Archiwum kategorii: ZŻ nr 64e luty 2025

Maria Jasnorzewska (Pawlikowska): Marina

I
Szum morza w otwartym oknie
budzi mnie w nocy znienacka.
Świat leży przy mnie i błyszczy
jak złotych gwiazd pełna tacka.
Godzina druga. Głowonóg dawno już zasnął w ciemności,
pod ciężką głowę podłożył ramię niezmiernej długości …

II
Jedwabne rybki zmęczone
w falbankach tiulowych skrzeli,
spadają sennie daleko, aż do dna czarnej kąpieli,
i te największe, z atłasu, z podszewką cudnie dobraną,
kładą się w ciemną kołyskę i szepcą sobie: dobranoc …

III
W oddali błędnej, najdalszej
chwieje się srebrny krążownik.
Zasnęli już marynarze w rozkołysanej warowni.
I ukwiał zacisnął płatki najciszej i jak najtajniej,
i małe czarne koniki śpią w czarnej głębokiej stajni.

IV
Na morzu wznoszą się fale jak tysiąc ust do księżyca …
Woda ma barwę młodego zieleniejącego żyta …

                                                 Maria Jasnorzewska (Pawlikowska)

_________________________________________________________________________________________
Maria Jasnorzewska (Pawlikowska z Kossaków), ur. 1895, czołowa przedstawicielka grupy „Skamander”; poetka o częstych tematach morskich; w r. 1935 poetycka nagroda Zw. Zaw. Literatów Polskich w W-wie za zbiór „Śpiąca załoga; w tymże roku odznaczenie złotym 'Wawrzynem Akademickim” Polskiej Akademii Literatury za wybitną twórczość Literacką. Poezje drukowała w „Skamandrze”, „Wiad. Literackich”, „Drodze”, „Pam. Warszawskim”, „Pionie”. Wydała: „Niebieskie migdały” (1922); „Różowa magja” (1924); „Pocałunki” (F. Hoesick, W-wa, 1926); „Wachlarz, zbiór poezyj dawnych i nowych” (1927); „Dancing, karnet balowy” (1927); „Cisza leśna” (1928); „Paryż” (1929); „Profil białej damy” (1930); „Śpiąca załoga” (1933); „Balet powojów” (1935); kilka wystawianych utworów dramatycznych.
W

(Wiersze i nota o autorze z: „Morze w poezji polskiej” w opracowaniu Zb. Jasińskiego, Główna Księgarnia Wojskowa, Warszawa 1937).

Mariola Landowska: Korespondencja z Portugalii.

Mariola Landowska: Korespondencja z Portugalii.


Joaão Vaz, Figuras e barcos na praia, olej na płótnie, 35×47 cm, ok. 1920 r.


Joao Vãz, Marinha, olej na drewnie, 30×41 cm, przed 1931r.


João Vaz, Partida de Vasco da Gama para a Índia, olej na płótnie, ok. 1900 r.


João Vaz, Vista do rio Sado, olej na płótnie, ok. 1920 r.

João José Vaz, 1859-1931, portugalski malarz, rzeźbiarz.

Był malarzem naturalistą, którego malarskie oko spoczywało niejednokrotnie na nadwodnych widokach, gdzie ludzi, ich pracę, łodzie żaglowe, barki, statki uwieczniał na swoich obrazach. Uznany za życia, obrazy swoje wystawiał w Lizbonie, Paryżu, Rio de Janeiro. Był także pedagogiem, profesorem rysunku, dyrektorem szkoły przemysłowej w Lizbonie, dekoratorem wnętrz.

 

 

 

(zs): Potomek Pana Cogito postanawia wyruszyć na morza.

W Lizbonie, nie tak daleko od monumentalnego Pomnika Odkrywców z postaciami Henryka Żeglarza, Vasco da Gamy, Ferdynanda Magellana i innych wielkich żeglarzy, badaczy i misjonarzy z epoki odkryć geograficznych, tuż za wysokim Ponte 25de Abril, cumując w Doca de Alcântara do burty starego żaglowca potomek Pana Cogito poczuł potrzebę zaznania niczym nieograniczonej wolności; postanowił wyruszyć w świat; na morza i oceany, w pogoni za słońcem

Oddalenie od domu, pracy, trosk, szarzyzny codziennego życia, ale także atmosfera egzotyki roztaczająca się w porcie wypełnionym żaglowcami z odległych krajów, a jeszcze opowieści z dalekich mórz w upalne dni i wieczory lizbońskie, no i Henryk Żeglarz jakby wskazujący i nakazujący: nie bój się, płyń! – to wszystko rozbudzało wyobraźnię, szeptało: płyń, płyń. Inny żeglarz z żaglowca do burty którego stoi jacht potomka Pana Cogito, już zdecydował: sprzedał wszystko co miał, oddał długi, pożegnał przyjaciół, rodzinę, zlikwidował swoje interesy (biznesy!), nawet adres mailowy usunął z sieci i teraz płynie w świat, po wolność.

Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem, taką ma wolę potomek Pana Cogito. Wreszcie oderwie się od obowiązków, powinności, konieczności robienia dobrych min w dziwnych sytuacjach, życia wymagającego każdego dnia dokonywania trudnych wyborów moralnych i etycznych. Budzik nie będzie dzwonił o piątej rano, wzywając do pracy.

