Archiwum kategorii: ARCHIWUM

Wystawa malarza-marynisty

„Uskrzydlone marzenia” – morskie akwarele Jerzego Józefa Tyszki. Stara Rzeźnia w Szczecinie, 4.05 – 21.05.2019r.

Lwów do art. „Lwów” – bark  Maria wg J. Tyszko „Maria”

Zew do art.„Zew Morza”

dav

dav

dav

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

DSC_0306 DSC_0319 DSC_0310 DSC_0325 DSC_0408

                                                                                                                                                                                Foto. R. Tyszko

O twórczość J. Tyszki (fragment z opisu zawartego w drukowanym zaproszeniu na wernisaż wystawy).

(…)  Wykonane techniką akwarela plus pastela, w formacie A4, na papierze. Powstawały w różnych okresach twórczości (1962 – 2019). Niektóre, jak np. tryptyk z Zewem Morza w lutym br, niejako na zamówienie. Inne (Bounty, Żemczug)  pod wpływem lektur powieści historycznych, kronik morskich bądź szeregu skojarzeń wyniesionych z galerii, muzeów europejskich, wzbogacanych następnie rzetelnymi studiami z zakresu konstrukcji, takielunku i wyposażenia statków.

(…) Stosowana przez Tyszkę technika akwareli – malowania rozcieńczonymi pigmentami na papierze szybko wchłaniającym wodę, uznawana jest za jedną z trudniejszych: nie pozwala na dokonywanie poprawek, wyklucza retusze, uniemożliwia przykrycie błędów kolejną warstwa farby. Jest zatem świadectwem urealnionego zamysłu autora w pierwotnej postaci, wspartej rzetelnym rzemiosłem, bez śladu żmudnego cyzelowania szczegółów. Wszakże w akwarelach tych liczy się nastrój: od lirycznej melancholii po apokaliptyczną grozę, ich zwiewność, wyszukana kolorystyka oraz metaforyczna fabuła, a także przypisywane Jerzemu (przez Stwórcę i naturę) poczucie humoru.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tyszko, autoprtr.Jerzy Józef Tyszko – ur. 1935, Warszawa; artysta-malarz, rzeźbiarz i grafik, zasłużony działacz żeglarski PZŻ, instruktor i wieloletni komandor Morskiego Klubu LOK w Węgorzewie, honorowy Obywatel Miasta Węgorzewo.

Tomek Głowacki: e-mail z Auckland (NZ)

Tomasz M. GłowackiNa antypodach jesień, ale ciągle ciepło i słonecznie. CzasDok2 na remonty i refleksje z przeszłego sezonu. Oto dwie pocztówki z południowej półkuli, a dokładniej z Auckland (NZ) z Orams Marine. Pier 21 to znana nazwa miejsca, gdzie wiele jachtów cumuje aby się odnowić i naprawić. Remontom są poddawane jachty do długości około 90 m.

Druga pocztówka to parking motorówek w tej samej marinie.Dokwnętrze Jak widać to miejsce jest z powodzeniem używane również do takich celów jak na przykład uroczyste zakończenie roku żeglarskiego. Na tego typu imprezach, których nota bene nie brakuje w Nowej Zelandii są również zwykle organizowane zbiórki funduszów na cele dobroczynne. Mówiąc dobroczynne, w tym przypadku są to tzw “fund-rising”, na przykład na wyjazd na olimpiadę, lub na żeglarskie szkolenie młodzieży albo na dodatkowe fundusze na Puchar Ameryki. Ten ostatni zbliża się milowymi krokami. Na razie Auckland “oddycha” swobodnie, ale już za kilka miesięcy nadejdzie gorączka rejsowa. Czy Nowej Zelandii uda się zatrzymać puchar? Ja mam nadzieję, że tak.

                                                                                                     Tomek Głowacki                                                                                                                 (e-mail do Zeszytów Żeglarskich z 11.05.2019)

Michał Budzyński: Jazda morska!

Dzień jasny, cichy – niebo się nagina                                                                                            Do ledwie wiatrem pomarszczonej fali,                                                                                         Morze łagodnym szemraniem się żali,                                                                                          Że statek szyby kryształu rozcina.

Z pienistych kropel muszliny napina,                                                                                            Bije go z lekka i odtrąca dalej,                                                                                                        Żeby nie przerwał igraszek delfina,                                                                                               Nie zmącił wody na łożu korali.

Szczęśliwy wieku! kiedy jeszcze dziecię                                                                                         Pływa po myśli różnobarwnej tęczy,                                                                                              Jak łódź po morza cichego błękicie.

Co nam pierś rani, jemu czoło wieńczy                                                                                         Kwiatkiem bez cierni. O! dziecinne życie,                                                                                      Do ciebie wzdycha nawet wiek młodzieńczy.

                                           Michał Budzyński

__________________________________________________________________________________________________      Michał Budzyński (1811-1864) – poeta, tłumacz dramatów F. Schillera (Lipsk 1844 i 1850) i Wędrówek Chile Harolda G. Byrona (Petersburg 1857). Uczestnik Powstania Listopadowego, po którego upadku przedostaje się do Austrii i tam w 1834 r. zostaje uwięziony za działalność w Stowarzyszeniu Ludu Polskiego. Po dwóch latach deportowany statkiem z Triestu do Anglii, po raz pierwszy styka się z morzem i pisze cykl pięknych sonetów. Na emigracji współpracuje z Adamem Czartoryskim. W 1850 r. wraca do kraju i wydaje powieść Urbi et orbi (1859).

Marek Słodownik: „Żegluga – The Navigation” 1927 – 1939

100 lat logo.jpg

Marek SłodownikTytuł założony przez redaktora Radosława Krajewskiego, który poprzednio prowadził „Morze” i „Falę”. Chociaż redakcja mieściła się w Warszawie, żył sprawami morskimi przez cały, 13-letni, okres działania na chimerycznym rynku prasowym. Przed wojną tylko dwa tytuły, Morze” i „Sport Wodny”, ukazywały się dłużej.

Po likwidacji sopockiej redakcji „Fal” Radosław Krajewski, dotychczasowy redaktor pisma, przybył do Warszawy i tu zorganizował wydawanie kolejnego czasopisma. Projekt uzgadniany był kilka miesięcy wcześniej, ale finalizacja pomysłu nastąpiła dopiero pod koniec 1927 roku, kiedy możliwym stało się samodzielne wydawanie pisma i kiedy podpisano umowy na dystrybucję tytułu. Rozmowy nie były łatwe, ponieważ władze Ministerstwa Handlu nie były temu projektowi przychylne, w związku z czym dyskusje się przeciągały, aby ostatecznie zostać zerwane latem tegoż roku. Krajewski jednak nie poddał się i doprowadził do powstania pisma zupełnie niezależnego, zorientowanego na rynek, w pełni komercyjnego. Tracąc wsparcie finansowe zyskał pełną niezależność, co wkrótce miało okazać się siłą tytułu kierowanego do wąskiego kręgu odbiorców.

1 Okładka pierwszego numeru pisma z 15 grudnia 1927 roku.

„Żegluga – The Navigation,” ukazała się na rynku 15 grudnia 1927 roku. Początkowo w podtytule umieszczono frazę „czasopismo dla handlu morskiego i żeglarstwa (a monthly of Polish commerce by sea)”, którą od lutego 1930 zmieniono na „czasopismo morskie i gospodarcze (a monthly of Polish commerce by sea”). Pierwotny podtytuł mógł sugerować żeglarstwo jako jeden z elementów składowych pisma, ale już tłumaczenie angielskie rozwiewało wszelkie wątpliwości. Tematyka żeglarska w ogóle nie pojawiała się w piśmie, było ono precyzyjnie sprofilowane i trzymało się wyznaczonych ram wydawniczych.

Redakcja mieściła się w Warszawie przy ulicy Próżnej 8, była jednoosobowa, chociaż już od pierwszego numeru posiadała swoje oddziały w Gdańsku, Gdyni i Katowicach. Pismo wyglądało bardzo atrakcyjnie; miało duży format, kolorową okł2adkę, liczyło 18 stron i wydano je na wysokiej jakości, kredowym papierze dzięki czemu jakość i czytelność fotografii była wysoka. Pismo miał przejrzysty układ, dwuszpaltowe łamanie i duże marginesy. Tytuł ukazywał się nieregularnie, pierwszy numer zwiastował, że pismo będzie miesięcznikiem, jednak już w 1928 roku ukazywał się jako dwumiesięcznik.

                                                                                                                                                                                                             Okładki pisma z 1928 roku.

W 1930 roku numer styczniowy był miesięcznikiem, jednak później redakcja ponownie przeszła na cykl dwumiesięczny.

3a  3b

Okładka pisma po zmianie logotypu w styczniu 1930 roku oraz jedna z ostatnich, z maja 1939 roku

Logotyp tytułu utrzymał się przez rok. Numer listopadowo-grudniowy miał już nowe logo, które utrzymało się do końca wydawania pisma, czyli do lata 1939 roku. Zmienna była również liczba stron. Początkowe 18 kolumn zostało w drugim roku wzbogacone do 36, w 1929 roku pismo ponownie liczyło 18 kolumn, nawet wówczas, gdy było wydawane jako dwumiesięcznik. Numer 1/1930 roku liczył sobie 40 stron, co mogło sugerować zwiększenie objętości, tym bardziej, że kolejne wydanie, lutowo-marcowe, liczyło aż 80 kolumn, lecz w następnych miesiącach tytuł wrócił do 36 stron.

„Żegluga – The Navigation” była tytułem wysoce sprofilowanym, adresowanym do kół przemysłowych związanych z gospodarką morską.

4a  4b

Okładki monograficznych  numerów specjalnych, poświęconych wybranym zagadnieniom wymiany handlowej z Holandią i USA.

W założeniu pismo miało charakter specjalistyczny, gospodarczy, zwykły czytelnik nie odnajdywał w nim treści związanej z morzem w ujęciu popularnym. Pismo koncentrowało się na tematyce związanej z gospodarką morską, prezentowało głównie materiały poświęcone rozwojowi portów morskich.[1] Pokazywało także ofertę portów polskich promując ich nowoczesność i sprawność przeładunkową z uwypukleniem sprawności działania i konkurencyjnych kosztów.[2] Śledziło ruch statków, pokazywano nowinki techniczne stosowane zarówno do napędów statków jak też do obsługi brzegowej portów. Pismo skupiało się na techniczno-handlowej stronie zagadnień, nie epatowało nowościami, ale prezentowało w sposób niezwykle rzetelny materiały koncentrując się na zagadnieniach interesujących dla bardziej technicznie wyrobionego czytelnika. Pozbawione było niemal w całości atrakcji czytelniczych w postaci wykresów, ozdobników czy atrakcyjnych fotografii, odbiorca miał skupić się na przekazie drukowanym. Dużo miejsca poświęcano również sprawom formalnym, publikowano na przykład regulaminy portowe, a także teksty poświęcone flocie handlowej jako czynnikowi rozwoju gospodarczego kraju.[3] Pismo miało wyważony charakter i było neutralne politycznie, nie angażowało się w spory natury politycznej, nie epatowało odniesieniami patriotycznymi, zachowywało linię tytułu neutralnego światopoglądowo.

