik nie uciągnie, wydało mi się nie na miejscu. Wzięliśmy ogon pod siebie i przyszli trochę do Townsville 10Mm, będzie lepsza pogoda, to nie jest daleko. Tutaj jest bardzo ładnie. Zatoczka, plaża, wyspa wysoka i zielona. Olbrzymie granitowe głazy z różnego granitu otoczone przez wodę. W przodzie na plaży która wydała się prawie dziewiczą są turyści z hotelu. Obok stoi na stałe zakotwiczony stary szkuner z ogłoszeniem i nr telefonu jak się chce zrobić party na wodzie, ale jest mimo to ładnie no i spokojnie, tylko czasem przeleci szkwał, ale fali nie ma. Dobrze tutaj, słońce świeci, zielona woda itd., może coś wyjdzie na Bogdana zdjęciach. Zresztą można to znaleźć prawie w każdym, folderze. Po niebie ciągnie się Ci St. Tutaj też owszem coś z pogodą pokićkają. Nie tylko nasz „Wicherek” się myli, ale pomyłka nie jest duża, to2°B, reszta się zgadza lub prawie, bo np. podają wiatry SW do NW 10-20 kn, a to przy (…) w kierunku zmienia sytuację.

16.09.1977, Piątek, Townsville                                                                                                                          O 12tej opuściliśmy piękną zatoczkę za Magnetic Is. Wiatr osłabł i zmienił się na NE. Słońce, wiatr. Celowaliśmy aby w Townsville być na martwej wodzie, ok. 1530 – 17tej. Łatwiej manewrować w ciasnym miejscu. Jeszcze nie zgraliśmy się, zresztą nie jestem w tym genialny. Townsville port to cienka kiszka na Ross Creek, tylko dalsza część jest szeroka, ale tam jest port handlowy. Jakoś stanęliśmy na palach. Jakaś baba z drugiej łódki coś tam zawyła, zaczęła, że zajęte, ale na noc starczy. Potem poszliśmy pytać gdzie wolne, ale piątek przed południem to już nikt nie urzęduje, ani w klubie, ani w porcie. Are You O.K. – don’t worry, wszystko się załatwi w Monady. Podobają mi się te Australijce, maja właściwe podejście do życia i naprawdę piękny kraj. Miasto niby 80 tyś, ale ma już smak trochę egzotyki, trochę starego stylu. O 18-19tej na ulicach pusto, tylko w barach piją piwo. Byliśmy tylko na dwóch głównych ulicach. Po dwóch godzinach w obcym mieście chętnie wróciłem na łódkę. Właściwie w mieście to czuję się zagubiony. Po pełnym miesiącu na kotwicowiskach jakoś na brudnej rzeczce źle mi, właściwie nie źle, ale mi nie leży. Zobaczymy za 2-3 dni, ale chyba tylko serwis silnika (własny), cebula, mąka, woda, gaz coś tam jeszcze. Odebrać listy (poniedziałek) i dalej. To dopiero pół drogi do Cape Yorku, a już pół września. Trochę jestem spóźniony. Przygoda mnie goni.

