Po drugiej wojnie światowej miasto i stocznia w Szczecinie legła w gruzach. Brak było fachowców, którzy potrafiliby budować statki. Kilku inżynierów i techników przybyło ze wschodniego wybrzeża. W Szczecinie byli jednak ludzie z wielkimi chęciami i entuzjaści, którzy zmienili ponury pejzaż stoczni i wzięli się do roboty.
W 1948 roku zwodowano pozostawiony przez Niemców na pochylni kadłub statku, który otrzymał roboczą nazwę „Oliwa”. Na wyposażenie jednak kadłub ten popłynął do Gdańska. Na wejście do eksploatacji statek otrzymał nazwę docelową „Marchlewski”.
Stocznia w Szczecinie rozpoczęła swą działalność od remontowania statków oraz produkcji kutrów rybackich o stalowych kadłubach. Zbudowano ich sporo, zasilając nimi rybaków bałtyckich.
Dopiero 15 grudnia 1952 roku, odbyło się wodowanie pierwszego pełnomorskiego, zbudowanego od podstaw w polskim Szczecinie statku – rudowęglowca o nośności 3200 ton. Statek ten otrzymał nazwę „Czułym” i przeznaczony był na eksport do Związku Radzieckiego. Jego matką chrzestną została suwnicowa – pani Olga Szewczyk. Na tę uroczystość wodowania wysłano nas – uczniów Szkoły Morskiej, aby nadać tej ceremonii odświętny charakter. Pamiętam, że „zjazd” z pochylni tego kolosa – jak się nam, uczniom wówczas wydawało, zrobił na nas niezapomniane wrażenie.
Rudowęglowiec „Czułym” dał dobry początek. Od tego czasu wodowania odbywały się często. Z czasem wodowania w Stoczni Szczecińskiej były tak częste, że uroczystości te spowszedniały.
Po latach, kiedy pełniłem funkcję Kapitana Portu w Szczecinie – 10 listopada 1979 roku zadzwonił do mnie szef produkcji stoczni z prośbą, abym zwodował budowany dla Związku Radzieckiego prom pasażerski, któremu nadano imię „Georg OTC”. Muszę przyznać, że miałem pewne wątpliwości czy podołam temu zadaniu. Wrażenie było ogromne. Emocji też nie brakowało ale wszystko udało się doskonale. Statek spłynął na wodę bez oporów, rzucone na czas kotwice wyhamowały go. Podjęty przez holowniki statek doprowadziłem do nabrzeża wyposażeniowego.
W czasie mojej długoletniej pracy zawodowej uczestniczyłem jeszcze wiele razy w wodowaniach statków. Po latach zająłem się historią i zwyczajami ceremonii wodowania. Wynikami tych dociekań pragnę się podzielić z czytelnikami.
Wodowanie, lub przez innych nazywany chrzest statku, jest najstarszą tradycją morskiego ceremoniału. Jest to uroczystość nie dla marynarzy, którzy będą na wodowanym statku pływali, ale jest to święto dla armatora a jeszcze bardziej dla stoczniowców, którzy jednostkę budują.
Wodowanie jest zamknięciem etapu budowy statku na lądzie, a rozpoczęciem etapu budowy na wodzie.
Pierwsze wzmianki o tej ceremonii uczeni w piśmie odnaleźli w egipskich hieroglifach, pochodzących sprzed czterech tysięcy lat.
Celem tych ceremonii była wiara w przebłaganie bóstw morskich, by żywioł morski, wiatry i słońce były wodowanej jednostce łaskawe.
Początkowo do chrztu używano wody, co zresztą w wielu krajach pozostało do dziś. Woda bowiem była i w dalszym ciągu jest symbolem oczyszczenia. Wino natomiast służyło do wzniesienia toastu za pomyślność nowego statku.
Mniej więcej od czasów wypraw krzyżowych chrzest statku stał się w niektórych krajach ceremonią liturgiczną. W XV-wiecznej Anglii chrzest statku był tak ważną uroczystością, że uczestniczyli w niej władcy lub przedstawiciele dworu panującego. To w Anglii narodził się zwyczaj rozbijania butelki z winem o burtę statku. Z czasem ten zwyczaj przejęły inne morskie państwa. Początkowo butelkę rzucano o kadłub statku, ale gdy pewnego razu butelka wymknęła się spod kontroli i oberwał nią jeden z uczestników ceremonii, zaczęto przywiązywać ją na lince i tak pozostało do dnia dzisiejszego. Z czasem Francuzi oczywiście zastąpili wino butelką szampana. Ten szlachetny płyn dawał bardziej efektowny widok oblewanego dziobu.
