Archiwum kategorii: ARCHIWUM

Maria Pawlikowska (Jasnorzewska):

WYBRZEŻE

Meduzy rozrzucone niedbale,
muszle, które piasek grzebie
i ryba, opuszczona przez ale,
jak moje serce przez ciebie

 

ZMIERZCH NA MORZU

Wybrzeże coraz to bladsze
w liliowej półżałobie
i żaglowiec oparty na wietrze,
jak ja na myśli o tobie.

 

WESTCHNIENIA

Morze jest dzisiaj smutne. Westchnienia się żalą
przy brzegu porośniętym siwo-złotą sierścią.
Jak pierś wznosi się fala i ginie za falą.
Morze wzdycha falami. Ziemia – moją piersią.

 

SYRENY

Ogród nad morzem pachnie słodkim groszkiem,
na brzeg wpływają rozpienione treny.
W morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie …

 

Maria Pawlikowska (Jasnorzewska)

___________________________

Maria Jasnorzewska (Pawlikowska z Kossaków), ur. 1895, czołowa przedstawicielka grupy „Skamander”; poetka o częstych tematach morskich; w r. 1935 poetycka nagroda Zw. Zaw. Literatów Polskich w W-wie za zbiór „Śpiąca załoga; w tymże roku odznaczenie złotym 'Wawrzynem Akademickim” Polskiej Akademii Literatury za wybitna twórczość Literacką. Poezje drukowała w  „Skamandrze”, „Wiad. Literackich”, „Drodze”, „Pam.  Warszawskim”, „Pionie”. Wydała: „Niebieskie migdały” (1922); „Różowa magja” (1924);  „Pocałunki” (F. Hoesick, W-wa, 1926);  „Wachlarz, zbiór poezyj dawnych i nowych” (1927);  „Dancing, karnet balowy” (1927);  „Cisza leśna” (1928);  „Paryż” (1929);  „Profil białej damy” (1930);  „Śpiąca załoga” (1933);  „Balet powojów” (1935); kilka wystawianych utworów dramatycznych.
Wszystkie utwory wyjęte ze zbioru „Pocałunki”.
(Wiersze i nota o autorze z: „Morze w poezji polskiej” w opracowaniu Zb. Jasińskiego, Główna Księgarnia Wojskowa, Warszawa 1937).

 

Ludomir Mączka: List z wyprawy na „Śmiałym”.

Z zachowanej bogatej korespondencji i zapisków Ludomira Mączki uwagę zwracają teksty z lat wyprawy jachtem „Śmiały” dookoła Ameryki Południowej1, w którym to rejsie na trasie od Buenos Aires ich Autor uczestniczył. Wyprawa zorganizowana przez Polskie Towarzystwo Geograficzne była dużym przedsięwzięciem mającym – obok żeglarskiego i sportowego, jak wówczas uznały i doceniły to władze polityczne – także wymiar naukowo-badawczy.
Załogę tworzyły osoby z kwalifikacjami i doświadczeniem w żeglarstwie morskim, a także pracujące naukowo w dziedzinach będących przedmiotem podejmowanych w trakcie rejsu badań.
Ludomir Mączka, zakwalifikowany na rejs jako osoba rezerwowa, dołączył do załogi w momencie jej uszczuplenia, z przyczyn zdrowotnych, przez jednego z uczestników.

Pozostawione zapiski i listy są pełne osobistych spostrzeżeń, refleksji i ocen Mączki; nierzadko dotykają wzajemnych relacji osób przebywających przez tak długi czas w małej przestrzeni jachtu, w warunkach dalekich od zapewniających względny spokój psychiczny.                                                                                   (zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

12 II 1966 r., sobota, s/y „Śmiały”
Wachtę teraz sobie zmieniłem na nieco gorszą, ale ostatecznie Jurek ją miał już dość długo. Mam od 1400 – 2000 i od 0200 – 0800. Teraz pada deszcz, jest …. ale chyba dzionek. Wczoraj i przedwczoraj było …. zimno.
1700 wieczorem wyszliśmy z Puerto Deseado, akurat pogoda się zepsuła. Wczoraj mieliśmy sporo roboty, bo to i grot i bezan trochę się podarły (ta bawełna mocno spróchniała), spadła topenanta bezana, szot wkręcił się w śrubę i pękła lina od steru, a na domiar szczęścia wylała mi się w forpiku bańka z miodem.
Przedwczoraj Krzyś Baranowski trochę się poparzył prymusem; nowym kupionym w Deseado.
Poza tym bez rozmaitości, oprócz ewentualnych drobnych humorów szypra. Z nowości której jeszcze nie … to zgoliłem brodę, jest dwóch z brodą Kowalski i Wojciechowski to wystarczy Zresztą golą się tylko w portach, tj. 2 razy – Mar del Plata i Deseado; do Punta Arenas jeszcze ca. 200 – 250 Nm. Teraz jesteśmy na 49o S. Temperatura ca 6-7 o C, no i wiatr, no ale jak na luty to ciepło. Jurek grzebie w maszynie bo coś nierówno pali – albo wtryskiwacze albo źle podaje brudną ropę.

13 II Niedziela 2200
Idziemy baksztagiem, wiatr 6-7o z N+E za takim się zrefujemy w porcie. Fi ca 45o S. To jednak są te Roaring Forties, choć nie jest gorzej niż u nas w taką sama pogodę, tylko że tutaj to można na to liczyć stale. Dziś rano było parę godzin pogodynki. Postawiliśmy nawet genuę, tak dla fantazji. Teraz zresztą też 8 kn leci. Zaraz koniec wachty. Zszedłem od steru, tyłek mam mokry, nogi też, dość chłodno: 10 o i wiatr.

14 II
Nareszcie dziś ładna pogoda. Godz. ok 2400, płyniemy pełnym wiatrem. Do Deseado ok 50-60 mil.

16 II Deseado
Do portu weszliśmy przy odpływie na żaglach i silniku. Jest to właściwie przystań w ujściu rzeki Rio Deseado. Ponoć tu był Magellan i nadał nazwę. To już naprawdę Patagonia. Gołe skały, kolczaste krzaczki, drzewa tylko przy domach. Port to tylko jedno nabrzeże. Pływy ok. 2m, no i prądy pływowe ok. 6 kn. Wczoraj załatwiliśmy prawie wszystko: wodę, ropę, trochę napraw. Oczywiście zostało sporo żagli do szycia, no ale to się nigdy nie skończy. Miasto, a właściwie miasteczko, obejrzałem z Bronkiem dopiero po ciemku, bo te wszystkie roboty trwały do ok. 2030. Przypomina zupełnie miasto z filmów o Dzikim Zachodzie, tylko trochę samochodów, ale są pewnie, choć sam nie widziałem, wozy konne i gaucho w szerokich spodniach, kilka knajpek w stylu „Saloon”, ale niestety z normalnymi drzwiami, a nie takimi do wjazdu konno, ale tutaj jest już chłodno. W nocy temperatura ok. 7-6o C, a to jest koniec lata, no ale jesteśmy aż 47o S. Pogoda trafiła się nam wyjątkowo piękna i słoneczna. Zacumowaliśmy przy statku marynarki wojennej. Taki stary frachtowiec do wszystkiego. Teraz stoimy przy nim na środku rzeki bo ustąpił miejsca do jutra tankowcom. Ok. 1500 przyszła do nas motorówka z prefektury i zabrali nas na kilka godzin w górę rzeki. Step wydał mi się taki jakiś swojski i cichy. Suchy piasek, żwirek, skały, krzaczki i cisza. Taki jakiś wieje od tego smutek, ale równocześnie jest piękny. Może jak jest chmurno i wiatr wygląda bardziej dziko i nie tak ….. tylko nie pachnie tak jak mongolski. Potem byliśmy na wyspie na rzece gdzie oglądaliśmy tysiące pingwinów. To są te mniejsze, jak duża gęś, ale równie dostojne jak te „Królewskie” – „Real Pinguino”. Mieszkają w wygrzebanych płytkich … którymi grzbiet wydmy jest zryty i śmiesznie kręcą głową jak do nich zaglądać. Śmiesznie biegając podpierają się skrzydłami, a w ogóle to można do nich podejść na krok, a nawet złapać, ale to lepiej za nogę i trzymać w powietrzu, bo tęgo dziobią. Nad rzeką są jakieś zupełnie młode tereny żwirowe z …. do 10 cm, głównie porfiry, łupki krzemiankowe, lidyty, sporo jaspisu, kwarc no i wyłażą wszędzie różne kwarcowe porfiry tworząc strome klify do ok. 20 m wysokości oraz miejscami …..
Z wody widać sporo suchych dolin rzecznych……. Ludzie tutaj żyją chyba z owiec, a w mieście to nie wiem, zresztą jest tutaj chyba ok. 4-5000.

20 II 1966, Niedziela, 0330
Fi 50 S, do Magellana ok. 200 Nm. Pogoda zmienna, na ogół zła. Zimno, deszcze, wiatry zmienne w sile i kierunku, tak od 0 do 5-7 o B. Te ostatnie częstsze, ale rzadko korzystne. Teraz jest jakieś 6-7 oB z SE, lecimy jakieś 7 kn na Cieśninę (Cieśninę Magellana – przyp. red.).

25.02.66
I dalej piteramy się w kierunku Cieśniny Magellana, to norma 300 Nm robimy już tydzień. Wiatry w mordę i silne. Stawiamy i drzemy żagle, chodzimy na sztormowych i powoli pchamy się na S. Ciuchy permanentnie wilgotne, buty gumowe dziurawe, bo jakoś ….. kupiła sobie ładne.

Ludomir

___________________________________

  1. Wyprawa jachtem „Śmiały” (Lc – 18m, S-144m2) dookoła Ameryki Południowej w okresie od 29 lipca 1965 do 30 października 1966 roku zorganizowana pod patronatem Polskiego Towarzystwa Geograficznego o charakterze naukowo-badawczym. Trasa rejsu: Szczecin, Wyspy Kanaryjskie, Wyspy Zielonego Przylądka, Argentyna, Cieśnina Magellana, Chile, Kanał Panamski, Karaiby, Szczecin. Załogę stanowili: Bolesław Kowalski – kapitan, Tomasz Romer – I of icer (płynął do Santos, Brazylia), Jerzy Knabe – I oficer od Rio de Janeiro, Bronisław Siadek, Tadeusz Wilgat – kierownik naukowy wyprawy (płynął na trasie Puerto Montt, Chile – Kanał Panamski), Krzysztof Wojciechowski, Krzysztof Baranowski, Mieczysław Kluge (brał udział w pierwszym etapie rejsu do Wlk. Brytanii), Ludomir Mączka (uczestniczył w wyprawie od Buenos Aires).

_______________________________________________________________________________________________________
Ludomir Mączka – ur. 22.05.1926 r. we Lwowie, zm 30.01.2006 w Szczecinie, żeglarz, geolog. Na jachcie „Maria” w latach 1973-1991 żeglował w rejsie wokółziemskim. W latach 1984-1988 na jachcie „Vagabond 2”, wraz z W. Jacobsonem i na różnych odcinkach innymi żeglarzami, przepłynął Przejściem Północno-Zachodnim (NWP). Laureat wielu nagród, m.in. Rejs Roku -1984,1988, 2003, Kolosy -2001: Super Kolos 2001,Conrady -2003.

Fot. z arch. Wojciecha Jacobsona

Marek Słodownik: Jak powstawał i zniknął magazyn „Rejs”.

20 lat temu nagle zniknął z rynku prasowego magazyn „Rejs”. To było pismo, które wywarło bardzo silny wpływ na rynek prasy żeglarskiej na przełomie wieków, założone przez grupę pasjonatów wbrew zasadom biznesowym opartych na analizie rynku.

Genezą „Rejsu” był konflikt personalny w redakcji „Żagli”, który pociągnął za sobą dymisję redaktora naczelnego pisma, odejście kilku dziennikarzy oraz powołanie nowego tytułu. Do opisywanych zdarzeń doszło jesienią 1998 roku, kiedy po bardzo dynamicznym wzroście sprzedaży i nakładu „Żagli” doszło do sporu pomiędzy wydawcą a redaktorem naczelnym pisma na tle dalszego rozwoju tytułu. Efektem był rozłam w redakcji i rozpoczęcie prac nad powołaniem do życia nowego czasopisma o tematyce żeglarskiej. Prace posuwały się bardzo szybko i już po czterech miesiącach przygotowań, podczas dorocznych targów żeglarskich w Warszawie, w marcu 1999 roku, nastąpił debiut rynkowy pisma.

Założeniem zespołu redakcyjnego było stworzenie tytułu żeglarskiego zrywającego z tradycją pisania o wszystkim i w konsekwencji lepiej sprofilowanego. Wybór padł na tematykę morską, w której zawierały się zarówno wielkie regaty żeglarskie jak też turystyka morska, czartery żeglarskie oraz problematyka kultury marynistycznej. Tak zakrojona formuła wydawnicza nie była poprzedzona żadnymi badaniami rynku, a wynikała wprost z zainteresowań członków nowej redakcji. Zdecydowano o stworzeniu czasopisma bardziej efektownego od „Żagli”, o krótszym cyklu wydawniczym, publikującym bardzo aktualne materiały ze świata, bogato ilustrowane i epatujące pięknem żeglarstwa. Takie założenie było możliwe do realizacji dzięki osobistym kontaktom członków zespołu redakcyjnego wśród zagranicznych zespołów regatowych, syndykatów żeglarskich i przedstawicieli sprzętu regatowego, pamiętać bowiem należy, że wszystko to działo się jeszcze na długo przed wszechobecnym Internetem, mediami społecznościowymi .i światem cyfrowym, jaki znamy. Taka formuła pisma miała również zaletę w postaci regularnego otrzymywania doskonałych artystycznie i technicznie zdjęć z wielkich imprez światowych, a niezwykle ważnym aspektem był fakt otrzymywania ich bezpłatnie, w ramach promocji zespołów. Dzięki temu zabiegowi zastosowano rewolucyjne zmiany w układzie graficznym pisma, polegające na stosowaniu dużych, nierzadko dwukolumnowych zdjęć otwierających istotne artykuły, stosowaniu dużych marginesów skutkujących dużą ilością „światła” na stronach, publikowaniu materiałów zajmujących nawet 7-8 kolumn, uruchomieniu dużego grona współpracowników terenowych oraz wymuszeniu od autorów szybkości i terminowości, co pozwalało na zwiększenie aktualności pisma. Powszechnie stosowano dwuszpaltowe łamy, ale w kolejnych numerach pojawiły się także strony z trzema szpaltami zawierającymi newsy ze świata. Pismo z założenia było klejone, dzięki czemu zastosowano grzbiet, który z czasem stał się dodatkowym nośnikiem reklamy. Cena egzemplarza została arbitralnie ustalona na poziomie 10 złotych.

Wydawcą był początkowo redaktor naczelny, Krzysztof Siemieński, ale po roku powołano do życia spółę akcyjną SPITS SA, która wzięła na siebie ciężar wydawania nierentownego tytułu. Wobec słabej sprzedaży egzemplarzowej, zaledwie 2.200 egzemplarzy pierwszego numeru, zdecydowano się poszukiwać dodatkowych źródeł finansowania w postaci zwiększonej liczby reklam. Ponieważ jednak nowy tytuł nie zdołał pozyskać ich zbyt wielu w środowisku, poszukiwano ich metodą osobistych kontaktów, głównie wśród spółek Skarbu Państwa i zaprzyjaźnionych firm o profilu nierzadko bardzo odległym od żeglarstwa. Działania te pozwoliły na oddalenie groźby upadku nowego pisma, jednak sytuacja w okresie funkcjonowania na rynku była wysoce niestabilna.

Nieuczciwa konkurencja rywala

W pierwszym numerze redaktor naczelny zwrócił się do czytelników: Dlaczego ktoś, kto chce się dowiedzieć, czym żyją żeglarze z prawdziwie morskich krajów, musi sięgać po wydawnictwa zachodnie? Wielu ludzi, którym proponowałem wydawanie takiego czasopisma w Polsce pukało się w głowę. Polska jest krajem rolniczym – mówili. Kogo interesuje w Polsce żeglowanie po akwenach innych niż jeziora mazurskie? – pytali retorycznie inni. Na przekór sceptykom wraz z grupą przyjaciół podjąłem zatem ryzyko – ryzyko wydawania w rolniczym kraju” ekskluzywnego magazynu poświęconego żeglarstwu i jachtingowi motorowodnemu. (…) Od Was, Szanowni Czytelnicy, zależy dalszy los „Rejsu”. Mam nadzieję, że treść pisma nie rozczaruje tych, dla których sporty wodne są ważną sprawą, częścią życia1.

Okładka pierwszego wydania z marca 1999 roku.

Pierwszy editorial naczelnego, marzec 1999 roku.

Zastosowano niestandardowe środki promocji nowego tytułu. Dzięki osobistym kontaktom redaktora naczelnego zorganizowano instalację reklamy wielkoformatowej podczas międzypaństwowego meczu piłkarskiego transmitowanego w bardzo dobrym czasie antenowym, a ponadto w niecały miesiąc po debiucie rynkowym zorganizowano wielki koncert szantowy w Sali Kongresowej, co było wypadkiem bez precedensu.

Redakcja konkurencyjnego tytułu jakim były „Żagle” nie pozostawała bierna. Pismo oficjalnie zareagowało na pojawienie się nowego tytułu felietonem redaktora naczelnego: Wraz z projektem Race 2000 wystartował nowy miesięcznik dla żeglarzy – „Rejs”. (…) Wydawca nowego pisma, Krzysztof Siemieński, to nasz były naczelny, a trzon ekipy dziennikarskiej to do niedawna nasi koledzy redakcyjni. Przed „Żaglami” i „Rejsem” długi, pełen nieprzewidywalnych trudności match-racing. Rozpoczynamy comiesięczne regaty, w których nagrodą za zwycięstwo jest każdy zdobyty czytelnik. Naszym pojedynkom nie przygląda się żadna komisja regatowa, Musimy zatem pamiętać, że żeglować trzeba według zasad fair-play. Złośliwości i faule są oznaką słabości. Wygra i tak lepszy…2

Trwała jednak zakulisowa rozgrywka, w której „Żagle” stosowały nieczyste zagrania. Już w marcu redakcja ta wykupiła domeny internetowe www.rejs.pl i www.rejs.com.pl, co uniemożliwiło „Rejsowi” założenie stron internetowych na najbardziej popularnych domenach. W tej sytuacji redakcji pozostała domena www.rejs.waw.pl, która nie była tak intuicyjna i przez to trudniej było na nią trafić. Te działania obliczone były na osłabienie nowego tytułu. Ostatecznie sprawa ta znalazła finał sądowy, ale dopiero w kwietniu 2004 roku, redakcja „Żagli” przegrała przed Sądem Gospodarczym proces o stosowanie praktyk wyczerpujących znamiona nieuczciwej konkurencji. Do wspominanego przez naczelnego „Żagli” match-racingu potrzebni byli jednak sędziowie, tyle, że byli to sędziowie sądu, do którego odwołała się redakcja „Rejsu”.

Akceptacja rynku

Rynek przyjął nowy tytuł z wielką przychylnością, na co miał wpływ zarówno ostateczny kształt pisma, jak i osobiste kontakty oraz popularność redaktora naczelnego, Krzysztofa Siemieńskiego, osoby o wysokiej rozpoznawalności w środowisku żeglarskim. Bardzo szybko jednak dały znać o sobie niedostatki w postaci braku silnego zaplecza finansowego. Wobec zagrożenia upadkiem „Rejsu” zespół zrezygnował z uposażeń, a wszystkie środki finansowe pozyskane z reklam i sprzedaży egzemplarzowej przeznaczane były na ratowanie pisma. Pewną poprawę przyniosło dopiero pozyskanie partnera strategicznego w postaci drukarni Unigraf, w której od 2002 roku drukowano czasopismo, w kolejnym roku drukarnia stała się większościowym udziałowcem, co uchroniło pismo przed zniknięciem z rynku. Dzięki wsparciu nowego partnera do czasopisma dodawano płyty CD z filmami o tematyce żeglarskiej, muzyką szantową, publikowano dodatki monograficzne oraz mapy szlaków śródlądowych pod szyldem Biblioteki „Rejsu3.

