Ludomir Mączka: Listy z Mongolii

Udział Ludomira Mączki w Polskiej Ekspedycji Geologicznej w Mongolii w latach 1962 – 1963 zaznaczył się, oprócz niewątpliwie ciekawej i eksploatorskiej działalności typowo geologicznej, również wejściami górskimi, w nieznane szerzej i dotąd nieeksploatowane wspinaczkowo góry.

Tak, o tych pionierskich wyprawach górskich Mączki pisał po latach jego kolega, jeszcze z lat studenckich, uczestnik ekspedycji, Andrzej Grocholski: „… Pokonywali pieszo grzbiety i doliny górskie, każdą noc spędzali w innym miejscu. Wozili ze sobą namioty, ale nie zawsze mogli z nich korzystać. Rok później, jedna z grup kartograficznych, natknęła się wysoko w górach na ślad obozowiska – kilka puszek po konserwach. W jednej z nich kartka z napisem: „ O, jak tu kurewsko zimno! Ludomir Mączka, Zygmunt Grzechnik”…

W grudniu 2003 roku w wywiadzie-rzece, udzielonym wraz z Wojciechem Jacobsonem „Zeszytom Żeglarskim” (fragmenty ZŻ nr 16, luty 2006), Ludomir Mączka tak oto przedstawiał mongolską przygodę, traktując ją jako przerwę w żeglarskim życiu, ale za to bardzo znaczącą:


„…A później była przerwa: dwa sezony w Mongolii. Wtajemniczenie w geologię, Mongolię, to chyba najciekawsza przygoda lądowa…”

(zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ałtaj Mongolski

Listy – Zapiski – Kronika Ludomira Mączki z Mongolii

Kochane Wojtki1 ! Duut, 19.08.63

Tak z przyzwyczajenia piszę taką kronikę mongolskiej Przygody. Mając trochę czasu, a nic do czytania, to się pisze. Siedzę w namiocie koło Duut Somon2. Niżej w dolinie widoczna cała wioska, dookoła góry. Staszek pojechał do Kobdo, chyba jutro wróci. Ja jutro jadę w marszrutę konną, ale taką małą, jakieś dobrze 50-60 kilometrów i wieczorem z powrotem. Ot, taka drobna wycieczka. Zresztą teraz tutejsze góry koło Duut (ca 2300 m, a górki do 3500) to mi się wydają, jakby powiedzmy, Beskid Żywiecki przy Wysokich Tatrach; owszem ładny, miły, ale nie taki dostojny. Byłem dwa dni temu na Munch Chajrchan (4362m)3. Nie chodzi mi o ten smak alpinistyczny, bo ostatecznie pieszego podejścia było pięć godzin, a reszta samochodem i końmi, ale te widoki to był smak. Dojazd z Manchan, doliną Urt cender Sału4. Dolina wąska, ściany na kilkaset metrów prawie pionowe, jakieś obrywy, usypiska, szczeliny. Białe marmury w słońcu aż rażą, różowe granity, żółte jaskrawe porosty, dziki agrest, potem już tylko trawa i porosty. Nikną nawet krzaki karagany, nawet brak skalnicy, tylko trawy, maki alpejskie, jakaś goryczka, jakieś różowe kwiatki wśród nagich skał i sam Munchchajrchan. Ale tam się nie zatrzymujemy i jedziemy dalej do ????? wyżej w góry. Trochę błądzimy, ale w końcu ok. 2400 trafiamy na miejsce. Rozbijamy namioty (jest nas 5ciu – bez szofera). Staszek, p. Staszek, P. Stanisław, Bator i ja, oraz szofer. Staszek mój kierownik, p. Staszek – dziennikarz z Polski, który się do nas dołaczył, p. Stanisław pracownik Biura Radcy Handlowego z Ułan Bator na urlopie. Gość ok. 50, ale czerstwy i wesoły, no i Bator nasz Mongoł. Jest zimno, właściwie to chyba mróz. Wysokość, sądzę coś 3000 do 3300, zresztą nie mamy dokładnej mapy. Dopiero rano widzimy piękną, szeroką dolinę, łąkę, skały i dwa stawy górskie. Dolina ma wyraźny charakter lodowcowy. Chyba aż tutaj sięgał jęzor lodowca z Muncha. (…) Pogoda chwilami piękna. Przed nami piętrzy się biały od śniegu Munch. Lodu nie widać, a szkoda bo w ubiegłym roku widziałem Go okrytego lodem (piszę Go przez duże G, ale Mu się to należy), ale to był wrzesień i nie było opadów. W lewo szeroka i głęboka „U” – kształtna, podmokła, typowa dolina polodowcowa. Od N stromy Munch podcięty jest cyrkiem lodowcowym i zachodzimy go dookoła, od tyłu. Podejście na ogół łatwe. Wielkie, skalne rumowiska z granitów a wyżej lodowiec, ale wysokość daje się odczuć. Za wyjątkiem Staszka (chłop ma dobrą kondycję) wszyscy sapiemy jak umiemy. Powoli zostaje p. Staszek i p. Stanisław. Zresztą p. St. ma ciężkie buty gumowe, pożyczone u nas. Idziemy dalej we trzech. Nadciągają czarne chmury z których co chwila błyska. Na tej wysokości z nich może być tylko śnieg. Ale taka zawieja to też nieszczęście. Panorama gór wygląda pięknie i groźnie. Na W i S morze gór, nie jakieś pojedyncze łańcuchy, ale całe morze aż po horyzont, i widać dość daleko. Niestety ku N widoczności brak, tylko czarne, burzowe chmury. Tempo jest dla mnie zabójcze, ale mało czasu. Nogi mi ledwie się ruszają. Staszek pogania. Z Batorem idziemy jakieś 60 metrów za nim, od czasu do czasu łapiąc dech. Wreszcie na lodowcu łapie nas zawieja. Do szczytu kilkaset metrów drogi. Krótka narada, patrzymy na zegarek. Mamy jeszcze około godziny czasu na dojście. Później niezależnie od wszystkiego trzeba wracać aby za jasności być na dole i nie nocować w górach. Idziemy bez plecaków, tylko w jednym mamy raki i parę kostek cukru. Widoczność na około 20 metrów i syk śnieżnych krup, które biją w twarz aż boli. Ostatkiem sił włażę na szczyt. Na N od nas około 10 metrów lodowiec się urywa stromą, chyba 200 metrową ścianą. Ale my widzimy tylko krawędź i to dość niewyraźnie. Staszek próbuje zrobić parę zdjęć, ale chyba nie wyjdą i biegiem schodzimy lodowcem w dół. Idziemy na kompas i pamięć bo widoczność bardzo słaba. Powoli się jednak przeciera. Gdy jesteśmy koło koni odkrywa się znowu widok na szczyt. Jedziemy parę kilometrów końmi. O zmroku jesteśmy koło pierwszej w tej dolinie jurty. (…)

