Archiwum kategorii: Artykuły

Marek Słodownik: Dezetą na Rugię


Ten rejs przygotowywany był szczególnie długo, bo aż dwa lata. I nie wynikało to ze szczególnych trudności piętrzących się przed załogą, ale z dopasowania terminów ludzi stanowiących załogę. Sam rejs Dezetą na Rugię to w zasadzie nic nowego, szlaki przecierali żeglarze ze szczecińskiego HOM już w początku lat 90. ubiegłego wieku. To akwen ciekawy turystycznie i nawigacyjnie, a infrastruktura dla żeglarzy wręcz zachęca, by tam pożeglować. Rejs został zrealizowany dzięki otrzymaniu Nagrody Miasta Gdyni „Wiecznie Młodzi” imienia Aleksandra Doby przez kpt Henryka Wolskiego. Nagroda finansowa w wysokości 15.000 złotych została wykorzystana w celu przygotowania jachtu do rejsu i realizację wyprawy.

Założenia wyprawy

Rejs trzytygodniowy został podzielony na dwa niezależne etapy, których wspólnym mianownikiem była postać kapitana Henryka Wolskiego. W pierwszym, tygodniowym, na pokładzie żeglowała rodzina Kapitana, a wyprawa miała charakter trzypokoleniowy. Był to etap o charakterze rodzinnym, nieco wypoczynkowym, choć przed załogą postawiono konkretny cel dostarczenia jachtu do Stralsundu, który to cel został zrealizowany. Ten etap był zaledwie przygotowaniem do zasadniczej części wyprawy, aby druga załoga nie traciła czasu na dopłynięcie i mogła skoncentrować się na realizacji założonego – złożonego i ambitnego – planu.

Etap drugi, dwutygodniowy, to zasadnicza część wyprawy, a jego cele scharakteryzowano dokładnie w aplikacji konkursowej przedstawionej Kapitule Kolosów podczas ostatniej edycji imprezy w marcu 2024 roku. Nasz rejs to wyprawa z podtekstem archeologicznym, z zamiarem dotarcia do stanowisk archeologicznych w Ralswiek i na Kap Arkona. W załodze znalazł się doktor archeologii, który stanowił źródło merytorycznej wiedzy, ponadto kapitan Henryk Wolski stanowił kopalnię historycznej wiedzy na temat dawnych Słowian, ich wypraw, podbojów i zwyczajów.

Realizacja celów wyprawy

W założeniach wyprawy zaprezentowanych w prezentacji aplikacyjnej wskazano dwa cele główne oraz kilka pobocznych. Cele główne ujęto następująco:

Dotarcie do stanowisk archeologicznych położonych nieopodal miejscowości Ralswiek, przypuszczalnego miejsca bitwy pod Svold z 999 roku (inne prawdopodobne miejsca tej bitwy to: cieśnina Øresund na północ od wyspy Ven lub w Zatoce Greifswaldzkiej), a także przepłynięcie szlakiem handlowym Ranów, którego ważnymi punktami były Altwarp i Stralsund.

Dotarcie do Kap Arkona – cypla na północnym skraju Rugii, najważniejszego grodu Ranów i dawnej ich twierdzy. Arkona była również ośrodkiem kultu słowiańskiego boga Świętowita (połabskie: Svątevit). Dziś po dawnej potędze Słowian nie pozostało wiele, ale właśnie te ślady chcemy zbadać, zdokumentować, a zebrany materiał wykorzystać do publikacji o charakterze popularnonaukowym.

Rejs i załoga

Rejs podzielono na dwa etapy, w obu dowodził Henryk Wolski. Cała wyprawa miała charakter niekomercyjny, etap pierwszy miał charakter rodzinny, ponieważ na pokładzie znalazła się córka i wnuczki kapitana, a w etapie drugim udział wzięli przyjaciele Henryka Wolskiego.

Ze Szczecina pierwsza załoga dopłynęła do Stralsundu, gdzie na pokład wsiadła ekipa rejsu eksploracyjnego. W tej wyprawie wzięli udział żeglarze starsi wiekiem, najstarszy ma 79 lat, średnia wieku była powyżej siedemdziesiątki, ale na części ekspedycji żeglowali także młodzi żeglarze stanowiący uzupełnienie międzypokoleniowej mozaiki.

Wykorzystując fakt żeglowania na Dezecie postanowiliśmy zajrzeć na akweny niedostępne dla większych jachtów wykorzystując atuty naszego jachtu w postaci niewielkiego zanurzenia. Plan rejsu zakładał żeglugę wodami wewnętrznymi ze Szczecina przez Wolgast i Peenemünde do Stralsundu, następnie eksplorację wewnętrznych wód Rugii, pobyt w Ralswiek, gdzie przed laty odnaleziono wrak okrętu „Bialy Kon”, a następnie wizytę na wyspie Hiddensee. Tam zapaść miała decyzja odnośnie ewentualnego opłynięcia przylądka Arkona. Ponieważ wiatr był silny – 50 B, ale z korzystnego kierunku SW, kapitan zdecydował o wyruszeniu na trasę otwartymi wodami.

Mimo silnego wiatru nie było zafalowania, bo jacht trzymał się bardzo blisko brzegu. Dzięki temu z bliska obejrzeliśmy klify Arkony i skarpę, na której przed wiekami znajdowało się grodzisko Ranów, czyli dawnych Słowian, a także przepiękne klify Sagard będące częścią parku narodowego.

Ostatni odcinek, od przylądka Königsstuhl, okazał się sporym wyzwaniem, bo wypływając na nieosłonięte wody narażaliśmy się na żeglugę pod wiatr i pod stromą, krótką falę.

Z Sassnitz pożeglowaliśmy wzdłuż wschodniego brzegu Rugii na wyspę Ruden, gdzie uzyskaliśmy pozwolenie na krótki postój, a stamtąd do Peenemünde i powrót tą samą drogą do Szczecina.

Realizacja przedrejsowych założeń przebiegała bez problemów żeglarskich, technicznych i organizacyjnych. Załoga była doskonale przygotowana do rejsu, a na pokładzie znajdował się doktor archeologii, który wziął na siebie ciężar przygotowania kilku wystąpień na temat Ranów, ich historii, ekspansji i zagłady. Wyjaśniał także wszystkie wątpliwe kwestie związane z odwiedzanymi stanowiskami archeologicznymi. W Ralswiek odwiedziliśmy nieczynne już stanowiska archeologiczne, spenetrowaliśmy je w miarę dostępności, a w miejscowym Centrum Informacji spotkaliśmy się z badaczami prowadzącymi przed laty wykopaliska. Przepłynęliśmy również starym szlakiem handlowym ze Stralsundu do Altwarp i Stepnicy wykonując po drodze dokumentację fotograficzną.

Na przylądku Arkona próbowaliśmy zwiedzić pozostałości grodziska Ranów, ale okazało się zamknięte i niedostępne dla turystów. Miejscowe Centrum Informacji przekazało nam zamówione wcześniej materiały informacyjne i umożliwiło spotkanie z zaproszonymi archeologami, którzy przed laty prowadzili tutaj prace wykopaliskowe. Zebraliśmy materiały, wykonaliśmy dokumentację fotograficzną, obecnie nasze zbiory są systematyzowane i będą wykorzystywane do publikacji oraz do prezentacji multimedialnych przygotowywanych na potrzeby spotkań promocyjnych kierowanych do środowiska żeglarskiego.

Bezpośrednia obserwacja grodziska i rozmowy z miejscowymi badaczami prowadzą do wniosków mówiących, że grodzisko na przylądku Arkona to unikatowe stanowisko archeologiczne zachodniego Bałtyku, wymaga jednak przeprowadzenia pilnych i wszechstronnych badań archeologicznych ponieważ obecnie jest ono zagrożone dalszą destrukcją w wyniku osuwania się do morza wysokiego na ok. 45 metrów klifu, który pozostaje bez wzmocnienia/zabezpieczenia od czasu odkrycia grodziska w 2. połowie XIX wieku. W czasie rekonesansu nie były prowadzone badania archeologiczne, nie stwierdzono także istnienia infrastruktury niezbędnej dla funkcjonowania misji archeologicznej. Od strony morza, na skraju klifu jest wyraźnie widoczny przekrój potężnego obronnego wału drewniano-ziemnego, który powstał ok. 1100 r. w wyniku rozbudowy grodziska. Przedpole grodziska w większości jest wykorzystywane rolniczo, przecięte szlakiem turystycznym, drogą dojazdową; znajduje się tu także latarnia morska wykorzystywana do celów turystycznych i komercyjnych.

Zarówno wypad lądowy jak i etap rejsu umożliwiły obserwację zarówno z lądu jak i od strony morza stanu zachowania grodziska z 1. płowy IX w., położonego na krawędzi klifu półwyspu Arkona. Wyjątkowy charakter tego obiektu wynika z ważnej roli, jaką gród ten pełnił na terenie zachodniej Słowiańszczyzny. Był on najważniejszym centrum politycznym, handlowym, militarnym i sakralnym zachodniosłowiańskich Ranów. Jego znaczenie potwierdzają ówczesne źródła pisane, zwłaszcza relacja duńskiego kronikarza Saxo Grammaticusa. Czerpał on wiadomości bezpośrednio od arcybiskupa Absaloma, który w 1168 roku uczestniczył w zdobyciu Arkony osobiście kierując niszczeniem świątyni i posągu Świętowita.

Jacht i warunki bytowania

Popłynęliśmy Dezetą „Sum” POL 3144 ze szczecińskiego JK AZS. Mimo 38 sezonów na karku jacht prezentuje się znakomicie, głównie dzięki staraniom jej klubowego opiekuna, Michała Jósewicza. Dezeta spisała się w rejsie na medal, to jacht prosty w obsłudze i niezawodny. Podzielenie ożaglowania na dwa maszty powoduje łatwość w doborze optymalnej powierzchni żagli. Małe zanurzenie pozwala dotrzeć wszędzie tam, gdzie większe jachty nie dopłyną.

Już przed rejsem wiadomo było, że łatwo nie będzie. Dezeta to jacht bez kabiny, byliśmy więc bezpośrednio narażeni na kaprysy pogody. Dzięki specjalnemu namiotowi rozwijanemu w porcie nad pokładem na noc, mogliśmy wszyscy spać na pokładzie, co dla wielu z nas było powrotem do lat młodości i standardów obozowych sprzed wielu lat.

Mieliśmy wprawdzie tradycyjne namioty, ale nie każdy port pozwalał na rozbijanie obozowiska, a ponadto tak było wygodniej. Dzięki deskom rozkładanym na ławkach stworzyliśmy dwupiętrowe spanie dla załogi. Mankamentem był codzienny klar wymagający żelaznej dyscypliny w panowaniu nad swoimi prywatnymi rzeczami, ale załoga szybko osiągnęła w tym zakresie rutynę pozwalająca na sprawne przygotowanie jachtu do żeglugi. Spanie na podłodze, pod ławkami współtowarzyszy było dostatecznie wygodne, trochę ciężko było się z takiej koi wydostać, natomiast w deszczu było tam zupełnie sucho, pierwszą nawałnicę brali na siebie „spacze” z wyższej kondygnacji.

Gotowaliśmy na dwupalnikowej turystycznej kuchence zasilanej jednorazowymi kartuszami, łatwymi w przechowywaniu. Wysokokaloryczne paliwo pozwalało przyrządzać gotowaną strawę niezależnie od warunków, oczywiście tylko w porcie. Władze portów były do nas nastawione wyjątkowo przychylnie i pozwalały na wystawienie skrzyń z zapleczem kambuzowym na keję, tam można było spokojnie gotować. Menu nawiązywało silnie do klimatu lat 70.: konserwy, półprodukty, często także produkty gotowe do spożycia, wymagające tylko podgrzania. Załoga jadała na brzegu lub na jachcie, zależnie od warunków, czasem wykorzystywaliśmy stoły turystyczne. Wygód nie było, ale też nie w ich poszukiwaniu wybraliśmy właśnie ten typ jachtu.

Bezpieczeństwo i manewry

Załoga miała standardowe środki bezpieczeństwa: kapoki i koła ratunkowe.

Silnik na tym akwenie jest niezbędnym elementem wyposażenia jachtu, oprócz manewrów w ciasnych portach wspomagał także żeglugę w wąskich przesmykach torów wodnych w niesprzyjających warunkach pogodowych, a także wykorzystywany był na pełnym morzu do żeglugi pod wiatr.

Na naszej łodzi mieliśmy także cztery wiosła służące do manewrów portowych w słabych wiatrach. Do Breege weszliśmy paradnie na wiosłach budząc niemałe zaciekawienie miejscowych żeglarzy.

Podczas żeglugi używaliśmy pełnego zestawu żagli, a przy wzroście siły wiatru żeglowaliśmy bez grota. Po wypłynięciu na otwarte wody pomiędzy Rugią i wyspą Ruden, kiedy wiało 60 B, żeglowaliśmy w pełnym bajdewindzie na samym foku. Dezeta jest znakomitym jachtem do żeglowania nawet w tych warunkach, wprawdzie na pokład wdzierały się czasem fale, jednak ani na chwilę załoga nie czuła się zagrożona warunkami. Przy wiatrach baksztagowych stawialiśmy foka i grota, ten zestaw dawał wystarczająco dużą powierzchnię żagla, a także zapewniał spokojną żeglugę, bez ostrzenia wywoływanego bezanem umieszczonym blisko rufy.

Pomoce nawigacyjne

Rugia to akwen interesujący nawigacyjnie, stanowiący doskonały poligon dla nawigatorów. Liczne wąskie tory wodne, nabieżniki, ciekawe podejścia do portów powodują, że trzeba być uważnym. Każdorazowe zejście z precyzyjnie toru wodnego skutkuje natychmiastowymi kłopotami. Nawet żeglując bez miecza już kilka metrów od boi szuraliśmy po piasku, a wiele miejsc oznaczonych bojami kardynalnymi kryje w sobie rafy kamienne. Jest to akwen trudny, ale doskonały do żeglowania, ciekawy nautycznie i wymagający nawigacyjnie.

Nasz rejs nie miał charakteru wyczynu żeglarskiego, ale rekordowa odnotowana prędkość jachtu to 7,2 węzła, co dla 8,5-metrowej długości jachtu można uznać za wynik bardzo satysfakcjonujący.

Co na Rugii warto zobaczyć?

Turystycznie to ciekawe miejsce, jednak podczas krótkiego rejsu trzeba wybierać spośród wielu atrakcji. Bardzo interesujące są miejscowe kurorty: Binz, Sellin czy Putbus. Inne od naszych nadmorskich miejscowości, bez paździerzowych bud i radosnej tanecznej muzyki. Przystrzyżone drzewa, odnowione na biało elewacje domów, czystość i elegancja, to naprawdę warto zobaczyć. Ciekawostką jest Prora, nazistowski dom wczasowy dla 20 tysięcy wczasowiczów stanowiący swoiste memento. Stralsund kusi historią hanzeatyckiego miasta i nowoczesnym Ozeaneum, ponadto nie sposób pominąć wspaniale odrestaurowanego „Gorch Focka” z 1933 roku. Mniej znane, ale nie mniej ciekawe, są także niewielkie porciki ze swym specyficznym wakacyjnym klimatem braku pośpiechu i tradycyjnej żeglarskiej elegancji. Schaprode, Breege albo Kloster na wyspie Hiddensee pozwalają przenieść nas w przeszłość o kilkadziesiąt lat, w miejsce, gdzie królują stare domy kryte strzechą, kocie łby na ulicach i niewielkie protestanckie kościółki z koncertami. Bezsprzecznie miejscem, którego nie można pominąć jest przylądek Arkona z dwiema latarniami morskimi, udostępnionymi, tajnymi nie tak jeszcze dawno, bunkrami NRD-owskiego „Marwoja” i muzeum ratownictwa morskiego.

Wnioski

Nagroda finansowa towarzysząca Nagrodzie „Wiecznie Młodzi” im. Aleksandra Doby w istotny sposób przyczyniła się do obniżenia kosztów całej wyprawy, dzięki niemu mogliśmy doposażyć jacht we wszystkie zaplanowane elementy wpływające na bezpieczeństwo, na bieżąco regulować opłaty portowe, a także zapewnić załodze odpowiednie warunki bytowania na jachcie dzięki ponoszeniu na bieżąco opłat portowych. Warto zaznaczyć, że Rugia jest akwenem relatywnie drogim, koszt przeciętnej mariny wynosił około 30 euro za noc, stąd pozyskane środki finansowe wsparły znacząco nasz budżet. Dzięki dodatkowemu wsparciu budżetu dostępne stały się wycieczki do Ozeaneum w Stralundzie, Parku Narodowego Jasmud, a także kompleksu bunkrów na przylądku Arkona. Ponadto ze środków z grantu regulowaliśmy opłaty za przejazdy autobusowe w drodze na wycieczki lądowe.

Wyprawa odbyła się zgodnie z założonym harmonogramem, wszystkie założone jej cele zostały zrealizowane, a przebieg pokazał, że jest to ciekawy sposób na dokonywanie eksploracji oraz pozyskiwania materiałów popularyzatorskich. Dzięki różnorodnym zainteresowaniom członków załogi rejs stworzył ciekawą okazję do wymiany doświadczeń żeglarskich, wzbogacenia wiedzy historyczno-archeologicznej oraz stanowił inspirację do dalszych poszukiwań. Od lewej: kpt Henryk Wolski, Michał Jósewicz 

Owocem wyprawy są także liczne materiały informacyjne, bogate archiwum fotograficzne oraz dokumentacja, które posłużą do przygotowania kolejnych wystąpień publicznych i publikacji rozłożonych w czasie. Dzięki Nagrodzie mogliśmy w pełni zrealizować zakładany plan rejsu, a pozyskane środki finansowe znacznie ułatwiły pełną jego realizację. Inspiracyjny charakter wyprawy, jej bogaty plon i atmosfera na jachcie, skłaniają nas do rozwinięcia poszukiwań w omawianym obszarze i prawdopodobnie niebawem przystąpimy do realizacji kolejnej wyprawy żeglarskiej z podtekstem naukowym, której celem będzie poszukiwanie legendarnej Winety – grodu i portu z latarnią morską lokalizowaną w okolicach ujścia Odry.

                                                                                                                           Marek Słodownik

Fot. M. Słodownik
________________________________________________________________________________________________________Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, Mass media Communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. „Kino Żeglarskie”, „Ratujmy Dezety”, „Rok Zaruskiego”, „Rok Prasy Morskiej”, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

(zs): Ostrowisko. Podróż z Wincentym Polem.

Odra zaś jest to najbogatsza rzeka w kraju sławiańskim…
Elba (…) oddziela Sławian od Sasów…

Helmold, Chronica Slavorum, XIIw.

 

(…) trans Oddaram sunt Polanos …

Adam z Bremy, Gesta Hammaburgensis ecclesiae pontificum, XIw.

Wyspy zawsze budzą zainteresowanie, ciekawość. To jakby inny świat, czasami mniej lub bardziej hermetyczny, izolowany w swej odrębności przyrodniczej, kulturowej, odporny na wpływy z zewnątrz. Wyspa – to całość, pisze Wincenty Pol w szkicu „Na wyspie” (Obrazy z życia i natury, „Tygodnik Ilustrowany” (1866-1868), plon podróży badawczej z 1847 roku). Wyspa jest całością określoną, zamkniętą w sobie, samowystarczalną w swoim istnieniu i w egzystencji na niej człowieka, całej przyrody.

Wincenty Pol, Na lodach. Na wyspie. Na Groblach. Trzy obrazki znad Bałtyku, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1989.

Kilka wysp to ostrowisko – określenie od Wincentego Pola – czyli mówiąc współcześnie, archipelag, a to już pachnie egzotyką, odległymi miejscami. Tymczasem rzecz dotyczy miejsc bardzo nam bliskich, znajomych.

(…)Całe ostrowisko rujańskie było niegdyś połączone ze stałym lądem Pomorza. Świadczą o tym tradycje i świadczy miejscowość, że wyspa łączyła się niegdyś ze stałym lądem; ale północno-wschodnie i wschodnie burze morskie, które kry znoszą z Botnickiej i Fińskiej Zatoki, pokrywających się lodem corocznie – burze, mówię, morskie biją taranami kry o ten wyskok stałego lądu i zamieniły z wiekami półwysep na wyspę, a raczej na ostrowisko (…) 1

Archipelag leży u ujścia dużej rzeki niosącej swe wody – „odzierającej brzegi, przedzierającej się przez kraj” – z odległych, bo z prawie tysiąca kilometrów Sudetów. Rzeka Odra, bo o niej tu mowa – w Dagome iudex z czasów Mieszka I nazywa się Oddera, w dokumentach pomorskich – Odora, a u Galla Anonima i Długosza – Odra. Więc rzeka i owo ostrowisko czyli wyspy:

(…)Szlaki handlowe przypierały do Odry w mieście, które stąd Brzegiem nazwano, a odtąd szła już dalej żegluga wzdłuż Odry, łącząc sadyby zaodrzańskich Słowian z obszarem Odry, Wisły i Noteci z Pomorzem, gdzie gęsto nasiadłe miasta utrzymywały nieprzerwane stosunki z małym ostrowiskiem, leżącym na ujściu Odry, w którym jest Rujana najznaczniejszy ostrów, mniejsze Wolin i Ujściedom, a najmniejszy z nich leżący naprzeciw nadbrzeżnego Podbórza ostrów Wilm (…), – notuje Wincenty Pol.

Tak jak wielu żeglarzy, wodniaków, pływam Odrą do jej ujścia i dalej ku owym wyspom, wyraźnie wypiętrzonym ponad poziom morza, z urozmaiconą linią brzegową, pofałdowanym uroczymi pagórkami, wzgórzami, dolinami, parowami – ukształtowane w całości przez ostatnie plejstoceńskie zlodowacenie; albo płynę w górę rzeki, w jej liczne odnogi, kanały, rozlewiska.

Tym razem żegluję z Wincentym Polem, geografem przesiąkniętym duchem romantyzmu z jego zafascynowaniem historią, tradycją, przeszłością narodową, plemienną, mową, obyczajem, „starożytnościami” słowiańskimi. A był przecież Wincenty Pol synem Niemca, mocno osadzonym w kulturze niemieckiej (nauka w języku niemieckim w galicyjskich gimnazjach i na Uniwersytecie we Lwowie, potem nauczanie języka i literatury niemieckiej na Uniwersytecie w Wilnie), ale jednocześnie w pełni duchowo związanym z polską kulturą, literaturą, poezją, historią. Obraz jaki zobaczył płynąc statkiem parowym „Podbórz” w dół Odry i dalej na wyspy, nazwy miejscowe, mowę prostych ludzi, ubiory, obyczaje – to wszystko wołało do niego z oddali wieków, przenosząc dawne słowiańskie, polskie ślady ziemi utraconej.

