„Zapiski Ludomira Mączki” z okresu pobytu w Darwin, Australia, 1981 roku (od 19. kwietnia1981, kotwicowisko w Darwin – do 12. sierpnia 1981r.), gdzie zasmakował w lotach spadochronowych (w Darwin Parachute Club) oraz listy z tego okresu do Wojciecha Jacobsona i bliskiej znajomej w Szwecji, Ireny Karpowicz (Irena Karpowicz-Balcerkiewicz – architekt, wraz z mężem była właścicielem jachtu Krzyż Południa – przyp. red.) przybliżają mało znane i pozornie dalekie od żeglarstwa epizody w życiu Ludomira Mączki, które jednakże w naturalny sposób wpisują się w pełen przygody i zaciekawienia rytm życia niespokojnego ducha Ludka. (zs)
________________________________________________________________________
27.04. poniedziałek
Wczoraj byłem z Neville’m T. (Thomas – przyp. red.) (VK8NT) w Batchelor. Nevill teraz działa w klubie spadochronowym. Zabrał mnie tam. To jest ca 100 km S od Darwin. Małe lotnisko, kilkanaście osób. Jako pasażer byłem w powietrzu na małej „Cesna”. Bush, bush, dalej morze. Skaczą z ok. 10000’ (ft, stóp – przyp. red.), na 4000’ otwierają spadochron. Ta zabawa jest naprawdę emocjonująca, choć dość kosztowna. Wróciłem z Garrym samochodem do pół drugiej. Bar po drodze. Reszta dołączyła skacząc z samolotu na łąkę za barem. Na łódce byłem po 1200tej, syt wrażeń i piwa. Może też sobie poskaczę. Spróbuję. Dziś drobna reperacja „Boberka” (składana łódź wiosłowa typu „stynka” otrzymana z Klubu – Jacht Klub AZS Szczecin dzięki staraniom kierownika Klubu Czesława Bobera – przyp. red.), dalsza wymiana nitów na miedziane. Wieje jakieś 5oB, trochę kiwa, siedzę na łódce.
07.05, kotwicowisko Darwin
Chyba tutaj postoję trochę. Sprawy się klarują. Czekam na przedłużony paszport. Dziś jestem na łódce. Cały prawie tydzień byłem poza Marią – dwa razy tylko byłem w porcie zobaczyć czy jest ok. Wziąłem się za spadochroniarstwo. Nowa Przygoda, sprawdzian, trzeba „uzasadnić swoje istnienie”. Mam już 6 skoków za sobą (i ca 200$). Każdy skok to 10$, ale chyba warto. Krótki moment czegoś w rodzaju strachu potem lot i lądowanie. Ostatnio bardzo kiepskie. Zbytnia pewność siebie, zagapienie. Piękne późne popołudnie, daleki bush i twarde lądowanie z wiatrem. Kilka siniaków i trochę więcej doświadczenia. W sobotę c.d. Teraz siedzę na łódce, chlupie odpływ wzdłuż burty. Prąd do 2 kn, mętna woda, dochodzi południe, gorąco, ale trochę bryzy. Chyba nie ruszę się przed wieczorem choć warto zajrzeć do znajomych. O 2000-tej do Clubu właściwie do miejsca gdzie składa się spadochrony. Chyba niedługo będę składał sobie sam. Na razie robię to pod okiem Neville’a lub Mike’a i pomagam innym. Mike jest Niemiec z Prus Wschodnich, ale on urodził się chyba już po wojnie. Czasem trochę praktykuję z nim po niemiecku. Po spakowaniu spadochronu do baru na piwo i chyba ok. 1200 (pm) do Neville’a. Jutro wizyta u lekarza (wyniki krwi i siniaków).