Nie wszystkie jednak państwa tolerują alkohol, o czym decyduje religia i miejscowe zwyczaje każdego państwa. Mogliśmy się o tym przekonać, gdy w Stoczni Szczecińskiej budowaliśmy statki dla Indonezji, Iranu czy Turcji. Te statki chrzczone były wodą lub mlekiem orzecha kokosowego. Koran wyklucza alkohol.
Gdy Stocznia Szczecińska zbudowała dla Turcji prom pasażerski o nazwie „Ankara”, odbyły się na nim dwa chrzty. Jeden tradycyjny – dla stoczni, drugi dla armatora. Aby prom ochrzcić w tradycji tureckiej, armator zakupił żywego barana, którego zarżnięto na pokładzie a krwią zwierzęcia pomazano burty statku.
Wśród wielu społeczeństw, za szczególnie skuteczny sposób przebłagania gniewu bóstw uważano ofiarę z krwi ludzkiej. Ślady tych obrzędów znajdujemy w starych legendach norweskich. Wodzowie Wikingów przy wodowaniu nakazywali łamać grzbiety wybranych niewolników ciężarem kadłubów wodowanych jednostek. Do tej ceremonii wybierano niewolników dobrze zbudowanych i silnych wierząc, że ich siła przejdzie na wodowaną jednostkę.
Inny okrutny zwyczaj istniał na wyspach Samoa, gdzie największym wrogiem żeglarzy były ludożercze rekiny. Po zwodowaniu nowo zbudowanej jednostki, wyrzucano za burtę jeńców aby zaspokoić głód żarłocznych rekinów.
Gdy rozwój cywilizacji złagodził krwawe obyczaje, ofiary z ludzi zastąpiono ofiarami z krwi zwierzęcej.
Do dnia dzisiejszego są zwolennicy, którzy doszukują się w fakcie rozbijania butelki, echa wikingowego zwyczaju łamania kręgosłupów więźniów czy rozbijania naczyń z krwią. Chińczycy gdy chrzcili w Szczecinie nowo budowany statek, chrzcili go piłką, uderzając nią o dziób statku.
Zwyczaj odstraszania demonów dźwiękiem dzwonu okrętowego można odnaleźć w zachowanej do dziś tradycji związanej z chrztem każdego nowo zbudowanego statku, należącego do francuskiego armatora Charles Le Borgne. Jednym z elementów ceremonii jest obchód pomieszczeń statku z jednoczesnym biciem w dzwon okrętowy wierząc, że dźwięk dzwonu skutecznie odstrasza demony czyhające na statek. Wiele morskich legend i opowieści zawiera wątki związane z dźwiękiem dzwonu okrętowego.
Przez całe wieki chrzest statku był domeną mężczyzn. Pierwsi od tej tradycji odstąpili Anglicy. W 1811 roku po raz pierwszy statek ochrzciła kobieta. Ten przywilej kobiet nie jest jednak w zwyczaju wielu państw. Statki budowane w Stoczni Szczecińskiej dla Chin, Egiptu czy Syrii miały ojców chrzestnych.
Nasz szkolny żaglowiec „Dar Pomorza”, gdy był wodowany w 1909 roku w stoczni Blohm & Voss w Hamburgu otrzymał nazwę Prinzess Eitel Friedrich a jego matką chrzestną była Zofia Charlotta – córka Wielkiego Księcia von Oldenburga. Natomiast w 1930 roku, a więc 21 lat później, gdy ten sam żaglowiec podnosił polską biało-czerwoną banderę, jego matką chrzestną została pani Maria Janta-Połczyńska – żona ówczesnego ministra rolnictwa oraz minister Eugeniusz Kwiatkowski jako ojciec chrzestny.
U armatorów, Polskie Linie Oceaniczne w Gdyni oraz Polska Żegluga Morska w Szczecinie, powołane zostały nawet Kluby Matek Chrzestnych skupiające panie, które chrzciły statki tych armatorów.