W „Żegludze” znalazły się również artykuły związane z funkcjonowaniem portów zagranicznych, a nawet teksty poświęcone perspektywie budowy połączenia kanałowego pomiędzy Bałtykiem a Morzem Czarnym.[4]

Było to jedno z dwóch czasopism należące do Radosława Krajewskiego, drugim była „Flota Narodowa”. Kiedy wydawca popadł w ostry konflikt z generałem Mariuszem Zaruskim, który chciał Krajewskiemu tytuł odebrać, doszło do długotrwałego procesu sądowego zakończonego porażką generała.

5Okładka numeru majowego z 1935 roku z informacją na temat śmierci marszałka Piłsudskiego.

Dla Krajewskiego było to jednak pyrrusowe zwycięstwo, ponieważ stracił częściowo władzę nad „Flotą”, aby ratować „Żeglugę”. Był to tytuł adresowany do profesjonalistów w branży morskiej, nic zatem dziwnego, że pozostaje nieco zapomniany, jako że nakład miał niewysoki, a dystrybucja miała ograniczony zasięg. Mimo to pozostał ważnym elementem prasowej układanki XX-lecia międzywojennego.

Ewolucja podtytułów

  • Żegluga – the Navigation – czasopismo dla przemysłu morskiego i żeglarstwa (a monthly record of Polish commerce by sea”  1927
  • „Żegluga – The Navigation – czasopismo morskie i gospodarcze (a monthly record of Polish commerce by sea” 1930
  • „Żegluga – Shipping and Trade” 1935                                                                                                           Marek Słodownik              ____________________________________

[1] Tadeusz Nowacki, „Gdynia i Gdańsk w roku 1934”, „Żegluga-the Navigation” nr 2/1935, Bank von Danzig, „Życie gospodarcze Gdańska”, „Żegluga-the Navigation” nr 2/1935,  Alfred Siebeneichen, „Rola portu gdańskiego w życiu gospodarczym Polski”, „Żegluga-the Navigation” nr 5/1935, (ba), „Porty polskiego obszaru celnego na Bałtyku”, „Żegluga-the Navigation” nr 2/1929,  Robert Betegel, „Współpraca portów polskich”, „Żegluga-the Navigation” nr 2/1936, Roman Battaglia, „Rozbudowa obrotów morskich”, „Żegluga-the Navigation” nr 5-6/1937, Piotr Blitek, „Gdańsk i Gdynia – dwa uzupełniające się porty”, „Żegluga-the Navigation” nr 3-4/1939,  (ba), „Ruch portowy Gdyni i Gdańska”, „Żegluga-the Navigation” nr 2/1939,  (Dr W.G.) „Porty polskiego obszaru celnego na Bałtyku”, „Żegluga-the Navigation” nr 2/1939, Stanisław Łęgowski, „Rozwój i znaczenie portów w Gdyni i  Gdańsku”, „Żegluga-the Navigation”  nr 5/1939,

[2] Edmund Wojciechowski, „Gdynia jako europejski rynek bawełniany”, „Żegluga-the Navigation” nr 4/1935, Tadeusz Broczkowski, „Gdynia jako port bawełniany”, tamże, str. 4/1936,

[3] (ba), Regulamin celny w porcie Gdynia”, „Żegluga –The Navigation”, nr 7-8/1928, (ba), „Dokumenty potrzebne przy imporcie do Wielkiej Brytanji”, „Żegluga –The Navigation”, nr 5-6/1928, Tadeusz Nowacki,„Polska flota handlowa 1926-35, „Żegluga-the Navigation” nr 6/1935, Tadeusz Nowacki, „Polityka żeglugowa Polski”, tamże, nr 11-12/1936, J. Buxell,„Polityka żeglugowa na odcinku tankowym”, „Żegluga-the Navigation” nr 9/1935, Roman Battaglia, „Polski handel zamorski a sprawa statków”, „Żegluga-the Navigation” nr 1/1937,

[4] Edmund Wojciechowski, „Baltyk – Morze Czarne”, „Żegluga-the Navigation”, nr 5/1936,      

 _____________________________________________________________________________________________________ Rok Prasy Morskiej to akcja mająca na celu uczczenie 100. rocznicy wydania pierwszego polskiego czasopisma morskiego. Jej celem jest przybliżenie zagadnień związanych z czasopiśmiennictwem morskim w odrodzonej Polsce i pokazanie współczesnemu czytelnikowi wybranych tytułów prasowych o tematyce morskiej i żeglarskiej. Pomysłodawcą akcji jest red. Marek Słodownik.

Organizator: wodnapolska.pl                                Oficjalny Partner: Henri Lloyd Polska Polska                                           Współorganizatorzy: żeglarski.info, tawernaskipperow.pl, zeszytyzeglarskie.pl, zeglujmyrazem.com, sailbook.pl, periplus.pl, port21.pl, polskieszlakiwodne.pl, marynistyka.pl, portalzeglarski.com, dobrewiatry.pl, ktz.pttk.pl, hermandaddelacosta.pl, lmir.pl, Komisja Kultury, Historii i Odznaczeń PZŻ,

_____________________________________________________________________________________________________

Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, mass media communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. kino żeglarskie, „Ratujmy Dezety”, Rok Zaruskiego, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

Mariola Landowska: Korespondencja z Lizbony

Mariola Landowska 2003Farol do Esteiro czyli latarnię do Esteiro wybudowano i uruchomiono w 1914 roku. Położona w lesie na małym wzgórzu w Cruz Quebrada, dzielnicy należącej do dystryktu Lizbony w kierunku na Oeiras, wskazuje drogę żeglującym po akwenie ujścia Tagu do Oceanu Atlantyckiego.

 

 

20190310_164838

Spacerując ścieżkami prowadzącymi pod latarnię, już z daleka, co rus20190310_164553z pojawiają się na widoku charakterystyczne białe mury czworokątnej wieży z czerwoną szczytową kolumną z ukrytymi wewnątrz niej światłami, soczewkami i innymi elementami, mechanizmami ważnymi dla działania latarni. Widać, że ktoś o to dba: o latarnię i jej podstawową funkcję, ale także o całe otoczenie; nawet są firanki w oknach na parterze wieży, obok stoi jakiś rower, jest taczka ogrodowa. Cały teren, z dominującym obiektem nawigacyjnym, robi bardzo sympatyczne wrażenie i choć nie można wejść do środka – bo jest obudowany siatką – to można podejrzeć to co widać z zewnątrz, wokół.

 

Latarnia służy, w20190310_164916raz z innymi rozlokowanymi na tym wybrzeżu, latarniami jednostkom morskim, które wpływają do Lizbony. Nie łatwo ją zobaczyć z lądu, bo jest schowana w gęstej zieleni parkowej drzew, krzewów. Tylko trochę czerwonej kopuły wychyla się zza wysokich świerków. Właśnie to miejsce ma dość dużo roślinności podobnej do naszej, polskiej. Wiele dróżek do zdobycia. Są szlaki oznaczone wiec nie ma jak zgubić się. Trzeba tylko dojechać  do stadionu Jamor (Estádio Nacional, Estádio do Jamor), a wszędzie będzie blisko i ciekawie.

 

Com os melhores cumprimentos      Mariola Landowska

_____________________________________________________________________________________________________   Mariola Landowska – żeglowała w Jacht Klubie AZS w Szczecinie w latach osiemdziesiątych XX w. Z pasją oddaje się malowaniu i podróżom. Wystawy malarskie w Szczecinie, we Włoszech, w Portugalii, w Hiszpanii. Od kilku lat mieszka w Oeiras koło Lizbony.            (zs)

(zs): Zwykłe życie (opowieść zasłyszana)

   “…There were masters, too, I have known,                                                                                                                                                         whose very art consisted in avoiding every                                                                                                                                                           conceivable situation. It is needless to say                                                                                                                                                     that they never did great things in their                                                                                                                                                        craft; but they were not to be despised for                                                                                                                                                   that.  They were modest; they understood                                                                                                                                                            their limitations…”

                                                   Joseph Conrad, The Mirror of the Sea (1906)

 

Zygmunta już za młodu, jak większość chłopców w jego wieku, ciągnęła pokusa horyzontu, owa tajemnicza siła, która po spojrzeniu w dal, na pełne morze aż po widnokrąg, pcha niepowstrzymanie do poznania tego, co jest poza nim i jeszcze dalej, dalej aż do olśniewającego, empirycznego odkrycia, że Ziemia jednak jest okrągła. Tylko nielicznym to się udaje – żegluga dookoła świata – ale marzenia u pozostałych trwają latami, a czasami zawsze i potrafią całe życie podporządkować tej jednej idei.

* * *

Proszę pana, on był bardzo elegancki, szczupły i zawsze odpicowany, pachnący, bez żadnego pyłku na marynarce. Takiego go pamiętam z lat naszej młodości – Boże, kiedy to było?! – wtedy jak przypłynął na „Hetce” ze Świnoujścia  w mundurze marynarki wojennej. A wie pan, co to „Hetka”?… To taka nieduża mieczówka, potem to były „Omegi”, ale to prawie to samo.

Kiedy to było, jak on przypłynął?…, nie pamiętam już, ale to musiało być na początku lat pięćdziesiątych, bo wtedy był w wojsku, w marynarce. Wie pan, to były trudne czasy, było biednie, głodno, tamta wojna i zaraz po niej…, a nam się chciało żyć i tak jak mogliśmy, tak żyliśmy – na wesoło, i on, Zygmunt, był zawsze, prawie zawsze, uśmiechnięty, i wtedy na Boże Narodzenie przyszła do nas, do domu duża paczka. Wołam do mamy: „Ludwik – to mój brat – przysłał znowu brudną bieliznę do prania!”, ale patrzę raz jeszcze na paczkę i widzę, że nie, że paczka jest ze Świnoujścia, od Zygmunta. W środku był olbrzymi szczupak, już oprawiony, pocięty na kawałki. Zygmunt złowił go z małego beiboota, w wojsku. Nie widziałam już nigdy tak dużego szczupaka, a jak nam smakował!