12.05, wtorek, kotwicowisko
… W sobotę byliśmy koło Noonamah (ca 50 km) na weselnym party Billa (Darwin Parachute Club) . Część gości lądowała na spadochronach (na to trzeba „C” klasę). Wróciliśmy z Nevillem ok. północy. W niedziele rano polecieliśmy „Cesną” do Batchelor na 4000’; było zimno jakieś 4oC, ale ładnie wygląda z góry. Bush, jakieś osiedla. ale niewiele; kraj płaski, tu i ówdzie dymy z „bush fire”. Nad Batchelor najpierw wyskoczyło 3 – z Nevillem z 4000’ z opóźnionym otwarciem. Potem nad lotniskiem Rasia z ca 800m; dwóch pasażerów lądowało z pilotem. Pogoda była ładna, ale wietrzna. Skakania było mało, nawet instruktorzy dużo nie skakali. Potem po południu się uspokoiło. Miałem jeden skok. Nawet nienajgorszy, ale wyniosło mnie jakieś ca 200m poza cel. Przełamałem już opory przed skakaniem. Lądowanie było miękkie. Powrót po południu ok. 18tej do klubowego baru w Noonamah; reszta dołączyła z powietrza; kilka piwek. Umiarkowane zachwyty nad moim skokiem od Neville’a..
21.05, Katherina
Chmury przeszły. Wczoraj miałem jeden skok. Trudno o więcej bo mistrzostwa. Nie było źle. Wprawdzie wystartowałem głową w dół. Nie wygiąłem się dobrze do tyłu, ale przynajmniej lądowałem 22 m od celu. Zresztą to zasługa nie moja tylko „jump master’a” który mnie w odpowiedniej chwili wyrzucił. Słucham meteo z Darwin, ale wiatry słabe z E więc Maria powinna być ok. Wieczorem były filmy. Neville ma „Video recorder” więc najpierw dzienne skoki potem filmy z różnych mistrzostw i skoków. Ten „sky diving” to duża zabawa, ale wydaje mi się, że bardziej mi leży „HALO” „High Altitude – Low Opening”. Zobaczymy. Na razie jeszcze skaczę na sznurku (Static Line).
23.05, Manbulloo Manbulloo jest kilka mil od Katherine
Jest rano, sobota, ok. 11tej, już gorąco, noce są miłe i chłodne, ranki piękne, w dzień upał. Pogoda słoneczna. Wczoraj miałem 12ty i 13ty skok; 12ty był niezły, ale lądując wpadłem prawą nogą w małą dziurę w trawie i teraz noga na podbiciu spuchła. Dobrze, że nie złamałem, ale dzisiaj nic ze skakania i chyba parę dni spędzę na jachcie – „o chlebie i wodzie”. Zanim noga dobrze spuchła miałem pierwszy FF (Free Fall). Ron (Davidson – przyp. red.) był mój „jumpmaster” – skok był OK. Przy wyciąganiu „rip card” nie rozpostarłem rąk i przez chwilę leciałem głowa w dół. Lądowanie było OK. Trochę twardo. Wiatru nie było prawie zupełnie i wtedy lądowanie jest trochę twarde. Czuję tyłek (ale to nie szklanka). Ten FF to jest właśnie „to”. Wychodzisz na zewnątrz, puszczasz się, wyginasz do tyłu – i jesteś wolny, nie ma instruktora, static line która robi za ciebie. Wyciągasz rączkę i po 1-2 minut jesteś na dole z lekko potłuczonym tyłkiem, ale chyba szczęśliwy. Zawsze ten moment wyjścia jest emocjonujący. Potem wieczorem była fiesta. Pierwszy FF kosztuję skrzynkę piwa dla instruktora (15$) potem było więcej i cider jabłkowy. Gratulacje z okazji FF i 53 urodzin. Złożyłem podanie do klubu starszych panów. Powyżej 40 laty i w USA to już „old boye” i nie ma ich zbyt wielu. Klub jest dość ekskluzywny. Zresztą nie czuję różnicy wieku. Neville też zwichnął nogę i dziś nie skacze; ma kaca. W ogóle wieczór był OK. Nawet miałem „mowę do ludu” (po ang, być może coś dodałem po hiszp, ale wszyscy byli zadowoleni). Jutro do Darwin. Podskakuję na jednej nodze, druga spuchła, ale nie boli i palcami mogę ruszać bez bólu. Więc życie jest ok. nawet po 50-tce.
