ŻEGLARZE I ICH PASJE
Paweł (65 l.) i Helenka są jedną z tych par żeglarskich, które wspólną drogę przez życie kierują również na żeglarstwo, na wspólne pływania jachtem, w każdą wolną chwilę.
Jacht jest dla nich drugim domem, a dla Pawła czasami pracownią; pracownią malarską, co prawda skromną, niewielką, ale na potrzeby wykonania studium do późniejszego obrazu wystarczającą.
Paweł maluje w technice olejnej. Tematyka obrazów narzuca się sama; wystarczy wzrok skierować poza burtę, w dal, by dostrzec, wyczulonym okiem, malarskie tematy, barwy przyrody, dalekie przestrzenie, przesiąknięte morskim powietrzem, czasami wypełnione delikatną mgiełką, czasami skrzące się w słońcu lub odbite w lekko falującej wodzie. W mesie swojego jachtu snuje opowieści: „…żeglujemy na pobliskich akwenach; często na Zalew (Zalew Szczeciński – przyp. red.), na rozlewiska przy Wolinie: jez. Wicko, rozlewiska Starej Świny, do Dziwnowa, na Zalew Kamieński. Stąd istotne dla nas jest, żeby jacht miał małe zanurzenie. Możemy wówczas stanąć na kotwicy, blisko brzegu, blisko trzcin, w zatoczkach i wtedy czuję się jakbym był na plenerze malarskim…”
Jacht jest wygodny. Już z daleka robi wrażenie solidnie wykonanego; konstrukcja o dużej dzielności morskiej. Stalowy kadłub, o obłych kształtach, przyciąga wzrok, intrygując nieczęsto spotykaną technologią wykonania. Paweł rozwiewa ciekawość, opowiadając historię zakupu tej jednostki, która dla niego, podobnie jak i dla wielu innych właścicieli jachtów, ma często związek emocjonalny, wyrażający się w używaniu w odniesieniu do jachtu, rodzaju żeńskiego: „…Ona, jak gdyby na nas czekała półtora roku. Spotkałem się z kuzynem, który jest szkutnikiem i on mówi: „ jest taka, solidna łódka w Travemünde”, ale ja nie byłem tym zainteresowany.
Spotykaliśmy się z kuzynem zawsze na święta, co roku, i po półtora roku wróciliśmy do tematu i kuzyn mówi: „Paweł, zadzwoń, czy ta łódka jest jeszcze na sprzedaż czy nie”. I zadzwoniłem. Okazuje się, że łódka jest na sprzedaż. Podczas rozmowy wynikło, że jacht ma jeden metr zanurzenia, a to na nasze płytkie akweny Zalewu Szczecińskiego, Kamieńskiego, Jeziora Dąbskiego jest bardzo wygodne zanurzenie; dla mnie rewelacja… Na pytanie, „kiedy możemy przyjechać?” rozmówca odpowiada: „nawet jutro”. Ja mówię: „to my jutro jesteśmy”.
Pojechaliśmy do Travemünde i tak rozmawialiśmy ze sprzedającym, jakby ta łódka była już nasza… Na sfinalizowanie transakcji, przyleciał ze Szwajcarii syn, bo ten pan – ten lekarz, a może aptekarz – nie wiem dokładnie, już zmarł w międzyczasie… Pięć minut i umowa była podpisana. Facet przyleciał, kasę przeliczył i poleciał z powrotem do siebie, do Szwajcarii, a myśmy zostali. Helenka jest bardzo ostrożna, i mówi: „Pawciu, mogą nas okraść; nie można ufać i jak już ten jacht kupiliśmy to trzeba zorganizować akcję, żeby go odebrać i przypłynąć do Szczecina”. W przyprowadzeniu jachtu, poprosiliśmy o pomoc mojego kuzyna, doświadczonego marynarza… Jacht jest nowy; nowy silnik, nowe żagle, autopilot, GPS, ponton, nowy maszt. I właśnie maszt: jest trochę za duży – 13,5 m; może trochę za duży do tej łódki, która ma 8,60 m długości a waży 5 t. Trochę ubolewamy z powodu wysokości masztu bo lubimy pływać do Dziwnowa i ze względu na mosty, te nie zwodzone, w Wolinie, musimy pływać morzem do Dziwnowa. Ale to nie jest większy problem. Jest to frajda…”
Siedzimy w mesie jachtu, gdzie w wystroju, zabudowie wnętrza, pozostały ślady poprzedniego właściciela. Paweł z Helenką, owszem, dołożyli swoje elementy do wystroju, nadając mu swój, indywidualny nastrój.