Jako potomek Pana Cogito ma ukryte, prawie już zapomniane w genach podróże i także jego w podróżach interesuje krajobraz, morze, dalekie wyspy, ale zabytki historii już mniej, za to szczególnie ciekawią go inni napotkani, tak zwani zwykli ludzie.

Dziwi się, jest olśniony ich swobodą, beztroską. On zostawił za sobą ludzi znajomych, przyjaciół pełnych trosk, kłopotów, z poważnymi i przytłaczającymi problemami egzystencjalnymi. Jest zdumiony, że bez Homera, Szekspira, nie wiedząc kto to Cezar, a kto Napoleon można żyć i śmiać się.

Odkrywa świat już odkryty i ze zdumieniem stwierdza, że droga przed siebie którą obrał, jak najdalej od domu, prowadzi go, o dziwo … z powrotem do jego domu. Ale stwierdza też, że w którąkolwiek wyruszyłby stronę to i tak u kresu wędrówki powróci do domu. Więc Ziemia jest okrągła! Potomek Pana Cogito doznaje olśnienia i zdumiony popada w zadumę, a może i w rozterkę. Więc poszukiwanie wolności wypełniło się, powrócił do domu i w tym stanie, w jego świadomości pojawia się dokładne, rachunkowe spostrzeżenie – zgubił jeden dzień z życia. Następnym razem popłynie w drugą stronę, żeby wyrównać stratę. Wróci do stanu pierwotnego, ale czy również nie zgubi znalezionej na morzu wolności?

(zs)

(zs): Wojtek (Victor) Wejer – Nagroda Ocean Cruising Club 2024.

OCC’s Lifetime Award for his long service to high latitude sailors.

Żeglarzom, tym zainteresowanym żeglugą w rejonach polarnych, w Arktyce, a już szczególnie zmierzającym na wody NWP Wojtka (Victora) Wejera przedstawiać nie trzeba. Każdy kto planuje rejsy na tamte akweny słyszał o nim, a wielu korzystało z jego rad i pomocy na tych trudnych, tak bardzo nieprzewidywalnych wodach.

W tym roku żeglarze oceaniczni ze znanego na całym świecie stowarzyszenia Ocean Cruising Club uhonorowali, m.in., znaną brytyjską żeglarkę oceaniczną (regaty Vendée Globe) Pip Hare oraz Wojtka (Victora) Wejera.

The OCC Announces its 2024 Awards for Sailing and Voyaging Excellence

Devon, UK, 18 February 2025—The Ocean Cruising Club has announced the winners of its 2024 awards for sailing and voyaging accomplishments featuring its Seamanship Award to British Vendée Globe racer Pip Hare and the Lifetime Award to Canadian Victor Wejer.

Pełny  tekst na stronie OCC: https://www.oceancruisingclub.org/

Wojtek (Victor) Wejer jest osobą znaną żeglarzom oceanicznym. Już w 2016 roku Ocean Cruising Club przyznał mu nagrodę honorową: OCC Award of Merit – za wybitne dokonania w społeczności żeglarskiej. To uznanie dla jego bezinteresownego wsparcia radami i doświadczeniem (przez lata pracował w Arktyce) żeglarzy przemierzających Northwest Passage (NWP); dla jego raportów o możliwościach żeglugowych, warunkach meteorologicznych i nawigacyjnych panujących w Arktyce. Wojtek Wejer jest autorem locji NWP: Yachtsmen Routing Guide to Northwest Passage for safe/unsafe anchorage/shelter

Został także nagrodzony, m.in., Specjalną Nagrodą Honorową PZŻ Rejs Roku 2017 i Medalem Franklin’s Lost Expedition przyznawanym przez Royal Canadian Yacht Club.

Dla Wojtka Wejera żeglarska przygoda rozpoczęła się w Polsce, w Szczecinie, gdzie w klubach żeglarskich – w Morskim Klubie Sportowym „Pogoń” i akademickim Jacht Klubie AZS, w latach 1958-1967 z sukcesami uprawiał żeglarstwo, o czym świadczą odszukane w archiwach niektóre jego wyniki sportowe z tamtych lat:
14-15 VIII 1960   Żeglarskie Mistrzostwa Okręgu Szczecińskiego; kl. Finn: Wojciech Wejer – 1m
             VI 1961   Mistrzostwa Okręgu; kl. Finn: Wojciech Wejer – 1m/4
             VI 1961   Mistrzostwa Okręgu Juniorów, kl. Omega: W. Wejer – 2m/4
                  1962   Mistrzostwa Szczecina, kl. Finn: W. Wejer – 1m
  21-22 IX 1963   VIII Międzynarodowe Regaty Przyjaźni, kl. Finn: W. Wejer – 2m

W korespondencji mailowej do Zeszytów Żeglarskich, tak oto pisze o przyznanej mu tegorocznej nagrodzie:

Ja będę odbierać tę nagrodę w Newport, Rhode Island w kwietniu w towarzystwie innych
Polarników, których prowadziłem.
To Trofeum „Life Time” dedykuję wszystkim, których kierowałem bezpiecznie, a od tego
czasu wspomagałem ponad 100 jachtów.
To była ich przygoda na całe życie, którą przebyli przez nieosiągalne legendarne Przejście
Północno-Zachodnie i pobudziła wyobraźnię wielu słynnych odkrywców na całym świecie.
Takie osiągnięcie umożliwiłoby realizację celu, który wymykał się ludzkości od czasu,
gdy król Anglii Henryk VII wysłał Johna Cabota na poszukiwanie tej drogi w Ameryce Północnej w 1497 roku. Następna wyprawa – 350 lat później – Sir Johna Franklina, zakończyła się tragicznie – wszyscy zaginęli
.
Cheers,
Wojtek Wejer

W Zeszytach Żeglarskich niejednokrotnie pisaliśmy o Wojtku Wejerze: nr 29e (V 2016), nr 32e (II 2017), nr 34e (VIII 2017), ZŻ nr 35e (XI 2017), nr 55e (XI 2022).