Jest wielkim wyróżnieniem oraz zaszczytem zostać matką chrzestną nowo budowanego statku i dlatego matka chrzestna jest starannie wybierana spośród zasłużonych Pań.
W polskiej tradycji stoczniowej, zanim matka chrzestna rozbije butelkę szampana o burtę statku, wypowiada tradycyjną formułkę. Niejednokrotnie wypowiada ją z dużą tremą i wzruszeniem, ale i z nadzieją że ceremonia przebiegnie pomyślnie.
Oto jak brzmi rota chrztu:
„Niech Bóg chroni ten statek i jego załogę od niebezpieczeństw na wszystkich morzach i oceanach świata. Przynoś chwałę stoczni i stoczniowcom, którzy cię zbudowali, a właścicielowi korzyści materialne. Nadaję ci imię ………….” tu wymienia się z góry ustaloną nazwę statku.
Z powodu wielkiej tremy matki chrzestnej zdarzało się, że rzucona butelka za pierwszym razem się nie rozbiła i manewr trzeba było powtórzyć. Był nawet przypadek, że aż pięć razy rzucano butelkę zanim rozbiła się o burtę, a szlachetny płyn oblał dziób statku.
W polskich stoczniach jest taki zwyczaj, że szyjkę rozbitej butelki, w ładnej oprawie otrzymuje matka chrzestna, która często przekazuje to cenne trofeum kapitanowi, a on umieszcza je w eksponowanym miejscu na statku – zazwyczaj w salonie lub na mostku kapitańskim.
Rzadko się zdarza, aby statek otrzymał imię nawet bardzo zasłużonego człowieka jeszcze za jego życia. Z takim jednak przypadkiem mieliśmy do czynienia przy wodowaniu pierwszego po wojnie rudowęglowca, któremu nadano imię „Sołdek” – nazwisko przodującego trasera Stoczni Gdańskiej. Przed wodowaniem, drżącym, wzruszonym głosem, Stanisław Sołdek złożył ślubowanie. Powiedział on:
„Ślubuję na honor polskiego robotnika, postępowaniem swoim nie przynieść ujmy nazwisku, które się stało nazwą pierwszego pełnomorskiego statku zbudowanego w polskiej stoczni. Zawsze wzorowo wypełniać swoje obowiązki, rozwijać i doskonalić kwalifikacje zawodowe. Utrzymywać w należytym stanie swoją sprawność fizyczną i umysłową. Pod każdym względem służyć przykładem swego życia i pracy oraz stać niezłomnie na straży zdobyczy klasy robotniczej”.
Te słowa ślubowania 32-letni traser Stanisław Sołdek zamienił w czyn. Ukończył studia na Politechnice Gdańskiej na Wydziale Budowy Okrętów. Był dyrektorem Stoczni Wisła. Oczywiście zaszczyt matki chrzestnej tego statku przypadł żonie Stanisława Sołdka – Helenie.
W wielu krajach, a zwłaszcza w krajach katolickich, wodowanie statku lub okrętu odbywa się z zachowaniem rytuału religijnego.
Przed wodowaniem naszego transatlantyka „Piłsudski” 19 grudnia 1934 roku we włoskiej stoczni Cantieri Riuniti dell Adriatico w Monfalcone k. Triestu, modły odprawił arcybiskup z Triestu. W okresie PRL-u wodowanie miało wyłącznie świecki charakter i było nazwane wodowaniem a nie chrztem.
Ceremonia wodowania nie jest też wolna od różnego rodzaju przesądów i zabobonów. Wiele stoczni przestrzega, aby wodowanie nie odbyło się w piątek. Uważano bowiem, że piątek jest dniem feralnym. Kanadyjczycy postanowili złamać ów przesąd. Jeden ze statków nazwano nawet „Friday” i zwodowano go w piątek. Jak się rychło okazało, statek nie miał szczęścia – uległ katastrofie morskiej. Fakt ten utwierdził wszystkich w przekonaniu, że piątek jest dniem feralnym.
Marynarze anglosascy, szczególnie starsze pokolenie, do dnia dzisiejszego uważają, że feralne dni do rozpoczęcia podróży morskiej to dni: 2 lutego, 31 grudnia, pierwszy poniedziałek kwietnia i drugi poniedziałek maja. Według Biblii bowiem w tych dniach nawiedziły ludzkość wielkie kataklizmy.