A potem poznałam, tu na regatach, żeglarza niemieckiego Petera z Rostocku, wyszłam za niego i, wie pan, myśmy chcieli lepiej ułożyć sobie życie, Muru jeszcze nie było i wyjechaliśmy do NRF-u. Kontakt z moimi przyjaciółmi, kolegami, koleżankami, znajomymi i z  nim – z Zygmuntem też – urwał mi się, i kiedyś po latach odwiedził mnie Zygmunt w Hamburgu, gdzie mieszkaliśmy. Przypłynął na statku, był kapitanem i, proszę pana, on był znowu odpicowany, bez pyłku na marynarce, ale też bardzo zmężniał. Tyle jeszcze pamiętam z tamtych lat, ale, wie pan, tu w Szczecinie jest jego bliski przyjaciel, też Zygmunt, rozmawiał pan z nim?… Nie?, to niech Pan popyta Zygmunta o niego, o tamte lata…

*

Pewnie, że pamiętam Zygmunta, inaczej „Świątala”, bo wiesz, on miał taki spokojny styl bycia i zachowania, dużą kulturę osobistą, niczym jakiś święty; pamiętam go z harcerstwa. Ja byłem wtedy w podstawówce, w drużynie zuchowej „wilczków morskich”, a Zygmunt, licealista z „Pobożniaka” był w „Błękitnej Trzynastce” oraz w Komendzie Chorągwi, no i był z „Szarych Szeregów” i wtedy tu w Szczecinie w czterdziestym ósmym roku był moim drużynowym. Wiesz, po latach myślę, że to było bardzo ważne, że on wtedy pod okupacją niemiecką był w konspiracji, w „Szarych Szeregach” i to było bardzo ważne, także potem dla mnie.

Pamiętam mieliśmy kurs żeglarski w Dąbiu, na przystani, teraz tam jest HOM, to znaczy HOM-u też już prawie nie ma, Chińczycy wzięli teren, więc na ten nasz kurs Zygmunt wtedy przypłynął do przystani swoim okrętem z marwoja, w stopniu bosmana-mata jako dowódca BDM, barki desantowej małej. Barkę zacumował przy brzegu, bo tam był brzeg umocniony tylko faszyną, zarosły trawą i krzakami, więc do tych krzaków zacumował i na naszym obozie był jakiś czas instruktorem.

Po pięćdziesiątym szóstym, jak zrobiło się lżej, poszedł do pracy na morzu, a jak miał urlop to … żeglował na jachtach, jakby mu morza było za mało, ale marynarze tak mają.

Kiedyś na Saturnie byli w tzw. „krajówce” , pamiętasz chyba takie rejsy po morzu bez prawa zachodzenia do obcych, zagranicznych portów… I oni w takim rejsie, takiej „krajówce”, zawinęli do Kopenhagi, niby po wodę, że to niby im zabrakło, ale wiadomo po co: połazili po mieście, naoglądali się wystaw sklepowych, ulicy, ludzi, całego Zachodu i nic nie kupili, bo niby za co, i wrócili do Polski. I byłaby cisza, nikt by się nie dowiedział, ale w Wolnej Europie – wiesz co to było?, to takie radio, Radio Wolna Europa, amerykańska stacja, z Niemiec Zachodnich nadawali po polsku – więc w tym radiu, które wtedy chyba wszyscy w Polsce słuchali, choć nie było wolno, podali, że komunistyczny jacht Saturn zawinął do Kopenhagi. No, i z tego zrobiła się chryja, tu w kraju; kapitan miał kłopoty na milicji, to znaczy z bezpieką.

Potem wszystko przycichło i Zygmunt rybaczył w świnoujskiej „Odrze”, a jeszcze potem pływał w PeŻeteMie i gdzieś chyba na początku lat siedemdziesiątych zaczął budować jacht, nawet nazwę mu już nadał: Uparty. Chciał daleko popłynąć, bardzo daleko, dookoła świata i jeszcze w regatach samotnych przez Atlantyk. Wtedy to były bardzo ważne regaty, dziś może mniej, bo dużo jest innych regat, jeszcze dalej. No, ale nie zdążył z budową na czas i wyjechał do Anglii….

Pytasz po co wyjeżdżał jak tu budował jacht?… Serce go ciągnęło i tam ożenił się z poznaną wcześniej prawdziwą Angielką.

To była śmieszna historia, taka pomyłka, że prawie ja bym ożenił się z tą Angielką. Było to w siedemdziesiątym szóstym. W Plymouth był start do pierwszego etapu regat „Operacji Żagiel”, na Wyspy Kanaryjskie. Ja prowadziłem Dar Szczecina i właśnie w Plymouth, jak to zwykle bywa w portach, przy różnych okazjach, spotkaniach rozdawałem swoje wizytówki. Potem w USA gdzie były główne uroczystości Dwustulecia Stanów Zjednoczonych i przypłynęła cała armada „Operacji Żagiel”, na Darze, tak jak i na wielu innych jachtach, nastąpiła wymiana załóg i rejs do kraju prowadził inny kapitan, a w załodze był „Świątal” czyli Zygmunt, i też zawinęli do Plymouth, no i tam, jak to w porcie, odwiedzało ich i poznali wiele osób, a wśród nich młodą angielską dziewczynę. Potem odpłynęli do Polski, a dziewczyna, widocznie zauroczona przystojnym jachtsmenem, zaczęła szukać kontaktu z „kapitanem Zygmuntem” i ktoś dał jej moją wizytówkę.

Po jakimś czasie dotarł do mnie, na mój adres, list od przyszłej małżonki „Świątala”, w którym zapraszała do odwiedzenia jej farmy. Domyśliłem się, że zaprasza jego, nie mnie i dałem mu ten list.

I tak to się zaczęło. Wyjechał do niej, do Anglii, ożenił się z nią i osiadł na farmie, został farmerem, hodował owce, konie, a ona prowadziła dom. Piękna okolica, południowo-zachodnia Anglia, Devon, wzgórza, rozlewiska rzek, z domu widział Kanał La Manche, ocean, ale te sprawy lepiej zna Marylka i Danusia. Marylka u nich była, żeglowała z nimi. Zapytaj ją…

devon postcard

*

Oczywiście, że znałam żonę Zygmunta, Annę – „Ann” z angielska. Ona pierwsza mnie poznała na dworcu w Plymouth, choć wcześniej nigdy mnie nie widziała i ja jej jeszcze nie znałam. Przyjechałam z Hamburga pociągiem przez Hoeck van Holland, ferą do Dover – tunelu jeszcze wtedy nie było – i pociągiem do Londynu, przesiadka – i do Plymouth

I wysiadłam na dworcu z bagażami, przerażona, że nikt na mnie nie czeka, a spodziewałam się Zygmunta albo Jerzego, albo obu, a tu żadnego nie ma, sami obcy ludzie, więc od razu musiałam rzucić się w oczy i ona rozpoznała mnie, przywitała serdecznie, wytłumaczyła, że Zygmunt z Jerzym się zagadali, że jej przypadł miły obowiązek przywiezienia mnie do ich domu, do Cotmore Farm. Pojechałam tam, bo Jerzy prosił mnie, bym przyjechała i płynęła z nim, jego jachtem, do Hiszpanii i jeszcze przywiozła mu chleb, bo angielski jest okropny więc przywiozłam mu – cztery bochenki. Znałam ich obu jeszcze z lat naszej młodości i zawsze chciałam żeglować, no i chciałam zobaczyć jak Zygmunt żyje w tej Anglii, odnowić naszą znajomość.

Proszę pana, ich farma była przepięknie położona: przy dobrej pogodzie widziało się Kanał Angielski, wokół trawiaste wzgórza, a pomiędzy nimi wijąca się rzeka na której kotwiczyły jachty, łodzie, motorówki. Ich dom – dosyć stary, z pięknym, dużym kominkiem i dużo starego domowego srebra, do którego Ann chyba nie przywiązywała zbytniej wagi. Latem było tam pełno gości – letników, którym wynajmowali pokoje. Ann zawsze krzątała się wokół domu: gotowała, szyła piękne przykrycia dla koni, robiła artystyczną biżuterię ze skóry. Potem to wystawiała na wystawach i sprzedawała.

A Zygmunt?… zajmował się owcami, które hodowali, a pod plandeką przy domu miał jacht, który budował; jeszcze w Polsce go zaczął, a potem przewiózł do Anglii, no i miał tam swój wspaniale urządzony warsztat. Proszę pana, ja różne warsztaty widziałam, bo jak się pływa na jachtach, to i szykuje się je do sezonu i zawsze jakieś warsztaty, narzędzia są, ale to, co zobaczyłam u niego, to było nie do pomyślenia – jeszcze takiego porządku w życiu nie widziałam! I tak jak on był zawsze elegancki, odpicowany, bez pyłku na marynarce, tak i w tym jego warsztacie był elegancki porządek. Myślę, że taka perfekcja w życiu szkodzi i tak w jego życiu później było.

Potem pojechaliśmy w czwórkę do Darmouth, gdzie na rzece, na pływowej wodzie stał jacht Jerzego i tam cały wieczór mile spędziliśmy w żeglarskiej knajpie, a następnego dnia po przypływie odpłynęliśmy z Jerzym w kierunku na Biskaje, do Hiszpanii. Jerzy przypłynął z Polski i był po zawale serca, może trochę bał się płynąć sam, a Zygmunt też miał już wtedy kłopoty ze zdrowiem – był po wylewie, z trudnością mówił, ale tęsknił za żeglowaniem i wtedy, jak nas żegnali z Ann, to może wtedy coś w nim się ruszyło, odżyło.

Byłam jeszcze u nich dwa lata później, po rejsie z moimi niemieckimi znajomymi ich jachtem w Szkocji i na Hebrydach. Widziałam, jak Zygmunt ciągle myśli o żeglowaniu, że ten los farmera to tak nie do końca dla niego i nagle dowiedziałam się, że sprzedali Cotmore Farm i kupili duży jacht na Majorce, ponad piętnaście metrów długości. To były jeszcze lata osiemdziesiąte, przed osiemdziesiątym ósmym, bo w osiemdziesiątym ósmym, Zygmunt i Ann zaprosili nas do Gibraltaru na rejs tym jachtem i, wie pan, on wtedy, jak kupili ten jacht nazwał go Orla Korona, tak jakby już wtedy przewidział, że kiedyś korona wróci na polskiego orła. Taki był Zygmunt.

I wtedy, w osiemdziesiątym ósmym, poleciałam z moim partnerem życiowym Dieterem do Malagi, a stamtąd autobusem do Gibraltaru na rejs z Zygmuntem i Ann ich Orlą Koroną, a tam proszę pana, jacht stoi na …lądzie. Okazało się, że jak Zygmunt z jakimś Anglikiem płynęli do Gibraltaru – i Anglik stał na sterze, a Zygmunt odpoczywał na dole w kabinie – to ten jego załogant, Anglik, wpakował jacht na kamienie i uszkodzili płetwę sterową, którą teraz, po wyciągnięciu jachtu z wody, Zygmunt, z pomocą dwóch Hiszpanów, naprawiał.

Zamieszkaliśmy na jachcie stojącym na nabrzeżu, codziennie schodząc i wchodząc po drabinie, a dookoła było – i na lądzie, i na wodzie, – pełno starych, jakby porzuconych statków, łodzi na których koczowali Arabowie z całymi rodzinami, w dzień pracując „na czarno” w Gibraltarze.