(zs)

Marek Słodownik: 100 lat pod polską banderą.

16 maja 1925 roku na polskim jachcie postawiono po raz pierwszy biało-czerwoną banderę. Jacht „Carmen” przeszedł do historii żeglarstwa, a jego armatorzy stali się prekursorami sportowej żeglugi pod żaglami.

           Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Carmen” przeszła do historii polskiego żeglarstwa chociaż w swoim dorobku nie miała ani spektakularnych rejsów, ani też długiego żywota. Jacht był jednak pierwszą jednostką żaglową, na której postawiono banderę odrodzonego państwa polskiego. Był niewielkich rozmiarów jolem o niskiej burcie, niewysokich masztach i ciasnym wnętrzu. Jednostka została zakupiono z inicjatywy Czesława Czarnowskiego, do którego dołączył, tworząc krakowsko-wileńską 10-osobową maszoperię, Jan Józef Fischer. Ten drugi, mający większe doświadczenie żeglarskie, wyruszył w kwietniu 1925 roku do Danii w celu poszukiwania odpowiedniej jednostki. Jego uwagę w duńskim Nyborgu zwrócił niewielki jacht o smukłych kształtach kadłuba i harmonijnych liniach. Zakup sfinalizowano bardzo szybko i wkrótce postawiono na nim polską banderę. Wkrótce do Fischera dołączyła załoga z Polski, która po postawieniu bandery w dniu 16 maja 1925 roku wypłynęła do kraju. Rejs trwał 4 dni, odbył się bez przygód i awarii, i jacht zawinął do Gdańska.

W pierwszym sezonie „Carmen” żeglowała po Zatoce Gdańskiej, a w przerwach pomiędzy rejsami uzupełniano wyposażenie i dokonywano drobnych napraw. W kolejnych latach jacht żeglował,,z załogami wyłonionymi z naboru, po Bałtyku zawijając do portów skandynawskich. Na podstawie zebranych materiałów Fischer opracował prezentację, z którą jeździł po klubach i otwartych spotkaniach pokazując zdjęcia opatrzone własnym komentarzem.

Fischer wielokrotnie przestrzegał niedoświadczonych żeglarzy na łamach pism żeglarskich. (pisownia oryginalna): Nie wychodźcie w morze bez wiedzy żeglarskiej. Może stać się to przyczyną wypadku a ukazanie się polskiego jachtu w obcym porcie będzie powodem żartów, jeśli będzie bez porządnego osprzętu, map, i t. d. Manewry żaglami to rzecz najważniejsza, Na pierwszy sezon weźcie rybaka za nauczyciela. Nauczy was jak stawiać żagiel, jak cumować, robić sploty i węzły. […] Wychodzenie na pełne morze bez map, odpowiedniego osprzętu to kuszenie Opatrzności i nie powinno się powtórzyć1

Po kilku sezonach „Carmen” okazała się zbyt mała na potrzeby żeglarzy i została sprzedana Romualdowi Piterze. W 1933 roku jacht został przekazany morskiej drużynie harcerskiej z Gdyni. Wkrótce został skradziony z portu i uprowadzony do Niemiec. Porzucony został w porcie Stolpmünde (dzisiejsza Ustka). W czasie wojny został zrabowany i wywieziony do Niemiec i ślad po nim zaginął.

Maszoperia po długich – tym razem – poszukiwaniach, zakupiła większy jacht, „Jurand”, ex „Haimat”, ex „Drei Rosen”, ex „Spray”, który pod polską banderą żeglował do wybuchu wojny.

Podstawowe dane techniczne jachtu „Carmen”:
długość całkowita 13 m
szerokość całkowita 3 m
powierzchnia żagli 10 m2
balast 4 tony

                                                                         *   *   *

Jan Józef Fischer, ur. 20 marca 1873 r., zm. 10 września 1942 r.

Urodził się w zamożnej mieszczańskiej rodzinie krakowskiej i od wczesnych lat pasjonował się turystyką górską. W wieku 15 lat wszedł na Łomnicę, schodząc jako pierwszy przez Wyżnią Miedzianą Ławkę w płn. ścianie tego masywu. Potem były inne taternickie osiągnięcia, dziś już nieco zapomniane. Młody Fischer zasłynął jednak swoimi wyczynami narciarskimi. Jego uczniem był Mariusz Zaruski, który w Zakopanem osiadł w początku XX wieku. Swoimi osiągnięciami zaskarbił sobie przychylność środowiska wskutek czego przez wiele lat piastował funkcję prezesa krakowskiego Tatrzańskiego Towarzystwa Narciarzy, istniejącego aż do wybuchu II wojny. Wielką pasją Jana Józefa Fischera były także sporty automobilowe; brał udział w rajdach i zlotach samochodowych na terenie całej Europy. Kolejną jego pasją było lotnictwo.