Pomocna dla Pola w poznawaniu przeszłości była Chorografia Królestwa Polskiego Jana Długosza – miał ją z sobą w owej podróży – opisująca geografię tego obszaru z użyciem nazw słowiańskich.

(…)Chciawszy dojść właściwych i pierwotnych  nazw miejscowych, wypada się tu uciec do Długosza, bo on umiał jeszcze nazwać to wszystko po staremu, to jest po słowiańsku.

Jakoż z Długoszem w ręku płynęliśmy na parowym statku, pytając ziemię o stare jej nazwy i pierwotnych mieszkańców (…)

Pol geograf dostrzega charakterystyczne ukształtowanie terenów nadodrzańskich „poniżej Fidychowej” (Widuchowej): rzekę płynącą odnogami, kanałami (Odra, Wielka Ryglica, dalej Mała Ryglica, Parnica, Duńczyca i wreszcie Jezioro Damskie), wzgórza nad doliną Odry rozlewającej się coraz szerzej.

W wielu zniemczonych nazwach brzmi wyraźnie słowiańska przeszłość. Po II wojnie światowej rozporządzeniem Ministra Administracji Publicznej przywracano i ustalano nazwy miejscowe. Pracowała Komisja Ustalania Nazw Miejscowych w skład której wchodzili uznani profesorowie językoznawstwa. Jeszcze, tuż przed 1939 rokiem, Niemcy w ramach germanizacyjnego naporu nasilili akcję wymiany nazw choćby tylko brzmiących słowiańsko na czysto germańskie. Nie wszystkie udało im się wymienić; pozostał np. kanał Swante, niewielka odnoga rzeczna łącząca Odrę z Jeziorem Dąbskim na północ od obecnie stoczniowej wyspy Gryfia. Stara słowiańska nazwa, pobrzmiewająca również w nazwie bóstwa słowiańskiego Swanatewita (połabskie: Svątevit), została zmieniona przez powojenną komisję ostatecznie na „Święta”, choć jeszcze krótko po wojnie funkcjonowała nazwa „kanał Swantowita”. Dziś kanał Święta i jej odnogi to ulubione miejsca żeglarzy do kotwiczenia, nierzadko z postojem na całą noc. Bujna flora i fauna, dzika, pozostawiona sobie przyroda niczym w amazońskiej dżungli – to często używane przez przyjezdnych porównanie – pozostawia niezapomniane wrażenia.

Żeglujemy dalej, może nie z Długoszem pod ręką, ale z Wincentym Polem i jego opisami:

(…)W okolicy miasta Pelic, przebrnąwszy Jezioro Damskie, zbiera Odra swe wody na chwilę z wodami jeziora pospołu w szerokiej szyi, a następnie, po Wielkiej i Małej Zatoce Szczecińskiej rozlana, styka się ona między Ujściedomem i Wolinem trzema szerokimi strzałami z morzem.

Z tych pierwsza Dziwno (Diwenau) zwana; kierunek tej odnogi na miasto Wolin, ujście jej pod Dziwnowem. Środkową strzałę nazywają Świnią (Swine), a trzecia, której ujście poniżej miasta Wołgorza leży, zwana jest Pianą (Penne) (…)

Dzisiejszych Polic Pol zapewne by nie poznał, oczywiście za sprawą Zakładów Chemicznych Police – dymiące wysokie kominy – ale głównie zadziwiłby się potężnymi, wypiętrzonymi na czterdzieści metrów hałdami – i jeszcze „rosną”!, każdej doby przybywa ok. dziesięć tysięcy ton odpadów poprodukcyjnych z tych zakładów – fosfogipsów, produkt uboczny z produkcji kwasu fosforowego. Jak zapewnia dyrekcja zakładów, wszystko jest bezpieczne, pod kontrolą, choć czasami płynąc, nos trzeba zatykać. Ale i przyroda nie daje za wygraną: stoki hałd porastają trawy, krzewy, drzewa, między nimi przemknie zwierz drobny, a nawet sarna, ba orły bieliki też namnożyły się w okolicy i zapuszczają na białe hałdy.

Mała Zatoka Szczecińska u Pola to dzisiejsza Roztoka Odrzańska, dawniej przez żeglarzy nazywana Cichymi Wodami, a wcześniej, „za Niemców”, Papen-Wasser. Przed żeglującymi rozpościera się coraz większy akwen, więc i żegluga staje się swobodniejsza. Tylko rozstawione sieci rybackie i zmniejszone głębokości na znanych żeglarzom wodach nakazują zachować czujność i uwagę. Po minięciu wyspy Chełminek i Wyspy Refulacyjnej otwiera się szeroko rozlany akwen Wielkiego Zalewu Szczecińskiego. Daleko na widnokręgu przykuwają wzrok wysokie wzgórza wyspy Wolin i na lewo niższe pagórki wyspy Uznam. Według Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich (wydanie z roku 1880-1902, pod redakcją główną Filipa Sulimierskiego – matematyka i geografa, a po jego śmierci Józef Krzywickiego i Bronisława Chlebowskiego) dawna nazwa wyspy Ujściedom (niem. Uznam) to Orzna, u Antoniego Rehmana w Niżowa Polska opisana pod względem fizyczno-geograficznym, wydanie: Lwów 1904r, widnieje nazwa Uzna, a na mapie wydanej w 1938 roku przez Wojskowy Instytut Geograficzny – Orzna. Poza wyspami na północy rozpościera się Morze Bałtyckie, do którego Odra zmierza, powtórzmy za Polem: trzema szerokimi strzałami: Dziwno, Świnia i Piana.

Ta pierwsza – dzisiejsza Dziwna – prowadzi wprost do Wolina, miasta starego, bo osadnictwo istniało tu już w epoce neolitu (ok. cztery tysiące lat p.n.e.) i potem przez wszystkie wieki teren był nieustannie zasiedlony. O potężnym mieście słowiańskim, ba nawet największym w ówczesnej Europie piszą, m.in: Geograf Bawarski (poł. IXw.), święty Ansgar (ok. 870r.), Ibrahim ibn Jakub (ok. 966r.), Thietmar von Merseburg (1000r.). Inny ówczesny kronikarz, Adam z Bremy (1074r.) pisze o bogactwie miasta, o zamieszkiwaniu w nim również „Greków i barbarzyńców”, a także ludzi innych narodowości. Dzisiaj miasto przyciąga, znanym również poza granicami kraju festiwalem – rekonstrukcją historyczną Słowian i Wikingów.

Warto odwiedzić Wolin, płynąc Dziwną do miasta. Żegluga od strony Zalewu Szczecińskiego, ze względu na znaczne spłycenia nie jest łatwa nawigacyjnie, wymaga uwagi w sterowaniu, utrzymaniu kursu w oznakowanym torze wodnym, w kierunkach wyznaczonych nabieżnikami. Po kilku zmianach kursu na meandrującej rzece otwiera się widok na rozłożone na wzgórzu na lewym brzegu miasto, z dominującą bryłą XII-wiecznej kolegiaty św. Mikołaja. To zapewne tu, gdzieś w tej okolicy po kilkudniowym wyczekiwaniu, niepewności spotkał się z mieszkańcami miasta niemiecki biskup Otton z Bambergu i jego świta, przybyli do Wolina w 1124 roku z misją chrystianizacyjną, przysłani przez polskiego władcę Bolesława Krzywoustego.

Niełatwa to była misja, choć biskup znał język polski – długie lata w młodości wychowywał się na dworze polskim – Wolinianie początkowo nie wpuścili go do miasta; nie chcieli odrzucić swojej wiary i swoich bóstw. Historia przekazała, że doszło do obelg i znieważenia majestatu biskupa, pomimo że miał bogate podarki dla wpływowych, pogańskich mieszkańców. Sytuacja stawała się podobna do tej sprzed dwóch lat, kiedy to z misją chrystianizacyjną (a właściwie rechrystianizacyjną, z pełnomocnictwem misyjnym papieża) – również z polecenia polskiego władcy – przybył biskup Bernard Hiszpan. Jako były pustelnik pojawił się przed Wolinianami boso i w ubogich szatach, co wywołało zupełny brak zrozumienia i szacunku wśród ludzi nawracanych na nową wiarę; pobito go i wyrzucono.

Udokumentowane historycznie związki Wolina z Polską były dużo wcześniejsze niż misje chrystianizacyjne z początku XII wieku. Już Mieszko I przyłączył na początku swojego panowania Pomorze z Wolinem do tworzonego państwa. Potem Chrobry w 1000 roku utworzył biskupstwo w Kołobrzegu, przynależne do metropolii gnieźnieńskiej, a terytorialnie oddziałujące na Pomorze. Na ile te działania były trwałe i skuteczne, historia niebawem pokazała (nieskuteczne – tzw. reakcja pogańska).

Wracamy do Pola i jego podróży na Rugię, gdzie:

(…) gdyśmy pomiędzy wyspami Wolinem i Ujściedomem wypłynęli na Zalew Rujański – gdy piękna, zielona wyspa leżała przed nami w szumie fal znacznie wyższych, które tu z otwartego morza biły, podnosząc urok nowego dla nas widoku (…)

Pol w swojej podróży pominął miasto Wolin i dzisiejszą Świną wpłynął wprost na Zatokę Pomorską, a dalej przez Zalew Rujański, dotarł do wyspy Rujany (Roja, Rana; dziś Rugia).

(…)Cała atmosfera tej okolicy jest, że się tak wyrażę, starożytniczą i tradycyjną – i kiedy na morzu człowiek chcąc nie chcąc musi się wcielić i wdrożyć w życie majtka, kiedy w górach musi żyć z pasterzami, śród puszcz z myśliwymi, w stepach na koniu i z chartem – to na Roi zostaje każdy badaczem starożytności, nabywa znajomości nieznanych dotąd rzeczy i obudza w sobie interes badacza dziejowych pomników.
Takie usposobienie zawładnęło wszystkimi na pokładzie parowego statku „Podbórz”, który nas niósł na ujście Odry
(…)

Tak więc, autor szkicu „Na wyspie” dopłynął do Podbórza (dziś niem. Puttbus), siedziby książąt podbóskich, dynastii wywodzącej się ze słowiańskich Gryfitów Pomorskich, panującej na ziemiach pomorskich od czasów przedchrześcijańskich. Pol dobrze orientuje się w topografii wyspy – wymienia charakterystyczne miejsca nazywając je po słowiańsku; półwyspy: Mnichów, Jasmund, Witów, Wałów, Chełm, Zudar (obecne niemieckie nazwy: Monchgut, Jasmund, Wittow, Ummanz, Zudar).

(…)Główniejsze półwyspy są wszystkie na otwarte morze rzucone, a mianowicie Mnichów, Jasmund, Witów, Wałów, Chełm, Zudar, oprócz dwudziestu wysp i ostrowów drobnych, które do tego ostrowiska należą.
Pomiędzy nimi leżą zatoki i zalewy morskie, a każdy półwysep ma mnóstwo drobnych przystani i przepraw, tak, iż na małych statkach od każdego punktu rybak na otwarte wypływa morze
(…)

Dostrzega najwyższe wzgórze wyspy z potężnymi okopami i wałami ziemnymi, miejsca, gdzie stała świątynia słowiańskiego boga Rojwida (Rugiwida), „domowego boga Roi”, i Rajgród – siedziba władców Rujany (obecnie dzielnica niemieckiego miasta Bergen); rozpoznaje różne rodzaje pomników nagrobnych plemienia Ranów: grobowce kamienne, mogiły ziemne, olbrzymie kamienne łożyska; dziś wyspa nadal jest wielkim „cmentarzyskiem słowiańskich starożytności”. Zachwyca się widokiem kredowych klifów we wschodniej części wyspy na półwyspie Jasmund – Stopnice Kamienne (niem. Stubbenkammer).

Także współcześnie widok tej części wyspy od strony morza jest dla żeglarzy zachwycający, a przy rym łatwo rozpoznawalny i dzięki temu pomocny w żegludze przy prowadzeniu nawigacji: charakterystyczne białe urwiska klifowe spadające do morza, od góry przykryte czapą bukowego lasu. I tak jak Pol my również możemy dostrzec w nagich kredowych ścianach gniazda ptaków obszarów nadmorskich: mew, rybitw, jaskółek, wron morskich, kaczek, orłów.

Pol jedzie dalej. Z łodzi, którą płynął wzdłuż klifowego wybrzeża Stopnicy Kamiennej do Głowy (niem. Glowe), przesiada się do powozu konnego o wdzięcznej nazwie „kabriolet”. Jedzie na północ, ku przylądkowi Witowo do Arkony. Z miejscowymi ludźmi rozmawia o „starożytnościach słowiańskich”, o świątyni słowiańskiej Ranów; o jej ostatecznym zniszczeniu – spaleniu przez najeźdźców z Północy, Duńczyków, w 1168 roku (historia przekazała nazwiska najeźdźców: król Danii Waldemar I jako dowodzący, biskup Roskilde Absalon jako aktywny uczestnik, a także rycerze Esbernus i Suno osobiście rozłupujący toporami drewniany posąg czczonego boga Świętowita); bez trudności nawiązuje przyjazną znajomość. Podziwia rozległe perspektywy:

(…)Wzrok przenosi całą wyspę, ku południowi zwrócony, i opiera dopiero na sinym pasie pomorskich wyżyn, a na wschód, na zachód i ku północy morze… I nie było chwili, w której by nie można było policzyć kilkanaście łodzi rybackich i żaglowych kupieckich okrętów, które się w różnych kierunkach i w różnym oddaleniu przesuwały po morzu…
Dziwnie odbijały czarne parostatki od białych żagli i barwistych flag okrętów – długi ogon dymu przeciągał się po morzu, gdy je na nowo podsycano paliwem – a poza każdym statkiem przeciągała się smuga morza innego koloru(…)

Wielka to gra ta żegluga – wielki to widok ten widok na morze – i nie dziwno mi zupełnie, że jakaś niewysłowiona nadzieja pędzi wyspiarzy i nadmorskich mieszkańców na morze i za morze!(…)

Potem Wincenty Pol powraca na południowo-wschodnią część wyspy, na półwysep Mnichów. Zajrzyjmy do Pola:

(…)zostawiliśmy sobie półwysep Mnichowa na ostatek, pomijając go w podróży naszej z Podbórza do Arkony.
Tu malują się najlepiej historyczne losy ludności miejscowej (…) bo od czasu zawojowania nadelbiańskich Słowian, wskutek czego i Słowianie na dolnej Odrze niepodległość swoją stracili, kroniki niemieckie, duńskie i nasze zapisują już te same fakta historyczne, czyli właściwiej mówiąc, te same źródła ma odtąd historia plemion podbitych. Księża wprowadzali chrześcijaństwo, a dookoła biskupstw i opactw osadzano w miastach, na podzamczach i uroczyskach osadników niemieckich sprowadzonych z Westfalii, z Holandii, i Saksonii. Za tym wyłomem Połabian wynarodawiano okolice dolnej Odry i cały pas ziemi Zajerzierza Pomorskiego, co tym łatwiej poszło, że ujście Wisły osiedli Krzyżacy. Do końca XII wieku trwało krwawe prześladowanie Słowian, a z końcem XIII wieku wszystkie te kraje już w większości osiadłe są przez Niemców, tak w grodach jak i na roli. (…) Uczony pastor mówił nam, że resztki pierwotnego zaludnienia Roi pozostały tylko na półwyspie Mnichowie; są tego po dziś dzień ślady, lubo bardzo już niezrozumiałe, w języku(
…)

Upadek Rzymu (V w.), wędrówki ludów powodują powstanie nowej politycznej rzeczywistości – w Europie kształtują się państwowości. Karol Wielki, król Franków, władca Cesarstwa Rzymskiego tworzy zręby nowożytnego państwa, dążąc, jak pisze francuski historyk Jacques Bainville do:

(…)wielkim planem Karola Wielkiego było dążenie do uporanie się z Germanami, do ucywilizowania tych barbarzyńców i narzucenie im pokoju rzymskiego(…)

Karol Wielki mając duże kłopoty natury wojskowej i politycznej z Germanami, walczy z nimi, trzyma ich między Renem a Łabą. W 810 roku ustanawia system umocnień granicznych między Sasami, Germanami a Słowianami: w części południowej od Adriatyku brzegiem Dunaju wzdłuż rzeki Soławy to Limes Sorabicus, a dalej na północ wzdłuż Łaby do jej ujścia – Limes Saxoniae.

Ale pogranicze nie jest spokojne, podobnie jak pogranicze z Frankami. Ówczesne kroniki w sposób niepozostawiający wątpliwości co do zamiarów Germanów, bez krycia prawdziwych intencji im przyświecających, opisują bezwzględną, krwawą krucjatę. Przywołajmy zapisy w Chronica Slavorum niemieckiego historyka Helmolda, proboszcza chrześcijańskiego z Bozowa w Wagrii, uczestnika wypraw chrystianizacyjnych na Połabiu i Pomorzu Zachodnim:

(…)więc rozesłał gońców do wszystkich krajów, do Flandryi, Hollandyi, Utrechtu, Westfalii i Fryzyi, wzywając wszystkich, którym ziemi do uprawy brakowało, żeby przybywali ze swemi rodzinami, i obiecał im dać ziemię wyborną, rozległą urodzajną, obfitującą w ryby i mięso i dogodne pastwiska. Holzatom zaś i Sturmarom powiedział: „czyście to nie wy podbili ziemię Sławian i nie kupili jej krwią braci i ojców waszych? Bądźcie więc pierwsi, przesiedlajcie się do tej ziemi pożądanej, zamieszkajcie ją, używajcie jej rozkoszy, wam bowiem należy się to, co w niej jest najlepszego, bo wy ją wyrwaliście z rąk nieprzyjaciół(…) 2

Helmoldus, Kronika słowiańska. Chronica Slavorum, Wydawnictwo Armoryka, Sandomierz, 2014.

Pol dobrze orientował się w historii tych ziem, w historii całego Połabia, ziem pomorskich, po obu stronach Odry. Z „uczonym pastorem” rozmawiał o wprowadzeniu chrześcijaństwa, o zasiedlaniu tych terenów osadnikami niemieckimi z Westfalii, Holandii, Saksonii, o krwawych prześladowaniach Słowian, o walce języka słowiańskiego z niemieckim. Skala wielowiekowych mordów, gwałtów, wynarodowienia pod złowieszczym zawołaniem „Ostsiedlung” i „Drang nach Osten”, dokonywanych z zaciętością, bezdusznością i bezwzględnością na wielkim obszarze słowiańszczyzny i dziś jest porażająca. Prócz zbrojnej eksterminacji mieszkańców tych ziem prowadzona była równolegle brutalna dyskryminacja, wynarodowienie, spychanie w niebyt, również ekonomiczny. Służyły temu m.in. przepisy zabraniające przyjmowania do cechów rzemieślniczych Słowian i trzeba było by „przybysz musiał się wywieść metryką urodzenia, iż nie był słowiańskiego rodu”. Niemiecka historiografia, publicystyka, czasopiśmiennictwo przez cały czas i dziś także, widzą w tym swoją „misję cywilizacyjną” (sic!).

W 1108 roku duchowni i możnowładcy niemieccy, z arcybiskupem magdeburskim Adelgozem na czele, wzywają do podboju Słowiańszczyzny zachodniej;

(…)O Sasi, Frankowie, Lotaryńczycy, Flandryjczycy najsławniejsi i poskromiciele świata, tutaj będziecie mogli i dusze wasze zbawić i jeżeli się tak spodoba, pozyskać najlepszą ziemię do zamieszkania (…) Poganie ci są najgorsi, lecz ziemia ich najobfitsza w mięso, miód, mąkę, ptactwo, a jeśli się ją uprawi, obfitością wszelkich ziemiopłodów tak się odwzajemni, że żadnej nie można z nią porównać(…) 3

Sytuacja polityczna pogarsza się dla Słowian Połabskich, w tym również dla rujańskich Ranów.

W 1147 roku pod sztandarami wyprawy krzyżowej niemieccy feudałowie i rycerze podejmują wojenne działania przeciw Słowianom Połabskim, znane w literaturze jako krucjata połabska. Krzyżowcy niszczą nawet słowiańskie Księstwo Kopanickie, choć było ono już wtedy chrześcijańskie i podlegało biskupstwu w Gnieźnie; oblegają chrześcijański Szczecin – na szczęście bezskutecznie. Zwycięsko walczy z nimi obodrzycki książę Niklot, ale tylko chwilowo; wygrywa bitwy, ale wojna nie cichnie. Zmasowany napór germanizacyjny – zbrojny, ekonomiczny, kulturowy – ogarnia całe Połabie, Pomorze, obszary na wschód od Łaby i Soławy, od Limes Saxoniae, na której Karol Wielki już przed wiekami próbował utrzymać w ryzach zaborczy żywioł germański. Rujana, wydawałoby się wyspa w pewnej mierze izolowana, a więc bezpieczniejsza, naturalnie broniona, podzieliła los całej Słowiańszczyzny Zachodniej; również od strony morza, od północy nie była bezpieczniejsza – uległa naporowi Duńczyków.

Dwadzieścia jeden lat po podróży Wincentego Pola, na Rugię wybrał się pisarz Józef Ignacy Kraszewski, zafascynowany Słowiańszczyzną, studiujący jej pradzieje, także poprzez źródła historyczne: kroniki Thietmara, Adama z Bremy, Saxo Gramatyka. Było w tym romantyczne zaciekawienie dziejami przeszłymi, przyrodą, starymi wierzeniami. Kraszewski płynął z Gryfii (dzisiejszy Greifswald) do Podbórza na Rujanie statkiem parowym „Anclam” i stamtąd pojechał na cypel Arkona. Słowiańskie „starożytności”, które widział również i jego utwierdzały o przeszłości tych ziem, o wspólnym rodowodzie.

Na Zicker See (południowo wschodnie krańce Rugii, półwysep Mnichów) jest bardzo blisko: ze Świnoujścia tylko trzydzieści mil morskich, a z Trzebieży przez Wołogoszcz – 62 mile morskie, malowniczo wijącym się wśród sosnowych lasów i łagodnych pagórków ujściem Piany. To jeden powód by tam popłynąć, a drugi – wspaniała sceneria i piękne krajobrazy Zickersche Alpen: miejscami plaża – czysta z żółtym piaskiem, w innym miejscu jasne ściany klifu i woda przejrzysta, spokojna, bo osłonięta ze wszystkich stron, od wiatru i fal.

