W trakcie naszej uczniowskiej praktyki morskiej, na „Darze Pomorza”, nie przekraczaliśmy równika ani koła podbiegunowego. Dlatego, nie było okazji na świętowanie tej pięknej tradycji morskiej pod żaglami. Dopiero po podjęciu pracy zawodowej, na różnych statkach, trafiały mi się podróże z przekroczeniem równika.
Moje pierwsze przekroczenie równika miało miejsce na s/s „Gdynia”, 24 lipca 1958 roku, w podróży do Indonezji, a trasa wiodła wokół przylądka Dobrej Nadziei. Otrzymałem wówczas morskie imię „Sextant”, a to dlatego, że płynąc jako asystent pokładowy ciągle biegałem z sexstantem w ręku, po mostku, robiąc pozycje statku z ciał niebieskich.
Po latach, gdy zaokrętowałem, już jako starszy oficer, na m/s „Uniwersytet Jagieloński”, nie zabrałem ze sobą certyfikatu, czyli dowodu, że już raz byłem „chrzczony”. Zostałem przez załogę zmuszony do poddania się temu ceremoniałowi po raz drugi. Było to 14 marca 1973 roku na długości geograficznej 09041’, w podróży ze Świnoujścia do Japonii, do portu Kawasaki. Otrzymałem wówczas imię „Helios”. Podróż ta przypadła na okres, kiedy Kanał Sueski był zamknięty, więc trasa nasza wiodła wokół Przylądka Dobrej Nadziei.
Niestety, w czasie mojej pracy zawodowej nie udało mi się przekroczyć koła podbiegunowego, nad czym ubolewam.
Ta marynarska tradycja urozmaica długie dni żeglugi po oceanach. W czasie mojego zawodowego pływania, jeszcze wiele razy przekraczałem równik, w obu kierunkach. Zawsze starałem się kontynuować tę miłą marynarską tradycję. Swoim doświadczeniem i historią tego zwyczaju, pragnę podzielić się z moimi czytelnikami.
Równikowy chrzest morski celebrują załogi statków handlowych wielu bander świata. Szczególnie uroczyście celebruje się na statkach szkolnych, żaglowcach pasażerskich, na statkach wycieczkowych i na okrętach marynarki wojennej.
Tradycja ta jest tak stara, że trudno ustalić jej początek. Prawdopodobnie zrodziła się w drugiej połowie XVI wieku, kiedy to w poszukiwaniu nowych dróg do Indii, zaczęto penetrować południową półkulę.
Przed wiekami Europejczycy bardzo mało wiedzieli o budowie i rozmiarach kuli ziemskiej. Sądzono wówczas, że kraniec ziemi znajduje się za Wyspami Kanaryjskimi, a dalej było już grożące zagładą „morze ciemności”.
Z wiary w siły nadprzyrodzone i z zabobonów bierze się mistyczny akcent w ceremoniałach na pokładzie.
Pierwszymi żeglarzami wyprawiającymi się poza równik byli katoliccy Portugalczycy i Hiszpanie, stąd nazwa chrzest kojarzona z obrzędem religijnym, stąd też zwyczaj polewania neofity wodą.
Z czasem nastąpiło jednak zeświecczenie ceremonii.
Skąd natomiast w ceremonii chrztu morskiego wzięły się postacie mitologiczne – dokładnie tego nie wiadomo. Najprawdopodobniej wprowadzili je Holendrzy, w XVII wieku. Neptun jeszcze wtedy nie wizytował pokładów statków, ale już w XIX wieku bez niego chrzest morski odbyć się nie mógł.
Na statkach świętuje się nie tylko chrzest równikowy, ale również chrzest polarny – przy przekraczaniu koła podbiegunowego.
Żegluga na wodach arktycznych i antarktycznych jest niebezpieczna i lepiej mieć wówczas Neptuna po swojej stronie.
Sama ceremonia różni się od tej na wodach tropikalnych. W orszaku Neptuna pojawia się niedźwiedź polarny.
Znane są na statkach różne namiastki chrztu.
W XVI wieku Holendrzy celebrowali chrzest morski na wodach Atlantyku w rejonie Lisbony przy Wyspach Berlenga. Anglicy chrzcili nowicjuszy także przy przekraczaniu Cieśniny Gibraltarskiej. Uwiązywano na linie neofitę i zanurzano w morzu.
Skandynawowie za miejsce znaczące wybrali sobie Przylądek Kullen – przy wejściu z Sundu do Kattegatu.
Podobno, po raz pierwszy, ceremonia chrztu odbyła się w 1535 roku. Było to na pokładzie hiszpańskiego żaglowca. Kiedy po trudach długiego i wyczerpującego rejsu, załodze ukazał się ląd, obecny na żaglowcu biskup Tom Berlenga odprawił mszę dziękczynną na cześć cudownego ocalenia. Z czasem zaczęto nazywać tę uroczystość „chrzest Berlenga” – ta nazwa jednak na stałe się nie przyjęła.
Na statkach ceremonia kończy się wydaniem odpowiedniego dokumentu zwanego certyfikatem. Certyfikat podpisany jest przez Neptuna, astrologa, który stwierdza autorytatywnie, że statek przekroczył równik, jest na nim pieczęć statkowa i podpis kapitana.
Treść certyfikatu zależy od literackich zdolności załogi. Prawie zawsze jednak rozpoczyna się od słów:
My Neptun – Władca i Król wszech mórz i oceanów, wiadomym czynimy wszem, wobec i każdemu z osobna, że: …..
Regułą jest, że certyfikat podaje długość geograficzną, na której statek przekroczył równik oraz imię, jakie nadano neoficie.