Zmiana layoutu okładki.

Od jesieni 2003 roku wydawca poszukiwał nowego partnera i działania te zakończyły się powodzeniem pod koniec roku, kiedy to zawarto porozumienie pomiędzy dotychczasowym wydawcą a AWR Wprost. Od lutego 2004 roku nowy wydawca przejął tytuł i dokonał w nim radykalnych zmian polegających na restrukturyzacji zespołu, fundamentalnych zmian układu graficznego i logotypu oraz włączenia nowego pisma w struktury wydawnicze potężnej firmy. Usprawniono prenumeratę i bardzo zintensyfikowano działania promocyjne, efektem tych zabiegów była korzystna zmiana estetyczna i wzrost sprzedaży. Kiedy wydawało się, że tytuł wreszcie zdobędzie trwałe podstawy rozwoju przyszła kolejna ważna decyzja. Wobec niezadowalających efektów zmian i przeprowadzenia badań rynku, wydawca podjął decyzję o zaprzestaniu wydawania tytułu z początkiem grudnia 2004 roku.

Okładka ostatniego wydania z grudnia 2004 roku.

Zaglądamy do środka

Tematyka „Rejsu” była dobrze zharmonizowana, poszczególne działy zajmowały zbliżoną objętość w perspektywie sześcioletniej. Specjalizacją pisma było żeglarstwo morskie i jemu poświęcano na łamach najwięcej (12,6%) miejsca. Pisano głównie o rejsach turystycznych, prezentowano również atrakcyjne akweny dla żeglarzy4. Najwięcej miejsca poświęcono żegludze po wodach greckich, ale promowano także inne, mniej znane akweny. Dużą uwagę (10,2%) przywiązywano do wielkich imprez regatowych, przedstawiciele redakcji bardzo często bywali na regatach, a plonem tych wyjazdów były materiały własne5. Podczas regat The Race organizowanych w początkach 2000 roku redakcja skoncentrowała się na przekazie informacji z imprezy. Działo się tak za sprawą udziału w imprezie załogi polskiego katamarana Warta-Polpharma, dowodzonego przez Romana Paszke, z którym pismo było zaprzyjaźnione. Konsekwencją było poświęcenie aż 26 kolumn na przekaz dotyczący regat w numerze 2/2000, 12 w marcowym z tego roku, 24 w kolejnym, kwietniowym i 12 w majowym. Od stycznia do maja tego roku także wszystkie okładki pisma były związane z tymi regatami. Szczególnie duże nasilenie tematyki wielkich regat oceanicznych wystąpiło po 2001 roku, kiedy przedstawiciel redakcji brał udział w uroczystych obchodach 150-lecia Pucharu Ameryki i na tej podstawie opublikowano wiele materiałów, wśród których były zarówno reportaże jak też wywiady czy prezentacje znanych z przeszłości jachtów. Często sięgano również po tematykę historyczną przypominając wielkich żeglarzy i ich rejsy6. Problematyka morska uważana przez czytelników za znak firmowy pisma i najsilniej odróżniała „Rejs” od konkurencyjnych „Żagli”. W „Rejsie” bardzo często publikowano teksty obszerne, nawet 10-kolumnowe, bogato ilustrowane i często będące dziełem żeglarzy-amatorów. Duże zainteresowanie czytelników wywoływała zawsze technika i poradnictwo techniczne i tej problematyce poświęcano także niemało starań ze strony zespołu redakcyjnego (10,8%)7. Także tematyka śródlądowa cieszyła się dużym zainteresowaniem czytelników i redakcja dużo miejsca (9,9%) poświęcała tym zagadnieniom8. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się materiały pióra Jakuba Korycińskiego, który swoje teksty wzbogacał często o archiwalne zdjęcia9. Tytuł stronił od polityki, ale na jego łamach publikował swoje felietony Wiesław Kaczmarek, czynił to jednak nie jako polityk SLD czy minister w rządzie Leszka Millera, a jako ówczesny prezes Polskiego Związku Żeglarskiego10.

W czasie sześcioletniej kariery „Rejs” przechodził różne przeobrażenia wizualne, a największej zmiany dokonano w lutym 2001 roku, kiedy to redakcja odmieniła pismo poprzez zlikwidowanie charakterystycznego żółtego paska na okładce, zmieniła czcionkę w tytule, odświeżyła pismo nadając mu „lżejszy” charakter.

Sytuacja finansowa „Rejsu” bezpośrednio rzutowała na niestabilność pisma. Zmieniała się liczba kolumn, zdarzały się liczne, czasem długotrwałe opóźnienia, zmniejszano nagle objętość pisma redukując przy tym cenę egzemplarzową. Pismo, mimo ogromnych trudności, przetrwało aż sześć lat wydając w tym czasie 69 numerów. Był to wynik ogromnej determinacji członków zespołu redakcyjnego i dużej przychylności środowiska, które akceptowało nowe pismo.

Rejs” był bardzo dobrze przyjmowanym na rynku pismem, postrzegano go jako realną konkurencję dla „Żagli”, ale jego zespół cieszył się większą sympatią środowiska. Skupił wokół siebie grono przyjaciół angażujących się w pracę nad tym projektem wydawniczym i tworzył bardzo silne więzi towarzyskie. Stanowił nie tylko miejsce pracy, ale także miejsce wspólnych spotkań zespołu redakcyjnego, a jego członkowie stanowili bardzo zwartą i hermetyczną grupę. Sześcioletni czas działania pisma na rynku udowodnił, że możliwe jest skuteczne konkurowanie z profesjonalnym wydawnictwem, tworzenie w warunkach chałupniczych interesującego pisma, które z roku na rok zyskiwało czytelników. W połowie 2004 roku różnica sprzedaży pomiędzy „Żaglami” a „Rejsem” wynosiła zaledwie 800 egzemplarzy i dogonienie starszego konkurenta wydawało się tylko kwestią czasu. Rywalizację przerwała nieoczekiwana decyzja wydawcy, a zespół uległ rozproszeniu.

Magazyn „Rejs” borykał się z brakiem środków finansowych pomimo, że reklam było w nim stosunkowo dużo. Przyczyną tego stanu rzeczy była polityka rabatowa pisma podczas kryzysu ekonomicznego z początku dekady oraz niska sprawność działu reklamy. Tendencja wzrostowa zarysowała się po roku 2001, kiedy tytuł zyskał stabilne podstawy finansowania. Przyczyną jego zamknięcia była decyzja wydawcy wynikająca z faktu gwałtownego wzrostu kosztów utrzymania tytułu w roku 2004, kiedy wydawca pokrywał pensje pracowników i duże środki finansowe łożył na zdjęcia, które do tej pory pozyskiwano głównie bezpłatnie.

                                                                                                                              Marek Słodownik

_________________________________________________
1. Krzysztof Siemieński, „Od redakcji”, „Rejs” nr 1/1999, str. 3
2. Waldemar Heflich, „Dla ducha i dla ciała”,” Żagle”, nr 5/1999, str. 17
3. Janusz Zbierajewski, „Astronawigacja praktyczna”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 1, str. 16, dodatek do nr 11-12/2001, Marek Słodownik, „W 113 godzin przez Atlantyk. Historia rekordu trasy New York- Lizard Point”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 2, str. 32, dodatek do nr 11-12/2001 , Marek Słodownik, „Pożegnanie legendy”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 4, str. 16, dodatek do nr 1/2002, Marek Słodownik, „Łódka Sport w regatach Sydney-Hobart”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 5, str. 24, dodatek do nr 2/2002, Roman Paszke, „Ptaki oceanów”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 4, 232, str. „Szlak żeglarski Węgorzewo-Giżycko”, ortofotomapa północnych Mazur, dodatek do Magazynu „Rejs nr 7/2002, Marek Słodownik, „Przewodnik po Pucharze Ameryki”, Biblioteka Magazynu „Rejs” nr 7, str. 30, dodatek do Magazynu Rejs nr 10/2002
4. Andrew Goltz, „Żeglarski skansen”, „Rejs” nr 1/1999, str. 72-77, Mirosław Kowalewski, „Po co mi to było?”, „Rejs” nr 2/1999, str. 22-29, Mira Urbaniak, „Mój Horn”, „Rejs” nr 2/1999, str. 30-31, Henryk Wolski, „Wikingowie i Słowianie”, „Rejs” nr 2/1999, str. 62-67, Dorota Rzeplińska, „wakacje w krainie Homera”, „Rejs” nr 2/1999, str. 74-77, Marek Jurczyński, „Od portu do portu”, „Rejs” nr 2/1999, str. 82-86, Iwona Jaczyńska, „Odyseja 2000”, „Rejs” nr 3/1999, str. 26-31, Juliusz Korotecki, „Kanał Kaledoński”, „Rejs” nr 3/1999, str. 38-47, Beata Bielecka-Eaton, „Antibes”, „Rejs” nr 3/1999, str. 48-50, Jan Tomaszewski, „Raj na ziemi”, „Rejs” nr 4/1999, str. 26-30, Aleksandra Trzaskawska, „Wyspa Króla Jerzego”, „Rejs” nr 4/1999, str. 36-40, Krzysztof Kozerski, „Kierunek Bornholm”, „Rejs” nr 4/1999, str. 51-56, Iwona Jaczyńska, „Hattusi do Antigui”, Rejs” nr 5/1999, str. 40-45, Adam Bogoryja-Zakrzewski, „Żeglarskie porty Tunezji”, Rejs” nr 5/1999, str. 52-57, Mariusz Delgas, „Beztroska odyseja Talavery” Rejs” nr 7/1999, str. 50-53, Magdalena Zielińska, „Kto żyw na Cyklady”, Rejs” nr 8/1999, str. 70-75, Krzysztof Droben, „Błękitna wstęga Szwecji”, „Rejs” nr 9/1999, str. 76-80, Małgorzata Kozak, „Kneziem do Św. Mikołaja”, „Rejs” nr 10/1999, str. 54-57, Sławek Matkowski, „Islandia daleka, surowa i piękna”, „Rejs” nr 1/2000, str. 66-70, Iwona Jaczyńska, „W cieniu skały gibraltarskiej”, „Rejs” nr 1/2000, str. 72-76, Piotr Hoffman, „Pod znakiem Dionizosa”, „Rejs” nr 3/2000, str. 60-60, Wojciech Kmita, „Wyspy Cooka”, „Rejs” nr 9/2001, str. 58-61, Grzegorz Raciborski, „Krym żeglarska Ziemia Obiecana”, Rejs” nr 1/2002, str.3/2002, str. 30-33, Bronisław Radliński, „Solanusem wokół Svalbardu” Rejs” nr 5/2002, str. 36-39, Andrzej Lein, Henryk Eywicz, „Ech, Baleary”, Rejs” nr 6/2002, str. 42-44, Anna Kamińska, Rafał Lukaszewicz, „Niezapomniana Hellada”, „Rejs” nr 6/2003, str. 48-53, Grzegorz Klekot, „Popłyń do Rio czyli Zjawą w Brazylii”, „Rejs” nr 3/2004, str. 34-41, Andrzej Pochodaj, Kurs na Islandię”, „Rejs” nr 3/2004, str. 46-49, Igor Godlewski, „Split miasto Doklecjana”, „Rejs” nr 3/2004, str. 50-53, Joanna Pajkowska, „Horn lewą i prawą burtą”, „Rejs” nr 4/2004, str. 52-57, Dariusz Nerkowski, „Do Hornu i dalej na południe”, „Rejs” nr 5/2004, str. 31-35, Rafał Szerszeniewski, „O jedną flautę do kręgu polarnego”, „Rejs” nr 7/2004, str. 60-63, Tomasz Bartkowiak, Marek Troszyński, „ Z Murmańska na Sołowki”, „Rejs” nr 12/2004, str. 44-48
5. Marek Słodownik, „Perła w koronie”, „Rejs” nr 1/1999, str. 80-87, Marek Słodownik, „America’s Cup”, „Rejs” nr 4/1999, str. 72-75, Marek Słodownik, „Jubileusz żeglarskiego Pucharu”, „Rejs” nr 10/2001, str. 46-53, Marek Słodownik, „Szlachetne Dwunastki”, „Rejs” nr 10/2001, str. 54-56, Marek Słodownik, „Chluba Australijczyków”, Rejs” nr 1/2002, str. 50-51, Marek Słodownik, „Tego nie można zapomnieć”, „Rejs” nr 12/2002, str. 58, Marek Słodownik, „Siedem razy w Pucharze Ameryki”, „Rejs” nr 1/2003, str. 55, Marek Słodownik, „mam prawie sto lat, ale nie żyję przeszłością”, „Rejs” nr 4/2003, str. 52-53
6. Krzysztof Kozerski, „Leonid Teliga i jego Opty”, „Rejs” nr 2/1999, str. 68-73, Mira Urbaniak, „Teresa Remiszewska”, „Rejs” nr 3/1999, str. 66-69, Mira Urbaniak, „Komodor”, „Rejs” nr 3/1999, str. 70-71, Mira Urbaniak, „Nec Mergitur”, „Rejs” nr 4/1999, str. 20-22, Karol Olgierd Borchardt, „Matecznik”, „Rejs” nr 4/1999, str. 23-25, Zdzisław Pieńkawa, „Regaty wokół Hornu”, „Rejs” nr 4/1999, str. 60-61, Marek Słodownik, „The Golden Globe”, „Rejs” nr 4/1999, str. 62-66, Jerzy Rakowicz, „Na Azory i z powrotem czyli AZAB”, Rejs” nr 6/1999, str. 60-63, Dariusz Bogucki, „Gedanią od Arktyki do Antarktydy”, „Rejs” nr 9/1999, str. 82-84, Marek Słodownik, „Charles Morgan”, „Rejs” nr 10/1999, str. 84-86, Mira Urbaniak, „Lwów”, „Rejs” nr 7/2000, str. 80-82, Dariusz Bogucki, „Wśród lodów Arktyki”, „Rejs” nr 5/2001, str. 72-78, Andrzej Napierkowski, „Czego się nie robi dla żeglarstwa”, „Rejs” nr 11-12/2001, str. 62-64, kontynuacja w numerze 1/2002, str. 38-39, Krzysztof Kozerski, „Szkuner Thor Heyerdahl”, Rejs” nr 6/2002, str. 48, , Henryk Jaskuła, „Po której stronie lustra?”, „Rejs” nr 5/2003, str. 34-37, Marek Słodownik,” Stulecie zasłużonego żaglowca”, „Rejs” nr 12/2003, str. 54-55, Igor Godlewski, „esencja Chorwacji”, „Rejs” nr 10/2004, str. 52-54, Andrzej Pochodaj, „Kurs do Gibraltaru”, „Rejs” nr 10/2004, str. 56-59
7. Piotr Milewski, „Difinitive”, „Rejs” nr 1/1999, str.98-103, Stefan Ekner, „Hausboty”, „Rejs” nr 1/1999, str. 108-110, Radosław Werszko, „Żeglarstwo plażowe”, „Rejs” nr 3/1999, str. 54-59, Andrzej Ejchart, „Schodzenie z mielizny”, Rejs” nr 5/1999, str. 82-85, Władysław Bożek, Remont jachtu motorowego”, „Rejs” nr 3/2004, str. 62-65, Andrzej Kiełsznia, „Tajniki kieszeni na grocie”, „Rejs” nr 6/2004, str. 72-73
8. Krzysztof Kozerski, „Warszawski Balaton”, „Rejs” nr 2/1999, str. 98-105, Marek Słodownik, „Mikołajki jak z bajki”, Rejs” nr 5/1999, str. 24-28, Jacek Zyśk, „Delikatne Mazury”, Rejs” nr 5/1999, str. 30-31, Renata Sawicka, „Mazurskie Monte Carlo”, „Rejs” nr 8/1999, str. 50-53, Krzysztof Kozerski, „Jezioro Solińskie”, „Rejs” nr 3/2000, str. 38-41, Stefan Ekner, „Sielawa wraca do Mikołajek”, „Rejs” nr 4/2000, str. 34-35, , str. 42-45, Stefan Ekner, „światowa wioska”, „Rejs” nr 6/2000, str. 46-47, Katarzyna Eljasik, „Giżycka fortalicja”, „Rejs” nr 10/2000, str. 88-91, Andrzej W. Piotrowski, „Wszystkie drogi prowadzą do Paryża”, „Rejs” nr 11/2000, str. 70-73, Anna Janowska, „O Mazurach z rozrzewnieniem”, „Rejs” nr 2/2001, str. 60-62, Krzysztof Kozerski, „Śluzy do dalszych wód”, „Rejs” nr 8/2002, str. 42-43, Grzegorz Raciborski, „Żeglowanie na Ukrainie”, „Rejs” nr 1-2/2004, str. 66-71, Witold Chocholak, „ Burzliwe sto lat Dunajca”, „Rejs” nr 4/2004, str. 72-73, Wojciech Spisak, Kanały i jeziora iławsko-ostródzkie”, „Rejs” nr 6/2004, str. 44-47, Paweł Koprowski, „Jak dopłynąć do domu?”, „Rejs” nr 10/2004, str. 50-51, Rudek Wasilewski, „Dezeta wiecznie młoda”, „Rejs” nr 10/2004, str. 62-65, Jan Czapliński, „Przełomem Wisły do Krakowa”, „Rejs” nr 11/2004, str. 44-47
9.
Jakub Koryciński, „Mazurska wielka pętla”, „Rejs” nr 4/2000, str. 36-39, Jakub Koryciński, „Popłyńmy na Śniardwy”, „Rejs” nr 6/2000, str. 34-39, Jakub Koryciński, „Popłyń na Dobskie”, „Rejs” nr 6/2000, Jakub Koryciński, „Mamry Wilczych Szańców”, „Rejs” nr 8/2000, str. 44-51, Jakub Koryciński, „Zapomniane ogrody Mamr”, „Rejs” nr 12/2000, str. 58-62, Jakub Koryciński, „Pisz ma swoje dzieje”, „Rejs” nr 2/2001, str. 56-59, Jakub Koryciński, „Giżycko-Loetzen-Lec”, „Rejs” nr4/2001, str. 46-51, Jakub Koryciński, „Wszystkie drogi prowadzą do Mikołajek”, „Rejs” nr 5/2001, str. 50-53, Jakub Koryciński, „poszerzanie Mazur”, „Rejs” nr 6/2001, str. 48-50, Jakub Koryciński, „Północny biegun Wielkich Jezior”, „Rejs” nr 8/2001, str. 48-52, Jakub Koryciński, „Ucieczka na Tyrkło”, „Rejs” nr 10/2001, str. 72-74, Jakub Koryciński, „Mamry dziełem Krzyżaków”, „Rejs” nr 1/2002, str. 40-41, Jakub Koryciński, „Jak powstawał Kanał Augustowski”, Rejs” nr 1/2002, str. 26-28, Jakub Koryciński, „Na północ przez Rydzewo”, Rejs” nr 7/2002, str. 50-52, Jakub Koryciński, „Kanały i sśuzy na mazurskim szlaku”, „Rejs” nr 1/2003, str. 36-37, Jakub Koryciński, „Szlak wielkich fortyfikacji”, „Rejs” nr 3/2003, str. 38-41, Jakub Koryciński, „Moglibyśmy popłynąć z Mazur na Bałtyk”, „Rejs” nr 4/2003, str. 52-54, Jakub Koryciński, „Warszawskie morze”, „Rejs” nr 6/2003, str. 32-37,
10. Wiesław Kaczmarek, „Okiem prezesa”, „Rejs” nr 9/2001, str. 29

Przypisy: Marek Słodownik

______________________________________________________________________________________________________
Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, Mass media Communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. „Kino Żeglarskie”, „Ratujmy Dezety”, „Rok Zaruskiego”, „Rok Prasy Morskiej”, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

Marek Słodownik: Dezetą na Rugię


Ten rejs przygotowywany był szczególnie długo, bo aż dwa lata. I nie wynikało to ze szczególnych trudności piętrzących się przed załogą, ale z dopasowania terminów ludzi stanowiących załogę. Sam rejs Dezetą na Rugię to w zasadzie nic nowego, szlaki przecierali żeglarze ze szczecińskiego HOM już w początku lat 90. ubiegłego wieku. To akwen ciekawy turystycznie i nawigacyjnie, a infrastruktura dla żeglarzy wręcz zachęca, by tam pożeglować. Rejs został zrealizowany dzięki otrzymaniu Nagrody Miasta Gdyni „Wiecznie Młodzi” imienia Aleksandra Doby przez kpt Henryka Wolskiego. Nagroda finansowa w wysokości 15.000 złotych została wykorzystana w celu przygotowania jachtu do rejsu i realizację wyprawy.