Zicker See, Zickersche Alpen, Gross Zicker, Klein Zicker to germańskie kalki słowiańskich nazw. Niemieckie foldery reklamowe podają pochodzenie tego słowa od słowiańskiego słowa „sikora”. Na wzgórzu Klein Zicker pozostałości po słowiańskim grodzisku, miejsce przedchrześcijańskiego kultu. Jesteśmy na „cmentarzysku słowiańskich starożytności”.

Widok stąd – ze wzgórz – wspaniały, daleki na wszystkie strony świata: na wschodzie ukazują się wyspy Greifswalder Oie i Ruden, a dalej, aż po widnokrąg, Bałtyk ze statkami na torze wodnym do Świnoujścia; na zachodzie daleko, daleko, ponad wzgórzami Rugii, wieże kościołów w Stralsundzie (słowiańskim Strzałowie); na południu rozległe akweny Greifswalder Bodden. W dole, u końca rozlewiska, niewielka wieś Thiessow – dawny słowiański Cisów. Jeszcze kilka lat temu można było przycumować do prowizorycznych drewnianych pomostów, przymocowanych do cienkich rur stalowych wbitych w dno. Obok slip, na lądzie niewielka, wiatrem podszyta wiata do remontu kutrów. I rybacy – „reboken”, jak nazywa ich Wincenty Pol, przywołując lokalne określenie – sennie krzątający się przy sieciach w chwili wolnej od połowu. Tak było jeszcze kilka lat temu. Dziś zamiast rybaków jest duża marina żeglarska, wybudowana za pieniądze unijne.

(…)Spokojnie i uroczo zapadło słońce na morzu. Cała wioska poprowadziła rybaków do brzegu, a że morze było zupełnie spokojne, opłynąwszy przylądek wpłynęliśmy za zatokę, która głęboko w lądy wchodziła…
Cicho stały nie zmarszczone wody, a gdy się ściemniło, rozpalili rybacy nocne kagańce i łódki ciągnęły rozjazdem, opiąwszy w półkole w pewnych odstępach zatokę.
Kagańce gorzały jasno, na dzióbie łodzi zawieszone na długiej tyce – i pięknie łamały i odbijały się te światła czerwone smolnego łuczywa na wodach… […]
Było już około drugiej godziny z północy, gdy się podniosły fale na wysokim morzu i łodzie poczęły się ściągać do małej, zacisznej przystani pomiędzy skałami. Powoli dogorywały tu i gasły kagańce… […]
Wtem ozwało się wesołe pianie kurów, niby gdzieś tuż nad nami na wysokim brzegu – ochoczo podawały sobie głos z pobliża i z dala po całej wsi. Rybacy zasnęli po łodziach… Jutrzenka podbiegła na wschodzie, a po chwili pobladło i niebo – i brzask świtu przesunął się po wpółsennych skałach…
Gwiazdo morza, raz tylko w życiu widziałem cię wychodzącą z kąpieli morskich!(…)

Czasami w małych wioskach, portach, spotykam bliskie, znajome mi zachowania wśród miejscowych ludzi: otwarte dusze, życzliwe, pomocne w potrzebie. Badania genetyczne wskazują na duży udział wśród badanej populacji zamieszkałej na wschód od Łaby – czyli na historycznym Połabiu – genów typu słowiańskiego. Więc nie tylko archeologia, językoznawstwo – toponimia, ale również współczesna medycyna – genetyka (antropogenetyka) odkrywa ślady tych, co tu żyli, pracowali przed wiekami, a którzy w barbarzyńskich zamysłach najeźdźców mieli ulec wynarodowieniu, zniknięciu.

Zachęcam do odwiedzenia, do żeglowania na wyspy archipelagu: na Wolin, Uznam, Rugię i wiele pomniejszych wysp, gdzie ziemia, ludzie, historia przypominają o przeszłości, a przyroda – wzgórza, morze – dostarczają niezapomnianych wrażeń.

_______________________
1. Wincenty Pol, Na lodach. Na wyspie. Na groblach. Trzy obrazki znad Bałtyku, Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1989. Pozostałe cytaty również z tego wydania.
2. Helmoldus, Chronica Slavorum, XII w.   Z: Helmolda Kronika Sławiańska z XII wieku, ze str. 135-136, dostępnej na:      http://bc.wimbp.lodz.pl/Content/12337/Paplonski_Helmolda_kronika_a.pdf

3. Cytat z arcybiskupa Adelgoza („O Sasi, Frankowie…”) za: W. Myślenicki, „Piastowski nurt Odry”, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1972 r.

(zs)

Kazimierz Robak: Pasley Bay. Ale dlaczego „Pasley”?

Konia z rzędem, jeśli wiecie, gdzie jest Pasley Bay – oczywiście pod warunkiem, że nigdy nie płynęliście przez Przejście Północno-Zachodnie ani nie studiowaliście szczegółowych map północnych terytoriów kanadyjskich.

Geografia
Zatoka Pasley’a znajduje się na zachodnim brzegu Półwyspu Boothia, leżącego w arktycznej części Kanady.

Północną granicą Półwyspu Boothia jest wąska, bo niemająca więcej niż 2 kilometry szerokości, Cieśnina Bellota. Zenith Point na Murchison Promontory – północnym cyplu Półwyspu Boothia – jest najdalej na północ wysuniętym punktem kontynentu północnoamerykańskiego.

Od wschodu Półwysep Boothia ogranicza Zatoka Boothia, od zachodu oblewają go wody Cieśniny Franklina oraz Cieśniny Larsena, której częścią jest właśnie Pasley Bay – Zatoka Pasley’a. Jej geograficzne koordynaty to 70º36’N / 96º09’W.

Pasley Bay zaznaczona strzałką
źródło: The Atlas of Canada Reference Map series; mapa MCR0001 „North Circumpolar Region”; wydawca: Canada Centre for Mapping and Earth Observation, Natural Resources Canada, 2017.

Topografia

Pasley Bay wcina się głęboko w ląd i rozgałęzia na dwie odnogi – do każdej wpływa rzeka: północna jest bezimienna, południowa nazywa się Pasley River. Zatoka daje bezpieczne schronienie jednostkom żeglującym przez Przejście Północno-Zachodnie. Na jej brzegu widoczny jest kamienny kopiec, zwany cairn, ułożony w 1942 r. przez załogę żaglowca policyjnego St. Roch na cześć zmarłego członka załogi, konstabla Alberta Josepha Chartranda, którego pochowano obok.

RCMPV St. Roch1, jednostka Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej (Royal Canadian Mounted Police), był drugim – po slupie Gjøa Roalda Amundsena – statkiem, który przepłynął przez Przejście Północno-Zachodnie. Oba wyczyny dzieliły niemal cztery dekady: Amundsen, jak zawsze pierwszy, dokonał tego w latach 1903-1906, kpt. Henry Asbjørn Larsen, dowodzący szkunerem St. Roch, wypłynął z Vancouver 23 czerwca 1940, a do Halifaxu zawinął 11 października 1942.

Grób i cairn

O rejsie szkunera Królewskich Konnych pisze Wojciech Jacobson:

St. Roch został uwięziony w lodach Zatoki Pasley’a z początkiem września 1941 r. i tam musiał spędzić następne 10 miesięcy. W tym czasie załoga podejmowała wiele zadań, związanych zarówno z bezpieczeństwem statku (przesuwające się pole lodowe spowodowało kilka dramatycznych sytuacji), jak i eksploracją okolicznych terenów. Trzynastego lutego 1942 r., wracający z trwającego 28 dni 790-kilometrowego patrolu konstabl Albert Joseph Chartrand zmarł na zawał serca.2

RCMPV St. Roch w Pasley Bay
Library and Archives Canada, E-003894953

Chartranda pochowano na brzegu Zatoki, jego grób i cairn istnieją do dziś.

Cairn i grób konstabla Alberta Josepha Chartranda w roku 2000
fot. Ken Burton / arch. Wojciecha Jacobsona

Historię tego kamiennego kopca opisał dokładnie Wojciech Jacobson: najpierw w jednym z rozdziałów swej książki ►Od równika do bieguna3, a później w artykule ►„Cairn dla Ludka”◄
<https://periplus.pl/archiwa/15891>. Przytacza tam m.in. relację insp. Kena Burtona z Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej (Royal Canadian Mounted Police), kapitana jednostki St. Roch II, która – w 60. rocznicę rejsu Larsena i 50. rocznicę zamknięcia przez niego pętli wokół Ameryki Północnej przez Przejście Północno-Zachodnie – płynęła jego śladem4.

Redagując książkę Wojtka, miałem wgląd do całej dokumentacji. W relacji kapitana Burtona zaciekawił mnie jeden akapit, który – z bólem serca – wyciąłem z rozdziału, albowiem nie wnosił nic do tematu zasadniczego. Postanowiłem jednak do niego wrócić. I o tym, czym się ten powrót skończył, będzie ten tekst.

Teza prawie prawdziwa…

Ken Burton, kapitan RCMP St. Roch II:

Na marginesie: nazwa Pasley Bay – jak sądzimy w RCMP – pochodzi od kpr. Ernesta Pasley’a, który miał być pierwszym kapitanem St. Roch. Ale Pasley chciał zabrać do Arktyki żonę, na co w RCMP nie chciano się zgodzić. Zrezygnował więc z pracy w policji i przeniósł się do Arktyki jako człowiek Hudson Bay Company i traper. Na jego miejsce kapitanem St. Roch został mianowany Henry Larsen5.

Rzeczywiście: w okresie, o którym mówimy – a pamiętamy, że rejs St. Roch odbył się w latach 1940-1942 – działał w Arktyce, również w szeregach Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej, Ernest Pasley (1889-1943), a przebieg jego służby, od stopnia konstabla – czyli najniższego w policji – jest potwierdzony w policyjnych aktach.

Rzeczywiście: kilka źródeł związanych z Królewską Konną powtarza tę historię, choć zawsze z zastrzeżeniem, że opiera się ona tylko na pogłoskach. Słusznie, bo pogłoską jest.

Ernest Pasley (1889-1943)

Urodzony 12 września 1889 r. w Sheffield (Anglia) Ernest Pasley w roku 1905 zamustrował do Royal Navy – miał wtedy lat 16.

Ze służby zwolniony został w grudniu 1908 roku, gdyż zbyt często karano go za brak subordynacji: jeśli w roku 1907 odsiedział za to 7 dni, to w roku następnym dwie odsiadki dały mu łącznie 44 dni w celi. Co ciekawe: w opinii zaznaczono, że ma „niesubordynowane usposobienie” (insubordinate disposition), jednak w rubryce „charakter” wpisano very good – bardzo dobry.

Przez następne trzy lata Ernest Pasley pracował jako strażak w elektrowni w rodzinnym Sheffield, ale na więcej nie starczyło mu cierpliwości – w roku 1911 wyemigrował do Kanady. Tam imał się różnych prac, aż wreszcie, 9 sierpnia 1913 roku, przyjęto go w szeregi Królewskiej Północno-Zachodniej Policji Konnej (Royal Northwest Mounted Police), której zadaniem było wprowadzanie ładu i administracji na Terytoriach Północno-Zachodnich6.

Po niezbędnym treningu konstabl Ernest Pasley włączony został do załogi kapitana W. E. Lockharta prowadzącego 99-tonowy policyjny szkuner Village Belle z Halifaxu przez Zatokę Hudsona do Chesterfield Inlet i dalej do jeziora Baker Lake. Stamtąd ekspedycja miała wyruszyć przez arktyczną tundrę do Bathurst Inlet, ok. 630 km w linii prostej, by tam prowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa dwóch traperów.                                       

Wyprawa rozpoczęła się 30 czerwca 1914 r., ale że warunki pogodowe – nawet jak na tamte czasy – były wyjątkowo niesprzyjające, dopiero pod koniec września Village Belle dopłynął do Chesterfield Inlet. Tam zbudowano barak, mający być bazą wyprawy – w rzeczywistości budowano go dwukrotnie, bo pierwszą konstrukcję rozniósł wiatr.

Znad Chesterfield Inlet część ekspedycji skierowała się do Bathurst Inlet, ale było wiadomo, że zaopatrzenia wystarczy tylko na powrót do bazy, a dotarcie do Halifaxu będzie zadaniem nie do wykonania. Z tego powodu, 16 stycznia 1915 r., czteroosobowa grupa – w jej składzie był Ernest Pasley – wyruszyła na południe do Fort Churchill z wiadomościami i zapotrzebowaniem na nowe dostawy. Cel został osiągnięty 16 lutego 1915 r., po 32-dniowej wędrówce i przebyciu prawie 800 kilometrów, kiedy temperatura spadała do 48°C poniżej zera, a ludzie musieli ciągnąć sanie pomagając wyczerpanym psom.

Przez dłuższy czas Ernest Pasley musiał leczyć się ze śnieżnej ślepoty, ale dołączył znów do ekspedycji 10 października 1915 r., płynąc statkiem wiozącym dla niej 11,5 tony węgla. Rok później, 16 września 1916 r., znów został wysłany na południe do Fort Churchill razem z pierwszym komendantem wyprawy, który wykazywał oznaki skrajnego wyczerpania.

Z akt wynika, że w czerwcu i lipcu 1916 roku ów komendant dwukrotnie Ernesta Pasley’a ukarał (i tylko jego) – po raz pierwszy za „haniebne zachowanie” (disgraceful conduct) grzywną 20 dolarów, po raz drugi, za „nieposłuszeństwo” (disobedience), grzywną 10 dolarów. Były to olbrzymie kary, zważywszy, że konstabl w owym czasie zarabiał ok. 75 centów dziennie.

I znów ciekawa sprawa: 8 sierpnia 1918 roku konstabl Ernest Pasley został zwolniony ze służby w policji wskutek wygaśnięcia kontraktu. Natychmiast podjął pracę w Królewskiej Kanadyjskiej Rezerwie Ochotników Marynarki Wojennej (Royal Canadian Naval Volunteer Reserve) i – po odsłużeniu dwóch lat w randze prostego marynarza – został… ponownie przyjęty do RCMP i natychmiast promowany do stopnia kaprala. Czyż nie było tak, że karzący komendant miał mocne plecy, dlatego trzeba było go przeczekać, a Królewscy Konni nie chcieli się pozbywać wartościowego funkcjonariusza, o którym wiedziano, że w sporze ze zwierzchnikiem miał rację?

W czasie kolejnych siedmiu lat służby Ernest Pasley wielokrotnie odznaczył się inicjatywą i poświęceniem. Zwierzchnicy dostrzegli jego ogromny potencjał jako lidera i eksploratora – w roku 1927, podczas budowy RCMPV St. Roch, Ernest Pasley wyznaczony został na dowódcę jednostki i 11 stycznia 1928 roku zdał egzamin na patent kapitański – Naval Master. Do swojej załogi natychmiast powołał spotkanego wcześniej Henry’ego Larsena, z którym serdecznie się zaprzyjaźnił.

Kapitanem jednak nie został. Gdy budowa statku była w ostatniej fazie, 28 stycznia 1929 r. Ernest Pasley poślubił Adę Lillian Burnstead i zwrócił się do zwierzchników z prośbą o zezwolenie na zabranie żony. Argumentował, że jest to zwyczajną praktyką na statkach wielorybniczych, jednak dowództwo Królewskich Konnych było nieugięte.

Tak więc tuż przed dziewiczym rejsem szkunera Ernest Pasley zrezygnował z kapitaństwa, a wkrótce potem ze służby w RCMP. Tym razem już na dobre.

St. Roch, 28 czerwca 1928 r., wyruszył w pierwszy rejs z Vancouveru do Hershel Island pod dowództwem kapitana W. H. Gillena. Po roku komendę objął Henry Asbjørn Larsen, który był kapitanem szkunera do końca, czyli do przekształcenia jednostki w statek-muzeum w roku 1954.

Ernest Pasley związał się z Can-Alaska Trading Company. Zamieszkał z żoną w Cambridge Bay na Wyspie Wiktorii. Tam – w lutym 1932 – przyszła na świat ich córka, June Victoria. Do najbliższego lekarza było prawie półtora tysiąca kilometrów, do najbliższego szpitala – ponad pięć tysięcy, arktyczna noc trwała pół roku, a jednak dziecko chowało się zdrowe. Dokumenty i relacje prasowe skrupulatnie odnotowują, że June Victoria była pierwszą osobą białej rasy urodzoną w Arktyce kanadyjskiej.

Ernest Pasley zmarł na powikłania wynikłe z zapalenia płuc 20 stycznia 1943 roku w Vancouver – miał zaledwie 54 lata.7

ale fałszywa!

Prawda, jaka ciekawa i piękna opowieść?

Miejsca wspomniane w powyższej opowieści na mapie generalnej
Źródło: Mapswire <https://mapswire.com/maps/canada/>

Już tylko krok, by połączyć punkty: działalność Ernesta Pasley’a w Arktyce, historyczną żeglugę szkunera St. Roch, będącego pod komendą Henry’ego Larsena, przez Przejście Północno Zachodnie w latach 1940-1942 i zimowanie statku w Zatoce Pasley’a, na której brzegu na wieczność spoczął konstabl Chartrand. St. Roch – Larsen – Pasley: ściśle związana ze sobą trójca, więc i Pasley Bay.

Niestety. Tak właśnie rodzą się legendy. Bo nazwa zatoki nie ma nic wspólnego, poza przypadkową zbieżnością nazwisk, z sympatyczną postacią zadzierzystego konstabla, marynarza, kaprala, kapitana Ernesta Pasleya8.

Kartografia.

Czasem bywa bezlitosna. Tak właśnie jak w tym przypadku. Oto bowiem na dwóch mapach opublikowanych przez U.S.N. Hydrographic Office pod numerami 911a i 911b, na zachodnim wybrzeżu Półwyspu Boothia wyraźnie zaznaczona jest nazwa Pasley Bay. Mapy wydrukowano w roku 1882, więc 7 lat przed urodzeniem Ernesta Pasley’a (1889-1943).

Fragment i tytuł mapy U.S.N.H.O. #911a
Tytuł: „Circum-Polar Chart. Sheet I. Arctic Sea north of the Pacific Ocean”; skala: 1:7.580.000; wydawca: U.S.N. Hydrographic Office; miejsce wydania: Washington, D.C.; rok wydania 1882
źródło: American Geographical Society Library, University of Wisconsin-Milwaukee Libraries

Rzecz jednak tu się zaczyna, a nie kończy: jeśli bowiem patronem Zatoki nie jest Pasley Ernest, to który z Pasleyów dał jej swoje nazwisko?

Kartografia arktyczna

Historia kartowania Arktyki kanadyjskiej jest tyle dramatyczna, co krótka, bo ma niespełna 200 lat. W tym czasie mróz i trudności związane z żeglowanie w ekstremalnych warunkach zebrały niezliczoną ilość ofiar: dość wspomnieć ekspedycję Johna Franklina, której dwa statki – HMS Erebus i HMS Terrorwpłynęły w roku 1845 w Przejście Północno-Zachodnie i razem ze 129-osobową załogą zaginęły bez wieści na wiele lat.1

W roku 1835 Półwysep Boothia szkicowany był zaledwie we fragmentach, Co prawda na jego zachodnim wybrzeżu są zaznaczone przylądki leżące niżej od Pasley Bay – Cape Francis, Cape Alexander, Cape Nicholas, ale na północ poza nimi już nic nie ma. „Kaap Nicholas I” leży dobre 7 Mm na południe od wejścia do Zatoki, której na mapie przedstawionej niżej nie ma ani śladu.Ręcznie rysowana mapa z roku 1835 obejmująca Boothia Felix, Wyspę Króla Williama i otaczające je wody.
Sporządzona przez kartografa holenderskiego, bazującego na odkryciach Sir Johna Rossa i jego bratanka Jamesa Clarka Rossa poczynionych w latach 1829-1832, z odniesieniami do ekspedycji, którą w latach 1833-1834 prowadził George Back szlakiem wokół Wielkiego Jeziora Niewolniczego.
źródło: kolekcja prywatna 

Fragment powyższej mapy, na którym dokładnie widać, że na zachodnim wybrzeżu Boothia Felix, na północ od „Kaap Nicholas I” (Przylądka Mikołaja I) nie ma już nic

Podobnie jest na mapach z lat 1855 i 1856 – powyżej Przylądka Mikołaja wybrzeże Półwyspu Boothia jest nieskartowane. Tak więc mapa z roku 1882 była pierwszą z tych, do których dotarłem, na której nazwa Pasley Bay się pojawiła.

Mamy więc kolejne pytanie: skoro nie Ernest, to kto był TYM Pasleyem?

Poczet Pasleyów (wersja skrócona)

Sir Thomas Pasley (1734-1808) dosłużył się w Royal Navy stopnia admirała. Brał udział w Wojnie Siedmioletniej, w wojnie przeciwko zbuntowanym kolonistom amerykańskim i w wojnie z rewolucyjną Francją. W 1794 r., w bitwie z Francuzami pod wyspą Ushant, stracił nogę i – cudem uratowany – wycofał się ze służby.

Na portrecie: Sir Thomas Pasley, 1734-1808, w mundurze admiralskim (Sir Thomas Pasley, 1734-1808, Admiral of the White; 1795; malarz: Lemuel Francis Abbott, 1760-1803; olej na płótnie; 76,5 x 63,8 cm; własność: Royal Museum / National Maritime Museum, Greenwich, London < https://www.rmg.co.uk/collections/objects/rmgc-object-14414>

 

Sir Thomas Sabine Pasley (1804-1884), wnuk Sir Thomasa, także oficer Royal Navy. Zanim doszedł do stopnia admiralskiego służył w Brazylii i podczas Wojny Krymskiej (1853-1856), w której Wielka Brytania wspierała Imperium Osmańskie przeciwko Rosji.

Na portrecie: Sir Thomas Sabine Pasley, 2nd Bart., R.N. (źródło: Commodore Trust; „Introduction to the Captain Superintendents of Pembroke Dockyard”; brak innych danych) <https://www.commodoretrust.org.uk/7.%20%20%20Thomas%20Sabine%20Pasley.pdf>

 

 

Sir Charles William Pasley (1780-1861) – absolwent Królewskiej Akademii Wojskowej, który doszedł do stopnia generalskiego. Zasłużył się dla wojsk inżynieryjnych JKM na polach bitewnych, ale przede wszystkim jako autor podręczników uczących: geometrii praktycznej, sztuki fortyfikacji, architektury praktycznej (przydatnej podczas działań wojskowych), praktycznych operacji oblężniczych, standaryzacji miar, wag i systemu monetarnego. W roku 1817 udoskonalił konstrukcję pontonów używanych do budowy mostów, czyniąc je praktycznie niezatapialnymi i dużo łatwiejszymi w transporcie1. Był inspektorem generalnym kolei żelaznych.

