W latach 1965-1966 Polskie Towarzystwo Geograficzne zorganizowało wyprawę naukowo-żeglarską na jachcie Śmiały dookoła Ameryki Południowej. Pomysł wyprawy wyszedł z redakcji miesięcznika Poznaj Świat, od redaktora Bronisława Siadka. Trasę rejsu zaplanowano ze Szczecina przez Atlantyk do wschodnich wybrżeży Ameryki Południowej i dalej przez Cieśninę Magellana, Patagonię, zachodnie wybrzeża Ameryki Płd, wyspy Galapagos, Kanałem Panamskim na Atlantyk i powrót do Polski. Spośród wielu kandydatów do udziału w wyprawie wybrano osoby z doświadczeniem żeglarskim, jak i przygotowaniem naukowym w badaniach terenowych objętych programem wyprawy.
Ludomir Mączka znalazł się w załodze wyprawy, lecz jako członek rezerwowy. Ze Szczecina na Śmiałym nie wypłynął, ale ponieważ w pierwszym etapie rejsu, w Londynie, z przyczyn zdrowotnych, musiał opuścić wyprawę jeden z członków załogi, więc Ludek wypłynął z Gdyni statkiem PLO m/s Wyspiański, aby dołączyć do załogi Śmiałego w Buenos Aires.
Publikowane poniżej listy Ludomira Mączki do przyjaciół i znajomych w Polsce są o tyle odmienne od dotychczasowej korespondencji żeglarza, że pokazują świat oglądany w rejsie, ale tym razem z pozycji pasażera statku handlowego; nawet nie załoganta. (zs)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
2350 (kotwica) Santos. 12.12. ʍ w Santos ok. 0700, pada deszcz. Port wzdłuż jakby rzeki. To wejście na jakieś rozlewisko – lagunę czy coś takiego. Do miasta kawałek przez taką dość zakazaną dzielnicę małych domków. Tutaj można pewnie oberwać.
13 XII, poniedziałek. Wczoraj byłem z tym Mirkiem (współtowarzysz podróży z kabiny na statku – przyp. red.) w São Paulo. Szukaliśmy ich znajomych. Przez to nie obejrzałem może paru ciekawych rzeczy, jechałem autobusem, a nie pociągiem jak planowałem, no ale trudno, taki los. Droga do São Paulo naprzód idzie taką napływową śródgórską doliną, która tak na pierwszy rzut oka wygląda na zasypaną przez dużą zatokę. Potem zaczyna piąć się stromo serpentynami i tunelami do góry. Chyba na jakieś 800-1000 m npm. Góry z jakiś chyba gnejsów i innych skał krystalicznych.Gleba wszędzie tutaj czerwona, a raczej czerwono-brunatna. Po drodze punkty kontrolne z policją, ale tylko machają ręką, aby jechać dalej. Lasy nieco inne niż u nas, jakieś takie – powiedziałbym, że zieleń jest ciemniejsza. Wrażenie psuje kupa reklam ustawiona na rusztowaniach. To wpływ USA, ale paskudny, szpeci naprawdę piękny krajobraz. Na górze, a raczej na płaskowyżu, cały szereg jezior i jeziorek, chyba zaporowe dla wodociągów, bo widziałem coś w rodzaju stacji pomp i rurociągi. Na jeziorkach widać kilka przystani z motorówkami. Ruch samochodów znaczny i jeżdżą dość szybko. Tak jakby São Paulo, dla mnie raczej coś pośredniego między miastem europejskim i amerykańskim. Dużo większe od Rio, klimat też lepszy, ale wydało mi się trochę bezbarwne. Murzynów bardzo mało, tak jak i w Santos. Przedmieście europejskie, raczej brzydkie, choć takich favelos jak w Rio nie widziałem.
W São Paulo szukaliśmy wskazanego adresu bardzo długo, bo tutaj taksówkami nawet na lotnisko nie znają drogi. To jest ponoć charakterystyczne dla taksówkarzy w São Paulo i Rio. Wreszcie znaleźliśmy tę Avenidę głęboko za miastem, koło lotniska, ale nikogo nie było. Zostawiliśmy tę torbę w stolarni, zapoznaliśmy się z psem – taki młody przyjacielski kundel i po dłuższym błądzeniu ok. 2100 byliśmy z powrotem na statku. Droga powrotna była jeszcze ciekawsza, bo w dół do rzeki, większe wrażenie. Padał deszcz, później nawet lało, ale już byliśmy w mieście. Deszcz był ciepły. Nauka dla mnie, że trzeba dobrze patrzeć, jak i którędy się jedzie, bo dogadać się trudno, trudniej niż w Mongolii. Chyba Mongołowie to jednak wcale nie gorsi, a może i bystrzejsi, od przeciętnego Mulata. Jednak ta biało-czarna mieszanka może nawet czasem dość ładna, ale mózgowcy to oni nie są.