Jachty, tak jak dawne żaglowce, a często również współczesne statki, mają swoje historie, swoją duszę, a czasem nawet trudne do zrozumienia, wykraczające poza nasze, przyziemne doświadczenie i poznanie, oplatające je rzeczy nadzwyczajne, transcendentne: „…Poprzedni właściciel był emerytem; miał ok. 70. lat. Helenka mówiła, tak z wdzięcznością i bardzo mile o nim: „dziadek nie popływał sobie zbyt dużo, choć tak dobrze przygotował i wyposażył sobie ten jacht…”. I czuliśmy jego ducha na jachcie… Kilka razy był z nami na jachcie… Oboje z żoną czuliśmy to…”
Razem z Helenką, zaskoczeni transcendentną sytuacją, reagują z powagą, w pełni duchowego uniesienia: „ …Po czym pomodliliśmy się i dał nam spokój… Dla nas wierzących, jest to głębokie przeżycie, takie duchowe odczucie. I pływamy, dzięki Bogu…”
Jeszcze kilka lat temu, można byłoby się lekko uśmiechnąć, okazując swój pełny a jednak ograniczony, racjonalizm, ale dziś, gdy poważne europejskie (i nie tylko), ośrodki naukowe, badają możliwość istnienia naszej świadomości poza ciałem (również po śmierci) i funkcjonowanie jej jako samodzielny twór…
Paweł broni się przed oceną innych: „…Nie opowiadam tego wielu ludziom, bo nie chcę, żeby mi ironicznie, drwiąco odpowiadali, że, „Paweł malarz, ma może jakieś wizje, przywidzenia albo inne rzeczy…”.
Ktoś, kiedyś powiedział „Matejko” i tak zostało. W środowisku żeglarzy, jak w każdym takim mocno spolaryzowanym wokół wspólnej idei, pasji, zbiorowisku ludzkim, ktoś, tak wyrazisty, charakterystyczny jak Paweł musiał prędzej czy później otrzymać ksywę. Pasuje do niego, bo przecież maluje obrazy, a i włosy, wąsy, broda – jak u Matejki.
Obrazy Pawła zachwycają, miłymi oku i odczuciom, pejzażami morskimi. Emanuje z nich spokój i ciepło. Przestrzenie morskie z jachtami nastrajają nostalgicznie, przywołując wspomnienia z minionych rejsów, z wędrówek i włóczęg pod żaglami po miejscach, gdzie woda i ląd tworzą bogactwo wzajemnych oddziaływań. Sielskie krajobrazy nadmorskie – jez. Wicko, wzgórza wolińskie, woda wlewająca się w płaskie tereny leśne – przyroda niezniszczona cywilizacją, zapraszają do korzystania z uroków życia na jej łonie, do wejścia w jej przestrzeń, zanurzenia się w atmosferę spokojnego trwania. Oczywiście, najlepiej rzucając kotwicę przy spokojnej pogodzie, w takich otoczeniach, wśród krajobrazów, jak na olejnych płótnach Pawła.
Fot. 1. Ania Szostak (JK AZS, Harmoni).
Pozostałe fotografie – Grzegorz Czarnecki (fotografik, członek Polskiego Związku Artystów Fotografików, wydawca Zeszytów Szczecińskich).
(zs), Szczecin, 2014