Zajmował się technikami nurkowania, udoskonalił konstrukcję dzwonu, hełmu i kombinezonu nurkowego, opracował metodę wysadzania obiektów po wodą i dowodził operacjami podnoszenia wraków okrętów, m.in. czyszcząc w ten sposób szlak wodny Tamizy. Pod koniec życia nadzorował rozwój Akademii Wojskowej Kompanii Wschodnioindyjskiej.

Najbardziej znaną jego publikacją była rozprawa o polityce wojskowej i instytucjach Imperium Brytyjskiego (An Essay on the Military Policy and Institutions of the British Empire), opublikowana w roku 1810 – traktowała o światowej roli Imperium po Rewolucji Amerykańskiej, przestrzegała przed przyjęciem postawy, która dziś nazywa się splendid isolation – „wspaniała izolacja”, nawoływała do ekspansjonizmu i „bezwzględności godnej zdobywców”.

Na portrecie: Major-General Charles William Pasley (ok. 1842; malarz: Charles Blair Leighton (1823-1855); olej na płótnie; płótno 93 x 81,5 cm; własność: Royal Engineers Museum, Library and Archive, Gillingham, Chatham, Kent, UK). <http://81.145.194.75/Details/collect/3551>

Charles Pasley (1824-1890), starszy syn sir Charlesa Williama, odznaczany wielokrotnie za swe osiągnięcia, był oficerem (zmarł w stopniu generała) wojsk inżynieryjnych JKM. Zasłużył się w Kanadzie, gdzie zakomenderował, by jego oddział geodetów dokonywał pomiarów wzdłuż Kanału Rideau… zimą, aby uniknąć moskitów, malarii i móc swobodnie poruszać się po bagnach i jeziorach, zamarzniętych na kamień. Największe osiągnięcia miał w Australii, gdzie został ministrem robót publicznych stanu Victoria. Pod jego kierownictwem wytyczono główne ulice Melbourne, wybudowano wiele budynków publicznych (m.in. gmach Parlamentu i Poczty), Ogród Botaniczny i Herbarium.

Na rysunku: Charles Pasley z artykułu „Our Parliamentary Representatives – Charles Pasley M.L.A.”. Newsletter (Doncaster-Templestowe Historical Society). Quarterly. 1975, August. <https://dt-hs.blogspot.com/2017/07/charles-pasley.html>

George Malcolm Pasley (1832-1863), młodszy syn sir Charlesa Williama, był oficerem artylerii, służył w Afryce Południowej i w Indiach, brał udział w Wojnie Krymskiej (1853-1856) i dosłużył się stopnia kapitana. Zmarł młodo, zapadając na chorobę psychiczną spowodowaną prawdopodobnie poważnym udarem słonecznym, jakiego doznał w Indiach.

Na ilustracji: Oprawiony rękopis pracy „Notatki na temat artylerii”, którego autorem jest George Malcom Pasley (Notes on Artillery by G. M. Pasley. Addiscombe, Surrey, 1848; manuskrypt ilustrowany; 352 strony; wydanie bibliofilskie). Jest to kompendium zawierające dane na temat sprzętu artyleryjskiego z połowy XIX wieku. Sprzedawca zaznacza, że młody wiek autora (16 lat) nie powinien zmylić nabywców, gdyż był on niezwykle uzdolniony: pierwsze ładunki detonował – pod okiem ojca – mając lat 7, a studia w akademii wojskowej rozpoczął mając lat 15. Prawdopodobnie dlatego za tom ten trzeba zapłacić €4678,00. Sprzedawca: James Cummins, Nowy Jork <https://biblio.ie/book/notes-artillery-pasley-george-malcolm/d/1206983753>

Który z nich mógł mieć związek z Arktyką na tyle silny, że jego nazwisko utrwalono w arktycznej geografii?

Skorupa orzecha włoskiego

Lektur, koniecznych do kontynuowania śledztwa, było wiele. Rozwiązanie przyniosła książka George’a Malcolma Thomsona The Search for the North-west Passage11. Nazwisko Pasley wymieniono w niej tylko dwa razy, ale kontekst okazał się bezcenny.

Thomson, opisując przygotowania i przebieg drugiej wyprawy arktycznej Johna Franklina eksplorującej tereny między estuariami Mackenzie and Coppermine (1825-1827), wspomina, że dla potrzeb tej ekspedycji płk Charles William Pasley skonstruował lekką (38,5 kg, dł. 2,8 m, szer. 1,4 m) składaną łódź płaskodenną, zwaną dla swych proporcji Walnut Shell – skorupa orzecha włoskiego.

Jednym z głównych zmartwień Franklina była budowa łodzi – wystarczająco lekkich, aby można je było przenosić podczas przepraw lądowych i wystarczająco mocnych, aby wytrzymały trudne warunki pogodowe na otwartym morzu. W stoczni w Woolwich zbudowano zaprojektowane przez niego trzy łodzie z mahoniu i jesionu. Jedna miała 26 stóp długości; pozostałe dwie 24 stopy. Ponadto pułkownik Pasley z Królewskich Wojsk Inżynieryjnych zaprojektował łódkę o wymiarach dziewięć na cztery i pół stopy, którą – ze względu na jej kształt – Walnut Shell. Ważyła 85 funtów i można ją było rozłożyć i przenieść w pięciu lub sześciu pakunkach, a później – w mniej niż dwadzieścia minut – ponownie złożyć. Wyposażona w tę nowatorską konstrukcję wyprawa Franklina byłaby w stanie przepłynąć wszelkie rzeki utrudniające wędrówkę, czyli wyeliminować ten czynnik, który omal nie doprowadził do całkowitej katastrofy wyprawy pierwszej.

Tak więc, z dwoma wodoodpornymi kombinezonami […], z bronią, bagnetami i wielką liczbą towarów, które mogłyby skusić Indian do przyjaznej współpracy, […] opuścili Liverpool 16 lutego 1825 roku na pokładzie amerykańskiego statku pocztowego Columbia. […] W połowie lipca 1825 ekspedycja dotarła do Fortu Chipewyan nad Jeziorem Athabasca i ruszyła na północ do Fortu Resolution nad Wielkim Jeziorem Niewolniczym.12                   

Przenośna łódź Walnut Shell, niesiona przez członka załogi Johna Franklina
ok. 1825-1827; malarz: nieznany; rysunek na papierze; 28 x 38,9 cm
Własność:
Royal Museum / National Maritime Museum, Greenwich, London
<https://www.rmg.co.uk/collections/objects/rmgc-object-101053>

Płynąc z nurtem Mackenzie ekspedycja dotarła do ujścia, czyli do Morza Beauforta w okolicach dzisiejszego Tuktoyaktuk. Tam została podzielona na dwie grupy. Franklin i piętnastu ludzi wyruszyli na zachód do Icy Cape na rosyjskiej wówczas Alasce. Jego przyjaciel i drugi lider wyprawy, John Richardson – przyrodnik i chirurg, ruszył z jedenastoma ludźmi na wschód, do ujścia Coppermine wpadającej do Zatoki Coronation, oddzielającej kontynent od Wyspy Wiktorii. „Skorupa orzecha” przypadła w udziale grupie Richardsona.

Po przebyciu 900 mil (ok. 1500 km) i osiągnięciu celu Richardson zawrócił, gdyż musiał zdążyć przed zimą do terenów zamieszkałych przez Europejczyków. Odwrót rozpoczął się 10 sierpnia 1825 r.

Podróżnicy porzucili wszystkie łodzie, które mieli ze sobą, zatrzymując tylko Walnut Shell – przenośną łódź pułkownika Pasley’a. Każdemu przydzielono dwadzieścia funtów pemikanu13, a inne zapasy i zapasy podzielono równo, tak że na osobę przypadał ładunek o wadze siedemdziesięciu dwóch funtów [32,5 kg]. O szóstej rano 10 sierpnia grupa rozpoczęła odwrót. Złożono i załadowano Walnut Shell. Tu jednak nadeszło rozczarowanie: łódka została zaprojektowana do przeprawiania się przez rzeki, a nie do holowania pod prąd przez ich silne bystrza. Dlatego też pozostawiono ją – choć niechętnie – wraz z połową worka mąki i pięcioma muszkietami. W gorący, parny dzień maszerujący ruszyli ponownie, każdy lżejszy o piętnaście funtów [6,8 kg] bagażu.14

Trasy pierwszej i drugiej wyprawy arktycznej Johna Franklina
Mapa za: McCoy, Roger M. „Sir John Franklin: A Failed Hero”. 2015-09-02. Portal: New World Exploration. <http://www.newworldexploration.com/explorers-tales-blog/sir-john-franklin-a-failed-hero>

Nb. druga arktyczna wyprawa Franklina była jego wyprawą najszczęśliwszą. Podczas pierwszej (1819) jedenaście z dwudziestu osób zmarło (dwóch w strzelaninie, dziewięciu z głodu). Podczas drugiej (1825-1827) nie zginął nikt. Podczas trzeciej (1845-1847) – zaginęły dwa statki (Erebus i Terror) z dowódcą i załogami, łącznie 129 osób.

Motyw, środki, okazja

W śledztwie mającym ustalić, który z Pasleyów jest patronem arktycznej zatoki, najważniejszy ślad prowadzi do sir Charlesa Williama Pasley’a (1780-1861), znanego ze swych wynalazków i udoskonaleń. W 1817 zaprojektował nowy typ rozkładanego i łatwego w transporcie pontonu, który armia JKM przyjęła natychmiast. W 1824 zbudował dla Franklina – również rozkładaną – „Skorupę orzecha włoskiego”, która zdała egzamin praktyczny celująco. Było to istotnym motywem, by jego imieniem nazwać jedną z zatok Półwyspu Boothia.

Środki do tego miał każdy, kto obeznany był z mapami, umiał skartować wybrzeże i miał moc decyzyjną w nadaniu nazwy. A więc: kapitanowie i kartografowie wypraw badawczych działających we wschodniej części Przejścia Północno-Zachodniego, na wodach oblewających od wschodu Półwysep Boothia.

Okazję miało wielu. W latach 1848-1859 ponad pięćdziesiąt ekspedycji poszukiwawczych operowało na południe od Cieśniny Lancastera w poszukiwaniu zaginionych ludzi i statków wyprawy Johna Franklina. I tam trzeba szukać ojca chrzestnego Zatoki Pasley’a.

Kto…?

Na pewno nie był to John Franklin, bo w okolicach Półwyspu Boothia on, jego ludzie i statki walczyli o życie, jak wiemy – bezskutecznie.

Trasa trzeciej wyprawy arktycznej Johna Franklina
Mapa za: McCoy, Roger M. „Sir John Franklin: A Failed Hero”. 2015-09-02. Portal: New World Exploration. <http://www.newworldexploration.com/explorers-tales-blog/sir-john-franklin-a-failed-hero>

W roku 1848 Admiralicja Brytyjska uznała wyprawę Franklina za zaginioną. Rozpoczęto akcje poszukiwawcze, finansowane tak z kiesy państwowej jak i prywatnej, bo ze śmiercią męża nie chciała się pogodzić Lady Jane Franklin. W latach 1848-1859 ponad pięćdziesiąt ekspedycji poszukiwawczych, brytyjskich i amerykańskich, operowało na północ i południe od Cieśniny Lancastera w poszukiwaniu zaginionych
Z całą pewnością był to więc któryś z kapitanów statków szukających Franklina.

Amerykanie?

Z góry możemy założyć, że nie zrobili tego Amerykanie. Gdyby nawet dotarli do zatoki, która dziś nosi nazwę Pasley Bay, na pewno nie nazwaliby jej imieniem jakiegoś brytyjskiego sapera, nawet w stopniu generalskim. Ale amerykańscy polarnicy do tej zatoki nie dotarli.

Istnieje mapa, wydana przez US Hydrographical Office prawdopodobnie w roku 1851, pokazująca wyniki amerykańskiej ekspedycji poszukującej Franklina w latach 1850-1851. Zachodnie wybrzeże Półwyspu Boothia kończy się na niej na Półwyspie Mikołaja (Cape Nicolas 1st) z dopiskiem pod spodem, że jest to miejsce, do którego najdalej dotarła wyprawa Jamesa Rossa w czerwcu roku 1831.

A Chart Illustrative of the Cruise of the American Arctic Expedition in Search of Sir John Franklin. In The Years 1850 & 51. Fitted out by Henry Grinnell Esq. of New York, Commanded by E.J. De Haven, Lieut. U.S. Navy. Compiled by Geo. P. Welsh, U.S.N. under the direction of M.F. Maury
Wyd.: Matthew Fontaine Maury, U.S. Hydrographical Office; miejsce i data: Washington D.C., ok. 1851; wymiary arkusza: 57,15 x 28.4 cm.
<https://www.raremaps.com/gallery/detail/53816/a-chart-illustrative-of-the-cruise-of-the-american-arctic-expedition-in-search-of-sir-john-franklin-in-the-years-1850-51-fitted-out-by-henry-grinnell-esq-of-new-york-commanded-by-ej-de-haven-lieut-us-navy-compiled-by-geo-p-welsh-usn-under-the-direction-of-mf-maury-mauryus-hydrographical-office>

Wyprawę finansował Henry Grinnell (1799-1874), magnat transportu morskiego, zaprzyjaźniony z wdową Lady Jane Franklin. Na poszukiwania wypłynęły dwa statki, USS Rescue i USS Advance, którymi dowodził porucznik Edwin De Haven.

Amerykanów możemy więc ze śledztwa wyłączyć. Zostają Brytyjczycy.

Brytyjczycy?

Sir John Ross polarnik ze Szkocji, który – mając 72 lata – poprowadził w roku 1850 szkuner Felix do Cieśniny Lancastera w poszukiwaniu załóg i statków Franklina?

Szkocki chirurg i polarnik John Rae, dla którego wyprawa poszukiwawcza, była kolejną ekspedycją arktyczną, gdyż pracował i wędrował za kołem polarnym od lat? To on właśnie jako pierwszy zdobył w roku 1853 wiadomości o losach załogi Franklina, które uzyskał od Inuitów. Otrzymał za to najpierw wysoką nagrodę pieniężną, a później falę społecznego ostracyzmu (dziś nazywamy to hejtem), bowiem powtórzył za Inukiem, że rozbitkowie uprawiali kanibalizm – opinia publiczna zawyła ze zgrozy, albowiem bohaterowie narodowi, którzy złożyli swe życia na ołtarzu nauki, w dodatku biali i to Brytyjczycy, takich rzeczy czynić nie mogli. Nb. to właśnie Rae jako pierwszy ustalił, że Przejście Północno-Zachodnie jest nieprzerwanym ciągiem wodnym, teoretycznie możliwym do żeglugi, czego w praktyce dowiódł Amundsen. Zaś badania archeologiczne w wieku XX fakt kanibalizmu potwierdziły.

Edward Belcher, admirał, hydrograf i podróżnik, znany z tego, że każdy statek, którym komenderuje, zamienia w pływające piekło, który w roku 1852 poprowadził na północ pięć statków?

Jednym z jego kapitanów w tej eskadrze był 34-letni Francis Leopold McClintock, który – gdy jego Intrepid został unieruchomiony przez lody – podjął, i szczęśliwie zakończył, wyprawę lądową z saniami na północny-zachód, podczas której pokonał 2300 km i odkrył Wyspę Księcia Patryka.

A może tenże Francis Leopold McClintock, który wschodnią część Przejścia Północno-Zachodniego penetrował na statku Fox w latach 1857-1859?

Desperacja wdowy

W roku 1854 Admiralicja Brytyjska uznała członków wyprawy Franklina za zmarłych. Lady Jane Franklin nie chciała o tym słyszeć, przekonana, że jej mąż żyje i że dotychczasowe poszukiwania prowadzone były na terenach, do których Erebus i Terror nigdy nie dotarły: szukano na zachód i północ od Cieśniny Lancastera, a przecież Rae – choć kanibalistyczny oszczerca – słyszał o rozbitkach na południe od Wyspy Króla Williama, zaś jedną z szalup HMS Terror znaleziono u ujścia Rzeki Wielkiej Ryby (dziś zwanej od nazwiska jej europejskiego odkrywcy, którym był George Back). Miała rację, niestety, tylko w kwestii drugiej.

Lady Jane kupiła więc – a była to już piąta finansowana przez nią wyprawa ratownicza – żagloparowiec Fox.

Żagloparowiec Fox, ożaglowany jako bark
(ok. 1855; malarz: nieznany; olej na płótnie; 51 x 76 cm; Royal Museum / National Maritime Museum, Greenwich, London
< https://www.rmg.co.uk/collections/objects/rmgc-object-14824>

Zapłaciła za wzmocnienie kadłuba przed żeglugą w lodach i wysłała w Przejście Północno-Zachodnie pod dowództwem Francisa Leopolda McClintocka, instruując, by wpłynął w Cieśninę Peela i prowadził poszukiwania wzdłuż Półwyspu Boothia na południe.

Sir (Francis) Leopold McClintock
(1859; malarz: Stephen Pearce, 1819-1904; olej na płótnie; 127 x 102 cm;
obraz namalowany na zamówienie Lady Jane Franklin, po jej śmierci przekazany do National Portrait Gallery, London)
<https://www.npg.org.uk/collections/search/portrait/mw04104/Sir-Francis-Leopold-McClintock?LinkID=mp02864&role=sit&rNo=2>

Fox wypłynął z Aberdeen 1 lipca 1857 r., a z Grenlandii 12 sierpnia. Za późno! Pod koniec sierpnia lodowy pak w Cieśninie Lancastera już gęstniał, Peel Sound była nieżeglowna, a wpłynięcie w Cieśninę Księcia Regenta zakończyło się w połowie września – lód przetrzymał tam Foxa przez 220 dni.

Podczas następnej zimy Foxa skuł lód w Peel Sound – ekspedycja zimowała już z obu stron Wyspy Somerset, a dalej na południe płynąć się nie dało. Załoga prowadziła więc rekonesans na saniach – ciągniętych przez psy i ludzi. McClintock, by ich wysiłek uczynić lżejszym, stawiał na saniach maszty i żagle, doczepiał latawce, a marynarze widząc, że ich praca jest doceniana, dawali z siebie wszystko. Pracę wykonali zaiste heroiczną. Obeszli prawie całą Wyspę Księcia Walii, wzdłuż zachodniego wybrzeża Półwyspu Boothia doszli do Wyspy Króla Williama, którą okrążyli, dotarli wreszcie do ujścia Back River.

Trasa wyprawy poszukiwawczej (1857-1859), którą dowodził kpt. Francis Leopold McClintock

Gdy 21 września 1859 r. Fox zacumował w Portsmouth15, McClintock pojechał do Londynu z meldunkiem dla Admiralicji. Przywiózł ogromną ilość przedmiotów należących do załóg Franklina, które odkupił od Inuitów, listy pisane przez ich kolejnych dowódców i zostawione w kamiennych kopcach oraz obszerną dokumentację znalezisk, grobów, szkieletów. Zdanie w jednym ze odzyskanych listów nie pozostawiało żadnych wątpliwości: sir John Franklin zmarł 11 czerwca 1847 r.

McClintock – być może pamiętając, czego doświadczył Rae, a być może sam z siebie – przywiezione do Londynu przedmioty nazwał relikwiami narodowymi.

Lektury

Przyjemnie było czytać i szperać w arktycznych dokumentach podczas tropikalnego lata. Lektur nie brakło, bowiem pisemne świadectwa zostawiła większość dowódców.

Książkę o poszukiwaniu ekspedycji Franklina napisał John Ross16.

Kilka publikacji na ten temat zostawił John Rae17.

Podsumowanie żeglugi śladami Franklina wydał drukiem Edward Belcher18.

Wreszcie: w roku 1859 status bestsellera zyskała natychmiast książka McClintocka Podróż ‘Foxa’ po arktycznych morzach19, której nowe wydania drukowano co roku przez kilka kolejnych lat – autor opisał w niej dokonania prowadzonej przez siebie ekspedycji, ale jednocześnie stworzył hagiograficzny obraz Johna Franklina i jego załogi.

Strona tytułowa pierwszego wydania The Voyage of the ‘Fox’ in the Arctic Seas. A Narrative of the Discovery of the Fate of Sir John Franklin and his Companions z roku 1859;
data, jaką autor,
Captain M’Clintock, postawił pod tekstem to 24 listopada 1859.
(London, UK : John Murray, Publisher to the Admiralty, 1859)

Francis Leopold McClintock

W książce McClintocka są dwa dowody, które kwestię „kto i kiedy nazwał zatokę na Półwyspie Boothia Zatoką Pasley’a i czyje nazwisko w ten sposób uwiecznił?” rozstrzygają jednoznacznie: nazwał ją kapitan Francis Leopold McClintock podczas arktycznej ekspedycji w latach 1857-1859, a uwiecznionym jest Sir Charles William Pasley.

Dowodem pierwszym jest cytat. Pisze McClintock:

Nazwy, które nadałem moim odkryciom, to, z wyjątkiem tych, którymi starałem się uhonorować członków zaginionej wyprawy, nazwiska aktywnych zwolenników niedawnych poszukiwań i przyjaciół Franklina i jego towarzyszy, chociaż takie nazwiska są dalekie od wyczerpania liczby tych, którzy mają najwyższe roszczenia do wyróżnienia z obu powodów.

Należy zauważyć, że powstrzymałem się od powtarzania nazwisk, które zostały już upamiętnione przez poprzednich dowódców, a które w związku z tym znajdują się już na naszych mapach.

Oprócz osób już wymienionych w narracji: Sir Thomas D. Acland, jeden z najbardziej gorliwych promotorów poszukiwań, zarówno w Izbie Gmin, jak i poza nią; Monsieur De la Roquette, wiceprezes Towarzystwa Geograficznego Paryża i autor interesującej biografii Franklina; kontradmirał Fitzroy; i generał dywizji Pasley z Królewskich Wojsk Inżynieryjnych, zajmują wysokie miejsce wśród tych, których miałem zaszczyt uhonorować.20

Dowód drugi również nie pozostawia miejsca na żadne wątpliwości. Jest to mapa dołączona do pierwszego wydania tejże książki McClintocka, z roku 1859.

Dwa fragmenty mapy dołączonej do pierwszego wydania książki The Voyage of the ‘Fox’ in the Arctic Seas, z roku 1859.
Z lewej – fragment zachodniego wybrzeża Półwyspu Boothia z naniesioną nazwą „Pasley B.”
Z prawej – tytuł mapy: „Map of a Portion of the Arctic Shores of America to Accompany Capt. McClintock’s narrative. Compiled by John Arrowsmith, 1859”

Jest jeszcze dowód trzeci, pośredni: Clements Markham w biografii kapitana McClintocka umieścił nazwę Pasley Bay w dziale „Names given by McClintock after the voyage of the Fox”21. Nie podał poza tym żadnych szczegółów, dlatego uważam to tylko za argument posiłkowy.