Założenia wyprawy

Rejs trzytygodniowy został podzielony na dwa niezależne etapy, których wspólnym mianownikiem była postać kapitana Henryka Wolskiego. W pierwszym, tygodniowym, na pokładzie żeglowała rodzina Kapitana, a wyprawa miała charakter trzypokoleniowy. Był to etap o charakterze rodzinnym, nieco wypoczynkowym, choć przed załogą postawiono konkretny cel dostarczenia jachtu do Stralsundu, który to cel został zrealizowany. Ten etap był zaledwie przygotowaniem do zasadniczej części wyprawy, aby druga załoga nie traciła czasu na dopłynięcie i mogła skoncentrować się na realizacji założonego – złożonego i ambitnego – planu.

Etap drugi, dwutygodniowy, to zasadnicza część wyprawy, a jego cele scharakteryzowano dokładnie w aplikacji konkursowej przedstawionej Kapitule Kolosów podczas ostatniej edycji imprezy w marcu 2024 roku. Nasz rejs to wyprawa z podtekstem archeologicznym, z zamiarem dotarcia do stanowisk archeologicznych w Ralswiek i na Kap Arkona. W załodze znalazł się doktor archeologii, który stanowił źródło merytorycznej wiedzy, ponadto kapitan Henryk Wolski stanowił kopalnię historycznej wiedzy na temat dawnych Słowian, ich wypraw, podbojów i zwyczajów.

Realizacja celów wyprawy

W założeniach wyprawy zaprezentowanych w prezentacji aplikacyjnej wskazano dwa cele główne oraz kilka pobocznych. Cele główne ujęto następująco:

Dotarcie do stanowisk archeologicznych położonych nieopodal miejscowości Ralswiek, przypuszczalnego miejsca bitwy pod Svold z 999 roku (inne prawdopodobne miejsca tej bitwy to: cieśnina Øresund na północ od wyspy Ven lub w Zatoce Greifswaldzkiej), a także przepłynięcie szlakiem handlowym Ranów, którego ważnymi punktami były Altwarp i Stralsund.

Dotarcie do Kap Arkona – cypla na północnym skraju Rugii, najważniejszego grodu Ranów i dawnej ich twierdzy. Arkona była również ośrodkiem kultu słowiańskiego boga Świętowita (połabskie: Svątevit). Dziś po dawnej potędze Słowian nie pozostało wiele, ale właśnie te ślady chcemy zbadać, zdokumentować, a zebrany materiał wykorzystać do publikacji o charakterze popularnonaukowym.

Rejs i załoga

Rejs podzielono na dwa etapy, w obu dowodził Henryk Wolski. Cała wyprawa miała charakter niekomercyjny, etap pierwszy miał charakter rodzinny, ponieważ na pokładzie znalazła się córka i wnuczki kapitana, a w etapie drugim udział wzięli przyjaciele Henryka Wolskiego.

Ze Szczecina pierwsza załoga dopłynęła do Stralsundu, gdzie na pokład wsiadła ekipa rejsu eksploracyjnego. W tej wyprawie wzięli udział żeglarze starsi wiekiem, najstarszy ma 79 lat, średnia wieku była powyżej siedemdziesiątki, ale na części ekspedycji żeglowali także młodzi żeglarze stanowiący uzupełnienie międzypokoleniowej mozaiki.

Wykorzystując fakt żeglowania na Dezecie postanowiliśmy zajrzeć na akweny niedostępne dla większych jachtów wykorzystując atuty naszego jachtu w postaci niewielkiego zanurzenia. Plan rejsu zakładał żeglugę wodami wewnętrznymi ze Szczecina przez Wolgast i Peenemünde do Stralsundu, następnie eksplorację wewnętrznych wód Rugii, pobyt w Ralswiek, gdzie przed laty odnaleziono wrak okrętu „Bialy Kon”, a następnie wizytę na wyspie Hiddensee. Tam zapaść miała decyzja odnośnie ewentualnego opłynięcia przylądka Arkona. Ponieważ wiatr był silny – 50 B, ale z korzystnego kierunku SW, kapitan zdecydował o wyruszeniu na trasę otwartymi wodami.

Mimo silnego wiatru nie było zafalowania, bo jacht trzymał się bardzo blisko brzegu. Dzięki temu z bliska obejrzeliśmy klify Arkony i skarpę, na której przed wiekami znajdowało się grodzisko Ranów, czyli dawnych Słowian, a także przepiękne klify Sagard będące częścią parku narodowego.

Ostatni odcinek, od przylądka Königsstuhl, okazał się sporym wyzwaniem, bo wypływając na nieosłonięte wody narażaliśmy się na żeglugę pod wiatr i pod stromą, krótką falę.

Z Sassnitz pożeglowaliśmy wzdłuż wschodniego brzegu Rugii na wyspę Ruden, gdzie uzyskaliśmy pozwolenie na krótki postój, a stamtąd do Peenemünde i powrót tą samą drogą do Szczecina.

Realizacja przedrejsowych założeń przebiegała bez problemów żeglarskich, technicznych i organizacyjnych. Załoga była doskonale przygotowana do rejsu, a na pokładzie znajdował się doktor archeologii, który wziął na siebie ciężar przygotowania kilku wystąpień na temat Ranów, ich historii, ekspansji i zagłady. Wyjaśniał także wszystkie wątpliwe kwestie związane z odwiedzanymi stanowiskami archeologicznymi. W Ralswiek odwiedziliśmy nieczynne już stanowiska archeologiczne, spenetrowaliśmy je w miarę dostępności, a w miejscowym Centrum Informacji spotkaliśmy się z badaczami prowadzącymi przed laty wykopaliska. Przepłynęliśmy również starym szlakiem handlowym ze Stralsundu do Altwarp i Stepnicy wykonując po drodze dokumentację fotograficzną.

Na przylądku Arkona próbowaliśmy zwiedzić pozostałości grodziska Ranów, ale okazało się zamknięte i niedostępne dla turystów. Miejscowe Centrum Informacji przekazało nam zamówione wcześniej materiały informacyjne i umożliwiło spotkanie z zaproszonymi archeologami, którzy przed laty prowadzili tutaj prace wykopaliskowe. Zebraliśmy materiały, wykonaliśmy dokumentację fotograficzną, obecnie nasze zbiory są systematyzowane i będą wykorzystywane do publikacji oraz do prezentacji multimedialnych przygotowywanych na potrzeby spotkań promocyjnych kierowanych do środowiska żeglarskiego.

Bezpośrednia obserwacja grodziska i rozmowy z miejscowymi badaczami prowadzą do wniosków mówiących, że grodzisko na przylądku Arkona to unikatowe stanowisko archeologiczne zachodniego Bałtyku, wymaga jednak przeprowadzenia pilnych i wszechstronnych badań archeologicznych ponieważ obecnie jest ono zagrożone dalszą destrukcją w wyniku osuwania się do morza wysokiego na ok. 45 metrów klifu, który pozostaje bez wzmocnienia/zabezpieczenia od czasu odkrycia grodziska w 2. połowie XIX wieku. W czasie rekonesansu nie były prowadzone badania archeologiczne, nie stwierdzono także istnienia infrastruktury niezbędnej dla funkcjonowania misji archeologicznej. Od strony morza, na skraju klifu jest wyraźnie widoczny przekrój potężnego obronnego wału drewniano-ziemnego, który powstał ok. 1100 r. w wyniku rozbudowy grodziska. Przedpole grodziska w większości jest wykorzystywane rolniczo, przecięte szlakiem turystycznym, drogą dojazdową; znajduje się tu także latarnia morska wykorzystywana do celów turystycznych i komercyjnych.

Zarówno wypad lądowy jak i etap rejsu umożliwiły obserwację zarówno z lądu jak i od strony morza stanu zachowania grodziska z 1. płowy IX w., położonego na krawędzi klifu półwyspu Arkona. Wyjątkowy charakter tego obiektu wynika z ważnej roli, jaką gród ten pełnił na terenie zachodniej Słowiańszczyzny. Był on najważniejszym centrum politycznym, handlowym, militarnym i sakralnym zachodniosłowiańskich Ranów. Jego znaczenie potwierdzają ówczesne źródła pisane, zwłaszcza relacja duńskiego kronikarza Saxo Grammaticusa. Czerpał on wiadomości bezpośrednio od arcybiskupa Absaloma, który w 1168 roku uczestniczył w zdobyciu Arkony osobiście kierując niszczeniem świątyni i posągu Świętowita.

Jacht i warunki bytowania

Popłynęliśmy Dezetą „Sum” POL 3144 ze szczecińskiego JK AZS. Mimo 38 sezonów na karku jacht prezentuje się znakomicie, głównie dzięki staraniom jej klubowego opiekuna, Michała Jósewicza. Dezeta spisała się w rejsie na medal, to jacht prosty w obsłudze i niezawodny. Podzielenie ożaglowania na dwa maszty powoduje łatwość w doborze optymalnej powierzchni żagli. Małe zanurzenie pozwala dotrzeć wszędzie tam, gdzie większe jachty nie dopłyną.

Już przed rejsem wiadomo było, że łatwo nie będzie. Dezeta to jacht bez kabiny, byliśmy więc bezpośrednio narażeni na kaprysy pogody. Dzięki specjalnemu namiotowi rozwijanemu w porcie nad pokładem na noc, mogliśmy wszyscy spać na pokładzie, co dla wielu z nas było powrotem do lat młodości i standardów obozowych sprzed wielu lat.

Mieliśmy wprawdzie tradycyjne namioty, ale nie każdy port pozwalał na rozbijanie obozowiska, a ponadto tak było wygodniej. Dzięki deskom rozkładanym na ławkach stworzyliśmy dwupiętrowe spanie dla załogi. Mankamentem był codzienny klar wymagający żelaznej dyscypliny w panowaniu nad swoimi prywatnymi rzeczami, ale załoga szybko osiągnęła w tym zakresie rutynę pozwalająca na sprawne przygotowanie jachtu do żeglugi. Spanie na podłodze, pod ławkami współtowarzyszy było dostatecznie wygodne, trochę ciężko było się z takiej koi wydostać, natomiast w deszczu było tam zupełnie sucho, pierwszą nawałnicę brali na siebie „spacze” z wyższej kondygnacji.

Gotowaliśmy na dwupalnikowej turystycznej kuchence zasilanej jednorazowymi kartuszami, łatwymi w przechowywaniu. Wysokokaloryczne paliwo pozwalało przyrządzać gotowaną strawę niezależnie od warunków, oczywiście tylko w porcie. Władze portów były do nas nastawione wyjątkowo przychylnie i pozwalały na wystawienie skrzyń z zapleczem kambuzowym na keję, tam można było spokojnie gotować. Menu nawiązywało silnie do klimatu lat 70.: konserwy, półprodukty, często także produkty gotowe do spożycia, wymagające tylko podgrzania. Załoga jadała na brzegu lub na jachcie, zależnie od warunków, czasem wykorzystywaliśmy stoły turystyczne. Wygód nie było, ale też nie w ich poszukiwaniu wybraliśmy właśnie ten typ jachtu.

Bezpieczeństwo i manewry

Załoga miała standardowe środki bezpieczeństwa: kapoki i koła ratunkowe.

Silnik na tym akwenie jest niezbędnym elementem wyposażenia jachtu, oprócz manewrów w ciasnych portach wspomagał także żeglugę w wąskich przesmykach torów wodnych w niesprzyjających warunkach pogodowych, a także wykorzystywany był na pełnym morzu do żeglugi pod wiatr.

Na naszej łodzi mieliśmy także cztery wiosła służące do manewrów portowych w słabych wiatrach. Do Breege weszliśmy paradnie na wiosłach budząc niemałe zaciekawienie miejscowych żeglarzy.

Podczas żeglugi używaliśmy pełnego zestawu żagli, a przy wzroście siły wiatru żeglowaliśmy bez grota. Po wypłynięciu na otwarte wody pomiędzy Rugią i wyspą Ruden, kiedy wiało 60 B, żeglowaliśmy w pełnym bajdewindzie na samym foku. Dezeta jest znakomitym jachtem do żeglowania nawet w tych warunkach, wprawdzie na pokład wdzierały się czasem fale, jednak ani na chwilę załoga nie czuła się zagrożona warunkami. Przy wiatrach baksztagowych stawialiśmy foka i grota, ten zestaw dawał wystarczająco dużą powierzchnię żagla, a także zapewniał spokojną żeglugę, bez ostrzenia wywoływanego bezanem umieszczonym blisko rufy.

Pomoce nawigacyjne

Rugia to akwen interesujący nawigacyjnie, stanowiący doskonały poligon dla nawigatorów. Liczne wąskie tory wodne, nabieżniki, ciekawe podejścia do portów powodują, że trzeba być uważnym. Każdorazowe zejście z precyzyjnie toru wodnego skutkuje natychmiastowymi kłopotami. Nawet żeglując bez miecza już kilka metrów od boi szuraliśmy po piasku, a wiele miejsc oznaczonych bojami kardynalnymi kryje w sobie rafy kamienne. Jest to akwen trudny, ale doskonały do żeglowania, ciekawy nautycznie i wymagający nawigacyjnie.

Nasz rejs nie miał charakteru wyczynu żeglarskiego, ale rekordowa odnotowana prędkość jachtu to 7,2 węzła, co dla 8,5-metrowej długości jachtu można uznać za wynik bardzo satysfakcjonujący.

Co na Rugii warto zobaczyć?

Turystycznie to ciekawe miejsce, jednak podczas krótkiego rejsu trzeba wybierać spośród wielu atrakcji. Bardzo interesujące są miejscowe kurorty: Binz, Sellin czy Putbus. Inne od naszych nadmorskich miejscowości, bez paździerzowych bud i radosnej tanecznej muzyki. Przystrzyżone drzewa, odnowione na biało elewacje domów, czystość i elegancja, to naprawdę warto zobaczyć. Ciekawostką jest Prora, nazistowski dom wczasowy dla 20 tysięcy wczasowiczów stanowiący swoiste memento. Stralsund kusi historią hanzeatyckiego miasta i nowoczesnym Ozeaneum, ponadto nie sposób pominąć wspaniale odrestaurowanego „Gorch Focka” z 1933 roku. Mniej znane, ale nie mniej ciekawe, są także niewielkie porciki ze swym specyficznym wakacyjnym klimatem braku pośpiechu i tradycyjnej żeglarskiej elegancji. Schaprode, Breege albo Kloster na wyspie Hiddensee pozwalają przenieść nas w przeszłość o kilkadziesiąt lat, w miejsce, gdzie królują stare domy kryte strzechą, kocie łby na ulicach i niewielkie protestanckie kościółki z koncertami. Bezsprzecznie miejscem, którego nie można pominąć jest przylądek Arkona z dwiema latarniami morskimi, udostępnionymi, tajnymi nie tak jeszcze dawno, bunkrami NRD-owskiego „Marwoja” i muzeum ratownictwa morskiego.

Wnioski

Nagroda finansowa towarzysząca Nagrodzie „Wiecznie Młodzi” im. Aleksandra Doby w istotny sposób przyczyniła się do obniżenia kosztów całej wyprawy, dzięki niemu mogliśmy doposażyć jacht we wszystkie zaplanowane elementy wpływające na bezpieczeństwo, na bieżąco regulować opłaty portowe, a także zapewnić załodze odpowiednie warunki bytowania na jachcie dzięki ponoszeniu na bieżąco opłat portowych. Warto zaznaczyć, że Rugia jest akwenem relatywnie drogim, koszt przeciętnej mariny wynosił około 30 euro za noc, stąd pozyskane środki finansowe wsparły znacząco nasz budżet. Dzięki dodatkowemu wsparciu budżetu dostępne stały się wycieczki do Ozeaneum w Stralundzie, Parku Narodowego Jasmud, a także kompleksu bunkrów na przylądku Arkona. Ponadto ze środków z grantu regulowaliśmy opłaty za przejazdy autobusowe w drodze na wycieczki lądowe.

Wyprawa odbyła się zgodnie z założonym harmonogramem, wszystkie założone jej cele zostały zrealizowane, a przebieg pokazał, że jest to ciekawy sposób na dokonywanie eksploracji oraz pozyskiwania materiałów popularyzatorskich. Dzięki różnorodnym zainteresowaniom członków załogi rejs stworzył ciekawą okazję do wymiany doświadczeń żeglarskich, wzbogacenia wiedzy historyczno-archeologicznej oraz stanowił inspirację do dalszych poszukiwań. Od lewej: kpt Henryk Wolski, Michał Jósewicz 

Owocem wyprawy są także liczne materiały informacyjne, bogate archiwum fotograficzne oraz dokumentacja, które posłużą do przygotowania kolejnych wystąpień publicznych i publikacji rozłożonych w czasie. Dzięki Nagrodzie mogliśmy w pełni zrealizować zakładany plan rejsu, a pozyskane środki finansowe znacznie ułatwiły pełną jego realizację. Inspiracyjny charakter wyprawy, jej bogaty plon i atmosfera na jachcie, skłaniają nas do rozwinięcia poszukiwań w omawianym obszarze i prawdopodobnie niebawem przystąpimy do realizacji kolejnej wyprawy żeglarskiej z podtekstem naukowym, której celem będzie poszukiwanie legendarnej Winety – grodu i portu z latarnią morską lokalizowaną w okolicach ujścia Odry.

                                                                                                                           Marek Słodownik

Fot. M. Słodownik
________________________________________________________________________________________________________Marek Słodownik – dziennikarz (Instytut Dziennikarstwa Uniwersytet Warszawski, Mass media Communication w University of Westminster) zajmujący się tematyką żeglarską (ponad 1000 opublikowanych materiałów, w tym artykułów o wielkich regatach oceanicznych, wywiadów ze światowymi sławami żeglarskimi, reportaży i analiz). Autor książek o żeglarstwie, wystaw żeglarskich, różnych akcji, np. „Kino Żeglarskie”, „Ratujmy Dezety”, „Rok Zaruskiego”, „Rok Prasy Morskiej”, członek Rady Konkursu „Kolosy”. Żegluje od 1973 roku.