Jako ochotnik zgłosił się do wojskowej szkoły lotniczej w Fischamend, a po jej ukończeniu wstąpił w szeregi Hallerczyków (Armia Polska pod dowództwem gen. Józefa Hallera utworzona w 1917 r. we Francji – przyp. red) i jako lotnik wrócił do wolnej Polski. Zainteresował się w tym czasie żeglarstwem morskim, miał już za sobą kilka rejsów w Dalmacji.

Po zakupie „Carmen”, a następnie „Juranda”, pływał głównie do portów Skandynawii, jednak jako żeglarz coraz rzadziej stawał na jego pokładzie. Wspierał finansowo rejsy studentów, wpłacał datki na Fundusz Komitetu Floty Narodowej oraz sekcje żeglarskie i wioślarskie AZS‐ów: krakowskiego i warszawskiego, z którymi był związany osobiście, bądź przez swych przyjaciół.

     

W czasie wojny Fischer pozostał w Krakowie, w czerwcu 1942 roku został aresztowany przez gestapo i osadzony w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Rodzina nie zdołała go wykupić, a prawie 70-letni człowiek słabł z każdym tygodniem. Zmarł w obozie z wycieńczenia.

Czesław Czarnowski, ur. 23 czerwca 1883 r., zm. 29 listopada 1983 r.

Dzieciństwo i młodość spędził w Nowogrodzie, Petersburgu i Wilnie. Jego ojcem był inżynier leśnik, który został przez władze carskie skierowany wraz z rodziną w głąb Rosji (ojciec otrzymał przydział do pracy nad środkową Wołgą). Czesław w ramach służby wojskowej ukończył Akademię Medyczną w Petersburgu. Studiował również w Dorpacie. Był aktywnym członkiem dawnych klubów żeglarskich w Nowogrodzie i Petersburgu, działał również w strukturach Ligi Morskiej w Wilnie. Patent kapitański uzyskał jeszcze w XIX wieku, w roku 1899, w roku 1967 uzyskał patent jachtowego kapitana żeglugi wielkiej.

W 1926 roku zwodował jacht „Mewa”, na którym żeglował po jeziorach Trockim i Narocz, brał udział w imprezach promujących żeglarstwo, gościł często podczas regat, zapraszał na pokład oficjeli. Odbywał corocznie kilka rejsów, a na pokład zabierał młodzież zdobywającą żeglarskie doświadczenie w wyprawach do portów duńskich i szwedzkich. Był jednym z pionierów żeglarskich wypraw bałtyckich i na Morze Północne, zwycięzcą pierwszych polskich regat pełnomorskich na jachcie „Jurand”. Po powrocie do Polski został ponownie członkiem YACHT KLUBU POLSKI, do którego należał od jego założenia w 1924 roku.

 

Wydał siedem publikacji z zakresu tematyki morskiej i żeglarstwa. Opublikował m.in. „Podróże „Jurandem” do Skandynawii” (1938) oraz „Strzępy wspomnień” (1973). Był także malarzem amatorem, twórcą prac o tematyce marynistycznej (sprzedał ponad tysiąc obrazów). Po wodach śródlądowych przepłynął około 3000 kilometrów, a po morzach około 5000 mil morskich.

Ukończył studia medyczne i jeszcze przed II wojną światową wykładał na Uniwersytecie Wileńskim. Praktykował także jako lekarz na terenie Rosji. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zamieszkał w Wilnie, gdzie wykładał na Uniwersytecie Wileńskim i został tam profesorem otolaryngologii. Na szesnaście lat wyjechał do Argentyny, potem cztery lata mieszkał w Anglii, trzy na Bliskim Wschodzie i niecały rok w USA. W 1965 przyjechał do Polski. Został członkiem Polskiego Towarzystwa Otolaryngologicznego.

_____________________________________
1. Fischer, J. „Wiosna w pełni”, Sport Wodny, 7/1934, str. 123

                                                                                                                            Marek Słodownik

Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe i z arch. Autora.
________________________________________________________________________________________________________Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, Mass media Communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. „Kino Żeglarskie”, „Ratujmy Dezety”, „Rok Zaruskiego”, „Rok Prasy Morskiej”, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

 

Ludomir Mączka: Listy z rejsu statkiem m/s „Wyspiański” do Buenos Aires na wyprawę jachtem „Śmiały” dookoła Ameryki Południowej.

W latach 1965-1966 Polskie Towarzystwo Geograficzne zorganizowało wyprawę naukowo-żeglarską na jachcie Śmiały dookoła Ameryki Południowej. Pomysł wyprawy wyszedł z redakcji miesięcznika Poznaj Świat, od redaktora Bronisława Siadka. Trasę rejsu zaplanowano ze Szczecina przez Atlantyk do wschodnich wybrzeży Ameryki Południowej i dalej przez Cieśninę Magellana, Patagonię, zachodnie wybrzeża Ameryki Płd, wyspy Galapagos, Kanał Panamski i powrót do Polski. Spośród wielu kandydatów do udziału w wyprawie wybrano osoby z doświadczeniem żeglarskim, jak i przygotowaniem naukowym w badaniach terenowych objętych programem wyprawy. Ludomir Mączka znalazł się w załodze wyprawy, ale jako członek rezerwowy. Ze Szczecina na Śmiałym nie wypłynął, ale ponieważ w pierwszym etapie rejsu, w Londynie, z przyczyn zdrowotnych, musiał opuścić wyprawę jeden z członków załogi, więc Ludek wypłynął z Gdyni statkiem PLO m/s Wyspiański, aby dołączyć do załogi Śmiałego w Buenos Aires.