Ale żadnych innych argumentów, poza pierwszymi dwoma, nie trzeba. C.b.d.d.

Kazimierz Robak
7 lipca 2024

O życiu i przygodach Wojciecha Jacobsona, w tym o jego wspólnej żegludze z Ludomirem Mączką, przeczytacie w antologii opowiadań i reportaży:

                                                   

Wojciech Jacobson: Od równika do bieguna, czyli „Marią” do Hawru… i dalej,
Estimark, 2022

Nominowana do literackiej nagrody im. Teligi za rok 2023.

Można ją jeszcze kupić
u Wydawcy (tel. +48 604 555 115; kontakt.estimark@gmail.com),
na Allegro <https://allegro.pl/oferta/ksiazka-wojciecha-jacobsona-od-rownika-do-bieguna-13032408748>
w księgarni Wydawnictwa Nautica <https://wydawnictwonautica.pl/pl/p/Od-rownika-do-bieguna-czyli-Maria-do-Hawru…-i-dalej/322>

Żeglarski życiorys kpt. Wojciecha Jacobsona przedstawia też książka 

<https://swiatloczule.com/product/zeglarskie-kto-jest-kim-w-jacobson-k-robak/>

Kazimierz Robak – Żeglarskie ‘kto jest kim’: Wojciech Jacobson,
Dobry Noe Press, 2022

Nominowana do:
literackiej nagrody im. Teligi za rok 2022
Nagrody Żeglarskiej Szczecina 2022.

Drugie wydanie (380 stron, kilkaset map i ilustracji) jest jeszcze do nabycia
u Wydawcy <https://swiatloczule.com/product/zeglarskie-kto-jest-kim-w-jacobson-k-robak/>
w księgarniach internetowych (m.in. Wydawnictwa Nautica <https://wydawnictwonautica.pl/wojciechjacobson.pl>).

Recenzję przeczytacie TU <https://zeglarski.info/artykuly/zeglarskie-kto-jest-kim-wojciech-jacobson/>.

Obie książki uzupełniają się jak dwie części dużej całości,
bo gdy dwóch pisze o tym samym, to na pewno nie tak samo i niekoniecznie to samo.

PERIPLUS.pl < https://periplus.pl/>
<
https://periplus.pl/archiwa/15891>

___________________________________

1 RCMPV St. Roch – szkuner Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej (Royal Canadian Mounted Police), drugi statek, który przepłynął przez Przejście Północno-Zachodnie (po slupie Gjøa Roalda Amundsena, 1903-1906), 1940-06-23 Vancouver BC – 1942-10-11 Halifax NS, 841 dni; pierwszy statek, który powtórzył ten wyczyn (1944, E-W) i w dodatku przepłynął tę trasę w ciągu jednego sezonu żeglugowego (1944-07-22 Halifax NS – 1944-10-16 Vancouver BC; 86 dni); pierwszy statek, który opłynął Amerykę Północną przez Przejście Północno-Zachodnie i Kanał Panamski (1950). Wszystkie te rejsy prowadził kpt. Henry Asbjørn Larsen (1899-1964).
Zwodowany: 1928-05-07; projekt: Tom Halliday (z użyciem wielu rozwiązań stosowanych na zbudowanym w 1917 r. w Norwegii trzymasztowym szkunerze gaflowym
Maud, 36,5 m dł., na którym Roald Amundsen płynął Przejściem Północno-Wschodnim w latach 1918-1924); budowa: stocznia Burrard Shipbuilding & Dry Dock Co., North Vancouver BC; kadłub: drewno (daglezja zielona i drewno eukaliptusa zw. drzewem żelaznym); dziób okuty (1940) 13-milimetrową blachą stalową; przeznaczenie: jednostka zaopatrzeniowa RCMP; dł.: 31,78 m (104 ft 3 in), szer.: 7,54 m (24 ft 9 in), zanurz. maks. 3,81 m (12 ft 6 in), wyporność: 328 t; napęd: 5 żagli (226 m2) i silnik wysokoprężny 150 KM (112 kW); generator dieslowski 18 KM (od 1940).
Od roku 1954 RCMPV
St. Roch jest statkiem-muzeum eksponowanym w Vancouver BC.

2 Jacobson, Wojciech. ►Od równika do bieguna, czyli „Marią” do Hawru… i dalej.◄ Szczecin : Estimark, 2022; str. 155. <https://allegro.pl/oferta/ksiazka-wojciecha-jacobsona-od-rownika-do-bieguna-13032408748>
Jacobson, Wojciech. ►„Cairn dla Ludka”.
Periplus.pl◄ <https://periplus.pl/archiwa/15891>

3 <https://periplus.pl/archiwa/15891>. Przytacza tam m.in. relację insp. Kena Burtona z Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej (Royal Canadian Mounted Police), kapitana jednostki St. Roch II, która – w 60. rocznicę rejsu Larsena i 50. rocznicę zamknięcia przez niego pętli wokół Ameryki Północnej przez Przejście Północno-Zachodnie – płynęła jego śladem1.

4 Wojciech Jacobson uzyskał relację insp. Burtona za pośrednictwem Wojciecha Victora Wejera, Przedstawiciela ds. Przejścia Północno-Zachodniego z ramienia Ocean Cruising Club, autora kolejnych wydań locji Przejścia. Patrz: ►„Wojciech Wejer i Przejście Północno-Zachodnie”◄ <https://periplus.pl/archiwa/12209>

5 Email Kena Burtona do W. V. Wejera, 2022-05-15. W: email Wojciecha Victora Wejera do Wojciecha Jacobsona, 2022-05-15. W archiwum autora.

6 Od 1 lutego 1920 r., po połączeniu z kanadyjską Dominion Police, była to Kanadyjska Królewska Policja Konna (Royal Canadian Mounted Police – RCMP).


7 Jednym ze źródeł jest artykuł: Boles, Sheldon. „Cpl. Ernest Pasley’s Contributions”. 2012-10-18. Portal: RCMP. Scarlet and Gold. Veterans’ Association – Vancouver Division. <http://www.rcmpveteransvancouver.com/cpl-ernest-pasleys-contributions/>

8 Właśnie dla odróżnienia go od wszystkich innych Pasleyów, za każdym razem, wbrew wymogom stylistyki, wymieniam jego nazwisko wraz z imieniem.

9 Interesujące i bogato ilustrowane studium na temat wyprawy Franklina ukazało się w roku 2022 nakładem Wydawnictwa Nautica. Patrz: Hutchinson, Gillian. Ekspedycja Sir Johna Franklina na HMS Erebus i HMS Terror. Zaginieni i odnalezieni. Tłum. Janusz Stawiński. Warszawa : Wyd. Nautica, 2022. ISBN 978-83-66846-22-7. <https://wydawnictwonautica.pl/pl/p/Ekspedycja-Sir-Johna-Franklina-na-HMS-Erebus-i-HMS-Terror.-Zaginieni-i-odnalezieni-.Ebook-pdf/283> Książka jest dostępna także jako ebook.

10 Feschuk, Michael. „That we should build a bridge. British Army pontoon bridges and ferries”. Portal: Military Review. Top War. 2021-12-23. <https://en.topwar.ru/190334-chto-nam-stoit-most-postroit-pontonnye-mosty-i-paromy-armii-velikobritanii.html>

11 Thomson, George Malcolm. The Search for the North-west Passage. New York, N.Y. : Macmillan Publishing Co., 1975.

12 Thomson, George Malcolm. The Search for the North-west Passage. New York, N.Y. : Macmillan Publishing Co., 1975; s. 201.

13 Pemikan (kri: pimîhkân, pemmicane, czyli tłuszcz) – suszone mięso. Nazwą tą określa się zakonserwowane przez suszenie na słońcu chude mięso upolowanych zwierząt (najczęściej bizonów, łosi lub jeleni) lub ryb, pokrojone w cienkie paski lub plastry, następnie rozdrobnione, wymieszane z bizonim łojem i kwaśnymi jagodami lub suszonymi rajskimi jabłkami, po czym umieszczane w zszytych ze skóry jeleni długich, wąskich rurkach lub bochenkach. Skórzany wałek wypełniony pemikanem potrafił osiągać długość 90 cm. Wiki <https://pl.wikipedia.org/wiki/Pemikan>.

14 Thomson, George Malcolm. The Search for the North-west Passage. New York, N.Y. : Macmillan Publishing Co., 1975; s. 211.

15 W londyńskim doku Blackwall Fox zacumował 23 września 1859 r.

16 Ross, John. Rear Admiral Sir John Franklin : A Narrative of the Circumstances and Causes Which Led to the Failure of the Searching Expeditions Sent by Government and Others for the Rescue of Sir John Franklin. London, UK : Longmans, Green, Brown & Longmans, 1855.

17 Rae, John. Map of the Arctic Exploration, With Information Respecting Sir John Franklin’s Missing Party. Royal Geographical Society, 1855
Rae, John.
The Arctic Journals of John Rae. Victoria, B.C. : TouchWood Editions, 2012.
Rae, John.
John Rae, Arctic explorer : the unfinished autobiography. Edmonton, CA-AB : Polynya Press / University of Alberta Press, 2018
Rae, John, and Robert M’Clure.
The Melancholy Fate of Sir John Franklin and His Party, As Disclosed in Dr. Rae’s Report : Together with the Despatches and Letters of Captain M’Clure, and Other Officers Employed in the Arctic Expeditions. London, UK : John Betts, 1854.

18 Belcher, Edward, et al. The Last of the Arctic Voyages : Being a Narrative of the Expedition in H.m.s. Assistance, Under the Command of Captain Sir Edward Belcher, C.b., in Search of Sir John Franklin, during the Years 1852-53-54. London, UK : Lovell Reeve, 1855.

19 M’Clintock, Francis Leopold. The Voyage of the ‘Fox’ in the Arctic Seas. A Narrative of the Discovery of the Fate of Sir John Franklin and his Companions. London, UK : John Murray, Publisher to the Admiralty, 1859.

20 The names I have given to my discoveries are, with the exception of those by which I have endeavored to honor the members of the lost expedition, the names of active supporters of the recent search, and friends of Franklin and his companions, though such names are far from exhausting the number of those who have the highest claims to distinction on both grounds.
It will be observed that I have refrained from repeating names which have already been commemorated by preceding commanders, and which therefore are already in our charts. Besides the individuals already mentioned in the narrative, Sir Thomas D. Acland, one of the most zealous promoters of the search, both in and out of the House of Commons; Monsieur De la Roquette, Vice-President of the Geographical Society of Paris, and author of an interesting biography of Franklin; Rear-Admiral Fitzroy; and Major-General Pasley, R.E., stand high amongst those whom it has been my privilege to honor.
[M’Clintock, Francis Leopold. The Voyage of the ‘Fox’ in the Arctic Seas. A Narrative of the Discovery of the Fate of Sir John Franklin and his Companions. London, UK : John Murray, Publisher to the Admiralty, 1859; s. 349-350.]

21 Markham, Clements R. Life of Admiral Sir Leopold McClintock. Cambridge, UK : Cambridge UP, 2014 (wydanie pierwsze: Murray, 1909); s. 345.

________________________________________________________
Kazimierz Robak – filolog, historyk, dziennikarz, żeglarz, obecnie wykładowca akademicki w USA; uczestnik antarktycznego rejsu „Pogorii” (1980/1981), organizator i uczestnik pierwszej Szkoły pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego 1983/1984 na „Pogorii” (kierownik sekretariatu i nauczyciel); dyrektor i nauczyciel SzPŻ KB na „Pogorii” 2013, 2015 i 2016; założyciel portalu Periplus.pl <https://periplus.pl/> i współautor portalu Żeglujmy Razem <https://zeglujmyrazem.com/>; autor książek, m.in. „Pogorią na koniec świata” (1983), „Szkoła” (1986), „Gibraltar: Cieśnina – Skała – Państwo” (2012), „Żeglarskie 'kto jest kim’: Krzysztof Baranowski” (2018),”Żeglarskie 'kto jest kim’: Wojciech Jacobson” (2022), „Co za kot!” (2022), „Z Pogorią na śpiew i życie” (2023).

Marek Słodownik: Drogi śródlądowe przedwojennej Polski

Istotnym zagadnieniem okresu międzywojennego była paląca kwestia budowy sieci dróg śródlądowych widzianych jako swoiste przedłużenie gospodarki morskiej. Dostrzegano ścisłą zależność pomiędzy rozwojem floty i infrastruktury portowej a koniecznością budowy systemu dróg wodnych zapewniających transport towarów do i z portów w głąb kraju. Wobec bardzo słabo rozwiniętej sieci dróg oraz niedostatku linii kolejowych transport śródlądowy dawał szansę na pobudzenie gospodarki i zapewniałby jej wzrosty. Kwestie budowy dróg wodnych traktowano zatem jako uzupełnienie całej gałęzi gospodarki ważnej dla rozwoju gospodarki morskiej. Doceniano wagę zagadnienia, widząc w realizacji planów poważne oszczędności w przyszłości. Pokazywano bardzo często przykłady innych państw, które postawiwszy na transport wodny, rozwinęły gospodarkę przy jednoczesnym stworzeniu wielu miejsc pracy. Wskazywano jednak również wielokrotnie na trudności podnosząc aspekty techniczne i ekonomiczne tego rodzaju przedsięwzięć będących procesami inwestycyjnymi niezwykle kosztownymi w realizacji i długotrwałymi, na co młode państwo nie mogło sobie pozwolić w ówczesnym czasie.

O potrzebie stworzenia spójnego systemu dróg wodnych pisano już w dwa lata po odzyskaniu niepodległości dostrzegając konieczność sprostania wyzwaniu, kreślono także śmiałe plany stworzenia sieci kanałów z osią w postaci połączenia Śląska z morzem i zbudowaniu odnogi do Poznania. Ale nie koncentrowano się tylko na tej osi, postulowano stworzenie całej sieci kanałów łączących najważniejsze polskie ośrodki przemysłowe, a nawet wybiegano myślą w przyszłość wskazując na możliwości połączenia nowych dróg wodnych z istniejącymi systemami europejskimi, głównie z Dnieprem i Dunajem.1

Mapa hydrograficzna Polski wydana w 1919 roku przez Towarzystwo Bandera Polska.

Projekt kanału łączącego Śląsk z Wybrzeżem wraz z odnogami do Warszawy i Poznania. Ilustracja zamieszczona w czasopiśmie Żeglarz Polski nr 5/1922.

Zrealizowanie tych zamierzeń mogłoby przynieść Polsce ogromne korzyści gospodarcze; ożywienie gospodarki, zatrudnienie tysięcy ludzi, a wreszcie zwiększenie obrotów handlowych z krajami europejskimi, co dotąd bywało utrudnione właśnie z powodu braku dogodnych szlaków komunikacyjnych, nie tylko wodnych, ale także drogowych i kolejowych. Realizacja tych zamierzeń przynieść miała gospodarce ogromne korzyści ekonomiczne, wymagała jednak konsekwencji w działaniu i łożenia olbrzymich sum przez kolejne lata. Projektowany kanał węglowy Śląsk-Gdańsk, zaczynający się koło Katowic i Sosnowca, ma przejść mimo Częstochowy, Łodzi i przez Koło, jeziora Gosławickie i Gopło ma dochodzić do Wisły pod Toruniem. Od tego głównego kierunku mają być odgałęzienia do Warszawy i Poznania. (…) Do budowy tego kanału już organizuje się T-wo prywatne z udziałem Rządu i kapitałów zagranicznych. Kanał węglowy, łączący Śląsk z morzem będzie służył głównie dla przewozu węgla morzem i rud, potrzebnych dla przemysłu śląskiego, z morza (ze Szwecji i Hiszpanji)(…) Projekt drogi wodnej Wisła-Bug-Prypeć-Dniepr dla statków rzecznych i połączenie w ten sposób dwóch mórz drogą wodną – musi być dalszym celem tegoż przedsięwzięcia.2

Wiele miejsca na łamach ówczesnej prasy poświęcono także konkretnym planom budowy kanału wraz z kosztorysami prac. Najbardziej wnikliwie została opracowana koncepcja kanału łączącego Tczew z Nowym Portem w Gdańsku, który to kanał miał uczynić z Tczewa, oddalonego o około 30 kilometrów od morza, port morski mogący obsługiwać największe statki wpływające na Bałtyk. Tej koncepcji broniło bardzo długo środowisko tczewskie, wśród którego wyróżniał się Józef Klejnot-Turski, pracownik dydaktyczny Państwowej Szkoły Morskiej mającej wówczas siedzibę w tym mieście i działacz żeglarski, wydawca czasopisma „Żeglarz Polski”. Wylot do morza drogi wodnej, łączącej nasz jedyny port z Zagłębiem węglowym, ze wszystkiemi większemi miastami i środowiskami przemysłu, a dalej z Polesiem i Dnieprem, Ukrainą i Morzem Czarnem, ma tak ważne znaczenie, że nie do pomyślenia jest, by nasz główny port nie leżał w tym wylocie, a był oddzielony od niego zatoką morską i terytorium obcego państwa.3 (pis. oryg.)

Tematyka rosnącego znaczenia budowy nie tylko kanałów, ale całej sieci dróg wodnych na wodach śródlądowych, powracała systematycznie na łamy prasy w kolejnych latach, ale w praktyce w tej materii działo się niewiele.4 Niezwykle istotną dyskusję wywołał artykuł zamieszczony w Żeglarzu Polskim, w którym autor wzywał do pilnych działań w zakresie budowy dróg wodnych jako fundamentalnego czynnika rozwoju gospodarczego odrodzonego kraju.5 W tekście tym wyłożono kluczowe zasady, jakimi państwo powinno się kierować przy organizacji floty przewozowej aby stanowiła ona wsparcie dla gospodarki. Wskazywano, że różnica w kosztach transportu pomiędzy koleją i wodą wynosi około 2 fenigi za tonę przewiezioną na odległość jednego kilometra.

W skali globalnej Polska mogła więc zaoszczędzić rocznie 106 milionów w złocie, a więc kwotę ogromną.6 Wielokrotnie w tym kontekście pisano o konkretnych typach statków i barek optymalnych do żeglugi śródlądowej na polskie wody, które nie były jeszcze dostatecznie zagospodarowane.7 Pokazano także wiele niedociągnięć i błędów nowej władzy w zakresie zakupów taboru, jego rozmieszczenia i krótkowzroczności rządzących niedoceniających potencjału żeglugi śródlądowej dla gospodarki kraju. Obecnie istniejąca P. Ż. P. (Polska Żegluga Państwowa), która we względnie pomyślnych warunkach od dłuższego czasu rozkłada się i chyli do upadku, nie może sprostać tym zadaniom. Jest to rzeczą ogólnie znaną i stanowi tajemnicę chyba jedynie dla tych czynników miarodajnych, które powinny o tem być w pierwszym rzędzie i najdokładniej poinformowane.8

Prasa chętnie nagłaśniała rejsy rzekami propagując tym samym zainteresowanie sprawami morskimi postrzegając spływy w charakterze etapu drogi do celu jak określano morze. źródło: czasopismo Sport Wodny i Narodowe Archiwum Cyfrowe).

Równocześnie jednak przedsiębiorstwa prywatne starały się rozwijać żeglugę śródlądową dostrzegając w tym szansę na poprawę koniunktury własnych firm. Były to jednak działania nieskoordynowane, bardzo niespójne, wręcz chaotyczne, zatem trudno w tym przypadku mówić o powodzeniu tych starań w szerszym kontekście. Wiele porządku do chaotycznych działań władzy w zakresie gospodarki wodami i żeglugi wniosła Ustawa wodna z 19 września 1922 roku, której szczegółowe omówienie znalazło się na łamach „Żeglarza Polskiego”.9 Ważnym wydarzeniem w dziedzinie żeglugi śródlądowej była publikacja raportu komitetu ekspertów złożonego do dyspozycji rządu polskiego przez Ligę Narodów zamieszczonego w odcinkach na łamach „Żeglarza Polskiego” w roku 1927, ponieważ był to dokument niezależny od polskich władz, jednak i ta publikacja nic nie zmieniła.10 W późniejszym okresie tematyka ta ulega systematycznemu osłabieniu na rzecz zagadnień związanych z budową portów morskich, to na nich koncentrowała się nie tylko uwaga mediów, ale także zwykłych ludzi.

Reklama firmy oferującej przewozy pasażerskie na Wiśle zamieszczana na łamach czasopisma Latarnia Morska w 1934 roku. (źródło: archiwum autora).