Za czasów Polski Ludowej był też mocno zakorzeniony zwyczaj, który w miarę możliwości był przestrzegany: rozpoczynać podróż morską zawsze przed północą, a powracać z rejsu po północy. Nie miało to jednak nic wspólnego z zabobonami, czy morskimi wierzeniami. Chodziło o to, aby zaliczyć otrzymywany dodatek dewizowy w dniu rozpoczęcia i zakończenia podróży, a więc czysto ekonomiczne podłoże i wyrachowanie załogi.
W wielu stoczniach świata jest zwyczaj, aby o dziób statku rozbić butelkę szampana, chociaż okręty podwodne „Dzik” i „Sokół” ochrzczone zostały butelką czerwonego wina.
O dziób pewnego statku duńskiego, przeznaczonego do żeglugi w lodach Arktyki rozbito w dniu wodowania blok lodu aby uwypuklić przeznaczenie statku.
Oprawa uroczystości wodowania statku jest w każdej stoczni inna, ale głównie chodzi o to, aby ceremonii tej nadać uroczyste znaczenie. Na koniec budowy, zazwyczaj po przekazaniu przez stocznię statku armatorowi, odbywa się uroczyste podniesienie bandery państwa, w którym statek został zarejestrowany. Szkoda, że na naszych, polskich statkach już od dłuższego czasu nie podnosi się naszej polskiej, biało-czerwonej bandery.
Na zakończenie, opiszę jeszcze jedno ważne wydarzenie. Mój przyjaciel – kpt.ż.w. Jan Prüffer nadzorował nowo budowany przez Stocznię Szczecińską statek dla Polskiej Żeglugi Morskiej. Statek ten spłynął na wodę 30 kwietnia 1982 roku i otrzymał nazwę „Powstaniec Warszawski”. Matką chrzestną statku była Pani Irena Rupniewska ps. „Irena” – żołnierz konspiracji niepodległościowej Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej, walcząca w powstaniu warszawskim. Polska Żegluga Morska przejęła od stoczni gotowy do eksploatacji, zacumowany przy nabrzeżu Wałów Chrobrego statek 29 października 1982 roku. W tym dniu odbyło się też uroczyste podniesienie (jeszcze wówczas) polskiej biało-czerwonej bandery.
Z uroczystością tą wiąże się wydarzenie bez precedensu w dziejach PRL-u.
Jak już wcześniej wspominałem, w czasach Polski Ludowej wodowanie nowo budowanego statku miało całkowicie świecki charakter. Na zaproszenie powstańców, którzy patronowali statkowi, przyjechał z Warszawy na tą podniosłą uroczystość ks. Prałat Wacław Karłowicz – legendarny kapelan Powstania Warszawskiego. Życzeniem powstańców było poświęcenie statku z modlitwą o Boską opiekę nad statkiem i załogą.
Kapitan statku, który jako młody chłopak przeżył Powstanie Warszawskie i sam jest praktykującym katolikiem, był zaszczycony tym życzeniem powstańców. Zorganizował konspiracyjny ceremoniał poświęcenia statku w salonie starszego oficera – kpt.ż.w. Romana Opieli. Salon kapitana zajęty był przez oficjalnych gości armatora, władze państwowe i partyjne.
Ks. Prałat Wacław Karłowicz poświęcenia statku dokonał w obecności kilkunastu powstańców i wybranych, wtajemniczonych w konspirację członków załogi statku. Jak się dowiedziałem, ks. Karłowicz przywiózł z sobą wodę święconą, ale nie miał kropidła. Jako kropidło posłużyła mu wiązanka kwiatów (cyklameny), która stała w wazoniku, w kabinie starszego oficera.
Gdyby wiadomość o poświęceniu statku wówczas przedostała się do prasy, to kapitan i starszy oficer na pewno straciliby swoje stanowiska i poszli na przysłowiową „zieloną trawkę”. Fakt poświęcenia statku trzymany był w ścisłej tajemnicy. Został ujawniony dopiero siedem lat później, gdy sytuacja polityczna w Polsce się zmieniła i dowództwu statku już nic nie groziło.
Ten niezwykle odważny ksiądz Wacław Karłowicz zmarł w wieku stu lat w grudniu 2007 roku w Warszawie jako najstarszy kapłan polski.