17.09.1977, Townsville                                                                                                                                    Ciepło, ładnie, leniwie. Rano przestawiliśmy się na sznurek, bo miała odejść barka i pogłębiarka. Oczywiście nie odeszła. Potem przyszli celnicy. Miałem trochę emocji, bo to tak trochę już jestem na wariackich papierach, ale na razie nie robili kłopotu, mówili tylko żeby do nich tam zajrzeć. Obejrzeli to co mam. „Clearence” już od lipca nieważny. Wygląda, że będzie O.K. Zobaczymy w poniedziałek. Potem byliśmy na hause, gadce u sąsiadów. Mają sprawny cementowy jacht na sprzedaż, bo żona nie lubi jachtów i chce powłóczyć  się po Australii. Potem zajrzeliśmy na motorowy jacht z NZ, który też idzie na Darwin i S. Africa. Miał odejść dziś, ale zmienił plany i idzie na Morze Czerwone. Potem spotkałem „Rosa”, znajomi Niemcy (australijscy) z C(??). Łódka prawie w klarze. Helmuth dostał robotę na kolei. Caroline (10-11l?) chodzi do szkoły. Poznaliśmy u niego starego kapitana (80l.), który pływał do Chile na dużych żaglowcach po saletrę i guano. Hans jest wiekiem rześki i nie widać tych 80 lat. Może będę miał towarzysza do Cairns lub Cooktown (jak go żona puści). Gadka trochę po niemiecku. Miło spotkać starych znajomych. Zresztą czekali na nas bo już im dali znać, że „Maria” powoli się zbliża. Jest tu publiczna łazienka, ciepła i zimna dla rybaków głównie, ale używają żaglarze za darmo. Ile będzie za postój to nie wiem. Coś tam mówili o 2$ dziennie. To było by przykro. W sobotę idziemy na targ kupić jarzyny. W soboty są tutaj targi. Ciężko się wziąć do roboty.

 

18.09.1977, Townsville                                                                                                                                      Niedziela przeszła szybko. Rano był Hans z Helmuthem i Rosą z „Rosy”. Hans pokazał stare zdjęcia żaglowców i parowców na których pływał. Był oficerem na „Privall” –  4masztowy bark ze sławnej „P-Line” z Hamburga. Pływał dookoła Hornu na tych żaglowcach jako załoga, oficer i kapitan. Zdjęcia były stare, pożółkłe, to już historia, ale piękne i ciekawe. Po południu ok. 17tej poszliśmy na „Rosę”. Helmuth grał na gitarze. To ładny instrument w dobrych rękach. Jutro sprawy formalne i zobaczymy.

19.09.1977, poniedziałek, Townsville                                                                                                               Z lekkim niepokojem poszedłem do celników, cóż mam już taki uraz jak idę do „władzy” to zawsze się boję. Ale okazało się, że wszystko było O.K. „Clearence” przedłużyli mi do 19.01.78 abym miał do Darwin i celnik (szef) powiedział mi abym w Darwin jak zechcę przedłużyć ze względu na sezon huraganów od razu pisał do Canberry o przedłużenie. Naprawdę ta Australia to życzliwy kraj. Boating inspektor Mr. Stone pozwolił mi stać gdzie już stoję, wziął 10$ z tydzień. Tylko listów jeszcze nie odebrałem, są w drodze między Harbour Board i Boating Inspektorem. Jak z Hb. Board panienka zadzwoniła z pytaniem o pocztę dla mnie to posłał z powrotem do Hb. Board, ale nie dotarła bo szofer miał jakieś nerkowe przypadłości. Będzie  jutro. Tylko Zdanowski (Konsul morski) przysłał trzy listy dla mnie (chałupa, Ala i Milewicz). Chałupa z czerwca, Ala z sierpnia, J. M. z sierpnia. Dzień naprawdę tropikalny, ale przyjemny. Wieczór świeży. Jutro biorę się za silnik. Bogdan idzie na spacer.

20.09.1977, Townsville, wtorek                                                                                                                         Chmurno, ale ciepło, od 10-16tej grzebałem przy silniku. I nawet chodzi. Luzy na zaworach są mniej więcej O.K, więc już nie kręciłem. Może ciut za duże, ale przynajmniej nie wypalą gniazd (panewce). Olej zmieniłem, filtry wyczyściłem. Filtr oleju jeszcze musi trochę posłużyć. Bogdan był w mieście. Listy gdzieś utknęły. Bogdan wygląda podejrzanie bo go policaje pytali o narkotyki, nawet mu zajrzeli do torby. Potem wzięli na piwko do baru. Jakiś młody chłopak chciał się zabrać z nami na N. ale nie wziąłem mimo, że wyglądał sympatycznie, 22 lata, (??) z W. Australii. Bogdan wrócił po 16tej zrobił naleśniki. Petrowar trochę grzeje, ale za to jest światła jak trzeba. Jutro woda, gaz, 40l ropy, w sobotę jarzyny na targu i w niedzielę dalej.