                                                                                                                Marek Słodownik

_______________________________

1. (ba) „Budowa dróg wodnych w Polsce”, Roboty Publiczne nr 1/1919
2. Tadeusz Tillinger, „Tczew, port morski”, Żeglarz Polski nr 1/1922,
3. Tadeusz Tillinger, „Nasz program komunikacyj wodnych”, Żeglarz Polski nr 1/1923,
4. (Ż), „Sprawa uspławnienia rzek”, Żeglarz Polski nr 2/1922, (ba), „Rozwój i stan obecny żeglugi na Wiśle” Żeglarz Polski nr 4/1922, dalsze części w kolejnych numerach: nr 5/1922,(ba), Mechaniczne pogłębianie Wisły”, Żeglarz Polski nr 5/1922, (ba), „Pożądany program robót regulacyjnych Wisły środkowej”, Żeglarz Polski nr 9/1922, Aleksander Rylke, „Nasza żegluga śródlądowa, jej stan obecny, potrzeby i najbliższe możliwości rozwoju”, Morze nr 3/1926, Aleksander Rylke „Żegluga na Wiśle”, Morze nr 5/1927, (ba), Wisłą ku Bałtykowi”, Morze nr 8/1928, (ba), Towarzystwo Propagandy Dróg i Budowli Wodnych), „Aktualne zadania naszych dróg wodnych”, Morze nr 12/1929, Morze nr 1/1930, str. 5-7, Alfred Konopka, „Port handlowy w Warszawie”, Morze nr 5/1930, M. Rybczyński, „Zagadnienia regulacji Wisły i żeglugi rzecznej”, Od Naszego Morza nr 3/1933, (ba), „Potrzeby żeglugi na Wiśle”, Flota Polska, bez numeru, 1933, Mieczysław Rybczewski, „Problem Wisły”, Sprawy Morskie i Kolonjalne, nr 1/1934, Alfred Konopka, „Droga wodna Bałtyk – Morze Czarne przez Wisłę i Dunaj”, Sprawy Morskie i Kolonjalne nr 1/1934, Alfred Konopka, „Frontem do Wisły” Sprawy Morskie i Kolonjalne nr 6/1934, (ba), „Rola Wisły w czasach prehistorycznych”, „Latarnia Morska” nr 11/1934, M. Metaniewicz, „Programy a rzeczywistość w dziedzinie dróg wodnych”, Sprawy Morskie i Kolonjalne nr 5/1935, Alfred Konopka, „Żegluga rzeczna i kształcenie żeglarzy”, Sprawy Morskie i Kolonjalne nr 12/1935, Edmund Wojciechowski, „Bałtyk – Morze Czarne”, Żegluga, the Navigation, nr 5/1936, (ba), „Budowa dróg wodnych w Polsce”, Flota Polska nr 48/1939,
5. Edmund Krzyżanowski, „O nową organizację dla eksploatacji żeglugowej dróg wodnych, zamiast nieudolnej żeglugi państwowej”, Żeglarz Polski nr 2/1922, (ba), „Projekt drogi wodnej Śląsk – Gdańsk”, Żeglarz Polski nr 5/1922,
6. tamże
7. Franciszek Fojut, „O typ statku transportowego dla polskiej żeglugi śródlądowej” Żeglarz Polski nr 3/1922,
8. (ba), „Projekt drogi wodnej Śląsk – Gdańsk”, Żeglarz Polski nr 5/1922,
9. Żeglugowiec, „Jak należy rozumieć ustawę wodną z 1922 roku”, Żeglarz Polski nr 1/1923,
10. (ba), „Raport komitetu ekspertów złożony do Dyspozycji rządu polskiego przez Ligę Narodów”, Żeglarz Polski, nr 30/1927, kontynuacja w kolejnych numerach: nr 31-32/1927, nr 33/1927, nr 34/1927, nr 35, nr 38/1927, nr 41/1927, nr 42/1927,

________________________________________________________________________________________________________Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, Mass media Communication w University of
Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach
oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych
akcji, np. „Kino Żeglarskie”, „Ratujmy Dezety”, „Rok Zaruskiego”, „Rok Prasy Morskiej”, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od
1973 roku.

Piotr Maras: „Tymianek” na Grenlandii, czyli z JK AZS w Szczecinie do gór lodowych i z powrotem.

WILD THYME, jacht zwany pieszczotliwie „Tymiankiem”, dla którego p portem macierzystym jest szczeciński Jacht Klub AZS to jednostka r r rekreacyjna, francuskiej stoczni BENETEAU, wykonana z laminatu p poliestrowo-szklanego, model OCEANIS 351, o długości 10,67 metrów i i zanurzeniu 1,55 metra; świetnie nadaje się do żeglugi rekreacyjnej. W z zamyśle konstruktorów jacht nie miał pływać po wodach arktycznych. A Ale w zamyślę armatorów, Piotr Marasa i przyjaciół, już tak.

Pomysł aby popłynąć na Grenlandię zacząłem układać „w głowie” w 2022 roku, w lipcu, podczas rejsu powrotnego z Wysp Owczych, na które jacht wcześniej dopłynął ze Szczecina. Podczas trekkingu po wyspach okazało się, że jedna z roślin tam znaleziona, to właśnie wild thyme, łac. thymus praecox, czyli dzika odmiana tymianka. Występuje ona również na Islandii, więc pierwszym pomysłem było aby powtórzyć częściowo rejs, ale także popłynąć na Islandię.

Islandię już znałem z podróży na tę piękną wyspę, ale odwiedzić ją po raz kolejny na pewno warto. A gdyby tak podczas opływania jej od północy, wydłużyć trasę i chociaż zobaczyć góry lodowe? I tak pragnienie zobaczenia z jachtu gór lodowych stało się silniejsze i pomysł rejsu wokół Islandii zamienił się w plan rejsu na Grenlandię.

Najkrótszy odcinek z Islandii prowadzi do wschodnich wybrzeży największej wyspy świata, które są dzikie, nieskażone cywilizacją i prawie nie ma tam miejscowości. Ale jest tam również coś jeszcze. Na największej wyspie świata znajduje się największy fiord świata. To Scoresby Sund (po grenlandzku Kangertittivaq): system fiordów, otoczony głównie górami i bazaltowymi ścianami. Do fiordu schodzą lodowce, znajdują się w nim opuszczone osady, można spotkać niedźwiedzie polarne i woły piżmowe. I co ważne, na początku fiordu znajduje się miejscowość Ittoqqortoormiit, niewielka inuicka osada, gdzie można uzupełnić paliwo, żywność oraz wypożyczyć broń palną do obrony przed niedźwiedziami i wołami.

Zima 2022/2023 upłynęła na przygotowaniach do rejsu. To część którą bardzo lubię: czytanie literatury, sprawdzanie locji, przepisów, planowanie postojów, oglądanie na kanale YouTube wszystkiego co jest o Grenlandii i Scoresby Sund. Przygotowanie jachtu to dodatkowe wyposażenie ratunkowe, komunikator satelitarny, naprawa ogrzewania webasto, nauka odbiornika SDR do ściągania map lodowych i meteorologicznych, zaplanowanie odpowiedniej ilości paliwa i gazu. Ponadto, zapewnienie sprawnie działającej windy kotwicznej, odpowiedniej długości łańcucha, kotwicy awaryjnej, serwis pontonu i silnika do niego. W miejscu docelowym rejsu nie ma marin, portów, infrastruktury żeglarskiej, więc trzeba być samowystarczalnym, również w naprawach ewentualnych usterek.

Trasa rejsu Grenlandia 2023

Rejs został zaplanowany na pięć etapów. Odcinki obejmowały trasę JK AZS Szczecin-Stavanger, Stavanger – Reykjavik, Reykjavik – Grenlandia – Reykjavik, Reykjavik – Stavanger, Stavanger – JK AZS Szczecin. Zarówno Stavanger w Norwegii jaki i Reykjavik na Islandii są miejscami, do których można się dostać samolotem z Polski, a bilety są w atrakcyjnych cenach. Więc miasta te stanowiły dogodne porty wymiany załóg. No i co najważniejsze, należy zaplanować dobrą załogę na Grenlandię.

Z Jacht Klubu AZS „Tymianek” wypłynął 24 czerwca 2023. Odcinek do Reykjaviku obfitował w zwiedzanie pięknych miejsc, w ciekawe żeglarskie przygody i niezapomniane widoki. WILD THYME do stolicy Islandii przypłynął 19 lipca i aż do 4 sierpnia stanowił „hotel na wodzie”, dzięki czemu żeglarze i ich rodziny zwiedzali piękną wyspę.

W rejs na Grenlandię ruszyliśmy w składzie: Piotr Maras (kapitan), Marcin Raubo (I oficer), Rafał Kaczmarek i Dominik Fidorowicz (załoga). Po odprawie celnej szczeciński jacht w dniu 4 sierpnia 2023 o godzinie 13.00 oddał cumy w Reyjkjaviku i ruszył w rejs na wschód Grenlandii. Odcinek żeglugi do Grenlandii był zaskakujący, gdyż pomimo obiecujących prognoz, 4 dni żeglugi odbywały się w większości na silniku, przy bezwietrznej pogodzie, pełnym słońcu i gładkiej tafli morza. Dzięki temu mogliśmy spokojnie przyglądać się pływającym delfinom, orkom i pławiącym się wielorybom.

Po 3 dniach żeglugi przekroczyliśmy koło podbiegunowe północne (66°34’ N) mając aż do tego momentu zasięg telefonii komórkowej.

Przekraczamy koło podbiegunowe N, od lewej: D. Fidorowicz, P. Maras, R. Kaczmarek, M. Raubo.

Blisko 70 mil od brzegów wyspy pojawiła się pierwsza góra lodowa, co było zgodne z aktualnymi mapami lodowymi. Nie była to mała góra ani kra. Był to olbrzymi kawał góry lodowej wielkości znanego, szczecińskiego centrum handlowego, jak określił to Marcin. Późniejsza żegluga obejmowała kluczenie w polach lodowych, mijając wylegujące się foki, pławiące się wieloryby, delfiny i orki. Ze względu na zapowiadany silny, północny wiatr, w pierwszej kolejności dopłynęliśmy do dzikiego Roeamr Fjord, gdzie po raz pierwszy zeszliśmy na grenlandzki ląd i tam przeczekaliśmy silny wiatr, przy którym wejście do pobliskiego Scoresby Sund byłoby niebezpieczne ze względu na wypychane wiatrem góry lodowe i krę.

Pierwsze zejście na Grenlandię, Roemer Fjord, od lewej: Marcin Raubo i Piotr Maras.

Po zmniejszeniu się siły wiatru, w dniu 8 sierpnia, czyli po 4 dobach żeglugi, szczeciński jacht rzucił kotwicę w jedynej miejscowości w tym rejonie Grenlandii, Ittoqqortoormiit.

 

Grenlandia 08.2023 Tymianek w Ittoqqortoormiit

Cała załoga w Ittoqqortoormiit, od lewej: Dominik Fidorowicz, Marcin Raubo, Piotr Maras, Rafał Kaczmarek.

Miejscowość ta, zamieszkana przez około 350 Innuitów, jest jedną z najbardziej niedostępnych miejscowości na Grenlandii. Nazwa miejscowości oznacza „miejsce z wielkimi domami”, a że są one pomalowane w jaskrawe kolory, miejsce to, mające w tle granitowe wzgórza, błękit morza przerywany jaskrawą bielą gór lodowych, wygląda latem pięknie. Miejscowość posiada dobrze zaopatrzony sklep oraz stację paliw, co pozwoliło nam uzupełnić żywność i kończące się paliwo. Tankowanie wody było nieco utrudnione, bo wymagało żeglugi pod wodospad i tankowania paliwa kanistrami do wody, przy użyciu pontonu. Pobraliśmy również broń palną, karabin kalibru 7.62mm, do odstraszania lub obrony przed niedźwiedziami polarnymi i wołami piżmowymi.

Tak jak wyczytałem w literaturze, innuici nieszczególnie interesowali się nami, traktując nas dość obojętnie. Wielu z nich ruszało albo wracało z polowań na foki. Przygotowywali mięso dla psów pociągowych, wozili zaopatrzenie, zajmowali się swoim, trudnym życiem w Arktyce. Drugiego dnia pobytu zrozumieliśmy skąd ta obojętność się bierze. Na kotwicy stanął arktyczny wycieczkowiec i w krótkim czasie, szybkimi pontonami, do miejscowości przewieziono ponad 100 turystów, ubranych w jednakowe, żółte kurtki. Miejscowość została sparaliżowana, sklep zapchany ludźmi. Innuici odarci z prywatności, bo każdy z turystów konieczne chciał ich sfotografować, rzadko prosząc ich o zgodę. To było zderzenie dzikiego życia w Arktyce z luksusową, masową turystyką.

Po dwudniowym pobycie ruszyliśmy jachtem w głąb fiordu, a następnym przystankiem była zatoka wikingów (Viking Bukt) na zachodnim brzegu, gdzie oprócz spektakularnych widoków dzikiej przyrody, znajdował się masywny, cielący się lodowiec. Tereny obfitowały w małe wyspy będące siedliskami rybitw, więc podróże pontonem odbywały się przy wrzasku zaniepokojonych ptaków.

Trasa rejsu Wild Thyme na Grenlandii (Scoresby Sund).

Kolejnym celem były znajdujące się w środkowej części fiordu Wyspy Niedźwiedzie (Bjorneoer), archipelag granitowych, strzelistych, niezamieszkanych wysp. Było to miejsce kończące naszą żeglugę w kierunku północnym. Dopłynęliśmy do szerokości 71°04′ N. Przed nami rozciągały się coraz większe masywy górskie, a szerokość fiordów zmniejszała się. Tym samym, były one pełne gór lodowych i kry, a żegluga wśród nich zaczynała być niemożliwa. Po wędrówkach po wyspach, ruszyliśmy w kierunku południowym, wracając do Ittoqqortoormiit.

Rejs po Scoresby Sund obejmował również pobór materiału biologicznego z małych słodkowodnych zbiorników, jakie tam występują. Próbki posłużyły Łukaszowi Sługockiemu z Katedry Hydrobiologii Uniwersytetu Szczecińskiego do badań nad obecnością widłonogów (mikroskopijnej wielkości skorupiaki). Oprócz widłonogów w próbkach obecne były też nicienie, larwy ochotek, niesporczaki i skąposzczety, co dowodzi, że pomimo zimowego przemarzania zbiorników życie w nich kwitnie. A w związku z ociepleniem klimatu, wraz z ustępowaniem lodu i tworzeniu się zbiorników poroztopowych, wspomniane powyżej zwierzęta będą zasiedlać takie siedliska i będą ważnym elementem tych ekosystemów.

O ile nie spotkaliśmy podczas rejsu niedźwiedzia polarnego ani wołów piżmowych, to podczas terenowych wycieczek znaleziono czaszkę niedźwiedzia i róg woła, które stanowią niepowtarzalne pamiątki z rejsu w tamte rejony. Pamiątką są również liczne zdjęcia fok, wielorybów, orek i delfinów. Ale najcenniejsze są chwile tam spędzone w towarzystwie niezastąpionych osób z załogi.

 

Grenlandia, Ittoqqortoormiit, czaszka woła piżmowego.

Po zakończeniu żeglugi po fiordzie i opuszczeniu Ittoqqortoormiit, gdzie zdaliśmy broń, WILD THYME skierował się w kierunku południowo-zachodnim, by 20.08.2023 stanąć na północy Islandii, a dzień później w Reykjaviku.

Co ciekawe, w rejonach arktycznych spotkaliśmy statystycznie dużo polskich jachtów. W Reykjaviku spotkałem Eugeniusza Moczydłowskiego z jachtem Magnus Zaremba, który wyruszał – i ukończył – na Northwest Passage. Jedynym jachtem mijanych na odcinku Islandia – Grenlandia był polski jacht Brego, a w Scoresby Sund minęliśmy się z Patagonią.

Odcinek grenlandzki rejsu wyniósł ok 1136 mil, a załoga w dobrych humorach w dniu 21.08.2023 wróciła samolotem do Polski, przekazując jacht następnemu kapitanowi i załodze. W dniu 19.09.2023 jacht WILD THYME zacumował w Jacht Klubie AZS w Szczecinie.

W okresie 24.06.2023 – 19.09.2023 jacht pokonał 4312 Mm, spędzając w rejsie 88 dni i goszcząc 24 osoby. Ponad 2200 Mm przepłynął kpt. Piotr Maras, z czego ponad 700 mil samotnie. Odcinki Stavanger – Reykjavik – Stavanger (po ok. 1000 mil) poprowadzili kapitanowie Artur Burdziej i Henryk Kałuża.

Dwa filmy z rejsu na Grenlandię można obejrzeć pod linkami:

https://www.youtube.com/watch?v=wmE3OtKXNMk

https://www.youtube.com/watch?v=6tGJHUELVlo

O rejsie można również przeczytać w magazynie dla żeglarzy Wiatr https://magazynwiatr.pl/pdf/MagazynWiatr_03_2024.pdf

Piotr Maras

Fotografie z archiwum Piotra Marasa.

________________________________________________________                                                                        Piotr Maras – ur. 25.05.1977, szczecinianin, jachtowy sternik morski, przedsiębiorca, najlepiej mu się żegluje po Atlantyku, a szczególnie po Morzu Północnym i Norweskim, do Grenlandii, Norwegii. Od 2005 roku związany z Jacht Klubem AZS w Szczecinie. Od 2020 roku działa w Zarządzie Zachodniopomorskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego.

 

 

(zs): Krucjata Połabska; aspekt morski.

Latem 1147 roku „trzecie wojsko krzyżowców poświęciło się (sic! – przyp. red.) na wyprawę przeciw Słowianom, a mianowicie, przeciw Obotrytom i Lutykom z nami graniczącym” – pisze Helmold w swojej Chronica Slavorum. Znacznymi siłami krzyżowców, głównie niemieckich z Saksonii, Westfalii, ale też duńskich, fryzyjskich dowodzili germańscy możnowładcy: książę Saksonii Henryk Lew, margrabia Albrecht Niedźwiedź, a także arcybiskup Hamburga i biskupi sascy. Plemiona Słowian Połabskich pod wodzą obodrzyckiego księcia Niklota stawiły silny opór najeźdzcom; do historii przeszło oblężenie grodów słowiańskich Dobina i Dymina, a także bitwy morskie i u ujścia rzek.

Helmoldus, Kronika Słowiańska. Chronica Slavorum, wyd. Armoryka, Sandomierz 2014; reprint z: „Helmolda Kronika Sławiańska z XII wieku, przełożona z języka łacińskiego na polski przez Jana Papłońskiego, Warszawa, w drukarni K. Kowalewskiego przy Ulicy Królewskiej Nr. 1065”.

Helmold notuje: „Widząc więc Niklot, że zaprzysiężona wyprawa jest nieodwołalna, skrycie przygotował wojsko morskie i przepłynąwszy zatokę, przybył z okrętami do ujść Trawny” i dalej pisze: „Z brzaskiem więc dnia, w którym obchodzi się uroczystość mąk świętych Jana i Pawła (26 czerwca), morskie siły Słowian spuściły się ujściem Trawny”.

Do historii morskiej sztuki wojennej wykładanej w wojskowych akademiach marynarki przeszła jedna z bitew morskich rozegranych podczas owej krucjaty krzyżowej przeciw Słowianom Połabskim, znana jako bitwa u ujścia Warnawy (obecna, niem. nazwa rzeki – Warne). Silna flota duńska przypłynęła do wybrzeży słowiańskich i część ich wojsk w połączeniu z niemieckimi krzyżowcami oblegała broniony przez Niklota gród Dobin, a pozostali najeźdźcy oczekiwali w okrętach. Z pomocą oblężonym, z wyspy Rugii, w stronę ujścia Warnawy przypłynęły okręty słowiańskie Ranów. Wywiązała się bitwa na morzu, w której Słowianie zdobyli część okrętów duńskich. Ale, że okręty duńskich krzyżowców były liczne, silnie obsadzone i dobrze uzbrojone do rozstrzygnięcia bitwy nie doszło. I wtedy Słowianie zastosowali fortel, działanie demonstracyjne, pozorowane: na okrętach, które były osłabione w walce, z uszczuplonymi załogami ustawili typowe dla działań bojowych osłony swoich żołnierzy pozorując w ten sposób pełną obsadę okrętów, a ponadto pod osłoną nocy część okrętów odpłynęła w morze poza zasięg widoczności Duńczyków, by rankiem powrócić do ujścia Warnawy. Duńczycy widząc na horyzoncie płynące „dodatkowe” okręty Słowian, stracili wolę walki. Ryzyko utraty okrętów było zbyt duże i mogło przeszkodzić w bezpiecznym odwrocie duńskich wojsk lądowych.

Bitwy morskie, E. Kosiarz, Warszawa, Wydawnictwo Lampart, 1995

Dobin i ziemie Słowian Połabskich zostały raz jeszcze obronione przed niemieckimi i duńskimi najeźdźcami; krucjata połabska skończyła się niepowodzeniem dla krzyżowców, ale napór germanizacyjny nie ustał, a krucjata połabska – i jej morski epizod – wpisały się w trwający wieki planowy ciąg działań: Ostsiedlung, Lebensraum, Drang nach Osten, Mitteleuropa …

Wojciech Gerson (1831 – 1901): Bez ziemi. Pomorzanie wyparci przez Niemców na wyspy Bałtyku
(1888 rok, olej na płótnie, 114,5 x 207 cm, Muzeum Narodowe, Szczecin)

                                                                                                                                           (zs)

(zs): Goodwin Sands

Na internetowym portalu Forecast („No.1 for marine. Direct to Your inbox” – jak piszą twórcy portalu o sobie w dopisku do tytułu, tuż przy swoim logo) w jednym z artykułów omawiających bezpieczeństwo żeglugi jachtów na wodach pływowych, których załogi pozostają w bezgranicznym zaufaniu do współczesnych, elektronicznych systemów nawigacyjnych, głównie elektronicznych map morskich, znalazłem opisany przypadek okoliczności wejścia jachtu żaglowego na mieliznę Goodwin Sands. Niby nic niezwykłego, zdarza się, nawet najlepszym żeglarzom, na różnych płyciznach świata, ale problem w tym, że na elektronicznej mapie w chwili dotknięcia balastem dna wyświetlana była pozycja jachtu na wodzie! – pozycja prawidłowa – na wodzie o głębokości … kilkunastu metrów!

Zdziwienie załogi było tym większe, bo przecież najnowszej generacji urządzenia z aktualną mapą miały gwarantować bezpieczne prowadzenie jachtu po wodach żeglownych. Powypadkowa analiza sytuacji wskazała na bardzo istotną zmianę położenia płycizny Goodwin Sands, spowodowaną między innymi ostatnimi sztormami, a także prądami pływowymi, a że jacht płynął „po mapie” tuż przy płyciźnie, ale bezpiecznie (wg mapy), więc załoga w pełni zawierzyła prowadzenie nawigacji elektronicznym urządzeniom; a alarm na sondzie? jeśli był ustawiony – nie zadziałał, lub uruchomił się za późno, więc o „potknięcie” nie było trudno. Tides and currents are constantly shifting the shoals – tę uwagę warto zapamiętać.

Czytając w Forecast o zdarzeniu na Goodwin Sands przypomniał się inny wypadek morski, właśnie na tych „piachach”, którego skutki były tragiczne dla okrętu, ale również i dla armatora przebywającego z dala od morza, na lądzie, pogrążonego w swoich interesach handlowych, a przyniosły mu bolesne konsekwencje i to takie, które zagrażały jego życiu. Mam na myśli, znany miłośnikom sztuk Szekspira – a jest to na szczęście tylko fikcja literacka, choć w części inspirowana ówczesnymi wydarzeniami, sytuacją społeczną – wpisany w fabułę sztuki Kupiec wenecki, wypadek wejścia na mieliznę Goodwin Sands statków niejakiego Antonia, weneckiego kupca.

Obwoluta książki W. Szekspira Kupiec wenecki, w przekładzie P. Kamińskiego, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2021

Całe to morskie zdarzenie jest dla sztuki tylko dalekim tłem, epizodem, swoistą dekoracją i to tylko opowiedzianą, nie przedstawioną w komedii (?!), której akcja rozgrywa się głównie na ulicach miasta (Wenecja), w bankierskich kantorach, wreszcie w apogeum wydarzeń na sali sądowej. Przed majestatem władzy weneckiego doży i całym trybunałem sędziowskim staje kupiec Antonio (bo nie spłacił poręczonej pożyczki) i jego wierzyciel bankier Shylock.