Poniedziałek, 25.05, kotwicowisko Fannie Bay
Wczoraj wcześnie p.p wyjechaliśmy z Manbulloo. Noga trochę lepsza. Sanitariusz z ambulansu, który miał „służbę” obejrzał nogę, obmacał, założył elastyczny bandaż i zaraz poczułem się lepiej. Wygląda, że wszystko jest OK, ale nie wiem czy w przyszłą niedzielę będę skakał (?). Wieczór barak klubowy przypominał trochę Africa Corps Headquarter po odwrocie – kilka połamanych nóg, jedna ręka i kilku uszkodzonych, jak ja. Na łódce byłem ok. 19.00, było już ciemno. Neville pomógł mi zwodować „Boberka”. Maria była na miejscu, trochę obesrana przez mewy. Przyjemnie być na własnych śmieciach po tygodniu. Przywitały mnie na pokładzie po zaświeceniu świateł pokładowych dwa duże karaluchy, które wyszły przez chyba kluzę kotwiczną, jak nadmuchałem przed odjazdem „muchobija”. Po kolacji („Tatar” a la Maria – kupiłem cebulę, wino i ziemniaki w Noonamah na stacji benzynowej) złożyłem potłuczone kości na koi. Stłuczony lewy pośladek, nadszarpnięta noga i ogólne pobicia. Zresztą wszyscy prawie odczuli „uścisk ziemi”, ale te kilka siniaków nic nie znaczą. Trudno to opisać, ale moment skoku jest kulminacją. I ciągnie – dodaje życiu smak. Krzykiem dodajesz sobie odwagi i lecisz i żadna siła już cię nie wciągnie do samolotu. Sam już pakuję swój spadochron, tylko końcowe zamknięcie wymaga jeszcze oka instruktora. (rezerwa zawsze jest pakowana przez uznanego „pakowacza” (riper).
______________________________________________
Listy do Wojciecha Jacobsona
06.05, Darwin kotwicowisko
Wojtek!
Od Wielkanocy stoję w Darwin. Pogoda się ustaliła. Stoję w Francis Bay, koło portu….. W Darwin odwiedzam stare kąty, starych znajomych, trochę nowych. Neville Thomas (VK8NT) zabrał mnie do Batchelor ca 100km S od Darwin gdzie działa jako instruktor w Darwin Parachute Club. Spodobało mi się to i zapisałem się na członka – no i znowu jestem „student”, że na ogół wszyscy poniżej 30. lub ciut wyżej więc Neville zabrał mnie do lekarza. Jakoś jeszcze przeszedłem, coś tam znalazł że wątroba za twarda. Może po malarii, a może po winie, ale to nie przeszkadza. Dwa dni – piątek , sobota, był krótki kurs ze skakaniem na materac u Neville’a w domu; 6 osób w tym dwie babki; w niedzielę rano wyjazd do Batchelor. Pierwszy skok, jeszcze z „static line”- linka przeciągniętą do samolotu, która otwiera spadochron. Z emocji nie liczyłem – zresztą spadochron się otworzył na „3 thousend” – (po 3 sekundach) – lądowanie było ok. – no i wzięło mnie. Może to dlatego że trochę jest energii przy skoku. Jeszcze się podniecam wyobrażając sobie, że to 17 sekund i mały czarny placek na ziemi. Mam już 6 skoków, szósty najgorszy; się zagapiłem i lądowałem z wiatrem. Rezultat – stłuczony tyłek i nauka, że po 5ciu skokach jeszcze się nie jest spadochroniarzem. Zresztą cel nie jest „spadochroniarz”, ale „skydiver” loty z opóźnionym otwarciem, skoki zbiorowe. Szkoda, że tak późno zacząłem. Za dwa dni rezultat dwie skręcone nogi, nie liczę swojego tyłka. Zabawa trochę kosztowna – 10 $ za skok, ale trudno „You have the cake or you eat it” – jak tutaj mówią. Więc chyba wykreślę z kalendarza Mauritius i Rodriques, i Christmas Is. Clearence z Customs mam do końca lipca. Może do tego czasu trochę poskaczę czekając na paszport….