Dzisiaj tylko wyskoczyłem na jakieś 2-3 godz. do miasta. Obejrzałem Santos, ale po Rio i nawet São Paulo – trudno coś o nim napisać. Jeżdżą tramwaje, takie jak w Rio. Plaże ponoć brudne (wg relacji Petera). W mieście trochę punktowców, kupa niskich domków i zaułków, dość parno. Peter pojechał do São Paulo, ja zostałem pomóc wyemigrować pp. Miłaszewskim. Egzotyka to patrzeć na robotników, drugą stronę rzeki, góry, łódź z bananami przy burcie. Ciemne góry, palmy i gorące, wilgotne powietrze. Do pocenia się przyzwyczaiłem, to tylko z początku trochę przeszkadza, teraz już przestało.
Jutro chyba wypłyniemy do Buenos. Patrzyłem na plan miasta. Ujście rzeczywiście nazwane jest Estuario. Byłem na plaży, taka Copacabana z przeceny. Trochę punktowców, nawet dość ładnie utrzymany bulwarek z palmami, sraczyki, ale na plaży kupa śmiecia, mimo że przegrzebują plażę spychaczami. No i, o co już nie można winić mieszkańców, piasek jest silnie zielony, bo to nie jest piasek morski tylko trochę przemyte aluwia, a woda morska strąca i koaguluje ???, podczas gdy plaże Rio – Copacabana, Ipanema i Leblon – to plaże typu bay-head beach, gdzie materiał piaszczysty donoszony jest z morza, a przylądek przeciwdziała transportowi piasku wzdłuż brzegów.
Ze statku widok na stronę przeciwną miasta jest jakby dekoracją do Conrada. Niskie brzegi, podmokłe, zarośnięte niskimi krzakami, ciągną się głęboko w głąb lądu. Nieco z boku niskie domki kryte czerwoną dachówką. Domki te są bardzo ciekawe. Małe. Front tak ok. 3-4 m, często na słupach nad ziemią, za to dość długie. Jeśli chodzi o czystość, to od wychuchanych do ruder. Przeważnie parterowe, czasami piętrowe. Telewizorów kupa. Materiał – cegła lub drzewo. Opalanie, przeważnie gaz z butli. To oczywiście takie średnie domki na biedniejszym przedmieściu.
No, sąsiedzi się już wyprowadzili. Wcale mi to nie przeszkadza, że siedzę sam, a właściwie leżę. Radio gra i piszę te bajki. Mirek zostawił zbitą podstawkę pod mydło, ale tak ułożoną aby nie było widać, to trochę śmieszne i dziecinne, ale trochę złości, bo głupie.
14 XII, wtorek. Za chwilę wychodzimy do Buenos. Jest 2000 LT. Przed południem, do ok. 1400 łaziłem z Peterem po mieście i plaży. Wziąłem z plaży garść piasku. Bardzo dużo miki. Przepiliśmy (na Coca Cola) resztę cruseirów. Potem przesiedzieliśmy ze 3 godziny nad mapą Brazylii i okolic snując względnie słuchając planów P.
I tak trochę się cieszę, że niedługo Buenos, trochę mi żal i trochę mam taki jakby lekki niepokój. Jak to będzie.
Wieczór jest piękny, ciepły, parny, rzeka ciemna, dalej czarne prawie góry. Chmury takie deszczowe, światła statków, miasta i znowu pożegnanie Santos, w perspektywie Buenos i tak już, aż do końca.
15 XII 1965. W drodze do Buenos. Całkiem miło jak pasażerów mało. ????? chora i jej praktycznie nie ma. Z Peterem trenuję niemiecki. Trochę deszczu, pochmurno i zimno, 21o C. Noc była deszczowa, trochę wiatru. W czasie wyjścia czasami błyskało. Morze, góry wyglądały bardzo pięknie w świetle błyskowym. Dzisiaj brzegi przypominały raczej Norwegię niż Amerykę Południową. Jakieś góry, wysepki skaliste, wszystko to w deszczu i mgle. Płynęliśmy w odległości kilku mil od brzegu.
