Małgorzata Krautschneider: „The Vela” (fragmenty)

Małgorzata Krautschneider

ROZDZIAŁ 1      Pożeglować na Islandię

Zawsze marzyłam o dalekich rejsach. Chociaż w latach siedemdziesiątych po morzach żeglowało już wiele polskich jachtów, dla mnie marzenie to wydawało się bardzo nierealistyczne. Tak było aż do czasu, gdy spotkałam czeskiego drwala, który przybył do Polski z niewielkim jachtem i złożył mi propozycję wzięcia udziału w rejsie na Islandię.

Żyłam w kraju, w którym panował komunizm – władze nie zachęcały obywateli do zagranicznych wyjazdów. Nawet gdyby było to możliwe, czułam, że taka wyprawa to niebezpieczne przedsięwzięcie.

Moje doświadczenie było wystarczające, by stwierdzić, że łódź, którą dysponuję jest za mała i za słaba, żeby móc wyruszyć nią na wyprawę przez ocean. W twarzach znajomych żeglarzy dostrzegałam potwierdzenie moich wątpliwości. Miałam poczucie odizolowania, bo przyjaciele widocznie uznali mój pomysł za kuriozalny i taktownie milczeli. Dla mnie natomiast była to kwestia ambicji i honoru. Nie umiałam też odmówić tej okazji mojemu partnerowi, właścicielowi łodzi, który mieszkał w Czechosłowacji. Być może jego podejście do żeglowania było tak „naiwne”, właśnie dlatego, że pochodził z kraju bez dostępu do morza.

Chociaż to on był kapitanem naszej łodzi, moja wiedza i umiejętności były w tym czasie większe niż jego. Miałam za to mniej odwagi.

Kości zostają rzucone

Gdy decyzja zapadła, nabrałam większej pewności siebie. Zaczęłam przygotowania do wyprawy. Z książek, z wykresów, od ludzi – uczyłam się wszystkiego o Islandii. Moja przyjaciółka Teresa poznała mnie z pewnym Islandczykiem, naukowcem, który udzielił mi wielu rad. Zabawne, że po tym, gdy przyszedł, żeby zobaczyć naszą łódź, już nigdy się ze mną nie skontaktował.

W tym czasie „kapitan” trudził się przy wyrębie drzew w czeskich górach. Ja też pracowałam, ale moje zarobki były bardzo skromne. Moim wkładem do realizacji naszego wspólnego celu mogła być tylko moja wiedza i praca.

Wiosną zajęłam się naprawą łodzi, wymieniłam stary takielunek i zrobiłam wszystko co niezbędne, żeby przygotować ją do wyprawy.

Wreszcie zjawił się Ruda z Pavlem i razem wybraliśmy się, by kupić prowiant. Polska gospodarka tkwiła wówczas w kryzysie, półki sklepowe były więc niemal puste. Zdołaliśmy zaopatrzyć się jedynie w trzy rodzaje konserw. Całą żywność na naszą wyprawę musieliśmy kupić w Polsce, bo zakupy po drodze byłyby dla nas zbyt kosztowne.

Po zakończeniu przygotowań – wreszcie postawiliśmy żagle. Spędziliśmy na morzu trzy miesiące, osiągnęliśmy nasz cel, doświadczyliśmy wielu trudów, niebezpiecznych wyzwań i przygód.

Mieliśmy wiele szczęścia. To cud, że przeżyliśmy. Z naszej wyprawy wyniosłam wiedzę, że człowiek może wytrzymać znacznie więcej, niż się przypuszcza.

Jestem wdzięczna losowi za ten rejs, który miał całkowicie zmienić moje życie. Po naszej wyprawie na Islandię poślubiłam kapitana i armatora Veli i założyliśmy rodzinę. Zaczęłam doceniać „normalne” życie na lądzie. Z biegiem czasu nieraz miałam okazję pomagać innym w realizacji ich żeglarskich marzeń.                         (tłum. Andrzej Wojtasik)

vela_chapter 1-page-001vela_chapter 1-page-002

unnamed.jpgvela Vela w ładowni statku Hammersborg w drodze z Norwegii do Szczecina. Fot. z arch. M. R. Krautschneider

Vela w JK AZS, przed nią Lolo po pr w głębi mój Fiord i Jadran Vela na przystani JK AZS w Szczecinie. Fot. z arch. J. Tyszkiewicza

IMG_4551 Vela – zimowanie w śniegu. Fot. z arch. M. R. Krautschneider

I  kolejny fragment książki Małgorzaty Krautschneider.

ROZDZIAŁ 10     Bosman

Wreszcie przyszedł czas na inspekcję rygorystycznego bosmana, będącego postrachem wszystkich żeglarzy.

Wydawało się, że to już ostatni krok przed wypłynięciem na otwarte morze. Nie było to łatwe. Wizyta przerodziła się w prawdziwą potyczkę słowną, która nie miała nic wspólnego z wyposażeniem naszego jachtu w środki bezpieczeństwa. Była to prawdziwa ideologiczna bitwa  między bosmanem i Rudą.

Najwyraźniej dla bosmana byliśmy zjawiskiem na tyle dziwnym, że nie mógł zrozumieć, co robimy. Było dlań niepojęte, aby taka niewielka czeska łódź mogła wyruszyć na morze.

Bosman zaczął przesłuchanie, a jego pytania były wyjątkowo głupie: „A ty – kim jesteś?” albo „Dlaczego miałbym pozwolić Czechom wypływać na pełne morze?”.