5.10.63, sobota

(…) stromym, trawiastym zboczem pniemy się na grań, która powinna nas zaprowadzić do szczytu (3790m) gdzie zostawiliśmy z początkiem lata ombrometr. Tutaj zaczynają się już pewne przykrości. Wychodzone buty ślizgają się po trawie, a serce zaczyna trochę pikać. Jesteśmy już ponad 3000 metrów. Odczuwam brak treningu i aklimatyzacji. W ubiegłym roku więcej chodziłem i miałem lepszą zaprawę (no i byłem o rok młodszy). Idziemy dalej granią w górę, grań robi się skalista i wąska, zaczynają się pokazywać płaty śniegu. Zrywa się zimny wiatr. Siadamy w osłoniętym miejscu, jemy trochę rodzynków, kawałek czekolady i idziemy dalej. Pogoda się wyraźnie psuje. Na umówioną godzinę do wyjścia doliny po drugiej stronie nie zdążymy, ale wracając – jeszcze gorzej. Idziemy dalej granią, która na mapie jest płaska, ale tutaj idzie raz w górę, raz w dół, tak po 200 – 300 metrów. Miejscami brniemy powyżej kolan w śniegu, miejscami idziemy po skałach. Widok na obie strony wspaniały. Na E równoległe niższe pasma, na W głębokie doliny i widoczność aż w dolinę. Widać Tugavik Goł płynący koło Monchen. Monchen zakryte skałami nie widać. Nad doliną Ano Chanjatu wisi ??? lodowcowych. Lśni się biel i coś jakby jęzor, czyli autentyczny lodowiec. Grań robi się wąska, ale że jest zasypana śniegiem więc idzie się jako tako. Idziemy zachodnim zboczem lub samą granią, ale ostrożnie bo są tutaj nawisy śnieżne, wiszące ku E ze względu na przewagę W wiatrów. Tymczasem zaczyna się zadymka, robi się powoli zmrok. Jeszcze ze dwa podejścia i jesteśmy na szczycie 3790 metrów (ca 6 metrów niższy od najwyższego w tym paśmie). Po drodze jeszcze niewielka sensacja. Ślizgam się na zlodowaciałym śniegu i zaczynam jechać. Dwieście metrów dalej jest przepaść, taka prawdziwa na kilkaset chyba metrów. Całe szczęście, że mam czekan i wiem jak się nim posłużyć. Obracam się na brzuch, biorę czekan pod siebie, aby nie wyrwało i ryję ostrzem w śnieg. Po kilku metrach zatrzymuję się. Leżę na czekanie brzuchem. Serce bije z powodu wysokości i emocji. Chwilę odpoczywam w tej pozycji, potem wbijając czekan powoli winduję się do góry. Wreszcie jesteśmy na górze. (…)

(…) Szef ustalał skład na rok następny, tak że nie mam już żadnych złudzeń, że to już koniec mongolskiej Przygody.

Staszek teraz ??? w hotelu ?????.

Piszę przy świeczce na melinie. Przez okno świeci księżyc. Jeszcze paciorek, siusiu i spać. Jutro jadę chyba do Mingat lub Drym, zresztą wszystko jedno. Pozdrowienia. Dziesiątego wylatuję do Ułan Bator. Chyba około 30. będę w Polsce.

Ludomir

____________________________________

1 Kochane Wojtki – to zwrot grzecznościowy Ludka Mączki do adresatów listu: Ewy i Wojciecha Jacobsonów.

2 Duut – miasto na południe od Kobdo: somon – niższa jednostka administracyjna, odpowiednik naszych powiatów.

3 Obecna nazwa: Monchchajrchan uul, 4204 m npm, drugi pod względem wysokości szczyt Mongolii, pasmo: Ałtaj Mongolski.

4 Dzergen Cagan.

5 Ombrometr – przyrząd do pomiaru wielkości opadów deszczu.

________________________________________________________________________________________________________Ludomir Mączka – ur. 22.05.1926 r. we Lwowie, zm 30.01.2006 w Szczecinie, żeglarz, geolog. Na jachcie „Maria” w latach 1973-1991 żeglował w rejsie wokółziemskim. W latach 1984-1988 na jachcie „Vagabond 2”, wraz z W. Jacobsonem i na różnych odcinkach innymi żeglarzami, przepłynął Przejściem Północno-Zachodnim (NWP). Laureat wielu nagród, m.in. Rejs Roku -1984,1988, 2003, Kolosy -2001: Super Kolos 2001,Conrady -2003.

________________________________

F O T O

Fotografie pochodzą z albumu Janusza Kuchcińskiego.