Publikowane poniżej listy Ludomira Mączki do przyjaciół i znajomych w Polsce są o tyle odmienne od dotychczasowej korespondencji żeglarza, że pokazują świat oglądany w rejsie, ale tym razem z pozycji pasażera statku handlowego; nawet nie załoganta.
                                                                                                                                                                                                      (zs)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

10 XI 65 MS Wyspiański

Godz. 22.00. Trochę pada. Jestem ostatecznie na statku. Trochę spraw zostało niezałatwionych – zwłaszcza żywność z Lublina. Szkoda, ale trudno. Właściwie to powinienem podskakiwać z radości, bo ziszczają się marzenia młodości, ale może ta młodość przeszła – tak, że czuję tylko odprężenie. No i twarde postanowienie, że muszę i potrafię przetrzymać wszystkich i trochę niepokoju – jak to będzie.
Właściwie to zetknąłem się z życzliwymi ludźmi. Kabina 2-osobowa, mieszkam z młodszym ode mnie i nawet żeglarzem, z Gdyni, który z rodziną wyjeżdża do Santos.
Odejście 11.11 ok. 0100. Trochę się rozpogodziło, potem księżyc. 0800 śniadanie. Jestem trochę rozespany. Po śniadaniu obchodzę statek „po wierzchu”. Na dalsze znajomości – potem.
Biorę się do hiszpańskiego. Pogoda ładna, widać jakiś ląd na S, chyba niemcy, ale ja jestem pasażer to mi wszystko jedno. Nie, to Bornholm i na N Christianso. Zawsze piękny. Przechodzimy w odległości jakichś 3-4 kabli. Teraz już odwrotu nie ma. Powrót tylko przez Cape Horn lub Magellana. Cieśnina Le Maire’a, Cieśnina Drake’a, Virgin Is, Staten Is. i to wszystko co się czytało. Teraz się sprawdzi na sobie. Zobaczę. Mongolia mi smakowała i była smakiem życia. Wielka żegluga chyba też.

11 XI 2100, deszcz. ←┴ pomnik łodzi podwodnych – Kiel. Śluza Kiel. 2145. Deszcz, światła, itd.

12 XI ok. 1030 ʍ Hamburg. Strasznie zimno. Cumujemy daleko od miasta. Waltershof. Do miasta trzeba przepłynąć promem a następnie jakimiś autobusami i tramwajem.
Pasażerów jest sztuk 7.
1. ja.
2. dwie zakonnice do Brazylii, do polskiej szkoły.
3. jedzie pani w odwiedziny do braci w Argentynie.
4. ojciec, matka i ok. 2 – 2,5 letni syn do Brazylii, na stałe.
Załoga. Kpt. Stanisław Mikołajczyk.
Trzeci oficer pamięta smutną wyprawę Conrada i Teresę (Teresa Dudzic – członek wyprawy w 1958 r. jachtem Joseph Conrad – przyp. red.), nazywa się Trąbka-Laś (zdaje się). Intendent pamięta Wagnera i całą wojnę pływał na Batorym.
Żarcie dobre i dużo, ale elegancko. Jako pasażer muszę się myć, golić i w ogóle wyglądać chlujnie.
Mam ze sobą sekstans i chronometr, który mi dostarczono przed wyjazdem. Do Maryli G. względnie T.(Maryla Grochowska-Thomsen, żeglarka z kręgu bliskich znajomych szczecińskich L. Mączki, zamieszkała w Hamburgu – przyp. red.) telefonowałem. Chyba wkrótce będzie.

(Sobota 13 XI godz. 1030) Wczoraj łaziłem z tym wspólnikiem (jako germanista !!!?) po Hamburgu. Ale się jeszcze nie rozkręciłem. Pojechaliśmy gdzieś na wieś autobusem i stamtąd do Wedel i tramwajem do miasta. Zresztą wieczorem ruch niewielki. Przedmieście przyjemne i ciche, ale mówił jeden znajomy znajomych, że tutaj też po nocy biją i rabują zwłaszcza ????? Jutro chyba pójdę nawet do kościoła z tymi zakonnicami, bo to aż w śródmieściu, no i wypada jakoś się nimi zaopiekować (dodatni wpływ kościoła na moją grzeszną duszę – cóż robić).
Dostałem na chwilę plan. Stoimy w Griesenwerder Hafen.
Z reklamy – 20 tyś. statków rocznie, ponad 30 milionów ton. Hamburg Fischmarkt – ruch w sobotę do 10. Szkoda, trzeba będzie zajrzeć w poniedziałek. Ponoć wszystko co z morza, można tam obejrzeć – od świeżych śledzi do krokodyli.
Dostałem taki folder – Landheng Hamburg. W sobotę ok. 14 przyjechał Peter z Marylą i dziećmi. Pojechałem do nich. Przegadaliśmy do wieczora. Peter pokazywał i opowiadał o swoim pobycie w USA. Ze wstydem stwierdziłem, że moja niemczyzna i angielszczyzna pozostawia bardzo wiele do życzenia i w sprawach bardziej skomplikowanych nieraz się nie dogadałem. No, ale trudno, jakoś się doszlifuję z czasem. W niedzielę Peter przyjechał samochodem ze mną (nocowałem u nich na materacu dmuchanym) i zabrał te dwie siostry do kościoła, ale nic z tego nie wyszło, bo nabożeństwa już nie było, ok. 1200. Ale za to zobaczyły siostrzyczki Reeperbahn i Grosse Freiheit, bo tam akurat jest kościół katolicki św. Józefa. Z wierzchu chyba barok (?), wewnątrz nowoczesny, ale ładny – poza tym jasny i surowy.