W końcu, po naprawie, wypłynęliśmy do Ceuty w Afryce, a Zygmunt do pomocy przy obsłudze jachtu zabrał z kei dwóch młodych Anglików – jak się później okazało, nie mieli zielonego pojęcia o żeglarstwie – i w tym rejsie Zygmunt opowiadał mi, że chce zorganizować szkółkę żeglarską i wozić turystów; nawet wszedł w spółkę z jakimś Niemcem, ale nic z tego nie wyszło. To był ciekawy rejs: taki wesoły, pogodny, ciągle hiszpańska muzyka, tańce flamenco, śpiewy, wieczorne spotkania przy dobrym jedzeniu i winie – najedliśmy się najlepszych na świecie smażonych sardynek, a wszystko na świeżym, lekko wirującym od ciepła, wibrującej muzyki i lekkiego zefirku, powietrzu.

Wróciłam z rejsu do domu, do Hamburga, w Polsce zaczęły się duże i szybkie zmiany choć nie wiadomo było, jak to dalej będzie, i kontakt z Zygmuntem trochę mi się urwał, i pod koniec roku osiemdziesiątego dziewiątego, a może to był już dziewięćdziesiąty?, napisałam do Zygmunta, o tu, niech Pan spojrzy:

              …W myślach już Cię prawie pożegnałam. Jesteś dla mnie jak nowo narodzony, tak jak                       nowo narodzona jest Polska. Wreszcie spełniły się Twoje marzenia i korona wróciła                          na orła….

 Zaraz potem, na początku lat dziewięćdziesiątych, to było chyba w dziewięćdziesiątym pierwszym, jak był ten zlot jachtów polonijnych, Zygmunt i Ann przypłynęli Orlą Koroną do Polski, do Szczecina, bo tu już było inaczej, lepiej, a jego ciągnęło do kraju.

I nagle, chyba w połowie lat dziewięćdziesiątych Zygmunt wrócił do Szczecina sam; jacht sprzedali, dom w Anglii też, a jeszcze później on i Ann rozeszli się, a ja – nie wiedząc jeszcze wszystkiego – napisałam do Zygmunta w liście:

               … nie mogę zrozumieć dlaczego nie chcesz zostać w Hiszpanii, to przecież piękny kraj z                     przyjemnym klimatem, nie rozumiem dlaczego sprzedaliście dom w Anglii…,

ale Zygmunt był już w innym miejscu swojego życia.

Proszę, niech pan spojrzy na ten list od niego, z dziewięćdziesiątego dziewiątego roku:

              … lato spędziłem naturalnie także w Polsce. Zacząłem jednak od pokładu „Fryderyka                        Chopina”, gdzie przez miesiąc u kapitana Toniego zastępowałem pierwszego i                                 drugiego oficera…

 A potem, jak już się rozeszli z Ann i on wrócił do Szczecina, latem dwa tysiące drugiego roku, popłynęliśmy, zaproszeni przez Kazia z Hamburga, właściciela jachtu Kami, na rejs do Londynu.

Było nas wtedy cztery osoby; ten czwarty to elektronik-poeta, pierwszy raz w życiu na jachcie. Z przystani w Wedel, gdzie cumowała Kami, popłynęliśmy Łabą i dalej na Morze Północne, na wyspę Helgoland. Po zacumowaniu do kei Zygmunt zaraz zaczął coś reperować, a ja wybrałam się z poetą na zwiedzanie wyspy, którą już poznałam wcześniej, a teraz mogłam wszystko pokazywać poecie i oczywiście wstąpiliśmy do bezcłowych sklepów po zakup alkoholu. Potem była wieczorna kolacja w portowej knajpce, wśród samych rozgadanych, wesołych żeglarzy, a następnego dnia popłynęliśmy dalej w stronę Anglii.

Poeta był ze mną w wachcie, a Zygmunt i Kaziu w drugiej, bo chcieli się po prostu nagadać; kto zna Zygmunta, wie, że on lubi opowiadać. Poeta pomógł Kaziowi uruchomić GPS, komputer, samoster i takie różne urządzenia, których pełno było na tym jachcie. Zygmunt nie do końca ufał tym elektronicznym urządzeniom i jak zwykle skrupulatnie, jak to on, zaczął wykreślać pozycje, kursy na mapie papierowej. Poeta, początkowo oczarowany tą elektroniką i ekranem komputera, z czasem zaglądał z zaciekawieniem przez ramię Zygmunta na te jego kreski na mapie.

Na Północnym, było nietypowo, bo zrobiła się flauta i płynęliśmy dłuższy czas na silniku. Kaziu był dumny z silnika i uspokajał nas, że mamy dużo ropy, samoster działał, a my błogo spędzaliśmy czas racząc się drinkami robionymi z bezcłowego, helgolandzkiego alkoholu.

Chyba na trzeci dzień takiej żeglugi, pojawił się lekki wiaterek i kapitan zarządził postawienie grota, ale na tym się nie skończyło, bo wiatr stężał i to mocno, więc zarefowaliśmy grota, poeta przezornie ubrał się w kamizelkę, zszedł do komputera i szybko wyleciał z powrotem z przerażoną miną: „komputer siadł, nie ma komputera, nie ma mapy, nie ma pozycji – amen”. I wtedy wszyscy z nadzieją, szukając ratunku, spojrzeli na Zygmunta i jego pozycje i kursy na mapie. Wiemy gdzie jesteśmy!

Niestety to nie był koniec problemów, bo okazało się, że map papierowych podejściowych w Tamizę i dalej do Londynu nie ma na jachcie, a jeszcze na dodatek kapitan zatroskany zauważył, że coś jest nie tak z silnikiem, bo zużył bardzo dużo oleju napędowego i do Londynu może nie starczyć. Decyzja była jedna – wracamy.

Jeszcze w drodze powrotnej halsując blisko toru wodnego – a ja byłam na sterze – i płynąc na przecięcie kursu jakiegoś statku handlowego, mówię, że zmieniamy kurs, a Zygmunt na to, że nie, że zdążymy. Po krótkim spieraniu się zrobiłam zwrot wbrew Zygmuntowi i on wtedy powiedział mi w gniewie, że ze mną jego noga już nigdy nie stanie na pokładzie żadnego jachtu. Wieczorem przy kolacji, jak staliśmy w porcie na Helgolandzie, Zygmunt przeprosił mnie za tamto spieranie się i zarzekanie, że już nigdy ze mną nie popłynie. Rejs się skończył w Wedel, jeszcze była kolacja u mnie w Blankenese, ale to był rzeczywiście mój ostatni rejs z Zygmuntem.

W następnym roku Zygmunt i Kaziu, na Kaziowym Kami, popłynęli do Londynu – przysłali stamtąd kartkę. A potem jeszcze w grudniu, na Boże Narodzenie przysłał mi kartkę z życzeniami, o tę, niech pan spojrzy:

              …Życzę Tobie Marylko, pomyślnego spełnienia zamierzeń, planowanego spotkania w                         „Piotrusiowie”, dobrej pogody atmosferycznej i duchowej, dużo radości z                                             pielęgnacji wnucząt, wielu, wielu powodów do radości z (niestety!) szybko                                          mijającego życia, cieszmy się każdą chwilą darowaną przez Opatrzność!                                                                                                             Zygmunt

I następnego roku spotkaliśmy się jeszcze w moim domu w „Piotrusiowie” w Trzebawiu z Zygmuntem i innymi żeglarzami, a potem Zygmunt, już mocno schorowany, był w domu opieki, a jeszcze potem to już byłam u niego tylko na „Ku Słońcu”…

*

Słyszał Pan, jak pięknie Danusia mu powiedziała na pożegnaniu, tam na „Ku Słońcu”?… Nie?… Mam to na kartce, od Danusi, niech pan sobie przeczyta:

…Po ponad dwudziestu latach pobytu na obczyźnie kapitan Ł. powrócił do Szczecina mając wielkie plany związane z pięknymi rejsami. Wrócił do miejsca, w którym rozpoczęło się jego zauroczenie żeglowaniem, do nas, sprawiając nam wszystkim wielką radość.                                                                                         Niestety przeznaczenie zrządziło inaczej i wszystkie marzenia zniszczyła choroba. Na szczęście nie opuścili go przyjaciele starając się, aby nie poczuł się opuszczony; do ostatnich dni utrzymywali z Zygmuntem kontakt.                                                                                                                         Kapitan Ł. całe swoje życie, zarówno zawodowe jak i prywatne, poświęcił Morzu. Jego sposób na życie był przykładem tego, co nazywamy pasją, ale nie żeglował dla nagród ani dla sławy, po prostu robił to, co kochał.                                                                                                                 Zygmunt bardzo cenił sobie niezależność i mówił, że naprawdę wolnym czuje się na pokładzie jachtu sterując „ku Słońcu”….

*

Wie pan, ja ciągle czegoś szukam i nic nie mogę znaleźć, ciągle przekładam różne rzeczy, papiery, książki, notatki, listy, widokówki, wyrywam te zdjęcia z albumu, komuś pokażę, coś sobie przypomnę, bo to wszystko było i nie ma, i nie ma Zygmunta…

Danusia, tak ładnie powiedziała o nim na „Ku Słońcu” i na koniec przeczytała z Conrada, że „sen po pracy, port po burzliwych morzach, pokój po wojnie i śmierć po całym życiu, że są prawdziwie miłe”. Jakoś tak, to dla Zygmunta, a jego już nie ma. I nie ma: Danusi, i Ziomka, i Ludka, i Jurka, i Jerzego – jednego i drugiego – i nie ma mojego synka Piotrusia; gdzie oni są, ci wszyscy moi koledzy, przyjaciele?! Gdzie oni są?…

Zostały tylko te zdjęcia, które teraz wyrywam z albumu, nawet wspomnienia jakby odchodzą – pamięć coraz słabsza… wszystko co było – przeszło, a my jesteśmy bardzo starzy, ale to mi pomaga w przeżyciu starości….

K. Schmischke                                    Kurt Schmischke (1923-2004), akwarela.

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń nie jest przypadkowe, a wręcz przeciwnie – jest zamierzone, choć czasami zasłyszane historie uległy zmianom i dopowiedzeniom w wyobraźni autora.

                                                                                                                                                (zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~  Tekst pierwotnie ukazał się na stronie periplus.pl  http://periplus.pl/archiwa/4614

i na stronie Polska Canada. Magazyn Twórczy  http://www.polskacanada.com/zenon-szostak-zwykle-zycie/

Marek Słodownik: „Dziecko Pomorza” 1929 – 1933

100 lat logo.jpg

Marek SłodownikZapomniany dziś tytuł „Dziecko Pomorza”, który w późniejszym czasie został zmieniony na „Od Naszego Morza” odegrał ważną rolę w popularyzacji kwestii morskich odradzającej się Polski. Kiedy powstawał, był czasopismem adresowanym do młodego czytelnika Pomorza, ale po przeobrażeniach stał się ważnym tytułem na rynku prasy morskiej.