Fot. Marek Słodownik

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Marek Słodownik:                                                                                         ARTYKUŁY
Rugia to akwen interesujący nawigacyjnie, stanowiący doskonały poligon dla nawigatorów. Liczne wąskie tory wodne, nabieżniki, ciekawe podejścia do portów powodują, że trzeba być uważnym. Każdorazowe zejście z precyzyjnie toru wodnego skutkuje natychmiastowymi kłopotami. Nawet żeglując bez miecza już kilka metrów od boi szuraliśmy po piasku, a wiele miejsc oznaczonych bojami kardynalnymi kryje w sobie rafy kamienne. Jest to akwen trudny, ale doskonały do żeglowania, ciekawy nautycznie i wymagający nawigacyjnie. __________________________________________________________________________________________________________
(zs):                                                                                                                        ARTYKUŁY
Wzrok przenosi całą wyspę, ku południowi zwrócony, i opiera dopiero na sinym pasie pomorskich wyżyn, a na wschód, na zachód i ku północy morze… I nie było chwili, w której by nie można było policzyć kilkanaście łodzi rybackich i żaglowych kupieckich okrętów, które się w różnych kierunkach i w różnym oddaleniu przesuwały po morzu…
_________________________________________________________________________________________________________
Ludomir Mączka:                                                                                          LISTY
To jednak są te Roaring Forties, choć nie jest gorzej niż u nas w taką sama pogodę, tylko że tutaj to można na to liczyć stale. Dziś rano było parę godzin pogodynki. Postawiliśmy nawet genuę, tak dla fantazji. Teraz zresztą też 8 kn leci. Zaraz koniec wachty. Zszedłem od steru, tyłek mam mokry, nogi też, dość chłodno: 10o i wiatr.

_________________________________________________________________________________________________________
Maria Pawlikowska -Jasnorzewska:                            WIERSZE
…. Jak pierś wznosi się fala i ginie za falą.
     Morze wzdycha falami. Ziemia – moją piersią.
_____________________________________________________________________
Marek Słodownik:                                            WSPOMNIENIA
20 lat temu nagle zniknął z rynku prasowego magazyn „Rejs”. To było pismo, które wywarło bardzo silny wpływ na rynek prasy żeglarskiej na przełomie wieków, założone przez grupę pasjonatów wbrew zasadom biznesowym opartych na analizie rynku.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

G A L E R I A   O B R A Z U

                  Paweł Przybyłowski, olej na płótnie


                                                                                                                                      Paweł Przybyłowski, olej na płótnie

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

F O T O

 


  Motywy morskie na mozaikach wykonanych z płytek azulejos. Caminho Português da Costa.

(zs): Ostrowisko. Podróż z Wincentym Polem.

Odra zaś jest to najbogatsza rzeka w kraju sławiańskim…
Elba (…) oddziela Sławian od Sasów…

Helmold, Chronica Slavorum, XIIw.

 

(…) trans Oddaram sunt Polanos …

Adam z Bremy, Gesta Hammaburgensis ecclesiae pontificum, XIw.

Wyspy zawsze budzą zainteresowanie, ciekawość. To jakby inny świat, czasami mniej lub bardziej hermetyczny, izolowany w swej odrębności przyrodniczej, kulturowej, odporny na wpływy z zewnątrz. Wyspa – to całość, pisze Wincenty Pol w szkicu „Na wyspie” (Obrazy z życia i natury, „Tygodnik Ilustrowany” (1866-1868), plon podróży badawczej z 1847 roku). Wyspa jest całością określoną, zamkniętą w sobie, samowystarczalną w swoim istnieniu i w egzystencji na niej człowieka, całej przyrody.

Wincenty Pol, Na lodach. Na wyspie. Na Groblach. Trzy obrazki znad Bałtyku, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1989.

Kilka wysp to ostrowisko – określenie od Wincentego Pola – czyli mówiąc współcześnie, archipelag, a to już pachnie egzotyką, odległymi miejscami. Tymczasem rzecz dotyczy miejsc bardzo nam bliskich, znajomych.

(…)Całe ostrowisko rujańskie było niegdyś połączone ze stałym lądem Pomorza. Świadczą o tym tradycje i świadczy miejscowość, że wyspa łączyła się niegdyś ze stałym lądem; ale północno-wschodnie i wschodnie burze morskie, które kry znoszą z Botnickiej i Fińskiej Zatoki, pokrywających się lodem corocznie – burze, mówię, morskie biją taranami kry o ten wyskok stałego lądu i zamieniły z wiekami półwysep na wyspę, a raczej na ostrowisko (…) 1

Archipelag leży u ujścia dużej rzeki niosącej swe wody – „odzierającej brzegi, przedzierającej się przez kraj” – z odległych, bo z prawie tysiąca kilometrów Sudetów. Rzeka Odra, bo o niej tu mowa – w Dagome iudex z czasów Mieszka I nazywa się Oddera, w dokumentach pomorskich – Odora, a u Galla Anonima i Długosza – Odra. Więc rzeka i owo ostrowisko czyli wyspy:

(…)Szlaki handlowe przypierały do Odry w mieście, które stąd Brzegiem nazwano, a odtąd szła już dalej żegluga wzdłuż Odry, łącząc sadyby zaodrzańskich Słowian z obszarem Odry, Wisły i Noteci z Pomorzem, gdzie gęsto nasiadłe miasta utrzymywały nieprzerwane stosunki z małym ostrowiskiem, leżącym na ujściu Odry, w którym jest Rujana najznaczniejszy ostrów, mniejsze Wolin i Ujściedom, a najmniejszy z nich leżący naprzeciw nadbrzeżnego Podbórza ostrów Wilm (…), – notuje Wincenty Pol.

Tak jak wielu żeglarzy, wodniaków, pływam Odrą do jej ujścia i dalej ku owym wyspom, wyraźnie wypiętrzonym ponad poziom morza, z urozmaiconą linią brzegową, pofałdowanym uroczymi pagórkami, wzgórzami, dolinami, parowami – ukształtowane w całości przez ostatnie plejstoceńskie zlodowacenie; albo płynę w górę rzeki, w jej liczne odnogi, kanały, rozlewiska.

Tym razem żegluję z Wincentym Polem, geografem przesiąkniętym duchem romantyzmu z jego zafascynowaniem historią, tradycją, przeszłością narodową, plemienną, mową, obyczajem, „starożytnościami” słowiańskimi. A był przecież Wincenty Pol synem Niemca, mocno osadzonym w kulturze niemieckiej (nauka w języku niemieckim w galicyjskich gimnazjach i na Uniwersytecie we Lwowie, potem nauczanie języka i literatury niemieckiej na Uniwersytecie w Wilnie), ale jednocześnie w pełni duchowo związanym z polską kulturą, literaturą, poezją, historią. Obraz jaki zobaczył płynąc statkiem parowym „Podbórz” w dół Odry i dalej na wyspy, nazwy miejscowe, mowę prostych ludzi, ubiory, obyczaje – to wszystko wołało do niego z oddali wieków, przenosząc dawne słowiańskie, polskie ślady ziemi utraconej.

Pomocna dla Pola w poznawaniu przeszłości była Chorografia Królestwa Polskiego Jana Długosza – miał ją z sobą w owej podróży – opisująca geografię tego obszaru z użyciem nazw słowiańskich.

(…)Chciawszy dojść właściwych i pierwotnych  nazw miejscowych, wypada się tu uciec do Długosza, bo on umiał jeszcze nazwać to wszystko po staremu, to jest po słowiańsku.

Jakoż z Długoszem w ręku płynęliśmy na parowym statku, pytając ziemię o stare jej nazwy i pierwotnych mieszkańców (…)

Pol geograf dostrzega charakterystyczne ukształtowanie terenów nadodrzańskich „poniżej Fidychowej” (Widuchowej): rzekę płynącą odnogami, kanałami (Odra, Wielka Ryglica, dalej Mała Ryglica, Parnica, Duńczyca i wreszcie Jezioro Damskie), wzgórza nad doliną Odry rozlewającej się coraz szerzej.

W wielu zniemczonych nazwach brzmi wyraźnie słowiańska przeszłość. Po II wojnie światowej rozporządzeniem Ministra Administracji Publicznej przywracano i ustalano nazwy miejscowe. Pracowała Komisja Ustalania Nazw Miejscowych w skład której wchodzili uznani profesorowie językoznawstwa. Jeszcze, tuż przed 1939 rokiem, Niemcy w ramach germanizacyjnego naporu nasilili akcję wymiany nazw choćby tylko brzmiących słowiańsko na czysto germańskie. Nie wszystkie udało im się wymienić; pozostał np. kanał Swante, niewielka odnoga rzeczna łącząca Odrę z Jeziorem Dąbskim na północ od obecnie stoczniowej wyspy Gryfia. Stara słowiańska nazwa, pobrzmiewająca również w nazwie bóstwa słowiańskiego Swanatewita (połabskie: Svątevit), została zmieniona przez powojenną komisję ostatecznie na „Święta”, choć jeszcze krótko po wojnie funkcjonowała nazwa „kanał Swantowita”. Dziś kanał Święta i jej odnogi to ulubione miejsca żeglarzy do kotwiczenia, nierzadko z postojem na całą noc. Bujna flora i fauna, dzika, pozostawiona sobie przyroda niczym w amazońskiej dżungli – to często używane przez przyjezdnych porównanie – pozostawia niezapomniane wrażenia.

Żeglujemy dalej, może nie z Długoszem pod ręką, ale z Wincentym Polem i jego opisami:

(…)W okolicy miasta Pelic, przebrnąwszy Jezioro Damskie, zbiera Odra swe wody na chwilę z wodami jeziora pospołu w szerokiej szyi, a następnie, po Wielkiej i Małej Zatoce Szczecińskiej rozlana, styka się ona między Ujściedomem i Wolinem trzema szerokimi strzałami z morzem.

Z tych pierwsza Dziwno (Diwenau) zwana; kierunek tej odnogi na miasto Wolin, ujście jej pod Dziwnowem. Środkową strzałę nazywają Świnią (Swine), a trzecia, której ujście poniżej miasta Wołgorza leży, zwana jest Pianą (Penne) (…)

Dzisiejszych Polic Pol zapewne by nie poznał, oczywiście za sprawą Zakładów Chemicznych Police – dymiące wysokie kominy – ale głównie zadziwiłby się potężnymi, wypiętrzonymi na czterdzieści metrów hałdami – i jeszcze „rosną”!, każdej doby przybywa ok. dziesięć tysięcy ton odpadów poprodukcyjnych z tych zakładów – fosfogipsów, produkt uboczny z produkcji kwasu fosforowego. Jak zapewnia dyrekcja zakładów, wszystko jest bezpieczne, pod kontrolą, choć czasami płynąc, nos trzeba zatykać. Ale i przyroda nie daje za wygraną: stoki hałd porastają trawy, krzewy, drzewa, między nimi przemknie zwierz drobny, a nawet sarna, ba orły bieliki też namnożyły się w okolicy i zapuszczają na białe hałdy.

Mała Zatoka Szczecińska u Pola to dzisiejsza Roztoka Odrzańska, dawniej przez żeglarzy nazywana Cichymi Wodami, a wcześniej, „za Niemców”, Papen-Wasser. Przed żeglującymi rozpościera się coraz większy akwen, więc i żegluga staje się swobodniejsza. Tylko rozstawione sieci rybackie i zmniejszone głębokości na znanych żeglarzom wodach nakazują zachować czujność i uwagę. Po minięciu wyspy Chełminek i Wyspy Refulacyjnej otwiera się szeroko rozlany akwen Wielkiego Zalewu Szczecińskiego. Daleko na widnokręgu przykuwają wzrok wysokie wzgórza wyspy Wolin i na lewo niższe pagórki wyspy Uznam. Według Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich (wydanie z roku 1880-1902, pod redakcją główną Filipa Sulimierskiego – matematyka i geografa, a po jego śmierci Józef Krzywickiego i Bronisława Chlebowskiego) dawna nazwa wyspy Ujściedom (niem. Uznam) to Orzna, u Antoniego Rehmana w Niżowa Polska opisana pod względem fizyczno-geograficznym, wydanie: Lwów 1904r, widnieje nazwa Uzna, a na mapie wydanej w 1938 roku przez Wojskowy Instytut Geograficzny – Orzna. Poza wyspami na północy rozpościera się Morze Bałtyckie, do którego Odra zmierza, powtórzmy za Polem: trzema szerokimi strzałami: Dziwno, Świnia i Piana.

Ta pierwsza – dzisiejsza Dziwna – prowadzi wprost do Wolina, miasta starego, bo osadnictwo istniało tu już w epoce neolitu (ok. cztery tysiące lat p.n.e.) i potem przez wszystkie wieki teren był nieustannie zasiedlony. O potężnym mieście słowiańskim, ba nawet największym w ówczesnej Europie piszą, m.in: Geograf Bawarski (poł. IXw.), święty Ansgar (ok. 870r.), Ibrahim ibn Jakub (ok. 966r.), Thietmar von Merseburg (1000r.). Inny ówczesny kronikarz, Adam z Bremy (1074r.) pisze o bogactwie miasta, o zamieszkiwaniu w nim również „Greków i barbarzyńców”, a także ludzi innych narodowości. Dzisiaj miasto przyciąga, znanym również poza granicami kraju festiwalem – rekonstrukcją historyczną Słowian i Wikingów.

Warto odwiedzić Wolin, płynąc Dziwną do miasta. Żegluga od strony Zalewu Szczecińskiego, ze względu na znaczne spłycenia nie jest łatwa nawigacyjnie, wymaga uwagi w sterowaniu, utrzymaniu kursu w oznakowanym torze wodnym, w kierunkach wyznaczonych nabieżnikami. Po kilku zmianach kursu na meandrującej rzece otwiera się widok na rozłożone na wzgórzu na lewym brzegu miasto, z dominującą bryłą XII-wiecznej kolegiaty św. Mikołaja. To zapewne tu, gdzieś w tej okolicy po kilkudniowym wyczekiwaniu, niepewności spotkał się z mieszkańcami miasta niemiecki biskup Otton z Bambergu i jego świta, przybyli do Wolina w 1124 roku z misją chrystianizacyjną, przysłani przez polskiego władcę Bolesława Krzywoustego.

Niełatwa to była misja, choć biskup znał język polski – długie lata w młodości wychowywał się na dworze polskim – Wolinianie początkowo nie wpuścili go do miasta; nie chcieli odrzucić swojej wiary i swoich bóstw. Historia przekazała, że doszło do obelg i znieważenia majestatu biskupa, pomimo że miał bogate podarki dla wpływowych, pogańskich mieszkańców. Sytuacja stawała się podobna do tej sprzed dwóch lat, kiedy to z misją chrystianizacyjną (a właściwie rechrystianizacyjną, z pełnomocnictwem misyjnym papieża) – również z polecenia polskiego władcy – przybył biskup Bernard Hiszpan. Jako były pustelnik pojawił się przed Wolinianami boso i w ubogich szatach, co wywołało zupełny brak zrozumienia i szacunku wśród ludzi nawracanych na nową wiarę; pobito go i wyrzucono.

Udokumentowane historycznie związki Wolina z Polską były dużo wcześniejsze niż misje chrystianizacyjne z początku XII wieku. Już Mieszko I przyłączył na początku swojego panowania Pomorze z Wolinem do tworzonego państwa. Potem Chrobry w 1000 roku utworzył biskupstwo w Kołobrzegu, przynależne do metropolii gnieźnieńskiej, a terytorialnie oddziałujące na Pomorze. Na ile te działania były trwałe i skuteczne, historia niebawem pokazała (nieskuteczne – tzw. reakcja pogańska).

Wracamy do Pola i jego podróży na Rugię, gdzie:

(…) gdyśmy pomiędzy wyspami Wolinem i Ujściedomem wypłynęli na Zalew Rujański – gdy piękna, zielona wyspa leżała przed nami w szumie fal znacznie wyższych, które tu z otwartego morza biły, podnosząc urok nowego dla nas widoku (…)

Pol w swojej podróży pominął miasto Wolin i dzisiejszą Świną wpłynął wprost na Zatokę Pomorską, a dalej przez Zalew Rujański, dotarł do wyspy Rujany (Roja, Rana; dziś Rugia).

(…)Cała atmosfera tej okolicy jest, że się tak wyrażę, starożytniczą i tradycyjną – i kiedy na morzu człowiek chcąc nie chcąc musi się wcielić i wdrożyć w życie majtka, kiedy w górach musi żyć z pasterzami, śród puszcz z myśliwymi, w stepach na koniu i z chartem – to na Roi zostaje każdy badaczem starożytności, nabywa znajomości nieznanych dotąd rzeczy i obudza w sobie interes badacza dziejowych pomników.
Takie usposobienie zawładnęło wszystkimi na pokładzie parowego statku „Podbórz”, który nas niósł na ujście Odry
(…)

Tak więc, autor szkicu „Na wyspie” dopłynął do Podbórza (dziś niem. Puttbus), siedziby książąt podbóskich, dynastii wywodzącej się ze słowiańskich Gryfitów Pomorskich, panującej na ziemiach pomorskich od czasów przedchrześcijańskich. Pol dobrze orientuje się w topografii wyspy – wymienia charakterystyczne miejsca nazywając je po słowiańsku; półwyspy: Mnichów, Jasmund, Witów, Wałów, Chełm, Zudar (obecne niemieckie nazwy: Monchgut, Jasmund, Wittow, Ummanz, Zudar).

(…)Główniejsze półwyspy są wszystkie na otwarte morze rzucone, a mianowicie Mnichów, Jasmund, Witów, Wałów, Chełm, Zudar, oprócz dwudziestu wysp i ostrowów drobnych, które do tego ostrowiska należą.
Pomiędzy nimi leżą zatoki i zalewy morskie, a każdy półwysep ma mnóstwo drobnych przystani i przepraw, tak, iż na małych statkach od każdego punktu rybak na otwarte wypływa morze
(…)

Dostrzega najwyższe wzgórze wyspy z potężnymi okopami i wałami ziemnymi, miejsca, gdzie stała świątynia słowiańskiego boga Rojwida (Rugiwida), „domowego boga Roi”, i Rajgród – siedziba władców Rujany (obecnie dzielnica niemieckiego miasta Bergen); rozpoznaje różne rodzaje pomników nagrobnych plemienia Ranów: grobowce kamienne, mogiły ziemne, olbrzymie kamienne łożyska; dziś wyspa nadal jest wielkim „cmentarzyskiem słowiańskich starożytności”. Zachwyca się widokiem kredowych klifów we wschodniej części wyspy na półwyspie Jasmund – Stopnice Kamienne (niem. Stubbenkammer).

Także współcześnie widok tej części wyspy od strony morza jest dla żeglarzy zachwycający, a przy rym łatwo rozpoznawalny i dzięki temu pomocny w żegludze przy prowadzeniu nawigacji: charakterystyczne białe urwiska klifowe spadające do morza, od góry przykryte czapą bukowego lasu. I tak jak Pol my również możemy dostrzec w nagich kredowych ścianach gniazda ptaków obszarów nadmorskich: mew, rybitw, jaskółek, wron morskich, kaczek, orłów.

