Ż E G L A R S T W O W C Z A S A C H Z A R A Z Y
Żeglowanie w Vancouver w okresie epidemii COVID-19
Nie będę tutaj polemizować na temat całej tej epidemii, bo można na to patrzeć z różnych punktów widzenia. Chciałbym jednak przedstawić to z punktu widzenia żeglarza z Vancouver, czyli od strony wody i wybrzeża Pacyfiku w pięknej Prowincji Kolumbii Brytyjskiej. Aktualność tych informacji dotyczy końca kwietnia 2020 roku.
Jak to wygląda w innych rejonach Kanady? Nie ma jednej odpowiedzi, ponieważ Kanada składa się z Prowincji i terytoriów, które mają własne rządy. Każdy z tych rządów ma inne podejście do sprawy i wprowadził różne ograniczenia. Dodatkowo poszczególne miasta mają też coś do powiedzenia i wprowadzają swoje, często odmienne regulacje. Na przykład w Prowincji Ontario, gdzie stolicą jest Toronto obowiązuje całkowity zakaz żeglowania. Mariny, kampingi, jeziora i nawet brzeg jest zamknięty do użytku.
Na szczęście w Kolumbii Brytyjskiej nie jest tak bardzo źle, bo żeglować można. Większość marin jest otwarta, ale tylko dla żeglarzy trzymających swoje jachty, jedynie problem jest z odwiedzaniem innych marin, które często nie przyjmują gości, co bardzo ogranicza żeglowanie. Przypominam, że w Vancouver jachty stoją cały rok na wodzie i nie ma sezonowego wyciągania na zimę.
Moja marina będąca pod zarządem miasta, znajduje się w samym centrum Vancouver. Od początku tej „koronkowej” paniki systematycznie wprowadzane były kolejne ograniczenia. Na początek utrudnienia parkingowe. Olbrzymi parking został zamknięty i można tylko parkować obok biura gdzie znajduje się kilkanaście miejsc. Biuro zostało praktycznie zamknięte i można tylko kontaktować się telefonicznie i milowo, co utrudniło proceder odnawiania od 1 kwietnia rocznego kontraktu. Cały czas właściciele jachtów są straszeni, że jak nie będą zachowane zasady dystansu do innych osób i będą przychodzić do mariny goście to marina może być zamknięta. Dodatkowo woda, która jest zakręcana na okres zimowy, nie została jeszcze podłączona. Wszystko to, żeby zniechęcić i utrudnić odwiedzanie swoich jachtów.
Obok mojej mariny znajduje się Granville Island, czyli popularny deptak i Public Market. Market jest zamknięty, ale spacerować można. Małe promiki, zwykle wożące mieszkańców i turystów po False Creek zostały uziemione i cumują przy swoim pomoście.
Są tam też gościnne pomosty, do których normalnie można bezpłatnie cumować na trzy godziny. Obecnie pomosty te są zamknięte i wisi nad wodą żółta taśma zabraniająca wpływania. Miejsce to jest bardzo znane dla żeglarzy z Polski, Właśnie tu odbywały się wszystkie powitania jachtów, które przepłynęły z Polski przez Przejście Północno Zachodnie, Northwest Passage. Ja byłem koordynatorem tych wszystkich powitań.
Na pomoście tym ustawione są tablice informujące nie tylko o zakazie cumowania, ale nawet wysadzania osób. Jaki to ma sens, jeżeli po nabrzeżu i całym tym „deptaku” można spacerować? Trudno to logicznie wytłumaczyć. Nawet mewa patrząc na te napisy nie potrafi zrozumieć. Może gdyby chodziło o „ptasią grypę” to by pewnie zrozumiała.
W tej sytuacji w całym False Creek widać bardzo mało łódek, jedynie kajakarze nie maja problemu i samotnie trenują na wodzie.
Podobnie jest z okolicznymi plażami w Vancouver. Oficjalnie plaże na English Bay są otwarte, można spacerować, ale zamknięto większość parkingów. Na tych plażach od lat leżały duże pnie drzew, które służyły, jako siedzenia i oparcia dla plażowiczów. Chroniły one również przed przemieszczaniem się piasku pchanego przez wiatr, podobnie jak polskie wydmy nad Bałtykiem. Widać, że ktoś bardzo „mądry” z władz miejskich zdecydował żeby je zabrać i poukładać, jako zapory do wjazdów na liczne parkingi położone wzdłuż kilkukilometrowego brzegu. Przez wiele dni pracownicy miejscy wykonywali tą pracę z użyciem ciężkiego sprzętu budowlanego. Nic dziwnego, że obecnie burmistrz Vancouver ubolewa, że miasto jest na skraju bankructwa i chce pomocy od rządu prowincjonalnego.
Jako ciekawostka powiem, że kawałek dalej, w rejonie uniwersytetu znajduje się tzw. Park Regionalny, gdzie jest słynna i chyba największa w Ameryce plaża nudystów. Parkingi tam nie zostały ograniczone i bez większych problemów można parkować i zejść z wysokiej skarpy dróżką prowadzącą na plaże. Przy każdej z tych dróżek są tablice przypominające o zachowaniu odległości 2 metrów. Wprowadzono też ruch jednokierunkowy. Jena dróżka w dół a inna kilkaset metrów dalej w górę. Nic dziwnego, że na tej plaży pojawiło się bardzo dużo tzw. „tekstylnych”. Władze Vancouver chciały żeby tam też były większe restrykcje, ale zarząd parku regionalnego stwierdził, że ludzie zachowują się zdyscyplinowanie, przestrzegają przepisowe dystanse i nie ma potrzeby dodatkowych ograniczeń. Nadmierne nieprzemyślane i nieskoordynowane ograniczenia parkingowe powodują, że ludzie zmieniają miejsca rekreacji.
