Archiwum kategorii: ZŻ nr 63e listopad 2024

Maria Pawlikowska (Jasnorzewska):

WYBRZEŻE

Meduzy rozrzucone niedbale,
muszle, które piasek grzebie
i ryba, opuszczona przez ale,
jak moje serce przez ciebie

 

ZMIERZCH NA MORZU

Wybrzeże coraz to bladsze
w liliowej półżałobie
i żaglowiec oparty na wietrze,
jak ja na myśli o tobie.

 

WESTCHNIENIA

Morze jest dzisiaj smutne. Westchnienia się żalą
przy brzegu porośniętym siwo-złotą sierścią.
Jak pierś wznosi się fala i ginie za falą.
Morze wzdycha falami. Ziemia – moją piersią.

 

SYRENY

Ogród nad morzem pachnie słodkim groszkiem,
na brzeg wpływają rozpienione treny.
W morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie …

 

Maria Pawlikowska (Jasnorzewska)

___________________________

Maria Jasnorzewska (Pawlikowska z Kossaków), ur. 1895, czołowa przedstawicielka grupy „Skamander”; poetka o częstych tematach morskich; w r. 1935 poetycka nagroda Zw. Zaw. Literatów Polskich w W-wie za zbiór „Śpiąca załoga; w tymże roku odznaczenie złotym 'Wawrzynem Akademickim” Polskiej Akademii Literatury za wybitna twórczość Literacką. Poezje drukowała w  „Skamandrze”, „Wiad. Literackich”, „Drodze”, „Pam.  Warszawskim”, „Pionie”. Wydała: „Niebieskie migdały” (1922); „Różowa magja” (1924);  „Pocałunki” (F. Hoesick, W-wa, 1926);  „Wachlarz, zbiór poezyj dawnych i nowych” (1927);  „Dancing, karnet balowy” (1927);  „Cisza leśna” (1928);  „Paryż” (1929);  „Profil białej damy” (1930);  „Śpiąca załoga” (1933);  „Balet powojów” (1935); kilka wystawianych utworów dramatycznych.
Wszystkie utwory wyjęte ze zbioru „Pocałunki”.
(Wiersze i nota o autorze z: „Morze w poezji polskiej” w opracowaniu Zb. Jasińskiego, Główna Księgarnia Wojskowa, Warszawa 1937).

 

Ludomir Mączka: List z wyprawy na „Śmiałym”.

Z zachowanej bogatej korespondencji i zapisków Ludomira Mączki uwagę zwracają teksty z lat wyprawy jachtem „Śmiały” dookoła Ameryki Południowej1, w którym to rejsie na trasie od Buenos Aires ich Autor uczestniczył. Wyprawa zorganizowana przez Polskie Towarzystwo Geograficzne była dużym przedsięwzięciem mającym – obok żeglarskiego i sportowego, jak wówczas uznały i doceniły to władze polityczne – także wymiar naukowo-badawczy.
Załogę tworzyły osoby z kwalifikacjami i doświadczeniem w żeglarstwie morskim, a także pracujące naukowo w dziedzinach będących przedmiotem podejmowanych w trakcie rejsu badań.
Ludomir Mączka, zakwalifikowany na rejs jako osoba rezerwowa, dołączył do załogi w momencie jej uszczuplenia, z przyczyn zdrowotnych, przez jednego z uczestników.

Pozostawione zapiski i listy są pełne osobistych spostrzeżeń, refleksji i ocen Mączki; nierzadko dotykają wzajemnych relacji osób przebywających przez tak długi czas w małej przestrzeni jachtu, w warunkach dalekich od zapewniających względny spokój psychiczny.                                                                                   (zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

12 II 1966 r., sobota, s/y „Śmiały”
Wachtę teraz sobie zmieniłem na nieco gorszą, ale ostatecznie Jurek ją miał już dość długo. Mam od 1400 – 2000 i od 0200 – 0800. Teraz pada deszcz, jest …. ale chyba dzionek. Wczoraj i przedwczoraj było …. zimno.
1700 wieczorem wyszliśmy z Puerto Deseado, akurat pogoda się zepsuła. Wczoraj mieliśmy sporo roboty, bo to i grot i bezan trochę się podarły (ta bawełna mocno spróchniała), spadła topenanta bezana, szot wkręcił się w śrubę i pękła lina od steru, a na domiar szczęścia wylała mi się w forpiku bańka z miodem.
Przedwczoraj Krzyś Baranowski trochę się poparzył prymusem; nowym kupionym w Deseado.
Poza tym bez rozmaitości, oprócz ewentualnych drobnych humorów szypra. Z nowości której jeszcze nie … to zgoliłem brodę, jest dwóch z brodą Kowalski i Wojciechowski to wystarczy Zresztą golą się tylko w portach, tj. 2 razy – Mar del Plata i Deseado; do Punta Arenas jeszcze ca. 200 – 250 Nm. Teraz jesteśmy na 49o S. Temperatura ca 6-7 o C, no i wiatr, no ale jak na luty to ciepło. Jurek grzebie w maszynie bo coś nierówno pali – albo wtryskiwacze albo źle podaje brudną ropę.

13 II Niedziela 2200
Idziemy baksztagiem, wiatr 6-7o z N+E za takim się zrefujemy w porcie. Fi ca 45o S. To jednak są te Roaring Forties, choć nie jest gorzej niż u nas w taką sama pogodę, tylko że tutaj to można na to liczyć stale. Dziś rano było parę godzin pogodynki. Postawiliśmy nawet genuę, tak dla fantazji. Teraz zresztą też 8 kn leci. Zaraz koniec wachty. Zszedłem od steru, tyłek mam mokry, nogi też, dość chłodno: 10 o i wiatr.

14 II
Nareszcie dziś ładna pogoda. Godz. ok 2400, płyniemy pełnym wiatrem. Do Deseado ok 50-60 mil.

16 II Deseado
Do portu weszliśmy przy odpływie na żaglach i silniku. Jest to właściwie przystań w ujściu rzeki Rio Deseado. Ponoć tu był Magellan i nadał nazwę. To już naprawdę Patagonia. Gołe skały, kolczaste krzaczki, drzewa tylko przy domach. Port to tylko jedno nabrzeże. Pływy ok. 2m, no i prądy pływowe ok. 6 kn. Wczoraj załatwiliśmy prawie wszystko: wodę, ropę, trochę napraw. Oczywiście zostało sporo żagli do szycia, no ale to się nigdy nie skończy. Miasto, a właściwie miasteczko, obejrzałem z Bronkiem dopiero po ciemku, bo te wszystkie roboty trwały do ok. 2030. Przypomina zupełnie miasto z filmów o Dzikim Zachodzie, tylko trochę samochodów, ale są pewnie, choć sam nie widziałem, wozy konne i gaucho w szerokich spodniach, kilka knajpek w stylu „Saloon”, ale niestety z normalnymi drzwiami, a nie takimi do wjazdu konno, ale tutaj jest już chłodno. W nocy temperatura ok. 7-6o C, a to jest koniec lata, no ale jesteśmy aż 47o S. Pogoda trafiła się nam wyjątkowo piękna i słoneczna. Zacumowaliśmy przy statku marynarki wojennej. Taki stary frachtowiec do wszystkiego. Teraz stoimy przy nim na środku rzeki bo ustąpił miejsca do jutra tankowcom. Ok. 1500 przyszła do nas motorówka z prefektury i zabrali nas na kilka godzin w górę rzeki. Step wydał mi się taki jakiś swojski i cichy. Suchy piasek, żwirek, skały, krzaczki i cisza. Taki jakiś wieje od tego smutek, ale równocześnie jest piękny. Może jak jest chmurno i wiatr wygląda bardziej dziko i nie tak ….. tylko nie pachnie tak jak mongolski. Potem byliśmy na wyspie na rzece gdzie oglądaliśmy tysiące pingwinów. To są te mniejsze, jak duża gęś, ale równie dostojne jak te „Królewskie” – „Real Pinguino”. Mieszkają w wygrzebanych płytkich … którymi grzbiet wydmy jest zryty i śmiesznie kręcą głową jak do nich zaglądać. Śmiesznie biegając podpierają się skrzydłami, a w ogóle to można do nich podejść na krok, a nawet złapać, ale to lepiej za nogę i trzymać w powietrzu, bo tęgo dziobią. Nad rzeką są jakieś zupełnie młode tereny żwirowe z …. do 10 cm, głównie porfiry, łupki krzemiankowe, lidyty, sporo jaspisu, kwarc no i wyłażą wszędzie różne kwarcowe porfiry tworząc strome klify do ok. 20 m wysokości oraz miejscami …..
Z wody widać sporo suchych dolin rzecznych……. Ludzie tutaj żyją chyba z owiec, a w mieście to nie wiem, zresztą jest tutaj chyba ok. 4-5000.

20 II 1966, Niedziela, 0330
Fi 50 S, do Magellana ok. 200 Nm. Pogoda zmienna, na ogół zła. Zimno, deszcze, wiatry zmienne w sile i kierunku, tak od 0 do 5-7 o B. Te ostatnie częstsze, ale rzadko korzystne. Teraz jest jakieś 6-7 oB z SE, lecimy jakieś 7 kn na Cieśninę (Cieśninę Magellana – przyp. red.).

25.02.66
I dalej piteramy się w kierunku Cieśniny Magellana, to norma 300 Nm robimy już tydzień. Wiatry w mordę i silne. Stawiamy i drzemy żagle, chodzimy na sztormowych i powoli pchamy się na S. Ciuchy permanentnie wilgotne, buty gumowe dziurawe, bo jakoś ….. kupiła sobie ładne.

Ludomir

___________________________________

  1. Wyprawa jachtem „Śmiały” (Lc – 18m, S-144m2) dookoła Ameryki Południowej w okresie od 29 lipca 1965 do 30 października 1966 roku zorganizowana pod patronatem Polskiego Towarzystwa Geograficznego o charakterze naukowo-badawczym. Trasa rejsu: Szczecin, Wyspy Kanaryjskie, Wyspy Zielonego Przylądka, Argentyna, Cieśnina Magellana, Chile, Kanał Panamski, Karaiby, Szczecin. Załogę stanowili: Bolesław Kowalski – kapitan, Tomasz Romer – I of icer (płynął do Santos, Brazylia), Jerzy Knabe – I oficer od Rio de Janeiro, Bronisław Siadek, Tadeusz Wilgat – kierownik naukowy wyprawy (płynął na trasie Puerto Montt, Chile – Kanał Panamski), Krzysztof Wojciechowski, Krzysztof Baranowski, Mieczysław Kluge (brał udział w pierwszym etapie rejsu do Wlk. Brytanii), Ludomir Mączka (uczestniczył w wyprawie od Buenos Aires).

_______________________________________________________________________________________________________
Ludomir Mączka – ur. 22.05.1926 r. we Lwowie, zm 30.01.2006 w Szczecinie, żeglarz, geolog. Na jachcie „Maria” w latach 1973-1991 żeglował w rejsie wokółziemskim. W latach 1984-1988 na jachcie „Vagabond 2”, wraz z W. Jacobsonem i na różnych odcinkach innymi żeglarzami, przepłynął Przejściem Północno-Zachodnim (NWP). Laureat wielu nagród, m.in. Rejs Roku -1984,1988, 2003, Kolosy -2001: Super Kolos 2001,Conrady -2003.

Fot. z arch. Wojciecha Jacobsona

Marek Słodownik: Jak powstawał i zniknął magazyn „Rejs”.

20 lat temu nagle zniknął z rynku prasowego magazyn „Rejs”. To było pismo, które wywarło bardzo silny wpływ na rynek prasy żeglarskiej na przełomie wieków, założone przez grupę pasjonatów wbrew zasadom biznesowym opartych na analizie rynku.