17 XI O 0400 (około) wyszliśmy z Hamburga. Pooglądałem odejście i poszedłem trochę spać. Wróciłem od Petera ok. 0100 ostatnim tramwajem wodnym z Landungsbrücken. Peter telefonował do portu, kiedy statek wychodzi i odwiózł mnie z Farmsen do Landungsbrücken. Tymczasem na statku wybuchła panika, że się zabrudziasiłem i spóźnię. Zresztą bardzo to ładnie ze strony kierownictwa i współpasażerów. Kapitan był już skłonny nawet poczekać na mnie na redzie. Trochę w tym mojej winy, że nie zostawiłem telefonu do Petera, ale trochę nabrali zaufania do mego rozsądku jak powiedziałem, że telefonowałem do portu (telefonował Peter, ale to wszystko jedno). Oczywiste pozdrowienia dla wszystkich znajomych Wojtków, Danki K., itd.

Przyjemnie mi się wracało: pusto, cicho, od promu ciemno. W mieście światła i tak jakoś poczułem się, że naprawdę jestem w wielkim świecie. No, a powitanie na statku było bardzo miłe, bo zawsze przyjemnie zetknąć się z życzliwymi ludźmi. Pozdrowienia też od ks. S. Jenczyka czy jakoś tak. Tego co był w Londynie.

Wracając do tego kościoła na Grosse Freiheit to jak mi to ksiądz objaśnił naprzód był kościół zbudowany ok. 1715 roku jeszcze w Danii, bo granica wtedy przebiegała tamtędy i katolicy z Hamburga chodzili tam do kościoła, bo w tych czasach służba graniczna i przebieg nie były jeszcze tak doskonałe jak teraz. Dopiero po wojnie z Danią w 1864 roku Prusy zagrabiły część Danii (Szlezwik Holstein), no a następnie powstała tam dzielnica hamburska. Jak mi to tłumaczył Peter, że to nie jest cały Hamburg, tylko jakiś jeden objaw życia wielkiego portu. Podobało mi się, że nie wychwalał i nie przeganił Reeperbahn.

W domu, z Marylą, oplotkowałem wszystkich znajomych, trochę pogadałem z Peterem. Posłuchałem dobrej muzyki z płyt i tak właściwie sobie pomieszkałem. Miasto, jak każde duże miasto. Sporo widzi się samochodów, trochę złotej młodzieży, ale specjalnie krzykliwa nie jest. Kobiety z automatów również telefonują godzinami. Zresztą, tak jak w Warszawie lub Kopenhadze.

Minęliśmy Elbe 1, zostawili pilota i płyniemy dalej. Robimy ok. 17 kn. Morze jest szare. Wiatr 4-5º, smugi piany. Ale statek prawie się nie kołysze, trochę na boki waha o parę stopni. Niebo szare. Morze, jak to określił Conrad, wygląda staro. Rano były pojedyncze płaty mgły, teraz widzialność jest dobra. Mamy nowych pasażerów. Jeden Brazylijczyk średniego wzrostu i wieku (ale starszy ode mnie) ??? z wąsikiem, opalony albo smagły. Tak sobie wyobraziłem starszego Brazylijczyka. Jeden starszy dziadzio Niemiec, jeden młody (ok. 20 lat) jw. i dwie starsze Niemki (babcie). Jedna wygląda całkiem miło, a druga jędzowato. Coś mi się widzi, że lekcji niemieckiego nie będzie. Jest wreszcie jakiś półsztorm, trochę kiwa, ale jakoś się żyje. Zobaczę jak będzie dalej.

18 XI Ok. 0800 Pas de Calais. Skałki Dover, jakieś latarniowce. Widzialność dość dobra. W nocy przestało kiwać. Uczę się hiszpańskiego. Po południu jest całkiem ciepło i spokojnie. Mamy łagodne wzdłużne kołysanie, całkiem miłe. Dostałem telegram od p. H. Lewińskiej z Poznaj Światu. To było przyjemne. Czytałem trochę Geologię And, ale trzeba przyznać, że mi to nietęgo idzie, choć nawet dość ciekawe. O wulkanach i niepowiązaniu ich z rowami tektonicznymi. O lawach pokrywających utwory lodowcowe w których znów wymyte są plejstoceńskie terasy, itp., ale jeszcze wciąż jestem trochę w stanie podniecenia i ciężko mi się skupić.
Wieczorem mijamy półwysep Cherbourg. Ciepło, deszcz.

19 XI Piątek. Od rana już Biskaje. Ciepło, niebo czyste. Rano były ciemne chmury, ale się rozeszły. Teraz słońce, długa łagodna fala i w ogóle prawie Południe. Wiatr słaby, chyba 3ºB od SW. Później trochę się chmurzy, wiatr trochę rośnie. Ok. 2 godziny bawię się w tłumacza. Tłumaczę moim sąsiadom (tym emigrantom) opowiadanie starego dziadka Niemca jak i co, i za ile w Brazylii. Po obiedzie się trochę rozdmuchało, chyba do 6ºB, ale strasznie ciepło.Trochę chmur, trochę słońca i dość silne wzdłużne kołysanie. Czasem jak dziób zaryje w falę to pył wodny leci przez cały dziób i słychać uderzenie i czuć wstrząsy.