Ostrożny w interesach żydowski bankier znał sytuację materialną kupca nim przyjął jego poręczenie za pożyczone pieniądze i rozważał ryzyko takiej transakcji:

Shylock
Kiedy ja mówię, że jest dobry, to chcę powiedzieć, że jest wypłacalny. Tylko że te jego pieniądze niepewne. Jeden galeon w drodze do Trypolisu, drugi do Indii. Słyszałem na Rialto, że trzeci w Meksyku, czwarty płynie do Anglii, a reszta rozproszona gdzieś. Tymczasem okręt to tylko deski, marynarze tylko ludzie; a tu lądowy szczur i wodny, złodziej wodny i lądowy – mówię o piratach i jeszcze wodne niebezpieczeństwa, wichury, skały. Ale jest dobry. Trzy tysiące dukatów. Myślę, że mogę przyjąć jego poręczenie.1

                                                                                   (William Shakespeare, Kupiec wenecki, akt I, scena, 3, w. 13-23)

Wątpliwości Shylocka ustępują przed okazją innej natury niż finansowa, którą bankier dostrzega w warunkach udzielonej pożyczki. Nie chce procentu, by nie być oskarżonym o lichwę, która zgodnie z prawem była nielegalna (odsetki od pożyczek były prawnie bardzo ograniczone), ale niespotykane zabezpieczenie notarialnie poświadczonego weksla wpisuje, a warunki są iście szatańskie…

W weneckiej dzielnicy Rialto przy Canal Grande życie toczy się wokół handlu i pieniądza. To tam najszybciej docierają wieści ze świata: dobre i złe. Przyjaciele Antonia; Salanio i Salarino są pełni niepokoju o bezpieczeństwo przedsięwzięć handlowych ich kompana.

Salarino
Krąży pogłoska, jakoby jeden z okrętów Antonia z bogatym ładunkiem osiadł w angielskiej cieśninie, na piaskach Goodwina jak zwą to miejsce. Mówią, że to zabójcza mielizna, cmentarzysko wielkich okrętów, o ile można wierzyć plotce.

(akt III, scena 1, w. 2-6)

W kolejnej scenie pogłoska o katastrofie morskiej niestety potwierdza się. Bassanio, dla którego jego bliski przyjaciel, wenecki kupiec Antonio, poręczył pożyczone pieniądze od bogatego Żyda Shylocka, otrzymuje dramatyczny list od Antonia.

Bassanio
Czyta
Mój drogi Bassanio, wszystkie okręty poszły na dno, wierzyciele dławią, pieniędzy brak, termin żydowskiego weksla już minął…

(akt III, scena 2, w. 314-316)

Działalność handlowa Antonia budzi podziw wśród jego weneckich przyjaciół; tytułują go księciem kupców, zachwycają się jego zmysłem handlowym, przewagą nad konkurencją, a jednocześnie okazują mu współczucie, gdyby miały nastąpić niepowodzenia wynikłe z ryzyka morskich przedsięwzięć weneckiego kupca.

Salarino
Twymi myślami wiatr szasta po morzach,
Gdzie twoja flota, wydymając żagle,
Sunie jak poczet dumnych patrycjuszy
Lub jak morska parada na Lido,
Gromiąc spojrzeniem kupiecką hołotę,
Która z atencją dyga, kiedy przed nią
Twe statki fruną na utkanych skrzydłach.

Salanio
Gdybym to ja grał o tak wielką stawkę,
Moje uczucia gnałyby po świecie
W ślad za nadzieją. Zrywałbym źdźbła trawy
I na wiatr rzucał, by sprawdzić, skąd wieje.
Szukał po mapach zatok i przystani,
Gnębiąc się myślą o wszystkich nieszczęściach
Zdolnych obrócić wniwecz moje plany.

Salarino
Dmuchając w talerz, by zupę ostudzić,
Drżałbym na myśl, ile by szkód narobił
Na oceanie podmuch zbyt potężny.
Nie mógłbym patrzeć na piasek w klepsydrze,
Nie widząc, jak mój zasobny „Andrea”
Grzęźnie powoli w piasku na mieliźnie,
Maszty schylając niżej burty, jakby
Swój grób całował….

(akt I, scena 1, w. 8-29)

W rozmowie przyjaciół Antonia pada nazwa statku Andrea. Badacze twórczości Szekspira przypuszczają, że jest to aluzja do prawdziwych wydarzeń z tamtych czasów. Hiszpański galeon San Andres z ładunkiem towarów, w lipcu 1596 roku, osiadł na mieliźnie w pobliżu Kadyksu. Między Anglią a Hiszpanią, pomimo klęski hiszpańskiej „Niezwyciężonej Armady” w kampanii 1588 roku, trwała wojna o wpływy w koloniach; szczególnie w tych po drugiej stronie oceanu. Angielskie okręty prowadziły blokadę portów hiszpańskich, atakowały okręty hiszpańskie na morzach. I właśnie taką blokadą objęty był port w Kadyksie. Anglicy przejęli unieruchomiony galeon San Andres, ściągnęli go z mielizny i z łupem wracali do Londynu. Pech chciał, że zdobyczny okręt ponownie osiadł na mieliźnie, tym razem u brzegów Anglii, być może właśnie na płyciźnie Goodwin Sands. I raz jeszcze udało się uratować statek, uwolnić go z niebezpiecznej płycizny i powrócić na żeglowną wodę.

Goodwin Sands to znane miejsce na Morzu Północnym, na południe od ujścia Tamizy (około 15 mil morskich od North Edinburgh Channel), w pobliżu wybrzeży hrabstwa Kent, pomiędzy dobrze widocznymi z morza, białymi, kredowymi klifami przylądków North Foreland i South Foreland, tuż przy wschodnim wejściu w cieśninę Dover. Piaszczysta płycizna, długa na 10 mil morskich jest dobrze znana żeglarzom, wyraźnie oznakowana: statki latarniowce, boje systemu kardynalnego. Pomimo tego ponad dwa tysiące wraków pogrążonych w jej piaskach świadczy o skali problemów nawigacyjnych.

Szekspir raz jeszcze umieścił Goodwin Sands w swojej sztuce, w kronice Król Jan. Zdradziecka płycizna pojawiła się w powieści Hermana Melville’a Moby Dick, w poemacie W. H. Audena In Sickness and in Health, w poemacie G. K. Chestertona i w innych utworach literackich. „Zagrała” także w filmach, m.in. w filmie na podstawie szpiegowskiej powieści Iana Fleminga o przygodach James’a Bonda (Moonraker).

Są miejsca, które przez wieki trwają w świadomości ludzi, narodów, wpisując się w historię. I takim obszarem niewątpliwie jest płycizna Goodwin Sands.

Dziesięć mil na północ od Goodwin Sands, w stronę ujścia Tamizy, znajduje się kolejna duża płycizna – Margate Sand, na której w sierpniu 1998 roku osiadł, stracony bezpowrotnie jacht szczecińskich żeglarzy akademickich.

(zs)

_____________________________________

1. wszystkie cytaty z: William Shakespeare, Kupiec wenecki, w przekładzie Piotra Kamińskiego, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2021.

 

Alicja Farmus: North-westowe przejście zdobyte przez śmiałków z klubu „Biały Żagiel” w Toronto.

To nie pomyłka, chodzi o Northwest Passage łączący Atlantyk z Pacyfikiem – duża część trasy jest ponad kołem polarnym. Taka kanadyjska epopeja żeglarska, marzenie wielu żeglarzy. Tylko nielicznym udaje się je zrealizować.

Przekład naszej polskiej szanty jest bardziej dramatyczny, niż angielski oryginał.

Spróbuj chociaż raz north-westowe przejście zdobyć,
Znajdź miejsca gdzie zimował Franklin u Beauforta Wrót,
Wykuj własny szlak przez kraj dziki i surowy,
Przejdź drogą Północ-Zachód poza lód.

Angielski, oryginalny tekst, kanadyjskiego szantymena Stana Rogersa (1949-1983) autora tekstu, kompozytora muzyki i oryginalnego wykonawcy:

Ah, for just one time
I would take the Northwest Passage
To find the hand of Franklin
Reaching for the Beaufort Sea
Tracing one worm line
Through a land so wild and savage
And make a Northwest Passage to the sea

Niby ta sama szanta, ale nie tak całkiem. Stan Rogers był bardzo popularnym kanadyjskim kompozytorem i wykonawcą, nie tylko szant. Kiedy Peter Gzowski (inna kanadyjska legenda, potomek Stanisława Gzowskiego – powstańca styczniowego, który przybył do Kanady uciekając przed carskimi represjami i zesłaniem na Syberię) w popularnym programie radiowym w latach 70-tych spytał słuchaczy o wybór alternatywnego hymnu Kanady, to właśnie utwór Stana Rogersa „Northwest Passage” został wybrany, zdobywając największą liczbę głosów. W tamtych czasach głosowało się dzwoniąc do radiostacji, albo wysyłając list. Takie inne czasy, nie aż tak odległe kalendarzowo, ale bardzo odległe technologicznie.

Kilka lat temu, kiedy koleżanka z klubu żaglowego „Biały Żagiel” w Toronto zaraziła mnie bakcylem „szantowania”, a o szantach wcześniej mało wiedziałam, i zaczęłam się szantami cieszyć słuchając ich, podśpiewując je sobie, chodząc na koncerty z “Morza w krainę łagodności” organizowane przez naszego lokalnego, z Kanady, ale o światowej sławie, szantymana Arka Wlizło, puszczałam sobie szanty przy każdej sposobności. Jednego dnia moje dzieci w podróży samochodem na ontaryjską wieś zaczęły rechotać przy jednej szancie.

 – Co was tak rozbawiło? – spytałam.
 – Northwestowe przejście – usłyszałam odpowiedź.

Początkowe nie wiedziałam, o co im chodzi, ale mi wytłumaczyły, że nie ma takiego polskiego słowa “westowe”, jeszcze w połączeniu z angielskim słowem “north”. Hmm! A ja myślałam, że to tylko my Polonusi tak przekręcamy half na pół, polski i angielski, żeby potem w polskich kabaretach mogli się z nas podśmiechiwać. A tu nie, akurat odwrotnie. Moje kanadyjskie dzieci robią sobie kabaret z poważnej w końcu szanty. Także polskie tłumaczenie angielskiej szanty jest tak half na pół. I tak po prawdzie nie ma w tym nic ani złego, ani śmiesznego, bo przecież główną funkcją języka jest komunikacja.

Coś zrobiłam w życiu dobrze, bo moje dzieci (już urodzone w Kanadzie) wychwyciły językowe niuanse. Sprawdziłyśmy. Szanta miała tytuł “Northwest Passage”; i ta śpiewana przez Smugglers, jak i ta wykonywana przez Ryczące Dwudziestki. Po polsku tłumaczy się to na Przejście Północno-Zachodnie, czasem przesmyk.

Szanta mówi o niezwykle trudnej drodze morskiej. Słowa przetłumaczone na język polski muszą zgadzać się z rytmem muzyki. Stąd to „northwestowe przejście”.

To nie lada wyzwanie w adaptowaniu obcojęzycznych szant do języka polskiego, o czym wiedzą żeglarze, i ci doświadczeni i zahartowani, i ci dopiero zaczynający, i tacy jak ja, tylko dopingujący śpiewaniem szant.

Przy okazji sprawdziłyśmy to „przejście northwestowe”. I dowiedzieliśmy się sporo o tragedii wyprawy Franklina, i o Norwegu Amundsenie. A potem o polonijnej ekspedycji Jerzego Kośmidera z Vancouver (2016). Wspaniali chłopcy, wspaniali żeglarze – przepłynęli.

W końcu nadszedł czas, że i wspaniali chłopcy z naszego klubu „Biały Żagiel” w Toronto przepłynęli Northwest Passage (na jachcie Hayat – przyp. red.). Dlaczego? Bo mieli marzenia i nie bali się po nie sięgnąć. Marzenia, i to nawet takie wielkie, mieć nietrudno, ale z ich realizacją to już inna sprawa. Nie zawsze i nie wszystkim wychodzi, wielu boi się ryzyka. Nie zawsze i nie wszystkim się po prostu chce. A tu proszę! Grupka odważnych – wielu moich znajomych żeglarzy z klubu.

Ależ mi zaimponowali! Wiedziałam, że pływali gdzieś na Grenlandię (kilka załóg) i to kilkakrotnie. Śledziłam wojaże kapitana Leszka Stankiewicza dookoła świata – gdyby nie ten głupi, globalny covid… Może jeszcze dokończy? Trzymam kciuki.

No i żony, córki, matki i dziewczyny wspomagające, planujące i zatroskane. Żeglarstwo to ciągle (pomimo elektroniki, GPS i innych bajerów) jest sport bardzo niebezpieczny. Szczególnie jak się przeprawia przez „Northwestowe” przejście, gdzieś powyżej koła podbiegunowego, i gdzie polarna noc a potem dzień nie kończą się przez kilka miesięcy.

Wyprawa (nie licząc przygotowań) trwała trzy miesiące. W skład załogi wchodzili:
Dariusz Krowiak (właściciel jachtu), Monika i Maya Krowiak – żona i córka Darka, Dariusz Kłys, Leszek Stankiewicz, prof. Piotr Kukliński (oceanolog z Polski), Bartek Bartonezz, Krzysztof Maciejewski (paramedic).

Nawigację (z lądu) prowadził Wojtek Wejer, który jest specjalistą od nawigacji w terenach północnych, bo tam kiedyś pracował i pływał na jednostkach komercyjnych.

Sponsorem przedsięwzięcia był m.in. polonijnych klub żeglarski „Biały Żagiel” z Toronto.

Ale cóż mi tam laikowi i jedynie żeglarskiej sympatyczce o tym gadać? Bliższe szczegóły rejsu już zostały sfilmowane i opisane – linki zamieszczam poniżej.

Ze swej strony chciałam tylko dodać, że takie wyprawy są okazją nie tylko do przygody, poznania dalekich lądów, krajów i ludzi, ale i do wymiany kulturowej.

Tak się złożyło, że jeden z uczestników wyprawy, Darek Kłys jest instruktorem Tai-Chi, który od kilku lat prowadzi zajęcia w tej dziedzinie z grupą zrzeszoną przy Gminie 1-szej Związku Narodowego Polskiego w Kanadzie. Jako aktywnie praktykujący Tai-Chi, robi to wszędzie, także za kołem podbiegunowym. Tym razem dołączyła do jego ćwiczeń Tai-Chi załoga prowadząca naukowe badania lodowca pod kierownictwem Matthew Rutherforda*, będącego legendą amerykańskiego jachtingu (samotnie opłynął obie Ameryki w rejsie non stop).

Musicie przyznać, że ten obrazek jest niesamowity! Polak z Kanady przemierzający wyzwania Northwestowego Przejścia schodzi na ląd, żeby poćwiczyć Tai-Chi i dołączają do ćwiczeń naukowcy badający lodowce. A wszystko to za kręgiem polarnym.

Tak jak w tej polskiej szancie: chłopcy wykuli własny szlak przez kraj dziki i surowy.

Szczegółowe materiały o wyprawie śmiałków z Toronto.
– Facebook, 2023 Hayat- próba lodu/Przejście Północno Zachodnie

Podróż jest dobrze udokumentowana na Facebooku, gdzie armator i inicjator, a zarazem kapitan wyprawy Dariusz Krowiak dokumentował wojaż w dzienniku kapitańskim, tak jak na kapitana przystało. Czyta się jak powieść Józefa Conrada-Korzeniowskiego. Mnóstwo zdjęć.
Jest też relacja video Andrzeja Kumora ze spotkania po rejsie w Klubie „Biały Żagiel” w Toronto na portalu Goniec.net   https://www.goniec.net/2023/10/17/przeplyneli-jachtem-przejsciem-polnocno-zachodnim/    oraz opis ze spotkania ze śmiałkami Michała Bogusławskiego – żeglarza, kapitana i podróżnika, na portalu bejsment.com,  Polscy żeglarze z Kanady przepłynęli przez Northwest Passage  https://bejsment.com/index.php/2023/10/18/smialkowie-z-north-west-passage-wielka-przygoda-i-determinacja/

Pamiętajmy, żeby nie sprzedawać swych marzeń – jak poucza nas inna szanta zespołu “EKT Gdynia”.

                                                                                                                                Alicja Farmus                                                                                                                  Toronto, 29 listopada, 2023

______________________________
* Matthew Rutherford (31 l.) w latach 2011-2012 opłynął samotnie i non-stop obie Ameryki. W czerwcu 2011 roku wypłynął z Annapolis na wschodnim wybrzeżu USA kierując się na północ do Zatoki Baffina i dalej Przejściem Północno-Zachodnim na Pacyfik w kierunku równika i przylądka Horn. Po opłynięciu Hornu żeglował na północ wzdłuż wybrzeża południowoamerykańskiego i po 309 dniach powrócił do Annapolis. W trakcie rejsu trzykrotnie korzystał z pomocy technicznej z lądu. Rejs odbył na 38-letnim, niewielkim, 27. stopowym jachcie seryjnej produkcji Albin Vega.

 

___________________________________________________________________________________________________  Alicja Farmus – dziennikarka, pochodzi z Górnego Śląska, absolwentka socjologii (UJ) oraz informatyki (University of Liverpool), obecnie mieszka w Toronto (Ontario, Kanada). Pracowała jako IT project manager (pmp designation) w rządzie Ontario. Zarządza projektami szczebla federalnego Kanady. Pełniła wiele funkcji w organizacjach polonijnych, między innymi była prezesem Kongresu Polonii Kanadyjskiej – Okręg Toronto. Regularnie pisuje do prasy polonijnej, m.in.Goniec.net. Oprócz żeglarstwa, swoje zainteresowania kieruje w stronę kajakarstwa (canoe, kanadyjki), głównie na akwenach Ontario. Członek polonijnego klubu żeglarskiego w Toronto „Biały Żagiel” oraz grupy szantowej „Szanty, szanty & all that Jazz”.

Jerzy Kuśmider: Polscy żeglarze w Arktyce. NWP 2023 – „Magnus Zaremba” i „Hayat”.

Spośród obszarów wodnych eksplorowanych przez żeglarzy to właśnie Northwest Passage – Przejście Północno-Zachodnie, w Arktyce,
nad kontynentem amerykańskim zalicza się, niewątpliwie, do jednego z trudniejszych i to zarówno z powodów nawigacyjnych jak i meteorologicznych. O skali trudności świadczy fakt pierwszego przepłynięcia ludzi ta trasą dopiero w latach 1903-1906 (kuter rybacki Gjoa, 21 m długości, kpt. Roald Amundsen z załogą), choć poszukiwania przejścia wodnego trwały od kilku wieków i to nierzadko kończąc się bardzo dramatycznie. Trasa wodna między Atlantykiem a Pacyfikiem znana była wcześniej tylko wielorybom, o czym interesująco pisał w swojej powieści Moby Dick, Herman Melville.

Pierwsi Polacy przepłynęli Przejściem Północno-Zachodnim w latach 1985-1988. Wyprawę zorganizował i prowadził Janusz Kurbiel, Polak mieszkający wówczas we Francji a załogę stanowili Wojciech Jacobson i Ludomir Mączka oraz Joelle Kurbiel – żona Kurbiela a na trasie Tuktoyaktuk – Gjoa Haven, kanadyjski filmowiec Jerome del Santo. Płynęli z zachodu na wschód, z Pacyfiku na Atlantyk, jachtem Vagabond’eux pod banderą francuską. Trudne warunki żeglugowe – zatory lodowe w cieśninach przejścia, akweny pokryte lodem bez śladu żeglownej wody, zmusiły żeglarzy do trzykrotnego opuszczania jachtu, pozostawiania go w osadach Innuitów i ponawiania prób dalszej żeglugi w kolejnym roku. Dopiero czwarty sezon, przy poprawiających się chwilowo warunkach lodowych, pozwolił na osiągnięcie atlantyckiej strony przejścia, na przepłynięcie całego Northwest Passage i to jako pierwszy jacht żaglowy płynący z zachodu na wschód.

Całą trasę Northwest Passage na jachcie Vagabond’eux przepłynęli Wojciech Jacobson i Ludomir Mączka. Janusz Kurbiel wraz z żoną, w ostatnim sezonie działalności wyprawy w Arktyce, podjęli próbę żeglugi ich nowym jachtem, Vagabond III, od strony wschodniej.

W kolejnych latach, zapewne również wskutek korzystnych dla żeglugi na tamtych akwenach zmian klimatycznych, nastąpił wzrost zainteresowania Przejściem Północno-Zachodnim. Także jachty z Polski i polonijne zmierzały się z trudami – a jednak, mimo ocieplenia klimatu – żeglugi w Arktyce. Nie wszystkim szczęście sprzyjało, czasami trzeba było wycofać się, bo tak nakazywał realny ogląd sytuacji, zdrowy rozsądek.

W tym roku dwa  jachty z polskimi żeglarzami przepłynęły Przejściem Północno-Zachodnim: Hayat (stalowy Colin Archer) pod kanadyjską banderą i z Polski Magnus Zaremba z kpt. E. Moczydłowskim, który na części trasy żeglował samotnie. Poniższy i kolejny artykuł opowiadają o tych wyprawach.

                                                                                                                                                                                                    (zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

26.11.2023
Dwa jachty z polskimi żeglarzami przepłynęły w tym roku niezwykle trudne do żeglugi arktyczne Przejście Północno-Zachodnie z Atlantyku do Pacyfiku, Northwest Passage. Pomimo tzw. globalnego ocieplenia Arktyka cały czas jest wielkim wyzwaniem dla żeglarzy. Trudność polega na tym, że w krytycznym punkcie, lody ustępują na bardzo krótko i tylko w drugiej połowie sierpnia. Bywają lata, że droga jest zamknięta i jachty nie mogą przepłynąć. Czasami zimują w Arktyce i w kolejnym sezonie kontynuują wyprawę.

W zeszłym roku jedyny polski jacht, który chciał zdobyć NWP wycofał się ze względu na awarie silnika i od Cieśniny Bellotta kapitan Grzegorz Węgrzyn samotnie płynął na żaglach, zimował na Grenlandii i wiosną wrócił do Polski: https://zeglarski.info/artykuly/grzegorz-wegrzyn-wrocil-z-arktycznej-wyprawy/

Jacht „Hayat” z polonijną załogą z Ontario, pod dowództwem Kapitana Darka Krowiaka przepłynął w tym roku NWP jako pierwszy. Informacje o tej wyprawie można oglądać na Facebooku: 2023 Hayat- próba lodu/Przejście Północno Zachodnie

Są tam prawie codziennie wpisy ze zdjęciami i filmikami z całego rejsu. Po wypłynięciu na Pacyfik jacht ten zostaje na wyspie Kodiak na Alasce. Kapitan wraz z załogą wraca do domu, żeby w późniejszym terminie kontynuować rejs do Vancouver.