Genezą „Rejsu” był konflikt personalny w redakcji „Żagli”, który pociągnął za sobą dymisję redaktora naczelnego pisma, odejście kilku dziennikarzy oraz powołanie nowego tytułu. Do opisywanych zdarzeń doszło jesienią 1998 roku, kiedy po bardzo dynamicznym wzroście sprzedaży i nakładu „Żagli” doszło do sporu pomiędzy wydawcą a redaktorem naczelnym pisma na tle dalszego rozwoju tytułu. Efektem był rozłam w redakcji i rozpoczęcie prac nad powołaniem do życia nowego czasopisma o tematyce żeglarskiej. Prace posuwały się bardzo szybko i już po czterech miesiącach przygotowań, podczas dorocznych targów żeglarskich w Warszawie, w marcu 1999 roku, nastąpił debiut rynkowy pisma.

Założeniem zespołu redakcyjnego było stworzenie tytułu żeglarskiego zrywającego z tradycją pisania o wszystkim i w konsekwencji lepiej sprofilowanego. Wybór padł na tematykę morską, w której zawierały się zarówno wielkie regaty żeglarskie jak też turystyka morska, czartery żeglarskie oraz problematyka kultury marynistycznej. Tak zakrojona formuła wydawnicza nie była poprzedzona żadnymi badaniami rynku, a wynikała wprost z zainteresowań członków nowej redakcji. Zdecydowano o stworzeniu czasopisma bardziej efektownego od „Żagli”, o krótszym cyklu wydawniczym, publikującym bardzo aktualne materiały ze świata, bogato ilustrowane i epatujące pięknem żeglarstwa. Takie założenie było możliwe do realizacji dzięki osobistym kontaktom członków zespołu redakcyjnego wśród zagranicznych zespołów regatowych, syndykatów żeglarskich i przedstawicieli sprzętu regatowego, pamiętać bowiem należy, że wszystko to działo się jeszcze na długo przed wszechobecnym Internetem, mediami społecznościowymi .i światem cyfrowym, jaki znamy. Taka formuła pisma miała również zaletę w postaci regularnego otrzymywania doskonałych artystycznie i technicznie zdjęć z wielkich imprez światowych, a niezwykle ważnym aspektem był fakt otrzymywania ich bezpłatnie, w ramach promocji zespołów. Dzięki temu zabiegowi zastosowano rewolucyjne zmiany w układzie graficznym pisma, polegające na stosowaniu dużych, nierzadko dwukolumnowych zdjęć otwierających istotne artykuły, stosowaniu dużych marginesów skutkujących dużą ilością „światła” na stronach, publikowaniu materiałów zajmujących nawet 7-8 kolumn, uruchomieniu dużego grona współpracowników terenowych oraz wymuszeniu od autorów szybkości i terminowości, co pozwalało na zwiększenie aktualności pisma. Powszechnie stosowano dwuszpaltowe łamy, ale w kolejnych numerach pojawiły się także strony z trzema szpaltami zawierającymi newsy ze świata. Pismo z założenia było klejone, dzięki czemu zastosowano grzbiet, który z czasem stał się dodatkowym nośnikiem reklamy. Cena egzemplarza została arbitralnie ustalona na poziomie 10 złotych.

Wydawcą był początkowo redaktor naczelny, Krzysztof Siemieński, ale po roku powołano do życia spółę akcyjną SPITS SA, która wzięła na siebie ciężar wydawania nierentownego tytułu. Wobec słabej sprzedaży egzemplarzowej, zaledwie 2.200 egzemplarzy pierwszego numeru, zdecydowano się poszukiwać dodatkowych źródeł finansowania w postaci zwiększonej liczby reklam. Ponieważ jednak nowy tytuł nie zdołał pozyskać ich zbyt wielu w środowisku, poszukiwano ich metodą osobistych kontaktów, głównie wśród spółek Skarbu Państwa i zaprzyjaźnionych firm o profilu nierzadko bardzo odległym od żeglarstwa. Działania te pozwoliły na oddalenie groźby upadku nowego pisma, jednak sytuacja w okresie funkcjonowania na rynku była wysoce niestabilna.

Nieuczciwa konkurencja rywala

W pierwszym numerze redaktor naczelny zwrócił się do czytelników: Dlaczego ktoś, kto chce się dowiedzieć, czym żyją żeglarze z prawdziwie morskich krajów, musi sięgać po wydawnictwa zachodnie? Wielu ludzi, którym proponowałem wydawanie takiego czasopisma w Polsce pukało się w głowę. Polska jest krajem rolniczym – mówili. Kogo interesuje w Polsce żeglowanie po akwenach innych niż jeziora mazurskie? – pytali retorycznie inni. Na przekór sceptykom wraz z grupą przyjaciół podjąłem zatem ryzyko – ryzyko wydawania w rolniczym kraju” ekskluzywnego magazynu poświęconego żeglarstwu i jachtingowi motorowodnemu. (…) Od Was, Szanowni Czytelnicy, zależy dalszy los „Rejsu”. Mam nadzieję, że treść pisma nie rozczaruje tych, dla których sporty wodne są ważną sprawą, częścią życia1.

Okładka pierwszego wydania z marca 1999 roku.

Pierwszy editorial naczelnego, marzec 1999 roku.

Zastosowano niestandardowe środki promocji nowego tytułu. Dzięki osobistym kontaktom redaktora naczelnego zorganizowano instalację reklamy wielkoformatowej podczas międzypaństwowego meczu piłkarskiego transmitowanego w bardzo dobrym czasie antenowym, a ponadto w niecały miesiąc po debiucie rynkowym zorganizowano wielki koncert szantowy w Sali Kongresowej, co było wypadkiem bez precedensu.

Redakcja konkurencyjnego tytułu jakim były „Żagle” nie pozostawała bierna. Pismo oficjalnie zareagowało na pojawienie się nowego tytułu felietonem redaktora naczelnego: Wraz z projektem Race 2000 wystartował nowy miesięcznik dla żeglarzy – „Rejs”. (…) Wydawca nowego pisma, Krzysztof Siemieński, to nasz były naczelny, a trzon ekipy dziennikarskiej to do niedawna nasi koledzy redakcyjni. Przed „Żaglami” i „Rejsem” długi, pełen nieprzewidywalnych trudności match-racing. Rozpoczynamy comiesięczne regaty, w których nagrodą za zwycięstwo jest każdy zdobyty czytelnik. Naszym pojedynkom nie przygląda się żadna komisja regatowa, Musimy zatem pamiętać, że żeglować trzeba według zasad fair-play. Złośliwości i faule są oznaką słabości. Wygra i tak lepszy…2

Trwała jednak zakulisowa rozgrywka, w której „Żagle” stosowały nieczyste zagrania. Już w marcu redakcja ta wykupiła domeny internetowe www.rejs.pl i www.rejs.com.pl, co uniemożliwiło „Rejsowi” założenie stron internetowych na najbardziej popularnych domenach. W tej sytuacji redakcji pozostała domena www.rejs.waw.pl, która nie była tak intuicyjna i przez to trudniej było na nią trafić. Te działania obliczone były na osłabienie nowego tytułu. Ostatecznie sprawa ta znalazła finał sądowy, ale dopiero w kwietniu 2004 roku, redakcja „Żagli” przegrała przed Sądem Gospodarczym proces o stosowanie praktyk wyczerpujących znamiona nieuczciwej konkurencji. Do wspominanego przez naczelnego „Żagli” match-racingu potrzebni byli jednak sędziowie, tyle, że byli to sędziowie sądu, do którego odwołała się redakcja „Rejsu”.

Akceptacja rynku

Rynek przyjął nowy tytuł z wielką przychylnością, na co miał wpływ zarówno ostateczny kształt pisma, jak i osobiste kontakty oraz popularność redaktora naczelnego, Krzysztofa Siemieńskiego, osoby o wysokiej rozpoznawalności w środowisku żeglarskim. Bardzo szybko jednak dały znać o sobie niedostatki w postaci braku silnego zaplecza finansowego. Wobec zagrożenia upadkiem „Rejsu” zespół zrezygnował z uposażeń, a wszystkie środki finansowe pozyskane z reklam i sprzedaży egzemplarzowej przeznaczane były na ratowanie pisma. Pewną poprawę przyniosło dopiero pozyskanie partnera strategicznego w postaci drukarni Unigraf, w której od 2002 roku drukowano czasopismo, w kolejnym roku drukarnia stała się większościowym udziałowcem, co uchroniło pismo przed zniknięciem z rynku. Dzięki wsparciu nowego partnera do czasopisma dodawano płyty CD z filmami o tematyce żeglarskiej, muzyką szantową, publikowano dodatki monograficzne oraz mapy szlaków śródlądowych pod szyldem Biblioteki „Rejsu3.

Zmiana layoutu okładki.

Od jesieni 2003 roku wydawca poszukiwał nowego partnera i działania te zakończyły się powodzeniem pod koniec roku, kiedy to zawarto porozumienie pomiędzy dotychczasowym wydawcą a AWR Wprost. Od lutego 2004 roku nowy wydawca przejął tytuł i dokonał w nim radykalnych zmian polegających na restrukturyzacji zespołu, fundamentalnych zmian układu graficznego i logotypu oraz włączenia nowego pisma w struktury wydawnicze potężnej firmy. Usprawniono prenumeratę i bardzo zintensyfikowano działania promocyjne, efektem tych zabiegów była korzystna zmiana estetyczna i wzrost sprzedaży. Kiedy wydawało się, że tytuł wreszcie zdobędzie trwałe podstawy rozwoju przyszła kolejna ważna decyzja. Wobec niezadowalających efektów zmian i przeprowadzenia badań rynku, wydawca podjął decyzję o zaprzestaniu wydawania tytułu z początkiem grudnia 2004 roku.

Okładka ostatniego wydania z grudnia 2004 roku.

Zaglądamy do środka

Tematyka „Rejsu” była dobrze zharmonizowana, poszczególne działy zajmowały zbliżoną objętość w perspektywie sześcioletniej. Specjalizacją pisma było żeglarstwo morskie i jemu poświęcano na łamach najwięcej (12,6%) miejsca. Pisano głównie o rejsach turystycznych, prezentowano również atrakcyjne akweny dla żeglarzy4. Najwięcej miejsca poświęcono żegludze po wodach greckich, ale promowano także inne, mniej znane akweny. Dużą uwagę (10,2%) przywiązywano do wielkich imprez regatowych, przedstawiciele redakcji bardzo często bywali na regatach, a plonem tych wyjazdów były materiały własne5. Podczas regat The Race organizowanych w początkach 2000 roku redakcja skoncentrowała się na przekazie informacji z imprezy. Działo się tak za sprawą udziału w imprezie załogi polskiego katamarana Warta-Polpharma, dowodzonego przez Romana Paszke, z którym pismo było zaprzyjaźnione. Konsekwencją było poświęcenie aż 26 kolumn na przekaz dotyczący regat w numerze 2/2000, 12 w marcowym z tego roku, 24 w kolejnym, kwietniowym i 12 w majowym. Od stycznia do maja tego roku także wszystkie okładki pisma były związane z tymi regatami. Szczególnie duże nasilenie tematyki wielkich regat oceanicznych wystąpiło po 2001 roku, kiedy przedstawiciel redakcji brał udział w uroczystych obchodach 150-lecia Pucharu Ameryki i na tej podstawie opublikowano wiele materiałów, wśród których były zarówno reportaże jak też wywiady czy prezentacje znanych z przeszłości jachtów. Często sięgano również po tematykę historyczną przypominając wielkich żeglarzy i ich rejsy6. Problematyka morska uważana przez czytelników za znak firmowy pisma i najsilniej odróżniała „Rejs” od konkurencyjnych „Żagli”. W „Rejsie” bardzo często publikowano teksty obszerne, nawet 10-kolumnowe, bogato ilustrowane i często będące dziełem żeglarzy-amatorów. Duże zainteresowanie czytelników wywoływała zawsze technika i poradnictwo techniczne i tej problematyce poświęcano także niemało starań ze strony zespołu redakcyjnego (10,8%)7. Także tematyka śródlądowa cieszyła się dużym zainteresowaniem czytelników i redakcja dużo miejsca (9,9%) poświęcała tym zagadnieniom8. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się materiały pióra Jakuba Korycińskiego, który swoje teksty wzbogacał często o archiwalne zdjęcia9. Tytuł stronił od polityki, ale na jego łamach publikował swoje felietony Wiesław Kaczmarek, czynił to jednak nie jako polityk SLD czy minister w rządzie Leszka Millera, a jako ówczesny prezes Polskiego Związku Żeglarskiego10.