Przyszły weekend znów w Batchelor; może zrobię pierwsze „Freefall” (bez sznurka). Porównując z innymi – jestem wolniejszy, ale mam mniej zahamowań. Może więcej ambicji aby tego nie pokazać i skoczę na pierwsze „go”…
Ludomir
30.07 kotwicowisko Fannie Bay
… W niedzielę byliśmy z Mikiem w Batchelor. Wynajął samochód (15$ dzień). Miałem trzy skoki. Wyjście ok., lądowanie na drzewie. Parasol (spadochron) na drzewie ja ca 3 m nad ziemią. Brakło kilka metrów do sukcesu. Wylazłem z uprzęży i zlazłem z drzewa, ale później trzeba było drzewo ściąć siekierą i zdjąć spadochron, ale lądowanie było miękkie i spadochron się nie podarł. Mike Brown (instruktor) nawet nie rzekł złego słowa, choć mogłem przedryfować bokiem i siąść na pasie startowym, ale wyglądało że można będzie przelecieć nad drzewami i siąść na celu, i następny miałem Free Fall – był ok. Następny z 5 sek. opóźnieniem nie bardzo mi wyszedł i Mike spisał mi, ale do 3 sek. FF. Ze static line definitywnie skończyłem. ….
Ludomir
________________________________________
List do Ireny Karpowicz
„Obiegowy” – prześlij do Wojtka 04.08.1981
Siedzę u Stefana. Kuruję nogi … W niedzielę w głupi sposób przy lądowaniu pękła mi pięta. Koniec na razie ze skakaniem. Wieczorem przyleciałem samolotem do Darwin i Kathy podrzuciła mnie do Stefana. W poniedziałek Stefan zawiózł mnie do szpitala. Prześwietlenie, pęknięta kość w pięcie (prawej). Przy okazji prześwietlili kręgosłup czy też nie chrupnął. Dostałem parę kuli do użytku. Pojutrze jeszcze raz do lekarza. Obiecał, że za tydzień będzie OK. Dziś odebrał Stefan mój paszport z poczty – do końca 82. ważny. Woda już nabrana. Zakupy i gdzieś za kilka dni – niedziela, wtorek – na Cocos Keeling. Dobrze mi było w Darwin. Może do Cocos Ilands wezmę Morissa z klubu; będę miał pielęgniarkę fachową; jeszcze nie wiem. Czekam jeszcze na listy od Ali i Wojtka. Stefan z Jimem gdzieś się wynieśli na piwko; z radia idzie portugalska muzyka. Siedzę z zabandażowaną noga na drugim krześle, usiłuję sklecić list. Coś jest w tropiku: żal mi i smutno. Brak będzie podniecenia przed skokiem, widoku buszu, zasnutego dymem i pyłem horyzontu i w ogóle Australii….
Ludomir
____________________________________________________________
Ludomir Mączka z Irena Karpowicz, Szwecja, 1972r.
______________________________________
Ludomir Mączka – ur. 22.05.1926 r. we Lwowie, zm 30.01.2006 w Szczecinie, żeglarz, geolog. Na jachcie „Maria” w latach 1973-1991 żeglował w rejsie wokółziemskim. W latach 1984-1988 na jachcie „Vagabond 2”, wraz z W. Jacobsonem i na różnych odcinkach z innymi żeglarzami, przepłynął Przejściem Północno-Zachodnim (NWP). Laureat wielu nagród, m.in. Rejs Roku -1984,1988, 2003, Kolosy -2001: Superkolos 2001,Conrady -2003.