Przeważnie są to imiona ryb, gwiazd, zjawisk atmosferycznych lub przyrządów nawigacyjnych jak sekstant, kompas itp.
Z całą pewnością, pierwszy ceremoniał chrztu równikowego pod polską biało-czerwoną banderą odbył się na pokładzie barku szkolnego Lwów pod dowództwem kpt.ż.w. Tadeusza Bonifacego Ziółkowskiego, w podróży szkolnej do Brazylii.
13 sierpnia 1923 r. żaglowiec przekroczył równik z półkuli północnej na południową na długości 210 07’ W. W kronikach podróży zanotowano: Zbliżał się równik, w przeddzień przejścia równika – 12 sierpnia 1923 roku, zgodnie z morską tradycją zjawił się wysłannik Króla Mórz i Oceanów – Trytonus, który przywitawszy się z komendantem Ziółkowskim odezwał się w te słowa:
Salem alejkum Ci Kapitanie!
Neptun przeze mnie śle powitanie.
Salem alejkum moi Panowie
Dokąd dążycie na swoim „LWOWIE”
Z Neptuna zatem pytam się woli,
Czy Pan Kapitan na to pozwoli?
Co Pan Ziółkowski na to odpowie
Pierwszy dowódca na statku „LWOWIE”? …
13 sierpnia odbył się chrzest wspaniały, który wszedł do historii i został już wielokrotnie opisany. Przypomnijmy więc tylko, że gdy uczeń II roku nawigacyjnego Bohdan Gawęcki, ubrany w kapitański mundur, naśladując Kapitana Mamerta Stankiewicza krzyknął: znaczy równik na rumbie, chór marynarzy gromko zaśpiewał jakże historyczną strofę specjalnej piosenki:
Pierwsi wy nauciarze, pierwsze okrętniki
Polonii banderą przetniecie równiki
Pierwsi za półkulę wniesiecie kotwicę,
Na świat wyrąbiecie Polsce okiennice
Chrzest odbył się godnie, sprawiedliwie, po matrosku, z pełnym ceremoniałem morskim, nad czym czuwał doświadczony marynarz – Komendant Ziółkowski.
Na pokład przybył Neptun z małżonką Prozerpiną i z całym orszakiem królewskim, diabłami pomalowanymi na czarno, z rogami i długimi ogonami.
W następnym dniu, życie statkowe wróciło znów do normy, żaglowiec kontynuował podróż.
13 listopada 1923 roku, a więc równo trzy miesiące po chrzcie, „Lwów” znowu znalazł się na równiku. Na pokład przybył Trytonus, który stwierdził, że statek i załoga jest w bardzo dobrej kondycji. Wręczył wszystkim neofitom wspaniały dyplom. Każdy dyplom zamaszyście podpisał Neptun i jego minister, a autentyczność potwierdził Komendant przykładając wielką statkową pieczęć.
Autorem wierszy i treści certyfikatów na chrzest morski był uczeń Tadeusz Dębicki.
Niestety, obecnie na większości statków handlowych, które „gonią” za zyskami, nie celebruje się tej pięknej morskiej tradycji.
Niektóre statki, w jednej podróży, przekraczają równik kilka razy w obu kierunkach i na zabawy chrztu równikowego brakuje czasu.
Certyfikat jest pamiątką, ale jest też dowodem na to, żeby nie być ponownie chrzczonym, przy kolejnym przekraczaniu równika na innym statku.
Ceremonia chrztu niekiedy bywa brutalna dla neofitów, więc lepiej drugi raz się jej nie poddawać.
W sumie jest to jednak miła tradycja i urozmaica długie dni żeglugi po oceanach.
Tę miłą morską tradycję należy kontynuować i nie dopuścić do jej zaniechania. Tym bardziej, że w dobie elektroniki, która też opanowała statki i okręty, wiele szlachetnych i miłych zwyczajów już dawno zapomniano. A szkoda.
Pozwolę sobie przytoczyć kilka przykładów:
• Na wielu statkach był piękny zwyczaj, że na otwartym oceanie, na kulminację słońca wychodził kapitan i wszyscy oficerowie pokładowi z sekstantami w ręku dla określenia szerokości geograficznej ze słońca. Dziś jest GPS, a sekstant leży w kasecie, w stole nawigacyjnym.
• Oddawanie salutu banderą przy mijaniu okrętów wojennych – coraz bardziej zanika.
• Gwizdanie na pokładzie uważano za nietakt (szczególnie na żaglowcach). Dziś nie zwraca się na to uwagi.
• Nie do pomyślenia było, żeby oficer na wachcie siedział w sterówce. Było to tępione z całą surowością. Dziś bywa różnie?
• Pełnienie wachty portowej i morskiej, w mundurze i czapce oficerskiej, było normalnym zwyczajem, a szczególnie na statkach szkolnych lub pasażerskich wręcz obowiązkowe. Ten zwyczaj zanika, a oficera pełniącego służbę, trudno rozpoznać, w gronie ludzi kręcących się na pokładzie w trakcie za- i wyładunku statku.
Z archiwum Neptuna wybrał,
z morskiego kurzu otrzepał i opisał,
Wiktor Czapp, Szczecin, listopad 2007
______________________________________________________________________________________________________
Wiktor Czapp – emerytowany kapitan żeglugi wielkiej; absolwent Państwowej Szkoły Morskiej w Szczecinie – rocznik 1953; przewodniczący Szczecińskiego Klubu Kapitanów Żeglug Wielkiej, członek Towarzystwa Przyjaciół „Daru Pomorza”; mieszka w Szczecinie.