Jego pytania z wolna zaczęły nabierać prywatnego charakteru. Dość szybko stało się jasne, co mu się nie podoba: oto polska dziewczyna, płynie gdzieś razem z „tymi Czechami”, którzy są, „jak wiadomo tchórzami” (bo nie walczyli podczas II wojny światowej), a  ponadto „jedzą knedliki i w ogóle nie są prawdziwymi mężczyznami; to mięczaki!”.

Bosman był wyrazicielem opinii wielu Polaków, którzy nie byli najlepszego zdania o Czechach, i nawet nie starał się ukrywać swojej pogardy dla nich. Byłam zbulwersowana jego brakiem taktu, ale Ruda, skonfrontowany z takim przeciwnikiem, był najwyraźniej w swoim żywiole.

Nie miał zamiaru ustąpić mu pola! Mówiąc szczerze, wręcz prowokował bosmana. Dolewał alkohol, dalej tocząc dyskusję. Noc zdawała się nie mieć końca, a zdeterminowany bosman postanowił dowieść, że Ruda i ja nie pasujemy do siebie. Skupił się na różnicach w naszej edukacji:

„Masz wyższe wykształcenie, prawda?” –  zwrócił się do mnie.

„Tak” – potwierdziłam z zakłopotaniem. Nie podobało mi się porównywanie mojego wykształcenia z wykształceniem Rudy. Był to dla mnie drażliwy temat, bo Ruda lubił kpić ze mnie z tego właśnie powodu.

„Jesteś więc magistrem inżynierem” – konstatował bosman, wpędzając mnie w poczucie winy.

„A ty? – spytał Rudę. – Jak to jest z tobą?”.

„Jestem tylko zwykłym drwalem” – odparł Ruda tak skromnie, jak tylko potrafił. Lecz wiedziałam, jak bardzo zadowolony jest ze swojej odpowiedzi.

„A więc ukończyłeś szkołę zawodową?” – pełen nadziei bosman kontynuował śledztwo.

„Nie – odpowiedział specjalnie smutnym głosem Ruda. – Nie ukończyłem nawet podstawówki”.  Byłam czerwona ze wstydu, a to nie był jeszcze koniec przedstawienia.

„Och, mój Boże!” – zawołał zbulwersowany bosman i wzniósł oczy ku niebu.

„Więc nie jesteś nawet pracownikiem wykwalifikowanym?” – spytał rozwścieczony.

„Owszem, nie jestem” – odparł z dumą Ruda dobrze się bawiąc!

„No to już jest kompletne dno!” – wykrzyknął głośno oburzony bosman –  „Jesteś… kompletnym zerem!”

Nie byłam jeszcze przyzwyczajona do takich żartów Rudy. Dla mnie, to wcale nie była zabawna sytuacja. Myślałam, że mój partner będzie się bronił. Wiedziałam od  niego, że wyuczył się fachu tapicera. Poza tym Ruda  imał się różnych zawodów i imponował mi swoją wiedzą na każdy temat. O mezaliansach czytałam tylko w przedwojennych romansach. Nie pierwszy raz zresztą wezbrało się we mnie uczucie chronienia go przed niesprawiedliwością która go spotyka.

Świtało. Bosman był zupełnie pijany. Trudno było stwierdzić, czy lubi nas czy nienawidzi; w końcu jednak przybił nam swoją pieczątkę potwierdzając zgodę na wypłynięcie.

Było mi go żal. Z pewnością był dobrym człowiekiem, a niektóre z pytań wynikały z jego głębokiej troski o nas, zwłaszcza o mnie.

Z podobnym zachowaniem spotykałam się na przejściach granicznych podróżując pociągiem do Czech. Wopiści i celnicy z niezadowoleniem wbijali mi w paszport pieczątkę komentując: „To nie mogła pani znaleźć sobie chłopaka w Polsce?” albo „Czy pani wie, że oni nie tylko jedzą knedliki, ale i piją denaturat?” –  (mieli na myśli fernet – popularny w Czechach likier).

Zastanawiałam się wtedy, czy cechą charakterystyczną moich rodaków jest zaborczość wobec kobiet, czy też – być może, jak wolałabym myśleć – swoiście rozumiana rycerskość. (tłum. Andrzej Wojtasik)

vela_chapter 10-page-001vela_chapter 10-page-002

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

IMG_4275

Trasa rejsu Veli w 1977r. (mapka pochodzi z książki R. Krautschneidera, Lide a Ocean, wydanej w 1990r. w wydawnictwie „Polarka” M. Krautschneider; autorka szkicu – Ruzena Ecsiova).

DSC00484 DSC00485

The Faroe Islands, Lighthouse Bordan on Nolsoy.                 Iceland, the entrance to Seydisfordur. (rys. A. Wojtasik)

Vela 16 IMG_4557

„Moja islandzka rodzina”: Ina, Fjola i ja                                          „Moja norweska rodzina”: An-Karin, Ruda, ja i Sverre

w Seydisjodur, Islandia. Fot. z arch. M. i R. Krautschneider.         w Hestvika, Norwegia. Fot. z arch. M.R.Krautschneider.

__________________________________________________________________________________________________________________________ Małgorzata Krautschneiderw połowie lat siedemdziesiątych XX w.  ukończyła Wydział Rybactwa Morskiego  w Akademii Rolniczej w Szczecinie. Pracowała jako hydrobiolog, prowadziła biuro turystyczne Czech Service. W latach 1978-2002 związana z czeskim żeglarzem Rudą Krautschneiderem przebywała w Czechach i w Polsce; później od 2007r. w USA.