Żeglarstwo przy dużej sile przyciągania do zmierzenia się z pokusą horyzontu ciągle niesie z sobą element ryzyka, niepewności osiągnięcia zamierzonego celu. Dalekie rejsy oceaniczne, a już z pewnością samotne, są dla wielu wyzwaniem, któremu trudno się oprzeć; swoistym celem życiowym na drodze żeglarskich dokonań. I choć otwierające się za widnokręgiem bogactwo i inność świata oszałamia, wciąga to zwykłe, życiowe kłopoty i problemy nie znikają, a wręcz przeciwnie kumulując się, prawie niezauważenie potrafią przybierać coraz większe rozmiary, by w niespodziewanym momencie brutalnie przerwać cienką linię zamierzonego kursu… (zs)
_______________________________________________________________________________________________________
Grzegorz Węgrzyn: Relacje z przerwanego rejsu – Cabo Verde
87 dni na kotwicy w Prai, na wyspie Santiago w archipelagu Cabo Verde.
Po stu dniach żeglugi rzuciłem kotwicę w zatoce Tomeresa na wyspie Santiago w archipelagu Cabo Verde,po polsku mówiąc, na Wyspach Zielonego Przylądka. Jest to 023,30 W i 14,54N/023,30st.dł.zachodniej i 14,54 st. szer.półn./.Nie byłem jedynym żeglarzem w tej zatoce,były dwa jachty francuskie,niemiecki,angielski,amerykański,hiszpański. Jednym słowem bardzo międzynarodowe towarzystwo. Po dwóch dniach postoju zaczęły przypływać jachty polskie.
Na początek przypłynął Polski Hak z Gdańska (szkuner) z „Admirałem” (komandor Klubu żeglarskiego) na pokładzie, potem Zjawa IV z załogą z całej Polski, potem przypłynął Wassyl z
załogą szczecińską, a następnie jachty z polskimi załogami, lecz pod innymi banderami. Przez trzy miesiące stania w Prai wyliczyłem, że jesteśmy – liczebnie – trzecią nacją żeglarską po Francuzach i Anglikach. Bardzo mnie to cieszyło, tym bardziej, że wszyscy chcieli mnie gościć i pomagać w naprawach. Moje założenie po awarii jachtu przy równiku, że powinienem płynąć na Cabo Verde, a nie do Monrovii, okazało się słuszne. Wyspy Zielonego Przylądka, to niby jest Afryka, ale nie jest. Muszę powiedzieć, że tak długi postój w Prai był wymuszony czekaniem na paczkę z częściami zamiennymi do Reginy R, bo gdy już wszystko w Polsce było spakowane i wysłane, to w żaden sposób nie mogło do mnie trafić. Latało pomiędzy Casablanką a Dakarem przez miesiąc, co wstrzymywało mi remont. Dopiero po trzech interwencjach Kamila (kolega w Polsce wspomagający mnie w rejsie) firma kurierska zareagowała i paczka się znalazła.
Sprawy techniczne są bardzo ważne, ale ja chciałem trochę poopowiadać o przygodach, jakie mnie tam spotkały od strony „lokalsów” i żeglarzy. Proszę sobie wyobrazić, że już pierwszego dnia
miałem wizytę dwóch Panów, którzy oferowali mi swoją pomoc przy czyszczeniu dna ze skorupiaków. I nie czekając na moją zgodę zaczęli czyścić swoimi narzędziami kilkucentymetrowe skorupiaki i różne inne wodorosty. Po oczyszczeniu jednej strony wyciągnęli z łódki 30-sto centymetrowego tuńczyka i zaczęli przyprawiać do jedzenia. Wyglądało to bardzo gościnnie do czasu, dopóki jeden z nich nie zaczął mi otwierać szafki i jaskółki wyciągając jedzenie. Po czym sobie zażyczyli zapłatę za czyszczenie dna w formie żywności. Tego też dnia nasza znajomość się skończyła.
Do przyjemniejszych historii należy wizyta „Żaka”, francuskiego żeglarza, który pewnego wieczoru przypłynął do mnie, żeby napić się wódki, bo jak twierdził, nie ma takiego Polaka, który nie pije. Zawiódł się srogo, chociaż od razu wytłumaczył skąd to jego przekonanie. Opowiedział anegdotę z czasów napoleońskich, która mówi o tym, że jeżeli Napoleon chciał się napić wódki, to szedł tylko do Polaków. Jego wygląd i „koleżanka” Rosjanka przekonały mnie o tym, że coś na ten temat wie.
Całkiem innym towarzystwem byli koledzy z kutra, którzy zajmowali się robotą i alkoholu wcale nie przyjmowali. Z nimi to właśnie łapałem ryby i żyłem na dobrej stopie koleżeńskiej. Wśród nich był ojciec z synem i Japończyk, który specjalizował się w połowach tuńczyka.
Bardzo mile wspominam czas spędzony wśród załóg polskich. Miałem takie szczęście, że nie wszyscy byli od razu, więc wizyty rozłożyły się jakby po kolei i nie miałem kłopotu, gdzie do kogo dzisiejszego wieczoru płynąć. Czy to załoga Zjawy IV z „Kauchazem”, czy to Polski Hak z „Admirałem”, czy to z załogą Wassyla, wszędzie byłem mile przyjmowany i co chcę podkreślić hojnie częstowany.
Do opowieści z pobytu na Cabo Verde trzeba koniecznie dodać ryzyko jakie tam istnieje. Złodziejstwo i nocne napady są na porządku dziennym. Widziałem akcję policyjną, jak z amerykańskiego filmu gangsterskiego. Policja strzela na ulicy do uciekającego przestępcy a ludzie się gapią, nic sobie nie robiąc. Dlatego też nikt na noc nie opuszcza jachtu, co wcale nie przeszkadza, że bogate jachty są rabowane właśnie w nocy. Ja miałem tylko jedną próbę włamania na jacht, na szczęście byli to początkujący rabusie i dałem sobie z nimi radę.
Grzegorz Węgrzyn
____________________________________
Dane jachtu Regina R:
– konstrukcja typ „Skorpion II”
– rok produkcji 1980
– stocznia Hamburg
– stalowy slup, S 49m2
– długość LOA 10,65 m
– szerokość B 3,30 m
– silnik Bukh MDV24 24 kW
_____________________________________________________________________________________________________
Grzegorz Węgrzyn – ur. 1952r. w Zwierzyńcu n/Wieprzem; żeglarstwo morskie uprawia od 1976 r. w szczecińskich klubach: HOM, LOK, Stal Stocznia; w 1983 i 1984r żegluje w załodze s/y „Karfi” pod kpt. Zbigniewem Rogowskim w Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Polski (Mistrzostwo Polski); żeglował na Bałtyku, Morzu Północnym, Adriatyku, Morzu Czarnym; brał udział w wyprawie „Islandia 2009” na s/y „Stary”(kpt. M. Krzeptowski) w 50. rocznicę rejsu s/y „Witeż II”, w wyprawie J. Kurbiela na Grenlandię (2010) i na Svalbard (z kpt. K. Różańskim) w 2011r; w czerwcu 2015r. na jachcie „Regina R” wypłynął w rejs, z pierwotnym zamiarem samotnego, non-stop opłynięcia Ziemi, z którego to zamiaru żeglarz wycofał się na Atlantyku, a rejs przerwany został 15.04.2017r na Pacyfiku z powodu awarii steru i utraty jachtu.