W czasie sześcioletniej kariery „Rejs” przechodził różne przeobrażenia wizualne, a największej zmiany dokonano w lutym 2001 roku, kiedy to redakcja odmieniła pismo poprzez zlikwidowanie charakterystycznego żółtego paska na okładce, zmieniła czcionkę w tytule, odświeżyła pismo nadając mu „lżejszy” charakter.

Sytuacja finansowa „Rejsu” bezpośrednio rzutowała na niestabilność pisma. Zmieniała się liczba kolumn, zdarzały się liczne, czasem długotrwałe opóźnienia, zmniejszano nagle objętość pisma redukując przy tym cenę egzemplarzową. Pismo, mimo ogromnych trudności, przetrwało aż sześć lat wydając w tym czasie 69 numerów. Był to wynik ogromnej determinacji członków zespołu redakcyjnego i dużej przychylności środowiska, które akceptowało nowe pismo.

Rejs” był bardzo dobrze przyjmowanym na rynku pismem, postrzegano go jako realną konkurencję dla „Żagli”, ale jego zespół cieszył się większą sympatią środowiska. Skupił wokół siebie grono przyjaciół angażujących się w pracę nad tym projektem wydawniczym i tworzył bardzo silne więzi towarzyskie. Stanowił nie tylko miejsce pracy, ale także miejsce wspólnych spotkań zespołu redakcyjnego, a jego członkowie stanowili bardzo zwartą i hermetyczną grupę. Sześcioletni czas działania pisma na rynku udowodnił, że możliwe jest skuteczne konkurowanie z profesjonalnym wydawnictwem, tworzenie w warunkach chałupniczych interesującego pisma, które z roku na rok zyskiwało czytelników. W połowie 2004 roku różnica sprzedaży pomiędzy „Żaglami” a „Rejsem” wynosiła zaledwie 800 egzemplarzy i dogonienie starszego konkurenta wydawało się tylko kwestią czasu. Rywalizację przerwała nieoczekiwana decyzja wydawcy, a zespół uległ rozproszeniu.

Magazyn „Rejs” borykał się z brakiem środków finansowych pomimo, że reklam było w nim stosunkowo dużo. Przyczyną tego stanu rzeczy była polityka rabatowa pisma podczas kryzysu ekonomicznego z początku dekady oraz niska sprawność działu reklamy. Tendencja wzrostowa zarysowała się po roku 2001, kiedy tytuł zyskał stabilne podstawy finansowania. Przyczyną jego zamknięcia była decyzja wydawcy wynikająca z faktu gwałtownego wzrostu kosztów utrzymania tytułu w roku 2004, kiedy wydawca pokrywał pensje pracowników i duże środki finansowe łożył na zdjęcia, które do tej pory pozyskiwano głównie bezpłatnie.

                                                                                                                              Marek Słodownik

_________________________________________________
1. Krzysztof Siemieński, „Od redakcji”, „Rejs” nr 1/1999, str. 3
2. Waldemar Heflich, „Dla ducha i dla ciała”,” Żagle”, nr 5/1999, str. 17
3. Janusz Zbierajewski, „Astronawigacja praktyczna”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 1, str. 16, dodatek do nr 11-12/2001, Marek Słodownik, „W 113 godzin przez Atlantyk. Historia rekordu trasy New York- Lizard Point”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 2, str. 32, dodatek do nr 11-12/2001 , Marek Słodownik, „Pożegnanie legendy”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 4, str. 16, dodatek do nr 1/2002, Marek Słodownik, „Łódka Sport w regatach Sydney-Hobart”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 5, str. 24, dodatek do nr 2/2002, Roman Paszke, „Ptaki oceanów”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 4, 232, str. „Szlak żeglarski Węgorzewo-Giżycko”, ortofotomapa północnych Mazur, dodatek do Magazynu „Rejs nr 7/2002, Marek Słodownik, „Przewodnik po Pucharze Ameryki”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 7, str. 30, dodatek do Magazynu Rejs nr 10/2002
4. Andrew Goltz, „Żeglarski skansen”, „Rejs” nr 1/1999, str. 72-77, Mirosław Kowalewski, „Po co mi to było?”, „Rejs” nr 2/1999, str. 22-29, Mira Urbaniak, „Mój Horn”, „Rejs” nr 2/1999, str. 30-31, Henryk Wolski, „Wikingowie i Słowianie”, „Rejs” nr 2/1999, str. 62-67, Dorota Rzeplińska, „wakacje w krainie Homera”, „Rejs” nr 2/1999, str. 74-77, Marek Jurczyński, „Od portu do portu”, „Rejs” nr 2/1999, str. 82-86, Iwona Jaczyńska, „Odyseja 2000”, „Rejs” nr 3/1999, str. 26-31, Juliusz Korotecki, „Kanał Kaledoński”, „Rejs” nr 3/1999, str. 38-47, Beata Bielecka-Eaton, „Antibes”, „Rejs” nr 3/1999, str. 48-50, Jan Tomaszewski, „Raj na ziemi”, „Rejs” nr 4/1999, str. 26-30, Aleksandra Trzaskawska, „Wyspa Króla Jerzego”, „Rejs” nr 4/1999, str. 36-40, Krzysztof Kozerski, „Kierunek Bornholm”, „Rejs” nr 4/1999, str. 51-56, Iwona Jaczyńska, „Hattusi do Antigui”, Rejs” nr 5/1999, str. 40-45, Adam Bogoryja-Zakrzewski, „Żeglarskie porty Tunezji”, Rejs” nr 5/1999, str. 52-57, Mariusz Delgas, „Beztroska odyseja Talavery” Rejs” nr 7/1999, str. 50-53, Magdalena Zielińska, „Kto żyw na Cyklady”, Rejs” nr 8/1999, str. 70-75, Krzysztof Droben, „Błękitna wstęga Szwecji”, „Rejs” nr 9/1999, str. 76-80, Małgorzata Kozak, „Kneziem do Św. Mikołaja”, „Rejs” nr 10/1999, str. 54-57, Sławek Matkowski, „Islandia daleka, surowa i piękna”, „Rejs” nr 1/2000, str. 66-70, Iwona Jaczyńska, „W cieniu skały gibraltarskiej”, „Rejs” nr 1/2000, str. 72-76, Piotr Hoffman, „Pod znakiem Dionizosa”, „Rejs” nr 3/2000, str. 60-60, Wojciech Kmita, „Wyspy Cooka”, „Rejs” nr 9/2001, str. 58-61, Grzegorz Raciborski, „Krym żeglarska Ziemia Obiecana”, Rejs” nr 1/2002, str.3/2002, str. 30-33, Bronisław Radliński, „Solanusem wokół Svalbardu” Rejs” nr 5/2002, str. 36-39, Andrzej Lein, Henryk Eywicz, „Ech, Baleary”, Rejs” nr 6/2002, str. 42-44, Anna Kamińska, Rafał Lukaszewicz, „Niezapomniana Hellada”, „Rejs” nr 6/2003, str. 48-53, Grzegorz Klekot, „Popłyń do Rio czyli Zjawą w Brazylii”, „Rejs” nr 3/2004, str. 34-41, Andrzej Pochodaj, Kurs na Islandię”, „Rejs” nr 3/2004, str. 46-49, Igor Godlewski, „Split miasto Doklecjana”, „Rejs” nr 3/2004, str. 50-53, Joanna Pajkowska, „Horn lewą i prawą burtą”, „Rejs” nr 4/2004, str. 52-57, Dariusz Nerkowski, „Do Hornu i dalej na południe”, „Rejs” nr 5/2004, str. 31-35, Rafał Szerszeniewski, „O jedną flautę do kręgu polarnego”, „Rejs” nr 7/2004, str. 60-63, Tomasz Bartkowiak, Marek Troszyński, „ Z Murmańska na Sołowki”, „Rejs” nr 12/2004, str. 44-48
5. Marek Słodownik, „Perła w koronie”, „Rejs” nr 1/1999, str. 80-87, Marek Słodownik, „America’s Cup”, „Rejs” nr 4/1999, str. 72-75, Marek Słodownik, „Jubileusz żeglarskiego Pucharu”, „Rejs” nr 10/2001, str. 46-53, Marek Słodownik, „Szlachetne Dwunastki”, „Rejs” nr 10/2001, str. 54-56, Marek Słodownik, „Chluba Australijczyków”, Rejs” nr 1/2002, str. 50-51, Marek Słodownik, „Tego nie można zapomnieć”, „Rejs” nr 12/2002, str. 58, Marek Słodownik, „Siedem razy w Pucharze Ameryki”, „Rejs” nr 1/2003, str. 55, Marek Słodownik, „mam prawie sto lat, ale nie żyję przeszłością”, „Rejs” nr 4/2003, str. 52-53
6. Krzysztof Kozerski, „Leonid Teliga i jego Opty”, „Rejs” nr 2/1999, str. 68-73, Mira Urbaniak, „Teresa Remiszewska”, „Rejs” nr 3/1999, str. 66-69, Mira Urbaniak, „Komodor”, „Rejs” nr 3/1999, str. 70-71, Mira Urbaniak, „Nec Mergitur”, „Rejs” nr 4/1999, str. 20-22, Karol Olgierd Borchardt, „Matecznik”, „Rejs” nr 4/1999, str. 23-25, Zdzisław Pieńkawa, „Regaty wokół Hornu”, „Rejs” nr 4/1999, str. 60-61, Marek Słodownik, „The Golden Globe”, „Rejs” nr 4/1999, str. 62-66, Jerzy Rakowicz, „Na Azory i z powrotem czyli AZAB”, Rejs” nr 6/1999, str. 60-63, Dariusz Bogucki, „Gedanią od Arktyki do Antarktydy”, „Rejs” nr 9/1999, str. 82-84, Marek Słodownik, „Charles Morgan”, „Rejs” nr 10/1999, str. 84-86, Mira Urbaniak, „Lwów”, „Rejs” nr 7/2000, str. 80-82, Dariusz Bogucki, „Wśród lodów Arktyki”, „Rejs” nr 5/2001, str. 72-78, Andrzej Napierkowski, „Czego się nie robi dla żeglarstwa”, „Rejs” nr 11-12/2001, str. 62-64, kontynuacja w numerze 1/2002, str. 38-39, Krzysztof Kozerski, „Szkuner Thor Heyerdahl”, Rejs” nr 6/2002, str. 48, , Henryk Jaskuła, „Po której stronie lustra?”, „Rejs” nr 5/2003, str. 34-37, Marek Słodownik,” Stulecie zasłużonego żaglowca”, „Rejs” nr 12/2003, str. 54-55, Igor Godlewski, „esencja Chorwacji”, „Rejs” nr 10/2004, str. 52-54, Andrzej Pochodaj, „Kurs do Gibraltaru”, „Rejs” nr 10/2004, str. 56-59
7. Piotr Milewski, „Difinitive”, „Rejs” nr 1/1999, str.98-103, Stefan Ekner, „Hausboty”, „Rejs” nr 1/1999, str. 108-110, Radosław Werszko, „Żeglarstwo plażowe”, „Rejs” nr 3/1999, str. 54-59, Andrzej Ejchart, „Schodzenie z mielizny”, Rejs” nr 5/1999, str. 82-85, Władysław Bożek, Remont jachtu motorowego”, „Rejs” nr 3/2004, str. 62-65, Andrzej Kiełsznia, „Tajniki kieszeni na grocie”, „Rejs” nr 6/2004, str. 72-73
8. Krzysztof Kozerski, „Warszawski Balaton”, „Rejs” nr 2/1999, str. 98-105, Marek Słodownik, „Mikołajki jak z bajki”, Rejs” nr 5/1999, str. 24-28, Jacek Zyśk, „Delikatne Mazury”, Rejs” nr 5/1999, str. 30-31, Renata Sawicka, „Mazurskie Monte Carlo”, „Rejs” nr 8/1999, str. 50-53, Krzysztof Kozerski, „Jezioro Solińskie”, „Rejs” nr 3/2000, str. 38-41, Stefan Ekner, „Sielawa wraca do Mikołajek”, „Rejs” nr 4/2000, str. 34-35, , str. 42-45, Stefan Ekner, „światowa wioska”, „Rejs” nr 6/2000, str. 46-47, Katarzyna Eljasik, „Giżycka fortalicja”, „Rejs” nr 10/2000, str. 88-91, Andrzej W. Piotrowski, „Wszystkie drogi prowadzą do Paryża”, „Rejs” nr 11/2000, str. 70-73, Anna Janowska, „O Mazurach z rozrzewnieniem”, „Rejs” nr 2/2001, str. 60-62, Krzysztof Kozerski, „Śluzy do dalszych wód”, „Rejs” nr 8/2002, str. 42-43, Grzegorz Raciborski, „Żeglowanie na Ukrainie”, „Rejs” nr 1-2/2004, str. 66-71, Witold Chocholak, „ Burzliwe sto lat Dunajca”, „Rejs” nr 4/2004, str. 72-73, Wojciech Spisak, Kanały i jeziora iławsko-ostródzkie”, „Rejs” nr 6/2004, str. 44-47, Paweł Koprowski, „Jak dopłynąć do domu?”, „Rejs” nr 10/2004, str. 50-51, Rudek Wasilewski, „Dezeta wiecznie młoda”, „Rejs” nr 10/2004, str. 62-65, Jan Czapliński, „Przełomem Wisły do Krakowa”, „Rejs” nr 11/2004, str. 44-47
9.
Jakub Koryciński, „Mazurska wielka pętla”, „Rejs” nr 4/2000, str. 36-39, Jakub Koryciński, „Popłyńmy na Śniardwy”, „Rejs” nr 6/2000, str. 34-39, Jakub Koryciński, „Popłyń na Dobskie”, „Rejs” nr 6/2000, Jakub Koryciński, „Mamry Wilczych Szańców”, „Rejs” nr 8/2000, str. 44-51, Jakub Koryciński, „Zapomniane ogrody Mamr”, „Rejs” nr 12/2000, str. 58-62, Jakub Koryciński, „Pisz ma swoje dzieje”, „Rejs” nr 2/2001, str. 56-59, Jakub Koryciński, „Giżycko-Loetzen-Lec”, „Rejs” nr4/2001, str. 46-51, Jakub Koryciński, „Wszystkie drogi prowadzą do Mikołajek”, „Rejs” nr 5/2001, str. 50-53, Jakub Koryciński, „poszerzanie Mazur”, „Rejs” nr 6/2001, str. 48-50, Jakub Koryciński, „Północny biegun Wielkich Jezior”, „Rejs” nr 8/2001, str. 48-52, Jakub Koryciński, „Ucieczka na Tyrkło”, „Rejs” nr 10/2001, str. 72-74, Jakub Koryciński, „Mamry dziełem Krzyżaków”, „Rejs” nr 1/2002, str. 40-41, Jakub Koryciński, „Jak powstawał Kanał Augustowski”, Rejs” nr 1/2002, str. 26-28, Jakub Koryciński, „Na północ przez Rydzewo”, Rejs” nr 7/2002, str. 50-52, Jakub Koryciński, „Kanały i sśuzy na mazurskim szlaku”, „Rejs” nr 1/2003, str. 36-37, Jakub Koryciński, „Szlak wielkich fortyfikacji”, „Rejs” nr 3/2003, str. 38-41, Jakub Koryciński, „Moglibyśmy popłynąć z Mazur na Bałtyk”, „Rejs” nr 4/2003, str. 52-54, Jakub Koryciński, „Warszawskie morze”, „Rejs” nr 6/2003, str. 32-37,
10. Wiesław Kaczmarek, „Okiem prezesa”, „Rejs” nr 9/2001, str. 29