20 XI Sobota. Wyszliśmy na Atlantyk. Pogoda gorsza. Wiatr się trochę uspokoił, ale fale silne i trochę statkiem poniewiera. Przechyły do ok. 30º i silne kołysanie wzdłużne. Widzialność bardzo dobra, cumulusy, słońce, 14ºC.
Część pasażerów wysiadła, część chodzi jak muchy w jesieni, fotele jeżdżą. Jak na razie nie jest źle. Apetyt służy.

21 Niedziela. Morze jak na obrazku, ciemnogranatowe, niebo błękitne, w oddaleniu jakieś chyba 10 Mm widoczna Portugalia. Jest ciepło. O 0800 16ºC w cieniu. Nie kołysze, jest cicho i pięknie. Wybrzeże jest wysokie, lekko zamglone, widać jakieś miasteczka, zamki, sporo rybaków i dość dużo statków. Chorzy odżyli i nabierają barwy. Za 8-10 godzin powinniśmy być w Kadyksie. Ciekaw jestem Hiszpanii. Koło Anglii sztorm. U nas pewnie pełny listopad, a tutaj już prawie Południe.

Ok. 1800 (kotwica) w Kadyksie. Piękna, rozległa zatoka. Pogoda, że u nas rzadko w lecie. Woda turkusowo zielona, łagodny przybój z Atlantyku, błękitne niebo, zupełnie jak na pocztówkach. Na redę wprowadza nas pilot. Pilotówka parowa trochę zakopcona i drewniana. Dookoła zatoki ???? W Kadyksie widać jakąś świątynię w stylu mauretańskim. W porcie cicho. Niedziela. Do portu wejdziemy jutro – es Domingo (niedziela). Mnie to nawet odpowiada tak sobie stać na redzie i czekać na jutro. To też przyjemne.

Kadyks – to starożytny Gades. Jakieś tam ??? się z Fenicją, potem chyba Rzymem, Maurami. Niedaleko, tuż, tuż, jest Xeres de la Frontera, tutaj w 711 roku Maurowie zadali decydującą klęskę wojskom chrześcijańskim i pozostawali tutaj aż do 1492 roku, kiedy to padły ostatnie twierdze Grenady. To najładniejsza część Hiszpanii – Andaluzja. Kobiety, wino i śpiew. W przynajmniej wino, bo reszta za droga.W porcie jak u nas, na falochronach goście łowią ryby. W mieście widać prawdziwe palmy na ulicy (a może tylko mi się zdaje). W oddaleniu ku N widać wysokie góry, to chyba będzie Sierra Morena.

22 XI Poniedziałek 0800 cumujemy w Kadyksie. Pogoda piękna. Miasteczko ponad 100000 mieszkańców. O Kadyksie później, bo wyjąłem kupę butelek.

Otrzymują wg wykazu.

Ludomir

                                                                     * * *

Kadyks 22 XI 65

Jestem już drugi dzień w Kadyksie. W hiszpańskim porobiłem już znaczne postępy. Una copa de vino, dos copas de vino, i tak aż straciłem rachunek. Wino jest tutaj tanie, sprzedają na kieliszki i bardzo dużo. Wczoraj cały dzień łaziłem po Kadyksie. Naprzód z tym moim współtowarzyszem kabiny, potem sam, a potem z marynarzami i tak aż do kolacji o 1700. O 1730 poszliśmy – ja i dziesięciu marynarzy na dalsze zwiedzanie miasta. Po drodze spotkaliśmy chiefa, który odwrotnie wracał na statek z zakupionym 2 litrowym gąsiorkiem muszkatelu. Pokazał gdzie to sprzedają. Potem jeden marynarz już z dwoma gąsiorkami poszedł na statek. Wreszcie zostaliśmy we trzech. Chodziliśmy po wąskich uliczkach starego miasta – może też jest eleganckie, z rozmachem, ale nie zielone. Ruch zaczyna się wieczorem. Wąskie uliczki zapełniają się. Między ludźmi przeciskają się samochody. Knajpki zapełniają się. Typy wina bardzo różne, 3 pesety – 1$ do 60 pesetos, kartka pocztowa 3, znaczek 3, list 7 pesetos. Uliczki w stylu mauretańskim, podwórka ze studniami i z podwórka wejście do mieszkań. Część wykładana kafelkami. Dzieci jak wróbli. Biegają po ulicy, krzyczą, biją się, jak u nas. Teraz urwałem się sam, połaziłem trochę po mieście. Usiadłem na starej bramie prowadzącej do starych fortyfikacji, grzejąc się do słońca i korzystając z samotności piszę. Ten mój sąsiad jest trochę męczący, oglądałby tylko koszule i albo wpada w wielkie uwielbienie dla stopy życiowej, techniki, albo wszystko mu się nie podoba. Tak, że bardzo chętnie wreszcie się go pozbyłem. Poszedł na podwieczorek, a ja zostałem w mieście. Natomiast chief jest bardzo miły i kulturalny, szpakowaty pan. Widział kawałek świata i umie o nim opowiedzieć. Lubi łazić po takich różnych zaułkach i wczuć się w atmosferę miasta. Kadyks ma ponad 100 tys. mieszkańców. Stare miasto otoczone jest murem. Zaułki są piękne w dzień, a jeszcze ciekawsze w nocy. Szerokie, miejscami na samochód i jeszcze troszkę. Na ulicy sprzedają pieczone kasztany (ohydne), oliwki marynowane całkiem dobre, pieczone orzeszki ziemne. Właściwie całe miasto to jedno muzeum w stylu mauretańskim, renesansu i bo ja wiem co jeszcze. W typach ludu widać dużo elementu arabskiego. Ale na nasz europejski gust to mało jest ładnych kobiet i mężczyzn. Jednak to jest Południe i ludzie się tutaj szybko starzeją. W mieście kręci się dużo kundli i są traktowane bardzo życzliwie. Nie widziałem, aby ktoś za nimi rzucał kamieniami. Również wiele jest kotów.