„Cała Polska frontem do morza” – takie hasło rzucił w społeczeństwo polskie Minister Kwiatkowski, chcąc zwrócić uwagę wszystkich Polaków na wagę posiadania własnego dostępu do morza i na stąd wynikające skutki i konieczności. Poznać je i do nich się zastosować jest obowiązkiem każdego Polaka, nie tylko dorosłego, ale już nawet najmniejszego, który winien zrozumieć, że sprawy morskie należą do najważniejszych każdego wolnego narodu i potężnego państwa.(…) „Od Naszego Morza” chce oddziaływać na Wasz rozum, na Wasze uczucia i Waszą wolę.”

Tymi słowami redakcja definiowała znaczenie nowego czasopisma skierowanego do młodzieży pomorskiej, która dotąd nie miała własnego tytułu. „Dziecko Pomorza” było ważnym punktem na mapie prasy odradzającej się Polski. Wydawane w Grudziądzu przez Pomorski Oddział Okręgowy Stowarzyszenia Chrześcijańsko-Narodowego Nauczycielstwa Szkół Powszechnych (S.CH.N.N.S.P.) przez parę redaktorów Mieczysława Burka i Albina Nowickiego. Reklamowało się jako „jedyne pismo poświęcone młodzieży Pomorza”, co podkreślono na czwartej stronie okładki. Drukowane miało być na najlepszym gatunku papieru, a sprawy czysto techniczne, wielkość i odstępy czcionek i odstępy pomiędzy literami „zgodne będą z zasadami higieny czytania”.  Redakcja mieściła się w Grudziądzu przy Rynku. Pismo miało niewielki format i stałą rycinę na okładce, choć ta drukowana była na różnokolorowym papierze. Cenę periodyku skalkulowano na poziomie 20 groszy, a tytuł ukazywał się jako dwutygodnik.

1
Okładka pierwszego wydania czasopisma „Dziecko Pomorza” przekształconego następnie w tytuł „Od Naszego  Morza” Uwagę zwraca stała reklama pisma na czwartej stronie okładki

Pierwszy numer ukazał się z datą 5 stycznia 1930 roku, ale pismo od początku swego rynkowego bytu napotykało duże trudności ze sprzedażą. 7 września wydano numer łączony pisma, 13-14, już z nowym tytułem, „Od Naszego Morza”, a redakcja tak uzasadniała tę metamorfozę: „Dotąd wydawane przez nas czasopismo „dziecko Pomorza” ukazuje się od niniejszego numeru począwszy pod nową nazwą. „Od Naszego Morza”. Już nie tylko – jak dotąd – dziatwa i młodzież Pomorza, ale młodzież całej Polski, młodzież szkół powszechnych, średnich i zawodowych oraz młodzież pozaszkolna ma stanowić grono czytelników naszego ilustrowanego dwutygodnika. I póki kropla jest w Bałtyku „Od Naszego Morza” ma oddziaływać na wasz rozum, na wasze uczucia i na waszą wolę.”

Zmiana tytułu i formuły wydawniczej zbiegła się z podniesieniem ceny do 40 groszy, a zmiana formuły polegała na przeorientowaniu pisma w kierunku spraw morskich kosztem tematyki dziecięcej. Wskutek tego na łamy periodyku trafiało więcej informacji na tematy związane z morzem, gospodarką morską i zbrojeniami, zniknęła natomiast niemal całkowicie tematyka adresowana do najmłodszego czytelnika, wiersze, opowiadania, porady w zakresie zabaw i gier oraz dykteryjki. Logotytp  i układ graficzny okładki pisma, który był stały w czasie, gdy tytuł ukazywał się jako „Dziecko Pomorza”, tym razem był zmienny zarówno w przypadku ilustracji okładkowych jak i samego znaku identyfikacji i pozostał takim aż do ostatniego wydania pisma. Redakcja konsekwentnie też stosowała zmienną tematykę okładek, co podnosiło atrakcyjność pisma.

Pismo ukazywało się regularnie tylko przez rok, później napotkało problemy finansowe zmuszające wydawcę do łączenia numerów. W roku 1930 wydano łącznie 19 numerów, a zatem nie dotrzymano dwutygodniowego harmonogramu, w 1931 roku wydano 22 edycje, ale już rok później pojedyncze wydania publikowano tylko do 12 numeru, a później wydano pięć łączonych numerów, od 13-14 do 21-22. Redakcja ujawniła, że pismo miało przestać ukazywać się już w wakacje 1932 roku, ale pozyskano jeszcze dodatkowe środki finansowe pozwalające na kontynuowanie działalności.  Rok 1933 był ostatnim rokiem wydawania pisma; po łączonym wydaniu 1-2 ukazały się tylko trzy numery, a następnie numer 6-7 i ostatni, ósmy w sierpniu, po czym tytuł zniknął z rynku.

2      Okładka pierwszego wydania  pisma po zmianie tytułu we wrześniu 1930 roku

3a  3b  3c  3d

Okładki czasopisma „Od Naszego Morza” ilustrujące zmianę logotypu

                                              4Okładka numeru 8/1933 roku, ostatniego wydania pisma

Pismo miało stałe rubryki w postaci „Kroniki Pomorza”, „Opowiadania wędrowca”, w których publikowano patriotyczne teksty powstałe na kanwie historii Polski, a także liczne konkursy dla czytelników, które znajdowały plon w postaci publikacji na łamach prac konkursowych z odpowiednią adnotacją.  W ten nurt wpisywały się również materiały patriotyczne o silnym zabarwieniu agitacyjnym mające, w zamierzeniu redakcji, kształtować charakter i patriotyzm młodego pokolenia.

Szczególną pozycję w piśmie zyskał generał Mariusz Zaruski, który był częstym gościem na łamach. „Od Naszego Morza” publikowało jego wiersze i sonety, a w następnych wydaniach także teksty odwołujące się do spraw morskich w kontekście nie tylko umiłowania morza i jego walorów krajoznawczych, ale także w odniesieniu do Komitetu Floty Narodowej, którym, jako sekretarz generalny, kierował w latach 1929-32. Opublikowano treść słynnej ulotki „Znaczenie morza dla Polski” zamieszczonej także w innych tytułach, a następnie cykl tekstów generała o silnie patriotycznym zabarwieniu z morzem w tle.  Często na łamach periodyku publikowano artykuły o zabarwieniu patriotycznym, a także teksty traktujące o sprawach gospodarczych, głównie poruszające sprawę budowy portu w Gdyni oraz sprawę niezależności młodego państwa w sprawach gospodarczych.  W tym kontekście należy wspomnieć także o publikacji fragmentów książki Stefana Żeromskiego „Wiatr od morza” poświęconego portowi gdyńskiemu.

Innym ważnym wyróżnikiem tytułu były materiały związane z turystyką wodną, w tym także podróżami po polskich rzekach. Propagowano spływy Wisłą, bardzo dużo pisano o regularnych połączeniach wodnych z Krakowa i Warszawy do Gdańska publikując nie tylko opisy statków czy relacje z podróży czytelników, ale także rozkłady rejsów i szczegółowe cenniki.  Ale ważne miejsce zyskała także turystyka morska, której poświęcano miejsce w kontekście oferty firm żeglugowych czy też opisów statków.  W czasopiśmie publikowano często teksty odnoszące się do Kaszub i ich mieszkańców, były to obyczaje, zajęcia, porzekadła czy legendy związane z tym regionem, a także materiały odnoszące się do historii dawnej.  Nie stroniono wszakże od najnowszej historii, pokazywanej w sposób uproszczony, dostosowany do percepcji czytelnika. Pisano o zdobyciu Pomorza przez Armię generała Hallera oraz o początkach floty.

Na łamach pisma prezentowano także artykuły poświęcone żeglarstwu. Sprzyjała temu inicjatywa redakcji powołująca do życia, począwszy od nr 4/1933, stały kącik poświęcony sportom wodnym, w którym pisano o turystyce żeglarskiej i kajakowej, ale także o pływaniu, bardzo wówczas popularnym.  Najwięcej miejsca poświęcono relacjom z wyprawy statku szkolnego „Dar Pomorza”, pióra Tadeusza Meissnera, ale pisano także o nowych jachtach pływających pod polską banderą, a także relacje z innych, mniej spektakularnych wypraw.  Uwagę zwracają także materiały poświęcone technice morskiej, pisane z uwzględnieniem zróżnicowanego poziomu odbiorcy, opisujące różne aspekty działania człowieka na morzu.  Pismo aktywnie promowało zawody związane z morzem, publikowano corocznie artykuły mające w zamyśle zachęcić młodych czytelników do podejmowania pracy na morzu.

Tytuł odegrał istotną rolę w kształtowaniu świadomości morskiej młodzieży Pomorza, cieszył się dużym zainteresowaniem odbiorców, jednak po roku 1932, wskutek kryzysu ekonomicznego zniknął z rynku wydawniczego z uwagi na spadek zainteresowania reklamodawców i odpływ czytelników. Jego rolę wkrótce przejęły inne tytuły, o charakterze ogólnopolskim, które lepiej trafiały w gusta czytelnicze.

 

Ewolucja tytułu i podtytułu:

  • „Dziecko Pomorza – czasopismo ilustrowane dla dzieci i młodzieży Pomorza” 1930
  • „Od Naszego Morza – czasopismo ilustrowane o morzu i Pomorzu” 1930
  • „Od Naszego Morza – ilustrowany dwutygodnik dla młodzieży Polski” 1931

Marek Słodownik

_____________________________________________________________________________________________________  Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, mass media communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. kino żeglarskie, „Ratujmy Dezety”, Rok Zaruskiego, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

 

Marek Słodownik: „Żeglarz”

100 lat logo.jpg

Marek SłodownikPoczątek roku 1934 obfitował w debiuty prasowe czasopism poświęconych morzu, wychowaniu morskiemu i sportom wodnym. Po lutowej premierze „Polski na Morzu” 10 kwietnia, na rynku ukazał się pierwszy numer magazynu „Żeglarz – Oficjalny Organ Kierownictwa Harcerskich Drużyn Żeglarskich” adresowanego do harcerzy.

Był to początkowo dodatek do popularnego wówczas, wydawanego w Katowicach pisma „Na Tropie”, liczył 4 strony i był pierwszym w Polsce periodykiem w całości poświęconym sprawom żeglarstwa. 1Pismo było atrakcyjne wizualnie, miało trzyszpaltowe łamy, dużo ilustracji fotograficznych, oczywiście czarno-białych, a także niemało planów, mapek i wykresów. Wydawano go jednak na złej jakości papierze gazetowym, a zmianę przyniósł dopiero rok 1936, kiedy to pismo zyskało samodzielność i przeszło we władanie Bronisława Miazgowskiego zmieniając zarazem gruntownie szatę graficzną. Od stycznia tego roku na okładce pojawia się fotografia, zmienia się logo, a pismo staje się bardziej przejrzyste i po raz pierwszy zostaje zszyte. Od grudnia tego roku tytuł wydawano na wysokiej jakości papierze, znacznie bielszym i bardziej trwałym. Dużym przeobrażeniom, zwłaszcza w 1937 roku, podlega logo; zmienia się ono w styczniu, w lutym dokonano kolejnej jego zmiany, by po zaledwie czterech miesiącach ponownie je zmienić. Pismo ukazywało się regularnie do wakacji 1937 roku, ostatni numer ukazał się jako łączony, czerwcowo-lipcowo-sierpniowy, po czym bez zapowiedzi zniknęło z rynku.