Przypisy: Marek Słodownik

______________________________________________________________________________________________________
Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, Mass media Communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. „Kino Żeglarskie”, „Ratujmy Dezety”, „Rok Zaruskiego”, „Rok Prasy Morskiej”, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

Marek Słodownik: Dezetą na Rugię


Ten rejs przygotowywany był szczególnie długo, bo aż dwa lata. I nie wynikało to ze szczególnych trudności piętrzących się przed załogą, ale z dopasowania terminów ludzi stanowiących załogę. Sam rejs Dezetą na Rugię to w zasadzie nic nowego, szlaki przecierali żeglarze ze szczecińskiego HOM już w początku lat 90. ubiegłego wieku. To akwen ciekawy turystycznie i nawigacyjnie, a infrastruktura dla żeglarzy wręcz zachęca, by tam pożeglować. Rejs został zrealizowany dzięki otrzymaniu Nagrody Miasta Gdyni „Wiecznie Młodzi” imienia Aleksandra Doby przez kpt Henryka Wolskiego. Nagroda finansowa w wysokości 15.000 złotych została wykorzystana w celu przygotowania jachtu do rejsu i realizację wyprawy.

Założenia wyprawy

Rejs trzytygodniowy został podzielony na dwa niezależne etapy, których wspólnym mianownikiem była postać kapitana Henryka Wolskiego. W pierwszym, tygodniowym, na pokładzie żeglowała rodzina Kapitana, a wyprawa miała charakter trzypokoleniowy. Był to etap o charakterze rodzinnym, nieco wypoczynkowym, choć przed załogą postawiono konkretny cel dostarczenia jachtu do Stralsundu, który to cel został zrealizowany. Ten etap był zaledwie przygotowaniem do zasadniczej części wyprawy, aby druga załoga nie traciła czasu na dopłynięcie i mogła skoncentrować się na realizacji założonego – złożonego i ambitnego – planu.

Etap drugi, dwutygodniowy, to zasadnicza część wyprawy, a jego cele scharakteryzowano dokładnie w aplikacji konkursowej przedstawionej Kapitule Kolosów podczas ostatniej edycji imprezy w marcu 2024 roku. Nasz rejs to wyprawa z podtekstem archeologicznym, z zamiarem dotarcia do stanowisk archeologicznych w Ralswiek i na Kap Arkona. W załodze znalazł się doktor archeologii, który stanowił źródło merytorycznej wiedzy, ponadto kapitan Henryk Wolski stanowił kopalnię historycznej wiedzy na temat dawnych Słowian, ich wypraw, podbojów i zwyczajów.

Realizacja celów wyprawy

W założeniach wyprawy zaprezentowanych w prezentacji aplikacyjnej wskazano dwa cele główne oraz kilka pobocznych. Cele główne ujęto następująco:

Dotarcie do stanowisk archeologicznych położonych nieopodal miejscowości Ralswiek, przypuszczalnego miejsca bitwy pod Svold z 999 roku (inne prawdopodobne miejsca tej bitwy to: cieśnina Øresund na północ od wyspy Ven lub w Zatoce Greifswaldzkiej), a także przepłynięcie szlakiem handlowym Ranów, którego ważnymi punktami były Altwarp i Stralsund.

Dotarcie do Kap Arkona – cypla na północnym skraju Rugii, najważniejszego grodu Ranów i dawnej ich twierdzy. Arkona była również ośrodkiem kultu słowiańskiego boga Świętowita (połabskie: Svątevit). Dziś po dawnej potędze Słowian nie pozostało wiele, ale właśnie te ślady chcemy zbadać, zdokumentować, a zebrany materiał wykorzystać do publikacji o charakterze popularnonaukowym.

Rejs i załoga

Rejs podzielono na dwa etapy, w obu dowodził Henryk Wolski. Cała wyprawa miała charakter niekomercyjny, etap pierwszy miał charakter rodzinny, ponieważ na pokładzie znalazła się córka i wnuczki kapitana, a w etapie drugim udział wzięli przyjaciele Henryka Wolskiego.

Ze Szczecina pierwsza załoga dopłynęła do Stralsundu, gdzie na pokład wsiadła ekipa rejsu eksploracyjnego. W tej wyprawie wzięli udział żeglarze starsi wiekiem, najstarszy ma 79 lat, średnia wieku była powyżej siedemdziesiątki, ale na części ekspedycji żeglowali także młodzi żeglarze stanowiący uzupełnienie międzypokoleniowej mozaiki.

Wykorzystując fakt żeglowania na Dezecie postanowiliśmy zajrzeć na akweny niedostępne dla większych jachtów wykorzystując atuty naszego jachtu w postaci niewielkiego zanurzenia. Plan rejsu zakładał żeglugę wodami wewnętrznymi ze Szczecina przez Wolgast i Peenemünde do Stralsundu, następnie eksplorację wewnętrznych wód Rugii, pobyt w Ralswiek, gdzie przed laty odnaleziono wrak okrętu „Bialy Kon”, a następnie wizytę na wyspie Hiddensee. Tam zapaść miała decyzja odnośnie ewentualnego opłynięcia przylądka Arkona. Ponieważ wiatr był silny – 50 B, ale z korzystnego kierunku SW, kapitan zdecydował o wyruszeniu na trasę otwartymi wodami.

Mimo silnego wiatru nie było zafalowania, bo jacht trzymał się bardzo blisko brzegu. Dzięki temu z bliska obejrzeliśmy klify Arkony i skarpę, na której przed wiekami znajdowało się grodzisko Ranów, czyli dawnych Słowian, a także przepiękne klify Sagard będące częścią parku narodowego.

Ostatni odcinek, od przylądka Königsstuhl, okazał się sporym wyzwaniem, bo wypływając na nieosłonięte wody narażaliśmy się na żeglugę pod wiatr i pod stromą, krótką falę.

Z Sassnitz pożeglowaliśmy wzdłuż wschodniego brzegu Rugii na wyspę Ruden, gdzie uzyskaliśmy pozwolenie na krótki postój, a stamtąd do Peenemünde i powrót tą samą drogą do Szczecina.

Realizacja przedrejsowych założeń przebiegała bez problemów żeglarskich, technicznych i organizacyjnych. Załoga była doskonale przygotowana do rejsu, a na pokładzie znajdował się doktor archeologii, który wziął na siebie ciężar przygotowania kilku wystąpień na temat Ranów, ich historii, ekspansji i zagłady. Wyjaśniał także wszystkie wątpliwe kwestie związane z odwiedzanymi stanowiskami archeologicznymi. W Ralswiek odwiedziliśmy nieczynne już stanowiska archeologiczne, spenetrowaliśmy je w miarę dostępności, a w miejscowym Centrum Informacji spotkaliśmy się z badaczami prowadzącymi przed laty wykopaliska. Przepłynęliśmy również starym szlakiem handlowym ze Stralsundu do Altwarp i Stepnicy wykonując po drodze dokumentację fotograficzną.