Koniecznym wydaje się wspomnieć o jeszcze jednej stoczniowej uroczystości, która dziś już nie istnieje, a mianowicie o tzw. wbiciu pierwszego nitu, albo jak to niektórzy nazywali położeniu stępki.
W czasach, gdy zaczęto budować statki o kadłubie stalowym, blachy poszycia były łączone za pomocą nitów (technologia spawania blach była jeszcze nieznana). Na takiej ceremonii gromadziło się grono osób godnych wbicia pierwszego nitu w kil nowo budowanego statku. Każda z osób wbijała swój symboliczny nit ozdobnym młoteczkiem, który zabierała potem na pamiątkę.
W listopadzie 1934 roku we francuskiej stoczni Normand w Le Havre, gdy na zlecenie Polskiej Marynarki Wojennej budowano stawiacz min ORP „Gryf”, honorowy pierwszy nit wbił ambasador RP w Paryżu. Gdy stoczniowcy opanowali technologię spawania, ceremonia wbijania pierwszego nitu zanikła.
Należy też wspomnieć o zwyczaju kaszubskich szkutników, którzy związywali dyrektora stoczni liną. Zadaniem dyrektora było szybkie i sprawne uwolnienie się z tych więzów co miało symbolizować, że stoczniowcy i ich dyrektor sprawnie uporają się z trudnościami, na jakie zwykle natrafiają przy budowanych jednostkach, szczególnie przy jednostkach prototypowych.
Najnowszym morskim ceremoniałem w Polsce jest uroczystość „wodowania” nowo wydanej książki o tematyce morskiej (to zwyczaj promocji książki).
Mniej więcej w 1990 roku na pokładzie statku-muzeum „Dar Pomorza” odbyło się pierwsze „wodowanie” książki pisarza-marynisty kpt.ż.w. Karola Olgierda Borchardta. Z czasem ceremonia ta rozszerzyła się na muzeum – ORP „Błyskawica” oraz gmach Akademii Morskiej. Ceremonię tę przejęto też w Szczecinie w Akademii Morskiej i w Książnicy Pomorskiej. Organizator, którym w Gdyni jest na ogół Centralne Muzeum Morskie – armator „Daru Pomorza”, zaprasza zainteresowanych gości na pokład żaglowca. Wybrany gość wygłasza laudację o autorze i o napisanej przez niego książce. Czytane są urywki, mającej być wodowaną, książki. Autor wyznacza matkę chrzestną – utarła się tradycja, że matka chrzestna umoczoną w wodzie morskiej czerwoną różą skrapia książkę wypowiadając rotę wodowania. Treść roty może być różna, zależna od treści książki oraz umiejętności literackich organizatorów ceremonii.
Oto jedna z nich:
„Docieraj wszędzie tam, gdzie Cię oczekują – przez lądy, morza i oceany.
Przynoś chwałę banderze Rzeczpospolitej i jej morskim uczelniom.
Rozsławiaj imię polskich kapitanów, oficerów i marynarzy oraz morskich naukowców i wydawców.
Nadaję Ci imię… „ (tu wymienia się tytuł książki)
Ceremonię uświetnia lampka czerwonego wina lub szampana z toastem za pomyślność rozchodzenia się wśród czytelników wodowanej książki. Na zakończenie autor podpisuje książki pragnącym posiadać autograf autora.
Ceremonia morska raczej młoda, ale bardzo miła i oby takich było jak najwięcej i aby wspomnienia autorów spisanych w wodowanych książkach nie poszły w zapomnienie.
Z nadzieją, że znów dumnie będziemy podnosili na rufach naszych nowo budowanych statków biało-czerwoną z orłem w koronie, kończę opis tradycyjnego ceremoniału chrztu – wodowania.
Temat na pewno nie jest wyczerpany. Mnożąc przykłady, można by napisać nawet pokaźną książkę na temat ceremoniałów i tradycji morskich.
Zebrał i opisał z własnego zawodowego doświadczenia
Wiktor Czapp
________________________________________________________________________________________________________
Wiktor Czapp – emerytowany kapitan żeglugi wielkiej; absolwent Państwowej Szkoły Morskiej w Szczecinie – rocznik 1953; przewodniczący Szczecińskiego Klubu Kapitanów Żeglugi Wielkiej, członek Towarzystwa Przyjaciół „Daru Pomorza”. Mieszka w Szczecinie. (zs)