2a      2b

Zmieniał się także podtytuł pisma. Od kwietnia 1935 roku pojawił się nowy, „miesięcznik harcerskich drużyn żeglarskich”, który utrzymał się do końca roku 1937. Po reaktywacji tytułu w styczniu 1939 roku, podtytuł zniknął, a wraz z nim profil samego pisma.

3a  Redakcja dodatku mieściła się w Warszawie, przy ulicy Myśliwieckiej 3/5, później, od stycznia 1936 roku przeniosła się na Nowy Świat 21, by od numeru sierpniowo-wrześniowego przenieść się na ulicę Piusa XI. Od stycznia 1939, pismo po prawie półtorarocznej przerwie znalazło swoją siedzibę przy ulicy Nowogrodzkiej 5.

W 1934 roku ukazało się siedem numerów, na okres wakacji pismo zawieszono, co było skutkiem aktywności żeglarskiej redaktora, Jerzego Niemczyka. Od numeru październikowego redagowanie dodatku przejął Ludwik Kohutek. Niemal od początku istnienia pisma bardzo aktywny był Witold Bublewski, który publikował regularnie na łamach „Żeglarza” aby od 1937 roku stać się wydawcą tytułu z ramienia ZHP. Od początku roku 1936 właścicielem tytułu i jego jedynym redaktorem został Bronisław Miazgowski, a sekretarzem Tadeusz Pstrzoch. Po wakacjach 1937 roku pismo zniknęło z rynku, a odrodzenie nastąpiło dopiero od stycznia 1939 roku, w nowej siedzibie i z nową załogą. Wydawcą został Witold Bublewski, redaktorem Władysław Drapella, a sekretarzem redakcji Stanisław Ludwig.

Tytuł koncentrował się na sprawach żeglarstwa w harcerstwie, prezentowano nowe przystanie, informowano o spotkaniach władz harcerskich, naradach, zjazdach i konferencjach ruchu harcerskiego, prezentowano publikacje książkowe związane ze sportami wodnymi. Dużo miejsca poświęcano problemom wychowania morskiego, rekomendowano także poznawanie wód Polski i opisywano szlaki wodne.[1] Wiele miejsc poświęcono Władysławowi Wagnerowi, który od 1932 roku płynął dookoła świata w rejsie żeglarskim. Początkowo tematyka żeglarska w całości wypełniała pismo, jednak od 1935 roku zaczęły się pojawiać teksty o charakterze ogólniejszym, związane z sytuacją polityczną czy obronnością[2].

Od 1936 roku tematyka patriotyczna i obronnościowa znalazła już swoje stałe miejsce w piśmie, drukowano przemówienia przedstawicieli władz polskich i relacje z imprez i zlotów. Od tego też roku na łamach pojawia się tematyka kolonialna, w numerze październikowym opublikowano „Apel do polskiej młodzieży na „Dnie Kolonjalne” – propagandową imprezę prężnie działającej organizacji oraz tekst „Pomóżmy Lidze Morskiej i Kolonjalnej”.[3] W tym samym roku opublikowano także kilka materiałów poświęconych marynarce wojennej, prezentowano stan floty w różnych krajach[4], nagłaśniano Święto Marynarki Wojennej czy konieczność budowy polskiej floty.[5]

3bPo odrodzeniu się tytułu w 1939 roku pismo bardzo zmienia charakter koncentrując się na reportażach z wypraw żeglarskich oraz publikując zdecydowanie więcej materiałów literackich. Opisywano wyprawy jachtu Poleszuk, rejs Władysława Wagnera na trzech kolejnych Zjawach, rejsy szkoleniowe Zawiszy Czarnego. Do dawnej formuły nie powracano świadomie, ale utracono wielu czytelników znajdujących w poprzednim wydaniu pisma rzeczy dla siebie interesujące, których nie było w nowej formule. Nowych czytelników natomiast nie przyciągnięto i pismo, choć trwało do wybuchu wojny, to jednak tytułem wpływowym i opiniotwórczym się nie stało.

Pismo, pomimo swoich mankamentów redakcyjnych i zmian formuły, cieszyło się dużym zainteresowaniem odbiorców. Był to pierwszy periodyk w całości poświęcony żeglarstwu, to ta tematyka była osią pisma i wokół niej dobierano następnie teksty uzupełniające. Skromna szata graficzna i słabej jakości papier były wynikiem oszczędności, trzeba pamiętać, że tytuł wyrósł jako dodatek do pisma skierowanego do harcerzy i dopiero w późniejszym okresie zyskał samodzielność wydawniczą.

dodatek  dodatek (2)  P1370604

W „Żeglarzu” można dostrzec zasadnicze dwa bloki zagadnień. Było to morskie wychowanie młodzieży oraz promocja żeglarstwa. Zaskakuje jednak większy zasięg tematyki wychowawczej, związanej z morskim formowaniem młodzieży. Był to tytuł adresowany do młodzieży harcerskiej w wieku szkolnym, a redakcja wiele starań wkładała aby kształtować czytelnika próbując zainteresować go tematyką żeglarską. Tematyka Ligi Morskiej i kolonii oraz gospodarki morskiej była praktycznie nieobecna na łamach „Żeglarza”, z tych samych powodów. To bowiem dorośli interesowali się zagadnieniami gospodarczymi czy politycznymi, do młodzieży kierowano innego rodzaju przekaz.

0001

Ewolucja tytułu i podtytułów

  • „Żeglarz – Oficjalny Organ Kierownictwa Harcerskich Drużyn Żeglarskich 1934-1935
  • „Żeglarz – miesięcznik harcerskich drużyn żeglarskich” 1935-1937
  • „Żeglarz” 1937-1939

Marek Słodownik

_________________________
[1]  Witold Bohdanowicz, „Wody Wileńszczyzny”, „Żeglarz”, nr 3/1936, nr 6/1936                                              
[2]    J. Sawiczewski, „ Możliwości i granice ofiarności publicznej”, „Żeglarz”, nr 10/1935, tenże, „F.O.M. w obliczu nowej sytuacji”, „Żeglarz”, nr 11/1935, J. Sawiczewski, „Pamiętajmy o F.O.M.”, „Żeglarz”, nr 1/1936
[3]    „Żeglarz”, nr 10/1935
[4]    (B.K.), „Rozbudowa flot”, „Żeglarz”, nr 1/1937, „Kronika morska”, nr 4/1937, B. Krzywiec, „Kronika morska”,  nr 4/1937, B. Krzywiec, „Na morskim horyzoncie”, „Żeglarz”, nr 5/1937
[5]    „Żeglarz” nr 4/1937

_____________________________________________________________________________________________________

Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, mass media communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. kino żeglarskie, „Ratujmy Dezety”, Rok Zaruskiego, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

Marek Słodownik: „Żeglarz Polski”

100 lat logo.jpg

Marek Słodownik„Żeglarz Polski” to tytuł, który przechodził bardzo wiele przeobrażeń, począwszy od zmiany cyklu wydawniczego, formatu, formuły wydawniczej aż po zmianę kategorii z pisma fachowego na popularne, by ponownie powrócić do problematyki fachowej. Zmienił się także tytuł, choć pismo utrzymywało charakterystyczny rys rozpoznawalny dla każdego. Podtytuł zmieniany był aż sześciokrotnie, co wskazuje na niestabilność sytuacji zewnętrznej i konieczność dopasowania produktu do oczekiwań rynkowych. Pismo nie zmieniało tylko właściciela; wydawcą i redaktorem przez cały czas istnienia pisma był Józef Klejnot-Turski, pasjonat żeglarstwa, współzałożyciel pierwszego w Polsce morskiego klubu żeglarskiego, późniejszy inicjator i pierwszy prezes Polskiego Związku Żeglarskiego.

Pismo istniało przez ponad dziesięć lat i odegrało niezwykle istotną rolę w kształtowaniu świadomości morskiej i rozbudzaniu zainteresowania tą problematyką. Pierwszy numer „Żeglarza Polskiego” ukazał się w styczniu 1922 roku, kiedy flotę polską stanowił zaledwie jeden parowiec drewniany „Kraków”.

1-a   1 b

Okładka i strona redakcyjna pierwszego numeru czasopisma „Żeglarz Polski” ze stycznia 1922 roku.

Pismo tytułowano „Żeglarz Polski – czasopismo miesięczne poświęcone sprawom żeglugi morskiej i rzecznej ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb i zadań żeglugi polskiej”.  W późniejszym okresie zmieniano podtytuł dodając podtytuły w językach francuskim („Le navigateur”) i angielskim („The Polish Sailor)”. Credo wydawnictwa sformułowano jako „iść naprzód przed powstaniem odpowiednich potrzeb, wywołując je i zaspakajając w miarę możności już przy powstaniu[1] (pis. oryg.). Tej zasadzie Klejnot-Turski starał się być wierny przez cały czas wydawania pisma, choć nie było to łatwe zadanie. Wytrwał w niej aż jedenaście lat.

W pierwszym numerze wydawca pokusił się o publikację obszernego manifestu, w którym akcentuje brak zaangażowania politycznego oraz konieczność podjęcia konkretnych działań na rzecz państwa i gospodarki morskiej: (…) to jest hasłem „Żeglarza Polskiego”! Hasło realnej, powszedniej pracy.(…) Politycznie jest „Żeglarz Polski” pismem ściśle bezpartyjnym. Należy on do partii morza i rzek żeglownych i ich wykorzystania dla Polski. Dlatego przy wyborach r. 1922 do Sejmu „Żeglarz Polski” będzie  zwracał uwagę na konieczność poprowadzenia do Sejmu przynajmniej jednego fachowca do spraw handlowej marynarki i portów (od północnych powiatów Pomorza) i jednego do spraw żeglugi rzecznej i kanałowej.(…) Bez odpowiedniej reprezentacji w Sejmie sprawa żeglugi nie wejdzie na pewne i szerokie tory.[2]

Wydawca starał się ukrywać przed czytelnikami trudną sytuację pisma pokazując jego ewolucję jako wynik przemyślanej strategii. Zmiana częstotliwości wydawania pokazana została jako wynik rozwoju tytułu i jego dostosowania się do sytuacji rynkowej. Klejnot-Turski robił, co mógł aby utrzymać tytuł na rynku i dokonał wiele aby tytuł nie zniknął dzieląc losy wielu podobnych późniejszych przedsięwzięć edytorskich. W materiale podsumowującym 9-lecie istnienia „Żeglarza Polskiego” dokonał szczegółowego opisu zmian redakcyjnych, wskazując na trzy zasadnicze okresy w dziejach pisma i charakteryzując każdy z nich akcentując przy tej okazji zmiany tytułu i formuły wydawniczej.[3]

2 a  2 b

   

 

 

                                                    

Okładki egzemplarzy z 1923 i 1930 roku ilustrujące zmianę formatu pisma i kolor okładki oraz porównanie okładek czasopisma „Żeglarz Polski” z roku 1927 i 1930.