21.09. środa Townsville                                                                                                                                     Dziś od rana pracowity dzień: woda, gaz, ropa. Ciepło. Jeszcze tylko poczta, drobne zakupy i w niedzielę w drogę.

21.09.1977, środa, Townsville                                                                                                                           Odnalazła się nasza poczta, przesłana przez Edmunda. Co ważniejsze, odczytaliśmy na słupku po drodze. Resztę na łódce. Przypłynęły dwa większe jachty. Jeden z Nara, gdzie byliśmy ok. tygodnia temu, drugi Kanadyjczyk poznany w Auckland rok temu. Duży ładny tradycyjny kecz. Gładki pokład, drewno, w środku też utrzymany w dobrym, starym stylu. Zajrzałem tam na chwilę i potem na „Rose”. Bogdan czyta listy. Na „Rose” kot popadł w niełaskę bo zjadł cały obiad z usmażoną wątrobą (ale bez cebulki). Nagrywali na magnetofon niemieckie piosenki marynarskie, które przyniósł Hans (ten stary kapitan, co to pływał w słynnym handlu saletrą dookoła Cape Hornu na starych wielkich żaglowcach). Wróciłem „Boberkiem” przez rzekę do siebie. Świeży NE wiał z morza, była lekka falka. Palmy przy kapitanacie podświetlone, lampami wyglądały jak dekoracje w teatrze. Jakoś tak mi przypomniały pierwsze zetknięcie z ciepłymi krajami w Casablance.

Czwartek, 23.09.1977, Townsville                                                                                                             Połaziłem po mieście. Tak leniwie. Tu postać, tam popatrzeć. Jest bardzo ciepło, jeszcze nie zupełne upały, ale ciepło się czuje. Na rzece trochę wiatr. Kupiłem galon destylowanej wody i kg wątroby, który zaraz wstawiłem do garnka. Bogdan w międzyczasie spichcił ryż (trochę twardy, ale nie ma jeszcze wyczucia i czasem zbyt dużo do garnka wkłada). To mnie trochę podbudowuje, że znów taki najgorszy kuk nie jestem. Po południu wpadli Bill i Margaret z katamarana „Tou-Hou”. Nazwa polinezyjska (NZ). Katamaran z Sydney. Starsi państwo, bardzo sympatyczni, wracają do Sydney, przypłynęli się pożegnać i zaprosili na pożegnalną kawę. Poznałem ich wczoraj na „Consart” z B.C Victoria (British Columbia, Victoria, Zach Kanada) Żeglują już wiele lat, spotkali kiedyś (to było chyba 20 lat temu) J. Guzwella na „Trekke”. Katamaran ładny, schludny, lekki, ok. 1 1/2tony. I znów „A dieu”, choćczasem znów kogoś się spotka, jak ”Consorte”. „Pegasusy” już sprzedali „Pegasusa”. Jerzy będzie budować coś większego. Wiadomość do „Rosa” – Loyd (12-14) koresponduje z Caroline (13) z „Rosy”. Ja jestem żłób że do Jerzego jeszcze nie napisałem. Napiszę z morza. Teraz nie ma czasu.

24.09.1977, Piątek                                                                                                                                             Już myślałem, że nic nie  dopiszę, że będzie bz, ale  okazało się, że przez pęknięty filtr wyciekła ropa do zenzy. Robota na kilka godzin i strata ca 100 l ropy. Jakoś to przeżyłem, ale nauka mechaniki też kosztuje. Bogdan pisze listy. Trzeba to wysłać dziś bo jutro poczta zamknięta. Pogoda ładna, bez zmian, ciepło. Jutro zakupy cebuli i pojutrze w drogę.

                                                                                                                                           Ludomir Mączka