Kadyks jest portem pływowym, przy odpływie odsłaniają się skały. Dużo jest rybaków, wędkarzy i wyniki takie jak u nas w Odrze. Teraz jest już po sezonie, ale miasto nastawione jest na ruch turystyczny. Stąd chyba tyle winiarni. Ludzie życzliwi. Celnicy mili. Naprawdę. Stoją wprawdzie na bramie w porcie i jeden na trapie, ale tak nikomu nie wadzą. To chyba Bizet w Carmen zrobił hiszpańskim celnikom złą prasę. Trzeba jednak opisać miasto. Trzeba by wziąć opisy trochę z Capri, trochę z Włoch i to byłaby Hiszpania. Przy tym wydaje mi się dziwne, że ten naród wymyślił i lubi corridę. Tutaj coś nie gra. Nie wiem co, a za mało czasu by dokładniej poznać kraj i ludzi. A szkoda, chętnie bym tutaj jeszcze kiedyś na dłużej zajrzał.

A wszystko to jest tak jakoś ładnie, ciepło i swojsko, że aż żal odpływać. Żal, że wszystko musi się zakończyć. A tak tutaj by się posiedziało. Po raz pierwszy zobaczyłem rosnące na swobodzie palmy i cytryny. Piękny park, mury z widokiem na Atlantyk. Kadyks był obok Sewilli głównym portem srebrzystych flot. Po mieście jeździ sporo dwukołowych wozów zaprzężonych w muły. Koła są wielkie, ogumione, muły średnie i to też egzotyka.

Nareszcie kończę. Jak się coś naprawdę przypomni to następnym razem. W drodze lub z Rio.

Do wiadomości.

1. Jacobsony i wg uznania w Szczecinie.
2.
Hipcio
3.
Chałupa
4.
T. Dudzic – W-wa
5.
ad acta – Szczecin
6.
kolejność dowolna, a nie będę pisał o tym samym 10 listów.

Pozdrowienia
Ludomir

Pozdrowienia dla wszystkich znajomych.
Lu

P.S. Posłałem list do chałupy, do Gliwic, ze sprawozdaniem z Hamburga. Powinien też trafić do Szczecina.

________________________________________________________________________________________________________
Ludomir Mączka – ur. 22.05.1926 r. we Lwowie, zm 30.01.2006 w Szczecinie, żeglarz, geolog. Na jachcie „Maria” w latach 1973-1991 żeglował w rejsie wokółziemskim. W latach 1984-1988 na jachcie „Vagabond 2”, wraz z W. Jacobsonem i na różnych odcinkach innymi żeglarzami, przepłynął Przejściem Północno-Zachodnim (NWP). Laureat wielu nagród, m.in. Rejs Roku -1984,1988, 2003, Kolosy -2001: Super Kolos 2001,Conrady -2003.

 

Mural w Museu de Marinha w Lizbonie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

(zs):                                                                                                                        ARTYKUŁY
W tym roku żeglarze oceaniczni ze znanego na całym świecie stowarzyszenia Ocean Cruising Club uhonorowali, m.in., znaną brytyjską żeglarkę oceaniczną (regaty Vendée Globe) Pip Hare oraz Wojtka (Victora) Wejera.
_________________________________________________________________________________________________________
Ludomir Mączka:                                                                                          LISTY
Jestem ostatecznie na statku. (…) Kabina 2-osobowa, mieszkam z młodszym ode mnie i nawet żeglarzem, z Gdyni, który z rodziną wyjeżdża do Santos. (…) Żarcie dobre i dużo, ale elegancko. Jako pasażer muszę się myć, golić i w ogóle wyglądać chlujnie.

_________________________________________________________________________________________________________
Maria Pawlikowska -Jasnorzewska:                            WIERSZE
….Godzina druga. Głowonóg dawno już zasnął w ciemności,
pod ciężką głowę podłożył ramię niezmiernej długości … 

_____________________________________________________________________
Marek Słodownik:                                            WSPOMNIENIA
16 maja 1925 roku na polskim jachcie postawiono po raz pierwszy biało-czerwoną banderę. Jacht „Carmen” przeszedł do historii żeglarstwa, a jego armatorzy stali się prekursorami sportowej żeglugi pod żaglami.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

G A L E R I A   O B R A Z U

                  Paweł Przybyłowski, olej na płótnie


                                                                                                                                      Paweł Przybyłowski, olej na płótnie

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

F O T O

 


  Motywy morskie na mozaikach wykonanych z płytek azulejos. Caminho Português da Costa.