  3 a3 b

Okładki czasopisma „Żeglarz Polski”: numeru wrześniowego z 1922 roku oraz czerwcowego  z 1923 roku.

 

 

 

„Żeglarz Polski” kosztował początkowo 1.200 marek polskich, jednak wskutek kryzysu szybko podrożał do 2.500 marek polskich (MKP). W czasie hiperinflacji z lat dwudziestych cena pisma wzrosła nagle do 8.000 marek polskich, a redakcja tak tłumaczyła opóźnienia w jego wydawaniu: „Anarchja cen szalejąca od dłuższego czasu w Gdańsku postawiła wydawnictwo przed trudnościami, które zatrzymały na całe dwa miesiące ukazanie się kolejnego numeru.[4]

Po zmianie środków płatniczych cena periodyku skalkulowana została na 10 groszy, a od roku 1927 pismo kosztowało już 30 groszy. Roczna prenumerata kosztowała 24.000 marek, półroczna 12.000, po zmianie waluty ceny kształtowały się na poziomie 8 złotych za prenumeratę roczną, podwyższoną od 1928 roku do 13,50 złotych. Redakcja, nazywana filią polską, mieściła się w Tczewie, centrala zaś w Gdańsku. Od 1930 roku pismo zanotowało jeszcze jedną znaczącą zmianę; zmieniło format na gazetowy, znacznie mniej wygodny w czytaniu. Redakcja zmianę uzasadniała zmianą drukarni i chęcią obniżenia kosztów druku. Później jednak powrócono do starego formatu.

Czarno-białe pismo wydawano w skromnej szacie graficznej. Ilustracje były nieliczne, dominował materiał informacyjny, tylko cześć tekstów miała charakter publicystyczny. Główne działy pisma to: „Rybactwo Morskie”, „Żegluga Wewnętrzna”, „Ruch Portowy” i „Kronika Portowa i Żeglugowa”.

Redakcja zdawała sobie sprawę, że tylko systematyczna praca może przynieść efekt w postaci zapoznania czytelników z problematyką morską i wywołanie w nich trwałego zainteresowania. Doskonale zilustrował tę tezę materiał wstępny z numeru lipcowego w 1928 roku, niepodpisany autor tekstu (pisownia oryginalna): „ Szkoda naprawdę widzieć jak mało jeszcze nasza prasa przyczynia się do kształcenia tego żywiołowego parcia do spraw żeglugi, która się już jednak uwydatnia wszędzie i tylko w sposób niezorganizowany we wszystkiem.(…) Niech w każdym numerze znajdzie się parę wiadomości z naszego wybrzeża i naszej własnej floty, felieton morski, lub chociażby ciekawy opis z życia żeglugi i portów, parę wiadomości zagranicznych, nieco wiadomości kolonialnych, parę notatek ze sportu żeglarskiego, a do tego odjazdy statków polskich i jest stały dział budujący czytelnika. (…) Dorywczych wiadomości żeglugowych jest na łamach gazet sporo, lecz do założenia stałego działu żeglugowego jakoś żadna z gazet jeszcze się nie wzięła. A do tego dojść musi. Gazety muszą pisać o sprawach żeglugowo-portowych i kolonialnych codziennie, systematycznie.[5]

Od 1927 roku „Żeglarz” był oferowany wspólnie z magazynem „Morze”, wówczas jego cena w prenumeracie była niższa. Redakcje współpracowały przez jakiś czas pod koniec lat 20-tych, ale ponieważ pozycja „Żeglarza” słabła z miesiąca na miesiąc, współpraca ta nie miała charakteru perspektywicznego. Rok później wycofano się z tej oferty, „Żeglarz Polski” odzyskał samodzielność, ale jego sytuacja finansowa nie uległa poprawie. Gazeta borykała się z trudnościami finansowymi, prenumerata była niższa od oczekiwań, w sprzedaży detalicznej tytuł nie budził zainteresowania czytelników, a sektor gospodarki morskiej, z natury rzeczy zainteresowany tą tematyką, był jeszcze wówczas słabo wykształcony i zorganizowany. Pismo było jednak prenumerowane przez placówki handlowe i konsularne na świecie, co przynosiło wydawcy stały i przewidywalny dochód.

Rekreacja pod żaglami na łamach pisma traktowana była z życzliwością, aczkolwiek nie poświęcano jej zbyt wiele miejsca. Przyczyna była oczywista; polskie żeglarstwo stawiało dopiero pierwsze kroki, działo się to w oparciu o nowo utworzone kluby, które często nie miały silnych struktur, wskutek czego ich działalność była silnie zatomizowana. Nie przykładano także znaczenia do integracji i popularyzacji swojej działalności, jako że ich członkom nie zależało na umasowieniu działalności. W tej sytuacji większość spraw z życia klubowego nie przedostawała się na zewnątrz, co sprawiło, że brak był informacji na temat ich aktywności, programów czy przedsięwzięć o charakterze sportowym czy turystycznym.

W skromnym objętościowo dziale zatytułowanym „Podróże morskie i sport żaglowy i motorowy” zamieszczano z reguły krótkie informacje o charakterze newsowym stanowiącym kronikę działalności klubów z Tczewa (tam mieściła się redakcja pisma) i Gdyni.

4 a   4 b

Pierwsza i druga strona dodatku „Podróże morskie i Sport wodny” dołączonego do numeru marcowego „Żeglarza Polskiego”. W późniejszych latach dodatek zniknął, a tematyka podróży morskich oraz sportu  pojawiła się pod tym samym tytułem jako stała rubryka w piśmie.

Okazjonalnie pojawiały się w tym dziale materiały dłuższe, mające charakter poradnikowy, poświęcone zakupowi łodzi czy o charakterze publicystycznym, traktujące o potrzebie rozwoju żeglarstwa w sposób spójny i skoordynowany.[6]

Pewien wyłom w traktowaniu żeglarstwa stanowiły materiały poświęcone technicznemu aspektowi osprzętu żaglowego i zasadniczym zmianom w jego konstrukcji dokonującym się na świecie pod koniec lat 20-tych, a w Polsce kilka lat później. Był to okres bardzo dynamicznych zmian w technice żeglarskiej owocujący zastosowaniem nowych materiałów oraz modyfikacjami osprzętu jachtów. Sprawie tej poświęcono obszerny materiał o zaniku żagli gaflowych, na rzecz sprawniejszego ożaglowania typu Marconi.[7] Był to z jednej strony znak nowych czasów, ponieważ dotąd żeglarstwo nie miało swojej reprezentacji na łamach pism specjalistycznych, a po drugie artykuł pokazywał jak bardzo zapóźnione w stosunku do świata jest polskie żeglarstwo, zwłaszcza w aspektach technicznych. Bardzo wiele miejsca poświęcono także niezwykle interesującemu i poniekąd pionierskiemu rejsowi znanego warszawskiego żeglarza – samotnej wyprawie Konrada Prószyńskiego na niewielkim jachcie do portów niemieckich.[8] Swoistą ciekawostkę stanowił materiał publicystyczny poświęcony sprawie zakupu statku szkolnego „Pomorze”, późniejszemu „Darowi Pomorza”, w którym niepodpisany autor broni idei transakcji mającej wówczas wielu przeciwników.[9] W późniejszych latach zrezygnowano z wydawania osobnego dodatku i „Podróże morskie i sport wodny” zostały włączone do pisma na prawach stałej rubryki.

Kolejna ważna data w historii pisma to kwiecień 1931 roku, kiedy to po ponad dziesięciu latach istnienia ukazuje się ostatni numer „Żeglarza Polskiego” w dotychczasowej formule. Tytuł ten znika z rynku stając się zaledwie podtytułem nowego pisma, które zmieniło charakter na magazyn handlowo-morski z dodatkiem żeglugowym, natomiast tematyka codzienna, aktualne wydarzenia związane z problematyką morską zostały przesunięte do wydawanego równolegle przez Klejnota-Turskiego pisma „Codzienny Kurjer Morski”. Ostatni znany numer tego tytułu ukazał się 16 maja 1932 roku, nie wiadomo zatem czy tytuł miał ciąg dalszy.[10]

5 a   5 b

Okładki czasopisma „Żeglarz Polski” nr 14 z dn 9 kwietnia 1931 roku i „Kurjer Morski (Żeglarz Polski” ) nr 15 z  dn 26 czerwca 1931 roku ilustrujące zmianę tytułu poprzez połączeniu obydwu pism.

6

Okładka ostatniego znanego wydania czasopisma „ Kurjer Morski – Żeglarz Polski” z 1 października 1931 roku.

„Żeglarz Polski” z pewnością wypełnił swoją misję informowania w sposób zwięzły i rzeczowy na temat morza i różnych gałęzi przemysłu wokół niego zorganizowanych. Na tych aspektach pismo skupiło swoją uwagę mając dobrze poznanego czytelnika i jego oczekiwania w odniesieniu do specjalistycznego tytułu pomocnego w codziennej pracy związanej z gospodarką morską.  Paradoksalnie jednak ta zwięzłość stała się przyczyną niepowodzenia tytułu, który po pojawieniu się na rynku „Morza” zaczął tracić czytelników właśnie na rzecz nowego tytułu lepiej trafiającego w gusta czytelnicze i będącego pismem znacznie lżejszym tak pod względem merytorycznym jak i językowym. Inną przyczyną porażki „Żeglarza” był jego zasięg. Ograniczał się do czytelników zawodowo związanych z morzem i gospodarką morską odradzającego się kraju, a nie był to wciąż krąg rozległy, nie pozwalający nie tylko na rozwój, ale także na utrzymanie tytułu na dotychczasowym poziomie. Kiedy w początku 1931 roku powstało pismo „Biuletyn Miesięczny Portu Gdyńskiego” przemianowane następnie, w październiku tegoż roku, na „Wiadomości Portu Gdyńskiego” i wydawane w Warszawie przez Polską Agencję Telegraficzną, z dużym rozmachem i znacznie większym budżetem, los „Żeglarza Polski” wydawał się przypieczętowany. Tytuł zniknął z rynku w połowie następnego roku, po ponad dziesięciu latach istnienia.