16 XII, (piątek?). Widać już brzegi. Wchodzimy niedługo w La Platę. Pogoda piękna, choć nie upał. Morze już nie granatowe, ale bardzo zielonawe. Obijam się cały dzień po statku. Jutro będziemy w Buenos.
17 XII. Płyniemy La Platą. Rzeka olbrzymia, rodzaj zatoki, woda mętno-żółta, brzegi widoczne tylko z lewej. Pochmurno, 23o. Do Buenos jeszcze ok. 50 Mm (godz. ok. 0800). Wczoraj znów cofaliśmy zegarki o 1 godzinę. U nas już 12. Trzeba się powoli pakować. O 1200 z drobnym haczykiem cumujemy w Buenos. Farwater wąski, woda żółta. Przez śluzę wchodzimy do wewnętrznego portu. Śluza jest wąska. W porcie ruch. Obłażą nas celnicy. Myszkują po statku. Nasze graty poszły do cła. Moje do depozytu, bo w paszporcie nie mam wizy. Ciekawym czy czego nie zakoszą, no ale trudno. Jachtu jeszcze nie ma, ani tu, ani w Montevideo. Na razie do poniedziałku jestem na statku, a dalej to nie chcą widzieć. Dziś dostałem list z domu. Przyszedł pilot. To przyjemnie dostać list i to od pilota, który wprowadził statek. Teraz pada deszcz, słucham radia. Muzyka ładna, połowa to reklamy, ale że nie rozumiem, to nawet można słuchać.
18 XII, sobota – ranek deszcz, siedzę i czytam podły kryminał i czekam co z tego wyjdzie.
20 XII, poniedziałek. Siedzę jeszcze na statku. Dziś statek wychodzi. Przez sobotę i niedzielę nic nie załatwiłem. W sobotę czekałem na jakiś cynk z konsulatu, ale się nie doczekałem. W niedzielę też. Tak się trochę zacząłem martwić. Bo to paszport miejscowa glina zabrała, aby ewentualnie wpisać wizę (jeśli jest), bez paszportu nigdzie nie przyjmą do hotelu, ani gdziekolwiek. No, ale dzisiaj był konsul i agent, i po południu chyba się wyniosę. Odbiorę graty z cła, zobaczę co zostało. No i dalej czekam. Jacht, jak wyszedł z Santos, to go nie ma.
Deszcz pada z przerwami.
Buenos Aires wcale mi się nie podoba, takie europejskie miasto.
21 XII 65. Buenos Aires. Taki podły hotelik. Wczoraj w końcu się wypogodziło. Czekałem do godz. 2000. O 2000 przyszedł agent (tubylec) i zabrał mnie do hotelu. No, na razie jestem zostawiony. „Śmiały” jest w Montevideo. Chyba do Nowego Roku będziemy w Buenos. „Wyspiański” odszedł do Rio Grande do Sul ok. 2400. Pożegnałem się, pomachałem ręką i wróciłem do hotelu.
21 XII 65, wtorek (22 Środa)
Rano byłem w ambasadzie . O „Śmiałym” jeszcze nic nie wiedzą. Potem na 13. poszedłem do Wiktora Ostrowskiego. Byłem do ok 2400. Ale to osobny rozdział.
23 XII 65. Pogoda piękna, niebo bez chmurki, ciepło, ale bez upału. Wczoraj (22.) byłem po południu u W. Ostrowskiego. Potem poszliśmy do Domu Polskiego na kolację i o 2300 byłem w hotelu. Teraz czekam w hotelu na agenta PLO, aby odebrać moje graty. „Śmiały” jest już w Montevideo. Pożyczyłem książkę o Argentynie po niemiecku i czytam.
26 XII, niedziela. Do 1600 24-go łaziłem po mieście, czytałem „Argentynę” i ok 1600 poszedłem do W. Ostrowskiego i razem pojechaliśmy do jego przyjaciół na przedmieście. Było bardzo miło choć raczej „Wielkie nudzenie”. Nauczyłem się rzucać błyszcz metodą „a’la Patagonia” to coś dla ??? Wróciłem wczoraj ok. 2400, dziś na 1000 umówił mnie ze znajomym z samochodem, tak że obejrzę miasto.
27 XII. Od rana z agentem PLO usiłowałem wyciągnąć swoje graty z cła, ale g…. z tego. Bo mojego statku jeszcze nie ma i cholera wie co jeszcze. Że zatrzymali chronometr, sekstans, lunetę i aparat to cholera z nimi, ale mydło, ręcznik i jakąś koszulę to mogli wydać. Zresztą na razie chodzę w koszuli W. Ostrowskiego i ostatecznie źle nie jest, ale jestem zły.