Pol jedzie dalej. Z łodzi, którą płynął wzdłuż klifowego wybrzeża Stopnicy Kamiennej do Głowy (niem. Glowe), przesiada się do powozu konnego o wdzięcznej nazwie „kabriolet”. Jedzie na północ, ku przylądkowi Witowo do Arkony. Z miejscowymi ludźmi rozmawia o „starożytnościach słowiańskich”, o świątyni słowiańskiej Ranów; o jej ostatecznym zniszczeniu – spaleniu przez najeźdźców z Północy, Duńczyków, w 1168 roku (historia przekazała nazwiska najeźdźców: król Danii Waldemar I jako dowodzący, biskup Roskilde Absalon jako aktywny uczestnik, a także rycerze Esbernus i Suno osobiście rozłupujący toporami drewniany posąg czczonego boga Świętowita); bez trudności nawiązuje przyjazną znajomość. Podziwia rozległe perspektywy:

(…)Wzrok przenosi całą wyspę, ku południowi zwrócony, i opiera dopiero na sinym pasie pomorskich wyżyn, a na wschód, na zachód i ku północy morze… I nie było chwili, w której by nie można było policzyć kilkanaście łodzi rybackich i żaglowych kupieckich okrętów, które się w różnych kierunkach i w różnym oddaleniu przesuwały po morzu…
Dziwnie odbijały czarne parostatki od białych żagli i barwistych flag okrętów – długi ogon dymu przeciągał się po morzu, gdy je na nowo podsycano paliwem – a poza każdym statkiem przeciągała się smuga morza innego koloru(…)

Wielka to gra ta żegluga – wielki to widok ten widok na morze – i nie dziwno mi zupełnie, że jakaś niewysłowiona nadzieja pędzi wyspiarzy i nadmorskich mieszkańców na morze i za morze!(…)

Potem Wincenty Pol powraca na południowo-wschodnią część wyspy, na półwysep Mnichów. Zajrzyjmy do Pola:

(…)zostawiliśmy sobie półwysep Mnichowa na ostatek, pomijając go w podróży naszej z Podbórza do Arkony.
Tu malują się najlepiej historyczne losy ludności miejscowej (…) bo od czasu zawojowania nadelbiańskich Słowian, wskutek czego i Słowianie na dolnej Odrze niepodległość swoją stracili, kroniki niemieckie, duńskie i nasze zapisują już te same fakta historyczne, czyli właściwiej mówiąc, te same źródła ma odtąd historia plemion podbitych. Księża wprowadzali chrześcijaństwo, a dookoła biskupstw i opactw osadzano w miastach, na podzamczach i uroczyskach osadników niemieckich sprowadzonych z Westfalii, z Holandii, i Saksonii. Za tym wyłomem Połabian wynarodawiano okolice dolnej Odry i cały pas ziemi Zajerzierza Pomorskiego, co tym łatwiej poszło, że ujście Wisły osiedli Krzyżacy. Do końca XII wieku trwało krwawe prześladowanie Słowian, a z końcem XIII wieku wszystkie te kraje już w większości osiadłe są przez Niemców, tak w grodach jak i na roli. (…) Uczony pastor mówił nam, że resztki pierwotnego zaludnienia Roi pozostały tylko na półwyspie Mnichowie; są tego po dziś dzień ślady, lubo bardzo już niezrozumiałe, w języku(
…)

Upadek Rzymu (V w.), wędrówki ludów powodują powstanie nowej politycznej rzeczywistości – w Europie kształtują się państwowości. Karol Wielki, król Franków, władca Cesarstwa Rzymskiego tworzy zręby nowożytnego państwa, dążąc, jak pisze francuski historyk Jacques Bainville do:

(…)wielkim planem Karola Wielkiego było dążenie do uporanie się z Germanami, do ucywilizowania tych barbarzyńców i narzucenie im pokoju rzymskiego(…)

Karol Wielki mając duże kłopoty natury wojskowej i politycznej z Germanami, walczy z nimi, trzyma ich między Renem a Łabą. W 810 roku ustanawia system umocnień granicznych między Sasami, Germanami a Słowianami: w części południowej od Adriatyku brzegiem Dunaju wzdłuż rzeki Soławy to Limes Sorabicus, a dalej na północ wzdłuż Łaby do jej ujścia – Limes Saxoniae.

Ale pogranicze nie jest spokojne, podobnie jak pogranicze z Frankami. Ówczesne kroniki w sposób niepozostawiający wątpliwości co do zamiarów Germanów, bez krycia prawdziwych intencji im przyświecających, opisują bezwzględną, krwawą krucjatę. Przywołajmy zapisy w Chronica Slavorum niemieckiego historyka Helmolda, proboszcza chrześcijańskiego z Bozowa w Wagrii, uczestnika wypraw chrystianizacyjnych na Połabiu i Pomorzu Zachodnim:

(…)więc rozesłał gońców do wszystkich krajów, do Flandryi, Hollandyi, Utrechtu, Westfalii i Fryzyi, wzywając wszystkich, którym ziemi do uprawy brakowało, żeby przybywali ze swemi rodzinami, i obiecał im dać ziemię wyborną, rozległą urodzajną, obfitującą w ryby i mięso i dogodne pastwiska. Holzatom zaś i Sturmarom powiedział: „czyście to nie wy podbili ziemię Sławian i nie kupili jej krwią braci i ojców waszych? Bądźcie więc pierwsi, przesiedlajcie się do tej ziemi pożądanej, zamieszkajcie ją, używajcie jej rozkoszy, wam bowiem należy się to, co w niej jest najlepszego, bo wy ją wyrwaliście z rąk nieprzyjaciół(…) 2

Helmoldus, Kronika słowiańska. Chronica Slavorum, Wydawnictwo Armoryka, Sandomierz, 2014.

Pol dobrze orientował się w historii tych ziem, w historii całego Połabia, ziem pomorskich, po obu stronach Odry. Z „uczonym pastorem” rozmawiał o wprowadzeniu chrześcijaństwa, o zasiedlaniu tych terenów osadnikami niemieckimi z Westfalii, Holandii, Saksonii, o krwawych prześladowaniach Słowian, o walce języka słowiańskiego z niemieckim. Skala wielowiekowych mordów, gwałtów, wynarodowienia pod złowieszczym zawołaniem „Ostsiedlung” i „Drang nach Osten”, dokonywanych z zaciętością, bezdusznością i bezwzględnością na wielkim obszarze słowiańszczyzny i dziś jest porażająca. Prócz zbrojnej eksterminacji mieszkańców tych ziem prowadzona była równolegle brutalna dyskryminacja, wynarodowienie, spychanie w niebyt, również ekonomiczny. Służyły temu m.in. przepisy zabraniające przyjmowania do cechów rzemieślniczych Słowian i trzeba było by „przybysz musiał się wywieść metryką urodzenia, iż nie był słowiańskiego rodu”. Niemiecka historiografia, publicystyka, czasopiśmiennictwo przez cały czas i dziś także, widzą w tym swoją „misję cywilizacyjną” (sic!).

W 1108 roku duchowni i możnowładcy niemieccy, z arcybiskupem magdeburskim Adelgozem na czele, wzywają do podboju Słowiańszczyzny zachodniej;

(…)O Sasi, Frankowie, Lotaryńczycy, Flandryjczycy najsławniejsi i poskromiciele świata, tutaj będziecie mogli i dusze wasze zbawić i jeżeli się tak spodoba, pozyskać najlepszą ziemię do zamieszkania (…) Poganie ci są najgorsi, lecz ziemia ich najobfitsza w mięso, miód, mąkę, ptactwo, a jeśli się ją uprawi, obfitością wszelkich ziemiopłodów tak się odwzajemni, że żadnej nie można z nią porównać(…) 3

Sytuacja polityczna pogarsza się dla Słowian Połabskich, w tym również dla rujańskich Ranów.

W 1147 roku pod sztandarami wyprawy krzyżowej niemieccy feudałowie i rycerze podejmują wojenne działania przeciw Słowianom Połabskim, znane w literaturze jako krucjata połabska. Krzyżowcy niszczą nawet słowiańskie Księstwo Kopanickie, choć było ono już wtedy chrześcijańskie i podlegało biskupstwu w Gnieźnie; oblegają chrześcijański Szczecin – na szczęście bezskutecznie. Zwycięsko walczy z nimi obodrzycki książę Niklot, ale tylko chwilowo; wygrywa bitwy, ale wojna nie cichnie. Zmasowany napór germanizacyjny – zbrojny, ekonomiczny, kulturowy – ogarnia całe Połabie, Pomorze, obszary na wschód od Łaby i Soławy, od Limes Saxoniae, na której Karol Wielki już przed wiekami próbował utrzymać w ryzach zaborczy żywioł germański. Rujana, wydawałoby się wyspa w pewnej mierze izolowana, a więc bezpieczniejsza, naturalnie broniona, podzieliła los całej Słowiańszczyzny Zachodniej; również od strony morza, od północy nie była bezpieczniejsza – uległa naporowi Duńczyków.

Dwadzieścia jeden lat po podróży Wincentego Pola, na Rugię wybrał się pisarz Józef Ignacy Kraszewski, zafascynowany Słowiańszczyzną, studiujący jej pradzieje, także poprzez źródła historyczne: kroniki Thietmara, Adama z Bremy, Saxo Gramatyka. Było w tym romantyczne zaciekawienie dziejami przeszłymi, przyrodą, starymi wierzeniami. Kraszewski płynął z Gryfii (dzisiejszy Greifswald) do Podbórza na Rujanie statkiem parowym „Anclam” i stamtąd pojechał na cypel Arkona. Słowiańskie „starożytności”, które widział również i jego utwierdzały o przeszłości tych ziem, o wspólnym rodowodzie.

Na Zicker See (południowo wschodnie krańce Rugii, półwysep Mnichów) jest bardzo blisko: ze Świnoujścia tylko trzydzieści mil morskich, a z Trzebieży przez Wołogoszcz – 62 mile morskie, malowniczo wijącym się wśród sosnowych lasów i łagodnych pagórków ujściem Piany. To jeden powód by tam popłynąć, a drugi – wspaniała sceneria i piękne krajobrazy Zickersche Alpen: miejscami plaża – czysta z żółtym piaskiem, w innym miejscu jasne ściany klifu i woda przejrzysta, spokojna, bo osłonięta ze wszystkich stron, od wiatru i fal.

Zicker See, Zickersche Alpen, Gross Zicker, Klein Zicker to germańskie kalki słowiańskich nazw. Niemieckie foldery reklamowe podają pochodzenie tego słowa od słowiańskiego słowa „sikora”. Na wzgórzu Klein Zicker pozostałości po słowiańskim grodzisku, miejsce przedchrześcijańskiego kultu. Jesteśmy na „cmentarzysku słowiańskich starożytności”.

Widok stąd – ze wzgórz – wspaniały, daleki na wszystkie strony świata: na wschodzie ukazują się wyspy Greifswalder Oie i Ruden, a dalej, aż po widnokrąg, Bałtyk ze statkami na torze wodnym do Świnoujścia; na zachodzie daleko, daleko, ponad wzgórzami Rugii, wieże kościołów w Stralsundzie (słowiańskim Strzałowie); na południu rozległe akweny Greifswalder Bodden. W dole, u końca rozlewiska, niewielka wieś Thiessow – dawny słowiański Cisów. Jeszcze kilka lat temu można było przycumować do prowizorycznych drewnianych pomostów, przymocowanych do cienkich rur stalowych wbitych w dno. Obok slip, na lądzie niewielka, wiatrem podszyta wiata do remontu kutrów. I rybacy – „reboken”, jak nazywa ich Wincenty Pol, przywołując lokalne określenie – sennie krzątający się przy sieciach w chwili wolnej od połowu. Tak było jeszcze kilka lat temu. Dziś zamiast rybaków jest duża marina żeglarska, wybudowana za pieniądze unijne.

(…)Spokojnie i uroczo zapadło słońce na morzu. Cała wioska poprowadziła rybaków do brzegu, a że morze było zupełnie spokojne, opłynąwszy przylądek wpłynęliśmy za zatokę, która głęboko w lądy wchodziła…
Cicho stały nie zmarszczone wody, a gdy się ściemniło, rozpalili rybacy nocne kagańce i łódki ciągnęły rozjazdem, opiąwszy w półkole w pewnych odstępach zatokę.
Kagańce gorzały jasno, na dzióbie łodzi zawieszone na długiej tyce – i pięknie łamały i odbijały się te światła czerwone smolnego łuczywa na wodach… […]
Było już około drugiej godziny z północy, gdy się podniosły fale na wysokim morzu i łodzie poczęły się ściągać do małej, zacisznej przystani pomiędzy skałami. Powoli dogorywały tu i gasły kagańce… […]
Wtem ozwało się wesołe pianie kurów, niby gdzieś tuż nad nami na wysokim brzegu – ochoczo podawały sobie głos z pobliża i z dala po całej wsi. Rybacy zasnęli po łodziach… Jutrzenka podbiegła na wschodzie, a po chwili pobladło i niebo – i brzask świtu przesunął się po wpółsennych skałach…
Gwiazdo morza, raz tylko w życiu widziałem cię wychodzącą z kąpieli morskich!(…)

Czasami w małych wioskach, portach, spotykam bliskie, znajome mi zachowania wśród miejscowych ludzi: otwarte dusze, życzliwe, pomocne w potrzebie. Badania genetyczne wskazują na duży udział wśród badanej populacji zamieszkałej na wschód od Łaby – czyli na historycznym Połabiu – genów typu słowiańskiego. Więc nie tylko archeologia, językoznawstwo – toponimia, ale również współczesna medycyna – genetyka (antropogenetyka) odkrywa ślady tych, co tu żyli, pracowali przed wiekami, a którzy w barbarzyńskich zamysłach najeźdźców mieli ulec wynarodowieniu, zniknięciu.

Zachęcam do odwiedzenia, do żeglowania na wyspy archipelagu: na Wolin, Uznam, Rugię i wiele pomniejszych wysp, gdzie ziemia, ludzie, historia przypominają o przeszłości, a przyroda – wzgórza, morze – dostarczają niezapomnianych wrażeń.

_______________________
1. Wincenty Pol, Na lodach. Na wyspie. Na groblach. Trzy obrazki znad Bałtyku, Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1989. Pozostałe cytaty również z tego wydania.
2. Helmoldus, Chronica Slavorum, XII w.   Z: Helmolda Kronika Sławiańska z XII wieku, ze str. 135-136, dostępnej na:      http://bc.wimbp.lodz.pl/Content/12337/Paplonski_Helmolda_kronika_a.pdf

3. Cytat z arcybiskupa Adelgoza („O Sasi, Frankowie…”) za: W. Myślenicki, „Piastowski nurt Odry”, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1972 r.

(zs)

Janusz Stępowski: Zwycięstwo pod Oliwą

(fragment z „Legendy o masztowej sośnie”)

(…)

Odpoczywanie wieczne tym, co potonęli!
Za nimi prądy sprzyjające prowadź,
pod wiatr posmyczny im pozwól brasować,
dryfuj ich statki po wełnianej smudze,
niechby się jęli znów wacht na warudze
i nie posnęli
przy lnianej kądzieli
w sztilu śmiertelnym – –
Pościelo kipieli!

Oto Cie proszę, jak umiem najszczerzej,
otwórz w Swych piersiach szmaragdowe dźwierze!

Za spokój duszy obu admirałów,
którzy na tarczach legli w jednym grobie,
– dziesięć wystrzałów!
Pięć Dickmannowi – na chorał zwycięski!
Pięć Stiernskjöldowi – na psalmodję klęski!
Resztę weź sobie,
pomieniaj na echo,
niechby wiedzieli żeglarze na Wiku,
żeś ich pochował w marynarskim szyku,
Dymie ofiarny!
Pociecho w żałobie!
Mgieł przewodniku!

Daj zmartwychwstanie tym, co padli wczora
od kuli, szabli, piki, lub topora!

Niech na sterburcie z prawa wszyscy siędą
i płyną z tobą,
Świetlana legendo!

Ave Maria, gratia plena …

(…)

Janusz Stępowski

___________________________

Janusz Stępowski (1900 – 1969) poeta o zainteresowaniach głównie morskich, niezrzeszony, dawniej w grupie „Heljonu” i „Litarta”. W r. 1935 nagroda im. J. Szareckiego dla pisarza-marynisty (Tow. Literatów i Dziennikarzy Polskich) za „Legendę o masztowej sośnie”. Drukował w „Gazecie Literackiej”, „Pionie”. Wydał: „Legenda o masztowej sośnie” (Gł. Księg. Wojskowa, W-wa, 1934); „Gdynia” (1936); kilka utworów poetyckich, wystawionych jako widowiska plenerowe (w tem: „Opowieść bałtycka”); tom prozy powieściowej (1926); kilka słuchowisk radiowych (w tem:: „Legenda o bursztynowej koronie”, „Na morskich szańcach Rzplitej”, „Soerabaja musi pójśc na dno”). (wiersz i nota o autorze z: „Morze w poezji polskiej” w opracowaniu Zb. Jasińskiego, Główna Księgarnia Wojskowa, Warszawa 1937).

* * *

Objaśnienia

    • posmyczny wiatr – wiatr sprzyjający żaglom
    • waruga – wachta; termin w polskiej marynarce nieużywany
    • Dickmann Arndt – admirał, w r. 1627 w bitwie pod Oliwą dowodził flotą polską, kierując bojem z pokładu okrętu „Ritter St. George” (znanego pod polską nazwą „Święty Jerzy”); zdobywa okręt Stiernskjolda, a następnie odpiera atak innego szwedzkiego okretu „Pelikan”; w chwili ostatecznego zwycięstwa, raniony kulą w obie nogi, ginie z upływu krwi.
    • Stiernskjold Nicklas – wiceadmirał, jeden z najwybitniejszych wodzów Gustawa Adolfa, zdobywca Rygi, komendant Piławy, dowódca floty szwedzkiej pod Oliwą w r. 1627; zaskoczony przez dowódcę floty polskiej, Dickmana, zwarł się w abordażu z jego okrętem i zginął po otrzymaniu trzech ciężkich ran.
    • Wik – nazwa Małego Morza lub Zatoki Puckiej, pochodząca z XVI w.

Wiersz, nota o autorze i objaśnienia z: „Morze w poezji polskiej” w opracowaniu Zb. Jasińskiego, Główna Księgarnia Wojskowa, Warszawa 1937.

Paweł Przybyłowski, olej na płótnie

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kazimierz Robak:                                                                                                      ARTYKUŁY
Konia z rzędem, jeśli wiecie, gdzie jest Pasley Bay – oczywiście pod warunkiem, że nigdy nie płynęliście przez Przejście Północno-Zachodnie ani nie studiowaliście szczegółowych map północnych terytoriów kanadyjskich.

__________________________________________________________________________________________________________                                                                                                    Ludomir Mączka:                                                                                                       LISTY
Jacht idzie monotonnie na zarefowanym grocie, sztormowym foku i bezanie, bo to nie wiadomo co w nocy. Bolek z Bronkiem grają w karty, Baranowski pisze artykuł, Jurek Knabe i Wojciechowski śpią, a ja w nawigacyjnej uczę się hiszpańskiego i zaglądam co się dzieje. Prawie idylla tylko wiatr niekorzystny i już tydzień dyndamy do tego Puerto Deseado.

_________________________________________________________________________________________________________
Janusz Stępowski:                                                                                                      WIERSZE
Za spokój duszy obu admirałów,
którzy na tarczach legli w jednym grobie,
– dziesięć wystrzałów!
Pięć Dickmannowi – na chorał zwycięski!
Pięć Stiernskjöldowi – na psalmodję klęski!

_____________________________________________________________________                                                  Mariola Landowska:                                                                                              KORESPONDENCJA: z Lizbony
Tagides to są nimfy rzeki Tag (Tagides ninfas do rio Tejo), żyjące w niej, nazwane tak przez Andre de Resende w poemacie „Vincentius Levita et Martyr” (1545 r.).

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

F O T O

Kazimierz Robak: Pasley Bay. Ale dlaczego „Pasley”?

Konia z rzędem, jeśli wiecie, gdzie jest Pasley Bay – oczywiście pod warunkiem, że nigdy nie płynęliście przez Przejście Północno-Zachodnie ani nie studiowaliście szczegółowych map północnych terytoriów kanadyjskich.

Geografia
Zatoka Pasley’a znajduje się na zachodnim brzegu Półwyspu Boothia, leżącego w arktycznej części Kanady.

Północną granicą Półwyspu Boothia jest wąska, bo niemająca więcej niż 2 kilometry szerokości, Cieśnina Bellota. Zenith Point na Murchison Promontory – północnym cyplu Półwyspu Boothia – jest najdalej na północ wysuniętym punktem kontynentu północnoamerykańskiego.