Na przylądku Arkona próbowaliśmy zwiedzić pozostałości grodziska Ranów, ale okazało się zamknięte i niedostępne dla turystów. Miejscowe Centrum Informacji przekazało nam zamówione wcześniej materiały informacyjne i umożliwiło spotkanie z zaproszonymi archeologami, którzy przed laty prowadzili tutaj prace wykopaliskowe. Zebraliśmy materiały, wykonaliśmy dokumentację fotograficzną, obecnie nasze zbiory są systematyzowane i będą wykorzystywane do publikacji oraz do prezentacji multimedialnych przygotowywanych na potrzeby spotkań promocyjnych kierowanych do środowiska żeglarskiego.

Bezpośrednia obserwacja grodziska i rozmowy z miejscowymi badaczami prowadzą do wniosków mówiących, że grodzisko na przylądku Arkona to unikatowe stanowisko archeologiczne zachodniego Bałtyku, wymaga jednak przeprowadzenia pilnych i wszechstronnych badań archeologicznych ponieważ obecnie jest ono zagrożone dalszą destrukcją w wyniku osuwania się do morza wysokiego na ok. 45 metrów klifu, który pozostaje bez wzmocnienia/zabezpieczenia od czasu odkrycia grodziska w 2. połowie XIX wieku. W czasie rekonesansu nie były prowadzone badania archeologiczne, nie stwierdzono także istnienia infrastruktury niezbędnej dla funkcjonowania misji archeologicznej. Od strony morza, na skraju klifu jest wyraźnie widoczny przekrój potężnego obronnego wału drewniano-ziemnego, który powstał ok. 1100 r. w wyniku rozbudowy grodziska. Przedpole grodziska w większości jest wykorzystywane rolniczo, przecięte szlakiem turystycznym, drogą dojazdową; znajduje się tu także latarnia morska wykorzystywana do celów turystycznych i komercyjnych.

Zarówno wypad lądowy jak i etap rejsu umożliwiły obserwację zarówno z lądu jak i od strony morza stanu zachowania grodziska z 1. płowy IX w., położonego na krawędzi klifu półwyspu Arkona. Wyjątkowy charakter tego obiektu wynika z ważnej roli, jaką gród ten pełnił na terenie zachodniej Słowiańszczyzny. Był on najważniejszym centrum politycznym, handlowym, militarnym i sakralnym zachodniosłowiańskich Ranów. Jego znaczenie potwierdzają ówczesne źródła pisane, zwłaszcza relacja duńskiego kronikarza Saxo Grammaticusa. Czerpał on wiadomości bezpośrednio od arcybiskupa Absaloma, który w 1168 roku uczestniczył w zdobyciu Arkony osobiście kierując niszczeniem świątyni i posągu Świętowita.

Jacht i warunki bytowania

Popłynęliśmy Dezetą „Sum” POL 3144 ze szczecińskiego JK AZS. Mimo 38 sezonów na karku jacht prezentuje się znakomicie, głównie dzięki staraniom jej klubowego opiekuna, Michała Jósewicza. Dezeta spisała się w rejsie na medal, to jacht prosty w obsłudze i niezawodny. Podzielenie ożaglowania na dwa maszty powoduje łatwość w doborze optymalnej powierzchni żagli. Małe zanurzenie pozwala dotrzeć wszędzie tam, gdzie większe jachty nie dopłyną.

Już przed rejsem wiadomo było, że łatwo nie będzie. Dezeta to jacht bez kabiny, byliśmy więc bezpośrednio narażeni na kaprysy pogody. Dzięki specjalnemu namiotowi rozwijanemu w porcie nad pokładem na noc, mogliśmy wszyscy spać na pokładzie, co dla wielu z nas było powrotem do lat młodości i standardów obozowych sprzed wielu lat.

Mieliśmy wprawdzie tradycyjne namioty, ale nie każdy port pozwalał na rozbijanie obozowiska, a ponadto tak było wygodniej. Dzięki deskom rozkładanym na ławkach stworzyliśmy dwupiętrowe spanie dla załogi. Mankamentem był codzienny klar wymagający żelaznej dyscypliny w panowaniu nad swoimi prywatnymi rzeczami, ale załoga szybko osiągnęła w tym zakresie rutynę pozwalająca na sprawne przygotowanie jachtu do żeglugi. Spanie na podłodze, pod ławkami współtowarzyszy było dostatecznie wygodne, trochę ciężko było się z takiej koi wydostać, natomiast w deszczu było tam zupełnie sucho, pierwszą nawałnicę brali na siebie „spacze” z wyższej kondygnacji.

Gotowaliśmy na dwupalnikowej turystycznej kuchence zasilanej jednorazowymi kartuszami, łatwymi w przechowywaniu. Wysokokaloryczne paliwo pozwalało przyrządzać gotowaną strawę niezależnie od warunków, oczywiście tylko w porcie. Władze portów były do nas nastawione wyjątkowo przychylnie i pozwalały na wystawienie skrzyń z zapleczem kambuzowym na keję, tam można było spokojnie gotować. Menu nawiązywało silnie do klimatu lat 70.: konserwy, półprodukty, często także produkty gotowe do spożycia, wymagające tylko podgrzania. Załoga jadała na brzegu lub na jachcie, zależnie od warunków, czasem wykorzystywaliśmy stoły turystyczne. Wygód nie było, ale też nie w ich poszukiwaniu wybraliśmy właśnie ten typ jachtu.

Bezpieczeństwo i manewry

Załoga miała standardowe środki bezpieczeństwa: kapoki i koła ratunkowe.

Silnik na tym akwenie jest niezbędnym elementem wyposażenia jachtu, oprócz manewrów w ciasnych portach wspomagał także żeglugę w wąskich przesmykach torów wodnych w niesprzyjających warunkach pogodowych, a także wykorzystywany był na pełnym morzu do żeglugi pod wiatr.

Na naszej łodzi mieliśmy także cztery wiosła służące do manewrów portowych w słabych wiatrach. Do Breege weszliśmy paradnie na wiosłach budząc niemałe zaciekawienie miejscowych żeglarzy.

Podczas żeglugi używaliśmy pełnego zestawu żagli, a przy wzroście siły wiatru żeglowaliśmy bez grota. Po wypłynięciu na otwarte wody pomiędzy Rugią i wyspą Ruden, kiedy wiało 60 B, żeglowaliśmy w pełnym bajdewindzie na samym foku. Dezeta jest znakomitym jachtem do żeglowania nawet w tych warunkach, wprawdzie na pokład wdzierały się czasem fale, jednak ani na chwilę załoga nie czuła się zagrożona warunkami. Przy wiatrach baksztagowych stawialiśmy foka i grota, ten zestaw dawał wystarczająco dużą powierzchnię żagla, a także zapewniał spokojną żeglugę, bez ostrzenia wywoływanego bezanem umieszczonym blisko rufy.

Pomoce nawigacyjne

Rugia to akwen interesujący nawigacyjnie, stanowiący doskonały poligon dla nawigatorów. Liczne wąskie tory wodne, nabieżniki, ciekawe podejścia do portów powodują, że trzeba być uważnym. Każdorazowe zejście z precyzyjnie toru wodnego skutkuje natychmiastowymi kłopotami. Nawet żeglując bez miecza już kilka metrów od boi szuraliśmy po piasku, a wiele miejsc oznaczonych bojami kardynalnymi kryje w sobie rafy kamienne. Jest to akwen trudny, ale doskonały do żeglowania, ciekawy nautycznie i wymagający nawigacyjnie.

Nasz rejs nie miał charakteru wyczynu żeglarskiego, ale rekordowa odnotowana prędkość jachtu to 7,2 węzła, co dla 8,5-metrowej długości jachtu można uznać za wynik bardzo satysfakcjonujący.

Co na Rugii warto zobaczyć?

Turystycznie to ciekawe miejsce, jednak podczas krótkiego rejsu trzeba wybierać spośród wielu atrakcji. Bardzo interesujące są miejscowe kurorty: Binz, Sellin czy Putbus. Inne od naszych nadmorskich miejscowości, bez paździerzowych bud i radosnej tanecznej muzyki. Przystrzyżone drzewa, odnowione na biało elewacje domów, czystość i elegancja, to naprawdę warto zobaczyć. Ciekawostką jest Prora, nazistowski dom wczasowy dla 20 tysięcy wczasowiczów stanowiący swoiste memento. Stralsund kusi historią hanzeatyckiego miasta i nowoczesnym Ozeaneum, ponadto nie sposób pominąć wspaniale odrestaurowanego „Gorch Focka” z 1933 roku. Mniej znane, ale nie mniej ciekawe, są także niewielkie porciki ze swym specyficznym wakacyjnym klimatem braku pośpiechu i tradycyjnej żeglarskiej elegancji. Schaprode, Breege albo Kloster na wyspie Hiddensee pozwalają przenieść nas w przeszłość o kilkadziesiąt lat, w miejsce, gdzie królują stare domy kryte strzechą, kocie łby na ulicach i niewielkie protestanckie kościółki z koncertami. Bezsprzecznie miejscem, którego nie można pominąć jest przylądek Arkona z dwiema latarniami morskimi, udostępnionymi, tajnymi nie tak jeszcze dawno, bunkrami NRD-owskiego „Marwoja” i muzeum ratownictwa morskiego.

Wnioski

Nagroda finansowa towarzysząca Nagrodzie „Wiecznie Młodzi” im. Aleksandra Doby w istotny sposób przyczyniła się do obniżenia kosztów całej wyprawy, dzięki niemu mogliśmy doposażyć jacht we wszystkie zaplanowane elementy wpływające na bezpieczeństwo, na bieżąco regulować opłaty portowe, a także zapewnić załodze odpowiednie warunki bytowania na jachcie dzięki ponoszeniu na bieżąco opłat portowych. Warto zaznaczyć, że Rugia jest akwenem relatywnie drogim, koszt przeciętnej mariny wynosił około 30 euro za noc, stąd pozyskane środki finansowe wsparły znacząco nasz budżet. Dzięki dodatkowemu wsparciu budżetu dostępne stały się wycieczki do Ozeaneum w Stralundzie, Parku Narodowego Jasmud, a także kompleksu bunkrów na przylądku Arkona. Ponadto ze środków z grantu regulowaliśmy opłaty za przejazdy autobusowe w drodze na wycieczki lądowe.

Wyprawa odbyła się zgodnie z założonym harmonogramem, wszystkie założone jej cele zostały zrealizowane, a przebieg pokazał, że jest to ciekawy sposób na dokonywanie eksploracji oraz pozyskiwania materiałów popularyzatorskich. Dzięki różnorodnym zainteresowaniom członków załogi rejs stworzył ciekawą okazję do wymiany doświadczeń żeglarskich, wzbogacenia wiedzy historyczno-archeologicznej oraz stanowił inspirację do dalszych poszukiwań. Od lewej: kpt Henryk Wolski, Michał Jósewicz 

Owocem wyprawy są także liczne materiały informacyjne, bogate archiwum fotograficzne oraz dokumentacja, które posłużą do przygotowania kolejnych wystąpień publicznych i publikacji rozłożonych w czasie. Dzięki Nagrodzie mogliśmy w pełni zrealizować zakładany plan rejsu, a pozyskane środki finansowe znacznie ułatwiły pełną jego realizację. Inspiracyjny charakter wyprawy, jej bogaty plon i atmosfera na jachcie, skłaniają nas do rozwinięcia poszukiwań w omawianym obszarze i prawdopodobnie niebawem przystąpimy do realizacji kolejnej wyprawy żeglarskiej z podtekstem naukowym, której celem będzie poszukiwanie legendarnej Winety – grodu i portu z latarnią morską lokalizowaną w okolicach ujścia Odry.