Żeby ułatwić parkowanie pracownikom służby zdrowia i usług niezbędnych, żeby nie jeździli oni komunikacją miejską, tymczasowo zawieszono opłaty parkometrów. Zezwolono również wszystkim parkować na miejscach normalnie wyznaczonych tylko dla mieszkańców centrum Vancouver. Okazało się, że ci, co nie mogli parkować przy plażach na English Bay przenieśli się na plaże w rejonie sławnego Stanley Park. Po kilku dniach zmieniono tą decyzję, ale tylko w rejonie sąsiadującym z parkiem, co spowodowało dezinformację i ogólny chaos.
Inne parki w rejonie metropolii Vancouver cały czas są otwarte dla spacerowania, biegania i jeżdżenia na rowerach. Z ograniczeniami parkingowymi jest różnie. Na przykład w Richmond, gdzie mieszkam nie ma ograniczeń parkingowych przy parkach miejskich. Jedynie zamknięte są, miejsca zabaw dla dzieci, korty tenisowe, boiska do koszykówki itp.
Zupełnie inaczej jest z Morskimi Parkami Narodowymi i Prowincjonalnymi, bo te są całkowicie zamknięte i to najbardziej dotyka żeglarzy, bo ogranicza to możliwości pływania. Normalnie w sezonie są one wypełnione łódkami a teraz straszą tylko napisy, że nie wolno cumować. Nawet podana jest kara 120 dolarów za złamanie zakazu. W porównaniu z polskim mandatami to „taniocha”.
Ruch promowy pomiędzy stałym lądem i wyspą Vancouver został bardzo ograniczony. Zawieszono do odwołania jedną trasę z Horseshoe Bay do Nanaimo. Została inna trasa gdzie ograniczono ilość połączeń. Jedyny kursujący prom miał „twarde lądowanie” na terminalu w Tsawwassen. Efekt był taki, że trap do wyjazdu samochodów z promu został uszkodzony i przez kilka godzin kierowcy czekali na prowizoryczna naprawę i możliwość wyjechania z promu. W związku z tym zrobił się wielki tłok na terminalu, bo pasażerowie z tego rejsu i następnych ściśnięci byli bez zachowania wzajemnej odległości. Niby ograniczenie miało być dla zmniejszenia ilości podróżujących a wyszło odwrotnie. Podobnie jak dużo innych bezsensownych „koronkowych” ograniczeń, które działają dokładnie odwrotnie.
Ciekawa sprawa była celulozownią w Nanaimo, która od lat jest źródłem dużego zanieczyszczenia środowiska. Ostatnio firma ta trafiła na pierwsze strony mediów kanadyjskich w związku z zakazem wywozu z USA bardzo pożądanych maseczek. Władze USA zablokowały transport do Kanady, który był dużo wcześniej zamówiony z amerykańskiej firmy 3Z. Okazało się, że ponad 80% potrzebnego do produkcji surowca, czyli celulozy z drzewa cedrowego pochodzi właśnie z tej fabryki w Nanaimo. Szybka interwencja rządu kanadyjskiego spowodowała, że maseczki dotarły do Kanady, bo zagrożono zablokowaniem exportu tego surowca do USA.
A to jest końcowy efekt tej obróbki, czyli zanieczyszczenie środowiska stworzone przez tą fabrykę. Zdjęcie to dedykuje wszystkim tym, którzy dla „zdrowia” noszą maseczki, żeby pamiętali o zdrowiu tych, co, na co dzień ocierają się o to, co tu widać.
Dla przykładu kolejna ciekawostka. Steveston, gdzie jest popularny „deptak” podobny do Granville Island oraz pomost dla rybaków sprzedających ryby, które sami złowili. W połowie kwietnia były tam tylko tablice przypominające o zachowaniu odległości. Niedługo potem wprowadzono ruch z wydzielonymi kierunkami chodzenia po trapie. Ograniczono też ilość do 15 osób jednocześnie przebywających na dużym pomoście i kupujących ryby. Dużo kutrów, dużo ryb i tylko klientów nie dopuszcza się do zakupów.
Przy tych wszystkich ograniczeniach w różnych miejscach, dla odmiany w innej marinie a właściwie bardziej można określić stoczni remontowej dla małych jednostek pływających życie wygląda normalnie, jakby nic się nie działo, żadna panika epidemiczna. Jachty i kutry rybackie wyciągane są z wody i remontowane. Jedyna nowość to w biurze i sklepiku postawiono przenośne szyby oddzielające klientów od personelu, które jak minie panika pewnie szybko znikną.
Mam nadzieję, że trochę przybliżyłem koleżankom i kolegom żeglarzom sytuacje jak panuje w Vancouver w okresie tej epidemii. Może być to pewnym porównaniem z innymi miejscami na świecie. Muszę podkreślić, że pisałem to w końcu kwietnia, bo oczywiście sytuacja zmienia się dość szybko. Obecnie jest już tendencja do częściowego redukowania ograniczeń, ale idzie to bardzo powoli.
Jerzy Kuśmider
___________________________________________________________________________________________________Jerzy Kuśmider – ur. 1950 r. kapitan jachtowy. Od 1977 na emigracji; w Vancouver (Kanada) od 1981. Właściciel i budowniczy jachtu s/y „Varsovia”. Od 1985 liczne rejsy – głównie samotne po Pacyfiku (ok. 40 tys. Mm). Działacz polonijny. Autor książek: „Samotnie przez Pacyfik”, „Varsovią na Hawaje” oraz licznych publikacji w Kanadzie, USA i w Polsce.