Od wschodu Półwysep Boothia ogranicza Zatoka Boothia, od zachodu oblewają go wody Cieśniny Franklina oraz Cieśniny Larsena, której częścią jest właśnie Pasley Bay – Zatoka Pasley’a. Jej geograficzne koordynaty to 70º36’N / 96º09’W.

Pasley Bay zaznaczona strzałką
źródło: The Atlas of Canada Reference Map series; mapa MCR0001 „North Circumpolar Region”; wydawca: Canada Centre for Mapping and Earth Observation, Natural Resources Canada, 2017.

Topografia

Pasley Bay wcina się głęboko w ląd i rozgałęzia na dwie odnogi – do każdej wpływa rzeka: północna jest bezimienna, południowa nazywa się Pasley River. Zatoka daje bezpieczne schronienie jednostkom żeglującym przez Przejście Północno-Zachodnie. Na jej brzegu widoczny jest kamienny kopiec, zwany cairn, ułożony w 1942 r. przez załogę żaglowca policyjnego St. Roch na cześć zmarłego członka załogi, konstabla Alberta Josepha Chartranda, którego pochowano obok.

RCMPV St. Roch1, jednostka Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej (Royal Canadian Mounted Police), był drugim – po slupie Gjøa Roalda Amundsena – statkiem, który przepłynął przez Przejście Północno-Zachodnie. Oba wyczyny dzieliły niemal cztery dekady: Amundsen, jak zawsze pierwszy, dokonał tego w latach 1903-1906, kpt. Henry Asbjørn Larsen, dowodzący szkunerem St. Roch, wypłynął z Vancouver 23 czerwca 1940, a do Halifaxu zawinął 11 października 1942.

Grób i cairn

O rejsie szkunera Królewskich Konnych pisze Wojciech Jacobson:

St. Roch został uwięziony w lodach Zatoki Pasley’a z początkiem września 1941 r. i tam musiał spędzić następne 10 miesięcy. W tym czasie załoga podejmowała wiele zadań, związanych zarówno z bezpieczeństwem statku (przesuwające się pole lodowe spowodowało kilka dramatycznych sytuacji), jak i eksploracją okolicznych terenów. Trzynastego lutego 1942 r., wracający z trwającego 28 dni 790-kilometrowego patrolu konstabl Albert Joseph Chartrand zmarł na zawał serca.2

RCMPV St. Roch w Pasley Bay
Library and Archives Canada, E-003894953

Chartranda pochowano na brzegu Zatoki, jego grób i cairn istnieją do dziś.

Cairn i grób konstabla Alberta Josepha Chartranda w roku 2000
fot. Ken Burton / arch. Wojciecha Jacobsona

Historię tego kamiennego kopca opisał dokładnie Wojciech Jacobson: najpierw w jednym z rozdziałów swej książki ►Od równika do bieguna3, a później w artykule ►„Cairn dla Ludka”◄
<https://periplus.pl/archiwa/15891>. Przytacza tam m.in. relację insp. Kena Burtona z Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej (Royal Canadian Mounted Police), kapitana jednostki St. Roch II, która – w 60. rocznicę rejsu Larsena i 50. rocznicę zamknięcia przez niego pętli wokół Ameryki Północnej przez Przejście Północno-Zachodnie – płynęła jego śladem4.

Redagując książkę Wojtka, miałem wgląd do całej dokumentacji. W relacji kapitana Burtona zaciekawił mnie jeden akapit, który – z bólem serca – wyciąłem z rozdziału, albowiem nie wnosił nic do tematu zasadniczego. Postanowiłem jednak do niego wrócić. I o tym, czym się ten powrót skończył, będzie ten tekst.

Teza prawie prawdziwa…

Ken Burton, kapitan RCMP St. Roch II:

Na marginesie: nazwa Pasley Bay – jak sądzimy w RCMP – pochodzi od kpr. Ernesta Pasley’a, który miał być pierwszym kapitanem St. Roch. Ale Pasley chciał zabrać do Arktyki żonę, na co w RCMP nie chciano się zgodzić. Zrezygnował więc z pracy w policji i przeniósł się do Arktyki jako człowiek Hudson Bay Company i traper. Na jego miejsce kapitanem St. Roch został mianowany Henry Larsen5.

Rzeczywiście: w okresie, o którym mówimy – a pamiętamy, że rejs St. Roch odbył się w latach 1940-1942 – działał w Arktyce, również w szeregach Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej, Ernest Pasley (1889-1943), a przebieg jego służby, od stopnia konstabla – czyli najniższego w policji – jest potwierdzony w policyjnych aktach.

Rzeczywiście: kilka źródeł związanych z Królewską Konną powtarza tę historię, choć zawsze z zastrzeżeniem, że opiera się ona tylko na pogłoskach. Słusznie, bo pogłoską jest.

Ernest Pasley (1889-1943)

Urodzony 12 września 1889 r. w Sheffield (Anglia) Ernest Pasley w roku 1905 zamustrował do Royal Navy – miał wtedy lat 16.

Ze służby zwolniony został w grudniu 1908 roku, gdyż zbyt często karano go za brak subordynacji: jeśli w roku 1907 odsiedział za to 7 dni, to w roku następnym dwie odsiadki dały mu łącznie 44 dni w celi. Co ciekawe: w opinii zaznaczono, że ma „niesubordynowane usposobienie” (insubordinate disposition), jednak w rubryce „charakter” wpisano very good – bardzo dobry.

Przez następne trzy lata Ernest Pasley pracował jako strażak w elektrowni w rodzinnym Sheffield, ale na więcej nie starczyło mu cierpliwości – w roku 1911 wyemigrował do Kanady. Tam imał się różnych prac, aż wreszcie, 9 sierpnia 1913 roku, przyjęto go w szeregi Królewskiej Północno-Zachodniej Policji Konnej (Royal Northwest Mounted Police), której zadaniem było wprowadzanie ładu i administracji na Terytoriach Północno-Zachodnich6.

Po niezbędnym treningu konstabl Ernest Pasley włączony został do załogi kapitana W. E. Lockharta prowadzącego 99-tonowy policyjny szkuner Village Belle z Halifaxu przez Zatokę Hudsona do Chesterfield Inlet i dalej do jeziora Baker Lake. Stamtąd ekspedycja miała wyruszyć przez arktyczną tundrę do Bathurst Inlet, ok. 630 km w linii prostej, by tam prowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa dwóch traperów.                                       

Wyprawa rozpoczęła się 30 czerwca 1914 r., ale że warunki pogodowe – nawet jak na tamte czasy – były wyjątkowo niesprzyjające, dopiero pod koniec września Village Belle dopłynął do Chesterfield Inlet. Tam zbudowano barak, mający być bazą wyprawy – w rzeczywistości budowano go dwukrotnie, bo pierwszą konstrukcję rozniósł wiatr.

Znad Chesterfield Inlet część ekspedycji skierowała się do Bathurst Inlet, ale było wiadomo, że zaopatrzenia wystarczy tylko na powrót do bazy, a dotarcie do Halifaxu będzie zadaniem nie do wykonania. Z tego powodu, 16 stycznia 1915 r., czteroosobowa grupa – w jej składzie był Ernest Pasley – wyruszyła na południe do Fort Churchill z wiadomościami i zapotrzebowaniem na nowe dostawy. Cel został osiągnięty 16 lutego 1915 r., po 32-dniowej wędrówce i przebyciu prawie 800 kilometrów, kiedy temperatura spadała do 48°C poniżej zera, a ludzie musieli ciągnąć sanie pomagając wyczerpanym psom.

Przez dłuższy czas Ernest Pasley musiał leczyć się ze śnieżnej ślepoty, ale dołączył znów do ekspedycji 10 października 1915 r., płynąc statkiem wiozącym dla niej 11,5 tony węgla. Rok później, 16 września 1916 r., znów został wysłany na południe do Fort Churchill razem z pierwszym komendantem wyprawy, który wykazywał oznaki skrajnego wyczerpania.

Z akt wynika, że w czerwcu i lipcu 1916 roku ów komendant dwukrotnie Ernesta Pasley’a ukarał (i tylko jego) – po raz pierwszy za „haniebne zachowanie” (disgraceful conduct) grzywną 20 dolarów, po raz drugi, za „nieposłuszeństwo” (disobedience), grzywną 10 dolarów. Były to olbrzymie kary, zważywszy, że konstabl w owym czasie zarabiał ok. 75 centów dziennie.

I znów ciekawa sprawa: 8 sierpnia 1918 roku konstabl Ernest Pasley został zwolniony ze służby w policji wskutek wygaśnięcia kontraktu. Natychmiast podjął pracę w Królewskiej Kanadyjskiej Rezerwie Ochotników Marynarki Wojennej (Royal Canadian Naval Volunteer Reserve) i – po odsłużeniu dwóch lat w randze prostego marynarza – został… ponownie przyjęty do RCMP i natychmiast promowany do stopnia kaprala. Czyż nie było tak, że karzący komendant miał mocne plecy, dlatego trzeba było go przeczekać, a Królewscy Konni nie chcieli się pozbywać wartościowego funkcjonariusza, o którym wiedziano, że w sporze ze zwierzchnikiem miał rację?

W czasie kolejnych siedmiu lat służby Ernest Pasley wielokrotnie odznaczył się inicjatywą i poświęceniem. Zwierzchnicy dostrzegli jego ogromny potencjał jako lidera i eksploratora – w roku 1927, podczas budowy RCMPV St. Roch, Ernest Pasley wyznaczony został na dowódcę jednostki i 11 stycznia 1928 roku zdał egzamin na patent kapitański – Naval Master. Do swojej załogi natychmiast powołał spotkanego wcześniej Henry’ego Larsena, z którym serdecznie się zaprzyjaźnił.

Kapitanem jednak nie został. Gdy budowa statku była w ostatniej fazie, 28 stycznia 1929 r. Ernest Pasley poślubił Adę Lillian Burnstead i zwrócił się do zwierzchników z prośbą o zezwolenie na zabranie żony. Argumentował, że jest to zwyczajną praktyką na statkach wielorybniczych, jednak dowództwo Królewskich Konnych było nieugięte.

Tak więc tuż przed dziewiczym rejsem szkunera Ernest Pasley zrezygnował z kapitaństwa, a wkrótce potem ze służby w RCMP. Tym razem już na dobre.

St. Roch, 28 czerwca 1928 r., wyruszył w pierwszy rejs z Vancouveru do Hershel Island pod dowództwem kapitana W. H. Gillena. Po roku komendę objął Henry Asbjørn Larsen, który był kapitanem szkunera do końca, czyli do przekształcenia jednostki w statek-muzeum w roku 1954.

Ernest Pasley związał się z Can-Alaska Trading Company. Zamieszkał z żoną w Cambridge Bay na Wyspie Wiktorii. Tam – w lutym 1932 – przyszła na świat ich córka, June Victoria. Do najbliższego lekarza było prawie półtora tysiąca kilometrów, do najbliższego szpitala – ponad pięć tysięcy, arktyczna noc trwała pół roku, a jednak dziecko chowało się zdrowe. Dokumenty i relacje prasowe skrupulatnie odnotowują, że June Victoria była pierwszą osobą białej rasy urodzoną w Arktyce kanadyjskiej.

Ernest Pasley zmarł na powikłania wynikłe z zapalenia płuc 20 stycznia 1943 roku w Vancouver – miał zaledwie 54 lata.7

ale fałszywa!

Prawda, jaka ciekawa i piękna opowieść?

Miejsca wspomniane w powyższej opowieści na mapie generalnej
Źródło: Mapswire <https://mapswire.com/maps/canada/>

Już tylko krok, by połączyć punkty: działalność Ernesta Pasley’a w Arktyce, historyczną żeglugę szkunera St. Roch, będącego pod komendą Henry’ego Larsena, przez Przejście Północno Zachodnie w latach 1940-1942 i zimowanie statku w Zatoce Pasley’a, na której brzegu na wieczność spoczął konstabl Chartrand. St. Roch – Larsen – Pasley: ściśle związana ze sobą trójca, więc i Pasley Bay.

Niestety. Tak właśnie rodzą się legendy. Bo nazwa zatoki nie ma nic wspólnego, poza przypadkową zbieżnością nazwisk, z sympatyczną postacią zadzierzystego konstabla, marynarza, kaprala, kapitana Ernesta Pasleya8.

Kartografia.

Czasem bywa bezlitosna. Tak właśnie jak w tym przypadku. Oto bowiem na dwóch mapach opublikowanych przez U.S.N. Hydrographic Office pod numerami 911a i 911b, na zachodnim wybrzeżu Półwyspu Boothia wyraźnie zaznaczona jest nazwa Pasley Bay. Mapy wydrukowano w roku 1882, więc 7 lat przed urodzeniem Ernesta Pasley’a (1889-1943).

Fragment i tytuł mapy U.S.N.H.O. #911a
Tytuł: „Circum-Polar Chart. Sheet I. Arctic Sea north of the Pacific Ocean”; skala: 1:7.580.000; wydawca: U.S.N. Hydrographic Office; miejsce wydania: Washington, D.C.; rok wydania 1882
źródło: American Geographical Society Library, University of Wisconsin-Milwaukee Libraries

Rzecz jednak tu się zaczyna, a nie kończy: jeśli bowiem patronem Zatoki nie jest Pasley Ernest, to który z Pasleyów dał jej swoje nazwisko?

Kartografia arktyczna

Historia kartowania Arktyki kanadyjskiej jest tyle dramatyczna, co krótka, bo ma niespełna 200 lat. W tym czasie mróz i trudności związane z żeglowanie w ekstremalnych warunkach zebrały niezliczoną ilość ofiar: dość wspomnieć ekspedycję Johna Franklina, której dwa statki – HMS Erebus i HMS Terrorwpłynęły w roku 1845 w Przejście Północno-Zachodnie i razem ze 129-osobową załogą zaginęły bez wieści na wiele lat.1

W roku 1835 Półwysep Boothia szkicowany był zaledwie we fragmentach, Co prawda na jego zachodnim wybrzeżu są zaznaczone przylądki leżące niżej od Pasley Bay – Cape Francis, Cape Alexander, Cape Nicholas, ale na północ poza nimi już nic nie ma. „Kaap Nicholas I” leży dobre 7 Mm na południe od wejścia do Zatoki, której na mapie przedstawionej niżej nie ma ani śladu.Ręcznie rysowana mapa z roku 1835 obejmująca Boothia Felix, Wyspę Króla Williama i otaczające je wody.
Sporządzona przez kartografa holenderskiego, bazującego na odkryciach Sir Johna Rossa i jego bratanka Jamesa Clarka Rossa poczynionych w latach 1829-1832, z odniesieniami do ekspedycji, którą w latach 1833-1834 prowadził George Back szlakiem wokół Wielkiego Jeziora Niewolniczego.
źródło: kolekcja prywatna 

Fragment powyższej mapy, na którym dokładnie widać, że na zachodnim wybrzeżu Boothia Felix, na północ od „Kaap Nicholas I” (Przylądka Mikołaja I) nie ma już nic

Podobnie jest na mapach z lat 1855 i 1856 – powyżej Przylądka Mikołaja wybrzeże Półwyspu Boothia jest nieskartowane. Tak więc mapa z roku 1882 była pierwszą z tych, do których dotarłem, na której nazwa Pasley Bay się pojawiła.

Mamy więc kolejne pytanie: skoro nie Ernest, to kto był TYM Pasleyem?

Poczet Pasleyów (wersja skrócona)

Sir Thomas Pasley (1734-1808) dosłużył się w Royal Navy stopnia admirała. Brał udział w Wojnie Siedmioletniej, w wojnie przeciwko zbuntowanym kolonistom amerykańskim i w wojnie z rewolucyjną Francją. W 1794 r., w bitwie z Francuzami pod wyspą Ushant, stracił nogę i – cudem uratowany – wycofał się ze służby.

Na portrecie: Sir Thomas Pasley, 1734-1808, w mundurze admiralskim (Sir Thomas Pasley, 1734-1808, Admiral of the White; 1795; malarz: Lemuel Francis Abbott, 1760-1803; olej na płótnie; 76,5 x 63,8 cm; własność: Royal Museum / National Maritime Museum, Greenwich, London < https://www.rmg.co.uk/collections/objects/rmgc-object-14414>

 

Sir Thomas Sabine Pasley (1804-1884), wnuk Sir Thomasa, także oficer Royal Navy. Zanim doszedł do stopnia admiralskiego służył w Brazylii i podczas Wojny Krymskiej (1853-1856), w której Wielka Brytania wspierała Imperium Osmańskie przeciwko Rosji.

Na portrecie: Sir Thomas Sabine Pasley, 2nd Bart., R.N. (źródło: Commodore Trust; „Introduction to the Captain Superintendents of Pembroke Dockyard”; brak innych danych) <https://www.commodoretrust.org.uk/7.%20%20%20Thomas%20Sabine%20Pasley.pdf>

 

 

Sir Charles William Pasley (1780-1861) – absolwent Królewskiej Akademii Wojskowej, który doszedł do stopnia generalskiego. Zasłużył się dla wojsk inżynieryjnych JKM na polach bitewnych, ale przede wszystkim jako autor podręczników uczących: geometrii praktycznej, sztuki fortyfikacji, architektury praktycznej (przydatnej podczas działań wojskowych), praktycznych operacji oblężniczych, standaryzacji miar, wag i systemu monetarnego. W roku 1817 udoskonalił konstrukcję pontonów używanych do budowy mostów, czyniąc je praktycznie niezatapialnymi i dużo łatwiejszymi w transporcie1. Był inspektorem generalnym kolei żelaznych.

Zajmował się technikami nurkowania, udoskonalił konstrukcję dzwonu, hełmu i kombinezonu nurkowego, opracował metodę wysadzania obiektów po wodą i dowodził operacjami podnoszenia wraków okrętów, m.in. czyszcząc w ten sposób szlak wodny Tamizy. Pod koniec życia nadzorował rozwój Akademii Wojskowej Kompanii Wschodnioindyjskiej.

Najbardziej znaną jego publikacją była rozprawa o polityce wojskowej i instytucjach Imperium Brytyjskiego (An Essay on the Military Policy and Institutions of the British Empire), opublikowana w roku 1810 – traktowała o światowej roli Imperium po Rewolucji Amerykańskiej, przestrzegała przed przyjęciem postawy, która dziś nazywa się splendid isolation – „wspaniała izolacja”, nawoływała do ekspansjonizmu i „bezwzględności godnej zdobywców”.

Na portrecie: Major-General Charles William Pasley (ok. 1842; malarz: Charles Blair Leighton (1823-1855); olej na płótnie; płótno 93 x 81,5 cm; własność: Royal Engineers Museum, Library and Archive, Gillingham, Chatham, Kent, UK). <http://81.145.194.75/Details/collect/3551>

Charles Pasley (1824-1890), starszy syn sir Charlesa Williama, odznaczany wielokrotnie za swe osiągnięcia, był oficerem (zmarł w stopniu generała) wojsk inżynieryjnych JKM. Zasłużył się w Kanadzie, gdzie zakomenderował, by jego oddział geodetów dokonywał pomiarów wzdłuż Kanału Rideau… zimą, aby uniknąć moskitów, malarii i móc swobodnie poruszać się po bagnach i jeziorach, zamarzniętych na kamień. Największe osiągnięcia miał w Australii, gdzie został ministrem robót publicznych stanu Victoria. Pod jego kierownictwem wytyczono główne ulice Melbourne, wybudowano wiele budynków publicznych (m.in. gmach Parlamentu i Poczty), Ogród Botaniczny i Herbarium.