                                                                                                                           Marek Słodownik

Fot. M. Słodownik
________________________________________________________________________________________________________Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, Mass media Communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. „Kino Żeglarskie”, „Ratujmy Dezety”, „Rok Zaruskiego”, „Rok Prasy Morskiej”, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

Mariola Landowska: Korespondencja z Lizbony

13th Champalimaud Foundation Trophy Regatta

   5th October 2024

Na rzece Tag, spowitej w mgle, w pobliżu Torre de Belém, odbyły się lokalne regaty.

 

     

Com os melhores cumprimentos

Fot. Mariola Landowska
www.mariolalandowska-art.com

_________________________________________________________________________________________Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.

Fot. Marek Słodownik

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Marek Słodownik:                                                                                         ARTYKUŁY
Rugia to akwen interesujący nawigacyjnie, stanowiący doskonały poligon dla nawigatorów. Liczne wąskie tory wodne, nabieżniki, ciekawe podejścia do portów powodują, że trzeba być uważnym. Każdorazowe zejście z precyzyjnie toru wodnego skutkuje natychmiastowymi kłopotami. Nawet żeglując bez miecza już kilka metrów od boi szuraliśmy po piasku, a wiele miejsc oznaczonych bojami kardynalnymi kryje w sobie rafy kamienne. Jest to akwen trudny, ale doskonały do żeglowania, ciekawy nautycznie i wymagający nawigacyjnie. __________________________________________________________________________________________________________
(zs):                                                                                                                        ARTYKUŁY
Wzrok przenosi całą wyspę, ku południowi zwrócony, i opiera dopiero na sinym pasie pomorskich wyżyn, a na wschód, na zachód i ku północy morze… I nie było chwili, w której by nie można było policzyć kilkanaście łodzi rybackich i żaglowych kupieckich okrętów, które się w różnych kierunkach i w różnym oddaleniu przesuwały po morzu…
_________________________________________________________________________________________________________
Ludomir Mączka:                                                                                          LISTY
To jednak są te Roaring Forties, choć nie jest gorzej niż u nas w taką sama pogodę, tylko że tutaj to można na to liczyć stale. Dziś rano było parę godzin pogodynki. Postawiliśmy nawet genuę, tak dla fantazji. Teraz zresztą też 8 kn leci. Zaraz koniec wachty. Zszedłem od steru, tyłek mam mokry, nogi też, dość chłodno: 10o i wiatr.

_________________________________________________________________________________________________________
Maria Pawlikowska -Jasnorzewska:                            WIERSZE
…. Jak pierś wznosi się fala i ginie za falą.
     Morze wzdycha falami. Ziemia – moją piersią.
_____________________________________________________________________
Marek Słodownik:                                            WSPOMNIENIA
20 lat temu nagle zniknął z rynku prasowego magazyn „Rejs”. To było pismo, które wywarło bardzo silny wpływ na rynek prasy żeglarskiej na przełomie wieków, założone przez grupę pasjonatów wbrew zasadom biznesowym opartych na analizie rynku.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

G A L E R I A   O B R A Z U

                  Paweł Przybyłowski, olej na płótnie


                                                                                                                                      Paweł Przybyłowski, olej na płótnie

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

F O T O

 


  Motywy morskie na mozaikach wykonanych z płytek azulejos. Caminho Português da Costa.

(zs): Ostrowisko. Podróż z Wincentym Polem.

Odra zaś jest to najbogatsza rzeka w kraju sławiańskim…
Elba (…) oddziela Sławian od Sasów…

Helmold, Chronica Slavorum, XIIw.

 

(…) trans Oddaram sunt Polanos …

Adam z Bremy, Gesta Hammaburgensis ecclesiae pontificum, XIw.

Wyspy zawsze budzą zainteresowanie, ciekawość. To jakby inny świat, czasami mniej lub bardziej hermetyczny, izolowany w swej odrębności przyrodniczej, kulturowej, odporny na wpływy z zewnątrz. Wyspa – to całość, pisze Wincenty Pol w szkicu „Na wyspie” (Obrazy z życia i natury, „Tygodnik Ilustrowany” (1866-1868), plon podróży badawczej z 1847 roku). Wyspa jest całością określoną, zamkniętą w sobie, samowystarczalną w swoim istnieniu i w egzystencji na niej człowieka, całej przyrody.

Wincenty Pol, Na lodach. Na wyspie. Na Groblach. Trzy obrazki znad Bałtyku, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1989.

Kilka wysp to ostrowisko – określenie od Wincentego Pola – czyli mówiąc współcześnie, archipelag, a to już pachnie egzotyką, odległymi miejscami. Tymczasem rzecz dotyczy miejsc bardzo nam bliskich, znajomych.

(…)Całe ostrowisko rujańskie było niegdyś połączone ze stałym lądem Pomorza. Świadczą o tym tradycje i świadczy miejscowość, że wyspa łączyła się niegdyś ze stałym lądem; ale północno-wschodnie i wschodnie burze morskie, które kry znoszą z Botnickiej i Fińskiej Zatoki, pokrywających się lodem corocznie – burze, mówię, morskie biją taranami kry o ten wyskok stałego lądu i zamieniły z wiekami półwysep na wyspę, a raczej na ostrowisko (…) 1

Archipelag leży u ujścia dużej rzeki niosącej swe wody – „odzierającej brzegi, przedzierającej się przez kraj” – z odległych, bo z prawie tysiąca kilometrów Sudetów. Rzeka Odra, bo o niej tu mowa – w Dagome iudex z czasów Mieszka I nazywa się Oddera, w dokumentach pomorskich – Odora, a u Galla Anonima i Długosza – Odra. Więc rzeka i owo ostrowisko czyli wyspy:

(…)Szlaki handlowe przypierały do Odry w mieście, które stąd Brzegiem nazwano, a odtąd szła już dalej żegluga wzdłuż Odry, łącząc sadyby zaodrzańskich Słowian z obszarem Odry, Wisły i Noteci z Pomorzem, gdzie gęsto nasiadłe miasta utrzymywały nieprzerwane stosunki z małym ostrowiskiem, leżącym na ujściu Odry, w którym jest Rujana najznaczniejszy ostrów, mniejsze Wolin i Ujściedom, a najmniejszy z nich leżący naprzeciw nadbrzeżnego Podbórza ostrów Wilm (…), – notuje Wincenty Pol.

Tak jak wielu żeglarzy, wodniaków, pływam Odrą do jej ujścia i dalej ku owym wyspom, wyraźnie wypiętrzonym ponad poziom morza, z urozmaiconą linią brzegową, pofałdowanym uroczymi pagórkami, wzgórzami, dolinami, parowami – ukształtowane w całości przez ostatnie plejstoceńskie zlodowacenie; albo płynę w górę rzeki, w jej liczne odnogi, kanały, rozlewiska.

Tym razem żegluję z Wincentym Polem, geografem przesiąkniętym duchem romantyzmu z jego zafascynowaniem historią, tradycją, przeszłością narodową, plemienną, mową, obyczajem, „starożytnościami” słowiańskimi. A był przecież Wincenty Pol synem Niemca, mocno osadzonym w kulturze niemieckiej (nauka w języku niemieckim w galicyjskich gimnazjach i na Uniwersytecie we Lwowie, potem nauczanie języka i literatury niemieckiej na Uniwersytecie w Wilnie), ale jednocześnie w pełni duchowo związanym z polską kulturą, literaturą, poezją, historią. Obraz jaki zobaczył płynąc statkiem parowym „Podbórz” w dół Odry i dalej na wyspy, nazwy miejscowe, mowę prostych ludzi, ubiory, obyczaje – to wszystko wołało do niego z oddali wieków, przenosząc dawne słowiańskie, polskie ślady ziemi utraconej.

Pomocna dla Pola w poznawaniu przeszłości była Chorografia Królestwa Polskiego Jana Długosza – miał ją z sobą w owej podróży – opisująca geografię tego obszaru z użyciem nazw słowiańskich.

(…)Chciawszy dojść właściwych i pierwotnych  nazw miejscowych, wypada się tu uciec do Długosza, bo on umiał jeszcze nazwać to wszystko po staremu, to jest po słowiańsku.

Jakoż z Długoszem w ręku płynęliśmy na parowym statku, pytając ziemię o stare jej nazwy i pierwotnych mieszkańców (…)

Pol geograf dostrzega charakterystyczne ukształtowanie terenów nadodrzańskich „poniżej Fidychowej” (Widuchowej): rzekę płynącą odnogami, kanałami (Odra, Wielka Ryglica, dalej Mała Ryglica, Parnica, Duńczyca i wreszcie Jezioro Damskie), wzgórza nad doliną Odry rozlewającej się coraz szerzej.

W wielu zniemczonych nazwach brzmi wyraźnie słowiańska przeszłość. Po II wojnie światowej rozporządzeniem Ministra Administracji Publicznej przywracano i ustalano nazwy miejscowe. Pracowała Komisja Ustalania Nazw Miejscowych w skład której wchodzili uznani profesorowie językoznawstwa. Jeszcze, tuż przed 1939 rokiem, Niemcy w ramach germanizacyjnego naporu nasilili akcję wymiany nazw choćby tylko brzmiących słowiańsko na czysto germańskie. Nie wszystkie udało im się wymienić; pozostał np. kanał Swante, niewielka odnoga rzeczna łącząca Odrę z Jeziorem Dąbskim na północ od obecnie stoczniowej wyspy Gryfia. Stara słowiańska nazwa, pobrzmiewająca również w nazwie bóstwa słowiańskiego Swanatewita (połabskie: Svątevit), została zmieniona przez powojenną komisję ostatecznie na „Święta”, choć jeszcze krótko po wojnie funkcjonowała nazwa „kanał Swantowita”. Dziś kanał Święta i jej odnogi to ulubione miejsca żeglarzy do kotwiczenia, nierzadko z postojem na całą noc. Bujna flora i fauna, dzika, pozostawiona sobie przyroda niczym w amazońskiej dżungli – to często używane przez przyjezdnych porównanie – pozostawia niezapomniane wrażenia.

Żeglujemy dalej, może nie z Długoszem pod ręką, ale z Wincentym Polem i jego opisami:

(…)W okolicy miasta Pelic, przebrnąwszy Jezioro Damskie, zbiera Odra swe wody na chwilę z wodami jeziora pospołu w szerokiej szyi, a następnie, po Wielkiej i Małej Zatoce Szczecińskiej rozlana, styka się ona między Ujściedomem i Wolinem trzema szerokimi strzałami z morzem.

Z tych pierwsza Dziwno (Diwenau) zwana; kierunek tej odnogi na miasto Wolin, ujście jej pod Dziwnowem. Środkową strzałę nazywają Świnią (Swine), a trzecia, której ujście poniżej miasta Wołgorza leży, zwana jest Pianą (Penne) (…)

Dzisiejszych Polic Pol zapewne by nie poznał, oczywiście za sprawą Zakładów Chemicznych Police – dymiące wysokie kominy – ale głównie zadziwiłby się potężnymi, wypiętrzonymi na czterdzieści metrów hałdami – i jeszcze „rosną”!, każdej doby przybywa ok. dziesięć tysięcy ton odpadów poprodukcyjnych z tych zakładów – fosfogipsów, produkt uboczny z produkcji kwasu fosforowego. Jak zapewnia dyrekcja zakładów, wszystko jest bezpieczne, pod kontrolą, choć czasami płynąc, nos trzeba zatykać. Ale i przyroda nie daje za wygraną: stoki hałd porastają trawy, krzewy, drzewa, między nimi przemknie zwierz drobny, a nawet sarna, ba orły bieliki też namnożyły się w okolicy i zapuszczają na białe hałdy.