Ewolucja podtytułów pisma:

„Żeglarz Polski – czasopismo miesięczne poświęcone sprawom żeglugi morskiej i rzecznej ze szczególnem uwzględnieniem potrzeb i zadań żeglugi polskiej”   1922

  • „Żeglarz Polski – czasopismo miesięczne z dodatkiem ilustrowanym („Le navigateur”) („The Polish Sailor)  1922
  • „Żeglarz Polski – czasopismo miesięczne, Podróże morskie i Sport wodny, Le navigateur, The Polish Sailor”  1923
  • „Żeglarz Polski – Przegląd Tygodniowy poświęcony sprawom żeglugi morskiej i rzecznej ze szczególnem uwzględnieniem potrzeb i zadań żeglugi polskiej” 1924
  • „Kurjer Morski (Żeglarz Polski) przegląd dwutygodniowy” 1931
  • „Kurjer Morski Żeglarz Polski 1931

__________________________________________________

[1] (ba), „Żeglarz Polski” rozpoczyna 7-my rok istnienia”, „Żeglarz Polski”  1927 r.                                                                     [2] (ba), „Nasz program”, „Żeglarz Polski 1922 r.                                                                                                                             [3]   Redakcja i Wydawnictwo „Żeglarza Polskiego” i „Kurjera Morskiego”, „W dziesiątym roku istnienia” „Żeglarz Polski” 1931 r.                                                                                                                                                                                                 [4]  (ba), „Od redakcji”, Żeglarz Polski” 1923 r.                                                                                                                                [5]   Józef Klejnot-Turski, „Potrzeba propagandy prasowej”, „Żeglarz Polski” 1928 r.                                                                [6]   (ba), Józef Klejnot-Turski, „Potrzeby sportu żaglowego – Regaty tegoroczne”, „Żeglarz Polski” 1927 r., (ba), Józef Klejnot-Turski „O poparcie dla sportu żaglowego” „Żeglarz Polski” 1927r.                                                                                 [7]  Józef Klejnot-Turski, „Nowe typy ożaglenia yachtowego” „Żeglarz Polski” nr 27/1927 r.                                                    [8]  Konrad Prószyński, „4-ro metrową żaglówką z Gdyni na Rugię” „Żeglarz Polski” 1927 r.                                                   [9]  Józef Klejnot-Turski, „Z powodu nabycia statku szkolnego „Pomorze”, „Żeglarz Polski” 1930 r.                                        [10]  Zbigniew Machaliński, „Czasopiśmiennictwo morskie II Rzeczypospolitej”, Gdańsk 1969 r.

                                                                                  Marek Słodownik

_____________________________________________________________________________________________________  Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, mass media communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. kino żeglarskie, „Ratujmy Dezety”, Rok Zaruskiego, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

Grzegorz Węgrzyn: Przerwany rejs. „Regina R” w Australii.

Żeglarstwo przy dużej sile przyciągania do zmierzenia się z pokusą horyzontu ciągle niesie z sobą element ryzyka, niepewności osiągnięcia zamierzonego celu. Dalekie rejsy oceaniczne, a już z pewnością samotne, są dla wielu wyzwaniem, któremu trudno się oprzeć; swoistym celem życiowym  na drodze żeglarskich dokonań. I choć otwierające się za widnokręgiem bogactwo i inność świata oszałamia, wciąga to zwykłe, życiowe kłopoty i problemy nie znikają, a wręcz przeciwnie kumulując się, prawie niezauważenie potrafią przybierać coraz większe rozmiary, by w niespodziewanym momencie brutalnie przerwać cienką linię zamierzonego kursu…                                        (zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Grzegorz Węgrzyn: Relacje z przerwanego rejsu – Australia.

Grzegorz WęgrzynJestem w wielkiej Australii, tej wyśnionej, tajemniczej, ogromnej. Wiem, że nie popłynę na rafę koralową, nie zobaczę wielu egzotycznych miejsc, tylko skupię się na remoncie Reginy R i w dalszą drogę do New Zealand, a potem na Horn i do domu. Do Polski, do ukochanej Polski za którą już bardzo tęsknię. Ale nim to nastąpi mam do naprawy silnik, pospawać wyrwany kosz rufowy, wymienić pozrywane stalówki i naprawić porwane żagle. Tak jak przy Good Hope, wszystkie moje modlitwy i myśli skupiły się na nadziei, czy spotkam przyjaznych mi ludzi, chętnych mi pomóc. Joshua Slocum w swojej książce o wyprawie dookoła świata, napisanej 120 lat temu miał podobne myśli, nadzieję i nie zawiódł się. Wierzyłem, że mnie Pan Bóg i szczęście nie opuści. Jeszcze wówczas nie wiedziałem o tym, że Kuba Miszewski z Simons Town zgłosił mnie jako zaginionego. Jego troska o mnie była tak wielka, że gdy dowiedział się od znajomych z Perth, że mnie nie ma w porcie w wyznaczonym terminie wszczął alarm. Nie mógł wiedzieć o moich awariach na jachcie i z jakiego powodu wolniej płynę. Ta historia wyjaśniła się kilka dni później, gdy we Frementle odwiedził mnie Border Force (służba graniczna, celna) i z wielką humorystyczną awanturką zapytali:” to my Ciebie szukamy, a Ty sobie siedzisz w porcie?” Po takim przywitaniu wszystko już było nieważne. Może tylko z jednym szczegółem, szefem Ich był Polak (nie podaję nazwiska, ale moja znajomość była  telefoniczna i zgubiłem notatki). Gdy już wszyscy w marinie ochłonęli i przyzwyczaili się do mojej obecności rozpoczęła się praca i spotkania z Polonią.

Można powiedzieć, że już tradycyjnie zostałem wzięty pod opiekę wspólnoty parafialnej, osób prywatnych, menedżera mariny i miejscowych żeglarzy. Byłem zaproszony  do dwóch klubów polonijnych „Cracovia” i „Gen. Władysława Sikorskiego”, Na spotkaniu w klubie im.Gen.Władysława Sikorskiegogdzie po spotkaniach z Polonią, byłem ugoszczony polskimi smakołykami, jak: żurek, golonka, flaki, schabowy, na deser szarlotka  i co tam jeszcze bym nie wspomniał, to i tak o czymś bym zapomniał. Przy takiej dynamicznej sytuacji nie sposób opisywać wszystko w szczegółach, chociaż bardzo bym chciał, ale jak to zrobić?  Jak na jednej kartce zamieścić doznane wrażenia ze spotkań z armią życzliwych mi ludzi i nie przeoczyć nikogo; ktoś mi podpowie? Moja wizyta we Fremantle trwała od 15. września do 18. października 2016r, w czasie której zawarte znajomości odnawiane są co rusz poprzez kontakt telefoniczny lub email. Dużo pięknych wspomnień.Z portu Fremantl wyprowadza mnie nasz morski brat

Następnym portem na kontynencie australijskim miała być Geographe Marina, mały porcik w zatoce przy „zakręcie” australijskiego lądu, płynąc na S (południe). Celowo chciałem tam wejść, zobaczyć coś innego, nie ogromną marinę z tysiącami jachtów, tylko trochę folkloru. Tutaj już wchodziłem przy pomocy naprawionego silnika, bez duszy na ramieniu i trzęsącymi się nogami. Zaraz po wejściu w obręb portu zostałem zaproszony na gościnne miejsce i, tak jak do tej pory w każdym porcie, byłem przyjmowany z honorami gościa. Postój bezpłatny, prysznic, pralka i budynek klubowy w zasięgu. Po kilku dniach postoju ruszam dalej, teraz przede mną Melbourne i groźna cieśnina Bassa, leżącą pomiędzy Australią a Tasmanią, a później wejście w Hobsons Bay na końcu której leży Melbourne. Tego wejścia, które nazywają „The Rip”  nie zapomnę jeszcze długo żeglując po różnych wodach. Trudność z żeglugą na tym akwenie powodują prądy i wiatry wiejące na W (zachód). Przy mojej żegludze na E (wschód) trzeba czujnie halsować i niekiedy wspomagać się silnikiem, gdy same żagle nie dają rady. Jak trudna jest to żegluga, mówią o tym sami australijscy żeglarze, którzy generalnie żeglują w „prawo” (ląd biorą prawą burta). Najlepszym dowodem na to są regaty Sydney-Hobart. Jest przełom października i listopada, czyli wiosna, nic strasznego się nie dzieje, pogoda jest OK, regularna żegluga. Regina R płynie w samosterowności, tylko trzeba uważać na ogromne promy i statki płynące z lub do Melbourne. Płynę, zachowując bezpieczną odległość od wysepek i raf. Trzymam się zawsze w bezpiecznej odległości. Z mapy wiem, że najgorsze czeka mnie przy wejściu w Hobsons Bay, czyli ”The Rip”. To wejście cieszy się bardzo złą sławą wśród żeglarzy i marynarzy, bo na tych rafach poległo już wielu. Z takim to bardzo optymistycznym podejściem rozpoczynam taktyczną rozgrywkę wejścia. Trzeba wycyrklować  to w taki sposób, aby wejście było w dzień, przy sprzyjającym prądzie i wietrze.

Gdy już mi się to wszystko zeszło do „kupy” zadecydowałem – wpływam. Miałem wiatr 4oB z S, fale około 1,5m, prąd wnoszący, wszystko grało, do czasu nim nie  zobaczyłem w dolinie fali kamieni. Pierwszy raz w tym rejsie tak mnie  poraziło. Jak ja zrobiłem zwrot i się cofnąłem, nie wiem do dzisiaj. Wiem, że odpłynąłem na bezpieczną wodę, zrobiłem jeszcze raz namiar i wytłumaczyłem sobie po żeglarsku (brak cytatów), gdzie był błąd. Pomyliłem się w namiarze o kabel, wystarczy! Na szczęście skończyło się wszystko dobrze i dnia 15. listopada 2016r. zacumowałem w Royal Club Melbourne.

P.S. Proszę Państwa, proszę zgadnąć jakie było pierwsze pytanie odwiedzających mnie w Melbourne?…   Opowiem o tym w następnej relacji.

Grzegorz Węgrzyn

____________________________________________________________________________________________________

Grzegorz Węgrzyn – ur. 1952r. w Zwierzyńcu n/Wieprzem; żeglarstwo morskie uprawia od 1976 r. w szczecińskich klubach: HOM, LOK, Stal Stocznia; w 1983 i 1984r żegluje w załodze s/y „Karfi” pod kpt. Zbigniewem Rogowskim w Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Polski (Mistrzostwo Polski); żeglował na Bałtyku, Morzu Północnym, Adriatyku, Morzu Czarnym; brał udział w wyprawie „Islandia 2009” na s/y „Stary”(kpt. M. Krzeptowski) w 50. rocznicę rejsu s/y „Witeż II”, w wyprawie J. Kurbiela na Grenlandię (2010) i na Svalbard (z kpt. K. Różańskim) w 2011r; w czerwcu 2015r. na jachcie „Regina R” wypłynął w rejs, z pierwotnym zamiarem samotnego, non-stop opłynięcia Ziemi, z którego to zamiaru żeglarz wycofał się na Atlantyku, a rejs przerwany został 15.04.2017r na Pacyfiku z powodu awarii steru i utraty jachtu.

_____________________________________________________________

Jacht Regina R:   

Runda na starcie  

Jacht Regina R:

– konstrukcja            typ „Skorpion II”

– rok produkcji         1980

– stocznia                  Hamburg

– stalowy slup, S      49m2

– długość  LOA        10,65 m

– szerokość   B           3,30 m

– silnik                       Bukh MDV24  24 kW