Na rysunku: Charles Pasley z artykułu „Our Parliamentary Representatives – Charles Pasley M.L.A.”. Newsletter (Doncaster-Templestowe Historical Society). Quarterly. 1975, August. <https://dt-hs.blogspot.com/2017/07/charles-pasley.html>

George Malcolm Pasley (1832-1863), młodszy syn sir Charlesa Williama, był oficerem artylerii, służył w Afryce Południowej i w Indiach, brał udział w Wojnie Krymskiej (1853-1856) i dosłużył się stopnia kapitana. Zmarł młodo, zapadając na chorobę psychiczną spowodowaną prawdopodobnie poważnym udarem słonecznym, jakiego doznał w Indiach.

Na ilustracji: Oprawiony rękopis pracy „Notatki na temat artylerii”, którego autorem jest George Malcom Pasley (Notes on Artillery by G. M. Pasley. Addiscombe, Surrey, 1848; manuskrypt ilustrowany; 352 strony; wydanie bibliofilskie). Jest to kompendium zawierające dane na temat sprzętu artyleryjskiego z połowy XIX wieku. Sprzedawca zaznacza, że młody wiek autora (16 lat) nie powinien zmylić nabywców, gdyż był on niezwykle uzdolniony: pierwsze ładunki detonował – pod okiem ojca – mając lat 7, a studia w akademii wojskowej rozpoczął mając lat 15. Prawdopodobnie dlatego za tom ten trzeba zapłacić €4678,00. Sprzedawca: James Cummins, Nowy Jork <https://biblio.ie/book/notes-artillery-pasley-george-malcolm/d/1206983753>

Który z nich mógł mieć związek z Arktyką na tyle silny, że jego nazwisko utrwalono w arktycznej geografii?

Skorupa orzecha włoskiego

Lektur, koniecznych do kontynuowania śledztwa, było wiele. Rozwiązanie przyniosła książka George’a Malcolma Thomsona The Search for the North-west Passage11. Nazwisko Pasley wymieniono w niej tylko dwa razy, ale kontekst okazał się bezcenny.

Thomson, opisując przygotowania i przebieg drugiej wyprawy arktycznej Johna Franklina eksplorującej tereny między estuariami Mackenzie and Coppermine (1825-1827), wspomina, że dla potrzeb tej ekspedycji płk Charles William Pasley skonstruował lekką (38,5 kg, dł. 2,8 m, szer. 1,4 m) składaną łódź płaskodenną, zwaną dla swych proporcji Walnut Shell – skorupa orzecha włoskiego.

Jednym z głównych zmartwień Franklina była budowa łodzi – wystarczająco lekkich, aby można je było przenosić podczas przepraw lądowych i wystarczająco mocnych, aby wytrzymały trudne warunki pogodowe na otwartym morzu. W stoczni w Woolwich zbudowano zaprojektowane przez niego trzy łodzie z mahoniu i jesionu. Jedna miała 26 stóp długości; pozostałe dwie 24 stopy. Ponadto pułkownik Pasley z Królewskich Wojsk Inżynieryjnych zaprojektował łódkę o wymiarach dziewięć na cztery i pół stopy, którą – ze względu na jej kształt – Walnut Shell. Ważyła 85 funtów i można ją było rozłożyć i przenieść w pięciu lub sześciu pakunkach, a później – w mniej niż dwadzieścia minut – ponownie złożyć. Wyposażona w tę nowatorską konstrukcję wyprawa Franklina byłaby w stanie przepłynąć wszelkie rzeki utrudniające wędrówkę, czyli wyeliminować ten czynnik, który omal nie doprowadził do całkowitej katastrofy wyprawy pierwszej.

Tak więc, z dwoma wodoodpornymi kombinezonami […], z bronią, bagnetami i wielką liczbą towarów, które mogłyby skusić Indian do przyjaznej współpracy, […] opuścili Liverpool 16 lutego 1825 roku na pokładzie amerykańskiego statku pocztowego Columbia. […] W połowie lipca 1825 ekspedycja dotarła do Fortu Chipewyan nad Jeziorem Athabasca i ruszyła na północ do Fortu Resolution nad Wielkim Jeziorem Niewolniczym.12                   

Przenośna łódź Walnut Shell, niesiona przez członka załogi Johna Franklina
ok. 1825-1827; malarz: nieznany; rysunek na papierze; 28 x 38,9 cm
Własność:
Royal Museum / National Maritime Museum, Greenwich, London
<https://www.rmg.co.uk/collections/objects/rmgc-object-101053>

Płynąc z nurtem Mackenzie ekspedycja dotarła do ujścia, czyli do Morza Beauforta w okolicach dzisiejszego Tuktoyaktuk. Tam została podzielona na dwie grupy. Franklin i piętnastu ludzi wyruszyli na zachód do Icy Cape na rosyjskiej wówczas Alasce. Jego przyjaciel i drugi lider wyprawy, John Richardson – przyrodnik i chirurg, ruszył z jedenastoma ludźmi na wschód, do ujścia Coppermine wpadającej do Zatoki Coronation, oddzielającej kontynent od Wyspy Wiktorii. „Skorupa orzecha” przypadła w udziale grupie Richardsona.

Po przebyciu 900 mil (ok. 1500 km) i osiągnięciu celu Richardson zawrócił, gdyż musiał zdążyć przed zimą do terenów zamieszkałych przez Europejczyków. Odwrót rozpoczął się 10 sierpnia 1825 r.

Podróżnicy porzucili wszystkie łodzie, które mieli ze sobą, zatrzymując tylko Walnut Shell – przenośną łódź pułkownika Pasley’a. Każdemu przydzielono dwadzieścia funtów pemikanu13, a inne zapasy i zapasy podzielono równo, tak że na osobę przypadał ładunek o wadze siedemdziesięciu dwóch funtów [32,5 kg]. O szóstej rano 10 sierpnia grupa rozpoczęła odwrót. Złożono i załadowano Walnut Shell. Tu jednak nadeszło rozczarowanie: łódka została zaprojektowana do przeprawiania się przez rzeki, a nie do holowania pod prąd przez ich silne bystrza. Dlatego też pozostawiono ją – choć niechętnie – wraz z połową worka mąki i pięcioma muszkietami. W gorący, parny dzień maszerujący ruszyli ponownie, każdy lżejszy o piętnaście funtów [6,8 kg] bagażu.14

Trasy pierwszej i drugiej wyprawy arktycznej Johna Franklina
Mapa za: McCoy, Roger M. „Sir John Franklin: A Failed Hero”. 2015-09-02. Portal: New World Exploration. <http://www.newworldexploration.com/explorers-tales-blog/sir-john-franklin-a-failed-hero>

Nb. druga arktyczna wyprawa Franklina była jego wyprawą najszczęśliwszą. Podczas pierwszej (1819) jedenaście z dwudziestu osób zmarło (dwóch w strzelaninie, dziewięciu z głodu). Podczas drugiej (1825-1827) nie zginął nikt. Podczas trzeciej (1845-1847) – zaginęły dwa statki (Erebus i Terror) z dowódcą i załogami, łącznie 129 osób.

Motyw, środki, okazja

W śledztwie mającym ustalić, który z Pasleyów jest patronem arktycznej zatoki, najważniejszy ślad prowadzi do sir Charlesa Williama Pasley’a (1780-1861), znanego ze swych wynalazków i udoskonaleń. W 1817 zaprojektował nowy typ rozkładanego i łatwego w transporcie pontonu, który armia JKM przyjęła natychmiast. W 1824 zbudował dla Franklina – również rozkładaną – „Skorupę orzecha włoskiego”, która zdała egzamin praktyczny celująco. Było to istotnym motywem, by jego imieniem nazwać jedną z zatok Półwyspu Boothia.

Środki do tego miał każdy, kto obeznany był z mapami, umiał skartować wybrzeże i miał moc decyzyjną w nadaniu nazwy. A więc: kapitanowie i kartografowie wypraw badawczych działających we wschodniej części Przejścia Północno-Zachodniego, na wodach oblewających od wschodu Półwysep Boothia.

Okazję miało wielu. W latach 1848-1859 ponad pięćdziesiąt ekspedycji poszukiwawczych operowało na południe od Cieśniny Lancastera w poszukiwaniu zaginionych ludzi i statków wyprawy Johna Franklina. I tam trzeba szukać ojca chrzestnego Zatoki Pasley’a.

Kto…?

Na pewno nie był to John Franklin, bo w okolicach Półwyspu Boothia on, jego ludzie i statki walczyli o życie, jak wiemy – bezskutecznie.

Trasa trzeciej wyprawy arktycznej Johna Franklina
Mapa za: McCoy, Roger M. „Sir John Franklin: A Failed Hero”. 2015-09-02. Portal: New World Exploration. <http://www.newworldexploration.com/explorers-tales-blog/sir-john-franklin-a-failed-hero>

W roku 1848 Admiralicja Brytyjska uznała wyprawę Franklina za zaginioną. Rozpoczęto akcje poszukiwawcze, finansowane tak z kiesy państwowej jak i prywatnej, bo ze śmiercią męża nie chciała się pogodzić Lady Jane Franklin. W latach 1848-1859 ponad pięćdziesiąt ekspedycji poszukiwawczych, brytyjskich i amerykańskich, operowało na północ i południe od Cieśniny Lancastera w poszukiwaniu zaginionych
Z całą pewnością był to więc któryś z kapitanów statków szukających Franklina.

Amerykanie?

Z góry możemy założyć, że nie zrobili tego Amerykanie. Gdyby nawet dotarli do zatoki, która dziś nosi nazwę Pasley Bay, na pewno nie nazwaliby jej imieniem jakiegoś brytyjskiego sapera, nawet w stopniu generalskim. Ale amerykańscy polarnicy do tej zatoki nie dotarli.

Istnieje mapa, wydana przez US Hydrographical Office prawdopodobnie w roku 1851, pokazująca wyniki amerykańskiej ekspedycji poszukującej Franklina w latach 1850-1851. Zachodnie wybrzeże Półwyspu Boothia kończy się na niej na Półwyspie Mikołaja (Cape Nicolas 1st) z dopiskiem pod spodem, że jest to miejsce, do którego najdalej dotarła wyprawa Jamesa Rossa w czerwcu roku 1831.

A Chart Illustrative of the Cruise of the American Arctic Expedition in Search of Sir John Franklin. In The Years 1850 & 51. Fitted out by Henry Grinnell Esq. of New York, Commanded by E.J. De Haven, Lieut. U.S. Navy. Compiled by Geo. P. Welsh, U.S.N. under the direction of M.F. Maury
Wyd.: Matthew Fontaine Maury, U.S. Hydrographical Office; miejsce i data: Washington D.C., ok. 1851; wymiary arkusza: 57,15 x 28.4 cm.
<https://www.raremaps.com/gallery/detail/53816/a-chart-illustrative-of-the-cruise-of-the-american-arctic-expedition-in-search-of-sir-john-franklin-in-the-years-1850-51-fitted-out-by-henry-grinnell-esq-of-new-york-commanded-by-ej-de-haven-lieut-us-navy-compiled-by-geo-p-welsh-usn-under-the-direction-of-mf-maury-mauryus-hydrographical-office>

Wyprawę finansował Henry Grinnell (1799-1874), magnat transportu morskiego, zaprzyjaźniony z wdową Lady Jane Franklin. Na poszukiwania wypłynęły dwa statki, USS Rescue i USS Advance, którymi dowodził porucznik Edwin De Haven.

Amerykanów możemy więc ze śledztwa wyłączyć. Zostają Brytyjczycy.

Brytyjczycy?

Sir John Ross polarnik ze Szkocji, który – mając 72 lata – poprowadził w roku 1850 szkuner Felix do Cieśniny Lancastera w poszukiwaniu załóg i statków Franklina?

Szkocki chirurg i polarnik John Rae, dla którego wyprawa poszukiwawcza, była kolejną ekspedycją arktyczną, gdyż pracował i wędrował za kołem polarnym od lat? To on właśnie jako pierwszy zdobył w roku 1853 wiadomości o losach załogi Franklina, które uzyskał od Inuitów. Otrzymał za to najpierw wysoką nagrodę pieniężną, a później falę społecznego ostracyzmu (dziś nazywamy to hejtem), bowiem powtórzył za Inukiem, że rozbitkowie uprawiali kanibalizm – opinia publiczna zawyła ze zgrozy, albowiem bohaterowie narodowi, którzy złożyli swe życia na ołtarzu nauki, w dodatku biali i to Brytyjczycy, takich rzeczy czynić nie mogli. Nb. to właśnie Rae jako pierwszy ustalił, że Przejście Północno-Zachodnie jest nieprzerwanym ciągiem wodnym, teoretycznie możliwym do żeglugi, czego w praktyce dowiódł Amundsen. Zaś badania archeologiczne w wieku XX fakt kanibalizmu potwierdziły.

Edward Belcher, admirał, hydrograf i podróżnik, znany z tego, że każdy statek, którym komenderuje, zamienia w pływające piekło, który w roku 1852 poprowadził na północ pięć statków?

Jednym z jego kapitanów w tej eskadrze był 34-letni Francis Leopold McClintock, który – gdy jego Intrepid został unieruchomiony przez lody – podjął, i szczęśliwie zakończył, wyprawę lądową z saniami na północny-zachód, podczas której pokonał 2300 km i odkrył Wyspę Księcia Patryka.

A może tenże Francis Leopold McClintock, który wschodnią część Przejścia Północno-Zachodniego penetrował na statku Fox w latach 1857-1859?

Desperacja wdowy

W roku 1854 Admiralicja Brytyjska uznała członków wyprawy Franklina za zmarłych. Lady Jane Franklin nie chciała o tym słyszeć, przekonana, że jej mąż żyje i że dotychczasowe poszukiwania prowadzone były na terenach, do których Erebus i Terror nigdy nie dotarły: szukano na zachód i północ od Cieśniny Lancastera, a przecież Rae – choć kanibalistyczny oszczerca – słyszał o rozbitkach na południe od Wyspy Króla Williama, zaś jedną z szalup HMS Terror znaleziono u ujścia Rzeki Wielkiej Ryby (dziś zwanej od nazwiska jej europejskiego odkrywcy, którym był George Back). Miała rację, niestety, tylko w kwestii drugiej.

Lady Jane kupiła więc – a była to już piąta finansowana przez nią wyprawa ratownicza – żagloparowiec Fox.

Żagloparowiec Fox, ożaglowany jako bark
(ok. 1855; malarz: nieznany; olej na płótnie; 51 x 76 cm; Royal Museum / National Maritime Museum, Greenwich, London
< https://www.rmg.co.uk/collections/objects/rmgc-object-14824>

Zapłaciła za wzmocnienie kadłuba przed żeglugą w lodach i wysłała w Przejście Północno-Zachodnie pod dowództwem Francisa Leopolda McClintocka, instruując, by wpłynął w Cieśninę Peela i prowadził poszukiwania wzdłuż Półwyspu Boothia na południe.

Sir (Francis) Leopold McClintock
(1859; malarz: Stephen Pearce, 1819-1904; olej na płótnie; 127 x 102 cm;
obraz namalowany na zamówienie Lady Jane Franklin, po jej śmierci przekazany do National Portrait Gallery, London)
<https://www.npg.org.uk/collections/search/portrait/mw04104/Sir-Francis-Leopold-McClintock?LinkID=mp02864&role=sit&rNo=2>

Fox wypłynął z Aberdeen 1 lipca 1857 r., a z Grenlandii 12 sierpnia. Za późno! Pod koniec sierpnia lodowy pak w Cieśninie Lancastera już gęstniał, Peel Sound była nieżeglowna, a wpłynięcie w Cieśninę Księcia Regenta zakończyło się w połowie września – lód przetrzymał tam Foxa przez 220 dni.

Podczas następnej zimy Foxa skuł lód w Peel Sound – ekspedycja zimowała już z obu stron Wyspy Somerset, a dalej na południe płynąć się nie dało. Załoga prowadziła więc rekonesans na saniach – ciągniętych przez psy i ludzi. McClintock, by ich wysiłek uczynić lżejszym, stawiał na saniach maszty i żagle, doczepiał latawce, a marynarze widząc, że ich praca jest doceniana, dawali z siebie wszystko. Pracę wykonali zaiste heroiczną. Obeszli prawie całą Wyspę Księcia Walii, wzdłuż zachodniego wybrzeża Półwyspu Boothia doszli do Wyspy Króla Williama, którą okrążyli, dotarli wreszcie do ujścia Back River.

Trasa wyprawy poszukiwawczej (1857-1859), którą dowodził kpt. Francis Leopold McClintock

Gdy 21 września 1859 r. Fox zacumował w Portsmouth15, McClintock pojechał do Londynu z meldunkiem dla Admiralicji. Przywiózł ogromną ilość przedmiotów należących do załóg Franklina, które odkupił od Inuitów, listy pisane przez ich kolejnych dowódców i zostawione w kamiennych kopcach oraz obszerną dokumentację znalezisk, grobów, szkieletów. Zdanie w jednym ze odzyskanych listów nie pozostawiało żadnych wątpliwości: sir John Franklin zmarł 11 czerwca 1847 r.

McClintock – być może pamiętając, czego doświadczył Rae, a być może sam z siebie – przywiezione do Londynu przedmioty nazwał relikwiami narodowymi.

Lektury

Przyjemnie było czytać i szperać w arktycznych dokumentach podczas tropikalnego lata. Lektur nie brakło, bowiem pisemne świadectwa zostawiła większość dowódców.

Książkę o poszukiwaniu ekspedycji Franklina napisał John Ross16.

Kilka publikacji na ten temat zostawił John Rae17.

Podsumowanie żeglugi śladami Franklina wydał drukiem Edward Belcher18.

Wreszcie: w roku 1859 status bestsellera zyskała natychmiast książka McClintocka Podróż ‘Foxa’ po arktycznych morzach19, której nowe wydania drukowano co roku przez kilka kolejnych lat – autor opisał w niej dokonania prowadzonej przez siebie ekspedycji, ale jednocześnie stworzył hagiograficzny obraz Johna Franklina i jego załogi.

Strona tytułowa pierwszego wydania The Voyage of the ‘Fox’ in the Arctic Seas. A Narrative of the Discovery of the Fate of Sir John Franklin and his Companions z roku 1859;
data, jaką autor,
Captain M’Clintock, postawił pod tekstem to 24 listopada 1859.
(London, UK : John Murray, Publisher to the Admiralty, 1859)

Francis Leopold McClintock

W książce McClintocka są dwa dowody, które kwestię „kto i kiedy nazwał zatokę na Półwyspie Boothia Zatoką Pasley’a i czyje nazwisko w ten sposób uwiecznił?” rozstrzygają jednoznacznie: nazwał ją kapitan Francis Leopold McClintock podczas arktycznej ekspedycji w latach 1857-1859, a uwiecznionym jest Sir Charles William Pasley.

Dowodem pierwszym jest cytat. Pisze McClintock:

Nazwy, które nadałem moim odkryciom, to, z wyjątkiem tych, którymi starałem się uhonorować członków zaginionej wyprawy, nazwiska aktywnych zwolenników niedawnych poszukiwań i przyjaciół Franklina i jego towarzyszy, chociaż takie nazwiska są dalekie od wyczerpania liczby tych, którzy mają najwyższe roszczenia do wyróżnienia z obu powodów.

Należy zauważyć, że powstrzymałem się od powtarzania nazwisk, które zostały już upamiętnione przez poprzednich dowódców, a które w związku z tym znajdują się już na naszych mapach.