Mała Zatoka Szczecińska u Pola to dzisiejsza Roztoka Odrzańska, dawniej przez żeglarzy nazywana Cichymi Wodami, a wcześniej, „za Niemców”, Papen-Wasser. Przed żeglującymi rozpościera się coraz większy akwen, więc i żegluga staje się swobodniejsza. Tylko rozstawione sieci rybackie i zmniejszone głębokości na znanych żeglarzom wodach nakazują zachować czujność i uwagę. Po minięciu wyspy Chełminek i Wyspy Refulacyjnej otwiera się szeroko rozlany akwen Wielkiego Zalewu Szczecińskiego. Daleko na widnokręgu przykuwają wzrok wysokie wzgórza wyspy Wolin i na lewo niższe pagórki wyspy Uznam. Według Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich (wydanie z roku 1880-1902, pod redakcją główną Filipa Sulimierskiego – matematyka i geografa, a po jego śmierci Józef Krzywickiego i Bronisława Chlebowskiego) dawna nazwa wyspy Ujściedom (niem. Uznam) to Orzna, u Antoniego Rehmana w Niżowa Polska opisana pod względem fizyczno-geograficznym, wydanie: Lwów 1904r, widnieje nazwa Uzna, a na mapie wydanej w 1938 roku przez Wojskowy Instytut Geograficzny – Orzna. Poza wyspami na północy rozpościera się Morze Bałtyckie, do którego Odra zmierza, powtórzmy za Polem: trzema szerokimi strzałami: Dziwno, Świnia i Piana.

Ta pierwsza – dzisiejsza Dziwna – prowadzi wprost do Wolina, miasta starego, bo osadnictwo istniało tu już w epoce neolitu (ok. cztery tysiące lat p.n.e.) i potem przez wszystkie wieki teren był nieustannie zasiedlony. O potężnym mieście słowiańskim, ba nawet największym w ówczesnej Europie piszą, m.in: Geograf Bawarski (poł. IXw.), święty Ansgar (ok. 870r.), Ibrahim ibn Jakub (ok. 966r.), Thietmar von Merseburg (1000r.). Inny ówczesny kronikarz, Adam z Bremy (1074r.) pisze o bogactwie miasta, o zamieszkiwaniu w nim również „Greków i barbarzyńców”, a także ludzi innych narodowości. Dzisiaj miasto przyciąga, znanym również poza granicami kraju festiwalem – rekonstrukcją historyczną Słowian i Wikingów.

Warto odwiedzić Wolin, płynąc Dziwną do miasta. Żegluga od strony Zalewu Szczecińskiego, ze względu na znaczne spłycenia nie jest łatwa nawigacyjnie, wymaga uwagi w sterowaniu, utrzymaniu kursu w oznakowanym torze wodnym, w kierunkach wyznaczonych nabieżnikami. Po kilku zmianach kursu na meandrującej rzece otwiera się widok na rozłożone na wzgórzu na lewym brzegu miasto, z dominującą bryłą XII-wiecznej kolegiaty św. Mikołaja. To zapewne tu, gdzieś w tej okolicy po kilkudniowym wyczekiwaniu, niepewności spotkał się z mieszkańcami miasta niemiecki biskup Otton z Bambergu i jego świta, przybyli do Wolina w 1124 roku z misją chrystianizacyjną, przysłani przez polskiego władcę Bolesława Krzywoustego.

Niełatwa to była misja, choć biskup znał język polski – długie lata w młodości wychowywał się na dworze polskim – Wolinianie początkowo nie wpuścili go do miasta; nie chcieli odrzucić swojej wiary i swoich bóstw. Historia przekazała, że doszło do obelg i znieważenia majestatu biskupa, pomimo że miał bogate podarki dla wpływowych, pogańskich mieszkańców. Sytuacja stawała się podobna do tej sprzed dwóch lat, kiedy to z misją chrystianizacyjną (a właściwie rechrystianizacyjną, z pełnomocnictwem misyjnym papieża) – również z polecenia polskiego władcy – przybył biskup Bernard Hiszpan. Jako były pustelnik pojawił się przed Wolinianami boso i w ubogich szatach, co wywołało zupełny brak zrozumienia i szacunku wśród ludzi nawracanych na nową wiarę; pobito go i wyrzucono.

Udokumentowane historycznie związki Wolina z Polską były dużo wcześniejsze niż misje chrystianizacyjne z początku XII wieku. Już Mieszko I przyłączył na początku swojego panowania Pomorze z Wolinem do tworzonego państwa. Potem Chrobry w 1000 roku utworzył biskupstwo w Kołobrzegu, przynależne do metropolii gnieźnieńskiej, a terytorialnie oddziałujące na Pomorze. Na ile te działania były trwałe i skuteczne, historia niebawem pokazała (nieskuteczne – tzw. reakcja pogańska).

Wracamy do Pola i jego podróży na Rugię, gdzie:

(…) gdyśmy pomiędzy wyspami Wolinem i Ujściedomem wypłynęli na Zalew Rujański – gdy piękna, zielona wyspa leżała przed nami w szumie fal znacznie wyższych, które tu z otwartego morza biły, podnosząc urok nowego dla nas widoku (…)

Pol w swojej podróży pominął miasto Wolin i dzisiejszą Świną wpłynął wprost na Zatokę Pomorską, a dalej przez Zalew Rujański, dotarł do wyspy Rujany (Roja, Rana; dziś Rugia).

(…)Cała atmosfera tej okolicy jest, że się tak wyrażę, starożytniczą i tradycyjną – i kiedy na morzu człowiek chcąc nie chcąc musi się wcielić i wdrożyć w życie majtka, kiedy w górach musi żyć z pasterzami, śród puszcz z myśliwymi, w stepach na koniu i z chartem – to na Roi zostaje każdy badaczem starożytności, nabywa znajomości nieznanych dotąd rzeczy i obudza w sobie interes badacza dziejowych pomników.
Takie usposobienie zawładnęło wszystkimi na pokładzie parowego statku „Podbórz”, który nas niósł na ujście Odry
(…)

Tak więc, autor szkicu „Na wyspie” dopłynął do Podbórza (dziś niem. Puttbus), siedziby książąt podbóskich, dynastii wywodzącej się ze słowiańskich Gryfitów Pomorskich, panującej na ziemiach pomorskich od czasów przedchrześcijańskich. Pol dobrze orientuje się w topografii wyspy – wymienia charakterystyczne miejsca nazywając je po słowiańsku; półwyspy: Mnichów, Jasmund, Witów, Wałów, Chełm, Zudar (obecne niemieckie nazwy: Monchgut, Jasmund, Wittow, Ummanz, Zudar).

(…)Główniejsze półwyspy są wszystkie na otwarte morze rzucone, a mianowicie Mnichów, Jasmund, Witów, Wałów, Chełm, Zudar, oprócz dwudziestu wysp i ostrowów drobnych, które do tego ostrowiska należą.
Pomiędzy nimi leżą zatoki i zalewy morskie, a każdy półwysep ma mnóstwo drobnych przystani i przepraw, tak, iż na małych statkach od każdego punktu rybak na otwarte wypływa morze
(…)

Dostrzega najwyższe wzgórze wyspy z potężnymi okopami i wałami ziemnymi, miejsca, gdzie stała świątynia słowiańskiego boga Rojwida (Rugiwida), „domowego boga Roi”, i Rajgród – siedziba władców Rujany (obecnie dzielnica niemieckiego miasta Bergen); rozpoznaje różne rodzaje pomników nagrobnych plemienia Ranów: grobowce kamienne, mogiły ziemne, olbrzymie kamienne łożyska; dziś wyspa nadal jest wielkim „cmentarzyskiem słowiańskich starożytności”. Zachwyca się widokiem kredowych klifów we wschodniej części wyspy na półwyspie Jasmund – Stopnice Kamienne (niem. Stubbenkammer).

Także współcześnie widok tej części wyspy od strony morza jest dla żeglarzy zachwycający, a przy rym łatwo rozpoznawalny i dzięki temu pomocny w żegludze przy prowadzeniu nawigacji: charakterystyczne białe urwiska klifowe spadające do morza, od góry przykryte czapą bukowego lasu. I tak jak Pol my również możemy dostrzec w nagich kredowych ścianach gniazda ptaków obszarów nadmorskich: mew, rybitw, jaskółek, wron morskich, kaczek, orłów.

Pol jedzie dalej. Z łodzi, którą płynął wzdłuż klifowego wybrzeża Stopnicy Kamiennej do Głowy (niem. Glowe), przesiada się do powozu konnego o wdzięcznej nazwie „kabriolet”. Jedzie na północ, ku przylądkowi Witowo do Arkony. Z miejscowymi ludźmi rozmawia o „starożytnościach słowiańskich”, o świątyni słowiańskiej Ranów; o jej ostatecznym zniszczeniu – spaleniu przez najeźdźców z Północy, Duńczyków, w 1168 roku (historia przekazała nazwiska najeźdźców: król Danii Waldemar I jako dowodzący, biskup Roskilde Absalon jako aktywny uczestnik, a także rycerze Esbernus i Suno osobiście rozłupujący toporami drewniany posąg czczonego boga Świętowita); bez trudności nawiązuje przyjazną znajomość. Podziwia rozległe perspektywy:

(…)Wzrok przenosi całą wyspę, ku południowi zwrócony, i opiera dopiero na sinym pasie pomorskich wyżyn, a na wschód, na zachód i ku północy morze… I nie było chwili, w której by nie można było policzyć kilkanaście łodzi rybackich i żaglowych kupieckich okrętów, które się w różnych kierunkach i w różnym oddaleniu przesuwały po morzu…
Dziwnie odbijały czarne parostatki od białych żagli i barwistych flag okrętów – długi ogon dymu przeciągał się po morzu, gdy je na nowo podsycano paliwem – a poza każdym statkiem przeciągała się smuga morza innego koloru(…)

Wielka to gra ta żegluga – wielki to widok ten widok na morze – i nie dziwno mi zupełnie, że jakaś niewysłowiona nadzieja pędzi wyspiarzy i nadmorskich mieszkańców na morze i za morze!(…)

Potem Wincenty Pol powraca na południowo-wschodnią część wyspy, na półwysep Mnichów. Zajrzyjmy do Pola:

(…)zostawiliśmy sobie półwysep Mnichowa na ostatek, pomijając go w podróży naszej z Podbórza do Arkony.
Tu malują się najlepiej historyczne losy ludności miejscowej (…) bo od czasu zawojowania nadelbiańskich Słowian, wskutek czego i Słowianie na dolnej Odrze niepodległość swoją stracili, kroniki niemieckie, duńskie i nasze zapisują już te same fakta historyczne, czyli właściwiej mówiąc, te same źródła ma odtąd historia plemion podbitych. Księża wprowadzali chrześcijaństwo, a dookoła biskupstw i opactw osadzano w miastach, na podzamczach i uroczyskach osadników niemieckich sprowadzonych z Westfalii, z Holandii, i Saksonii. Za tym wyłomem Połabian wynarodawiano okolice dolnej Odry i cały pas ziemi Zajerzierza Pomorskiego, co tym łatwiej poszło, że ujście Wisły osiedli Krzyżacy. Do końca XII wieku trwało krwawe prześladowanie Słowian, a z końcem XIII wieku wszystkie te kraje już w większości osiadłe są przez Niemców, tak w grodach jak i na roli. (…) Uczony pastor mówił nam, że resztki pierwotnego zaludnienia Roi pozostały tylko na półwyspie Mnichowie; są tego po dziś dzień ślady, lubo bardzo już niezrozumiałe, w języku(
…)

Upadek Rzymu (V w.), wędrówki ludów powodują powstanie nowej politycznej rzeczywistości – w Europie kształtują się państwowości. Karol Wielki, król Franków, władca Cesarstwa Rzymskiego tworzy zręby nowożytnego państwa, dążąc, jak pisze francuski historyk Jacques Bainville do:

(…)wielkim planem Karola Wielkiego było dążenie do uporanie się z Germanami, do ucywilizowania tych barbarzyńców i narzucenie im pokoju rzymskiego(…)

Karol Wielki mając duże kłopoty natury wojskowej i politycznej z Germanami, walczy z nimi, trzyma ich między Renem a Łabą. W 810 roku ustanawia system umocnień granicznych między Sasami, Germanami a Słowianami: w części południowej od Adriatyku brzegiem Dunaju wzdłuż rzeki Soławy to Limes Sorabicus, a dalej na północ wzdłuż Łaby do jej ujścia – Limes Saxoniae.