Wczoraj samochodem przyjaciół W.O. objechaliśmy trochę. Obejrzałem kawałek La Platy. Jakieś kluby jachtowe, błotniste plaże, trochę kanałów. Prawie Wenecja, choć jak twierdzi mój przewodnik Wenecja mocniej śmierdzi. Woda żółta, muliste, zielone kanały, kupa jachtów i to ładnych, ale prawie w większości dalej jak do Montevideo nie chodzą i to rzadko, ale jest w dobrym stylu w pewnych warstwach mieć jacht.
Po południu byłem z W. O. na „Zorba el Griek”, ??? film, który mi się podobał. Tragedie i poprzez wszystkie zmiany na radość życia. Coś jak Colas Breugnon, ale ostrzejsze i gwałtowniejsze, bardziej zaskakujące.
La Plata to osobna historia, żółta woda, płytka na 3-5 m. Raczej żółta rzeka, niż srebrna. Wahania poziomu dochodzą do ok. 4m. Wiatrowe ??? tysiące km2 jest zalane, a w czasie deszczów woda jest jeszcze bardziej gęsta. Ziemia ponoć tak żyzna, że jak na delcie mówią, to miotła wetknięta zacznie rosnąć. Dolna część jest cywilizowana, a górna to ponoć dziki kraj w odległości paru godzin od Buenos.
Mam trochę skamieniałych drzew z Junin de los Andes, z podnóża Andów. Stwierdziłem, że właściwie to o Ameryce South to nic nie wiem. Bo i w Andach jest lądolód o pow 80000 km2, to już przecież nie lodowiec o którym nikt mi nic nie mówił, nawet Mieciu Klimaszewski. W Buenos widziałem już kolibra, ptaka który lata nawet do tyłu i te kolibry żyją aż głęboko do końca prawie Patagonii. Mapucze – „ludzie tej ziemi” – w dosłownym tłumaczeniu, nie wiadomo dlaczego nazwani Araukanami twierdzą, że to serce spalonej wiedźmy wyrwało się (przy paleniu) i tropią kolibry. Chyba ze względu na niesamowity lot.
W Misjones są motyle ok. 20 m wielkie. Na ok. 3 mln km2 Argentyny ok. 1,5 mln km2 to obszary bezodpływowe. Że na suchej pampie na drogach robi się taka sama „pralka” jak w Mongolii. Tutaj też jedzą baranie kiszeczki z treścią jak mówił „Wściekły Piotruś”, ale nie gotowane, a smażone. Wczoraj próbowałem w restauracji z W. Ostrowskim. Ze względów oszczędnościowych poniedziałek i wtorek są bezmięsne (powiedzmy bezwołowe i bezbaranie). Poza związkiem zawodowym pogrzebowym wszystkie inne już robiły strajki. Ostatnio śmieciarze i na ulicach przez święta były kupy śmieci, które często palono na ulicy. W sklepie można nabyć spluwy, ale poniżej kaliber 9mm bez nikakich, choć dość drogie. W ogóle Argentyna jest teraz dość droga. W porównaniu z naszymi cenami to tutaj jest nawet drożej, zwłaszcza jeśli chodzi o artykuły spożywcze i to licząc w stosunku do pensji, a nie do 100 zł za $. Brazylia jest grubo tańsza, mimo inflacji. Jeśli chodzi o mój adres, to chyba najlepiej pisać na adres ambasady w Buenos Aires, a wtedy to nam chyba prześlą dalej, ale jeszcze nie wiem gdzie.
Embajada de Rep. Polonie
Av. Alejandro Maria de Aguado 2870
Pozdrowienia
Ludomir M.
________________________________________________________________________________________________________
Ludomir Mączka – ur. 22.05.1926 r. we Lwowie, zm 30.01.2006 w Szczecinie, żeglarz, geolog. Na jachcie „Maria” w latach 1973-1991 żeglował w rejsie wokółziemskim. W latach 1984-1988 na jachcie „Vagabond 2”, wraz z W. Jacobsonem i na różnych odcinkach innymi żeglarzami, przepłynął Przejściem Północno-Zachodnim (NWP). Laureat wielu nagród, m.in. Rejs Roku -1984,1988, 2003, Kolosy -2001: Super Kolos 2001,Conrady -2003.