Oprócz osób już wymienionych w narracji: Sir Thomas D. Acland, jeden z najbardziej gorliwych promotorów poszukiwań, zarówno w Izbie Gmin, jak i poza nią; Monsieur De la Roquette, wiceprezes Towarzystwa Geograficznego Paryża i autor interesującej biografii Franklina; kontradmirał Fitzroy; i generał dywizji Pasley z Królewskich Wojsk Inżynieryjnych, zajmują wysokie miejsce wśród tych, których miałem zaszczyt uhonorować.20

Dowód drugi również nie pozostawia miejsca na żadne wątpliwości. Jest to mapa dołączona do pierwszego wydania tejże książki McClintocka, z roku 1859.

Dwa fragmenty mapy dołączonej do pierwszego wydania książki The Voyage of the ‘Fox’ in the Arctic Seas, z roku 1859.
Z lewej – fragment zachodniego wybrzeża Półwyspu Boothia z naniesioną nazwą „Pasley B.”
Z prawej – tytuł mapy: „Map of a Portion of the Arctic Shores of America to Accompany Capt. McClintock’s narrative. Compiled by John Arrowsmith, 1859”

Jest jeszcze dowód trzeci, pośredni: Clements Markham w biografii kapitana McClintocka umieścił nazwę Pasley Bay w dziale „Names given by McClintock after the voyage of the Fox”21. Nie podał poza tym żadnych szczegółów, dlatego uważam to tylko za argument posiłkowy.

Ale żadnych innych argumentów, poza pierwszymi dwoma, nie trzeba. C.b.d.d.

Kazimierz Robak
7 lipca 2024

O życiu i przygodach Wojciecha Jacobsona, w tym o jego wspólnej żegludze z Ludomirem Mączką, przeczytacie w antologii opowiadań i reportaży:

                                                   

Wojciech Jacobson: Od równika do bieguna, czyli „Marią” do Hawru… i dalej,
Estimark, 2022

Nominowana do literackiej nagrody im. Teligi za rok 2023.

Można ją jeszcze kupić
u Wydawcy (tel. +48 604 555 115; kontakt.estimark@gmail.com),
na Allegro <https://allegro.pl/oferta/ksiazka-wojciecha-jacobsona-od-rownika-do-bieguna-13032408748>
w księgarni Wydawnictwa Nautica <https://wydawnictwonautica.pl/pl/p/Od-rownika-do-bieguna-czyli-Maria-do-Hawru…-i-dalej/322>

Żeglarski życiorys kpt. Wojciecha Jacobsona przedstawia też książka 

<https://swiatloczule.com/product/zeglarskie-kto-jest-kim-w-jacobson-k-robak/>

Kazimierz Robak – Żeglarskie ‘kto jest kim’: Wojciech Jacobson,
Dobry Noe Press, 2022

Nominowana do:
literackiej nagrody im. Teligi za rok 2022
Nagrody Żeglarskiej Szczecina 2022.

Drugie wydanie (380 stron, kilkaset map i ilustracji) jest jeszcze do nabycia
u Wydawcy <https://swiatloczule.com/product/zeglarskie-kto-jest-kim-w-jacobson-k-robak/>
w księgarniach internetowych (m.in. Wydawnictwa Nautica <https://wydawnictwonautica.pl/wojciechjacobson.pl>).

Recenzję przeczytacie TU <https://zeglarski.info/artykuly/zeglarskie-kto-jest-kim-wojciech-jacobson/>.

Obie książki uzupełniają się jak dwie części dużej całości,
bo gdy dwóch pisze o tym samym, to na pewno nie tak samo i niekoniecznie to samo.

PERIPLUS.pl < https://periplus.pl/>
<
https://periplus.pl/archiwa/15891>

___________________________________

1 RCMPV St. Roch – szkuner Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej (Royal Canadian Mounted Police), drugi statek, który przepłynął przez Przejście Północno-Zachodnie (po slupie Gjøa Roalda Amundsena, 1903-1906), 1940-06-23 Vancouver BC – 1942-10-11 Halifax NS, 841 dni; pierwszy statek, który powtórzył ten wyczyn (1944, E-W) i w dodatku przepłynął tę trasę w ciągu jednego sezonu żeglugowego (1944-07-22 Halifax NS – 1944-10-16 Vancouver BC; 86 dni); pierwszy statek, który opłynął Amerykę Północną przez Przejście Północno-Zachodnie i Kanał Panamski (1950). Wszystkie te rejsy prowadził kpt. Henry Asbjørn Larsen (1899-1964).
Zwodowany: 1928-05-07; projekt: Tom Halliday (z użyciem wielu rozwiązań stosowanych na zbudowanym w 1917 r. w Norwegii trzymasztowym szkunerze gaflowym
Maud, 36,5 m dł., na którym Roald Amundsen płynął Przejściem Północno-Wschodnim w latach 1918-1924); budowa: stocznia Burrard Shipbuilding & Dry Dock Co., North Vancouver BC; kadłub: drewno (daglezja zielona i drewno eukaliptusa zw. drzewem żelaznym); dziób okuty (1940) 13-milimetrową blachą stalową; przeznaczenie: jednostka zaopatrzeniowa RCMP; dł.: 31,78 m (104 ft 3 in), szer.: 7,54 m (24 ft 9 in), zanurz. maks. 3,81 m (12 ft 6 in), wyporność: 328 t; napęd: 5 żagli (226 m2) i silnik wysokoprężny 150 KM (112 kW); generator dieslowski 18 KM (od 1940).
Od roku 1954 RCMPV
St. Roch jest statkiem-muzeum eksponowanym w Vancouver BC.

2 Jacobson, Wojciech. ►Od równika do bieguna, czyli „Marią” do Hawru… i dalej.◄ Szczecin : Estimark, 2022; str. 155. <https://allegro.pl/oferta/ksiazka-wojciecha-jacobsona-od-rownika-do-bieguna-13032408748>
Jacobson, Wojciech. ►„Cairn dla Ludka”.
Periplus.pl◄ <https://periplus.pl/archiwa/15891>

3 <https://periplus.pl/archiwa/15891>. Przytacza tam m.in. relację insp. Kena Burtona z Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej (Royal Canadian Mounted Police), kapitana jednostki St. Roch II, która – w 60. rocznicę rejsu Larsena i 50. rocznicę zamknięcia przez niego pętli wokół Ameryki Północnej przez Przejście Północno-Zachodnie – płynęła jego śladem1.

4 Wojciech Jacobson uzyskał relację insp. Burtona za pośrednictwem Wojciecha Victora Wejera, Przedstawiciela ds. Przejścia Północno-Zachodniego z ramienia Ocean Cruising Club, autora kolejnych wydań locji Przejścia. Patrz: ►„Wojciech Wejer i Przejście Północno-Zachodnie”◄ <https://periplus.pl/archiwa/12209>

5 Email Kena Burtona do W. V. Wejera, 2022-05-15. W: email Wojciecha Victora Wejera do Wojciecha Jacobsona, 2022-05-15. W archiwum autora.

6 Od 1 lutego 1920 r., po połączeniu z kanadyjską Dominion Police, była to Kanadyjska Królewska Policja Konna (Royal Canadian Mounted Police – RCMP).


7 Jednym ze źródeł jest artykuł: Boles, Sheldon. „Cpl. Ernest Pasley’s Contributions”. 2012-10-18. Portal: RCMP. Scarlet and Gold. Veterans’ Association – Vancouver Division. <http://www.rcmpveteransvancouver.com/cpl-ernest-pasleys-contributions/>

8 Właśnie dla odróżnienia go od wszystkich innych Pasleyów, za każdym razem, wbrew wymogom stylistyki, wymieniam jego nazwisko wraz z imieniem.

9 Interesujące i bogato ilustrowane studium na temat wyprawy Franklina ukazało się w roku 2022 nakładem Wydawnictwa Nautica. Patrz: Hutchinson, Gillian. Ekspedycja Sir Johna Franklina na HMS Erebus i HMS Terror. Zaginieni i odnalezieni. Tłum. Janusz Stawiński. Warszawa : Wyd. Nautica, 2022. ISBN 978-83-66846-22-7. <https://wydawnictwonautica.pl/pl/p/Ekspedycja-Sir-Johna-Franklina-na-HMS-Erebus-i-HMS-Terror.-Zaginieni-i-odnalezieni-.Ebook-pdf/283> Książka jest dostępna także jako ebook.

10 Feschuk, Michael. „That we should build a bridge. British Army pontoon bridges and ferries”. Portal: Military Review. Top War. 2021-12-23. <https://en.topwar.ru/190334-chto-nam-stoit-most-postroit-pontonnye-mosty-i-paromy-armii-velikobritanii.html>

11 Thomson, George Malcolm. The Search for the North-west Passage. New York, N.Y. : Macmillan Publishing Co., 1975.

12 Thomson, George Malcolm. The Search for the North-west Passage. New York, N.Y. : Macmillan Publishing Co., 1975; s. 201.

13 Pemikan (kri: pimîhkân, pemmicane, czyli tłuszcz) – suszone mięso. Nazwą tą określa się zakonserwowane przez suszenie na słońcu chude mięso upolowanych zwierząt (najczęściej bizonów, łosi lub jeleni) lub ryb, pokrojone w cienkie paski lub plastry, następnie rozdrobnione, wymieszane z bizonim łojem i kwaśnymi jagodami lub suszonymi rajskimi jabłkami, po czym umieszczane w zszytych ze skóry jeleni długich, wąskich rurkach lub bochenkach. Skórzany wałek wypełniony pemikanem potrafił osiągać długość 90 cm. Wiki <https://pl.wikipedia.org/wiki/Pemikan>.

14 Thomson, George Malcolm. The Search for the North-west Passage. New York, N.Y. : Macmillan Publishing Co., 1975; s. 211.

15 W londyńskim doku Blackwall Fox zacumował 23 września 1859 r.

16 Ross, John. Rear Admiral Sir John Franklin : A Narrative of the Circumstances and Causes Which Led to the Failure of the Searching Expeditions Sent by Government and Others for the Rescue of Sir John Franklin. London, UK : Longmans, Green, Brown & Longmans, 1855.

17 Rae, John. Map of the Arctic Exploration, With Information Respecting Sir John Franklin’s Missing Party. Royal Geographical Society, 1855
Rae, John.
The Arctic Journals of John Rae. Victoria, B.C. : TouchWood Editions, 2012.
Rae, John.
John Rae, Arctic explorer : the unfinished autobiography. Edmonton, CA-AB : Polynya Press / University of Alberta Press, 2018
Rae, John, and Robert M’Clure.
The Melancholy Fate of Sir John Franklin and His Party, As Disclosed in Dr. Rae’s Report : Together with the Despatches and Letters of Captain M’Clure, and Other Officers Employed in the Arctic Expeditions. London, UK : John Betts, 1854.

18 Belcher, Edward, et al. The Last of the Arctic Voyages : Being a Narrative of the Expedition in H.m.s. Assistance, Under the Command of Captain Sir Edward Belcher, C.b., in Search of Sir John Franklin, during the Years 1852-53-54. London, UK : Lovell Reeve, 1855.

19 M’Clintock, Francis Leopold. The Voyage of the ‘Fox’ in the Arctic Seas. A Narrative of the Discovery of the Fate of Sir John Franklin and his Companions. London, UK : John Murray, Publisher to the Admiralty, 1859.

20 The names I have given to my discoveries are, with the exception of those by which I have endeavored to honor the members of the lost expedition, the names of active supporters of the recent search, and friends of Franklin and his companions, though such names are far from exhausting the number of those who have the highest claims to distinction on both grounds.
It will be observed that I have refrained from repeating names which have already been commemorated by preceding commanders, and which therefore are already in our charts. Besides the individuals already mentioned in the narrative, Sir Thomas D. Acland, one of the most zealous promoters of the search, both in and out of the House of Commons; Monsieur De la Roquette, Vice-President of the Geographical Society of Paris, and author of an interesting biography of Franklin; Rear-Admiral Fitzroy; and Major-General Pasley, R.E., stand high amongst those whom it has been my privilege to honor.
[M’Clintock, Francis Leopold. The Voyage of the ‘Fox’ in the Arctic Seas. A Narrative of the Discovery of the Fate of Sir John Franklin and his Companions. London, UK : John Murray, Publisher to the Admiralty, 1859; s. 349-350.]

21 Markham, Clements R. Life of Admiral Sir Leopold McClintock. Cambridge, UK : Cambridge UP, 2014 (wydanie pierwsze: Murray, 1909); s. 345.

________________________________________________________
Kazimierz Robak – filolog, historyk, dziennikarz, żeglarz, obecnie wykładowca akademicki w USA; uczestnik antarktycznego rejsu „Pogorii” (1980/1981), organizator i uczestnik pierwszej Szkoły pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego 1983/1984 na „Pogorii” (kierownik sekretariatu i nauczyciel); dyrektor i nauczyciel SzPŻ KB na „Pogorii” 2013, 2015 i 2016; założyciel portalu Periplus.pl <https://periplus.pl/> i współautor portalu Żeglujmy Razem <https://zeglujmyrazem.com/>; autor książek, m.in. „Pogorią na koniec świata” (1983), „Szkoła” (1986), „Gibraltar: Cieśnina – Skała – Państwo” (2012), „Żeglarskie 'kto jest kim’: Krzysztof Baranowski” (2018),”Żeglarskie 'kto jest kim’: Wojciech Jacobson” (2022), „Co za kot!” (2022), „Z Pogorią na śpiew i życie” (2023).

Ludomir Mączka: Listy z wyprawy na „Śmiałym”

Z zachowanej bogatej korespondencji i zapisków Ludomira Mączki uwagę zwracają teksty z lat wyprawy jachtem „Śmiały” dookoła Ameryki Południowej1, w którym to rejsie na trasie od Buenos Aires ich Autor uczestniczył. Wyprawa zorganizowana przez Polskie Towarzystwo Geograficzne była dużym przedsięwzięciem mającym – obok żeglarskiego i sportowego jak wówczas uznały i doceniły to władze polityczne – także wymiar naukowo-badawczy.

Załogę tworzyły osoby z kwalifikacjami i doświadczeniem w żeglarstwie morskim, a także pracujące naukowo w dziedzinach będących przedmiotem podejmowanych w trakcie rejsu badań.

Ludomir Mączka, zakwalifikowany na rejs jako osoba zapasowa, dołączył do załogi w momencie jej uszczuplenia z przyczyn zdrowotnych przez jednego z uczestników.

Pozostawione zapiski i listy są pełne osobistych spostrzeżeń, refleksji i ocen Mączki; nierzadko dotykają wzajemnych relacji osób przebywających przez tak długi czas w małej przestrzeni jachtu, w warunkach dalekich od zapewniających względny spokój psychiczny.

(zs)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

9 II 1966 r, s/y „Śmiały”, godzina 23

Wachtę mam od 0800 – 14 i od 2000 do 0200. Teraz jest 2300 i coś tam. Bronek siedzi na sterze, płyniemy fordewindem. Pierwszy raz pomyślny wiatr. Trzy dni mieliśmy coś w rodzaju sztormu. Takie 7o B, ale uczciwe. Pękł fok i grot bawełniany, teraz postawiliśmy dakrony, a te są w szyciu. Nawet postawiliśmy żagle sztormowe, ale właściwie już na koniec. Zajęcia na jachcie sporo. Szycie żagli, stawianie, zrzucanie, itp., ale cóż, to już te sławne „roaring forties”, ale jak na razie to jeszcze nie jest źle. Na morzu wszystko się układa dobrze. To ta rutyna życia okrętowego, dzień za dniem, od wachty do wachty. Chwile peredyszki przy sterze, spokój nocnej wachty. Świecące morze, księżyc, fale już tutaj długie, no i Krzyż Południa i to wcale nie taki brzydki i charakterystyczny gwiazdozbiór, choć Orion jest ładniejszy i też świeci.

Koryto jest dobre i dużo. Krzyś Baranowski stara się nas dobrze wyżywić. Najbardziej mi się podobało jak wyszedł z kawałkiem mięsa z puszki aby Wojciechowski spróbował.

Podział wacht: I – Knabe, Wojciechowski, II – ja i Siadek.

Astro to jakoś tak nam wychodzi słabo, bo różnica po 30 mil od pozycji zliczonej. Ostatnią zrobił Bolek i to jest na razie obowiązujące (czy dobra to nie wiem). Czekam aż się księżyc trochę podniesie i spróbuję go zrobić, a nuż się uda. Bolek na morzu jest całkiem O.K., a reszta stara się jak może i jest całkiem miło.

11 II 66.

Pogoda podła, deszcze, wiatry 6-7o w porywach do 8o i to ze złych kierunków. Stawiamy i zrzucamy żagle sztormowe, bo normalne są słabe. Dakrony za cienkie i już trochę nadgryzione zębem czasu, bawełna trochę sparciała. Dość zimno około 10o Celsjusza, no i trochę zaczyna to nudzić. Kartka jest sponiewierana, ale to pisane w warunkach bojowych i chwilę była w kieszeni w akcji. Godzina 2300. Wachta. Wiatr 4o – chmurno. Cztery rumby w prawo błyska daleko latarnia Punta Delgada. Jacht idzie monotonnie na zarefowanym grocie, sztormowym foku i bezanie, bo to nie wiadomo co w nocy. Bolek z Bronkiem grają w karty, Baranowski pisze artykuł, Jurek Knabe i Wojciechowski śpią, a ja w nawigacyjnej uczę się hiszpańskiego i zaglądam co się dzieje. Prawie idylla tylko wiatr niekorzystny i już tydzień dyndamy do tego Puerto Deseado. Wojciechowski naprawił siatkę planktonową, bo mamy pobrać dla …. próbki (współpraca naukowa) i oddać w Puerto Deseado. Trochę poreperowaliśmy bawełnianego grota. Te nocne godziny są najmilsze, jeśli oczywiście jest jako taka pogoda. Buty gumowe mam już prawie suche, sztormiak też. Za chwilę zajrzę do kambuza, aby coś wrąbać.Czosnek ze starą słoniną, takie już żółte, potem może trochę yerba mate no i jakoś do 0200 zejdzie. Do Deseado jeszcze ca 250 Mm. Tam się wyszykujemy na Magellana. To Deseado to dość podła dziura, sądząc z mapy, locji i wieści. Coś chyba 5000 mieszkańców.

Ludomir

___________________________________

  1. Wyprawa jachtem „Śmiały” (Lc – 18m, S-144m2) dookoła Ameryki Południowej w okresie od 29 lipca 1965 do 30 października 1966 roku zorganizowana pod patronatem Polskiego Towarzystwa Geograficznego o charakterze naukowo-badawczym. Trasa rejsu: Szczecin, Wyspy Kanaryjskie, Wyspy Zielonego Przylądka, Argentyna, Cieśnina Magellana, Chile, Kanał Panamski, Karaiby, Szczecin. Załogę stanowili: Bolesław Kowalski – kapitan, Tomasz Romer – I of icer (płynął do Santos, Brazylia), Jerzy Knabe – I oficer od Rio de Janeiro, Bronisław Siadek, Tadeusz Wilgat – kierownik naukowy wyprawy (płynął na trasie Puerto Montt, Chile – Kanał Panamski), Krzysztof Wojciechowski, Krzysztof Baranowski, Mieczysław Kluge (brał udział w pierwszym etapie rejsu do Wlk. Brytanii), Ludomir Mączka (uczestniczył w wyprawie od Buenos Aires).

_______________________________________________________________________________________________________
Ludomir Mączka – ur. 22.05.1926 r. we Lwowie, zm 30.01.2006 w Szczecinie, żeglarz, geolog. Na jachcie „Maria” w latach 1973-1991 żeglował w rejsie wokółziemskim. W latach 1984-1988 na jachcie „Vagabond 2”, wraz z W. Jacobsonem i na różnych odcinkach innymi żeglarzami, przepłynął Przejściem Północno-Zachodnim (NWP). Laureat wielu nagród, m.in. Rejs Roku -1984,1988, 2003, Kolosy -2001: Super Kolos 2001,Conrady -2003.