Ale pogranicze nie jest spokojne, podobnie jak pogranicze z Frankami. Ówczesne kroniki w sposób niepozostawiający wątpliwości co do zamiarów Germanów, bez krycia prawdziwych intencji im przyświecających, opisują bezwzględną, krwawą krucjatę. Przywołajmy zapisy w Chronica Slavorum niemieckiego historyka Helmolda, proboszcza chrześcijańskiego z Bozowa w Wagrii, uczestnika wypraw chrystianizacyjnych na Połabiu i Pomorzu Zachodnim:

(…)więc rozesłał gońców do wszystkich krajów, do Flandryi, Hollandyi, Utrechtu, Westfalii i Fryzyi, wzywając wszystkich, którym ziemi do uprawy brakowało, żeby przybywali ze swemi rodzinami, i obiecał im dać ziemię wyborną, rozległą urodzajną, obfitującą w ryby i mięso i dogodne pastwiska. Holzatom zaś i Sturmarom powiedział: „czyście to nie wy podbili ziemię Sławian i nie kupili jej krwią braci i ojców waszych? Bądźcie więc pierwsi, przesiedlajcie się do tej ziemi pożądanej, zamieszkajcie ją, używajcie jej rozkoszy, wam bowiem należy się to, co w niej jest najlepszego, bo wy ją wyrwaliście z rąk nieprzyjaciół(…) 2

Helmoldus, Kronika słowiańska. Chronica Slavorum, Wydawnictwo Armoryka, Sandomierz, 2014.

Pol dobrze orientował się w historii tych ziem, w historii całego Połabia, ziem pomorskich, po obu stronach Odry. Z „uczonym pastorem” rozmawiał o wprowadzeniu chrześcijaństwa, o zasiedlaniu tych terenów osadnikami niemieckimi z Westfalii, Holandii, Saksonii, o krwawych prześladowaniach Słowian, o walce języka słowiańskiego z niemieckim. Skala wielowiekowych mordów, gwałtów, wynarodowienia pod złowieszczym zawołaniem „Ostsiedlung” i „Drang nach Osten”, dokonywanych z zaciętością, bezdusznością i bezwzględnością na wielkim obszarze słowiańszczyzny i dziś jest porażająca. Prócz zbrojnej eksterminacji mieszkańców tych ziem prowadzona była równolegle brutalna dyskryminacja, wynarodowienie, spychanie w niebyt, również ekonomiczny. Służyły temu m.in. przepisy zabraniające przyjmowania do cechów rzemieślniczych Słowian i trzeba było by „przybysz musiał się wywieść metryką urodzenia, iż nie był słowiańskiego rodu”. Niemiecka historiografia, publicystyka, czasopiśmiennictwo przez cały czas i dziś także, widzą w tym swoją „misję cywilizacyjną” (sic!).

W 1108 roku duchowni i możnowładcy niemieccy, z arcybiskupem magdeburskim Adelgozem na czele, wzywają do podboju Słowiańszczyzny zachodniej;

(…)O Sasi, Frankowie, Lotaryńczycy, Flandryjczycy najsławniejsi i poskromiciele świata, tutaj będziecie mogli i dusze wasze zbawić i jeżeli się tak spodoba, pozyskać najlepszą ziemię do zamieszkania (…) Poganie ci są najgorsi, lecz ziemia ich najobfitsza w mięso, miód, mąkę, ptactwo, a jeśli się ją uprawi, obfitością wszelkich ziemiopłodów tak się odwzajemni, że żadnej nie można z nią porównać(…) 3

Sytuacja polityczna pogarsza się dla Słowian Połabskich, w tym również dla rujańskich Ranów.

W 1147 roku pod sztandarami wyprawy krzyżowej niemieccy feudałowie i rycerze podejmują wojenne działania przeciw Słowianom Połabskim, znane w literaturze jako krucjata połabska. Krzyżowcy niszczą nawet słowiańskie Księstwo Kopanickie, choć było ono już wtedy chrześcijańskie i podlegało biskupstwu w Gnieźnie; oblegają chrześcijański Szczecin – na szczęście bezskutecznie. Zwycięsko walczy z nimi obodrzycki książę Niklot, ale tylko chwilowo; wygrywa bitwy, ale wojna nie cichnie. Zmasowany napór germanizacyjny – zbrojny, ekonomiczny, kulturowy – ogarnia całe Połabie, Pomorze, obszary na wschód od Łaby i Soławy, od Limes Saxoniae, na której Karol Wielki już przed wiekami próbował utrzymać w ryzach zaborczy żywioł germański. Rujana, wydawałoby się wyspa w pewnej mierze izolowana, a więc bezpieczniejsza, naturalnie broniona, podzieliła los całej Słowiańszczyzny Zachodniej; również od strony morza, od północy nie była bezpieczniejsza – uległa naporowi Duńczyków.

Dwadzieścia jeden lat po podróży Wincentego Pola, na Rugię wybrał się pisarz Józef Ignacy Kraszewski, zafascynowany Słowiańszczyzną, studiujący jej pradzieje, także poprzez źródła historyczne: kroniki Thietmara, Adama z Bremy, Saxo Gramatyka. Było w tym romantyczne zaciekawienie dziejami przeszłymi, przyrodą, starymi wierzeniami. Kraszewski płynął z Gryfii (dzisiejszy Greifswald) do Podbórza na Rujanie statkiem parowym „Anclam” i stamtąd pojechał na cypel Arkona. Słowiańskie „starożytności”, które widział również i jego utwierdzały o przeszłości tych ziem, o wspólnym rodowodzie.

Na Zicker See (południowo wschodnie krańce Rugii, półwysep Mnichów) jest bardzo blisko: ze Świnoujścia tylko trzydzieści mil morskich, a z Trzebieży przez Wołogoszcz – 62 mile morskie, malowniczo wijącym się wśród sosnowych lasów i łagodnych pagórków ujściem Piany. To jeden powód by tam popłynąć, a drugi – wspaniała sceneria i piękne krajobrazy Zickersche Alpen: miejscami plaża – czysta z żółtym piaskiem, w innym miejscu jasne ściany klifu i woda przejrzysta, spokojna, bo osłonięta ze wszystkich stron, od wiatru i fal.

Zicker See, Zickersche Alpen, Gross Zicker, Klein Zicker to germańskie kalki słowiańskich nazw. Niemieckie foldery reklamowe podają pochodzenie tego słowa od słowiańskiego słowa „sikora”. Na wzgórzu Klein Zicker pozostałości po słowiańskim grodzisku, miejsce przedchrześcijańskiego kultu. Jesteśmy na „cmentarzysku słowiańskich starożytności”.

Widok stąd – ze wzgórz – wspaniały, daleki na wszystkie strony świata: na wschodzie ukazują się wyspy Greifswalder Oie i Ruden, a dalej, aż po widnokrąg, Bałtyk ze statkami na torze wodnym do Świnoujścia; na zachodzie daleko, daleko, ponad wzgórzami Rugii, wieże kościołów w Stralsundzie (słowiańskim Strzałowie); na południu rozległe akweny Greifswalder Bodden. W dole, u końca rozlewiska, niewielka wieś Thiessow – dawny słowiański Cisów. Jeszcze kilka lat temu można było przycumować do prowizorycznych drewnianych pomostów, przymocowanych do cienkich rur stalowych wbitych w dno. Obok slip, na lądzie niewielka, wiatrem podszyta wiata do remontu kutrów. I rybacy – „reboken”, jak nazywa ich Wincenty Pol, przywołując lokalne określenie – sennie krzątający się przy sieciach w chwili wolnej od połowu. Tak było jeszcze kilka lat temu. Dziś zamiast rybaków jest duża marina żeglarska, wybudowana za pieniądze unijne.

(…)Spokojnie i uroczo zapadło słońce na morzu. Cała wioska poprowadziła rybaków do brzegu, a że morze było zupełnie spokojne, opłynąwszy przylądek wpłynęliśmy za zatokę, która głęboko w lądy wchodziła…
Cicho stały nie zmarszczone wody, a gdy się ściemniło, rozpalili rybacy nocne kagańce i łódki ciągnęły rozjazdem, opiąwszy w półkole w pewnych odstępach zatokę.
Kagańce gorzały jasno, na dzióbie łodzi zawieszone na długiej tyce – i pięknie łamały i odbijały się te światła czerwone smolnego łuczywa na wodach… […]
Było już około drugiej godziny z północy, gdy się podniosły fale na wysokim morzu i łodzie poczęły się ściągać do małej, zacisznej przystani pomiędzy skałami. Powoli dogorywały tu i gasły kagańce… […]
Wtem ozwało się wesołe pianie kurów, niby gdzieś tuż nad nami na wysokim brzegu – ochoczo podawały sobie głos z pobliża i z dala po całej wsi. Rybacy zasnęli po łodziach… Jutrzenka podbiegła na wschodzie, a po chwili pobladło i niebo – i brzask świtu przesunął się po wpółsennych skałach…
Gwiazdo morza, raz tylko w życiu widziałem cię wychodzącą z kąpieli morskich!(…)

Czasami w małych wioskach, portach, spotykam bliskie, znajome mi zachowania wśród miejscowych ludzi: otwarte dusze, życzliwe, pomocne w potrzebie. Badania genetyczne wskazują na duży udział wśród badanej populacji zamieszkałej na wschód od Łaby – czyli na historycznym Połabiu – genów typu słowiańskiego. Więc nie tylko archeologia, językoznawstwo – toponimia, ale również współczesna medycyna – genetyka (antropogenetyka) odkrywa ślady tych, co tu żyli, pracowali przed wiekami, a którzy w barbarzyńskich zamysłach najeźdźców mieli ulec wynarodowieniu, zniknięciu.

Zachęcam do odwiedzenia, do żeglowania na wyspy archipelagu: na Wolin, Uznam, Rugię i wiele pomniejszych wysp, gdzie ziemia, ludzie, historia przypominają o przeszłości, a przyroda – wzgórza, morze – dostarczają niezapomnianych wrażeń.

_______________________
1. Wincenty Pol, Na lodach. Na wyspie. Na groblach. Trzy obrazki znad Bałtyku, Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1989. Pozostałe cytaty również z tego wydania.
2. Helmoldus, Chronica Slavorum, XII w.   Z: Helmolda Kronika Sławiańska z XII wieku, ze str. 135-136, dostępnej na:      http://bc.wimbp.lodz.pl/Content/12337/Paplonski_Helmolda_kronika_a.pdf

3. Cytat z arcybiskupa Adelgoza („O Sasi, Frankowie…”) za: W. Myślenicki, „Piastowski nurt Odry”, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1972 r.

(zs)