Jacht „Magnus Zaremba” pod polską banderą, kapitan Eugeniusz Moczydłowski przypłynął do Victorii samotnie. Informacje o tym jachcie czytaj na stronie: https://periplus.pl/kto-jest-kim-r-y-magnus-zaremba

 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Kto jest kim: r/y Magnus Zaremba

Kiedy kapitan dr Eugeniusz Moczydłowski zadzwonił do mnie i poprosił o przybycie na pokład, nie miałem pojęcia, że w basenie jachtowym zobaczę coś, co będzie przypominało jakby zacumowany okręt podwodny. [Iceland News.is] koncepcja:                     Eugeniusz Moczydłowski projekt:                      … Czytaj dalej Kto jest kim: r/y Magnus Zaremba

 

Ta jego arktyczna wyprawa jest w cieniu informacji medialnych, bo kapitan nie zabiega o to. Obecnie jestem z nim w stałym kontakcie łączności satelitarnej i zgodził się on na opublikowanie bardzo ogólnych informacji. Resztę opowie i opisze sam po dopłynięciu do celu. Tymczasem pomagam mu dopłynąć do Kanady, tzn. wysyłam informacje nawigacyjne i lokalne, potrzebne do żeglugi po kanadyjskim wybrzeżu Pacyfiku.

Kalendarz wyprawy:

Ilustracje zdjęciowe kpt. Moczydłowski i archiwum autora: JerzyKusmider.com – NWP 2014

Po wypłynięciu z Gdańska (15 lipca) jacht „Magnus Zaremba” 30 lipca dopłynął do Reykjavíku na Islandii.

02 sierpnia – Wypłynął w kierunku Grenlandii.

12 sierpnia – Przekroczył Krąg Polarny od strony Atlantyku, czyli umowną granicę rozpoczęcia wyprawy przez Przejście Północno-Zachodnie, Nortwest Passage.

Magnus Zaremba” -traking jachtu InReach.com

13-14 sierpnia – Odwiedził Ilulissat na Grenlandii i wraz z jednym członkiem załogi wypłynął w kierunku Kanady.

19 sierpnia – Najbardziej wysunięta na północ pozycja w przejściu NWP: Szerokość geograficzna północna 74.203248 i długości zachodnia: 86.369468
                                                               Zatoka Fort Ross

Kultowy domek Hudson’s Bay Company w Fort Ross

Wpis do książki pamiątkowej w domku Hudson Bay Company w Fort Ross

Wyjście z Cieśniny Bellota

21 sierpniaFort Ross i Cieśnina Bellota. Krytyczny odcinek żeglugi przez NWP.

24-26 sierpnia – Cambridge Bay Odprawa graniczna wpłynięcia do Kanady

02-05 września – Tuktoyaktuk.  Od tego portu kapitan Moczydłowski płynie samotnie.

Herschel Island

06-09 września – Herschel Island Ostatnie odwiedzone miejsce w Kanadzie.

15 września – „Magnus Zaremba” osiągnął na Oceanie Arktycznym pozycje najbardziej wysuniętą na północ: 77 30 N i zachód: 172 26 E

Po minięciu tego ekstremalnego punktu wyprawy nawiązaliśmy stały kontakt za pośrednictwem systemu satelitarnego InRech. Tą drogą możemy do siebie wysyłać SMS maksymalnie do 160 znaków, wliczając w to odstępy. Trochę to ogranicza pełną wymianę informacji, ale jest to wystarczająco dużo, żeby wymienić niezbędne informacje.

W jednym z pierwszych SMS kapitan Moczydłowski pisał: „Chciałbym zostać w Vancouver na zimę. Mam jedzenie i paliwo. … Najtańszy bezpieczny postój to na boi. Mógłbyś poszukać?. Mam tylko Open CPN. Nie mam nazw, nie wiem, dokąd płynąć. Mógłbyś podać mi pozycje punktów zwrotnych wejścia południowego do Vancouver? I celu?”

Na moje pytanie, czy zamierzał z marszu, albo z zimowaniem popłynąć przez Arktykę Rosyjską do Europy, odpowiedział: NEP jest zamknięte dlatego był NWP. Próba dryfu jak „Fram” i „Tara” zakończyła technika…. Nie wiem, czemu balast nie dał się podnieść. Kiedy zamarzliśmy kiedyś pod Grenlandią, 5 ton kila nie chciało się grawitacyjnie opuścić. Przymarzł. Nie dotarło, że może tak być przed podniesieniem! Wolę nie myśleć, co by było gdybym nie sprawdził”.

Później, na moje następne pytanie, czy decyzja niezimowania w Arktyce była związana z podnoszeniem kila? Odpowiedział: Tak. Niepodniesiony kil=los Jeanette, Endurance, Terror, Erebus i bardzo wielu innych”.

Wyraziłem też zdziwienie, że nie ma on dokładnych map i informacji nawigacyjnych zachodniej Kanady. Na co odpowiedział: opłynięcie „świata nie było w planie”. Zrozumiałem, że muszę mu pomóc, o ile to będzie możliwe. Tak jak zagubionemu „rozbitkowi” na oceanie nie można odmówić pomocy. Gienia znam jeszcze z dawnych czasów studenckiego żeglarstwa w Warszawie w latach siedemdziesiątych ubiegłego już wieku, ale przez wiele lat nie miałem z nim żadnego kontaktu.

18 września, zobaczyłem na trackingu, że „Magnus” zmienił kurs w prawo, Napisałem mu: trzymaj się daleko od Wrangel Isl, żeby Ruscy nie wsadzili cię, tak jak Monikę Witkowską, która żeglowała tam na szwedzkim jachcie „Anna”. On na to: „Za co? Płynę z wiatrem na tę małą Heral’d, ale zostaje 12 mil po prawej”. Ja: Lepiej więcej niż 12 mil, bo Ruskie mogą mieć radziecką miarkę, „samoje balszoje”, jak wszystko było w ZSRR,

20 września – zaczęła się akcja na morzu, którą tak opisywał:

13:24 Rosyjski Coast Guard zażądał inspekcji. Staję w dryf. Odezwę się po.”

15:09 Nie zdecydowali się podejść. Fala. Mam płynąć zachodnią częścią cieśniny i przy lepszej pogodzie ponowią probę.

16:14 Ja odpowiedziałem: Będą już Ciebie pilnować. Wiatrowo to gorszy wariant. Jutro będzie tam słabo wiać. Odpowiedział: O to im chodzi”.

23.09 Bieregowaja Ochrona 262 płynie po lewej burcie, żebym nie uciekł na wschód”. (to znaczy w tym miejscu na Alaskę, USA. Przypis autora) „Czekają na ciszę. Ma być za 12 h, czyli rano. I inspekcja”.

21 września.
11.01 -„Spokojna noc z 262 po lewej burcie. Nie sądzę by próbowali desantu. Metr rozkołysu. Może za 24 h przy lądzie. Czyli 2 doba asysty”

15.41 – Wylądowali. Bez incydentów. Wiem, jak wygląda porządne przeszukanie i przesłuchanie. 1 z papierami wysiada, 2 zostaje na jakiś czas”

17.30 – Po 6 h inspekcji jestem całkowicie wolny. Reszta później”.

Następnego dnia rano 22 września po wyspaniu się i odpoczynku po tych wrażeniach opisał, co było: Weszło 3 uprzejmych młodych. Wręczyli świeży chleb. 1 rył, 2 przesłuchiwał, 3 chorował. Gdy opcja 007 padła na wstępie, realizowano wersje: Analiza aberracji. Nie może okręt prowadzić 1,5 doby działań operacyjnych po nic. Nie może ktoś kwestionować, że rosyjska strefa to 200 mil nawet jeśli obejmuje inne państwa. Jak się to przyjmie, powiedzą, jak z tego wyjść: nie wiedziałeś, nie planowałeś. 5 formularzy dziesiątki pytań i 6 h nieustannego rycia i fotografowania, kilka wyjazdów na statek po dalsze instrukcje. Pełny profesjonalny sukces. Czyli normalna głupawka”.„Po wrażeniach ze spotkania 262 zobaczyłem śnieżne sopki Czukotki z 40 mil. I zamiast prognozowego SE 5 kn dostałem 9 kn SW a więc 5 kn po trasie”.

22 września – Ponowne przecięcie Kręgu Polarnego, tym razem na Pacyfiku, czyli umownej granicy zakończenia wyprawy przez Przejście Północno-Zachodnie, Northwest Passage. Wysłałem mu kolejne gratulacje, po wcześniej wysłanych po osiągnięciu rekordowej pozycji na Oceanie Arktycznym. Tego samego dnia przepłynął też Cieśninę Beringa.

Następnego dnia 23 września pisał: „Morze Beringa. Na liczniku od 15 lipca Gdańsk 6601 Nm. Do Tuktoyaktuk we dwóch z Norbertem. Z Tuktoyaktuk po oceanie Arktycznym do dziś 2092 Nm sam”. … ”Magnus to pierwszy jacht ever, który przepłynął wschodni Ocean Arktyczny. Dokładnie na zachód żeglował w 2020 r jacht Nanuq. Trochę jaśniej Nanuq płynął z zachodu do 80 28 N, 144 03 E w 2020 r. Magnus płynął od wschodu do 77 30 N, 172 26 E.

27 września napisał bardzo niepokojącą wiadomość: Uwaga! InReach może przestać działać. Wtedy mogę przesłać, że OK tylko przez spotkany statek do Adama +48…..” (nr. tel. w Polsce). Okazało się, że były tylko problemy ze wskazaniami ładowania prądu i jak na razie jest wszystko OK. Trochę odetchnąłem.

Niedługo po tym napisał: Nowy wielki brat zarządził inspekcje CG Kimbal USA…”. Trochę później: Inspekcja tylko przez radio zakończona. Pytali, czemu unikam USA. Mówię: za drogo. A ile Kanada? 25 CAD. Zrozumieli”.

Dla wyjaśnienia dodam, że ruch bezwizowy do USA dla obywateli polskich nie dotyczy przekraczania granicy jachtem niekomercyjnym (pleasure). Pewnie jest jakaś luka w interpretacji przepisów, o czym przekonał się, jeden żeglarz z polskim paszportem, płacąc za wizę w porcie Nome na Alasce, prawie 600 USD.

Przed zbliżaniem się do wysp Aleutów na Alasce zapytałem, czy ma dokładne informacje prądowe w Ciśnienie Unimak. Poprosił o przekazanie i od razu wysłałem mu. Tego dnia były prądy do 5 węzłów w jedną i drugą stronę zmieniające kierunek jak zwykle co 6 godzin. Na pewno pomogło mu to optymalnie rozplanować przejście w tej dość szerokiej cieśninie, ale 30 września po przejściu Unimak Strait napisał: „Chyba przedarłem się na Pacyfik. Nic gorszego niż ta cieśnina, trudno sobie wyobrazić”. Na co ja nie chcąc go zbytnio straszyć, napisałem: Welcome to Pacific. To początek. W BC prądy będziesz miał silniejsze, tylko mniejsza fala. Teraz w nagrodę będziesz miał silny NW, ale niezbyt długo.

Opis dalszego etapu rejsu, powitanie w Victorii BC, spotkanie i prelekcja kpt. E. Moczydłowskiego w Polish Veterans Association in BC w Vancouver na stronie: www.jerzykusmider.com

https://jerzykusmider.com/2023/10/17/polski-jacht-magnus-zaremba-plynie-do-vancouver/

https://jerzykusmider.com/2023/10/24/powitanie-w-victorii-jachtu-z-polski-kpt-eugeniusz-moczydlowski-przeplynal-nwp-i-ocean-arktyczny/

https://polishveteransassociationinbc.org/2023/11/24/spotkanie-i-prelekcja-kpt-eugeniusz-moczydolowski-o-arktycznej-wyprawie/

Polski jacht „Magnus Zaremba” płynie do Vancouver

Powitanie w Victorii jachtu z Polski. Kpt. Eugeniusz Moczydłowski przepłynął NWP i Ocean Arktyczny

                       

Spotkanie i prelekcja. Kpt. Eugeniusz Moczydłowski o arktycznej wyprawie

   https://jerzykusmider.com/                                                            Jerzy Kuśmider, Vancouver BC

                                                                                   * * *

Podsumowanie rejsu „MAGNUS ZAREMBA” – ARKTYKA 2023

Celem rejsu „Magnusa Zaremby” do Arktyki w 2023 r było dopłynięcie do granicy lodu na północ od Wysp Nowosyberyjskich, wmarznięcie w pole lodowe i dryf wraz z lodem przez Basen Centralny do Cieśniny Frama śladem statku Fram, i jachtów Tara i Nanuq. Załogę stanowili Eugeniusz Moczydłowski – kapitan i Norbert Pokorski – załogant. Na etapie z Gdańska do Helgeroa w Norwegii i od Reykiaviku do Illulissat na Grenlandii wspomagał załogę instruktor nurkowania Piotr Stanisławski. Od Tuktoyaktuk do Victorii w Kanadzie, kapitan żeglował samotnie.

Jacht wypłynął z Gdańska 13 lipca 2023, dopłynął do Port San Juan na wyspie Vancouver 17 października 2023, a do Victorii – stolicy Kolumbii Brytyjskiej – 21 października 2023.

Łączna długość trasy wyniosła – 7150 mil w tym:
z załogantem do llulissat na Grenlandii – 2100 mil
z załogantem przez przejście Północno-Zachodnie – 882 mile
samotnie – 4177 mil w tym: 2192 mile po wschodniej części Oceanu Arktycznego.

Przebieg rejsu:

Przejście Północno-Zachodnie nie było celem tylko środkiem do osiągnięcia głównego celu rejsu. Z powodu wojny na Ukrainie, Rosja zamknęła przejście Północno-Wschodnie dla międzynarodowej żeglugi. Dotarcie do granicy lodu na północ od wysp Nowosyberyjskich, miejsca początku dryfu z lodem przez Basen Centralny, było możliwe tylko od wschodu, a więc przez Przejście Północno- Zachodnie.

Do Cambridge Bay jacht dotarł przez Cieśninę Bellota 24 sierpnia 2023 r. Zatankowano niezamarzające paliwo lotnicze Jet A i benzynę do agregatu prądotwórczego. Załogant oświadczył, że ze względów zdrowotnych rezygnuje z udziału w rejsie i zmustruje w ostatnim porcie t.j. Tuktoyaktuk.

Z Tuktoyaktuk kapitan żegluje samotnie do granicy lodów Oceanu Arktycznego z przystankiem na wyspie Herschel.

Po pokonaniu 1300 mil na pozycji 77º30’ N i 172º27’ E, w dniu 16 września 2023 r dokonano nieudanej próby podniesienia balastu. Schowany balast jest warunkiem podstawowym przetrwania jachtu w lodach otwartego oceanu jak pokazują doświadczenia wszystkich wcześniej podejmowanych prób takiego dryfu. Magnus Zaremba przechodził takie testy w lodach prądu Wschodnio-Grenlandzkiego. Przyczyną awarii było zamarznięcie balastu w skrzynce kilowej.

Wobec perspektywy nieuchronnej zagłady jachtu, kapitan zrezygnował z głównego celu wyprawy i obrał kurs do Cieśniny Beringa. Zupełnie przypadkowo rezygnacja z głównego celu wyprawy Magnusa Zaremby nastąpiła 15 mil bardziej na północ od miejsca w którym został zmiażdżony i zatonął USS Jeannette.

Żegluga po Oceanie Arktycznym do cieśniny Beringa stanowiła poważne wyzwanie ze względu na rozległe pola paku lodowego i niską temperaturę. Następnie trasa wiodła przez Cieśninę Unimak w łańcuchu Aleutówi i jacht dopłynął szczęśliwie do wyspy Vancouver. Wyjątkowo dramatyczne chwile rejsu z powodu sztormowej pogody w połączeniu z silnymi prądami miały miejsce w wąskiej cieśninie Unimak. W swojej ponad 50 leniej historii żeglarskiej kapitan nigdy nie doświadczył tak dzikiej furii morza. Zgodnie z oczekiwaniami Zatoka Alaskańska potwierdziła swoja złą sławę . W Victorii zakończył się arktyczny etap rejsu.

Uwagi o rejsie

Mimo całkowitej porażki głównego celu wyprawy, rejs „Magnusa Zaremby” można uznać za udany. W ciągu trzech miesięcy jacht przepłynął trude akweny Arktyki i sztormowe wody jesiennego północnego Pacyfiku.

Według posiadanych informacji, „Magnus Zaremba” był pierwszym w historii żaglowcem, który przepłynął wschodni Ocean Arktyczny. Poprzednia próba żeglugi żaglowca na tym akwenie narodowej wyprawy amerykańskiej na USS „Jeannette” pod dowództwem porucznika Georga de Longa zakończyła się zmiażdżeniem i zatonięciem statku. Nie jest to oczywiście wyłączna zasługa zalet jachtu i sprawności załogi „Magnusa Zaremby”, tylko wynik oczywistych zmian stanu zalodzenia Arktyki, co wraz międzynarodową sytuacją polityczną umożliwiło i wymusiło wybór trasy rejsu.

Tom Zydler ( kto to jest: patrz aneks 2 i 3 książki do pobrania na: https://periplus.pl/wp-content/uploads/2018/03/Moczydlowski-Eugeniusz-Pod-zaglami-i-na-cumach.pdf) tak ocenił rejs Magnusa Zaremby:

I think you have surpassed anything I could have taught you these years ago. A rich museum could be the solution and I’m sure you would  find some gifted sculptors in Poland to carve you full size or larger than life as they say here in long lasting varnished and colored te wood. A Marine Academy should love to have your boat for training young and future Polish maritime heroes, no?

Myślę, że przekroczyłeś wszystko, czego mogłem cię nauczyć te lata temu. Bogate muzeum mogłoby być rozwiązaniem i jestem pewien, że w Polsce znalazłbyś kilku utalentowanych rzeźbiarzy, którzy wyrzeźbiliby Cię w pełnym rozmiarze lub większym niż na żywo, jak to mówią, w trwałym lakierowanym i kolorowym drewnie. Akademia Morska powinna mieć Twoją łódź do szkolenia młodych i przyszłych polskich bohaterów morskich, prawda?

Eugeniusz Moczydłowski jest pod wrażeniem autorytetów oceniających dokonania „Magnusa Zaremby” w Arktyce, ale propozycje swojego kapitana z s/y „Konstanty Maciejewicz” postrzega raczej jako przejaw entuzjastycznego poczucia humoru. Naprawdę wielką satysfakcją byłoby wykorzystanie doświadczeń tego rejsu w ambitnych, niepowielanych wyprawach po złote, lodowe runo.

Jerzy Kuśmider, Vancouver BC

Ilustracje zdjęciowe kpt. Moczydłowski i archiwum autora: JerzyKusmider.com – NWP 2014

___________________________________________________________________________________________________
Jerzy Kuśmiderur. 1950 r, podróżnik, publicysta, kapitan jachtowy (1975 r), działacz polonijny. Wyjechał z Polski w roku 1977. Od 1981 roku mieszka w Kanadzie w Vancouver. Właściciel i budowniczy jachtu „Varsovia”. Od 1985 roku, na swoim jachcie odbył liczne rejsy, głównie samotne po Pacyfiku (samotnie ponad 60 tyś. Mm). Żeglował też na innych jachtach morskich po trzech oceanach. Między innymi Northwest Passage (2014 r.), Cape Horn (2016 r.) i Svalbard powyżej 80 stopnia North (2019 r.). (w sumie ponad 150 tyś. Mm). Autor książki: „Samotnie przez Pacyfik – „Varsovią” na Hawaje”, oraz licznych publikacji w Kanadzie, USA i Polsce. Inżynier Budownictwa Lądowego, absolwent Politechniki Warszawskiej (1976 r.). Od 1986 r. broker ubezpieczeń majątkowych w Vancouver.

 

(zs): Pierwszy rejs Ludomira Mączki na jachcie „Maria”.

Zapisy z dziennika jachtowego.

Po powrocie z kilkuletniej pracy na kontrakcie w Afryce (w Zambii) Ludomir Mączka rozpoczął poszukiwania jachtu by „spełnić marzenia o własnym jachcie”, jak powiedział w wywiadzie udzielonym ZŻ w grudniu 2003 roku. „…No i tak wróciłem z harmonią pieniędzy; przez Szwecję i jeszcze gdzieś tam; chciałem jacht kupić. Wreszcie trafiłem do Warszawy i tam Danka Zjawińska, zresztą zaprzyjaźniona sekretarka biura PZŻ, mówi: „wiesz mam tu dla Ciebie jacht… Jurek Mańkowski ma taką Marię, on jest w Gdańsku. Tam podadzą Ci, gdzie łódka stoi. Ale wiesz on lubi sobie kielicha wychylić, to jak do niego przyjedziesz, to na wszelki wypadek…”. Pouczony przez Dankę zakupiłem dwie półlitrówy, przyjechałem, znalazłem. Patrzę łódka piękna stoi, firaneczki zasunięte, buty zdjąłem, oczywista. Pokład piękny. Zapukałem. Jurek mnie wpuścił od razu, a była godzina gdzieś ósma rano. Jurek to do dziś opowiada, że się zdziwił – jakiego tutaj specjalistę spotkał. Od razu otworzyłem teczkę, postawiłem dwie półlitrówki na stole i zaczęliśmy negocjacje. No i tak wynegocjowałem od niego tę łódkę…”

Transakcja kupna odbyła się jesienią 1972 roku, a w czerwcu następnego roku Ludomir Mączka wraz ze szczecińską załogą przypłynął Marią do Szczecina, do macierzystego Jacht Klubu AZS. Rejs przebiegał w ustabilizowanych warunkach pogodowych, przy umiarkowanej sile wiatrów z kierunków północno-wschodnich. Po krótkim postoju przy Wałach Chrobrego w Szczecinie, żeglarze zacumowali na przystani Jacht Klubu AZS. W żegludze morskiej, na trasie Gdańsk – Świnoujście Maria żeglowała z prędkością ponad cztery węzły, co, jak pokażą późniejsze jej „osiągnięcia” żeglugowe, było zupełnie dobrym wynikiem.

Prezentowane strony zapisów w dzienniku jachtowym tego właśnie rejsu Marii rozpoczynają pierwszy z dziesięciu, historycznych już dzienników jachtowych Marii prowadzonych przez jej kapitana w pierwszej podróży dookoła świata rozpoczętej dwa miesiące później.

(zs)